sobota, 21 grudnia 2013

rozdział trzynasty

Zapomniałam wspomniećże od jakiegoś czasu piszę pamiętnik. Albo raczej dziennik, w którym opisuje ewentualne zmiany czy po prostu przebieg dnia. Żadna ze mnie pisarka, więc zazwyczaj ograniczam się do paru zdań.
Na początku pamiętnik pomagał mi uporać się z myślami. W nim przynajmniej nikt mi nie odpowiadał a ja mogłam pisać co tylko chciałam.

14 Czerwiec,
Annie dostała dzisiaj podwójną dawkę zastrzyku. Serce mi pękało kiedy widziałam grymasy bólu na jej niewinnej twarzy. Ile bym dała, żeby być na jej miejscu. Chciałabym, żeby już nigdy więcej nie odczuwała tych bólów,żeby mogła być zdrowa. Ale jak zawsze to ona musi ponosić najgorsze. Zawsze tak było.
Jest mi coraz  ciężej.

Moje wpisy nie były regularne. Zaglądałam do nich kiedy miałam czas, kiedy Annie spała spokojnym snem, kiedy oderwałam się od lektury kodeksów.

17 Czerwiec,
Pieprzona, wspaniała Morfina. Mała buteleczka, z białą zawartością wśrodku. Kiedy jest naprawdę źle, ta mała suka pomaga Babci z bólem. Używamy jej ostrożnie, nie chcemy, żeby organizm się na nią uodpornił. Wspaniała- bardzo jej pomaga. Pieprzona- kiedyś Ją zabije.

Po pewnym czasie wpisy nie pomagały. Stały się tylko 'pustym zapełnieniem' kartek.
Choroba postępowała w zaskakująco szybkim tempie. Lekarz mówi, że prawdopodobnie jest to spowodowane dość dużym zażywaniem przez Babcię alkoholu czy tytoniu. Zawsze dostawała ode mnie za to bury, ale oczywiście, że ten uparciuch nigdy mnie nie słuchał.
Pewnego dnia natknęłam się w internecie na reklamę środków uspakajających. Zamówiłam więc na próbę jedno opakowanie tabletek, które już po pierwszym zażyciu dawały ulgę.

18 Czerwiec,
Coraz bardziej mi się to podoba. Kiedy wieczorem Annie zasypia, ja mam trochę czasu dla siebie. Zazwyczaj co wieczór biorę jedną tabletkę, po której mój sen jest spokojny, głęboki i przyjemny. Z chęcią przepisałabym je Shannonowi, który coraz bardziej się o mnie martwi.  Nie tylko o mnie, bo co chwile pyta o Babcię. To miłe z jego strony, ale nikogo nie potrzebujemy. Damy sobie z Annie radę same, zawsze dawałyśmy, więc teraz nic się nie zmieni. Potrafię się nią zająć. 

22 Czerwiec,
Widzęże z Babcią jest coraz gorzej. Jeszcze daje sobie rade, ale przychodzi jej to z wielkim trudem. Codzienne czynności są dla niej kolejną przeszkodą. Nic mi o tym nie mówi, nie chce mnie martwić.
Codziennie wysyła mnie do NY, mówi, żebym zajęła się sobą, swoimi studiami i dżentelmenami, ale ja nawet nie chciałam o tym słyszeć. Ale wydaje mi sięże z każdym jej małym kłamstewkiem jako odpowiedź na beznadziejne pytanie: 'jak się dzisiaj czujesz', rozumiałam ją. ChoćShannon nie jest mi tak bliski jak Annie  to oczywiste  to jednak nie chcęobarczać  go swoimi problemami. Nigdy nie lubiłam zwalać się komuś na głowę, a co dopiero z tak poważną sprawą. Nie chciałam marnować mużycia. Pomijając podstawowe aspekty, takie jak: mój wygląd, praca adwokata jako życiowa pasja, to do tego doszłoby pocieszanie mnie i życie z desperatką- sierotą. Nie zasługuje na to. I choć już jakiś czas temu narodził się cień plamki czarnego cienia szansy, że razem moglibyśmy stworzyć dość nietypowy i w dużej mierze porąbany związek, to teraz za bardzo 'lubiłam' Shannona, żeby psuć mu życie. Muszę się usunąć z jegożycia, o ile w ogóle w nim istniałam.

Ale tak, Shannon w progu moich drzwi:

Czyżby powtóreczka? -pomyślałam patrząc na mojego dobrego znajomego. Jak zawsze wyglądał... dobrze. I choć teraz akurat miało to dla mnie najmniejsze znaczenie, to jednak w oczy rzucały się dopasowane jeansy, ciężkie, brązowe buty, i jasna koszulka w 'bardzo jego stylu'. Oczy jak zwykle przysłonił okularami.

-Mogę wejść? - spytał ciepło.

-Lepiej porozmawiajmy na zewnątrz – odpowiedziałam, po czym wróciłam do salonu i oznajmiłam Babci, że wychodzę na chwilę do ogrodu. Ożywiła się odrobinę, spytała, czy to ten perkusista, po czym uśmiechnęła się promiennie i chcąc mnie zbyć, pokiwała ręką zapewniając, że jeśli coś się będzie działo, to zawoła.  
-Jak Babcia? - zapytał Shannon, kiedy usiedliśmy na drewnianych schodkach za domem.

-Jakoś – zdołałam wydusić, bez wywołania łez. -Tu też mnie znalazłeś? - zaśmiałam się nerwowo, chcąc zmienić temat.

-Nawet nie wiesz, ile musiałem błagać Jonni o ten adres -uśmiechnął się triumfalnie. -Nie mówiłaś, że Twoje Babcia mieszka w Virginii.

-Nie było okazji – powiedziałam wpatrując się w zaczynający się przed nami las. Siedzieliśmy chwilę w dość niezręcznej ciszy a między nami dało się odczuć jakieś dziwne napięcie. Zawsze mieliśmy pełno tematów do rozmów, a teraz milczeliśmy jak zaklęci. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, jak dużo Jonii powiedziała Shannonowi i odmawiałam wszelkie znane mi modlitwy, żeby jedyną od niej informacją, był adres.
Nagle Leto objął mnie ramieniem i pozwolił, aby moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej. Tak bardzo potrzebowałam tego gestu. Zwykłego przytulenia. Niestety Jonni i Annie nie załatwiały sprawy, i pewnie nikt inny by temu nie podołał, bo nie istnieje człowiek, choć odrobinę podobny do mojego Shannona. Po chwili błogiej ciszy i wspaniałego uczucia bliskości mój zbawiciel odezwał się spokojnym, głębokim głosem:

-Powiesz mi, co się dzieje, Mała? - na te słowa pociekła mi pierwsza łza. Już nie mogłam sobie wybaczyć, że go okłamywałam. Ale nie miałam innego wyjścia. Wolałam, żeby znał taką wersję wydarzeń.

-Po prostu martwię się o Annie, to wszystko – odpowiedziałam, próbując opanować głos. Shannon jeszcze mocniej mnie przytulił a ja zrozumiałam, że on jest moim narkotykiem. I nie ważne, jak strasznie banalnie i tandetnie to brzmi - taka jest prawda. Każda chwila bez niego jest stracona. Chciałabym zawsze być przy nim i wiedzieć, że zawsze będzie przy mnie. Ale tak nie może być. Wbrew pozorom i własnym zapewnieniom, do tej pory nie uporałam się ze śmiercią rodziców. Minęło 17 lat. 17 lat A co jeśli Annie... co kiedy Annie już nie... co wtedy? Ludzie mi bliscy będą czekali na mnie przez kolejne 15 lat? Nie mogę na to pozwolić, za bardzo ich kocham, nie chcę ich krzywdzić.
Otarłam dyskretnie słony płyn z mojej twarzy po czym zwróciłam się do Shannona:

-Jak trasa? Kiedy kończycie?

-W zasadzie, to z końcem wakacji. Ale to na razie wstępne plany. Ale nie przyjechałem tu po to, żeby gadać z Tobą o mojej pracy. Przy okazji, jak studia i dziwny profesorek? Wciąż żyje? - zaśmiał się z własnego dowcipu a ja z grzeczności mu zawtórowałam.

-Właściwie – zaczęłam cicho – to wzięłam urlop dziekański. Chciałam być częściej z Babcią.
Na jego twarzy pojawiło się nie tylko zdziwienie ale także cień strachu.

-Aż tak źle? Alex, powiedz. Mimo mojego poczciwego wieku, wzrok mam jeszcze dobry. Widzę co się z Tobą dzieje.

-Aż tak źle wyglądam? - próbowałam zmienić temat, ale Shannon bronił swojego.

-Nie gorzej niż zwykle - rzucił, smyrając mój nosem swoim palcem, tak jak się to robi małym dzieciom. Tak bardzo mi tego brakowało.

-A teraz mów prawdę, wiesz, że za składanie fałszywych zeznań, grozi ileś tam lat więzienia?
Krótka rozmowa z nim, a ja już potrafiłam się uśmiechnąć.

-Nie ucz ojca dzieci robić, okej? I nic się nie dzieje, mówię Ci. Po prostu jestem już zmęczona tą bieganiną, obowiązkami, i pośpiechem. Chciałam trochę odpocząć, a Richmond to doskonałe miejsce.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy po czym Shannon wstał i spojrzał na mnie  z góry. Jego wyraz twarzy nie zapowiadał niczego dobrego, więc i ja przywdziałam teatralną maskę.

-Co? - rzuciłam dość opryskliwie.

-Zastanawiam się tylko, dlaczego nie ufasz mi na tyle, żeby powiedzieć mi co się dzieje. Naprawdę jestem aż taki zły? Myślałem, że się przyjaźnimy, że już trochę się poznaliśmy – w jego głosie było pełno żalu, który powoli stapiał lód z mojej czarnej dziury - serca.
JESTEŚ DOSKONAŁY, TO WINA MOJEJ POPIEPRZONEJ PSYCHIKI – chciałam wrzasnąć, ale jedna półkula skutecznie zablokowała to działanie.
Nie odzywałam się, czekając na jego dalszy monolog.

-Nic nie powiesz? - ciągnął.

-A co mam Ci powiedzieć? - epejsodion I

-Cokolwiek, nie wiem, wytłumacz – powiedział drapiąc się nerwowo po głowie. „Czas na przedstawienie” - rzuciłam do siebie.

-Shannon, nie wiem co mam powiedzieć. Najłatwiej byłoby, gdybyś usunął mój numer telefonu... - powiedziałam pewnie lecz niezdecydowanym tonem.

-Co? - pierwsza reakcja: CO?

-Naprawdę. To nie ma sensu... i chyba nigdy nie miało. To była taka zabawa. Wiesz, każde z nas tego potrzebowało. Kupa śmiechu, litry kawy i tyle. Każdy z nas ma swoje życie, obowiązki. Skupmy się na tym – skończyłam z kolejną łzą na policzku.

-Co Ty pieprzysz? - kolejna jędza wypłynęła z oka widząc przejęcie Leto.

-Nie ma sensu dalej się oszukiwać. Po prostu Ty wróć do swojego życia gwiazdy rocka, ja wrócę do mojego.

-Alex... - zaczął, patrząc na swoje buty. Widząc jego reakcję, moje serce przecięło się właśnie na miliony kawałeczków.

-Dobra, koniec pieprzenia. Czas się zbierać, co? - powiedziałam z uśmiechem wrednej suki welcome home.

-Ty teraz pieprzysz. Wszystko. Nie wiem po co, ale jeśli to jest Twoje zdanie, to mogę Cię teraz albo wyzwać, albo to uszanować i jak najszybciej odejść.

-Trzymaj się Shan... -powiedziałam cicho a po chwili zobaczyłam jego oddalającą się sylwetkę.
Po paru minutach znalazłam się w domu. Wcześniej wytarte potoki łez, dalej pozostawiły na mojej twarzy słony smak. Annie, dając mi całusa na dobranoc od razu go poczuła, po czym zapewniła mnie, że wszystko będzie dobrze. Bo ona – mój anioł stróż – będzie przy mnie tak długo jak tylko będzie mogła, a nawet dłużej.
Po tak wspaniałym wieczorze, podczas którego wyczerpałam limit łez na cały miesiąc, ułożyłam się na łóżku, łykając kilka tabletek uspokajających. 
To dziwne, bo na ulotce było, że nie uzależniają... Tymczasem ja nie mogę już normalnie funkcjonować bez choćby jednej dziennie.

|*|
Kolejne połączone rozdziały, tak. Przepraszam, za jakiekolwiek niedogodności w czytaniu (o ile takie są), ale dodaję ostatnio z tableta, co jest nieco utudnione. (pretty pretty please o nowego laptopa na święta... ) 
Dziękuję, dobranoc. 
martyna





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz