-Miałabyś ochotę? - spytał,
będąc w połowie wciągania małej kreski, którą wcześniej uformował za pomocą
przenośnego scyzoryka. Zaprzeczyłam
ruchem głowy, więc chłopak z dalej trzęsącymi się rękoma, przyjął swoją działkę
do końca. Odchylił głowę do tyłu i głęboko odetchnął. Dopiero teraz, po
kilkunastu minutach odkąd tu przyszedł, jego ciało się odprężyło. Nie zaciskał
dłoni w poczerwieniałe pięści, a usta układały się całkiem swobodnie.
-A ja chciałam poczęstować Cię
szlugą - zaśmiałam się, podpierając łokcie na kolanach.
-To miłe - głos różnił się od
tego sprzed 15 minut - Ale jak widzisz, preferuje coś innego. Will - podał mi
rękę.
-Alex - odwzajemniłam uścisk -
Jesteś stąd? - spytałam, zaczynając rozmowę.
-A co, nie wyglądam? -
uśmiechnął się delikatnie.
-Nie, nie - zaprzeczyłam, nie
chcąc go urazić, widząc jego potargane ubrania - Po prostu William to niezbyt amerykańskie
imię.
Po chwili wiedziałam już o nim
całkiem sporo. Pochodził z Wielkiej Brytanii ale od jakiegoś roku tuła się po zachodnim
wybrzeżu. Wyemigrował z europy podążając za swoim marzeniem. Zawsze chciał
mieszkać w Stanach, i oto jest.
-A to? - pokazałam na pusty
worek, który wcześniej opróżnił.
-A to? - powtórzył moje
pytanie, wskazując na paczkę papierosów.
-To tylko fajki - broniłam się.
-To tylko prochy - powiedział z
uśmiechem na twarzy - nałóg to nałóg. Różnica jest taka, że jedno zabija
szybciej, ale dla mnie akurat nie ma to znaczenia. Jestem chory, możesz mi
wierzyć - zapewnił - nie jestem zwykłym ćpunem. To mi po prostu pomaga.
*
William okazał się naprawdę
miły, co może wydawać się dziwne, w końcu poznałam go w ciemnej ulicy w środku
nocy. Był fotografem i mieszkał sam w jednopokojowym mieszkaniu na całkowitym
odludziu Los Angeles. I właśnie tam znajdowaliśmy się po dwóch godzinach, z
czego połowę zajęło nam dostanie się na miejsce. Nie żartował mówiąc, że to
poza tradycyjnym schematem tego miasta. Pomimo sympatii do nowo poznanego chłopaka
nie mogłam pozbyć się uczucia, że jestem totalną idiotką, dając się tam
zaprosić, ale specjalnie mi nie zależało. Mieszkanie znajdowało się w starym,
obleśnym bloku, w którym śmierdziało moczem niewiadomego pochodzenia. Wszystko było
brudne, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, bo klatka wyglądała na
niemalowaną od nigdy? Schodami pokonaliśmy trzy piętra, stojąc przed drzwiami z
numerem 6. Dzwonek znajdujący się na ścianie obok oceniłam na zwyczajnie
zepsuty, pewnie po tym, że zwisał na jednym kabelku. Przekraczając próg od razu
chciałoby się cofnąć i ze mną było tak samo.
-Wiem, wiem - powiedział
odrobinę zawstydzony - ale kiedy ma się tylko aparat... na nic innego Cię nie
stać.
Po szybkim oczyszczeniu
jedynego pokoju z porozwalanych wszędzie ubrań, zaprosił mnie do środka. Było
to małe pomieszczenie z materacem w rogu pokoju. Pod ścianą stała mała,
zakurzona kanapa, na której porozwalane były gazety. Zużyta meblościanka na
przeciwko i stary dywan - tak to wszystko wyglądało. William poszedł do kuchni
zaparzyć herbatę. Nie chciałam być wścibska, ale rozglądając się po
pomieszczeniu zauważyłam parę rzeczy, które z pewnością nie powinny się tam
znaleźć...
Dochodziła trzecia w nocy a my
pijąc herbatę rozmawialiśmy w najlepsze. W sumie, to on opowiadał, bo pomimo
jego sympatycznego wyrazu, nie chciałam się zwierzać.
-Na ile się tu zatrzymałeś?
-Jeszcze nie wiem. Jak załapie
jakieś lepsze zlecenie to z chęcią wyniosę się z tej nory - zaśmialiśmy się. - No
to dawaj mistrzu, pokaż parę zdjęć - zaczęłam rozglądać się za jakimkolwiek
albumem, pojedynczymi zdjęciami czy chociażby aparatem, ale nigdzie nic nie
zauważyłam. Pomyślałam, że trochę to dziwne, żeby trzymał je w kuchni czy
łazience, ale mógł je przecież chować (bezpieczeństwo, jakie rzekomo miały
zapewniać drzwi wejściowe pozostawiało wiele do życzenia).
-Dobry magik nigdy nie zdradza
swoich sztuczek - uśmiechnął się uroczo. W sumie, to mogłabym określić go jako
'słodkiego'. Był niski, z rozczochranymi blond włosami i oczami o odcieniu
szarości. Miał na sobie starte trampki, biały podkoszulek i lekko potarganą
kurtkę, opadającą na wypłowiałe jeansy.
-Opowiedz mi o Wielkiej
Brytanii - poprosiłam, upijając łyk ciepłej herbaty.
-Naprawdę chcesz słuchać? -
uśmiechnął się pod nosem.
-No pewnie! Zawsze chciałam tam
pojechać. Wiesz, nie tylko Londyn, po prostu zobaczyć prawdziwą Anglię - na
moje usta wdarł się niezdarny uśmiech, przypominając sobie marzenie od kiedy
jako nastolatka zakochałam się w brytyjskich serialach i wspaniałym akcencie
(który William zatracił na rzecz naszego).
-Więc... - zaczął powoli,
zniżając ton - Anglia jest piękna, kocham ten kraj, ale musiałem stamtąd
spieprzyć. Moje miasto pełne było dystyngowanych idiotów, którzy dla mnie byli
zwykłymi złamasami, od kiedy zacząłem krytycznie patrzeć na świat...
*
Kiedy William skończył
opowiadać byłam świadoma gówna w jakim siedziałam. ŻADEN Brytyjczyk nie wypowiadałby
się tak o Wielkiej Brytanii. Nikt nie mówiłby o swojej ojczyźnie w sposób, w
jaki on to zrobił. Dodatkowo po pierwszych dziesięciu minutach zorientowałam
się, że to pieprzony oszust, który pewnie nie wie, gdzie na mapie leży Anglia,
a jego akcent nigdy nie miał nic wspólnego z brytyjskim. Cholera...
Chciałam być już tylko w Labie.
Will znów zachowywał się dziwnie. Ukradkiem zakrywał trzęsące się dłonie, oczy
miał zaczerwienione i co chwile mówił coś od rzeczy. W pewnym momencie
przeprosił mnie, mówiąc, że pójdzie dorobić herbaty. W mojej głowie już rysowały
się dziesiątki planów, jak się stąd wydostać. Rozglądałam się nerwowo i
zauważyłam, że na małej szafce leży komórka Willa. Wyjrzałam przez pustą
framugę, w której brakowało drzwi i zobaczyłam, jak zmyślony Brytyjczyk pochyla
się nad blatem formując kolejną kreskę. Zaczynałam się poważnie zastanawiać,
jak wielką kretynką musiałam być przyłażąc tu z nim. Serce biło mi coraz szybciej
a ja modliłam się, żeby miał chociaż dwa grosze na koncie. Wzięłam szybko
telefon do ręki i kamień spadł mi z serca kiedy nie był zabezpieczony żadnym
hasłem.
-Will - krzyknęłam z pokoju,
chowając telefon w kieszeni spodni - skorzystam z łazienki, okej?
-Pewnie! To te jedyne drzwi
naprzeciwko!
Zaśmiałam się wystarczająco
głośno, aby to usłyszał i zamknęłam w małym, zielonym pomieszczeniu. Trzęsącymi
się rękoma wybrałam jedyny zapamiętany przeze mnie numer, który nie należał do
Jonni, znajdującej się dwa dni drogi stąd.
-Alex?! O boże! Co to z numer?
Gdzie Ty jesteś?! - nie ważne, że chyba nigdy nie słyszałam go bardziej
zdenerwowanego niż w tamtej chwili, ja czułam się o tyci cal bezpieczniejsza.
-Shannon - starałam się mówić
jak najciszej - nie wiem gdzie jestem i...
-Dlaczego szepczesz, Alex nic
nie słyszę, mów głośniej.
Odkręciłam kran umywalki i
kucnąwszy spróbowałam znowu, tym razem trochę głośniej.
-Shannon, jestem u takiego
kolesia w mieszkaniu. O nic nie pytaj, po prostu po mnie przyjedź, proszę -
pierwsza łza wpłynęła pod powiekę, a mój głos drżał.
-Co? U kogo?! - nie wiem czy to
możliwe, ale wydawał się bardziej zdenerwowany i przede wszystkim zdezorientowany.
-Ja... ja nie wiem gdzie to
jest.
-Proszę, skup się, na pewno
wiesz - uspokajał mnie, i chyba mu się to udawało.
-Em... Ja... Kiedyś
przejeżdżaliśmy koło takiego dużego parku...
-Seven lake Park?
-Tak! I jakieś trzy przecznice
od niego jest jakiś duży market, nie wiem jak się nazywa. Ale za nim są stare blokowiska.
Weszliśmy do pierwszej bramy z rzędu - przerwałam, bo w kącie zauważyłam
zużytą, brudną strzykawkę.
Wciągnęłam głośno powietrze ale
nie mogłam wydusić ani słowa. Serce waliło mi jak szalone a łzy płynęły po
policzku. Nie mogłam oderwać od tego wzroku, chociaż każda kolejna sekunda
paraliżowała mnie coraz bardziej. W głowie pojawiały się już obrazy Willa i
parunastu innych siedzących obok niego, którzy przekazują sobie zabójczy przedmiot,
która zatapia się po kolei w innej żyle…
-Alex, jesteś tam?!
-Tak...ja, Shannon, przyjeżdżaj
proszę...
-Czy Ty płaczesz? Skarbie,
proszę, uspokój się, właśnie wsiadam do auta, będę za 10 minut, obiecuje, że
nic Ci się nie stanie.
Ktoś zapukał do drzwi łazienki
a ja podskoczyłam przerażona. Zorientowałam się, że woda cały czas płynie, więc
pospiesznie ją zakręciłam.
-To jest numer... numer
mieszkania to... cztery - szepnęłam, po czym się rozłączyłam. Otarłam łzy i
wzięłam kilka głębokich oddechów. Patrzenie na starą igłę tylko pogarszało
sprawę, więc chowając telefon do kieszeni, wyszłam z łazienki.
Will czekał na mnie w ciasnym
korytarzu, a kiedy pojawiłam się koło niego, złapał mnie za rękę.
-Do kogo dzwoniłaś? - przeszył
mnie okropnym wzrokiem.
-Do koleżanki - palnęłam
przerażona - powiedziałam tylko, że u mnie wszystko ok.
-Jesteś pewna, że to nie gliny?
- przybliżył się do mnie a mi prawie stanęło serce.
-Co? - zaśmiałam się
(zbyt)nerwowo - Pewny jesteś, że na przykład herbata - ostatnie słowo otoczyłam
króliczymi uszami z palców - Ci nie zaszkodziła?
Po chwili siedziałam na starej
kanapie, a William przedstawił mi swojego kolegę o imieniu Frank, który pojawił
się nie wiadomo skąd. Byli zupełnie różni. Po przyjacielu blondyna widać było
jego aktualne zajęcie. Twarz pokrywał okropny, brudny zarost, a jego oczy były
głęboko zapadnięte w oczodołach, co wyglądało przerażająco. Dwaj mężczyźni
rozmawiali ze sobą, a ja zmuszałam się, żeby co chwilę dorzucać parę zdań,
udając zainteresowanie, a przede wszystkim, żeby nie okazywać strachu.
-Zajarasz z nami, kotku? -
Frank przysiadł blisko mnie na kanapie.
-Dzięki, ale obejdzie się.
Zostawcie coś dla siebie - odpowiedziałam uprzejmie, w myślach prosząc, żeby
się odsunął.
-Miła jesteś kotek, ale
wystarczy dla każdego - wyszczerzył pożółkłe zęby w brudnym uśmiechu. W pewnej
chwili jego dłoń spoczęła na moim kolanie. Zrzuciłam ją pospiesznie,
przysuwając się do krawędzi kanapy.
-Cholera! - zaklął głośno Will.
-Co jest stary?
-Nic nie mam! - wrzasnął,
kopiąc ze złości w szafki.
-Nic? Kurna, ale z Ciebie
frajer! - Frank odsunął się odrobinę, tylko po to, żeby rozłożyć bezsilnie
ręce.
-Odpierdol się, wszystko
wciągnąłem z tą suką - wskazał na mnie.
Pospiesznie zaprzeczyłam głową,
ale nowy znajomy znów był blisko mnie, tym razem powoli przysuwając rękę do
mojej twarzy.
-Zabrałaś mi działkę? - jego
ton był ohydnie głęboki.
-Nie, nie. Nic nie brałam,
Will, wiesz, że nic nie wzięłam! - byłam cholernie wystraszona, widząc, jak
oczy Franka wpatrują się we mnie z odrazą.
-Suczka kłamie. Nie ładnie,
nie... - poklepał mnie po policzku, a za trzecim razem wymierzył mi cios.
Odruchowo złapałam za zaatakowane miejsce, na co mężczyźni zareagowali
śmiechem.
-Mam! Kurwa, mam! - podskoczył
Will, a po minucie wrócił z łazienki z ogromnym uśmiechem. Frank go odwzajemnił
i tylko ja nie wiedziałam o co chodzi. Nagle blondyn wyciągnął zza pleców TĘ
strzykawkę.
-Kocham Cię stary! Ale idź
po...
-Wiem, wiem! - przerwał mu
oburzony Will, a następnie zniknął w kuchni, trzaskając szafkami.
-Nie bój się kotek, to wcale
nie boli.
-Wiem - powiedziałam stanowczo.
Frank zaśmiał się głośno a następnie posłał mi pytające spojrzenie.
-Kiedyś - starałam się, żeby
mój głos sprawiał pozory pewnego.
-Coraz bardziej mi się podobasz
- oblizał usta i położył dłoń na moim prawym udzie. Wstrzymałam oddech, tak
samo, jak pracę swojego serca. Unikałam jego wzroku, próbując powstrzymać jego
zamiary. Frank to zauważył i tylko wychrypiał coś niezrozumiałego. Z kuchni
dochodziły odgłosy walki Willa z ogromnym syfem, oraz niezliczone przekleństwa.
Frank wsunął dłoń pomiędzy
zaciskane przeze mnie uda, a następnie mocnym ruchem je rozchylił. Byłam
przerażona i to chyba jedyne wytłumaczenie mojego następnego czynu. Mianowicie,
spoliczkowałam okropną gębę Franka.
-Ty dziwko! - krzyknął -
chciałem się pobawić, ale nie wiedziałem, że jesteś taka głupia!
Mocnym uściskiem przytrzymał moje
dłonie jedną ręką, drugą natomiast odpinał guzik moich jeansów. Kręciło mi się
w głowie, a puls przekraczał maksymalną wartość. Kiedy uporał się z zamkiem,
pomimo moich wyczerpujących szarpań, zsunął ze mnie spodnie. Wiedziałam, że nie
jestem w stanie sobie pomóc. Jego obrzydliwe paluchy dotykały mojej skóry, a w
momencie, kiedy łzy skraplały się pod powieką, w pokoju pojawił się Will,
trzymając opaskę uciskową.
-Frank! Odjebało Ci?
-Zamknij się - warknął
ciemnowłosy.
-Zostaw tę zdzirę, mam już
wszystko! - pokazał dwuczęściowy zestaw, po czym usiadł na podłodze. Frank
posłał mi zabójcze spojrzenie, a następnie pochylił się nad moimi nogami. Nosem
dotykał materiału majtek i wciągnął powietrze. Łzy lały mi się bez przerwy, a
pod wpływem jego minimalnego dotyku, zaciągałam się płaczem, nie mogąc złapać
powietrza.
-Chciałabyś suko. Nawet przez
szmatę bym Cię nie tknął.
Od kiedy przekroczyłam próg
tego mieszkania, nie panowałam nad swoimi myślami, a od dłuższej chwili
straciłam też kontrolę nad swoim ciałem. Dlatego w chwili, kiedy Frank patrzył
mi w oczy, splunęłam na niego. Pożałowałam tego szybciej, niż mogłabym sobie
wyobrazić. Mężczyzna złapał duży kubek po herbacie, stojący na stoliku obok
kanapy, i uderzył mnie prosto w twarz. Część rączki szklanego naczynia się
wyszczerbiła, w skutek spotkania z kością nosową. Poczułam niewiarygodny ból i
odruchowo przyłożyłam w zranione miejsce dłoń, która po sekundzie cała zaszła
krwią.
-Jesteś złamasem - zaśmiał się
Will, zakładając sobie opaskę na rękę.
-Dziwka mnie opluła! - wrzasnął
Frank, siadając koło przyjaciela na dywanie.
-Suka. Poczęstowałbym Cię -
zwrócił się do mnie, wyraźnie zadowolony moim stanem - ale a, jesteś szmatą, b,
nie jesteś warta ani grama.
Mężczyźni wybuchneli tubalnym,
przeszywającym śmiechem i przez najbliższe minuty kazali oglądać mi, jak
przekazują sobie brudną igłę. Nigdzie nie było zegarka ale wiedziałam, że
Shannon się spóźnia (zresztą jak zawsze).
Czułam się jak w jakimś
popieprzonym horrorze i dokładnie tak wyglądałam: leżałam pół naga, nie mając
sił choćby podciągnąć spodni. Twarz i końcówki włosów pokrywała krew zmieszana
ze słonymi łzami. Kolejne co pamiętam to wbiegający Shannon, przerażenie w jego
oczach i złość której nigdy wcześniej nie widziałam. Wokół było pełno krwi, nie
tylko mojej.
-Nie bój się, jestem przy
Tobie, nic się już nie stanie, jestem z Tobą, wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Skarbie, zostań, słyszysz mnie?
...Słodka kropla krwi tańcząca
w okolicy kącika moich ust, należąca do mojego anioła stróża. Zmasakrowana twarz
Shannona to ostatni obraz, jaki pamiętam.
|*|
Nie wiem, czy rozdział jest dobry czy całkowicie 'przerysowany'. Dlatego (jak zawsze) komentarze baaaaaardzo mile widziane!
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz