wtorek, 10 grudnia 2013

rozdział pierwszy

Ledwo co zwlokłam się z łóżka. Zegar wybijał 7:30- jednocześnie godzinę pogrzebania mojego błogiego snu.
Pierwszym pomieszczeniem, do jakiego się udałam była kuchnia. Nastawiłam ekspres do kawy i dopiero po tej czynności, jak większość 'normalnych' ludzi, odwiedziłam łazienkę.
Odbierając swoją kawę, która była najlepsza w całym Nowym Jorku, wróciłam do sypialni, zauważając, że w mieszkaniu jestem sama. Najwyraźniej Jonii musiała wyjść wcześniej na uczelnie.
Podeszłam do tablicy korkowej zawieszonej na ścianie, tuż nad małym, dość starym biurkiem, które wygrzebałam kiedyś na pchlim targu. Spojrzałam na mały kalendarz, który wrzeszczał mi do ucha, że już za 3 dni koncert! Tak długo na niego czekałam, a tu proszę!
Co do dzisiejszego dnia nie miałam specjalnych planów:
  1. Uczelnia
  2. Dom
I tu w zasadzie kończyły się moje obowiązki (nie doliczając zakupów, bo w lodówce widziałam dwie pajęczynki, starego ogórka i w połowie pustą tubkę po keczupie). Na szczęście całkiem dobrze władałam patelnią i zawsze potrafiłam coś upichcić, jeśli tylko miałam z czego!
Wieczór natomiast zapowiadał się interesująco. Mianowicie, razem z Jonii i grupką znajomych z roku mieliśmy zamiar opijać pomyślne (lub nie) otrzymanie aplikacji.
Nie chcąc się spóźnić - co stało się już u mnie normą - zaczęłam się szykować.
Weszłam do malutkiej garderoby, która swoją drogą wyglądała, jakby przeszedł przez nią huragan, czy też 5-cio letni urwis. Wygrzebałam obcisłe, skórzane rurki. Dopasowałam do nich zgniło zieloną koszulkę z jakimś nadrukiem i oczywiście czarne trampki.
Potem był cięższy etap - make up. W swoim mniemaniu wyglądałam jak żałosna imitacja kobiety. Dlatego za wszelką cenę starałam się zakryć całą mnie pod warstwą makijażu. Tak, moja nieśmiałość zabijała sporo tych fajniejszych aspektów w moim życiu, ale nauczyłam się już z tym żyć.
Po niecałej godzinie wyleciałam z domu jak oparzona, szykując się na mój codzienny maraton po nowojorskich ulicach.
W końcu 'szczęśliwie' dotarłam na NYLU*... spóźniona.

Dochodziła ósma. Jonni jak wariatka latała po domu cały czas czegoś szukając. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze swoją zgubę znajdowała w mojej szafie. Śmieszyło mnie jej zachowanie, ale dzięki niej, i mnie udzielił się imprezowy nastrój.
Podążając za moją przyjaciółką, przystąpiłam do walki ze swoja brzydotą.
Mniej więcej dwa razy krócej zajęło mi przygotowanie się do wyjścia niż Jonii, ale miało to swoje skutki. Ona, piękna, wysoka blondynka z brązowymi oczami, wciśnięta w kusą, czerwoną sukienkę siedziała naprzeciwko mnie w metrze. Mnie- dziewczyny o średnim wzroście, z brązowymi falami na głowie. Moje dość duże, niebieskie oczy gryzły się z małymi ustami i wyrazistymi kośćmi policzkowymi. Jak już wspominałam- beznadzieja. Tak, to zdecydowanie moje drugie imię.
Na tę okazję wybrałam jedną z niewielu moich sukienek. Ta była krótka, prosta -i oczywiście -czarna. Dołożyłam do tego beżowe szpilki i mocniejszy niż zwykle makijaż. (W końcu za czymś musiałam się chować).
Wreszcie dotarłyśmy do miejsca, gdzie życie zaczynało się nie wcześniej niż o 21. Przed klubem spotkaliśmy naszą grupkę. Było tam parę dziewczyn no i oczywiście nasi szanowni koledzy. Całkiem często wychodziliśmy razem, co bardzo mi się podobało, bo naprawdę lubiłam bandę tych matołów. Wśród nich był Kail. Tak, teraz mała historyjka.
Kail to koleś z mojego roku. Chodzimy razem na zajęcia i jesteśmy dobrymi znajomymi.
Proste, nie? Nie.
Tak to tylko wygląda z mojej perspektywy, bo mój adorator myśli zupełnie inaczej. Za każdym razem czuje, jak ze mną flirtuje, ale nigdy nie potrafiłam powiedzieć mu wprost, że nie jestem zainteresowana. Może dlatego, że nie do końca wiedziałam, czy to prawda. A może dlatego, że jestem cholerną egoistką, i jego zaloty bardzo mi pochlebiały, zważając na fakt, że był wściekle przystojny. I tu odwieczne pytanie: Więc dlaczego akurat ja?!

