piątek, 13 grudnia 2013

rozdział czwarty

Jeszcze nigdy w życiu nie czułam większego wstydu. A co najlepsze: poczułam to wypowiadając własne imię. Moja samoocena sięgająca totalnego dna, w tamtej chwili osiągnęła 'apogeum', taplając się w mule.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.
Shannon zakrztusił się swoją kawą i gwałtownie obrócił szukając właścicielki dręczącego go imienia.
Właściwie, to nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, czy może bardziej płakać nad swoją beznadziejną egzystencją.
Chyba z braku jakiejkolwiek dobrej opcji, zwyczajnie się do niego uśmiechnęłam, a on odpowiedział mi tym samym. Gdzieś z boku Jared właśnie podpisywał mi bilet, a ja wciąż patrzyłam na Shannona. Nie wiem, skąd taka śmiałość, bo wyobrażałam sobie, że gdy tylko nasze wzroki niechybnie się rozpoznają, ja spuszczę swój na dół, podziwiając moje śliczne buciki.

-To, jak Ci się podobał koncert, Alex? -zagadnął obowiązkowo młodszy Leto.

-Dobrze wiesz, był wspaniały. -Odpowiedziałam zgodnie z prawdą na co pan wokalista szeroko się uśmiechnął. Tomo położył dłoń na moim ramieniu. -Dzięki za dobry koncert- palnęłam i wtuliłam się w Brodacza, jak w pluszowego misia. On zaczął się śmiać a wszyscy trzej, razem zrobili: 'oooooooo'.
Na tą chwilę Shannon wyparował z mojej głowy i istniał jako część trio, które kochałam całym serduchem.

-Banda matołów- rzuciłam i zaczęłam się z nich śmiać.

-No proszę, ktoś tutaj nie odróżnia zwierzątek- akurat on musiał się przedrzeźniać, Shannon oczywiście.

-Dobra, zróbmy to zdjęcie, bo przecież nie jestem sama. Tak przy okazji, czeka Was jeszcze z 30 osób do przeżycia- powiedziałam puszczając im oczko i ustawiając się pomiędzy Jaredem a Tomo. Shannon stał koło Chorwata na nie szczęście.
Zrobiono nam parę zwykłych zdjęć, ale chłopaki nie byliby sobą, gdyby nie zaczęli świrować.
Tak więc robiąc głupie i głupsze miny mieliśmy już ładny album. W pewnym monecie Tomo zamienił się z Shannonem miejscem (albo raczej to Shannon, wypchnął Tomo, i sam stanął obok mnie). Jedną rękę położył mi w talii, drugą trzymając na barku gitarzysty. Od razu, kiedy tylko poczułam na sobie jego dłoń, przeszedł mnie dreszcz. Przypomniał mi się nasz taniec w klubie i chcąc pozostać w tamtym wspaniałym wspomnieniu musiałam się z niego brutalnie otrząsnąć, bo Shannon właśnie się nade mną nachylił i pół głosem powiedział:

-To Ty, Alex.
Głośno przełknęłam ślinę, słysząc jego głos. Uśmiechał się promiennie, na co dwaj kompani zrobili dość nietypowe miny, ale więcej nie zdążyłam wypatrzyć, bo ochroniarz właśnie wypychał mnie z pokoju. Tomo pomachał a Shannon -dziwny człowiek- zasalutował do mnie niczym kapitan. Stare to i głupie- pomyślałam.
Kawałek dalej, na korytarzu spotkałam się z Jonii, która tak jak inni, stała tam po spotkaniu. W atmosferze czuć było powoli gasnące podniecenie, ale ja jednak obalałam te regułę, bo właśnie wtedy mój mózg z powrotem się włączył, i przetworzył informacje, co się właśnie stało.

Po parunastu minutach siedziałyśmy na chodniku, po drugiej stronie ulicy, czekając na nasz autobus, który jak się okazało, odjechał jakieś 4 minuty przed naszym przybyciem. Następny miałyśmy dopiero za godzinę, więc zmęczone wrażeniami, postanowiłyśmy przysiąść sobie na krawężniku. Czas upłynął nam oczywiście na rozmowie o koncercie i samym spotkaniu. Wydawało mi się, że chociaż to praktycznie niemożliwe, to jednak Jonii bardziej przeżywała dzisiejszy wieczór, niż ja.

Spoglądając na telefon zobaczyłam, że za 15 minut powinnyśmy być już w drodze do domu. Nagle, usłyszałyśmy jakąś grupkę, gdzieś koło nas. Było chwilę po północy, więc całkowicie ciemno. Jedynie światło dawała nam lekko nadpsuta latarnia i blask księżyca. Z chwilą, kiedy podchodzili bliżej, ich głosy stawały się głośniejsze a twarze wyraźniejsze.
Jonii złapała mnie mocno za rękę, prawie nie wybuchając, bo trzęsła się jak osika. Po chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego znowu zaczęła zachowywać się... no właśnie tak.
Chodnikiem szli nie kto inny, jak właśnie członkowie zespołu Thirty Seconds to Mars i parę innych osób z ekipy.
Ten dzień zapiszę sobie w kalendarzu, jako dzień 'całkowitego szczęścia', bo mój pech, doprawdy nie znał litości.
Zobaczyli nas, a może nawet coś tam im się przypomniało z ponad godziny temu, bo do nas podeszli.
Pytali się o coś, a Jonii jako najlepszy ochotnik udzielała odpowiedzi na każde pytanie. Chciało mi się śmiać, bo widziałam, jak robiła te swoje słodkie oczka, klejąc się do młodego Leto. Żenada. Ale ostatecznie wybaczyłam jej, bo można powiedzieć, że działała w afekcie.
Nagle podszedł do mnie Shannon (którego wzroku unikałam jak ognia, bo to, że on nie pamiętał nocy w klubie nie znaczy, że ja nie znałam dokładnych jej szczegółów).

-Możemy chwilę pogadać? -spytał. Trochę mnie to zdziwiło i kompletnie nie wiedziałam co robić.

-Za chwilę mam autobus- próbowałam ratować sobie dupsko, ale najwyraźniej moje siedzenie nie leżało na sercu mojej przyjaciółce, która odpowiedziała za mnie, że bardzo chętnie się przejdę. Zgadnijcie, którą wersję wybrał Shannon...
Po chwili szliśmy powoli przed siebie, nie oddalając się za bardzo od przystanku i siebie.

-Wspaniale się z Tobą rozmawia- powiedziałam po chwili z uśmiechem na twarzy, bo jak na razie rozmowa nam się nie kleiła. Albo mi się tylko wydawało, albo Pan rockmen się denerwował. To spowodowało, że humor mnie nie opuszczał, a sama myśl, że moja osoba stresuje Shannona Leto podnosiła mnie na duchu. Po krótkiej wymianie złośliwych zdań zapadła dłuższa cisza, którą wolałam musiałam przerwać:

-Jak gazety? Dają Ci żyć, czy już wszystkie piszą, że jakaś alkoholiczka rzuciła się na boskiego perkusistę? - spytałam, chcąc wybadać sytuację.

-Nie wiem, nie sprawdzam tego - zaśmiał się cicho.

  • Boskiego perkusistę? - dodał po chwili z głupawym uśmieszkiem, unosząc brwi do góry.
-Cytat - stwierdziłam szybko - Tak o Tobie mówią.

-Tego jeszcze nie słyszałem - zaśmiał się, po czym dodał: - Jesteś pierwsza.

-Raczej nie – rzuciłam - I nie ciesz się tak młotku, wcale tak nie myślę.

-Czy Ty próbujesz mnie obrazić? - padło z ust Shannona, który próbował powstrzymać śmiech.

-Nie, ja po prostu wyrażam swoje zdanie. Dla jasności – dodałam - uważam, że jesteś dobrym perkusistą - powiedziałam głosem pełnym szacunku.

-Dzięki - burknął, i widziałam, że zrobiło mu się miło po tej małej pochwale.

-Dziwne, że przyszłaś dzisiaj na koncert. Musiałaś mieć niezłego kaca - powiedział, po czym wybuchnął śmiechem. Na początku przyłączyłam się do niego, póki w mojej głowie nie pojawiły się żenujące obrazy piątkowej nocy.

-Okej - zaczęłam, chodząc w tę i z powrotem przed Shannonem, który stał w miejscu - z tego co pamiętam, to nic okropnego się nie stało. To, że Cię pocałowałam...

-... rzuciłaś się na mnie - wtrącił Leto, odchrząkując.

-... nie - pokiwałam głową i ciągnęłam dalej - to raczej kolejna głupia rzecz w moim nie dość poukładanym życiu. Gdyby nie to, że musimy ze sobą teraz rozmawiać, pewnie totalnie bym to olała. Ale niestety zostałam dobrze wychowana, i wydaje mi się, że, niech Ci będzie, choć tak nie jest! Napadanie na ludzi, nie jest dobrym obyczajem. Tak czy siak, chcę Cię przeprosić za to co się stało, pewnie będziesz miał lekkie nieprzyjemności z mediami, ale cóż, taka cena sławy - zakończyłam z ulgą w sercu, że w końcu to z siebie wyrzuciłam, choć wypowiadając to teraz, dużo bardziej zdałam sobie sprawę z błahości tego zdarzenia. Więc dlaczego się tak przejęłam?

-A ja chciałem Ci podziękować. Wiesz, w końcu nie można powiedzieć, że było nudno - zaczął się śmiać, za co oberwał w ramię.

-Ała, to bolało, Mała - powiedział urażony, łapiąc się za miejsce mini zbrodni.

-Hej, 'boski perkusisto'! - dwa ostatnie słowa podkreśliłam króliczymi uszami uformowanymi z palców - nie jestem mała.

-Mhm – zamruczał - a ja nie jestem boskim perkusistą - wywrócił ostentacyjnie oczyma. Moja pięść już po raz drugi prawie lądowała na jego ramieniu, kiedy Shannon złapał mnie za nadgarstek, i uniósł go do góry.

-Przestaniesz mnie bić? - spytał z lekkim uśmiechem.
-Przemyśle to... cieniasie - dodałam po czym posłałam mu szeroki uśmiech.

-Nazywasz boskiego perkusistę cieniasem? Śmiem wątpić, że to odrobinę ryzykowne - powiedział z udawaną powagą.

-Ryzykowne jest to, że stoję tu z Tobą, zamiast stać na przystanku, na którym za parę minut, stanąć ma mój autobus.
Shannon skwitował to śmiechem, po czym puścił delikatnie mój nadgarstek i położył swoje magiczne dłonie na mojej talii, delikatnie mnie do siebie przyciągając.
Nie miałam pojęcia, jak on to robił, ale znów poczułam to niesamowite uczucie. To samo, które towarzyszyło nam podczas tańca w klubie.

-Powinnam już iść - powiedziałam powoli, unikając jego wzroku, spoglądając gdzieś na dół.


-Leć - powiedział, palcem kierując mój podbródek w stronę jego twarzy, a następnie złożył na moich ustach najsłodszy, najmilszy, najbardziej delikatny pocałunek jaki kiedykolwiek spotkały moje wargi. Tym samym zabrał mi całe powietrze, znajdujące się w moich płucach.

|*|
Wiem, że to dopiero początek, ale jestem jakieś 20 rozdziałów do przodu z pisaniem, więc zamierzam dodawać kolejne codziennie/ co dwa dni. I naprawdę nie wiem, czy ktokolwiek to czyta, bo oprócz ilości wyświetleń (które za dużo mi nie mówią) nie pozostawiacie po sobie żadnego znaku :c Zachęcam więc do owocnego komentowania! 
martyna

3 komentarze:

  1. M A R T I
    Chcesz mnie przyprawić o zawał? Dziewczyno, to jest bardziej niż genialne!!!! Masz talent do pisania, jak mogłaś mi wcześniej o tym nie mówić, co? Aż tydzień z tobą siedziałam, cieciu. XD Bardzo lekko się to czyta, niektóre blogi są aż męczące, ale twój jest idealny, naprawdę. Dodawaj już następny, bo się nie mogę doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypadkiem tu wpadłam i od razu przeczytałam wszystkie rozdziały. Uwielbiam czytać marsowe ff (w szczególności Shannonowe) i twoje jest na drodze do tego by stać się moim ulubionym ;D Nie mogę się doczekać następnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzieki ;) rozdziały pojawiają się codziennie więc zapraszam! ;)

      Usuń