Ledwo
co zwlokłam się z łóżka. Zegar wybijał 7:30- jednocześnie
godzinę pogrzebania mojego błogiego snu.
Pierwszym
pomieszczeniem, do jakiego się udałam była kuchnia. Nastawiłam
ekspres do kawy i dopiero po tej czynności, jak większość
'normalnych' ludzi, odwiedziłam łazienkę.
Odbierając
swoją kawę, która była najlepsza w całym Nowym Jorku,
wróciłam do sypialni, zauważając, że w mieszkaniu jestem
sama. Najwyraźniej Jonii musiała wyjść wcześniej na uczelnie.
Podeszłam
do tablicy korkowej zawieszonej na ścianie, tuż nad małym, dość
starym biurkiem, które wygrzebałam kiedyś na pchlim targu.
Spojrzałam na mały kalendarz, który wrzeszczał mi do ucha,
że już za 3 dni koncert! Tak długo na niego czekałam, a tu
proszę!
Co
do dzisiejszego dnia nie miałam specjalnych planów:
- Uczelnia
- Dom
I
tu w zasadzie kończyły się moje obowiązki (nie doliczając
zakupów, bo w lodówce widziałam dwie pajęczynki,
starego ogórka i w połowie pustą tubkę po keczupie). Na
szczęście całkiem dobrze władałam patelnią i zawsze potrafiłam
coś upichcić, jeśli tylko miałam z czego!
Wieczór
natomiast zapowiadał się interesująco. Mianowicie, razem z Jonii i
grupką znajomych z roku mieliśmy zamiar opijać pomyślne (lub nie)
otrzymanie aplikacji.
Nie
chcąc się spóźnić - co stało się już u mnie normą -
zaczęłam się szykować.
Weszłam
do malutkiej garderoby, która swoją drogą wyglądała, jakby
przeszedł przez nią huragan, czy też 5-cio letni urwis.
Wygrzebałam obcisłe, skórzane rurki. Dopasowałam do nich
zgniło zieloną koszulkę z jakimś nadrukiem i oczywiście czarne
trampki.
Potem
był cięższy etap - make up. W swoim mniemaniu wyglądałam jak
żałosna imitacja kobiety. Dlatego za wszelką cenę starałam się
zakryć całą mnie pod warstwą makijażu. Tak, moja nieśmiałość
zabijała sporo tych fajniejszych aspektów w moim życiu, ale
nauczyłam się już z tym żyć.
Po
niecałej godzinie wyleciałam z domu jak oparzona, szykując się na
mój codzienny maraton po nowojorskich ulicach.
W
końcu 'szczęśliwie' dotarłam na NYLU*... spóźniona.
Dochodziła
ósma. Jonni jak wariatka latała po domu cały czas czegoś
szukając. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze swoją zgubę
znajdowała w mojej szafie. Śmieszyło mnie jej zachowanie, ale
dzięki niej, i mnie udzielił się imprezowy nastrój.
Podążając
za moją przyjaciółką, przystąpiłam do walki ze swoja
brzydotą.
Mniej
więcej dwa razy krócej zajęło mi przygotowanie się do
wyjścia niż Jonii, ale miało to swoje skutki. Ona, piękna, wysoka
blondynka z brązowymi oczami, wciśnięta w kusą, czerwoną
sukienkę siedziała naprzeciwko mnie w metrze. Mnie- dziewczyny o
średnim wzroście, z brązowymi falami na głowie. Moje dość duże,
niebieskie oczy gryzły się z małymi ustami i wyrazistymi kośćmi
policzkowymi. Jak już wspominałam- beznadzieja. Tak, to
zdecydowanie moje drugie imię.
Na
tę okazję wybrałam jedną z niewielu moich sukienek. Ta była
krótka, prosta -i oczywiście -czarna. Dołożyłam do tego
beżowe szpilki i mocniejszy niż zwykle makijaż. (W końcu za czymś
musiałam się chować).
Wreszcie
dotarłyśmy do miejsca, gdzie życie zaczynało się nie wcześniej
niż o 21. Przed klubem spotkaliśmy naszą grupkę. Było tam parę
dziewczyn no i oczywiście nasi szanowni koledzy. Całkiem często
wychodziliśmy razem, co bardzo mi się podobało, bo naprawdę
lubiłam bandę tych matołów. Wśród nich był Kail.
Tak, teraz mała historyjka.
Kail
to koleś z mojego roku. Chodzimy razem na zajęcia i jesteśmy
dobrymi znajomymi.
Proste,
nie? Nie.
Tak
to tylko wygląda z mojej perspektywy, bo mój adorator myśli
zupełnie inaczej. Za każdym razem czuje, jak ze mną flirtuje, ale
nigdy nie potrafiłam powiedzieć mu wprost, że nie jestem
zainteresowana. Może dlatego, że nie do końca wiedziałam, czy to
prawda. A może dlatego, że jestem cholerną egoistką, i jego
zaloty bardzo mi pochlebiały, zważając na fakt, że był wściekle
przystojny. I tu odwieczne pytanie: Więc dlaczego akurat ja?!
-Nie
wiem, czyj to był pomysł, żeby przyjść właśnie tutaj, ale jest
zajebiście! - krzyczałam do znajomych, w jednej ręce trzymając
drinka, próbując przekrzyczeć klubowe odgłosy.
Odpowiedziały mi pomruki zgodności i uśmiechy na twarzach. Jonii
jak zwykle nie próżnowała. Postanowiłam jej dorównać,
więc wskoczyłam na parkiet zaczynając swoją 'grę'.
To
dlatego lubiłam imprezować. Bo choć na co dzień byłam zwykłą
studentką- na imprezach byłam po prostu sobą. Nie wstydziłam się
siebie a alkohol z godziny na godzinę stawał mi się bliższym
przyjacielem.
Nie
narzekałam na brak zainteresowania ze strony mężczyzn, ale
wiedziałam że 99.9% z nich to kolesie na jedną noc, których
ostatnio miałam aż nadto.
Koło
północy DJ podziękował za wspólną zabawę i
przedstawił dwóch wykonawców, którzy przejmą
'konsolę' na resztę wieczoru. Tłum powitał ich wielkim aplauzem.
Jednak obok 'dj-ejki' pojawiło się coś na kształt perkusji.
Zasiadł za nią jeden z wcześniej przedstawionych mężczyzn.
Raczej nie widać było twarzy, bo oczy zasłonił ciemnymi
okularami. Był raczej niższy, miał ciemne włosy i ubrany był w
luźne spodnie zestawione z koszulką, która idealnie
eksponowała jego umięśnione ramiona. Na jednym z nich miał
rozległy tatuaż.
Drugi
z nich był blondynem, również z okularami przeciwsłonecznymi
na nosie. Miał na sobie marynarkę i jeansy. Wydawało mi się, że
skądś ich kojarzę...
Po
chwili wszyscy na nowo szaleli na parkiecie. Wszyscy, oprócz
mnie. Wpatrywałam się w mężczyznę za bębnami a raczej na jego
ruchy. Wszystko było takie przemyślane, ale z drugiej strony
spontaniczne i pełne poświęcenia.
Chcąc,
nie chcąc (opcja druga, bo mogłabym godzinami stać i wpatrywać
się w tego mężczyznę) powróciłam do wcześniejszego
szaleństwa. Razem z Jonii zupełnie oddałyśmy się szatańskim
drinkom i klubowej muzyce. Nie wiadomo kiedy znalazłyśmy się na
środku parkietu, kiedy wokół nas utworzyło się koło
'tańczących gapiów'. Bawiłyśmy się wśród gwizdów
i głośnych pomruków. W końcu wkręciłyśmy się w tłum,
kontynuując nasze 'dzikie tańce'.
Nagle
poczułam jak duże, silne dłonie owijają się wokół mojej
talii, dopasowując ruch mojego ciała do mojego towarzysza.
Nie
pozwolił mi się odwrócić, więc nawet nie widziałam mojego
nowego partnera. Wiedziałam tylko tyle, że miał wspaniałe, silne
dłonie, które błądziły od mojej talii do bioder.
Ruszaliśmy się zgodnie do muzyki, jakbyśmy robili to tysiące
razy. W końcu moje ruchy stały się śmielsze, na co moja połówka
nie przystała obojętnie. Czułam, że jeszcze chwila, a skończymy
razem w jednej z toalet.
Czując
narastające napięcie między naszymi ciałami, zaczęłam powoli
obracać się w jego stronę. Jego dłonie zaczęły powoli wsuwać
się pod materiał mojej sukienki. Normalnie nigdy bym na to nie
pozwoliła, ale teraz... ten koleś... czułam, że w tamtej chwili
pozwoliłabym mu na wszystko, byle tylko nie przestawał mnie
dotykać.
Stojąc
z nim twarzą w twarz skamieniałam. Już doskonale wiedziałam skąd
go kojarzyłam....
Kurwa,
to był przecież Shannon Leto.
*NYLU-New York Law University
*NYLU-New York Law University
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz