Przepraszam. Pardonu, Anteeksi, desole,
entschuldigung, scusate... Po angielsku było mi jednak trudno to wypowiedzieć.
Domyślam się, że z Shannonem było podobnie, dlatego od kilku dni nie
rozmawialiśmy ze sobą. Zajmowałam przeznaczony dla mnie pokój- sypialnia dla
gości i właśnie tak czułam się w Labie, jak gość. Do sypialni starszego z braci
zaglądałam tylko, kiedy potrzebowałam zasięgnąć ubrań (uznałam, że nie ma sensu
przenosić ich z garderoby Shannona, skoro za parę dni już mnie tu nie będzie).
Przez ten czas wymieniliśmy ze sobą dosłownie jedno zdanie, wczoraj. Rano
weszłam do jego pokoju i szybko przeszłam do garderoby, nie chcąc go obudzić,
czy raczej nie mając ochoty na kolejną kłótnię. Kiedy zabrałam potrzebne mi
rzeczy zasunęłam drzwi do garderoby, lekko nimi trzaskając.
-Mogłabyś ciszej się gramolić jak
zabierasz stąd te swoje łaszki - to nie było pytanie, raczej nakaz,
wypowiedziany śpiącym, ale surowym tonem. Mogłam to pociągnąć, ale z pewnością
nic by to nie dało, więc ze złym humorem od rana od trzech dni taki miałam rozpoczęłam
kolejny dzień. Czułam się coraz lepiej. Może to dzięki środkom przeciwbólowym i
witaminom, a może dzięki Vicki, która objęła nade mną rządy, zaraz po tym, jak
mój chłopak został zawieszony.
Nadszedł oczekiwany przez większość
sylwester, a ja jednak nie miałam nastroju do świętowania, zwłaszcza, że pomimo
coraz lepszego stanu zdrowia, psychicznie dalej paplałam się w mule. Widząc swoją
twarz miałam ochotę pozbawić się oczu. Siebie jak i każdego biedaka, który
musiał na mnie patrzeć. Późnym popołudniem Lab zamieniał się w dom ukazany w
kultowym 'Kevin sam w domu', kiedy to wszyscy biegali we wszystkie strony, drąc
się przy tym jak opętani. Większości z tych ludzi nie dość, że nie znałam, to
nigdy nie widziałam na oczy. Starali sie załatwiać wszystkie zawodowe sprawy
przed początkiem nowego roku, a Jared całkowicie popierał takie pomysły, ciągle
ich poganiając. Ja chciałam tylko, żeby wszyscy sie stąd wynieśli, bo w dniu
dzisiejszym nie istniała ta magiczna granica pomiędzy pomieszczeniami dla
pracowników, a częścią dla domowników. Wreszcie, koło 19 dom zaczął się
wyludniać i mogłam zejść na dół, nie dając tematu do rozmów dziesiątkom
nieznajomych.
-Dalej ciche dni? - spytał Jared,
siadając na fotelu obok mnie.
-Tak, a co? - przywykłam do tej
odpowiedzi.
-Moglibyście sie juz pogodzić, bo
chociaż przeważnie zwracam ostatni posiłek, kiedy widzę jak sie migdalicie,
wolę tamto, od tego.
-Z tymi zażaleniami do brata -
uśmiechnęłam się, przewracając stronę książki.
-Wiesz co myślę o tej idiotycznej
kłótni...
-Tak, i dziękuję za opinię - wtrąciłam
szybko, nie chcąc zaczynać tematu. Dlaczego każdy w tym domu rozmawiał tylko o
tym? Chociaż nie, moim zdaniem i tak moja twarz potwora była top of
the top.
-Kiedy będą Milicevicowie?
-Za jakąś godzinę - powiedział,
spoglądając na zegarek.
-To co tu robisz? Leć sie szykować,
księżniczko - zaśmiałam się, posyłając mu kuksańca w bok.
-Cieszę się, że wyzdrowiałaś.
-Popracuj nad ukrywaniem sarkazmu.
-Nie miałem zamiaru niczego ukrywać -
zaśmiał się, i zaraz po tym, jak zmierzwił mi włosy, poleciał na górę w
podskokach. Siedziałam jeszcze chwilę wciągnięta w lekturę, kiedy usłyszałam
głośną perkusję. Nie pierwszy raz. Podejrzewam, że Shannon w ten sposób
odreagowywał, wlewając w muzykę całą swoja frustrację, skierowana do mojej
osoby. Nie ważne, w jakich okolicznościach Leto zasiada za perkusją, zawsze
jest idealnie. Każdy dźwięk, wejście, rytm, wszystko. Dlatego przez
najbliższych parę minut zatapiałam się w tych wspaniałych odgłosach, słysząc w
bestialskich uderzeniach smutek, a może żal? I chociaż brzmiały świetnie,
przykro mi było, że przeze mnie Shannon się tak czuje. Z drugiej jednak strony
nie miałam sobie nic do zarzucenia. Wstałam więc, próbując nastroić się na
zabawę, kiedy nagle perkusja ucichła. Zanim pozbierałam z kanapy swój koc, książkę
i tysiąc papierków po ciastkach, Shannon już był w kuchni. Stał koło lodówki,
popijając zimny sok pomarańczowy- ode mnie wie, że jest najlepszy na
orzeźwienie, nauczyłam go tego. Chcąc, nie chcąc musiałam zahaczyć o kuchnię,
żeby wyrzucić swój bajzel. Pewnym krokiem przeszłam koło wysepki, starając się
na niego nie patrzeć. Dlaczego? Bo wyglądał cholernie seksownie, to chyba
oczywiste. Miał na sobie luźne, dresowe spodnie, sportowe buty i swoją czarną
koszulkę o wielce rozpraszającym pokroju z nadrukiem białego konia. Idealnie
ukazywała jego umięśnione, szerokie ramiona, w których tak uwielbiałam
przebywać. Kropelki potu tańczyły na jego skroniach i szyi. Jedyne, o czym
myślałam, to podejść do niego i pozbyć się słonej cieczy z jego ciała za pomocą
swojego języka.
Alex! Przestań, wiesz, że cię prowokuje, a ty
idealnie wypełniasz jego plan. Zakasłałam cicho, a następnie skupiając się z
całych sił, pozbyłam się śmieci i paru talerzy, po czym nie oglądając się za
siebie, ruszyłam po schodach na górę, kręcąc nienaturalnie tyłkiem.
(Wiedziałam, że Leto jest tuż za mną).
Poszłam do swojego pokoju i włączyłam
głośno iPoda. Spędziłam w łazience trzydzieści minut. Ciepłe strumienie wody
przyjemnie spływały na moje ciało, pozwalając mi się odprężyć. Następnie
pozbawiłam nogi nieproszonych włosków, a kiedy potraktowałam je balsamem,
wyglądały świetnie. Miałam nadzieję, że odwrócą uwagę od całej reszty.
Próbowałam też ułożyć jakąś godną fryzurę, ale jedyne na co było mnie stać to
podkreślenie moich fali pianką. Wyglądałam okropnie. Wyszczerbione włosy tuż
przy skroni i sześć dużych plastrów na twarzy? Tak, zdecydowanie zrobię furorę
na imprezie. Mimo wszystko chciałam iść. Udowodnić sobie i innym, że pomimo
tego, co sie stało i niewierzącego we mnie chłopaka, potrafię dumnie podnieść
głowę wśród tłumu oczywiście, że nie. Bardzo delikatnie podkreśliłam
rzęsy tuszem, a następnie ozdobiłam powieki lekko świecącym się, beżowym
cieniem do powiek. Wróciłam do pokoju w poszukiwaniu odłożonej na tą okazję
sukienki i dodatków. Zrzuciłam z siebie ręcznik, po czym założyłam biały,
koronkowy stanik i pasujące do kompletu figi. Przyszedł czas na sukienkę, która
jak się okazało, została w garderobie Shannona. Nie myśląc za dużo, bez pukania
weszłam do jego pokoju i usłyszałam strumienie wody. Był w łazience, więc
rachunek prawdopodobieństwa naszego spotkania nie wynosił zbyt wiele.
Rozsunęłam cienkie drzwi i zaczęłam się rozglądać za swoją zgubą. Nigdzie jej
nie było i już zaczynałam się zastanawiać, czy 'ktoś' nie zrobił tego
specjalnie, chcąc opóźnić moje wyjście na imprezę. Nie wiem w jakim celu
ubrania w tym pomieszczeniu powieszone były tak wysoko, ale musiałam stanąć na
palcach, żeby cokolwiek widzieć. Usłyszałam odchrząknięcie za sobą. Odwróciłam
się szybko i niespodzianką nie było to, że w drzwiach stał Shannon. Jego oczy
były szeroko otwarte, i nerwowo drapał się za uchem. Miał na sobie tylko
ręcznik, zawieszony nisko na udach. Naprawdę nie wiem, jak udało nam się na
siebie nie rzucić, ale złość i duma potrafią naprawdę dużo zdziałać.
-Nie krępuj się - rzuciłam, kontynuując
swoją czynność. Wiedziałam, że zapaliłam w nim ogień złości, ale specjalnie
mnie to nie obeszło. Musiało to śmiesznie wyglądać. Powiedziałabym, że
zachowywaliśmy się jak stare małżeństwo podczas kłótni. Chociaż pomieszczenie
było całkiem spore, co chwilę dotykaliśmy się pojedynczymi częściami ciała (co
wprawiało mnie w lekki dyskomfort). Każde spotkanie naszych ciał powodowało u
mnie gęsią skórkę, której nie mogłam opanować. Mój luby chyba zapomniał, że jak
to w garderobie znajdują się tu lustra, i kiedy delikatnie schylałam się na
jedną z półek, on gapił sie na mój tyłek, przygryzając zaciśniętą pięść. Punkt
dla Alex! - tańczyła moja wyobraźnia. Postanowiłam ostatni raz przeszukać górne
półki, więc znów moja postawa przypominała małą dziewczynkę, starającą się
dosięgnąć ciastka z najwyższej półki. Nagle poczułam na sobie jego dłonie.
Trzymał je mocno na mojej talii, a ja od razu stanęłam na pełnych stopach. Czułam
jego żel pod prysznic i wspaniałe perfumy.
-Przestań to robić - wymruczał mi do
ucha, stojąc za moimi plecami. jego
głos
-O Czym Ty mówisz? - spytałam szeptem.
-Alex, wiesz jak na mnie działasz -
powoli przesuwał swoje dłonie wzdłuż materiału moich majtek.
-Nie wiem o co Ci chodzi, szukam tylko
sukienki - jego dotyk był cholernie przyjemny, ale nie chciałam mu pozwolić na
nic więcej - Mógłbyś mnie już puścić? - odwróciłam głowę, wpatrując się w jego
zdziwione oczy. - Czy przed chwilą nie prosiłeś mnie, żebym przestała coś, co
tam sobie wymyśliłeś?
Przeszywał mnie dzikim wzrokiem, a ja próbowałam powstrzymać uśmiech,
widząc, jak ze sobą walczy.
-Uwielbiasz mi to robić - powiedział,
masując moje podbrzusze, które swoją drogą zaczynało dziwne tańce.
-Tak, reflektuję - przygryzłam dolną
wargę. Widziałam szaleństwo w jego oczach i czułam pewnego rodzaju dumę. Jednak
jakoś jeszcze na niego działałam! Nagle Shannon obejmując mnie mocno w talii
obrócił mnie 'tanecznym' ruchem. Nasze twarze oddalone były od siebie o kilka
centymetrów. Były na tyle blisko, że mogłam poczuć jego oddech na swoich
ustach. Mimowolnie, delikatnie je otworzyłam. Od razu zobaczyłam blask w oczach
swojego chłopaka. Moje dłonie powędrowały na krawędź ręcznika a po chwili
palcem przekopywałam się pod puchowym materiałem. Staliśmy na tyle blisko, że
mogłam ugiąć kolano i przyłożyć je do nogi perkusisty. Powoli przesuwałam je do
góry, czując jeszcze mokre włosy na jego nogach.
-Kurwa, Alex... - powiedział gardłowym
tonem. Położył dłonie na moich pośladkach a ja posłałam mu pytające spojrzenie,
trwając w bezruchu.
-Jesteś niemożliwa. Przychodzisz tutaj
tak... NIE ubrana - zaakcentował - i prowokujesz mnie, żebym przeleciał Cię
przy tej ścianie i niewiele brakuje, bo dobrze wiesz, jak cholernie mnie
pociągasz. A ja dalej jestem na Ciebie wkurwiony za Twoje humorki.
Jedno? Dwa zdania? A ja od nowa się w
nim zakochuję i wiem, że mogę zrobić dla niego wszystko. Wrócił mój Shannon.
Dokładnie taki sam wspaniały jak zawsze.
-Wcale nie jesteś na mnie zły -
wyszeptałam, rozciągając swoje dłonie na jego ramionach.
-Jestem wkurwiony - poprawił mnie, dalej
tym samym, zabójczo niskim tonem - i chcę Cię tutaj przelecieć.
Przełknęłam głośno ślinę
i wbiłam paznokcie w jego ramiona. Shannon wziął głęboki oddech i jednym ruchem
uniósł mnie do góry, żeby po chwili przygnieść do ściany. Delikatnie skrzywiłam
się na to nieoczekiwane zderzenie ale zapomniałam o jakimkolwiek nieprzyjemnym
uczuciu, bo ciało Shannona dostarczało mi zupełnego przeciwieństwa. Tak bardzo
chciałam czuć jego dotyk, ale wiedziałam, że nie powinniśmy. To się nie może
tak skończyć, więc ostatkiem sił położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i starałam
się go odepchnąć. Nie było to proste, kiedy ustami delikatnie pieścił moją
szyję, co chwilę ją kąsając. Wreszcie odsunęłam go na nieznaczną odległość.
Posłał mi pytające spojrzenie a ja złośliwie się uśmiechnęłam. Wymknęłam się z
jego ramion i znów grzebałam między wieszakami.
-Co do cholery? - rzucił zdezorientowany
chłopak.
-Kochanie, nie wiem jak Ty, ale ja zaraz
jadę do Jamiego i nie wypada się spóźnić - nawet się do niego nie obróciłam i w
końcu znalazłam swoją sukienkę. Posłałam mu oczko i opuściłam pokój, kierując się do
swojego. Po chwili usłyszałam dźwięk przewracanego krzesła i przekleństwo,
padające z ust perkusisty. Dobra robota- pomyślałam. Po kilkunastu minutach
byłam gotowa. Biała sukienka opinała moje ciało, sięgając do połowy ud. Złote
szpilki idealnie komponowałyby się z bielą tkaniny i drobną biżuterią, ale nie
dałabym rady wytrzymać całej nocy na kilkunastocentymetrowych obcasach, pewnie
po pierwszej godzinie nie miałabym już sił na cokolwiek. Dlatego zdecydowałam
się na płaskie sandałki na cienkich, złotych paseczkach. Tego samego koloru
łańcuszek i kilka drobnych bransoletek na prawej ręce, i już byłam gotowa. Lewy
nadgarstek zdobił prezent urodzinowy od Shannona i dalej uważałam to za najładniejszy
gadżet z mojej szkatułki.
Zeszłam na dół, gdzie powitały mnie gwizdy Tomo i Jareda.
-Cholera, Alex, wyglądasz... jakbym Cię
nie znał to powiedziałbym, że jak anioł - zaśmiał się Chorwat, a ja pokazując
mu język, przytuliłam go na powitanie.
-Kogo chcesz zmylić Batch? Większość już wie, że niezłe z Ciebie ziółko - powiedział Jared. Miał na sobie dopasowane,
czarne spodnie z zamkami w niektórych miejscach. Do tego ciężkie buty i czarna
koszulka z zarzuconą, jeansową kamizelką.
-Nie ekscytuj się tak Leto. Nie chcemy
powtórki sprzed kilku dni, nieprawdaż? - posłałam mu szeroki uśmiech, a on
najwyraźniej speszony, wymaszerował do auta.
-Ile mamy jeszcze czekać na gwiazdkę?
-Nie sądzę, żeby Shannon się wybierał -
odpowiedziałam spokojnie, szukając swojej krótkiej, czarnej ramoneski w szafie.
-Poważnie? Czyli Ty idziesz na imprezę,
a on gnije sam w domu? - zdziwił się Tomo.
-Na to wygląda. Dobra, możemy jechać -
uśmiechnęłam się, zarzucając na siebie kurtkę.
*
Cały wieczór bawiłam się z Jaredem. Była
to jedna z niewielu osób, które znałam na imprezie. Ale nie było z tym
większego problemu, bo wszyscy byli dla siebie uprzejmi a alkohol z pewnością
ułatwiał nawiązywanie nowych znajomości. Postanowiłam, że ze względu na swój
nieszczęsny stan zdrowia, pokuszę się o lampkę szampana o północy, więc
chodziłam z kubkiem napełnionym sokiem.
Było
koło 22 a ja siedziałam na kanapie w korytarzu, gdzie co chwilę przewijało się
mnóstwo osób. Pomimo moich zapewnień, wcale nie czułam się dobrze, a zabawa nie
była wspaniała. Nie mówiłam nikomu, bo ostatnie co było mi potrzebne, to
zwrócenie na siebie jeszcze większej uwagi innych. I tak każdy obrzucał mnie
dziwnym spojrzeniem, widząc moją twarz. Jedni przyglądali się mi ukradkiem,
inny po prostu wgapiali się we mnie, komentując coś na boku. Nie byłam przez to
zła, pewnie sama chciałabym porozmawiać i zapytać się o przyczynę takiego
uszkodzenia, ale było mi cholernie przykro. Każda kobieta wyglądała
olśniewająco. Piękne makijaże, wyszukane stroje i nieodłączne szpilki, liczące
minimum siedemnaście centymetrów w każdym przypadku. Mniej więcej dlatego czułam
się jak gówno pośród wszystkich zebranych, więc chowałam się gdzieś po kątach,
co chwilę sztucznie się uśmiechając. Ale przede wszystkim, brakowało mi
Shannona. Może niepotrzebnie wyszłam dzisiaj z jego garderoby? Może w końcu
byśmy się pogodzili? Bardzo bym tego chciała, bo im dłużej o tym myślałam, to
wydawało mi się, że cała ta nasza sprzeczka jest błaha i całkowicie
niepotrzebna.
Musiałam pozorować dobrą zabawę, więc
dałam się wyciągnąć na parkiet kilka razy, chociaż już po jednym tańcu czułam
się dużo słabsza. Ale dzięki temu poznałam Billa. Był wysoki, dobrze zbudowany
i miał wesołe, zielone oczy. Większość czasu spędziliśmy na śmianiu się z jego
niezliczonych dowcipów. Pomiędzy żartami, co chwile przewijały się komplementy,
które w dziwny sposób mnie zawstydzały. Ja nadal byłam trzeźwa, ale mój nowy
znajomy stawał się coraz śmielszy, za sprawą szkockiej. Opierałam się o ścianę
w ciasnym korytarzu, a Bill stał przede mną, odrobinę się nachylając, trzymając
rękę tuż koło moich ramion przy ścianie. Śmialiśmy się jak zazwyczaj, a ja co
chwilę popijałam swój sok. W pewnej chwili drzwi wejściowe się otworzyły i
wszedł przez nie Shannon. Ten mój MÓJ Shannon. Wyglądał jak milion
dolców i pewnie tyle kosztował jego strój. Miał na sobie poprzecierane jeansy,
biały T-shirt i czarną, opięta na jego ramionach marynarkę. Wszystko to
przełamał brązowymi czółenkami z zamszu. Zamknął za sobą drzwi i ściągnął
ciemne okulary ze złotymi oprawkami. Kilka kobiet wymieniło między sobą
porozumiewawcze uśmiechy i pomachały mu, robiąc głupawe minki. Jak to miała w
zwyczaju moja gwiazda, podszedł do nich i uprzejmie się przywitał, flirtując z
nimi każdym niewinnym ruchem. Nie zamierzałam specjalnie mu się pokazywać, więc
jak gdyby nigdy nic wróciłam do swojej zabawy z Billem, pozwalając sobie na
odrobinę śmielszy flirt. Wcale nie byłam zazdrosna o te tępawe laski,
klejące się do mojego chłopaka, nie Przytrzymywałam
Billa za białą koszulę, a on posyłał mi zadziorcze uśmieszki. Bawiłam się jego
kołnierzykiem, kiedy zauważyłam, że Shannon się nam przygląda. Usta ściągnięte
miał w cienką linię, a ja postanowiłam nie przerywać. Co chwilę przygryzałam
kokieteryjnie wargę, cały czas czując na sobie wzrok perkusisty. Nagle Bill
położył dłoń na moim udzie i nawet nie miałam czasu zaprotestować, bo Shannon w
ciągu sekundy niemal wyrósł spod ziemi.
-Dziękujemy Panu - powiedział ostro, łapiąc
Billa za koszulkę i odciągając go ode mnie.
-Co jest koleś? Aniołku, znasz go? -
zwrócił się do mnie, tak, jak to miał w zwyczaju od kilku godzin.
-W zasadzie, to jest...
-Jej narzeczony - wtrącił się szybko
brunet - Shannon Leto. A to jest dla Ciebie Pani Alex. Chciałam zacząć się śmiać, ale oceniłam
sytuację i widząc minę mojego obrońcy wiedziałam, że jeśli Bill szybko stąd nie
odejdzie, skończy się to źle.
-Okej, wyluzuj Shannon. My tylko
rozmawialiśmy - zaśmiał się zielonooki.
-Tak, właśnie widziałem. Nie mam nic
przeciwko, ale spróbuj jeszcze raz ją dotknąć, a nie będziesz miał fiuta -
mierzył w niego palcem, i widziałam, jak jego źrenice zwiększają się ze złości.
Następnie odszedł, zostawiając nas samych.
-Trochę nerwowy ten Twój kochać, Aniołku
- zaśmiał się całkowicie wyluzowany Bill. Najwyraźniej zignorował rady
Shannona, bo po chwili założył mi pasmo włosów za ucho.
-Trochę - uśmiechnęłam się nerwowo. Nie
wiedziałam, czy było mi wstyd za typowo 'samcze' zachowanie mojego chłopaka,
czy może cieszyłam się, że zareagował tak na flirt Billa.
W ciągu kilkunastu minut przeszliśmy na
parkiet. Po dość krótkiej chwili byłam zmęczona szybkimi ruchami, ale przez
cały czas Shannon przyglądał się nam zza małego barku, więc postanowiłam, że
przemęczę się jeszcze jeden utwór. Puścili wolną balladę i nie miałam innego
wyboru, jak tylko odtańczyć obiecany taniec. Bill powoli położył swoje dłonie
na wysokości mojej talii a ja splotłam ręce na jego szyi. Przestrzeń między
nami się zmniejszała, tak, że mogłam swobodnie wtulić się w jego klatkę
piersiową. Ułożyłam więc głowę na jego ramieniu, ale nie dane było mi nacieszyć
się powolnymi ruchami.
-Dobra, wystarczy wam - usłyszałam głos
Shannona, a następnie poczułam, jak łapie mnie za rękę, odciągając tym samym od
Billa.
-Nie robimy nic złego, to tylko zwykły
taniec, daj spokój... Shannon? - bronił nas Bill. Nie wiem dlaczego, ale sama
miałam ochotę się wytłumaczyć, chociaż wiedziałam, że nie zrobiłam niczego
złego.
-Nie, musimy porozmawiać, kochanie -
powiedział nad wyraz słodko, łapiąc mnie jedną ręką w talii. O nie, na pewno
nie! - pomyślałam, i delikatnie powiedziałam, że możemy zrobić to za chwilę.
-Nie, teraz - powiedział dobitnie, pociągając
mnie w swoją stronę.
-Ona nie ma ochoty z Tobą rozmawiać -
wtrącił się Bill - puść ją. Biedny,
nie wiedział, co może się zaraz stać.
-Dzięki za radę, Alex idziemy -
zignorował go, pociągając mnie nieprzyjemnie w jedną stronę.
-Powiedziałem, zostaw ją - szturchnął go
Bill. Cholera... Shannon już leciał na niego z łapami. Odepchnął go z całych
sił, a ja modliłam się, żeby szatyn nie próbował mu oddać. Pomyliłam się.
Zrobił to samo, co Shannon przed chwilą, a następnie odskoczył na parę kroków,
uderzony w twarz przez perkusistę.
-Shannon, zostaw go! - krzyknęłam, odciągając
go od chwytającego się za twarz Billa. Dookoła zebrało się spore widowisko, a z
drugiego pokoju leciał już Jared, chcąc odciągnąć rozgniewanego brata. Po
chwili mu się to udało, i z trudem zaciągnął go na bok.
-Co Ty kurwa robisz?! - wrzasnął
wyraźnie wkurzony Jared.
-Nic - fuknął Shannon - A Ty - złapał
mnie za rękę - marsz za mną. Trzymał mnie w mocnym uścisku i
prowadził do pierwszych drzwi przypadkowego pokoju. Czułam się totalnie
upokorzona, kiedy szłam za nim jak mała dziewczynka, zostawiając nowego
znajomego z prawdopodobnie przestawionym nosem i gromadką ludzi, próbujących
dojść, kim jest ten gburowaty koleś z czarnej marynarce.
|*|
Nie wiem dlaczego właśnie to czytasz, ale dziękuję Ci za to i fajnie by było, gdybyś napisał mi, co o tym myślisz.
p.s: pracuję nad grafiką, może coś z tego wyjdzie.
p.s: pracuję nad grafiką, może coś z tego wyjdzie.
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz