wtorek, 17 grudnia 2013

rozdział dziewiąty

Obudziłam się jeszcze bardziej zmęczona niż zazwyczaj. Po średnio 'dobrze' przespanej nocy miałam godzinę do wyjścia. Jak zawsze zaczęłam od zaparzenia sobie kawy. Wyciągnęłam małą, plastikową miseczkęozdobioną postaciami Disneya, nasypałam płatków, wlałam zimne mleko, i mogłam powiedziećże zjadłam śniadanie. Tak naprawdę mogłabym zrobić coś, co nie przeleci przeze mnie w ciągu 10 minut, ale jak zawsze mi się nie chciało.
Popijając kawę usiadłam w salonie, biorąc swojego laptopa. Włączyłam głośno muzykę i sprawdziłam, co się dzieję w sieci. Oczywiście zasiedziałam się przy komputerze, i jak zawsze musiałam się pośpieszyć. Udałam się do łazienki, gdzie umyłam włosy a następnie szybko je wysuszyłam, bez żadnego układania, bo wiedziałam, że i tak po krótkim czasie przestaną się mnie słuchać, i będą sterczały na różne strony. Po czym to takie wredne?!
Wyszczotkowałam ząbki, nałożyłam odrobinę podkładu, podkreśliłam oczy eyelinerem a na koniec rzęsy potraktowałam tuszem. Jeszcze tylko cielista szminka i już byłam w pokoju.
Uwzględniając wygląd mojej garderoby mogę być z siebie dumna, bo po parunastu minutach byłam gotowa do wyjścia. Wybrałam krótką, rozkloszowaną, czarną spódniczkę, a do tego luźną, kremową koszulę. Z racji tego, że dzisiaj na zajęciach miałam przedstawić swoją linię obrony przed komisją, założyłam czarne czółenka, żeby choć trochę poważnej wyglądać przy moim dość marnym wzroście.
Wzięłam swoje materiały, do torby wrzuciłam najpotrzebniejsze rzeczy i wychodząc już z domu, wróciłam się po swojego iPoda do salonu. Kiedy podnosiłam go z fotela zobaczyłam, że leży tam też czarna czapka. Odruchowo ją podniosłam i przyłożyłam do nosa. Zamknęłam oczy i z delikatnym uśmiechem na twarzy upajałam się wonią Shannona. Trwało to chwilę, zanim uświadomiłam sobie beznadziejność swojego zachowania, i przypominając sobie wieczornego smsa, wrzuciłam ją do torebki. Wyleciałam w pośpiechu, chcąc zdążyć na metro. Całą drogę słuchałam muzyki, której towarzyszył zaskakująco dobry humor i pozytywna energia.

Siedząc na sali i słuchając wypocin tych wszystkich ludzi, byłam jeszcze bardziej pewna siebie niż zazwyczaj. Czasami naprawdę zastanawiałam się, po co niektórzy tu przychodzą, a co gorsza, co będzie, jeśli jakimścudem ukończą ten kierunek i będą próbowali pomagać ludziom w tak nieporadny sposób jaki prezentują dzisiaj. Oczywiście, że nie byłam najlepsza, ale przynajmniej wiedziałam po cholerę tam siedziałam. Nieporadność i niekompetencja to dwie rzeczy, które irytują mnie jak chyba nic innego. Chociaż prywatnie nie byłam duszą towarzystwa, i czasami wolałam posiedzieć sama w domu, z kawą, laptopem na kolanach, przesiadując godzinami w internecie i słuchając muzyki, to czułam, że bycie adwokatem, to coś dokładnie dla mnie. Wtedy musiałam być pewna siebie, stanowcza i dociekliwa czyli coś, czego nie potrafię na co dzień . 

Ziewając po raz setny w ciągu godziny, zobaczyłam, że dostałam wiadomość. Odczytałam ją i odrobinę się zdziwiłam. Shannon zapytał się, czy mogę wyjść na parę minut. Nie wiedziałam o co mu chodzi i nie byłam pewna, czy wie, że siedzę na uczelni.

|*|
Jestem na zajęciach
|*|

Odpisałam szybko, po czym po niecałej minucie dostałam kolejnąwiadomość:

|*|
Przecież wiem mądralo. Wyjdź na korytarz, i mam nadziejęże masz ze sobą moja zgubę.
|*|

Wywróciłam oczami, ale wolałam oddać mu teraz ta cholerną czapkę, niżzasnąć tu po raz stopierwszy. Zwinęłam ją i schowałam w dłoni. Wzięłam telefon po czym przeprosiłam profesora, mówiąc, że muszę pilnie wyjść. Normalnie nie miałabym szansy na opuszczenie sali w środku wykładu, ale z niewiadomych powodów Whincher mnie lubił, więc posłał mi tylko lekki uśmiech i wskazał głową na drzwi.
Wyszłam na hol rozglądając się dookoła i zobaczyłam starszego Leto, opierającego się o ścianę. Miał na sobie podarte jeansy, czarne buty i czarną koszulkę na ramiączkach z białym koniem. Podeszłam do niego, iściągnęłam mu z oczu okulary przeciwsłoneczne.

-Cześć gwiazdko - rzuciłam bawiąc się jego dodatkiem. Shannon sięuśmiechnął i pokręcił głową.

-Cześć Mała.

-Normalnie zwróciłabym Ci uwagęże masz tak do mnie nie mówić, ale aktualnie nie mam czasu, bo zaraz moja kolej na prezentację. Co chciałeś?- powiedziałam, siląc się na obojętność, choć tak naprawdę cieszyłam się, że znów mogę chwile pogadać z tym pajacem.

-Zobaczyć jak się denerwujesz - odpowiedział z chytrym uśmieszkiem.

-Kiedyś Cię zabiję - burknęłam próbując stłumić śmiech.

-To będzie dla mnie zaszczyt - palnął, zabierając swoje okulary.

-Czyli tak bez powodu mnie tu wyciągnąłeś? Ja się tu edukuję człowieku.

-Zapewne - za to mu się już ode mnie oberwało.

-Przestań! I daj mi moją czapkę, bo zaraz zjawi się tu Jared, albo co gorsza Tomo, i mnie wywleką, bo spóźnimy się na samolot.
Na to ostatnie słowo zrobiło mi się niedobrze. Panicznie bałam sięsamolotów, a kiedy teraz Shannon miał się nim dostać do LA, serce zaczęło mi walić ze strachu. Chyba nigdy bym nie pomyślała, że aż tak będę się o niego bała.

-Jaką czapkę? - zapytałam głupio, odganiając od siebie straszne wizje katastrofy, chociaż musiałam się bardzo postarać.

-Alex... miałaś ją wziąć... - powiedział przeczesując ręką włosy. Brak powietrza, bo to było takie seksowne.  

-Mogłabym Cię podręczyć, ale na Twoje szczęście, zaraz moja kolej, i jakza parę minut nie znajdę się w sali, to moja kilku miesięczna praca pójdzie się bujać - powiedziałam z bólem w sercu i powoli pokazałam mu czarny materiałPerkusista chciał ją złapać, ale w odpowiednim czasie zabrałam rękę, tak, że jej nie sięgnął.

-Mała, naprawdę nie chcesz się w to bawić - powiedział mrużąc oczy.

-Oczywiście, że nie. Wystarczy, że poprosisz  zaproponowałam z dzikim zadowoleniem w oczach.

-Chciałabyś  rzucił.
I tak po chwili zachowywaliśmy się jak dzieci na szkolnym korytarzu, a nie jak stare próchna na uniwersytecie prawniczym. Śmialiśmy się w najlepsze, robiąc przy tym trochę hałasu.
Po wyrównanej walce wreszcie każde z nas musiało wracać do swoich obowiązków.

-Dobra, leć pajacu  powiedziałam z trochę smutnym uśmiechem na twarzy. W odpowiedzi dostałam pomruki niezadowolenia, i z chęciąchciałam odpowiedzieć tak samo.

-To co, spotkamy się jak wrócę? - spytał.

-Moż powiedziałam i posłałam mu mały, tajemniczy uśmiech. Shannon rozłożył teatralnie ramiona, a ja z przesadnie udawanym smutkiem wpadłam w jego uścisk.
I w tym momencie nie obchodziło mnie, czy wszystko to zrobił dla żartu, bo w tej chwili wszystko byłcałkiem poważne. Wtuliłam się w niego jak w ulubioną, dużą poduszkę i poczułam, że to jedyne miejsce na świecie, gdzie jestem bezpieczna. Leto otaczał mnie swoimi silnymi i umięśnionymi ramionami, i nie miałam już nic przeciwko nazywaniu mnie 'małą'.
Nie wiem ile tak staliśmy, ale z pewnością trwało to dłużej niżprzyjacielski uścisk. W końcu mój 'mózg' przemówił, i kazał mi się powoli od niego odsunąć. Tak więzrobiłam a w momencie, kiedy nasze twarze prawie się stykały, Shannon szepnął mi do ucha (zupełnie jak wtedy w klubie JSSOWNDKSWDH!@!@!@!@) :

-Ślicznie wyglądasz.

Mogłam albo zamienić się w plamę magmy, roztopionej jego słowami (co właśnie zaczęło się tworzyć w mojej głowie) albo uśmiechnąć szeroko i odchrypnąćże to oczywiste. Ktoś za mnie podjął decyzję, i wybrał opcjęnumer dwa. Leto tylko pokręcił lekko rozbawiony głową i powoli sięodwrócił, zmierzając w stronę wyjścia.

-Shannon! - zawołałam po chwili, kompletnie nie wiedząc co robię. On odwrócił się jak na komendę, lekko zdziwiony a ja podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej.

-Napisz, jak dolecicie, okej? - spytałam i nawet ja słyszałam strach w swoim tonie. Leto pokiwał lekko głową i posłał mi słodki uśmiech.
Zbliżyłam się do niego i W KOŃCU poczułam smak jego ust. Z każdąchwilą nasz pocałunek stawał się bardziej intensywny. Jego ręce powoli staczły się w okolice talii, a następnie duże dłonie przyciskały mnie do twrdego torsu. To głupie, ale wiedziałam, że szanse są małe na ponowne spotkanie Shannona, więc włożyłam w ten pocałunek pasję i wszystko to dziwne coś, co wydawało mi się, jest między nami. Nic nie ma, halo...
Nagle usłyszeliśmy ciche kaszlnięcie gdzieś, za nami. Nie wiedziałam kto to, ale już go nienawidziłam. Kiedy się obróciliśmy zobaczyliśmyWhinchera stojącego w drzwiach z głową przekrzywioną na bok.

-Jeśli jest już Pani gotowa, to proponowałbym zacząć  usłyszałam surowy ton, choć wiedziałam, że to nic poważnego.

-Oczywiście, przepraszam, to moja wina proszę pana  powiedziałShannon, co wywołało u mnie niechciany śmiech. Poczułam się jak dziecko przyłapane na wyjadaniu ciastek.

-Zapraszam  profesor wskazał ręką na drzwi.

-Hej  rzuciłam i obdarowałam Leto ostatnim całusem w policzek. On odpowiedział mi szerokim uśmiechem i wiedziałam, że jeszcze chwila, a nie dopuszczą mnie do prezentacji. Ruszyłam w stronę sali, uśmiechnęłam się do Whinchera, na co on pokiwał głową ze zrozumieniem i lekkim rozbawieniem.
Ostatni raz spojrzałam za siebie i oprócz odchodzącego Shannona zobaczyłam Kaila. Stał bez ruchu na końcu korytarza i już wiedziałam, że przyglądał się całej scenie z tamtego miejsca. Profesor zamknął drzwi i kazał mi zaczynać.
W popłochu złapałam swoje materiały, i odrzucając dręczący mnie widok Kaila 'skupiłam' się na swojej pracy. Pomagał mi Shannon siedzący w mojej głowie z tym jego wielkim uśmiechem, ale mój drugi przyjaciel działałz zupełnie innymi zamiarami.
I tak oto moja niezawodna praca okazała się... niezawodna, co potwierdziła oczywiście komisja i sam Whincher, którego rozpierała duma.
|*|
Drugi rozdział dzisiaj, bo ósmy chyba jest zbyt krótki. Tego też nie zapisałam na 40 stronach, wybaczcie. Komentujcie, jeśli ktokolwiek to czyta, będzie mi naprawdę miło ;) 
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz