Jeszcze
nigdy w życiu nie czułam większego wstydu. A co najlepsze:
poczułam to wypowiadając własne imię. Moja samoocena sięgająca
totalnego dna, w tamtej chwili osiągnęła 'apogeum', taplając się
w mule.
Wszystko
działo się jak w zwolnionym tempie.
Shannon
zakrztusił się swoją kawą i gwałtownie obrócił szukając
właścicielki dręczącego go imienia.
Właściwie,
to nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, czy może bardziej
płakać nad swoją beznadziejną egzystencją.
Chyba
z braku jakiejkolwiek dobrej opcji, zwyczajnie się do niego
uśmiechnęłam, a on odpowiedział mi tym samym. Gdzieś z boku
Jared właśnie podpisywał mi bilet, a ja wciąż patrzyłam na
Shannona. Nie wiem, skąd taka śmiałość, bo wyobrażałam sobie,
że gdy tylko nasze wzroki niechybnie się rozpoznają, ja spuszczę
swój na dół, podziwiając moje śliczne buciki.
-To,
jak Ci się podobał koncert, Alex? -zagadnął obowiązkowo młodszy
Leto.
-Dobrze
wiesz, był wspaniały. -Odpowiedziałam zgodnie z prawdą na co pan
wokalista szeroko się uśmiechnął. Tomo położył dłoń na moim
ramieniu. -Dzięki za dobry koncert- palnęłam i wtuliłam się w
Brodacza, jak w pluszowego misia. On zaczął się śmiać a wszyscy
trzej, razem zrobili: 'oooooooo'.
Na
tą chwilę Shannon wyparował z mojej głowy i istniał jako część
trio, które kochałam całym serduchem.
-Banda
matołów- rzuciłam i zaczęłam się z nich śmiać.
-No
proszę, ktoś tutaj nie odróżnia zwierzątek- akurat on
musiał się przedrzeźniać, Shannon oczywiście.
-Dobra,
zróbmy to zdjęcie, bo przecież nie jestem sama. Tak przy
okazji, czeka Was jeszcze z 30 osób do przeżycia-
powiedziałam puszczając im oczko i ustawiając się pomiędzy
Jaredem a Tomo. Shannon stał koło Chorwata na nie
szczęście.
Zrobiono
nam parę zwykłych zdjęć, ale chłopaki nie byliby sobą, gdyby
nie zaczęli świrować.
Tak
więc robiąc głupie i głupsze miny mieliśmy już ładny album. W
pewnym monecie Tomo zamienił się z Shannonem miejscem (albo raczej
to Shannon, wypchnął Tomo, i sam stanął obok mnie). Jedną rękę
położył mi w talii, drugą trzymając na barku gitarzysty. Od
razu, kiedy tylko poczułam na sobie jego dłoń, przeszedł mnie
dreszcz. Przypomniał mi się nasz taniec w klubie i chcąc pozostać
w tamtym wspaniałym wspomnieniu musiałam się z
niego brutalnie otrząsnąć, bo Shannon właśnie się nade mną
nachylił i pół głosem powiedział:
-To
Ty, Alex.
Głośno
przełknęłam ślinę, słysząc jego głos. Uśmiechał się
promiennie, na co dwaj kompani zrobili dość nietypowe miny, ale
więcej nie zdążyłam wypatrzyć, bo ochroniarz właśnie wypychał
mnie z pokoju. Tomo pomachał a Shannon -dziwny człowiek-
zasalutował do mnie niczym kapitan. Stare to i głupie- pomyślałam.
Kawałek
dalej, na korytarzu spotkałam się z Jonii, która tak jak
inni, stała tam po spotkaniu. W atmosferze czuć było powoli
gasnące podniecenie, ale ja jednak obalałam te regułę, bo właśnie
wtedy mój mózg z powrotem się włączył, i
przetworzył informacje, co się właśnie stało.
Po
parunastu minutach siedziałyśmy na chodniku, po drugiej stronie
ulicy, czekając na nasz autobus, który jak się okazało,
odjechał jakieś 4 minuty przed naszym przybyciem. Następny
miałyśmy dopiero za godzinę, więc zmęczone wrażeniami,
postanowiłyśmy przysiąść sobie na krawężniku. Czas upłynął
nam oczywiście na rozmowie o koncercie i samym spotkaniu. Wydawało
mi się, że chociaż to praktycznie niemożliwe, to jednak Jonii
bardziej przeżywała dzisiejszy wieczór, niż ja.
Spoglądając
na telefon zobaczyłam, że za 15 minut powinnyśmy być już w
drodze do domu. Nagle, usłyszałyśmy jakąś grupkę, gdzieś koło
nas. Było chwilę po północy, więc całkowicie ciemno.
Jedynie światło dawała nam lekko nadpsuta latarnia i blask
księżyca. Z chwilą, kiedy podchodzili bliżej, ich głosy stawały
się głośniejsze a twarze wyraźniejsze.
Jonii
złapała mnie mocno za rękę, prawie nie wybuchając, bo trzęsła
się jak osika. Po chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego znowu
zaczęła zachowywać się... no właśnie tak.
Chodnikiem
szli nie kto inny, jak właśnie członkowie zespołu Thirty Seconds
to Mars i parę innych osób z ekipy.
Ten
dzień zapiszę sobie w kalendarzu, jako dzień 'całkowitego
szczęścia', bo mój pech, doprawdy nie znał litości.
Zobaczyli
nas, a może nawet coś tam im się przypomniało z ponad godziny
temu, bo do nas podeszli.
Pytali
się o coś, a Jonii jako najlepszy ochotnik udzielała odpowiedzi na
każde pytanie. Chciało mi się śmiać, bo widziałam, jak robiła
te swoje słodkie oczka, klejąc się do młodego Leto. Żenada. Ale
ostatecznie wybaczyłam jej, bo można powiedzieć, że działała w
afekcie.
Nagle
podszedł do mnie Shannon (którego wzroku unikałam jak ognia,
bo to, że on nie pamiętał nocy w klubie nie znaczy, że ja nie
znałam dokładnych jej szczegółów).
-Możemy
chwilę pogadać? -spytał. Trochę mnie to zdziwiło i kompletnie
nie wiedziałam co robić.
-Za
chwilę mam autobus- próbowałam ratować sobie dupsko, ale
najwyraźniej moje siedzenie nie leżało na sercu mojej
przyjaciółce, która odpowiedziała za mnie, że bardzo
chętnie się przejdę. Zgadnijcie, którą wersję wybrał
Shannon...
Po
chwili szliśmy powoli przed siebie, nie oddalając się za bardzo od
przystanku i siebie.
-Wspaniale
się z Tobą rozmawia- powiedziałam po chwili z uśmiechem na
twarzy, bo jak na razie rozmowa nam się nie kleiła. Albo mi się
tylko wydawało, albo Pan rockmen się denerwował. To spowodowało,
że humor mnie nie opuszczał, a sama myśl, że moja osoba stresuje
Shannona Leto podnosiła mnie na duchu. Po krótkiej wymianie
złośliwych zdań zapadła dłuższa cisza, którą wolałam
musiałam przerwać:
-Jak
gazety? Dają Ci żyć, czy już wszystkie piszą, że jakaś
alkoholiczka rzuciła się na boskiego perkusistę? - spytałam,
chcąc wybadać sytuację.
-Nie
wiem, nie sprawdzam tego - zaśmiał się cicho.
- Boskiego perkusistę? - dodał po chwili z głupawym uśmieszkiem, unosząc brwi do góry.
-Cytat
- stwierdziłam szybko - Tak o Tobie mówią.
-Tego
jeszcze nie słyszałem - zaśmiał się, po czym dodał: - Jesteś
pierwsza.
-Raczej
nie – rzuciłam - I nie ciesz się tak młotku, wcale tak nie
myślę.
-Czy
Ty próbujesz mnie obrazić? - padło z ust Shannona, który
próbował powstrzymać śmiech.
-Nie,
ja po prostu wyrażam swoje zdanie. Dla jasności – dodałam -
uważam, że jesteś dobrym perkusistą - powiedziałam głosem
pełnym szacunku.
-Dzięki
- burknął, i widziałam, że zrobiło mu się miło po tej małej
pochwale.
-Dziwne,
że przyszłaś dzisiaj na koncert. Musiałaś mieć niezłego kaca -
powiedział, po czym wybuchnął śmiechem. Na początku przyłączyłam
się do niego, póki w mojej głowie nie pojawiły się
żenujące obrazy piątkowej nocy.
-Okej
- zaczęłam, chodząc w tę i z powrotem przed Shannonem, który
stał w miejscu - z tego co pamiętam, to nic okropnego się nie
stało. To, że Cię pocałowałam...
-...
rzuciłaś się na mnie - wtrącił Leto, odchrząkując.
-...
nie - pokiwałam głową i ciągnęłam dalej - to raczej kolejna
głupia rzecz w moim nie dość poukładanym życiu. Gdyby nie to, że
musimy ze sobą teraz rozmawiać, pewnie totalnie bym to olała. Ale
niestety zostałam dobrze wychowana, i wydaje mi się, że, niech Ci
będzie, choć tak nie jest! Napadanie na ludzi, nie jest dobrym
obyczajem. Tak czy siak, chcę Cię przeprosić za to co się stało,
pewnie będziesz miał lekkie nieprzyjemności z mediami, ale cóż,
taka cena sławy - zakończyłam z ulgą w sercu, że w końcu to z
siebie wyrzuciłam, choć wypowiadając to teraz, dużo bardziej
zdałam sobie sprawę z błahości tego zdarzenia. Więc
dlaczego się tak przejęłam?
-A
ja chciałem Ci podziękować. Wiesz, w końcu nie można powiedzieć,
że było nudno - zaczął się śmiać, za co oberwał w ramię.
-Ała,
to bolało, Mała - powiedział urażony, łapiąc się za miejsce
mini zbrodni.
-Hej,
'boski perkusisto'! - dwa ostatnie słowa podkreśliłam króliczymi
uszami uformowanymi z palców - nie jestem mała.
-Mhm
– zamruczał - a ja nie jestem boskim perkusistą - wywrócił
ostentacyjnie oczyma. Moja pięść już po raz drugi prawie lądowała
na jego ramieniu, kiedy Shannon złapał mnie za nadgarstek, i uniósł
go do góry.
-Przestaniesz
mnie bić? - spytał z lekkim uśmiechem.
-Przemyśle
to... cieniasie - dodałam po czym posłałam mu szeroki uśmiech.
-Nazywasz
boskiego perkusistę cieniasem? Śmiem wątpić, że to odrobinę
ryzykowne - powiedział z udawaną powagą.
-Ryzykowne
jest to, że stoję tu z Tobą, zamiast stać na przystanku, na
którym za parę minut, stanąć ma mój autobus.
Shannon
skwitował to śmiechem, po czym puścił delikatnie mój
nadgarstek i położył swoje magiczne dłonie na
mojej talii, delikatnie mnie do siebie przyciągając.
Nie
miałam pojęcia, jak on to robił, ale znów poczułam to
niesamowite uczucie. To samo, które towarzyszyło nam podczas
tańca w klubie.
-Powinnam
już iść - powiedziałam powoli, unikając jego wzroku, spoglądając
gdzieś na dół.
-Leć
- powiedział, palcem kierując mój podbródek w stronę
jego twarzy, a następnie złożył na moich ustach najsłodszy,
najmilszy, najbardziej delikatny pocałunek jaki kiedykolwiek
spotkały moje wargi. Tym samym zabrał mi całe powietrze,
znajdujące się w moich płucach.
|*|
Wiem, że to dopiero początek, ale jestem jakieś 20 rozdziałów do przodu z pisaniem, więc zamierzam dodawać kolejne codziennie/ co dwa dni. I naprawdę nie wiem, czy ktokolwiek to czyta, bo oprócz ilości wyświetleń (które za dużo mi nie mówią) nie pozostawiacie po sobie żadnego znaku :c Zachęcam więc do owocnego komentowania!
M A R T I
OdpowiedzUsuńChcesz mnie przyprawić o zawał? Dziewczyno, to jest bardziej niż genialne!!!! Masz talent do pisania, jak mogłaś mi wcześniej o tym nie mówić, co? Aż tydzień z tobą siedziałam, cieciu. XD Bardzo lekko się to czyta, niektóre blogi są aż męczące, ale twój jest idealny, naprawdę. Dodawaj już następny, bo się nie mogę doczekać!
Przypadkiem tu wpadłam i od razu przeczytałam wszystkie rozdziały. Uwielbiam czytać marsowe ff (w szczególności Shannonowe) i twoje jest na drodze do tego by stać się moim ulubionym ;D Nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńdzieki ;) rozdziały pojawiają się codziennie więc zapraszam! ;)
Usuń