-Nie wiem, czyj to był pomysł, żeby przyjść właśnie tutaj, ale jest zajebiście! - krzyczałam do znajomych, w jednej ręce trzymając drinka, próbując przekrzyczeć klubowe odgłosy. Odpowiedziały mi pomruki zgodności i uśmiechy na twarzach. Jonii jak zwykle nie próżnowała. Postanowiłam jej dorównać, więc wskoczyłam na parkiet zaczynając swoją 'grę'.

To dlatego lubiłam imprezować. Bo choć na co dzień byłam zwykłą studentką- na imprezach byłam po prostu sobą. Nie wstydziłam się siebie a alkohol z godziny na godzinę stawał mi się bliższym przyjacielem.
Nie narzekałam na brak zainteresowania ze strony mężczyzn, ale wiedziałam że 99.9% z nich to kolesie na jedną noc, których ostatnio miałam aż nadto.

Koło północy DJ podziękował za wspólną zabawę i przedstawił dwóch wykonawców, którzy przejmą 'konsolę' na resztę wieczoru. Tłum powitał ich wielkim aplauzem. Jednak obok 'dj-ejki' pojawiło się coś na kształt perkusji. Zasiadł za nią jeden z wcześniej przedstawionych mężczyzn. Raczej nie widać było twarzy, bo oczy zasłonił ciemnymi okularami. Był raczej niższy, miał ciemne włosy i ubrany był w luźne spodnie zestawione z koszulką, która idealnie eksponowała jego umięśnione ramiona. Na jednym z nich miał rozległy tatuaż.
Drugi z nich był blondynem, również z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Miał na sobie marynarkę i jeansy. Wydawało mi się, że skądś ich kojarzę...
Po chwili wszyscy na nowo szaleli na parkiecie. Wszyscy, oprócz mnie. Wpatrywałam się w mężczyznę za bębnami a raczej na jego ruchy. Wszystko było takie przemyślane, ale z drugiej strony spontaniczne i pełne poświęcenia.
Chcąc, nie chcąc (opcja druga, bo mogłabym godzinami stać i wpatrywać się w tego mężczyznę) powróciłam do wcześniejszego szaleństwa. Razem z Jonii zupełnie oddałyśmy się szatańskim drinkom i klubowej muzyce. Nie wiadomo kiedy znalazłyśmy się na środku parkietu, kiedy wokół nas utworzyło się koło 'tańczących gapiów'. Bawiłyśmy się wśród gwizdów i głośnych pomruków. W końcu wkręciłyśmy się w tłum, kontynuując nasze 'dzikie tańce'.
Nagle poczułam jak duże, silne dłonie owijają się wokół mojej talii, dopasowując ruch mojego ciała do mojego towarzysza.
Nie pozwolił mi się odwrócić, więc nawet nie widziałam mojego nowego partnera. Wiedziałam tylko tyle, że miał wspaniałe, silne dłonie, które błądziły od mojej talii do bioder. Ruszaliśmy się zgodnie do muzyki, jakbyśmy robili to tysiące razy. W końcu moje ruchy stały się śmielsze, na co moja połówka nie przystała obojętnie. Czułam, że jeszcze chwila, a skończymy razem w jednej z toalet.
Czując narastające napięcie między naszymi ciałami, zaczęłam powoli obracać się w jego stronę. Jego dłonie zaczęły powoli wsuwać się pod materiał mojej sukienki. Normalnie nigdy bym na to nie pozwoliła, ale teraz... ten koleś... czułam, że w tamtej chwili pozwoliłabym mu na wszystko, byle tylko nie przestawał mnie dotykać.
Stojąc z nim twarzą w twarz skamieniałam. Już doskonale wiedziałam skąd go kojarzyłam....

Kurwa, to był przecież Shannon Leto.


*NYLU-New York Law University 
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz