wtorek, 4 marca 2014

rozdział trzydziesty siódmy


-Miałabyś ochotę? - spytał, będąc w połowie wciągania małej kreski, którą wcześniej uformował za pomocą przenośnego scyzoryka.  Zaprzeczyłam ruchem głowy, więc chłopak z dalej trzęsącymi się rękoma, przyjął swoją działkę do końca. Odchylił głowę do tyłu i głęboko odetchnął. Dopiero teraz, po kilkunastu minutach odkąd tu przyszedł, jego ciało się odprężyło. Nie zaciskał dłoni w poczerwieniałe pięści, a usta układały się całkiem swobodnie.
-A ja chciałam poczęstować Cię szlugą - zaśmiałam się, podpierając łokcie na kolanach.
-To miłe - głos różnił się od tego sprzed 15 minut - Ale jak widzisz, preferuje coś innego. Will - podał mi rękę.
-Alex - odwzajemniłam uścisk - Jesteś stąd? - spytałam, zaczynając rozmowę.
-A co, nie wyglądam? - uśmiechnął się delikatnie.
-Nie, nie - zaprzeczyłam, nie chcąc go urazić, widząc jego potargane ubrania -  Po prostu William to niezbyt amerykańskie imię.
Po chwili wiedziałam już o nim całkiem sporo. Pochodził z Wielkiej Brytanii  ale od jakiegoś roku tuła się po zachodnim wybrzeżu. Wyemigrował z europy podążając za swoim marzeniem. Zawsze chciał mieszkać w Stanach,  i oto jest.
-A to? - pokazałam na pusty worek, który wcześniej opróżnił.
-A to? - powtórzył moje pytanie, wskazując na paczkę papierosów.
-To tylko fajki - broniłam się.
-To tylko prochy - powiedział z uśmiechem na twarzy - nałóg to nałóg. Różnica jest taka, że jedno zabija szybciej, ale dla mnie akurat nie ma to znaczenia. Jestem chory, możesz mi wierzyć - zapewnił - nie jestem zwykłym ćpunem. To mi po prostu pomaga.
*
William okazał się naprawdę miły, co może wydawać się dziwne, w końcu poznałam go w ciemnej ulicy w środku nocy. Był fotografem i mieszkał sam w jednopokojowym mieszkaniu na całkowitym odludziu Los Angeles. I właśnie tam znajdowaliśmy się po dwóch godzinach, z czego połowę zajęło nam dostanie się na miejsce. Nie żartował mówiąc, że to poza tradycyjnym schematem tego miasta. Pomimo sympatii do nowo poznanego chłopaka nie mogłam pozbyć się uczucia, że jestem totalną idiotką, dając się tam zaprosić, ale specjalnie mi nie zależało. Mieszkanie znajdowało się w starym, obleśnym bloku, w którym śmierdziało  moczem niewiadomego pochodzenia. Wszystko było brudne, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, bo klatka wyglądała na niemalowaną od nigdy? Schodami pokonaliśmy trzy piętra, stojąc przed drzwiami z numerem 6. Dzwonek znajdujący się na ścianie obok oceniłam na zwyczajnie zepsuty, pewnie po tym, że zwisał na jednym kabelku. Przekraczając próg od razu chciałoby się cofnąć i ze mną było tak samo.
-Wiem, wiem - powiedział odrobinę zawstydzony - ale kiedy ma się tylko aparat... na nic innego Cię nie stać.
Po szybkim oczyszczeniu jedynego pokoju z porozwalanych wszędzie ubrań, zaprosił mnie do środka. Było to małe pomieszczenie z materacem w rogu pokoju. Pod ścianą stała mała, zakurzona kanapa, na której porozwalane były gazety. Zużyta meblościanka na przeciwko i stary dywan - tak to wszystko wyglądało. William poszedł do kuchni zaparzyć herbatę. Nie chciałam być wścibska, ale rozglądając się po pomieszczeniu zauważyłam parę rzeczy, które z pewnością nie powinny się tam znaleźć...
Dochodziła trzecia w nocy a my pijąc herbatę rozmawialiśmy w najlepsze. W sumie, to on opowiadał, bo pomimo jego sympatycznego wyrazu, nie chciałam się zwierzać.
-Na ile się tu zatrzymałeś?
-Jeszcze nie wiem. Jak załapie jakieś lepsze zlecenie to z chęcią wyniosę się z tej nory - zaśmialiśmy się. - No to dawaj mistrzu, pokaż parę zdjęć - zaczęłam rozglądać się za jakimkolwiek albumem, pojedynczymi zdjęciami czy chociażby aparatem, ale nigdzie nic nie zauważyłam. Pomyślałam, że trochę to dziwne, żeby trzymał je w kuchni czy łazience, ale mógł je przecież chować (bezpieczeństwo, jakie rzekomo miały zapewniać drzwi wejściowe pozostawiało wiele do życzenia).
-Dobry magik nigdy nie zdradza swoich sztuczek - uśmiechnął się uroczo. W sumie, to mogłabym określić go jako 'słodkiego'. Był niski, z rozczochranymi blond włosami i oczami o odcieniu szarości. Miał na sobie starte trampki, biały podkoszulek i lekko potarganą kurtkę, opadającą na wypłowiałe jeansy.
-Opowiedz mi o Wielkiej Brytanii - poprosiłam, upijając łyk ciepłej herbaty.
-Naprawdę chcesz słuchać? - uśmiechnął się pod nosem.
-No pewnie! Zawsze chciałam tam pojechać. Wiesz, nie tylko Londyn, po prostu zobaczyć prawdziwą Anglię - na moje usta wdarł się niezdarny uśmiech, przypominając sobie marzenie od kiedy jako nastolatka zakochałam się w brytyjskich serialach i wspaniałym akcencie (który William zatracił na rzecz naszego).
-Więc... - zaczął powoli, zniżając ton - Anglia jest piękna, kocham ten kraj, ale musiałem stamtąd spieprzyć. Moje miasto pełne było dystyngowanych idiotów, którzy dla mnie byli zwykłymi złamasami, od kiedy zacząłem krytycznie patrzeć na świat...
*
Kiedy William skończył opowiadać byłam świadoma gówna w jakim siedziałam. ŻADEN Brytyjczyk nie wypowiadałby się tak o Wielkiej Brytanii. Nikt nie mówiłby o swojej ojczyźnie w sposób, w jaki on to zrobił. Dodatkowo po pierwszych dziesięciu minutach zorientowałam się, że to pieprzony oszust, który pewnie nie wie, gdzie na mapie leży Anglia, a jego akcent nigdy nie miał nic wspólnego z brytyjskim. Cholera...
Chciałam być już tylko w Labie. Will znów zachowywał się dziwnie. Ukradkiem zakrywał trzęsące się dłonie, oczy miał zaczerwienione i co chwile mówił coś od rzeczy. W pewnym momencie przeprosił mnie, mówiąc, że pójdzie dorobić herbaty. W mojej głowie już rysowały się dziesiątki planów, jak się stąd wydostać. Rozglądałam się nerwowo i zauważyłam, że na małej szafce leży komórka Willa. Wyjrzałam przez pustą framugę, w której brakowało drzwi i zobaczyłam, jak zmyślony Brytyjczyk pochyla się nad blatem formując kolejną kreskę. Zaczynałam się poważnie zastanawiać, jak wielką kretynką musiałam być przyłażąc tu z nim. Serce biło mi coraz szybciej a ja modliłam się, żeby miał chociaż dwa grosze na koncie. Wzięłam szybko telefon do ręki i kamień spadł mi z serca kiedy nie był zabezpieczony żadnym hasłem.
-Will - krzyknęłam z pokoju, chowając telefon w kieszeni spodni - skorzystam z łazienki, okej?
-Pewnie! To te jedyne drzwi naprzeciwko!
Zaśmiałam się wystarczająco głośno, aby to usłyszał i zamknęłam w małym, zielonym pomieszczeniu. Trzęsącymi się rękoma wybrałam jedyny zapamiętany przeze mnie numer, który nie należał do Jonni, znajdującej się dwa dni drogi stąd.
-Alex?! O boże! Co to z numer? Gdzie Ty jesteś?! - nie ważne, że chyba nigdy nie słyszałam go bardziej zdenerwowanego niż w tamtej chwili, ja czułam się o tyci cal bezpieczniejsza.
-Shannon - starałam się mówić jak najciszej - nie wiem gdzie jestem i...
-Dlaczego szepczesz, Alex nic nie słyszę, mów głośniej.
Odkręciłam kran umywalki i kucnąwszy spróbowałam znowu, tym razem trochę głośniej.
-Shannon, jestem u takiego kolesia w mieszkaniu. O nic nie pytaj, po prostu po mnie przyjedź, proszę - pierwsza łza wpłynęła pod powiekę, a mój głos drżał.
-Co? U kogo?! - nie wiem czy to możliwe, ale wydawał się bardziej zdenerwowany i przede wszystkim zdezorientowany.
-Ja... ja nie wiem gdzie to jest.
-Proszę, skup się, na pewno wiesz - uspokajał mnie, i chyba mu się to udawało.
-Em... Ja... Kiedyś przejeżdżaliśmy koło takiego dużego parku...
-Seven lake Park?
-Tak! I jakieś trzy przecznice od niego jest jakiś duży market, nie wiem jak się nazywa. Ale za nim są stare blokowiska. Weszliśmy do pierwszej bramy z rzędu - przerwałam, bo w kącie zauważyłam zużytą, brudną strzykawkę.
Wciągnęłam głośno powietrze ale nie mogłam wydusić ani słowa. Serce waliło mi jak szalone a łzy płynęły po policzku. Nie mogłam oderwać od tego wzroku, chociaż każda kolejna sekunda paraliżowała mnie coraz bardziej. W głowie pojawiały się już obrazy Willa i parunastu innych siedzących obok niego, którzy przekazują sobie zabójczy przedmiot, która zatapia się po kolei w innej żyle…
-Alex, jesteś tam?!
-Tak...ja, Shannon, przyjeżdżaj proszę...
-Czy Ty płaczesz? Skarbie, proszę, uspokój się, właśnie wsiadam do auta, będę za 10 minut, obiecuje, że nic Ci się nie stanie.
Ktoś zapukał do drzwi łazienki a ja podskoczyłam przerażona. Zorientowałam się, że woda cały czas płynie, więc pospiesznie ją zakręciłam.
-To jest numer... numer mieszkania to... cztery - szepnęłam, po czym się rozłączyłam. Otarłam łzy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Patrzenie na starą igłę tylko pogarszało sprawę, więc chowając telefon do kieszeni, wyszłam z łazienki.
Will czekał na mnie w ciasnym korytarzu, a kiedy pojawiłam się koło niego, złapał mnie za rękę.
-Do kogo dzwoniłaś? - przeszył mnie okropnym wzrokiem.
-Do koleżanki - palnęłam przerażona - powiedziałam tylko, że u mnie wszystko ok.
-Jesteś pewna, że to nie gliny? - przybliżył się do mnie a mi prawie stanęło serce.
-Co? - zaśmiałam się (zbyt)nerwowo - Pewny jesteś, że na przykład herbata - ostatnie słowo otoczyłam króliczymi uszami z palców - Ci nie zaszkodziła?
Po chwili siedziałam na starej kanapie, a William przedstawił mi swojego kolegę o imieniu Frank, który pojawił się nie wiadomo skąd. Byli zupełnie różni. Po przyjacielu blondyna widać było jego aktualne zajęcie. Twarz pokrywał okropny, brudny zarost, a jego oczy były głęboko zapadnięte w oczodołach, co wyglądało przerażająco. Dwaj mężczyźni rozmawiali ze sobą, a ja zmuszałam się, żeby co chwilę dorzucać parę zdań, udając zainteresowanie, a przede wszystkim, żeby nie okazywać strachu.
-Zajarasz z nami, kotku? - Frank przysiadł blisko mnie na kanapie.
-Dzięki, ale obejdzie się. Zostawcie coś dla siebie - odpowiedziałam uprzejmie, w myślach prosząc, żeby się odsunął.
-Miła jesteś kotek, ale wystarczy dla każdego - wyszczerzył pożółkłe zęby w brudnym uśmiechu. W pewnej chwili jego dłoń spoczęła na moim kolanie. Zrzuciłam ją pospiesznie, przysuwając się do krawędzi kanapy.
-Cholera! - zaklął głośno Will.
-Co jest stary?
-Nic nie mam! - wrzasnął, kopiąc ze złości w szafki.
-Nic? Kurna, ale z Ciebie frajer! - Frank odsunął się odrobinę, tylko po to, żeby rozłożyć bezsilnie ręce.
-Odpierdol się, wszystko wciągnąłem z tą suką - wskazał na mnie.
Pospiesznie zaprzeczyłam głową, ale nowy znajomy znów był blisko mnie, tym razem powoli przysuwając rękę do mojej twarzy.
-Zabrałaś mi działkę? - jego ton był ohydnie głęboki.
-Nie, nie. Nic nie brałam, Will, wiesz, że nic nie wzięłam! - byłam cholernie wystraszona, widząc, jak oczy Franka wpatrują się we mnie z odrazą.
-Suczka kłamie. Nie ładnie, nie... - poklepał mnie po policzku, a za trzecim razem wymierzył mi cios. Odruchowo złapałam za zaatakowane miejsce, na co mężczyźni zareagowali śmiechem.
-Mam! Kurwa, mam! - podskoczył Will, a po minucie wrócił z łazienki z ogromnym uśmiechem. Frank go odwzajemnił i tylko ja nie wiedziałam o co chodzi. Nagle blondyn wyciągnął zza pleców TĘ strzykawkę.
-Kocham Cię stary! Ale idź po...
-Wiem, wiem! - przerwał mu oburzony Will, a następnie zniknął w kuchni, trzaskając szafkami.
-Nie bój się kotek, to wcale nie boli.
-Wiem - powiedziałam stanowczo. Frank zaśmiał się głośno a następnie posłał mi pytające spojrzenie.
-Kiedyś - starałam się, żeby mój głos sprawiał pozory pewnego.
-Coraz bardziej mi się podobasz - oblizał usta i położył dłoń na moim prawym udzie. Wstrzymałam oddech, tak samo, jak pracę swojego serca. Unikałam jego wzroku, próbując powstrzymać jego zamiary. Frank to zauważył i tylko wychrypiał coś niezrozumiałego. Z kuchni dochodziły odgłosy walki Willa z ogromnym syfem, oraz niezliczone przekleństwa.
Shannona nadal nie było... Shannon przyjeżdżaj.
Frank wsunął dłoń pomiędzy zaciskane przeze mnie uda, a następnie mocnym ruchem je rozchylił. Byłam przerażona i to chyba jedyne wytłumaczenie mojego następnego czynu. Mianowicie, spoliczkowałam okropną gębę Franka.
-Ty dziwko! - krzyknął - chciałem się pobawić, ale nie wiedziałem, że jesteś taka głupia!
Mocnym uściskiem przytrzymał moje dłonie jedną ręką, drugą natomiast odpinał guzik moich jeansów. Kręciło mi się w głowie, a puls przekraczał maksymalną wartość. Kiedy uporał się z zamkiem, pomimo moich wyczerpujących szarpań, zsunął ze mnie spodnie. Wiedziałam, że nie jestem w stanie sobie pomóc. Jego obrzydliwe paluchy dotykały mojej skóry, a w momencie, kiedy łzy skraplały się pod powieką, w pokoju pojawił się Will, trzymając opaskę uciskową.
-Frank! Odjebało Ci?
-Zamknij się - warknął ciemnowłosy.
-Zostaw tę zdzirę, mam już wszystko! - pokazał dwuczęściowy zestaw, po czym usiadł na podłodze. Frank posłał mi zabójcze spojrzenie, a następnie pochylił się nad moimi nogami. Nosem dotykał materiału majtek i wciągnął powietrze. Łzy lały mi się bez przerwy, a pod wpływem jego minimalnego dotyku, zaciągałam się płaczem, nie mogąc złapać powietrza.
-Chciałabyś suko. Nawet przez szmatę bym Cię nie tknął.
Od kiedy przekroczyłam próg tego mieszkania, nie panowałam nad swoimi myślami, a od dłuższej chwili straciłam też kontrolę nad swoim ciałem. Dlatego w chwili, kiedy Frank patrzył mi w oczy, splunęłam na niego. Pożałowałam tego szybciej, niż mogłabym sobie wyobrazić. Mężczyzna złapał duży kubek po herbacie, stojący na stoliku obok kanapy, i uderzył mnie prosto w twarz. Część rączki szklanego naczynia się wyszczerbiła, w skutek spotkania z kością nosową. Poczułam niewiarygodny ból i odruchowo przyłożyłam w zranione miejsce dłoń, która po sekundzie cała zaszła krwią.
-Jesteś złamasem - zaśmiał się Will, zakładając sobie opaskę na rękę.
-Dziwka mnie opluła! - wrzasnął Frank, siadając koło przyjaciela na dywanie.
-Suka. Poczęstowałbym Cię - zwrócił się do mnie, wyraźnie zadowolony moim stanem - ale a, jesteś szmatą, b, nie jesteś warta ani grama.
Mężczyźni wybuchneli tubalnym, przeszywającym śmiechem i przez najbliższe minuty kazali oglądać mi, jak przekazują sobie brudną igłę. Nigdzie nie było zegarka ale wiedziałam, że Shannon się spóźnia (zresztą jak zawsze).
Czułam się jak w jakimś popieprzonym horrorze i dokładnie tak wyglądałam: leżałam pół naga, nie mając sił choćby podciągnąć spodni. Twarz i końcówki włosów pokrywała krew zmieszana ze słonymi łzami. Kolejne co pamiętam to wbiegający Shannon, przerażenie w jego oczach i złość której nigdy wcześniej nie widziałam. Wokół było pełno krwi, nie tylko mojej.
-Nie bój się, jestem przy Tobie, nic się już nie stanie, jestem z Tobą, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Skarbie, zostań, słyszysz mnie?
...Słodka kropla krwi tańcząca w okolicy kącika moich ust, należąca do mojego anioła stróża. Zmasakrowana twarz Shannona to ostatni obraz, jaki pamiętam.
|*|
Nie wiem, czy rozdział jest dobry czy całkowicie 'przerysowany'. Dlatego (jak zawsze) komentarze baaaaaardzo mile widziane! 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz