niedziela, 9 marca 2014

rozdział trzydziesty dziewiąty


Za cztery dni mieliśmy powitać nowy rok, a mi nie wolno było samodzielnie opuszczać sypialni. Często byłam śpiąca i po utracie takiej ilości krwi szybko się męczyłam. Tak więc sylwester nie zapowiadał się ciekawie i choć nikt nie powiedział tego na głos, każdy wiedział, że to ja byłam tego powodem.              Dni powoli mijały a Shannon wciąż bał się mnie dotknąć. Ograniczał się jedynie do przytulania, a i to wykonywał bardzo ostrożnie. Nie mogę mu nic zarzucać, przecież wiem, że się o mnie troszczy, ale kiedy codziennie widzę w lustrze swoją okropną, pokaleczoną twarz, chciałabym poczuć się... chciana. A pomimo (tanich, zbędnych) komplementów Shannona, daleko mi było do dobrego samopoczucia.
-Jadę do sklepu, przywieźć Ci coś? - zapytał brunet, wciągając na nogę czarnego buta.
-Chętnie, nową twarz - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
-Promocje się już skończyły - odpowiedział beznamiętnie.
-Trudno, w takim razie dalej będę wyglądała jak śmierć.
-Nie przesadzaj - podszedł do łóżka, w którym standardowo leżałam i pochylił się, dając mi całusa.
-Wracam za pół godziny, nie rób nic głupiego.
-A ja właśnie chciałam poćwiczyć lekkoatletykę artystyczną! - zrobiłam smutną minę.
-Nie rozmawiaj ze mną w taki sposób, bo źle się to dla Ciebie skończy - powiedział, zniżając ton jeszcze bardziej, co spowodowało u mnie gęsią skórkę. Przygryzłam lekko wargę, patrząc mu w oczy. Shannon oparł ręce o ramę łóżka, do połowy wisząc nade mną. Zrzuciłam z siebie koc, odsłaniając swoje ciało, zakryte jedynie krótkimi shortami i cienkim topem. Podniosłam nogę, żeby po chwili powoli przesuwać ją po dresach Leto, kierując się w górę. Przyklęknął na materacu, opierając jedną rękę na mojej nodze. Uśmiechnęłam się, chcąc go zachęcić, ale stało się zupełnie inaczej. Pospiesznie się podniósł, poprawił koszulkę i kręcąc głową z uśmiechem, wyszedł. Chciałam roztrzaskać cokolwiek! Ale nie miałam na to czasu. Shannona już nie było, a to oznaczało, że przez pół godziny mogę znów być samodzielna. Poszłam więc do łazienki i oczywistym jest to, że po raz kolejny obrzuciłam się nienawistnym spojrzeniem. Złapałam razem włosy i spięłam je w luźnego koka. W końcu, od tygodnia mogłam sama zejść na dół. Nie było tak źle jak przewidywał Shannon, ale po przejściu czterech schodów, musiałam odpocząć.
-Wracaj na górę - usłyszałam głos Jareda, dochodzący z dołu. Zignorowałam jego prośbę i chociaż bardzo się starałam, musiałam złapać się poręczy i zrobić przerwę.
-Zwierzak zabije najpierw mnie, a potem Ciebie jak dowie się, co właśnie robisz.
-Trudno. To jedyna okazja, żebym zrobiła coś sama - zaintonowałam ostatnie słowo. Zrobiłam parę kolejnych kroków i w ostatniej chwili złapałam się poręczy.
-Straszna z Ciebie niezdara, wiesz? - podbiegł do mnie Jared - daj sobie pomóc - posłał mi delikatny uśmiech.
-Dam radę - odpowiedziałam, lekko zaciskając zęby.
-Ale wcześniej rozwalisz sobie czaszkę.
Zbliżył się do mnie i jednym, płynnym ruchem podniósł mnie, a po kilku sekundach byliśmy już na dole.
-No na co czekasz? Możesz mnie już postawić.
-Lepiej powiedz, gdzie Cię zanieść.
-Nigdzie. Po prostu mnie postaw i zabieraj czym prędzej ręce z mojego tyłka!
-Tylko pomagam - odstawił mnie na twardy grunt i uśmiechnął się głupkowato, zupełnie jak Shannon.
-Jasne, jasne - rzuciłam, kierując się do kuchni. Miałam ochotę na coś słodkiego, bo mój luby dbał o moją bezpieczną dla organizmu, pozbawioną węglowodanów dietę.
-Jared zaraz Ci przywalę - powiedziałam, stojąc przy lodówce, czując jego obecność za sobą. W pewnym momencie musnął swoimi dłońmi moje pośladki.
-Leto! - krzyknęłam.
-Ja tylko asekuruję - znów wyszczerzył zęby. Nie miałam do niego siły, co mu się stało? I dlaczego akurat dzisiaj? Kiedy od dawna potrzebuję bliskości, a Shannon najwidoczniej nie ma tego w planach, jego młodszy brat wygląda jak grecki bóg. Od zawsze uważałam Jareda za przystojnego mężczyznę, ale w moim rankingu był daleko za bratem. Ale nie, w najmniej odpowiednim momencie, on ma na sobie długie, niebieskie dresy, jasną koszulkę i potargane włosy z lekkim zarostem na twarzy.
-Łapy precz - powiedziałam, kiedy niezdarnie nachylałam się, chcąc wyciągnąć mały kubełek lodów. -Wiem, że się gapisz...
-To trzeba było nie zakładać czegoś, co porządne dziewczyny wzięłyby za kusą bieliznę.
-Co? - zaśmiałam się - to zwykłe shorty.
-Umownie - puścił mi oczko. Młodszy z braci zajął się przygotowaniem dla siebie drugiego śniadania, a ja opierając się o wysepkę w kuchni jadłam czekoladowo-karmelowy raj, zwany lodami, prowadząc zwykłą rozmowę z Jaredem.
-Pomóc Ci chłopcze? - spytałam rozbawiona widokiem Leto w kuchni.
-Dzięki, świetnie sobie radzę.
-Chyba jednak nie - podeszłam do niego i odsunęłam zajmującą się ogniem ściereczkę. Wrzuciłam ją do zlewu, zalewając wodą.
-To Twoja wina, rozpraszasz mnie - mówił przejęty.
-Przepraszam, nie da się tego pozbyć - wskazałam na obklejoną plastrami twarz.
-Mi chodziło o to - położył rękę na moim pośladku i lekko go poklepywał.
-Masz dwie sekundy... - cholera! Nigdy sobie tego nie wyobrażałam, ale jego dotyk był taki przyjemny. Teraz, kiedy Shannon nawet o tym nie myśli, naprawdę potrzebuję... NIE! Alex, co ty do cholery wyprawiasz?
-Ale co? - uśmiechał się.
-Ręce precz z tyłka.
Nigdy nie było jakiejś konkretnej bariery między nami. Zawsze swobodnie czuliśmy się w swoim towarzystwie i jakiś kontakt fizyczny zawsze był obecny więc nie czułam, że robię coś złego.
-Fajna masz dupę  - powiedział, naśladując przypakowanego kolesia.
-Chodzi Ci o twarz?
-Alex, weź Ty już przestań. Był wypadek, wszystko się zagoi i będzie jak dawniej.
-Tea - rzuciłam, a Leto do tej pory trzymał swoje dłonie na mojej pupie. Pomyślałam, że moje spodenki rzeczywiści mogą być odrobinę za krótkie, bo czułam na swoich pośladkach jego palce. Postanowiłam, że możemy zagrać. Przysunęłam się bliżej niego i splotłam ręce na jego szyi. Od razu uniósł brwi i po chwili wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy, mówiące: zabawa. Jared zaczął delikatnie zaciskać dłonie, a ja mierzwiłam mu włosy z tyłu głowy. Po chwili palcem jednej ręki rysowałam przypadkowe szlaczki na jego koszulce, a następnie moja dłoń trafiła pod jasny materiał. Nigdy nie miałam okazji się o tym przekonać, ale Jared był naprawdę dobrze zbudowany. Nieraz paradował po domu bez koszulki, ale to jednak nie to samo. Cofaliśmy się małymi kroczkami, aż plecy Leto zetknęły się z lodówką.
-Nie wiedziałem, że masz takie wystające kości - powiedział niskim tonem, bawiąc się moimi kośćmi biodrowymi.
-Nie powinieneś wiedzieć - uśmiechnęłam się, i popchnęłam go na zimne drzwiczki. Jego palce niebezpiecznie wędrowały po linii mojego jedynego dolnego okrycia. Robiło się nieciekawie. Czułam, jak temperatura mojego ciała znacznie się podnosi a głupia zabawa przybiera zupełnie inny charakter. Podniosłam się lekko na palcach, przypierając swoim kroczem do jego. Jared złapał mnie mocno w talii i trzymał nieruchomo. Patrzyliśmy sobie w oczy i mogę przysiąc, że radośnie szalały w nich małe płomyki ognia. Brunet co chwile przyciągał mnie do siebie mocniej, za każdym razem dbając o to, żeby nasze czułe miejsce się spotkały.
Nie, Alex, nie...
Chce chce chce chce chce chce.
Oboje zamknęliśmy oczy i cieszyliśmy się chwilą, na zmianę dysząc ciężko. Dłońmi mocno obejmowałam plecy Jareda, a on doprowadzał mnie do szału, kiedy czułam na swoich cienkich spodenkach jego twarde przyrodzenie. Po chwili brunet złapał za materiał swoich spodni, chcąc się ich pozbyć. Te kilka sekund przerwy dało mi do myślenia i natychmiast od niego odskoczyłam. Oparłam się zmęczona o blat, powoli oddychając. Wpatrywaliśmy się w siebie, i obojgu nam w oczach malowało się zdziwienie i lekki niedosyt.
-Alex
-Jared - wypowiedzieliśmy równocześnie. Następnie zapadła długa cisza, którą każde z nas bało się przerwać. Po godzinach wyczekiwania nasze wzroki znów się spotkały, ale nie były tak przestraszone jak przed chwilą. Były wesołe i dzięki temu na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy.
-Kurwa, Alex - Jared przeczesał ręką włosy, śmiejąc się pod nosem.
-No co? - zaśmiałam się.
-Co? Co Ci odwaliło? Prawie tu doszedłem!
-Wiem! - wybuchnęłam śmiechem, a po chwili obydwoje śmialiśmy się ze swojej głupoty.
-Weź się chociaż zakryj - warknął, ze złością, patrząc na mój tyłek.
-Zachciało Ci się macania - podciągnęłam spodenki, dalej się śmiejąc. Usłyszeliśmy trzaskanie drzwiczkami samochodu. Oznaczało to tyle, że Shannon jest już w garażu i za dwie minuty będzie na górze.
-No na co Ty czekasz? - posłał mi pytające spojrzenie - Idź do łazienki, no wiesz... - odchrząknęłam, rzucając wymowne spojrzenie jego sterczące krocze.
-Kurwa - rzucił zabawnie i w ostatniej chwili zatrzasnął drzwi od łazienki, bo z siedmioma torbami z zakupami, wszedł drugi brat.
-Już nie żyjesz - powiedział spokojny, odkładając zakupy do kuchni.
-Cześć pracusiu - uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego jak w pluszowego misia.
-Nie podlizuj się. Nie masz prawa tu być, a już na pewno nie sama. Czy to są lody? - spytał zdenerwowany.
-To Jared - rzuciłam, a owy pożeracz moich smakołyków właśnie opuścił toaletę.
-Przyznaję się do wszystkiego - krzyknął z daleka, podchodząc do nas.
-A ręce umyłeś? - rzuciłam do pieniącego się ze złości Jareda, umierając ze śmiechu.
-Ani słowa - warknął.
-E... O co chodzi? - zainteresował się Shannon.
-Nic, no wiesz, po prostu Jared... musiał poprawić to i owo. Za dużo emocji - mówiłam ze łzami w oczach.
-Co?! Stary, stanął Ci przy mojej dziewczynie?!
-To jej wina!
-Panuj nad nim, przynajmniej przy niej - skrzywił się.
-Nie wkurzajcie mnie, wypad na górę! Już, do swojej dziupli! - krzątał się zakłopotany Jared.
-Musisz mi kupić dłuższą piżamę - powiedziałam, kiedy Shannon pomagał mi wchodzić po schodach.
-Obiecuję - ostatni raz skrzywił się, przypominając sobie niesmaczny wyczyn brata.
*
Godziny mijały zaskakująco mozolnie, a ja nie mogąc robić właściwie nic, doskonale przygotowałam po trzy linie obrony do pięciu różnych spraw. W sumie, to dobrze się złożyło, bo po nowym roku jedna z większych kancelarii adwokackich w Nowym Yorku miała współpracować z naszą uczelnią i wyłapywać co lepszych studentów. Nie żebym się przechwalała, ale miałam spore szanse i zamierzałam zrobić wszystko, żeby dostać od nich promocję.

-Znowu praca. Zaraz zamienisz się w Jareda - zaśmiała się Vicki.
-Widząc efekty jego pracy to dla mnie komplement - odpowiedziałam szczerze, ale reszta zgromadzona w salonie  wybuchneła śmiechem.
-Ty przynajmniej prowadzisz życie towarzyskie - wtrącił Jamie.
-Raczej to ono prowadzi mnie, a w zasadzie, to on, nie pozwalając mi samodzielnie chodzić.
-Dziecko, ile ja bym dała, żeby mnie tak nosili! Ostatni raz Tomo podniósł mnie... jakieś dwa lata temu, jak na meczu hokejowym musiał dostać się do kolesia z hot dogami, a ja stałam mu na przeszkodzie.
-Vicki, to nie jest śmieszne - walczyłam z uśmiechem, wpełzającym na moją twarz.
-Przestań marudzić Batch. Najpierw zawróciłaś mu w głowie, potem w spodniach, a teraz narzekasz, że Cię kocha. Kobiety - dorzucił, połykając garść ciastek.
-Dobrze gada - zaśmiała się brunetka.
-Ei! Nie pomagacie. A Ty loczek, udław się tym.
Wszyscy zaśmialiśmy się głośno, wykładając się wygodnie na kanapach czy fotelach.
-Alex, pomożesz mi wybrać sukienkę na środę?
-Spytaj Shannona.
-Bardzo śmieszne - zmrużyła oczy.
-Ani trochę. A u kogo będziecie się bawić? - obydwoje spojrzeli na mnie ze dziwieniem i poczułam się jak idiotka.
-No u tego tu obecnego króla parkietu - wskazała zakłopotana na Jamiego.
-Shann nic Ci nie mówił? - zdziwił się brunet, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Nie - powiedziałam powoli, w myślach wyklinając swojego chłopaka.
-Głupio wyszło - wyśpiewał cieniutkim głosem.
-Twoja fryzura? Nie, zawsze tak wygląda - krzyknął Shannon, wchodząc za Tomo i Jaredem do salonu.
-Wal się - rzucił Jamie, udając poruszonego. Po chwili lekko spoceni muzycy wracając z próby, przyłączyli się do wspólnej rozmowy, albo raczej bezsensownego oglądania telewizji. Poprosiłam Shannona, żeby wyszedł ze mną na chwilę na taras. Opuściliśmy towarzystwo i po chwili staliśmy już koło basenu. Podniosłam ze stolika pudełko papierosów, ale Shannon zaraz wyrwał mi je z ręki i rzucił na oddalony leżak.
-Gdzie się bawimy w nowy rok? - spytałam wesoło, gotując się ze złości w środku.
-Tutaj. Zostaniemy sobie w domu - uśmiechnął się do mnie, kopiąc jakiś kamyk.
-A co z innymi? Nie chodzicie co roku na jakąś wielką, hollywódzką imprezę? - zaśmiałam się.
-Jasne, dookoła jest pełno prostytutek, koki i wszyscy piją na ugór.
-Super!
Nasza rozmowa... sarkastyczna wymiana zdań- wspaniale.
-A co z imprezą u Jamiego?
-A co ma być?
-Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
-Po co? Nie chciałem robić Ci przykrości, i tak zostajemy w domu.
-Zostajemy? - spytałam, coraz bardziej zdenerwowana.
-Tak - uśmiechnął się idiotycznie.
-Niby dlaczego? Bo Ty tak powiedziałeś?
-Nie? Bo nie pójdę nigdzie bez Ciebie, a Ty nie masz sił na imprezę.
-Naprawdę? A ja myślałam, że sama mogę za siebie decydować.
-Alex, o co Ci chodzi?
-Shannon, dziękuję, że tak o mnie dbasz, naprawdę, ale proszę, pozwól mi podejmować decyzje dotyczące mnie - podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej.
-Ale przecież nie dasz rady...
-Żebyś się nie zdziwił - przerwałam mu, idąc po papierosy. Wyciągnęłam jednego, przyłożyłam do ust i w momencie, kiedy chciałam go zapalić, brunet wyrwał mi zapalniczkę.
-Przestań zachowywać się jak dziecko!
-A Ty jakbym była Twoją własnością!
-Co? Po prostu się o Ciebie martwię.
-Niepotrzebnie.
-No chyba nie do końca.
-Proszę Cię tylko, żebyś dał mi trochę przestrzeni. Nie ograniczaj mnie tak.
-Jasne, przepraszam - rzucił obojętnym tonem, kierując się w stronę domu. Zrobiło mi się strasznie głupio... cholera!
-Shannon, poczekaj - podbiegłam do niego niezdarnie, łapiąc jego dłoń.-Przepraszam - powiedziałam zdyszana, zmęczona tak prostym wysiłkiem. Nie tylko trzymałam go za rękę, ale coraz bardziej przenosiłam na niego ciężar swojego ciała, nie mając siły ustać.
-Alex, zrozumiałem - powiedział dobitnie i choć widział, co się dzieje z moim ciałem, wyszarpał mi swoje ramię i trzaskając szklanymi drzwiami, wszedł do domu. Zachwiałam się i po sekundzie leżałam na zimnej posadce. Z trudem opierając się stolika, podniosłam się na fotel. Nienawidziłam siebie za tak beznadziejną bezsilność. Opadłam na leżak i łapiąc papierosa, odpaliłam go zdenerwowana na siebie.
Bardzo dobrze kretynko, zatruwaj się bardziej - pomyślałam, nerwowo wypuszczając dym.
|*|
Dzięki za coraz większą ilość komentarzy! Wiem, że nie zawsze da się dodać ze względu na konto google+ czy inne pierdoły, ale wydaje mi się, że można wybrać opcję 'anonimowy' lub parę innych, więc czemu nie. Możecie złapać mnie też na twitterze: @martyloon 
Do dzieła, wylewajcie swoje żale! 
dziekuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz