środa, 12 marca 2014

rozdział czterdziesty


Przepraszam. Pardonu, Anteeksi, desole, entschuldigung, scusate... Po angielsku było mi jednak trudno to wypowiedzieć. Domyślam się, że z Shannonem było podobnie, dlatego od kilku dni nie rozmawialiśmy ze sobą. Zajmowałam przeznaczony dla mnie pokój- sypialnia dla gości i właśnie tak czułam się w Labie, jak gość. Do sypialni starszego z braci zaglądałam tylko, kiedy potrzebowałam zasięgnąć ubrań (uznałam, że nie ma sensu przenosić ich z garderoby Shannona, skoro za parę dni już mnie tu nie będzie). Przez ten czas wymieniliśmy ze sobą dosłownie jedno zdanie, wczoraj. Rano weszłam do jego pokoju i szybko przeszłam do garderoby, nie chcąc go obudzić, czy raczej nie mając ochoty na kolejną kłótnię. Kiedy zabrałam potrzebne mi rzeczy zasunęłam drzwi do garderoby, lekko nimi trzaskając.
-Mogłabyś ciszej się gramolić jak zabierasz stąd te swoje łaszki - to nie było pytanie, raczej nakaz, wypowiedziany śpiącym, ale surowym tonem. Mogłam to pociągnąć, ale z pewnością nic by to nie dało, więc ze złym humorem od rana od trzech dni taki miałam rozpoczęłam kolejny dzień. Czułam się coraz lepiej. Może to dzięki środkom przeciwbólowym i witaminom, a może dzięki Vicki, która objęła nade mną rządy, zaraz po tym, jak mój chłopak został zawieszony.
Nadszedł oczekiwany przez większość sylwester, a ja jednak nie miałam nastroju do świętowania, zwłaszcza, że pomimo coraz lepszego stanu zdrowia, psychicznie dalej paplałam się w mule. Widząc swoją twarz miałam ochotę pozbawić się oczu. Siebie jak i każdego biedaka, który musiał na mnie patrzeć. Późnym popołudniem Lab zamieniał się w dom ukazany w kultowym 'Kevin sam w domu', kiedy to wszyscy biegali we wszystkie strony, drąc się przy tym jak opętani. Większości z tych ludzi nie dość, że nie znałam, to nigdy nie widziałam na oczy. Starali sie załatwiać wszystkie zawodowe sprawy przed początkiem nowego roku, a Jared całkowicie popierał takie pomysły, ciągle ich poganiając. Ja chciałam tylko, żeby wszyscy sie stąd wynieśli, bo w dniu dzisiejszym nie istniała ta magiczna granica pomiędzy pomieszczeniami dla pracowników, a częścią dla domowników. Wreszcie, koło 19 dom zaczął się wyludniać i mogłam zejść na dół, nie dając tematu do rozmów dziesiątkom nieznajomych.
-Dalej ciche dni? - spytał Jared, siadając na fotelu obok mnie.
-Tak, a co? - przywykłam do tej odpowiedzi.
-Moglibyście sie juz pogodzić, bo chociaż przeważnie zwracam ostatni posiłek, kiedy widzę jak sie migdalicie, wolę tamto, od tego.
-Z tymi zażaleniami do brata - uśmiechnęłam się, przewracając stronę książki.
-Wiesz co myślę o tej idiotycznej kłótni...
-Tak, i dziękuję za opinię - wtrąciłam szybko, nie chcąc zaczynać tematu. Dlaczego każdy w tym domu rozmawiał tylko o tym? Chociaż nie, moim zdaniem i tak moja twarz potwora była top of the top.
-Kiedy będą Milicevicowie?
-Za jakąś godzinę - powiedział, spoglądając na zegarek.
-To co tu robisz? Leć sie szykować, księżniczko - zaśmiałam się, posyłając mu kuksańca w bok.
-Cieszę się, że wyzdrowiałaś.
-Popracuj nad ukrywaniem sarkazmu.
-Nie miałem zamiaru niczego ukrywać - zaśmiał się, i zaraz po tym, jak zmierzwił mi włosy, poleciał na górę w podskokach. Siedziałam jeszcze chwilę wciągnięta w lekturę, kiedy usłyszałam głośną perkusję. Nie pierwszy raz. Podejrzewam, że Shannon w ten sposób odreagowywał, wlewając w muzykę całą swoja frustrację, skierowana do mojej osoby. Nie ważne, w jakich okolicznościach Leto zasiada za perkusją, zawsze jest idealnie. Każdy dźwięk, wejście, rytm, wszystko. Dlatego przez najbliższych parę minut zatapiałam się w tych wspaniałych odgłosach, słysząc w bestialskich uderzeniach smutek, a może żal? I chociaż brzmiały świetnie, przykro mi było, że przeze mnie Shannon się tak czuje. Z drugiej jednak strony nie miałam sobie nic do zarzucenia. Wstałam więc, próbując nastroić się na zabawę, kiedy nagle perkusja ucichła. Zanim pozbierałam z kanapy swój koc, książkę i tysiąc papierków po ciastkach, Shannon już był w kuchni. Stał koło lodówki, popijając zimny sok pomarańczowy- ode mnie wie, że jest najlepszy na orzeźwienie, nauczyłam go tego. Chcąc, nie chcąc musiałam zahaczyć o kuchnię, żeby wyrzucić swój bajzel. Pewnym krokiem przeszłam koło wysepki, starając się na niego nie patrzeć. Dlaczego? Bo wyglądał cholernie seksownie, to chyba oczywiste. Miał na sobie luźne, dresowe spodnie, sportowe buty i swoją czarną koszulkę o wielce rozpraszającym pokroju z nadrukiem białego konia. Idealnie ukazywała jego umięśnione, szerokie ramiona, w których tak uwielbiałam przebywać. Kropelki potu tańczyły na jego skroniach i szyi. Jedyne, o czym myślałam, to podejść do niego i pozbyć się słonej cieczy z jego ciała za pomocą swojego języka.                                                
Alex! Przestań, wiesz, że cię prowokuje, a ty idealnie wypełniasz jego plan. Zakasłałam cicho, a następnie skupiając się z całych sił, pozbyłam się śmieci i paru talerzy, po czym nie oglądając się za siebie, ruszyłam po schodach na górę, kręcąc nienaturalnie tyłkiem. (Wiedziałam, że Leto jest tuż za mną).
Poszłam do swojego pokoju i włączyłam głośno iPoda. Spędziłam w łazience trzydzieści minut. Ciepłe strumienie wody przyjemnie spływały na moje ciało, pozwalając mi się odprężyć. Następnie pozbawiłam nogi nieproszonych włosków, a kiedy potraktowałam je balsamem, wyglądały świetnie. Miałam nadzieję, że odwrócą uwagę od całej reszty. Próbowałam też ułożyć jakąś godną fryzurę, ale jedyne na co było mnie stać to podkreślenie moich fali pianką. Wyglądałam okropnie. Wyszczerbione włosy tuż przy skroni i sześć dużych plastrów na twarzy? Tak, zdecydowanie zrobię furorę na imprezie. Mimo wszystko chciałam iść. Udowodnić sobie i innym, że pomimo tego, co sie stało i niewierzącego we mnie chłopaka, potrafię dumnie podnieść głowę wśród tłumu oczywiście, że nie. Bardzo delikatnie podkreśliłam rzęsy tuszem, a następnie ozdobiłam powieki lekko świecącym się, beżowym cieniem do powiek. Wróciłam do pokoju w poszukiwaniu odłożonej na tą okazję sukienki i dodatków. Zrzuciłam z siebie ręcznik, po czym założyłam biały, koronkowy stanik i pasujące do kompletu figi. Przyszedł czas na sukienkę, która jak się okazało, została w garderobie Shannona. Nie myśląc za dużo, bez pukania weszłam do jego pokoju i usłyszałam strumienie wody. Był w łazience, więc rachunek prawdopodobieństwa naszego spotkania nie wynosił zbyt wiele. Rozsunęłam cienkie drzwi i zaczęłam się rozglądać za swoją zgubą. Nigdzie jej nie było i już zaczynałam się zastanawiać, czy 'ktoś' nie zrobił tego specjalnie, chcąc opóźnić moje wyjście na imprezę. Nie wiem w jakim celu ubrania w tym pomieszczeniu powieszone były tak wysoko, ale musiałam stanąć na palcach, żeby cokolwiek widzieć. Usłyszałam odchrząknięcie za sobą. Odwróciłam się szybko i niespodzianką nie było to, że w drzwiach stał Shannon. Jego oczy były szeroko otwarte, i nerwowo drapał się za uchem. Miał na sobie tylko ręcznik, zawieszony nisko na udach. Naprawdę nie wiem, jak udało nam się na siebie nie rzucić, ale złość i duma potrafią naprawdę dużo zdziałać.
-Nie krępuj się - rzuciłam, kontynuując swoją czynność. Wiedziałam, że zapaliłam w nim ogień złości, ale specjalnie mnie to nie obeszło. Musiało to śmiesznie wyglądać. Powiedziałabym, że zachowywaliśmy się jak stare małżeństwo podczas kłótni. Chociaż pomieszczenie było całkiem spore, co chwilę dotykaliśmy się pojedynczymi częściami ciała (co wprawiało mnie w lekki dyskomfort). Każde spotkanie naszych ciał powodowało u mnie gęsią skórkę, której nie mogłam opanować. Mój luby chyba zapomniał, że jak to w garderobie znajdują się tu lustra, i kiedy delikatnie schylałam się na jedną z półek, on gapił sie na mój tyłek, przygryzając zaciśniętą pięść. Punkt dla Alex! - tańczyła moja wyobraźnia. Postanowiłam ostatni raz przeszukać górne półki, więc znów moja postawa przypominała małą dziewczynkę, starającą się dosięgnąć ciastka z najwyższej półki. Nagle poczułam na sobie jego dłonie. Trzymał je mocno na mojej talii, a ja od razu stanęłam na pełnych stopach. Czułam jego żel pod prysznic i wspaniałe perfumy.
-Przestań to robić - wymruczał mi do ucha, stojąc za moimi plecami.  jego głos
-O Czym Ty mówisz? - spytałam szeptem.
-Alex, wiesz jak na mnie działasz - powoli przesuwał swoje dłonie wzdłuż materiału moich majtek.
-Nie wiem o co Ci chodzi, szukam tylko sukienki - jego dotyk był cholernie przyjemny, ale nie chciałam mu pozwolić na nic więcej - Mógłbyś mnie już puścić? - odwróciłam głowę, wpatrując się w jego zdziwione oczy. - Czy przed chwilą nie prosiłeś mnie, żebym przestała coś, co tam sobie wymyśliłeś?                                                                                             Przeszywał mnie dzikim wzrokiem, a ja próbowałam powstrzymać uśmiech, widząc, jak ze sobą walczy.
-Uwielbiasz mi to robić - powiedział, masując moje podbrzusze, które swoją drogą zaczynało dziwne tańce.
-Tak, reflektuję - przygryzłam dolną wargę. Widziałam szaleństwo w jego oczach i czułam pewnego rodzaju dumę. Jednak jakoś jeszcze na niego działałam! Nagle Shannon obejmując mnie mocno w talii obrócił mnie 'tanecznym' ruchem. Nasze twarze oddalone były od siebie o kilka centymetrów. Były na tyle blisko, że mogłam poczuć jego oddech na swoich ustach. Mimowolnie, delikatnie je otworzyłam. Od razu zobaczyłam blask w oczach swojego chłopaka. Moje dłonie powędrowały na krawędź ręcznika a po chwili palcem przekopywałam się pod puchowym materiałem. Staliśmy na tyle blisko, że mogłam ugiąć kolano i przyłożyć je do nogi perkusisty. Powoli przesuwałam je do góry, czując jeszcze mokre włosy na jego nogach.
-Kurwa, Alex... - powiedział gardłowym tonem. Położył dłonie na moich pośladkach a ja posłałam mu pytające spojrzenie, trwając w bezruchu.
-Jesteś niemożliwa. Przychodzisz tutaj tak... NIE ubrana - zaakcentował - i prowokujesz mnie, żebym przeleciał Cię przy tej ścianie i niewiele brakuje, bo dobrze wiesz, jak cholernie mnie pociągasz. A ja dalej jestem na Ciebie wkurwiony za Twoje humorki.
Jedno? Dwa zdania? A ja od nowa się w nim zakochuję i wiem, że mogę zrobić dla niego wszystko. Wrócił mój Shannon. Dokładnie taki sam wspaniały jak zawsze.
-Wcale nie jesteś na mnie zły - wyszeptałam, rozciągając swoje dłonie na jego ramionach.
-Jestem wkurwiony - poprawił mnie, dalej tym samym, zabójczo niskim tonem - i chcę Cię tutaj przelecieć.                                                                        
Przełknęłam głośno ślinę i wbiłam paznokcie w jego ramiona. Shannon wziął głęboki oddech i jednym ruchem uniósł mnie do góry, żeby po chwili przygnieść do ściany. Delikatnie skrzywiłam się na to nieoczekiwane zderzenie ale zapomniałam o jakimkolwiek nieprzyjemnym uczuciu, bo ciało Shannona dostarczało mi zupełnego przeciwieństwa. Tak bardzo chciałam czuć jego dotyk, ale wiedziałam, że nie powinniśmy. To się nie może tak skończyć, więc ostatkiem sił położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i starałam się go odepchnąć. Nie było to proste, kiedy ustami delikatnie pieścił moją szyję, co chwilę ją kąsając. Wreszcie odsunęłam go na nieznaczną odległość. Posłał mi pytające spojrzenie a ja złośliwie się uśmiechnęłam. Wymknęłam się z jego ramion i znów grzebałam między wieszakami.
-Co do cholery? - rzucił zdezorientowany chłopak.
-Kochanie, nie wiem jak Ty, ale ja zaraz jadę do Jamiego i nie wypada się spóźnić - nawet się do niego nie obróciłam i w końcu znalazłam swoją sukienkę. Posłałam  mu oczko i opuściłam pokój, kierując się do swojego. Po chwili usłyszałam dźwięk przewracanego krzesła i przekleństwo, padające z ust perkusisty. Dobra robota- pomyślałam. Po kilkunastu minutach byłam gotowa. Biała sukienka opinała moje ciało, sięgając do połowy ud. Złote szpilki idealnie komponowałyby się z bielą tkaniny i drobną biżuterią, ale nie dałabym rady wytrzymać całej nocy na kilkunastocentymetrowych obcasach, pewnie po pierwszej godzinie nie miałabym już sił na cokolwiek. Dlatego zdecydowałam się na płaskie sandałki na cienkich, złotych paseczkach. Tego samego koloru łańcuszek i kilka drobnych bransoletek na prawej ręce, i już byłam gotowa. Lewy nadgarstek zdobił prezent urodzinowy od Shannona i dalej uważałam to za najładniejszy gadżet z mojej szkatułki.                                                                                                                  Zeszłam na dół, gdzie powitały mnie gwizdy Tomo i Jareda.
-Cholera, Alex, wyglądasz... jakbym Cię nie znał to powiedziałbym, że jak anioł - zaśmiał się Chorwat, a ja pokazując mu język, przytuliłam go na powitanie.
-Kogo chcesz zmylić Batch? Większość już wie, że niezłe z Ciebie ziółko - powiedział Jared. Miał na sobie dopasowane, czarne spodnie z zamkami w niektórych miejscach. Do tego ciężkie buty i czarna koszulka z zarzuconą, jeansową kamizelką.
-Nie ekscytuj się tak Leto. Nie chcemy powtórki sprzed kilku dni, nieprawdaż? - posłałam mu szeroki uśmiech, a on najwyraźniej speszony, wymaszerował do auta.
-Ile mamy jeszcze czekać na gwiazdkę?
-Nie sądzę, żeby Shannon się wybierał - odpowiedziałam spokojnie, szukając swojej krótkiej, czarnej ramoneski w szafie.
-Poważnie? Czyli Ty idziesz na imprezę, a on gnije sam w domu? - zdziwił się Tomo.
-Na to wygląda. Dobra, możemy jechać - uśmiechnęłam się, zarzucając na siebie kurtkę.
*
Cały wieczór bawiłam się z Jaredem. Była to jedna z niewielu osób, które znałam na imprezie. Ale nie było z tym większego problemu, bo wszyscy byli dla siebie uprzejmi a alkohol z pewnością ułatwiał nawiązywanie nowych znajomości. Postanowiłam, że ze względu na swój nieszczęsny stan zdrowia, pokuszę się o lampkę szampana o północy, więc chodziłam z kubkiem napełnionym sokiem.                                                                                                                                       Było koło 22 a ja siedziałam na kanapie w korytarzu, gdzie co chwilę przewijało się mnóstwo osób. Pomimo moich zapewnień, wcale nie czułam się dobrze, a zabawa nie była wspaniała. Nie mówiłam nikomu, bo ostatnie co było mi potrzebne, to zwrócenie na siebie jeszcze większej uwagi innych. I tak każdy obrzucał mnie dziwnym spojrzeniem, widząc moją twarz. Jedni przyglądali się mi ukradkiem, inny po prostu wgapiali się we mnie, komentując coś na boku. Nie byłam przez to zła, pewnie sama chciałabym porozmawiać i zapytać się o przyczynę takiego uszkodzenia, ale było mi cholernie przykro. Każda kobieta wyglądała olśniewająco. Piękne makijaże, wyszukane stroje i nieodłączne szpilki, liczące minimum siedemnaście centymetrów w każdym przypadku. Mniej więcej dlatego czułam się jak gówno pośród wszystkich zebranych, więc chowałam się gdzieś po kątach, co chwilę sztucznie się uśmiechając. Ale przede wszystkim, brakowało mi Shannona. Może niepotrzebnie wyszłam dzisiaj z jego garderoby? Może w końcu byśmy się pogodzili? Bardzo bym tego chciała, bo im dłużej o tym myślałam, to wydawało mi się, że cała ta nasza sprzeczka jest błaha i całkowicie niepotrzebna.
Musiałam pozorować dobrą zabawę, więc dałam się wyciągnąć na parkiet kilka razy, chociaż już po jednym tańcu czułam się dużo słabsza. Ale dzięki temu poznałam Billa. Był wysoki, dobrze zbudowany i miał wesołe, zielone oczy. Większość czasu spędziliśmy na śmianiu się z jego niezliczonych dowcipów. Pomiędzy żartami, co chwile przewijały się komplementy, które w dziwny sposób mnie zawstydzały. Ja nadal byłam trzeźwa, ale mój nowy znajomy stawał się coraz śmielszy, za sprawą szkockiej. Opierałam się o ścianę w ciasnym korytarzu, a Bill stał przede mną, odrobinę się nachylając, trzymając rękę tuż koło moich ramion przy ścianie. Śmialiśmy się jak zazwyczaj, a ja co chwilę popijałam swój sok. W pewnej chwili drzwi wejściowe się otworzyły i wszedł przez nie Shannon. Ten mój MÓJ Shannon. Wyglądał jak milion dolców i pewnie tyle kosztował jego strój. Miał na sobie poprzecierane jeansy, biały T-shirt i czarną, opięta na jego ramionach marynarkę. Wszystko to przełamał brązowymi czółenkami z zamszu. Zamknął za sobą drzwi i ściągnął ciemne okulary ze złotymi oprawkami. Kilka kobiet wymieniło między sobą porozumiewawcze uśmiechy i pomachały mu, robiąc głupawe minki. Jak to miała w zwyczaju moja gwiazda, podszedł do nich i uprzejmie się przywitał, flirtując z nimi każdym niewinnym ruchem. Nie zamierzałam specjalnie mu się pokazywać, więc jak gdyby nigdy nic wróciłam do swojej zabawy z Billem, pozwalając sobie na odrobinę śmielszy flirt. Wcale nie byłam zazdrosna o te tępawe laski, klejące się do mojego chłopaka, nie  Przytrzymywałam Billa za białą koszulę, a on posyłał mi zadziorcze uśmieszki. Bawiłam się jego kołnierzykiem, kiedy zauważyłam, że Shannon się nam przygląda. Usta ściągnięte miał w cienką linię, a ja postanowiłam nie przerywać. Co chwilę przygryzałam kokieteryjnie wargę, cały czas czując na sobie wzrok perkusisty. Nagle Bill położył dłoń na moim udzie i nawet nie miałam czasu zaprotestować, bo Shannon w ciągu sekundy niemal wyrósł spod ziemi.
-Dziękujemy Panu - powiedział ostro, łapiąc Billa za koszulkę i odciągając go ode mnie.
-Co jest koleś? Aniołku, znasz go? - zwrócił się do mnie, tak, jak to miał w zwyczaju od kilku godzin.
-W zasadzie, to jest...
-Jej narzeczony - wtrącił się szybko brunet - Shannon Leto. A to jest dla Ciebie Pani Alex.                                                                                                      Chciałam zacząć się śmiać, ale oceniłam sytuację i widząc minę mojego obrońcy wiedziałam, że jeśli Bill szybko stąd nie odejdzie, skończy się to źle.
-Okej, wyluzuj Shannon. My tylko rozmawialiśmy - zaśmiał się zielonooki.
-Tak, właśnie widziałem. Nie mam nic przeciwko, ale spróbuj jeszcze raz ją dotknąć, a nie będziesz miał fiuta - mierzył w niego palcem, i widziałam, jak jego źrenice zwiększają się ze złości. Następnie odszedł, zostawiając nas samych.
-Trochę nerwowy ten Twój kochać, Aniołku - zaśmiał się całkowicie wyluzowany Bill. Najwyraźniej zignorował rady Shannona, bo po chwili założył mi pasmo włosów za ucho.
-Trochę - uśmiechnęłam się nerwowo. Nie wiedziałam, czy było mi wstyd za typowo 'samcze' zachowanie mojego chłopaka, czy może cieszyłam się, że zareagował tak na flirt Billa.
W ciągu kilkunastu minut przeszliśmy na parkiet. Po dość krótkiej chwili byłam zmęczona szybkimi ruchami, ale przez cały czas Shannon przyglądał się nam zza małego barku, więc postanowiłam, że przemęczę się jeszcze jeden utwór. Puścili wolną balladę i nie miałam innego wyboru, jak tylko odtańczyć obiecany taniec. Bill powoli położył swoje dłonie na wysokości mojej talii a ja splotłam ręce na jego szyi. Przestrzeń między nami się zmniejszała, tak, że mogłam swobodnie wtulić się w jego klatkę piersiową. Ułożyłam więc głowę na jego ramieniu, ale nie dane było mi nacieszyć się powolnymi ruchami.
-Dobra, wystarczy wam - usłyszałam głos Shannona, a następnie poczułam, jak łapie mnie za rękę, odciągając tym samym od Billa.
-Nie robimy nic złego, to tylko zwykły taniec, daj spokój... Shannon? - bronił nas Bill. Nie wiem dlaczego, ale sama miałam ochotę się wytłumaczyć, chociaż wiedziałam, że nie zrobiłam niczego złego.
-Nie, musimy porozmawiać, kochanie - powiedział nad wyraz słodko, łapiąc mnie jedną ręką w talii. O nie, na pewno nie! - pomyślałam, i delikatnie powiedziałam, że możemy zrobić to za chwilę.
-Nie, teraz - powiedział dobitnie, pociągając mnie w swoją stronę.
-Ona nie ma ochoty z Tobą rozmawiać - wtrącił się Bill - puść ją.                                                    Biedny, nie wiedział, co może się zaraz stać.
-Dzięki za radę, Alex idziemy - zignorował go, pociągając mnie nieprzyjemnie w jedną stronę.
-Powiedziałem, zostaw ją - szturchnął go Bill. Cholera... Shannon już leciał na niego z łapami. Odepchnął go z całych sił, a ja modliłam się, żeby szatyn nie próbował mu oddać. Pomyliłam się. Zrobił to samo, co Shannon przed chwilą, a następnie odskoczył na parę kroków, uderzony w twarz przez perkusistę.
-Shannon, zostaw go! - krzyknęłam, odciągając go od chwytającego się za twarz Billa. Dookoła zebrało się spore widowisko, a z drugiego pokoju leciał już Jared, chcąc odciągnąć rozgniewanego brata. Po chwili mu się to udało, i z trudem zaciągnął go na bok.
-Co Ty kurwa robisz?! - wrzasnął wyraźnie wkurzony Jared.
-Nic - fuknął Shannon - A Ty - złapał mnie za rękę - marsz za mną.                                                                  Trzymał mnie w mocnym uścisku i prowadził do pierwszych drzwi przypadkowego pokoju. Czułam się totalnie upokorzona, kiedy szłam za nim jak mała dziewczynka, zostawiając nowego znajomego z prawdopodobnie przestawionym nosem i gromadką ludzi, próbujących dojść, kim jest ten gburowaty koleś z czarnej marynarce. 
|*|
Nie wiem dlaczego właśnie to czytasz, ale dziękuję Ci za to i fajnie by było, gdybyś napisał mi, co o tym myślisz. 
p.s: pracuję nad grafiką, może coś z tego wyjdzie.
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz