Po burzliwych obradach w mojej zawalonej wszystkim głowie, pożegnałam się z moją przyjaciółką i wleciałam do windy. W drodze na dół przeleciałam wzrokiem listę najpotrzebniejszych rzeczy: tabletki? -są! W porządku, mogę jechać. Miałam dwa opakowania, więc pierwszym, o co się zapytam, to adres hotelu, w którym zatrzymamy się za tydzień. Muszę wiedzieć, gdzie je zamówić.
Włosy upięłam w wysoki, niezdarny kok, na którym zawiesiłam okulary przeciwsłoneczne. Ubrana w jeansowe rurki, czarną, prześwitującą koszulę i tego samego koloru trampki przywitałam się w pośpiechu z Shannonem.
Przez całą drogę do hotelu paplał o tym, że przeze mnie będziemy mieli spore opóźnienie.
-Halo, musiałam się pożegnać – powiedziałam w końcu, nie chcąc wysłuchiwać dłużej jego lamentu.
-Pewnie za jakiś tydzień będziemy w NY na koncercie. Poza tym, nie wyjeżdżasz na koniec świata – odgryzał się, odrobinę zdenerwowany.
-E, gwiazdo, wyluzuj trochę, co? - zaśmiałam się.
-Racja, no bo to, że Jared dzwonił z dziesięć razy, wyzywając mnie, to nic. Poza tym, co może zrobić mi dwoje dorosłych, wkurzonych kolesi? - zawahał się na chwilę, po czym kontynuował swój dramatyczny monolog – już to widzę jak jutro nie rozstanę się z ciemnymi okularami. Wierz lub nie, ale Tomo i Jared wcale nie są tacy mili, jak to wygląda na wywiadach.
-No chyba dla Ciebie – zaśmiałam się cicho, czego Shannon nawet nie skomentował.
Zbliżaliśmy się do wielkiego, z daleka widocznego hotelu, a mi serce zaczynało bić jak szalone. Kiedy w pośpiechu wysiedliśmy z pożyczonego wozu, zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy to dobry pomysł. Przy szklanych, masywnych drzwiach do hotelu zatrzymałam się, ciągnąc Leto za rękę.
-Shannon, ja nie chcę – powiedziałam ze szczerym strachem w głosie.
-Co? Przestań się wydurniać, i tak mam przesrane – zaśmiał się.
-Poważnie, ja nie dam rady. No bo co, jak mnie nie polubią? A to jest bardzo prawdopodobne, no bo weź tylko na mnie popatrz. Nawet nie wiem, jakim cudem stoję tutaj z Tobą, bo to naprawdę zaskakujące, że ktoś oprócz Jonni mnie lubi, albo przynajmniej nie ma nic przeciwko mojej obecności. Tak, Shannon, ja nie da rady, idź sam, ja wrócę taksówką do domu -gadałam jak najęta, nie robiąc przerw na złapanie choć odrobiny oddechu. Za to ten debil chyba wspaniale się bawił, bo stał przede mną i patrząc na mnie, śmiał się w najlepsze.
-Aha, no fajnie, że Tobie jest do śmiechu – powiedziałam urażona jego postawą, no bo ja tu przeżywałam jeden w większych stresów, a on się śmieje.
-No proszę, a ja myślałem, że masz w dupie ludzi, a tym bardziej, co o Tobie myślą – powiedział zaskoczony.
-No bo tak jest, ale z TYMI ludźmi – podkreśliłam – będę żyła przez następnych parę tygodni – powiedziałam zamaszyście gestykulując.
-Dobra, już nie wydziwiaj. Idziemy - oświadczył, splatając nasze palce w jednym uścisku. Byłam mu za to tak bardzo wdzięczna. Poczułam, że bez problemu mogę wejść na Kilimandżaro a co dopiero do hotelowego holu.
Postanowiłam, że chociaż teraz nie będę robiła z siebie ofiary, więc zamiast chować się za Shannonem, szłam koło niego, ciągnąc za sobą średnich rozmiarów walizkę. Na dużych, skórzanych kanapach siedziała cała 'marsowa' ekipa. Jared, Tomo, koło którego siedziała uśmiechnięta brunetka, mężczyzna z burzą loków na głowie i wysoka blondyna, z plikiem teczek w rękach, która krążyła niespokojnie w kółko.
-Witamy państwa serdecznie – powiedziała owa blondynka, a jej ton napełniony był wężowym jadem.
-Tak wiem, sorki, ale były straszne korki – ratował nas Shannon.
-Wspaniale. Ale następnym razem ruszcie dupy odrobinę wcześniej, bo wszyscy czekają na wielkiego Shannona i jego kolejna laseczkę – powiedziała bez oporu, po czym bez wyjaśnień ruszyła do recepcji.
Suka. To pierwsze, co przyszło mi na myśl, słuchając tej wredniej... suki.
Zaraz po tym podeszła do nas cała reszta. Z każdym ich krokiem, coraz mocniej ściskałam dłoń Leto. On tylko się do mnie odwrócił i serdecznie uśmiechnął.
-Wyluzuj, już dostałem opieprz od Emmy – no pewnie! To była Emma Ludbrook, ich menadżerka.
-I bardzo dobrze, bo przez Was mniej się wyśpimy – powiedział Jared.
-Hej, ja Cię chyba pamiętam – odezwał się po chwili Tomo - to nie Ty weszłaś w połowie naszego małego koncertu w Nowym Jorku? I siedziałaś z koleżanką na środku schodów? -spytał wyraźnie rozbawiony.
-Taaaak -powiedziałam lekko zażenowana – ale sytuacja tego wymagała.
-Dobra, w takim razie to jest mój szanowny braciszek – powiedział Shannon, przerywając mi rozmowę i wskazując na młodszego Leto – ten Brodacz to Tomo, to jest Vicky – przedstawił mi uśmiechniętą brunetkę – ten z lokami to Jamie.
Przywitałam się ze wszystkimi, uśmiechając się jak wariatka.
-Alex – powiedziałam odrobinę zawstydzona.
-Dobra, jak chcemy żyć, to lepiej się już zbierajmy - powiedział Jamie, spoglądając na Emmę, kierującą się do korytarza.
Przeszliśmy przez główny hol, a następnie przez tyły hotelu do parkingu za budynkiem. Stał tam duży, czarny autokar a przed nim paru kolesi pakujących walizki i duże pudła do bagażnika.
Wszyscy byli już w środku, oprócz Emmy, która chodziła po placu, rozmawiając przez telefon.
-Bardzo się wygłupiłam? - spytałam Shannona, który nawet przez chwilę nie puścił mojej dłoni chwała mu za to.
-Zdecydowanie. Ale każdy by tak wyglądał mając na imię Alex - powiedział z powagą w głosie.
-Spieprzaj – odpowiedziałam, uderzając go a ramię. On nie pozostał mi dłużny i tak przez kolejne parę minut biliśmy się na hotelowym parkingu.
-Jedziemy – rzuciła nagle Emma, przerywając nam zabawę.
-Nie zawsze taka jest – odpowiedział po chwili Shannon, na nie zadane pytanie.
Oczywiście, że bardzo w to wątpiłam, ale raczej nic nie mogłam zrobić. Odetchnęłam głęboko, i weszłam do rozświetlonego od środka autobusu. Tourbusu Thirty Seconds to Mars.
*
12 Wrzesień,
Trzeci dzień trasy. Niby tylko 3 dni a u mnie sporo się już wydarzyło. Tak, przede wszystkim chodzi mi o to, że jeden z wychwalanych przeze mnie zespołów jest koło mnie praktycznie 24/h. Coś, co było kiedyś dla mnie tylko śmiesznym marzeniem młodej dziewczyny, dziś jest moim życiem.
Ale dość pieprzenia, oto fakty:
Nienawidzę Shannona. Okropnie mnie wkurza, ale czasami jest śmieszny, więc ewentualnie go znoszę. Vicky? Uwielbiam tą dziewczynę! Uśmiech nie schodzi jej z twarzy, ale jak coś jej nie pasuje, to mówi o tym otwarcie, nie przebierając w słowach. Tomo chyba nie do końca mnie... lubi? Nie wiem, ale od początku odnoszę wrażenie, że śledzi każdy mój ruch, poza tym, tylko w stosunku do mnie jest jakiś oschły. Jamie to Jamie. Jest złotą rączką w ekipie. Nie wiem jakim cudem, ale on potrafi wszystko! Kolejna kobieta w naszym zestawieniu: Madame Emma Ludbrook. Tu uchylę się od komentarza, tym samym oszczędzę sobie wypisania wszystkich przekleństw i wyzwisk jakie kiedykolwiek istniały. Oficjalnie: Jared Leto to najdziwniejsza osoba, jaką kiedykolwiek spotkałam. Jest nawet dziwniejszy ode mnie, więc widzicie, że konkurencja jest duża.
P.S dla Alex: Kończą się tabletki.
Nie ma dnia, kiedy nie kłóciłabym się z Emmą. Przeważnie to zwykłe słowne potyczki, ale wiem, że kiedyś nie dam rady się powstrzymać i wybuchnę, rozpryskując wszędzie swoją niechęć i jad, jakim darzę każde spotkanie z tą kobietą. Vicky nie próbuje nas pogodzić, bo sama nie za bardzo przepada za panną idealną, ale jako dojrzała emocjonalnie osoba nie dopuszcza do konfrontacji, nie chcąc psuć atmosfery w ekipie. Tak wiele muszę się jeszcze od niej nauczyć... Jak na przykład szybkiego przebierania się w pomieszczeniu mającym 2x2m, czy przyrządzaniu Tacos.
-Wstajemy! Tomo zrobił lunch! - usłyszałam głos Jareda, po czym w cienką ściankę mojego 'boksu' coś uderzyło. Otworzyłam niechętnie oczy i rozejrzałam dookoła. I chociaż od kilku dni budzę się w tym samym miejscu, to za każdym razem zastanawiam się, gdzie jestem. Następnie zdaję sobie sprawę z okoliczności, jakie mnie tu przywiały i uśmiecham się od ucha do ucha.
Wygrzebałam się z pościeli i zaczęłam swoją codzienną, poranną gimnastykę: przeciągnęłam się sennie. Zeszłam z ciasnego piętra, gdzie usytuowane były sypialnie każdego z nas. Każdy był już na dole, zajadając się naleśnikami, podanymi przez Szefa. Rzuciłam okiem na mały zegarek, który wskazywał 13:17. Ubrana w szare, długie, dresowe spodnie z krokiem i krótką, zieloną koszulkę, przyłączyłam się do reszty. Vicky powitała mnie uśmiechem, zresztą jak każdy, oprócz Tomo, który obrzucił mnie jedynie krótkim spojrzeniem i Emmy, której na szczęście nie było.
-Dzisiaj Atlanta? - spytał Jamie.
-Aha -przytaknął młodszy Leto - Przypominam wszystkim, że oprócz wspaniałej architektury i bla, bla, bla, to miasto zajebistych imprez! Zalejemy się w trupa! - poinformował nas uradowany - Och, to znaczy, ja, sorki – powiedział skruszony zaraz po tym, jak Shannon rzucił mu ostre spojrzenie. Jared spojrzał na mnie przepraszająco, a ja otrząsnąwszy się po słowie 'trup' spuściłam wzrok.
-Jeśli o mnie chodzi, to zawsze chciałam tu przyjechać. Nawet w Nowym Jorku wiemy, że można się tu pobawić – zaśmiałam się.
Każdy siedział jak wryty. Atmosfera wydawała się trooooszeczkę napięta, a Shannon czuł się nieswojo, widziałam to.
-Co jest, zamknęli wasz mercz, czy co? - zaczęłam, ale nie odpowiedziało mi nic innego, jak tylko ponure wzroki.
-Dobra, bez jaj, co jest?
Shannon posłał bratu kolejne zabójcze spojrzenie, więc ten zabrał głos:
-Sory, niepotrzebnie wypaliłem z tą imprezą, przepraszam Alex – powiedział, chyba odrobinę się krępując.
-Co? Bez przesady, nie jestem tu, żeby psuć Wam zabawę. Jeśli tylko nie wywalicie mnie do wieczora, to wproszę się i pójdziemy na nią razem - uśmiechnęłam się szeroko po czym załadowałam usta naleśnikami z malinowym dżemem.
Rozmowa potoczyła się dalej, a w mojej głowie przez resztę dnia przewijała się myśl: nie pójdziesz, nie pójdziesz, nie możesz, nie chcesz.
Koło 16 byliśmy w hotelu i spokojnie mogłam wziąć kąpiel we własnej, czystej i pachnącej łazience. (Dzielenie jednej, autobusowej łazienki z czterema facetami nie było tym, o czym od zawsze marzyłam).
O 19 ruszyliśmy na miejsce, gdzie miał się odbyć koncert.
Minął miesiąc od śmierci Babci a ja nigdy bym nie pomyślała, że tak dobrze sobie z tym poradzę. Oczywiście, że przez prawie dwie godziny nie szalałam na backstagu, ale czasami się zakołysałam, zwłaszcza, że to przecież była ich muzyka. Ubrana w czarne, skórzane rurki, ciemno granatową koszulkę sięgająca mi do pępka i czarne trampki stałam z zawieszką V.I.P. Razem z Vicky komentowałyśmy całe widowisko, zarówno od strony technicznej jak i czysto 'fanowskiej'.
Po zagraniu ostatniej piosenki Jared coś tam powiedział do publiczności, i zaraz zeszli ze sceny. Cała nasza siódemka, z Emmą na czele, udaliśmy się w stronę małego busa, który miał nas zawieźć do pobliskiego klubu. Z każdą chwilą serce waliło mi coraz mocniej, bo nie wyobrażałam sobie siebie, tańczącej i bawiącej się w najlepsze, kiedy 1/3 moich myśli zajmowała Annie. Zanim wszyscy wpakowali się do mini Vana, Shannon stanął koło mnie, delikatnie łapiąc mnie w pasie.
-Odejdź, śmierdzisz – rzuciłam, śmiejąc się, chociaż po całym ciele poczułam dreszcze spowodowane dotykiem Leto.
-Jeśli nie chcesz, możemy wrócić do hotelu – powiedział spokojnie.
-Chyba żartujesz! Ktoś musi Cie pilnować -odpowiedziałam odwracając się do niego przodem.
-Alex, poważnie, wracamy? -spytał, lekko się uśmiechając, i pomimo tego, że w tym momencie rzuciłabym wszystko, żeby tylko móc wrócić z nim do hotelu, to wiedziałam, że robi to z litości.
-Tchórzysz? Shannon Leto? Wiedziałam, cieniasie! - krzyknęłam i zaczęłam się śmiać. Cały spocony perkusista złapał mnie i przełożył sobie przez ramię.
-Jedziemy! - krzyknął i w podskokach zbliżał się do busa. Ja wrzeszczałam w niebo głosy żeby mnie puścił, ale oczywiście bez skutku. Po dobrych kilku minutach wreszcie mnie oswobodził po tym, jak zagroziłam mu zwróceniem zawartości żołądka.
-Debil – rzuciłam do niego, dając mu kopniaka w tyłek. On podniósł rękę, i zamachnął się, chcąc walnąć mnie w tą samą część ciała, ale w odpowiednim momencie mu odskoczyłam.
-Chciałbyś – powiedziałam puszczając mu oczko, po czym jak najszybciej wpakowałam się do środka, bo Emma już miała z czymś problem.
Po krótkiej przejażdżce w głośnym i wesołym aucie wreszcie stanęliśmy przed klubem. Śmieszne, jak długo stałam przed tylnymi drzwiami, zanim przekroczyłam próg budynku. 'Zrób to, dasz radę. Chociaż raz nie bądź najważniejsza, i daj się pobawić innym' - po tych słowach ostatecznie weszłam do środka.
Mimo najlepszych chęci, już po godzinie opuściłam klub, mówiąc Shannonowi, że źle się czuję. Zamówiłam taksówkę, podałam adres hotelu a podczas jazdy próbowałam nie ryczeć jak dziecko.
Wbiegłam do windy, wybrałam 12 piętro, które całe było zarezerwowane dla Mars Crew i wpadłam do 'naszego' holu. Zamiast jednak zatopić się we własnych łzach w moim pokoju, zatopiłam się, o ironio, w ramionach Jareda, na którego wpadłam.
|*|
Siedzę u koleżanki i wyżebrałam kompa na chwilę... Czujecie mój ból? (pozdrawiam Cię Cioto ;*)
Tak czy siak, WITAM W CZĘŚCI II!
Części, gdzie Alex spędza swój czas na trasie zespołu. Mam nadzieję, że się spodoba ;)
Czytajcie, komentujcie, piszcie!
dziękuję bardzo,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz