Obudziłam się z ramieniem oplecionym wokół mojej talii. Uwaga Alex, to nie twoje ramię! Z małym mętlikiem w głowie próbowałam sobie przypomnieć... cokolwiek? I zobaczyłam Kaila na schodach, później nas przy drzwiach i w końcu na moim łóżku. Co dziwniejsze- nie czułam się z tym źle. Uśmiechnęłam się do siebie i strąciłam delikatnie rękę towarzysza. Zobaczyłam jak głęboko pogrążony jest we śnie, i to było takie urocze.
Udałam się do łazienki, następnie do kuchni i przygotowałam dwie, duże, czarne kawy ze spienionym na górze mleczkiem. Tak, mistrz baristów to ja, i doprawdy nie miałam sobie równych. Wzięłam swoją porcję i w salonie delektowałam się nią przerzucając kanały bez większego zainteresowania. Minęły dwie godziny, a ten śpioch dalej nie wstawał. Postanowiłam, że mu w tym pomogę.
Wchodząc do pokoju kopnęłam parę przedmiotów, które z pewnością nie powinny się tam znajdować. Wzięłam swojego laptopa i włączając (głośno) muzykę zaczęłam krzątać się po pokoju.
Po pierwszych dźwiękach Kail szybko otworzył oczy. Czy byłam wredna? Może. Podeszłam do niego i wszystkimi siłami wyciągnęłam z łóżka. On powitał mnie lekko zdziwioną miną i porannym przesłodkim uśmiechem.
-Wynocha- powiedziałam uprzejmie z uśmiechem na twarzy, który był dziś zaraźliwy. Po kolejnej zaprezentowanej przez niego minie niezrozumienia wytłumaczyłam, że dziś nie muszę iść na uczelnię więc zamierzam poświęcić ten dzień na nic nie robienie. Mogłabym na tym zarabiać. Po 10 minutach mój tu wstaw nazwę przyjaciela, z którym spałaś, po upojeniu alkoholowym znalazł się za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Stojąc boso w progu mieszkania pożegnałam Kaila delikatnym całusem i równie delikatnie zamknęłam mu drzwi przed nosem. Za parę sekund usłyszałam dźwięk przychodzącego smsa. Był od niego:
|*|
Jesteś niezrównoważona.
Pozdrawiam- koleś, którego przed chwilą wywaliłaś za drzwi.
|*|
Czytając to uśmiech sam wdarł się na moją twarz, i nie mogłam się go pozbyć.
Przemyślenia- START:
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, bo przecież Kail to tylko dobry znajomy, z którym zawsze można było pożartować, pogadać i wyłudzić notatki. Ale moment pocałunku, był niczym z najlepszych książek. 'Pożyjemy, zobaczymy'- z tą myślą zakończyłam analizę znajomości z Kailem. Teraz przyszła niechciana kolej na Pana Shannona. Pana- pomyślałam i od razu parsknęłam śmiechem, co po dłuższym zastanowieniu nie było takie dziwne, bo przecież koleś był już powiedzmy 'nie pierwszej daty'. Pan czy nie Pan, trochę mi namieszał. No bo po co to wszystko? Zabawa w klubie? To nic, bo to była dosłownie: zabawa w klubie. Ale na cholerę mu był ten pocałunek po koncercie? I te głupie teksty podczas M&G?
W końcu znalazłam odpowiedź: Przecież to Shannon Leto! Po każdym koncercie musi kogoś zaliczyć, a to, że zatrzymali się w NY na parę dni, to doskonała okazja, żeby przed puknięciem
następnej, trochę się z niej pośmiać. Nie! To nie będę ja, fak of. Przemyślenia- STOP.
następnej, trochę się z niej pośmiać. Nie! To nie będę ja, fak of. Przemyślenia- STOP.
Cały dzień przeleżałam w łóżku, wychodząc jedynie po jakiś jogurt czy tonę kanapek. W końcu miałam czas, żeby na spokojnie przekopać cały internet, co właściwie uczyniłam.
Koło 17 wróciła Jonii, która łapiąc coś do jedzenia wleciała do mojego pokoju jak huragan zasypując mnie najmniejszymi szczegółami wczorajszej randko-nocy.
-No to teraz Ty. Co z Kailem? -spytała z wyczekiwaniem w głosie.
-Wiesz...- zaczęłam wyższym niż zamierzałam głosem.
-Tak! Wysoki głosik, znaczy, że coś się dzieje!
Skwitowałam to tylko pogardliwym wzrokiem i chcąc nie chcąc kontynuowałam sprawozdanie.
-Tylko tyle? -spytała zawiedziona.
-Jonii!- jej piersi powitały moją lekko zaciśniętą pięść.
-No co?
-Nie każdy ma tak bujne życie seksualne jak Ty! Co nie znaczy, że narzekam na swoje!- sprostowałam szybko, bo gdybym tylko zostawiła swoją odpowiedź w pierwszej wersji, ten temat nie skończyłby się rano... za 5 dni.
Wreszcie przestałyśmy gadać i mogłyśmy wspólnie poleżeć, posłuchać w spokoju muzyki, rzucając co jakiś czas głupimi żartami. W tamtej chwili przypomniały mi się nasze początki. Kiedy na pierwszym roku studiów praktycznie nic innego nie robiłyśmy oprócz imprezowania i odpoczywania po nich w taki sposób jak teraz. Tym samym znów dopadła mnie myśl, że to wszystko powoli się kończy, że przede mną rok 'dzieciństwa' a potem zacznie się życie z prawdziwymi obowiązkami.
Za każdym razem takie myśli mnie dobijały, bo choć mając te swoje 24 lata czułam się nie więc niż na 17. Byłam strasznym leniem, spóźniałam się na okrągło, w ogóle nie byłam odpowiedzialna, zatapiałam się w internetowym życiu na godziny a w głowie miałam tylko imprezy i koncerty. Osobiście czułam się z tym fantastycznie i nie zamierzałam tego zmieniać w najbliższym czasie.
W pewnej chwili usłyszałam dźwięk przychodzącego e-maila. Niechętnie się podniosłam i wpatrując się w ekran komputera nie potrafiłam opanować swojej szczęki, która po prostu sobie zwisała. Jonii śmiejąc się ze mnie przeczytała wiadomość i robiąc nam zdjęcie można by powiedzieć, że albo jesteśmy bliźniaczkami, albo nieźle walnięte.
E-mail ogłaszał wszem i wobec, że ja, Alex Batch wygrałam podwójny bilet na (dawno wyprzedany) akustyczny koncert zespołu Thirty Seconds to Mars, który odbędzie się dzisiaj o godzinie 20 w klubie 'Break' na Blashing Street w NY.
Myślałam, że to jakiś żart, ale e-mail wysłany został z oficjalnego adresu mailowego zespołu. Na dole wiadomości było napisane 'see ya'. Trochę mnie to zdziwiło, ale mózg właśnie przetwarzał informację, że za niecałe 2 godziny znów zobaczę jeden z ulubionych zespołów na żywo, i to jeszcze akustycznie!
Pierwsze co zrobiłyśmy z Jonii to razem wbiegłyśmy do (mojej) garderoby przerzucając ją do góry nogami. Po długich i zaciętych spekulacjach, moja przyjaciółka wybrała (moja) czarną spódniczkę, marsową koszulkę i czarne szpilki (również moje, a jakże). Ja zdecydowałam się na zwykłe, jeansowe rurki, białą koszulkę, całkiem w stylu Leto/ów, czarne szpilki i tego samego koloru ramoneskę.
Po 30 minutach siedziałyśmy w taksówce z wydrukowanymi wcześniej biletami. Korki były nieznośne, nawet jak na Nowy Jork, a to oznaczało tylko tyle, że się spóźnimy, co bardzo mnie nie zdziwiło, bo to przecież dotyczyło mojej osoby, ale jednak na każdy koncert stawiałam się grubo przed czasem.
Tym razem było inaczej. Gdy zajechałyśmy pod klub była 20:15, co oznaczało tylko tyle, że będziemy musiały się bardzo postarać, żeby dostać się jeszcze do środka. Oczywiście ochroniarze nawet nie chcieli słuchać naszej mistrzowsko zmyślonej historii, kiedy nagle pojawiła się Emma Ludbrook, która zapewniła ich, że możemy wejść.
Zostawiła nas pod drzwiami do głównej sali, a sama udała się korytarzem 'dla personelu', który zapewne prowadził za kulisy.
Całkowicie zdziwione całą tą sytuacją, szybko weszłyśmy do środka a w progu powitały nas dźwięki gitary Tomo, które zwiastowały piosenkę ' This is war'. Rozglądałyśmy się po całej sali (jakieś 200 par oczu wpatrzone właśnie w nas), ale nigdzie nie było wolnych miejsc, więc wybrałyśmy jedyną opcje. Siedziałyśmy na schodach całkowicie na wprost sceny.
Tomo z Jaredem byli wspaniali, kiedy razem wczuwali się w te kilka piosenek, które z dla nas wykonali. Ale nigdzie nie było Shannona. Po chwili zagadka się rozwiązała, bo młodszy Leto zapowiedział 'Night of the hunter' i oczywiście samego perkusistę, bez którego ta piosenka nie miałaby sensu.
Shannon wszedł na scenę w dopasowanych jeansach, rozpiętych kozakach, luźnej koszulce i czarnej marynarce. Oczy, jak zawsze zakrył ciemnymi okularami. Wyglądał perfekcyjnie.
Wystarczyły pierwsze takty NOTH, a Shannon już był w swoim świecie, gdzie dosłownie dryfował wraz ze swoimi pałeczkami, uderzając nimi w bębny.
Cały koncert wypadł wspaniale. Było mnóstwo śmiechu, Jared się rozgadał, Tomo zabijał wszystkich krótkimi żarcikami a Shannon siedział za swoją 'kurtyną' z perkusji co chwile śmiejąc się z poczynań przyjaciół.
Po K&Q ktoś z widowni krzyknął, żeby Shannon zagrał L490. Publika od razu to podłapała i wszyscy zaczęliśmy skandować prośbę.
W końcu Shannon złapał gitarę i usiadł na brzegu niskiej sceny. Śmiał się sam z siebie i podniósł wzrok na publiczność.
Bez jaj- pomyślałam, kiedy nasze wzroki zbiegły się jak podczas poprzedniego koncertu.
Ten cholerny cholernie przystojny dureń uśmiechnął się do mnie pewny siebie i zaczął grać. Pomimo tego, że pomylił na początku progi, to wyszło naprawdę miło. Zawsze chciałam usłyszeć Shannona grającego na gitarze, i proszę bardzo. Zaczęłam myśleć, że trochę to dziwne, bo bilety na ten koncert już dawno temu się wyprzedały, a ja tak 'o' po prostu je dostaje. Podczas moich filozoficznych, jakże wiele znaczących dla ludzkości przemyśleń, Shannon powiedział parę słów na pożegnanie zaznaczając, że miło było zobaczyć Echelon, który już od rana czekał pod klubem na koncert i 'się nie spóźnił'. Tak, tak, tak, dobre paręnaście głów powędrowało w stronę moja i Jonii.
Na koniec rzucił 'see ya' i zszedł ze sceny. SEE YA?! Miałam ochotę krzyknąć:
SHAAAAAAAANNOOOOOOOOOON! TY IDIOTO!
Wychodząc z klubu zauważyłam, że paręnaście osób z koncertu stoi przed głównymi drzwiami zapewne czekając na nasze gwiazdy. Gdyby nie Jonii, nie znalazłybyśmy się pomiędzy nimi, ale uparła się, że takiej okazji nie można przepuścić. Ja, w przeciwieństwie do całej grupy bardzo NIE chciałam spotkać chłopaków. Może dlatego, że czułam się jak idiotka? Może dlatego, że nie wiedziałam jakie są zamiary Shannona i czy w ogóle takowe posiada względem mnie. IDIOTKA- powiedział bardzo mądry ktoś w mojej głowie. Przyznałam mu rację i wreszcie postanowiłam obudzić się z dziwacznego snu.
Nasze czekanie się opłaciło, bo po parunastu minutach Marsi wyszli z klubu i od razu zostali zaatakowani przez fanów. Robili zdjęcia, podpisywali przeróżne przedmioty (często dziwne?) i oczywiście wymieniali z ludźmi grzeczne i odpowiednie zdania.
Cieszyłam się jak nienormalna widząc swoich ulubionych muzyków przed sobą. Kiedy czas na 'promocję' się skończył i Jared wraz z Tomo wsiedli do dużego, czarnego auta stojącego tuż przed klubem, Shannon robił ostatnie zdjęcie kiedy podleciała do niego Jonii, strzelając go fleszem swojego telefonu. Całkiem możliwe, że ją rozpoznał (w końcu była naprawdę śliczną kobietą) i wymienił z nią parę zdań, po czym ona pokazała na mnie. Perkusista jej podziękował, przytulił a jego wspaniała sylwetka zbliżała się w moją stronę.
Gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, prawdopodobnie byłabym najszczęśliwszą dziewczyną w całej Ameryce.
Ale co się stało, to się nie odstanie, i po raz kolejny musiałam stawić czoła Leto.
Kiedy Shannon był już całkiem blisko mnie, przywitał się jak prawdziwy gentelmen:
-Cześć Mała- rzucił z głupawym uśmieszkiem.
-Zabawne- powiedziałam, wymownie kierując oczy ku górze - Dzięki za bilety, ale obawiam się, że to jedyne podziękowanie jakie jestem w stanie Ci dać. Tobie raczej niczego nie brakuje.
-A jednak -powiedział, delikatnie zaciskając swój nadgarstek na mojej ręce. -Numer telefonu.
-Co numer telefonu? -spytałam tępo, wkurzona jego zarozumiałością.
-Chyba nie budki telefonicznej. Daj mi swój numer - uśmiechnął się, wyciągając jakieś intermultisuper najnowocześniejszy model telefonu.
Jego ton był nie do zniesienia. Jedno, czego naprawdę nie toleruję to chamstwo, nie ważne w jakiej postaci.
Zdenerwowana udzieliłam panu perkusiście krótkiej lekcji:
-Słuchaj, Panie Leto. Po pierwsze, to odrobina kultury, jeszcze nikomu nie zaszkodziła- zbliżyłam się do niego o krok 10 kroków – Po drugie, to słowo 'proszę', choć tak bardzo zanikające w dzisiejszych czasach, nadal funkcjonuje i wypadało by go czasami użyć. Dlatego jeśli o coś prosisz- tu zaakcentowałam ostatnie słowo- to jest to wskazane.
Shannon słuchał mnie z wielkim pięknym uśmiechem na twarzy stojąc jak wryty.
-Bardzo śmieszne- skończyłam swój monolog.
-Masz całkowitą rację - skłonił się lekko po czym z uśmiechem na twarzy ucałował moją dłoń.
Nie wiem, jak to możliwe, ale poczułam dreszcze na całym ciele, mające początek właśnie w tej dłoni.
Tomo zawołał przyjaciela, żeby się pośpieszył, na co ten tylko machnął ręką.
-W takim razie może dasz się zaprosić na przeprosinową kolację?
-Dziękuję, ale nie- odpowiedziałam z trzęsącymi się z emocji dłońmi.
-Chcesz żyć ze świadomością, że jakiś człowiek na ziemi jest nieszczęśliwy z Twojego powodu? -rzucił ni z dupy, próbując zrobić minę biednego psiaka, co wyszło mu komicznie.
-Przestań, to działało w podstawówce- próbowałam powstrzymać swój śmiech, ale było to zadanie nie do wykonania. W pewnym momencie wybuchnęłam śmiechem jak nienormalna.
-Dziękuję, dziękuję- zaczął się popisywać, kłaniając się w różne strony -Kiedy Ci pasuje?
-Shannon, naprawdę mi miło, ale nie mogę- powiedziałam przepraszającym tonem, choć wcale tego nie zamierzałam.
-No cóż, trudno -odpowiedział z uśmiechem, ale już zupełnie innym niż ten sprzed paru minut.
Jared wyszedł w auta, złapał brata za ramię i kazał mu się pożegnać. Gdyby nie mina Shannona, byłoby to naprawdę śmieszne.
Nie wiem jakim cudem, bo przecież ja zazwyczaj nie jestem miła dla ludzi, ale pod wpływem najgłupszej myśli, jaka tylko mogła przyjść mi do głowy, oderwałam kawałek biletu, wyciągnęłam z torby pióro, i zapisałam swój numer telefonu. Podleciałam do braci, i omijając ochroniarza, wręczyłam to starszemu Leto. Zdążyłam zobaczyć, jak rozwija zwitek papieru i uśmiecha się jak dziecko, które właśnie odpakowuje prezent na święta. Ja zasłoniłam dłoniom oczy i wróciłam do Jonii, która tak jak reszta osób, obserwowała całą tą sytuację w ciszy i skupieniu.
Nie było wyjścia. Czekała mnie noc wyznań. może to dobrze.
Ogarnęła mnie żądza mordu. Tak, właśnie mój budzik zadzwonił zwiastując kolejny dzień, gdzie przy odrobinie szczęścia, będę mogła posiedzieć spokojnie może koło 21.
Po nocnych wyznaniach, Jonii zachowywała się co najmniej dziwnie i czułam, że nawet moja najlepsza przyjaciółka nie pomoże mi w uwolnieniu się od zabójczego (((chyba zabójczo przystojnego))) Leto.
Dzisiaj miałam praktyki w sądzie, co spowodowało, że po 2 przespanych i 4 w miarę ciekawych sprawach zamieniłam amatorską togę na całkowicie profesjonalny fartuszek w Starbucksie.
W międzyczasie dzwonił Kail i przegadałam z nim całą swoją obiadowa przerwę, nie ruszając nic do jedzenia. Pod koniec mojej zmiany dostałam smsa:
|*|
Kolacja czy wieczorna Kawa?
|*|
4 słowa, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Chciałam się z nim spotkać, ale dopiero za godzinę kończyłam pracę i zanim doczołgałabym się do domu, byłaby minimum 20. Wystukałam więc odpowiedź:
|*|
Oczywiście, że kawa! Ale dzisiaj nie dam rady, pracuje do wieczora. Następnym razem.
|*|
Trochę mi było szkoda tego spotkania, ale ledwo co szurałam nogami po ziemi, więc nie było nawet mowy o jakimś wyjściu, zwłaszcza, że jutro znów czekało mnie parę spraw, nad którymi musiałam trochę posiedzieć żeby nie zawalić zadania.
Po jakiejś godzinie powitała mnie ciepła i jasna winda, która podstawiła mnie prosto pod moje kochane mieszkanko. Miałyśmy z Jonii kupę szczęścia, że trafiłyśmy właśnie na to. Rodzice Jonii dorzucili sporo, poza tym moja Babcia -pomimo moich protestów - nie mało wyciągnęła ze skarpety. I tak oto dwie, młode studentki mieszkały w małym apartamencie, opłacając go przepracowując znaczną część dnia.
Wpadłam do domu przelotem witając się ze współlokatorką, która właśnie odwalała za mnie pracę pisemną na jutro, po czym od razu skierowałam się pod prysznic. Po 30 minutach byłam odświeżona, ubrana w czarne shorty i szarą bluzę z kapturem rzuciłam się na kanapę w małym, dosyć ciemnym salonie, załadowanym antykami i po brzegi wypełnionym stertami książek. Jonii właśnie kończyła pisać, zamieniłyśmy dwa słowa po czym powiedziała, że idzie do Mike – nowej zdobyczy z klubu- zostawiając mnie samą. Byłam na tyle leniwa, że nawet nie chciało mi się przenosić do siebie. Po prostu sięgnęłam po swojego iPoda, leżącego na małym, drewnianym stoliku i po siedmiu minutach urzekającego głosu Ellie, powieki same stały się nie po podtrzymania tym samym przynosząc ulgę moim oczom.
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Popatrzyłam na zegar, który wskazywał 21:30 i miałam ochotę udusić Jonii, która - jak mi się wydawało - nie wzięła ze sobą kluczy.
Doczłapałam się do drzwi i otworzyłam je mocnym szarpnięciem będąc przekonana, że za progiem stoi moja zapominalska. I albo spałam naprawdę długo, albo jeszcze się nie obudziłam, bo w drzwiach nie stała Jonii. Tylko ten właśnie Shannon.
|*|
Wydawało mi się, że pojedynczo są za krótkie, więc połączyłam je w jeden rozdział. Czytajcie, śmiejcie się z mojej śmieszności iż publikuję coś takiego i bardzo ładnie proszę o komentarze, możecie nawet pisać : 'przeczytane'- cokolwiek, byle bym wiedziała, że nie piszę tegomdla siebie. Dla jasności, nie chodzi mi o super popularność bloga czy coś! Po prostu chciałabym wiedzieć co o tym myślicie, i co poprawić ;)
dzięki, martyna.
Nie urywaj w takich momentach, bo moje serduszko tego nie wytrzymuje. :((((
OdpowiedzUsuńCudowne- jak zawsze.