Korki, pierdolone korki!
Szybciej do cholery! Ta bezsilność mnie paraliżuje. Oddałbym wszystko za
zielone światło...
Jest!
Opuszczam stopę na pedał gazu a
wskazówka na oświetlonym zegarze jak szalona pędzi, żeby po sekundzie zatrzymać
się przy '240'. Wszystko umyka mi w zaskakującym tempie, łącznie z czasem. Mijam
68 ulicę, już niedaleko. Spoglądam na zegarek: 3:47. Nie, nie, nie, nie, nie!
Już dawno powinienem być na miejscu. Gdyby nie ogromne zdenerwowanie i presja,
pewnie zastanawiałbym się nad zagrożeniem, które właśnie powoduje sobie, jak i
innym podróżującym.
-Rusz się zasrany rzęchu! -
krzyczę, uderzając w kierownicę. Nigdy tego nie zrobiłem, bo Steve to moje
najlepsze auto, ale w tej sytuacji zawodziło.
3:54 - jestem koło Seven lake
Park. Mija kolejne kilka minut i z piskiem opon wjeżdżam na ciemne podwórko.
Dookoła jest pełno kurzu kiedy opuszczam wnętrze samochodu i pospiesznie
lokalizuję odpowiednią bramę. Przypominając sobie słowa Alex, wpadam w pierwszą
z brzegu. Wita mnie okropny smród i zacieki na każdej ścianie. Numer...numer...
co to był za numer?! Skup się Shannon! Potrząsam głową i przypominam sobie o
jakim mieszkaniu mówiła Alex: cztery. Wspinam się na pierwsze piętro i staję
naprzeciw drzwi. Ku mojemu zdziwieniu wychodzi z nich starsza Pani.
-A Pan czego tu szuka? - rzuca
opryskliwie. Spoglądam na mały, srebrny numerek nad jej drzwiami: 4. Czyżby
Alex się pomyliła? Może wszedłem do złej bramy? Może powiedziała 'czternaście'?
Po chwili lekceważąc marudzącą, starszą panią, co sił w nogach wbiegam na górę.
-Dwanaście?! - krzyczę. To
ostatnie piętro, nie ma niczego więcej, a mieszkania kończą się z numerem
trzynastym.
Co robić, co robić, co robić?
Inna klatka - to jedyny pomysł
jaki wpada mi do głowy.
Zbiegam więc, przeskakując po
dwa schody, a kiedy jestem w połowie wysokości, słyszę głośne śmiechy. Serce
zaczyna bić mi mocniej, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.
-Ei, suko! Spinaj te swoje
piękne brązowe fale, bo będą Ci przeszkadzać! - słyszę głos mężczyzny. Nie
wiem, czy właśnie tam jest Alex, ale muszę spróbować. Zastanawiam się chwilę,
co powinienem zrobić, ale decyduję się na przekroczenie progu bez specjalnego
pozwolenia. Po otwarciu drzwi prowadzących w głąb mieszkania odrzuca mnie
okropny zapach. Znam go, to zioło.
-Alex?! - wołam, a serce bije
już jak szalone. Parę kroków przed siebie, i ku moim oczom pojawia się
najgorszy obraz, jaki kiedykolwiek widziałem. Dwóch mężczyzn siedzi na brudnej
ziemi, przekazując sobie zużytą strzykawkę. Jeden z nich, z blond włosami, na
ręce ma małych rozmiarów siniaka. Za nimi na kanapie leży Ona. Spodnie
spuszczone są na dół, siedzi z głową utkwioną w rękach. Pomiędzy palcami
przelatuje krew, która pokrywa także jej włosy i czarną bokserkę.
-Alex! - wyrywa mi się, i nie
wiem, co powinienem zrobić najpierw. Dziewczyna podnosi na mnie wzrok i widzę w
niej ogromne przerażenie. Robię parę kroków w stronę kanapy, ale podnosi się
jeden z mężczyzn, zagradzając mi drogę.
-Co do chuja?! - jego głos jest
obleśnie głęboki.
Nie mogę podejść do Alex, więc
wymierzam kolesiowi pięścią w twarz. Od razu upada na ziemię, wijąc się z bólu.
Podbiega do niego kolega, a ja już klęczę przed jej nogami, trzymając za
dłonie.
-Nie bój się - staram się, żeby
mój głos był spokojny i zdecydowany, ale to cholernie trudne, kiedy widzę jej
pokaleczoną twarz. Alex nie przestaje płakać a ja jestem bezsilny. Co
powinienem zrobić? Zadzwonić po policję, pogotowie? Zabrać Alex do szpitala czy
zabić tych sukinsynów na miejscu? Chętnie wybrałbym ostatnią z opcji, ale jej
zdrowie jest najważniejsze.
-Spokojnie - delikatnie dotykam
jej policzka, ale nawet na taki nieśmiały gest marszczy brwi z bólu. Moje
dłonie od razu zabarwiły się jej krwią i od tego momentu zaczynają dopadać mnie
straszne myśli. Łączę ze sobą wszystkie widoczne wskazówki i wiem, co się
stało. Uderzyli ją w twarz... potłuczony kubek na ziemi?
-Skurwiele! - wrzeszczę i
rzucam się na mężczyzn. Od razu upadam na ziemię, obalony ciosem blondyna.
-Kto to w ogóle jest?! To twój
goryl, zdziro? - starszy z nich zbliża się do nieruszającej się ze strachu
Alex. Podnoszę się na nogi i wykorzystując chwilę nieuwagi blondyna, uderzam go
w twarz. Podbiegam do bruneta i jednym ruchem odciągam go od kanapy. Podbiega i
mierzy do mnie z pięści. Uchylam się minimalnie a następnie wymierzam mu
kolanem w brzuch. Jak przewidywałem, zgiął się w pół. Teraz wystarczył tylko
jeden cios w łydkę i ponownie leżał. Blondyn od razu chciał odegrać się za
przyjaciela. Zrobił kilka kroków w moją stronę i uderzył mnie w twarz.
Odskoczyłem na małą odległość z okropnym bólem szczęki.
-Shannon! - usłyszałem szloch
dziewczyny.
-No co? Taki jesteś bohater
kutasie?! - zaśmiał się blondyn. Bez zastanowienia podbiegam ku niemu i z całej
siły uderzam go w szczękę. Wygina się do tyłu, więc serwuję mu kolejny cios, a
za nim następny i jeszcze jeden. Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Mam
ochotę zmiażdżyć mu ten zjarany ryj.
Co do cholery?!
Czuję czyjeś zaciskające się
dłonie na mojej szyi. Szerokie ramiona otaczają mnie od tyłu, uniemożliwiając
jakikolwiek ruch. Blondyn przede mną wije się na ziemi, ale ja nie jestem w
stanie nawet się ruszyć. W głowie mam tylko jedno: moja Alex. Impulsywnie
odchylam głowę do przodu, żeby po kilku sekundach uderzyć nią o czaszkę
przeciwnika. Podziałało, zwolnił uścisk. Nagle wyciągnął zza pleców starą
strzykawkę- jedyne, czym mógł się bronić. Oprócz rozpierającej moje żyły
adrenaliny, boję się jak cholera. Ta igła przeszła pewnie z dwudziestu takich
jak on. Pamiętam jak to się zazwyczaj odbywało. Wiedziałem, że młodszy z nich
szybko nie wstanie, ale nie miałem pojęcia co zrobi mężczyzna przede mną.
Obydwaj byli na niezłym haju więc ryzyko było ogromne. Ale widząc krwawiącą
Alex nie mogłem stać bezczynnie. Kurwa, przecież ona zaraz wykrwawi się na śmierć!
Kopię na drugi koniec pokoju plastikową
butelkę, chcąc odwrócić uwagę przeciwnika. Wiedzie za nią wzrokiem, dając mi
tym samym przewagę. Podbiegam do niego, ale jest szybszy. Kiedy łapię go za
nadgarstki, on kieruję brudną igłę w moją stronę. Prawie dotyka ona mojej
skóry, kiedy siłujemy się wzajemnie na nadgarstki.
-Shannon - powtarza Alex, a
brunet ucisza ją głośnym: 'zamknij się suko!'
Nawet nie widzę jej łez, bo
każda od razu przybiera czerwoną barwę. Zupełnie, jakby płakała krwią. Serce mi
się kraje, widząc ją w takim stanie, a to wszystko przeze mnie. Wszystko to
moja wina! Moja i tych pierdolonych ćpunów!
-Nie mów tak do niej,
skurwielu! - krzyczę i robię najgłupszą rzecz z możliwych. Wymierzam kopniaka w
jego krocze. Niezawodne jak zawsze. Mężczyzna leży na ziemi, więc pospiesznie
przesuwam strzykawkę poza zasięg jego dłoni. Obydwaj leżą na podłodze, walcząc
z bólem.
Wpadam w szał. Moja przewaga
nad nimi bierze górę nad choćby najmniejszym racjonalizmem. Moja dziewczyna
cierpi przez tych gnojów, a ja nie pozwolę, żeby uszło im to na sucho.
Wymierzam pierwszemu kopniaka, celując w okolice brzucha. Trafiony. Zwinął się
w mniejszą kulkę, a ja czuje, jak moja przewaga rośnie. To samo robię drugiemu i
już po chwili wpadam w trans. Wiem, że mogę ich zabić, a co najlepsze jestem
pewny, że im się to należy. Brunet pluje krwią, natomiast znoszone ubrania
blondyna powoli się czerwienią.
Niech zdechną, zasłużyli na to!
Po tym, co zrobili...
-ALEX! - krzyczę i podbiegam do
kanapy, na której osunęła się wykończona dziewczyna - Alex, zostań ze mną, nic
Ci już nie grozi, jedziemy do szpitala, kochanie, proszę...
Ma na wpół przymknięte powieki,
a jej kończyny praktycznie całe zwiodczały. Układam ją sobie na rękach, i
ostrożnie podnoszę.
-Patrz na mnie, skarbie,
widzisz mnie? Jestem przy Tobie - cały czas z nią rozmawiam, pomimo
zbierających się we mnie łez. Jej twarz jest całkowicie zmasakrowana, ale to
wciąż najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem. Po minucie powoli
umieszczam ją na tylnym siedzeniu w samochodzie i z piskiem opon opuszczam
blokowisko.
Przez całą drogę przekonuję
siebie, że wybrałem dobrze. Nie mogłem zadzwonić po pomoc, bo w grę wchodziły
narkotyki. Zaczęłoby się śledztwo, ciągnące się miesiącami procesy sądowe, a
przede wszystkim bałem się o Alex. Nie zabiłem tych sukinsynów, chociaż na to
zasługiwali, a to oznacza, że istnieje możliwość, że mogliby ją kiedyś
odnaleźć, a nigdy na to nie pozwolę. Pierwszy raz od paru lat płaczę. Cieszę
się, że Alex tego nie widzi. Jestem na siebie cholernie zły! Kretyn! Mogłem
przecież jechać znacznie szybciej (wiem, że to było niemożliwe), a przede
wszystkim dałem się ponieść. Chciałem ją przed nimi ochronić i wykończyć tych
chorych ćpunów. Chciałem, żeby powoli zdychali i zapomniałem w jakim stanie
jest Alex. Nie wiadomo kiedy ją uderzyli, ale sądząc po jej wycieńczeniu,
krwawiła dobre paręnaście minut. Co oni jej zrobili? Czy któryś ją skrzywdził?
Jeśli tak, to przyrzekam, że osobiście ich zabiję!
W końcu dojeżdżamy na
pogotowie. Rzucam się na tylne drzwi i bardzo delikatnie podnoszę moją
dziewczynę. Ma zamknięte oczy, ale widzę jak jej klatka piersiowa się unosi.
Czuję minimalną ulgę, ale zostawiając otwarty samochód, wbiegam do budynku
szpitala.
-Alex, proszę, zostań ze mną -
mówię, rozglądając się dookoła, szukając pomocy. Brunetka dotyka mojej dłoni,
minimalnie zwalniając uścisk. Jakaś pielęgniarka biegnie do nas z oddali.
-Skarbie, zaraz Ci pomogą. Nie
rób mi tego, nie bądź wredna, wiesz, że kocham Cię jak debil - po moim policzku
po kolei spływa kilka łez i w tym samym momencie kąciki jej ust minimalnie się
unoszą, a jej palec delikatnie zaciska się na moim.
*
Dwa dni później
-Shannon, dam radę, nie umieram
- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie żartuj tak! - oburzył się,
robiąc uroczą minę - Już wyzdrowiałaś? Nie. Więc nie ma mowy o żadnym
wstawaniu!
-Shanny - zaczęłam spokojnie,
ale mi przerwano.
-Powiedziałem coś. Cały czas
leżysz. To nie są żarty Alex - dodał, widząc mój uśmiech - Straciłaś prawie
litr krwi - przysiadł z powrotem na brzeg łóżka - Twój organizm musi się
zregenerować, wiesz o tym.
-Ale ja czuję się naprawdę
dobrze - zaprotestowałam cicho, bojąc się ofensywy swojego chłopaka.
-Nie ściemniaj Batch -
przysunął się bliżej.
-Kiedy ja naprawdę...
-Alex - powiedział stanowczo.
Nienawidziłam tego tonu, bo zawsze zwiastował mi przegraną pozycję - Bo powiem
Tomo, że uwielbiasz jego kleiki, a wiesz, jak bardzo lubi je dla Ciebie
przygotowywać.
-O pięknie! - powstrzymywałam
małpowany od Shannona uśmiech - Chcesz mnie traktować gorzej niż Ci źli ludzie
w szpitalu, podając mi jakże wyszukane menu?
-Oczywiście! Poza tym, to
najwspanialsi ludzie na świecie. Uratowali mi życie - kolejny raz się
uśmiechnął, ale tym razem był to jeden z jego smutnych odmian.
-Tobie? - spojrzałam w brąz
jego oczu.
-Uratowali mi Ciebie -
powiedział, po czym wtulił się w przykrywający mnie koc. Wplotłam opatrzone
cienkimi bandażami palce w jego ciemną czuprynę, delikatnie go głaszcząc. Milczeliśmy
przez dłuższą chwilę, dopóki nie odezwał się Shannon, nie podnosząc się.
-Tak cholernie się o Ciebie
bałem - mocniej objął mnie w pasie, przyciskając głowę do moich nóg.
-Hej, już w porządku -
powiedziałam wesoło, chcąc go rozweselić. Podniósł się i ujął moje dłonie.
Powoli ucałował każdą z nich.
-Naprawdę Cię wzięło - oboje
uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo.
-Chyba tak - zaśmiał się pod
nosem - Alex, obiecaj mi proszę, że...
-Obiecuję - przerwałam mu -
Przepraszam.
-Wiem, że to beznadziejny
moment i przede wszystkim ohydne wykorzystanie sprawy, ale chciałem Cię jeszcze
raz przeprosić. Nie mówiłem Ci o swojej przeszłości, bo bałem się, że będziesz
mnie widziała jak tamtych dwóch kolesi.
Na to wspomnienie zebrało mi
się na wymioty. Nie pamiętałam wszystkiego, w pewnych momentach miałam luki w
pamięci, ale jestem pewna, że całe wydarzenie na stałe zapisało się na kartach
moich wspomnień.
-Widzisz, do czego doprowadzają
narkotyki - kontynuował - w końcu niczego nie kontrolujesz i stajesz się po
prostu agresywny...
Widziałam jak ciężko mu o tym
mówić i zastanawiałam się, jak wielką muszę być kretynką, winiąc go o to, że
chciał mnie chronić. 'Annie, tyle razy Ci mówiłam! Jak widzisz, że robię coś
kompletnie popieprzonego, walnij mnie czymś, czy zrzuć coś tam z góry!'
-Ja po prostu strasznie się o
Ciebie bałem. O mało nie zabiłem tych skurwieli... Przepraszam za słowo -
wtrącił, przejęty - w szpitalu umierałem z nerwów, ja...
-Shanny - położyłam dłoń na
jego posiniaczonym policzku, posyłając mu uśmiech - Przepraszam. Za to, co
zrobiłam, za to, że musiałeś się denerwować, za wszystko.
-No i dobrze - na twarzy
pojawił się typowo Shannonowy uśmiech - przez Twoje zabawy ominął mnie mecz
Lakersów!
-Nienawidzę Cię - powiedziałam
zrezygnowana, pozwalając ozdobić moją okaleczoną twarz uśmiechem.
-Ja Ciebie też, uwierz -
delikatnie złapał mój podbródek i złożył kilka pocałunków na pokrytej plastrami
twarzy, a następnie ucałował moje usta. -Połóż się, jesteś zmęczona.
Już miałam protestować, ale
wiedziałam, że nie mam szans na wygraną. Posłusznie wykonałam polecenie
naczelnego opiekuna, stawiając warunek. Nie musiałam długo go przekonywać. Po
chwili leżeliśmy koło siebie, a silne ramiona mojego chłopaka obejmowały mnie
nad wyraz delikatnie. Leto miał rację, byłam kompletnie wykończona. Powieki
same mi się zamykały, wpadając do krainy snów.
-Żeby mi to było ostatni raz -
wyszeptał mi do ucha - Nie zniosę kolejnej walki o Twoje życie.
Odpowiedziałam mu cichym
pomrukiem, i ostatnie co słyszałam, to głęboki, niski głos Leto:
-Naprawdę Cię kocham. Zrozum to
kiedyś, mądralo.
*
Miałam absolutny zakaz
opuszczania sypialni a jakiekolwiek nieposłuszeństwo wiązało się z poważną
rozmową z samym porucznikiem Shannonem. Nasz wojskowy ustawił pode mnie każdego
mieszkańca czy gościa Labu. Był kochany i dbał o wszystko, ale śmiało mogę
powiedzieć, że był nadopiekuńczy. Wszyscy w domu wiedzieli, że 'odrobinę'
przesadza a co dla mnie najważniejsze: byli świadomi, że to nie moje wymysły.
Czasami śmialiśmy się z niego, ale ja byłam wdzięczna Bogu, że mam takiego
mężczyznę.
Powoli wstałam z łóżka, udając
się do łazienki, i chociaż była zaraz przy naszej sypialni, dojście do
niej sprawiło mi niemały wysiłek. Kiedy spojrzałam w lustro nie miałam nawet
ochoty krzyczeć. Całą twarz pokrywały plastry, dodatkowo miałam kilka szwów na
łuku brwiowym. Przy samym czole i lewym uchu obcięto mi kawałki włosów, aby móc
zszyć rany.
Zacięta mina,
przerażający wzrok, moja ślina spływająca mu po policzku... Uderzenie...
Przeszywający ból... Pełno krwi na moich dłoniach i dookoła...
Przejechałam dłonią w miejscu
wygolonych, brązowych pasm. Wyglądałam strasznie. Moje oczy spuchnięte były od
płaczu i dodatkowo zapadnięte ze zmęczenia. Wstydziłam się swojego wyglądu,
zwłaszcza, że otrzymałam to na własne życzenie. Przez własną naiwność i
głupotę.
-Zdecydowałem! - usłyszałam
donośny głos swojego chłopaka.
-Shannon, nie bądź głupi! To
nierozsądne! - tym razem Emma podniosła głos.
-Stary, rozumiemy co się stało
i wszystkim nam naprawdę jest przykro, ale masz też obowiązki - odezwał się
Jared, stojąc już gdzieś na schodach.
-Moim obowiązkiem jest przy
niej być. - powiedział dobitnie starszy brat.
-Stary, rozumiem Cię -
zabrzmiał niski głos Chorwata - ale to nie może tak wyglądać. To nie jest takie
proste. Ja też chciałbym za każdym razem być przy Vicki, ale to niemożliwe.
Takie popieprzone życie.
-Nawet Ty? Odpierdolcie się
wszyscy. Idźcie dać jakiś darmowy koncert, i tak na tym zarabiając.
Następnie słyszałam, jak go
nawołują i zaraz po tym trzaskanie drzwiami sypialni. Po kilkunastu sekundach
wpadł jak poparzony do łazienki.
-Spokojnie, jestem tutaj - powitałam
się obojętnym tonem.
-Całe szczęście.
Podszedł do mnie, stanął za mną
i objął. Nawet nie przypuszczałam, że kiedy on będzie wpatrywał się w nasze
odbicie, moje własne dłonie okażą się tak ciekawym punktem zainteresowania. Opierał
swoją brodę o moje ramię.
-Spójrz tylko na nas - zaśmiał
się - najdziwniejsza para w historii. Ale za to najprzystojniejsza - dodał,
uśmiechając się. Nie zareagowałam, dalej stałam ze spuszczoną głową, wstydząc
się swojego odbicia.
-Trzy, dwa, jeden, co jest?
Normalnie już dostałbym szczotką do włosów za tekst o najprzystojniejszych nas
i o obrażaniu Cię. Skarbie? - zanurkował odrobinę, żeby spojrzeć mi prosto w
oczy.
-Nie ważne - wymusiłam w sobie
uśmiech, ale Shannon nie dawał za wygraną.
-Wyglądam okropnie - powiedziałam.
-Co? - spytał, nie przestając
się uśmiechać.
-Nic ważnego, mówiłam. Po
prostu jestem odrażająca.
Wiedziałam, że go zawodzę.
-Skarbie - jego oczy były lekko
roześmiane - dobrze wiesz, że tak nie jest.
-Nie, nie wiem. Widzę się
Shannon, nie musisz mi pieprzyć o tym, jaka jestem ładna. Poznaję to, co widzę.
-Ty chyba żartujesz - powoli
obrócił mnie w swoją stronę - Alex, jesteś piękną kobietą, słyszysz? Zawsze
taka byłaś i będziesz. Wszystko się zagoi - splótł nasze dłonie - nie będzie
nawet śladu. A do tego czasu będę mógł się z Ciebie naśmiewać - puścił mi
oczko.
-Cały czas to robisz -
dorzuciłam.
-Wiem - ścisnął lekko moją dłoń
i ucałował miejsca pozbawione włosów. Następnie każdy szew i opatrunek,
natrafiając wreszcie na usta. Powoli składał na nich pocałunki, ledwo muskając
moje wargi. Postanowiłam wyjść mu na spotkanie wraz z moim językiem. Ułożyłam
swoje dłonie na jego klatce piersiowej, ostrożnie układając je pod koszulką,
unikając siniaków.
Językiem dotykałam jego
miękkich warg, a następnie przejechałam nim po linii jego zębów. Wiem, że mu
się podobało, ale bał się posunąć dalej. Ale nawet on nie mógł się powstrzymać
i po chwili czułam jego język na moich zębach. W pewnym momencie lekko go
przygryzłam, a Shannon przyciągnął mnie do siebie w pasie, wciągając głośno
powietrze. Uśmiechnęłam się lekko, układając jego dłoń pod swoją koszulką do
spania. Widziałam, że Leto tego chce, ale bał się o moje zdrowie. Czułam się,
jakbym na jednej z imprez demoralizowała jakiegoś małolata. Powoli przesuwałam
jego dłoń w górę, zbliżając się do moich piersi. Jego oczy zaczynały świecić
jak zawsze, a ja czułam coraz większe podniecenie. Kiedy patrzyliśmy na siebie miałam
w głowie swój tragiczny wygląd i zastanawiałam się, jak okropne musi być
oglądanie mnie. Tym bardziej potrzebowałam jego bliskości. Kiedy po wieczności
jego dłoń dotykała mojej piersi, zaczęłam ją ugniatać. Drugą ręką błądził po
moich plecach a ja odczuwałam coraz większą przyjemność.
-Alex, nie powinnaś... -
zaczął, ale skutecznie mu przerwałam.
-Shannon, kochaj się ze mną -
wyszeptałam mu do ucha, dotykając jego płatek wargami. Zacisnęłam jego dłoń
mocniej na swojej piersi i wydałam z siebie cichy jęk. Nagle Shannon wyciągnął
rękę i zakrył mnie szczelnie materiałem koszulki.
-Nie musisz nic udowadniać -
złapał mnie za rękę i poprowadził do łóżka w sypialni - Jesteś wspaniała, a ja
Cię kocham.
Ucałował moje czoło, a
następnie ułożył do snu, pozostawiając mnie ze wstrętem do samej siebie.
|*|
Ładnie proszę o komentarze... naprawdę, uszanujcie i naskrobcie parę słów. Każdy, najkrótszy komentarz to motywacja do dalszego pisania, więc do dzieła!
P.S: Dzięki dla tych osób, które doceniają moją beznadzieję, i za każdym razem komentują! :)
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz