Głowa
zwisała mi z dużego i miękkiego łóżka, kiedy to nogi
wisiały nade mną w powietrzu. Tak właśnie analizowałam
poprzednie dni i ewentualne wydarzenia następnych. W tle
towarzyszyła mi nigdy niezawodna muzyka. Hm.. co my tu mamy?
-pomyślałam po czym zaczęłam na głos wyliczać. Za 3 godziny
muszę być gotowa na konfrontację = koncert, a co się z tym wiąże-
spotkanie z zespołem.
-Cholera!
- zaklęłam głośno- Dlaczego akurat na ten koncert spinałam
dupsko i kupiłam M&G*? Pewnie dlatego, że to było twoje
marzenie kretynko! -odpowiedziałam sama sobie.
-A
może nie mam czego się bać? No jasne! Zapomniałam, że jestem
nikim - pocieszyłam się w duchu - Ludzie na uczelni mnie nie
zapamiętują, chociaż widujemy się prawie codziennie, a co dopiero
Shannon- gwiazda rocka- Leto. W najlepszym wypadku w ogóle
tego nie pamięta. Albo wziął to za normalność, w końcu połowa
ludności płci żeńskiej fantazjuje na jego temat, nie mówiąc
o tym, że jeśli tylko mają okazję - lepią się do niego. Tak
jak ty, frajerko.
Zamknęłam
oczy i przypomniałam sobie moment, kiedy dzięki jednemu mężczyźnie,
poczułam się jak najwspanialsza kobieta na Ziemi. Całkowicie
poddałam się chwili. Chwili z nim. Pamiętam jak jego duże i silne
dłonie błądziły po moich ramionach, plecach, biodrach... WDECH.
Szybko
otworzyłam oczy chcąc uciec od tych wspaniałych
zabójczych wspomnień.
Słyszałam,
jak Jonii krząta się po domu i oczywiście wywraca wszystko co
stanie jej na drodze, do góry nogami. Pewnie mieszkanie już
wyglądało jak niezły pierdzielnik, a jeszcze nie było w tym
mojego udziału. A propos' pierdzielnika- Kail? Dlaczego w klubie
czułam się... zazdrosna no nie wiem... zazdrosna
nie potrafię tego nazwać zazdrosna. Wiem na pewno,
że dziwnie się poczułam, kiedy 'całował się' z tą dziewczyną.
Nagle
do pokoju wpadła Jonii.
-Haloooo!
Ziemia do nieobecnej! - wskoczyła na łóżko - Chyba
powinnyśmy się już zbierać, nie uważasz? - spytała z uśmiechem
na ustach na co odpowiedziałam jej śmiechem.
-Przecież
wszystko mamy już ustalone od miesięcy! Strój, makeup,
transport. Planowałyśmy to odkąd zamówiłyśmy bilety
świrusko - powiedziałam uderzając ją w ramię.
-Tym
bardziej! Ruszaj dupsko! Aaaa - zaczęła się drzeć - to już
niedługo!
Zaczęła
skakać po moim łóżku jak opętana, więc postanowiłam się
przyłączyć. Po chwili walałyśmy się po materacu jak
nienormalne, okładając się nawzajem pięściami i śmiejąc.
Resztkami
sił wykrzesałyśmy kolejne salwy śmiechu, kładąc się koło
siebie na łóżku.
-Co
jest? - usłyszałam nagle ciche pytanie. Zrobiłam zdziwioną minę,
a w odpowiedzi dostałam przedrzeźniającą mnie minę
przyjaciółki.
-Przecież
widzę. Nie wszytko potrafisz zachomikować.
-Wydaje
Ci się - zaśmiałam się - Chodź już, bo się spóźnimy.
Chyba bym nas zabiła, jak nawet na koncert byśmy się nie wyrobiły
- powiedziałam szybko wchodząc do garderoby, wyciągając ubrania,
już dawno przyszykowane na ten dzień.
-Ty
to jesteś - rzuciła Jonii, wychodząc pośpiesznie z pokoju.
Wiedziałam,
że nie jest zła, może było jej odrobinę przykro, ale już się
do tego przyzwyczaiła. Raczej nie rozmawiałam o swoich problemach.
Zawsze radziłam sobie sama i było mi z tym dobrze.
To dlatego, że nigdy nie chciałam obciążać Babci, która i
tak miała za dużo na głowie. Śmierć córki, a do tego
zbuntowana nastolatka. Doliczając codzienne problemy i chorobę
można śmiało powiedzieć, że się nie nudziła.
Tak,
moi rodzice zginęli w wypadku lotniczym. Pierdolone samoloty
Zostałam
z Babcią w wieku 15 lat. Albo raczej ona została ze mną, bo śmiem
twierdzić, że to jednak ja sprawiałam jej największe problemy.
Wiem, że Babcia zawsze mnie kochała ale nawet ja sama ze sobą nie
wytrzymywałam. Depresja, nieciekawe towarzystwo, samo okaleczanie
się, narkotyki... to tylko niektóre aspekty mojej
nastoletniej egzystencji. Tylko prawdziwy anioł by to zniósł,
a Ona właśnie nim była. Moim własnym opiekunem, który
zawsze był przy mnie, pomimo najgorszego.
Postanowiłam,
że do niej zadzwonię. Wzięłam więc telefon, i ułożywszy się
wygodnie na łóżku (przysięgam, mogłabym spędzić tak całe
życie) wybrałam jej numer. Odebrała jak zawsze pełna życia i
szczęśliwa, że do niej dzwonię. Nie obyło się bez ochrzanienia
mnie, że coraz rzadziej się odzywam, ale i tak ze wszystkiego
żartowała. Nawet się nie obejrzałam, a przegadałyśmy ponad
godzinę. Pożegnałam się z nią, szybko tłumacząc, że właśnie
czeka mnie koncert i spotkanie z trójką najprzystojniejszych
mężczyzn na świecie (obraziła się za to, mówiąc, że to
ona była, jest i zawsze będzie najprzystojniejsza ze wszystkich
mężczyzn). Bardzo ją kocham.
Wślizgnęłam
się pośpiesznie w jeansowe, krótkie spodenki z wysokim
stanem, krótką, old school-ową koszulkę i trampki.
Następnie poleciałam do łazienki, gdzie walcząc z Jonii o lustro,
podkreśliłam oczy czarną kredką, potraktowałam tuszem rzęsy i
już byłam gotowa.
Po
30 minutach byłyśmy na miejscu. Wokół było pełno Echelonu
i nie tylko. U każdego, bez wyjątków, na twarzy malował się
ogromny uśmiech. Stanęłyśmy w kolejce, czekając aż otworzą
bramki. Atmosfera jak zawsze była wspaniała. Kompletnie obcy sobie
ludzie rozmawiali ze sobą jak starzy przyjaciele, wszędzie słychać
było śmiechy i spekulacje co do koncertowej setlisty. Tylko
czekając dobrze się bawiłyśmy, więc koncert zapowiadał się
wspaniale! W sumie, to każdym poprzednim razem tak było, ale
przecież każdy koncert jest tym najlepszym.
Po
godzinie, znajdowałyśmy się w ogromnej hali, pośrodku
zniecierpliwionego tłumu. Jakimś cudem znalazłyśmy się całkiem
blisko sceny -na moje szczęście nieszczęście- po
stronie, gdzie znajdowała się perkusja.
Wkrótce
na scenie pojawiła się postać genialnego Tomo, który za
pomocą swojej gitary, rozpoczął 'Escape'. W jednej chwili
podniosły się krzyki i piski ludzi. Następna pojawiła się
sylwetka Shannona, który swoją drogą wyglądał jak grecki
bóg, kiedy wyłaniał się z dymu. To wszystko było jak z
filmu i kiedy tylko to sobie uświadomiłam, krzyki zastąpił mój
śmiech. Kiedy perkusista dołączył do Chorwata serce zabiło mi
mocniej. Wreszcie tłum powitał tajemniczy głos Jareda, jego
natomiast- lawina okrzyków. Na szczęście już po chwili
największe faneczki zamilkły, i jak jeden mąż, cały Echelon
razem z Jaredem śpiewał wspaniałe intro.
Chyba
nie muszę mówić, że koncert był genialny, bo taki
faktycznie był. Osobiście brakowało mi więcej utworów w
części akustycznej, ale wszystkie fullbandy były niesamowite.
Kiedy
tylko na sekundy odzyskiwałam resztki rozumu, podczas kiedy moje
emocje wariowały, spoglądałam na to zwierzę, zwane Shannonem.
Będąc tak długo w 'świecie Marsów' za każdym razem nie
mogłam wyjść z podziwu poświęcenia chłopaków. Każdą
ich wadę czy błąd wynagradzali koncertami.
A
Shannon jak zawsze był całkowicie odcięty od świata. Liczyła się
tylko perkusja i publiczność.
Nadeszły
ostatnie partie K&Q i każdy wiedział, że to już koniec
koncertu. Jared ładnie się z nami pożegnał, obiecując, że
niedługo wrócą, Tomo z ciepłym uśmiechem kłaniał się i
wyrzucił w tłum parę gitarowych kostek. Shannon podszedł do
brzegu sceny i z głupim uśmieszkiem wpatrywał się w tłum, w ręce
trzymając kubełek swoich pałeczek. Wyrzucił parę w publikę i
trzymał już ostatnią. Szukał ostatniego szczęściarza, który
ją złapie - co nieźle mnie rozbawiło - i z mojej twarzy nagle
zniknął uśmiech.
SHANNON
patrzył prosto na mnie.
Nie
wiem jakim cudem udało mu się na mnie trafić, w sumie to stałyśmy
dość blisko, ale szczególnie się nie wyróżniałyśmy.
Zrobił
duże oczy i stał tak przez chwilę nie wykonując żadnego ruchu.
Serce waliło mi jak szalone i myślałam, że zaraz wyskoczy mi z
piersi, obryzgując wszystkich do około moją zastygłą i nie
dopływającą mi do mózgu krwią.
Po
chwili rzucił pałeczkę gdzieś za mnie, pomachał i za
szybko opuścił scenę.
Albo
umarłam, albo umarłam.
Po
jakiś 30 minutach siedziałyśmy z Jonii i parędziesięcioma innymi
ludźmi w małej sali, czekając na chłopaków. Nie powiem,
cieszyłam się, że tym razem M&G jest po występie, bo kiedy
tylko trójka dżentelmenów weszła, nie mogłam oprzeć
się ich urokowi. Zazwyczaj jakoś nie obchodziło mnie w co byli
ubrani czy jak się prezentowali, ale po krótkiej przerwie,
którą mieli, dalej wyglądali tak, jak pod koniec koncertu.
Pozostali w tych samych ciuchach, byli spoceni i uśmiechnięci.
Chwilę
z nami porozmawiali, pośmialiśmy się jak dobrzy kuple i zaczęliśmy
ustawiać się w kolejce do zdjęć. Od tej pory serce zaczęło bić
mi mocniej. Jonii, stojąca tuż przede mną niemal nie posiadała
się z radości i ciągle zaglądała do przodu, sprawdzając długość
kolejki przed nami. Ja niestety bardziej czułam niepokój niż
szczęście, ale mentalność tłumu i mnie się udzielała.
Z
coraz szybszym pulsem powoli przesuwałam się do przodu.
Nastała
kolej Jonii, która uścisnęła mi mocno rękę i przekroczyła
małe drzwi, prowadzące do mojego raju mojej zguby.
W
końcu usłyszałam głośne 'NEXT' i to właśnie była moja
kolej...
W
pierwszej chwili o ironio wzrokiem szukałam
Shannona, który stał obrócony tyłem, popijając kawę.
Odetchnęłam spokojna, ciesząc się chwilą sielanki, która
wiedziałam, że za niedługo zostanie przerwana.
Tomo
od razu powitał mnie ciepłym, ogromnym uśmiechem i chcąc, nie
chcąc, odpowiedziałam tym samym. Po standardowym 'HOLY
MOLY'-Jareda, zadano mi oczywiste pytanie: jak mi na imię.
Nigdy
nie sądziłam, że ta odpowiedź, będzie mnie kosztować tyle
wysiłku.
-Jestem
Alex- powiedziałam za cicho, przypominając sobie,
jak tłum w klubie skandował moje imię.
*M&G-bilet, upoważniający do spotkania z zespołem
Pisz dalej, Marti. Jesteś genialna! :)
OdpowiedzUsuńteż Ci się zachciało komentarzy...... ja nigdy nie wiem co pisać. więc po prostu napiszę, że fajnie, ale podobał mi się ten rozdział trochę mniej od poprzedniego c:
OdpowiedzUsuńalczi.
asdfghjkl, cholernie mi się podoba. z niecierpliwością czekam na następny rozdział! i zapraszam do siebie na boulevard-of-hope-and-dreams.blogspot.com c:
OdpowiedzUsuńdżaredaczu
zaglądam tam od jakiegoś czasu ;)
Usuń