36 godzin spędzonych w szpitalu.
Do tego czasu nie wiadomo było co z Babcią. Wypiłam z 80 (ohydnych) kaw z automatu i wmawiam sobie, że to dlatego jestem taka pobudzona, ale tak naprawdę doskonale wiem, że boje się o zdrowie Annie bardziej, niż o jakąkolwiek inną rzecz na świecie.
Zadzwoniłam do Jonii tłumacząc, że nie wrócę do NY przez najbliższych parę dni. Powiedziałam, że Babcia gorzej się czuje. Nie chciałam siaćpaniki, zwłaszcza, że sama jeszcze nic nie wiedziałam.
Siedziałam przy niej cały czas, kiedy tylko pielęgniarki nie wyganiały mnie z sali. Naprawdę trudno było mi oglądać moją zawsze uśmiechniętą i wesołą Annie, leżącą pod tą całą aparaturą. Wszędzie plątały się kabelki i rurki. Od razu przyszło mi do głowy, że gdyby się teraz widziała, kazałabyściągnąć z siebie to wszystko, po czym zapewne zdemolowałaby połowęsali, wracając do domu starym Packardem M72 w samej koszuli nocnej i szpitalnych kapciach.
Nikt nie chciał mi udzielić żadnych informacji, a sama znałam się na tym wszystkim tyle, co dosłownie nic. W końcu udało mi się złapać na korytarzu lekarza prowadzącego.
-Przepraszam – zaczepiłam go cicho, na co on odburknął, że nie ma teraz czasu. Nawet nie miałam siły za nim lecieć, więc wróciłam na salę, by odgrywać rolę anioła stróża... dla mojego osobistego anioła.
Teraz wydaje mi się, że wolałabym nigdy nie rozmawiać z tym lekarzem. Kiedy po raz drugi się do niego zwróciłam, również chciał uciec od rozmowy, ale po 38 godzinach spędzonych w szpitalnej sali, człowiek staje się... powiedzmy: niecierpliwy. Po słownych przepychankach i jegośmiesznych (jak na lekarza) wymówkach ilością obowiązków, ogarnęła mnie złość, którą zaraz z siebie wyrzuciłam.
-Gówno mnie obchodzą inni! Siedzę tu od czterdziestu godzin a nikt, nikt nie chce udzielić mi jakiejkolwiek odpowiedzi! - wykrzyczałam na szpitalnym korytarzu.
-Proszę się uspokoić, krzyk nic tutaj nie da – próbował mnie powstrzymać, a ja postanowiłam dać mu szansę.
-Tylko niech mi Pan powie, co się dzieje z moją Babcią – zaczęłam zrezygnowana.
-Niestety jesteśmy pewni schorzenia pańskiej krewnej. Powiem szczerze,że nie wygląda to za dobrze – zaczął, powoli przestępując z nogi na nogę.
-Proszę mi wybaczyć, ale nie mam czasu na jakieś wstępne opowiastki –powiedziałam zdenerwowana. Chyba nie chciałam wiedzieć, bałam sięodpowiedzi. Lekarz zbliżył się do mnie i wziął głęboki oddech. Nawet ja zauważyłam, że nie jest mu łatwo o tym mówić, więc moje tętno skoczyło do jakiś 600.
-To mięsak tkanek miękkich – po mojej zdziwionej minie dodał: -Inaczej, rak mięśni.
ŁUP! Gdzie jest ziemia? Czuje, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa, tracę grunt pod sobą. Czy ktoś ma zamiar mnie złapać?
-Co to znaczy? - zadałam oczywiste w tamtej chwili pytanie. Jedyne, na jakie było mnie wtedy stać.
-Chodzi o to, że mięśnie Pańskiej Babci zostały zaatakowane przez mięsaka. To jeden z nowotworów złośliwych. Pani Anne traci poczucie niektórych kończyn. Zazwyczaj zaczyna się to od dłoni, czasami kończyn dolnych. W głębszym studium choroby kolejne z mięśni przestająodpowiednio pracować, lub kompletnie zanikać. Kończy się tym, że najważniejszy mięsień – serce - przestaje tłoczyć krew, co prowadzi do zgonu. SZSZSZSZSZSSZSZSZSZSSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZSZ
Nie jestem pewna, co słyszałam. Czy właśnie dowiedziałam się, że moja Babcia jest nieuleczalnie chora, czy to tylko osłabienie organizmu, które ten doktorek omawiał przez ostatnie 5 minut, podczas gdy ja słyszałam 'szszsz'?
-Kurwa, proszę? - absurdalne zdanie, kompletnie bez sensu. Nie jestem nawet pewna, czy to zdanie.
-Proszę się uspokoić. Zaraz poproszę pielęgniarkę, żeby dała Pani coś na uspokojenie.
-Obejdzie się – odwarknęłam.
-Na pewno się przyda – kontynuował, posyłając mi lekki uśmiech.
-Czy Pan kurwa oszalał? To nie ja tu potrzebuje pomocy, tylko moja Babcia, pańska pacjentka! - zaczęłam widowisko – Pana zasranym obowiązkiem jest pomóc jej, a nie pieprzyć jakieś głupoty. Niech pan obieca, że zrobi wszystko, co tylko może, żeby jej pomóc! - krzyczałam stojąc za blisko jego osoby.
-Proszę. Proszę przestać. To oczywiste, że zrobię dla niej wszystko. Lecz jedyne, co może jej pomóc, to leki, które uśmierzą jej ból.
-Jak to? A chemoterapia? Przecież na pewno można zwalczyć mięsaka –zaczęłam zaniepokojona i coraz bardziej zdenerwowana bezczynnością(samozwańczego) lekarza.
-Niestety. W przypadku młodego organizmu i układu odpornościowego leczenie poprzez chemoterapię byłoby wielce ryzykowne. Pańska Babcia ma już swoje lata i takie leczenie dałoby odwrotny efekt do zamierzonego. Jej układ odpornościowy zostałby doszczętnie zniszczony w bardzo krótkim czasie.
Dość młody koleś mówił coś do mnie. To na pewno. A jedyne, co zrozumiałam, to to, że nic już jej nie pomoże. Nie wiem kiedy moje policzki zalały się łzami, a ja znalazłam się w ramionach lekarza.
Ile ile ile ile ile ile ile ile? Nie, nie zadam tego pytania. Na pewno nie teraz. NIE.
Koło 20 ciszę na sali przerwał dzwonek telefonu. Cholera! Zupełnie zapomniałam, że już poniedziałek a przecież wieczorem miałam się z nim spotkać! Na wpół śpiąca otarłam nieprzestające płynąć od kilku godzinłzy, po czym odebrałam.
-Gdzie jesteś? Mam kawę i stoję pod Twoimi drzwiami, ale nikogo nie ma - powiedział lekko urażony a ja od razu miałam przed oczami jego niewinny uśmiech. Wytłumaczyłam mu, że zostaję jeszcze u Babci, bo nie najlepiej z nią – kiedy wypowiadałam te słowa głos mi się załamał, co Shannon od razu wyłapał i zaczął się dopytywać, czy wszystko w porządku.
-Tak, no pewnie, po prostu chcę posiedzieć trochę z Babcią, dopóki nie wydobrzeje - ledwo powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem prosto do telefonu. Trochę uspokojony Shannon rozłączył się po paru minutach, kiedy zapewniłam go, że gdy tylko wrócę do domu, dam mu znać.
Resztę wieczoru i nocy spędziłam u boku Annie. Położyłam się koło niej na łóżku, ledwo z niego nie spadając. I tak kolejne 24 godziny zleciały mi na tej samej czynności co parę poprzednich dób: płaczu.
W ciągu 3 tygodni od czasu, kiedy dowiedziałam się o chorobie Babci wszystko się zmieniło. Załatwiłam urlop dziekański. Zwolniłam się z pracy, tłumacząc swoją decyzję chorobą krewnej. Zamieszkałam razem z Babcią w Richmond. Tak naprawdę Annie nie zmieniła wiele w swoich nawykach. Zaraz po przebudzeniu się w szpitalu powiedziała mi, że od pewnego czasu wiedziała o chorobie, ale nie spodziewała się tak szybkiego postępu. Czy byłam na nią zła? Oczywiście! Jak można było ukryć przede mną taką sprawę? A jak mogłaś nie zauważyć podstawowych objawów choroby, takich jak głupie upuszczanie przedmiotów?
Tak, od pewnego czasu zaczęłam coraz częściej ze sobą rozmawiać. Lubiłam to, bo mogłam wtedy wszystko sobie poukładać. Wszystko byłoby naprawdę przyjemne, gdyby nie brązowowłosa suka, którąwidziałam w lustrzanym odbiciu.
Od dłuższego czasu Shannon i ja komunikowaliśmy się jedynie telefonicznie. Chłopaki mieli trasę po Europie i dzięki temu, wykształciłam w sobie cechy naprawdę dobrego aktora. Raczej wspaniałej oszustki i kłamcy. Shannon wiedział tyle, że coraz częściej jestem u Babci. Kiedy dopytywał się o jej zdrowie mówiłam, że niedługo ma jakiś zabieg lub coś podobnego i dlatego powinnam poświęcać jej więcej czasu. Wiedziałam, że Leto naprawdę się tym martwił, co wcale mi nie pomagało.
Tak naprawdę obie z Annie wiedziałyśmy, że zostało jej parę miesięcy, w najlepszym przypadku pół roku. Przy pewnej wizycie lekarz potwierdziłnasze przypuszczenia.
Choroba postępowała coraz bardziej. Babcia stawała się coraz mniej samodzielna i potrzebowała opieki praktycznie 24h na dobę. Każdego dnia w domu pojawiała się pielęgniarka, która dbała o nią bardziej ze strony medycznej. Resztą zajmowałam się ja. Czasami odwiedzała nas Jonii. Wiedziałam, że Babcia nie cieszy się z tych wizyt, bo nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział o jej 'nieporadności'. Sama do końca nie poradziła sobie z myślą, że jest coraz bardziej uzależniona od drugiej osoby i chociaż na co dzień starała się pozostać starą, radosną Annie, to widaćbyło po niej coraz mniej chęci. Od zawsze nienawidziła słowa 'niesamodzielny', więc wiedziałam jakie to wszystko było dla niej trudne. Jedyne, co za każdym razem dodawało jej otuchy, to nasze wspólne pracenad ogródkiem. Postanowiłyśmy razem, że codziennie będziemy wdrażaćw życie pomysły Babci.
Z każdym dniem mięśnie słabły a ona traciła władzę nad swoimi ruchami. Za każdym razem, kiedy coś wylatywało jej z rąk, na jej policzku pojawiała się łza, która zarażała tym samym moje oczy.
Pod koniec czerwca, jak każdego wieczora spędzałyśmy z Annie czas na oglądaniu durnowatych komedii, gdzie każda z nas starała się odprężyć i choć na parę chwil szczerze się uśmiechnąć.
Koło 21 usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Wstałam z puchowej kanapy w salonie i ubrana w luźny, granatowy T-shirt i krótkie, czarne spodenki podeszłam do drzwi. Na ramiona opadały mi brązowe fale, które odrzuciłam lekko do tyłu, otwierając drzwi. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu, w progu stał nie kto inny jak starszy Leto.
|*|
chamska martyna urywa w środku akcji? wiem, że mnie kochacie :))
Nie ma świątecznej przerwy! Ja dodaję, Wy czytacie kochani moi (zakładam, że nie ma Was więcej niż 10 osób) Tym bardziej dziękuję Wam za czytanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz