czwartek, 12 grudnia 2013

rozdział trzeci

Głowa zwisała mi z dużego i miękkiego łóżka, kiedy to nogi wisiały nade mną w powietrzu. Tak właśnie analizowałam poprzednie dni i ewentualne wydarzenia następnych. W tle towarzyszyła mi nigdy niezawodna muzyka. Hm.. co my tu mamy? -pomyślałam po czym zaczęłam na głos wyliczać. Za 3 godziny muszę być gotowa na konfrontację = koncert, a co się z tym wiąże- spotkanie z zespołem.
-Cholera! - zaklęłam głośno- Dlaczego akurat na ten koncert spinałam dupsko i kupiłam M&G*? Pewnie dlatego, że to było twoje marzenie kretynko! -odpowiedziałam sama sobie.
-A może nie mam czego się bać? No jasne! Zapomniałam, że jestem nikim - pocieszyłam się w duchu - Ludzie na uczelni mnie nie zapamiętują, chociaż widujemy się prawie codziennie, a co dopiero Shannon- gwiazda rocka- Leto. W najlepszym wypadku w ogóle tego nie pamięta. Albo wziął to za normalność, w końcu połowa ludności płci żeńskiej fantazjuje na jego temat, nie mówiąc o tym, że jeśli tylko mają okazję - lepią się do niego. Tak jak ty, frajerko.
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie moment, kiedy dzięki jednemu mężczyźnie, poczułam się jak najwspanialsza kobieta na Ziemi. Całkowicie poddałam się chwili. Chwili z nim. Pamiętam jak jego duże i silne dłonie błądziły po moich ramionach, plecach, biodrach... WDECH.
Szybko otworzyłam oczy chcąc uciec od tych wspaniałych zabójczych wspomnień.
Słyszałam, jak Jonii krząta się po domu i oczywiście wywraca wszystko co stanie jej na drodze, do góry nogami. Pewnie mieszkanie już wyglądało jak niezły pierdzielnik, a jeszcze nie było w tym mojego udziału. A propos' pierdzielnika- Kail? Dlaczego w klubie czułam się... zazdrosna no nie wiem... zazdrosna nie potrafię tego nazwać zazdrosna. Wiem na pewno, że dziwnie się poczułam, kiedy 'całował się' z tą dziewczyną.
Nagle do pokoju wpadła Jonii.
-Haloooo! Ziemia do nieobecnej! - wskoczyła na łóżko - Chyba powinnyśmy się już zbierać, nie uważasz? - spytała z uśmiechem na ustach na co odpowiedziałam jej śmiechem.
-Przecież wszystko mamy już ustalone od miesięcy! Strój, makeup, transport. Planowałyśmy to odkąd zamówiłyśmy bilety świrusko - powiedziałam uderzając ją w ramię.
-Tym bardziej! Ruszaj dupsko! Aaaa - zaczęła się drzeć - to już niedługo!
Zaczęła skakać po moim łóżku jak opętana, więc postanowiłam się przyłączyć. Po chwili walałyśmy się po materacu jak nienormalne, okładając się nawzajem pięściami i śmiejąc.
Resztkami sił wykrzesałyśmy kolejne salwy śmiechu, kładąc się koło siebie na łóżku.
-Co jest? - usłyszałam nagle ciche pytanie. Zrobiłam zdziwioną minę, a w odpowiedzi dostałam przedrzeźniającą mnie minę przyjaciółki.
-Przecież widzę. Nie wszytko potrafisz zachomikować.
-Wydaje Ci się - zaśmiałam się - Chodź już, bo się spóźnimy. Chyba bym nas zabiła, jak nawet na koncert byśmy się nie wyrobiły - powiedziałam szybko wchodząc do garderoby, wyciągając ubrania, już dawno przyszykowane na ten dzień.
-Ty to jesteś - rzuciła Jonii, wychodząc pośpiesznie z pokoju.
Wiedziałam, że nie jest zła, może było jej odrobinę przykro, ale już się do tego przyzwyczaiła. Raczej nie rozmawiałam o swoich problemach. Zawsze radziłam sobie sama i było mi z tym dobrze. To dlatego, że nigdy nie chciałam obciążać Babci, która i tak miała za dużo na głowie. Śmierć córki, a do tego zbuntowana nastolatka. Doliczając codzienne problemy i chorobę można śmiało powiedzieć, że się nie nudziła.
Tak, moi rodzice zginęli w wypadku lotniczym. Pierdolone samoloty
Zostałam z Babcią w wieku 15 lat. Albo raczej ona została ze mną, bo śmiem twierdzić, że to jednak ja sprawiałam jej największe problemy. Wiem, że Babcia zawsze mnie kochała ale nawet ja sama ze sobą nie wytrzymywałam. Depresja, nieciekawe towarzystwo, samo okaleczanie się, narkotyki... to tylko niektóre aspekty mojej nastoletniej egzystencji. Tylko prawdziwy anioł by to zniósł, a Ona właśnie nim była. Moim własnym opiekunem, który zawsze był przy mnie, pomimo najgorszego.
Postanowiłam, że do niej zadzwonię. Wzięłam więc telefon, i ułożywszy się wygodnie na łóżku (przysięgam, mogłabym spędzić tak całe życie) wybrałam jej numer. Odebrała jak zawsze pełna życia i szczęśliwa, że do niej dzwonię. Nie obyło się bez ochrzanienia mnie, że coraz rzadziej się odzywam, ale i tak ze wszystkiego żartowała. Nawet się nie obejrzałam, a przegadałyśmy ponad godzinę. Pożegnałam się z nią, szybko tłumacząc, że właśnie czeka mnie koncert i spotkanie z trójką najprzystojniejszych mężczyzn na świecie (obraziła się za to, mówiąc, że to ona była, jest i zawsze będzie najprzystojniejsza ze wszystkich mężczyzn). Bardzo ją kocham.

Wślizgnęłam się pośpiesznie w jeansowe, krótkie spodenki z wysokim stanem, krótką, old school-ową koszulkę i trampki. Następnie poleciałam do łazienki, gdzie walcząc z Jonii o lustro, podkreśliłam oczy czarną kredką, potraktowałam tuszem rzęsy i już byłam gotowa.
Po 30 minutach byłyśmy na miejscu. Wokół było pełno Echelonu i nie tylko. U każdego, bez wyjątków, na twarzy malował się ogromny uśmiech. Stanęłyśmy w kolejce, czekając aż otworzą bramki. Atmosfera jak zawsze była wspaniała. Kompletnie obcy sobie ludzie rozmawiali ze sobą jak starzy przyjaciele, wszędzie słychać było śmiechy i spekulacje co do koncertowej setlisty. Tylko czekając dobrze się bawiłyśmy, więc koncert zapowiadał się wspaniale! W sumie, to każdym poprzednim razem tak było, ale przecież każdy koncert jest tym najlepszym.
Po godzinie, znajdowałyśmy się w ogromnej hali, pośrodku zniecierpliwionego tłumu. Jakimś cudem znalazłyśmy się całkiem blisko sceny -na moje szczęście nieszczęście- po stronie, gdzie znajdowała się perkusja.
Wkrótce na scenie pojawiła się postać genialnego Tomo, który za pomocą swojej gitary, rozpoczął 'Escape'. W jednej chwili podniosły się krzyki i piski ludzi. Następna pojawiła się sylwetka Shannona, który swoją drogą wyglądał jak grecki bóg, kiedy wyłaniał się z dymu. To wszystko było jak z filmu i kiedy tylko to sobie uświadomiłam, krzyki zastąpił mój śmiech. Kiedy perkusista dołączył do Chorwata serce zabiło mi mocniej. Wreszcie tłum powitał tajemniczy głos Jareda, jego natomiast- lawina okrzyków. Na szczęście już po chwili największe faneczki zamilkły, i jak jeden mąż, cały Echelon razem z Jaredem śpiewał wspaniałe intro.
Chyba nie muszę mówić, że koncert był genialny, bo taki faktycznie był. Osobiście brakowało mi więcej utworów w części akustycznej, ale wszystkie fullbandy były niesamowite.
Kiedy tylko na sekundy odzyskiwałam resztki rozumu, podczas kiedy moje emocje wariowały, spoglądałam na to zwierzę, zwane Shannonem. Będąc tak długo w 'świecie Marsów' za każdym razem nie mogłam wyjść z podziwu poświęcenia chłopaków. Każdą ich wadę czy błąd wynagradzali koncertami.
A Shannon jak zawsze był całkowicie odcięty od świata. Liczyła się tylko perkusja i publiczność.

Nadeszły ostatnie partie K&Q i każdy wiedział, że to już koniec koncertu. Jared ładnie się z nami pożegnał, obiecując, że niedługo wrócą, Tomo z ciepłym uśmiechem kłaniał się i wyrzucił w tłum parę gitarowych kostek. Shannon podszedł do brzegu sceny i z głupim uśmieszkiem wpatrywał się w tłum, w ręce trzymając kubełek swoich pałeczek. Wyrzucił parę w publikę i trzymał już ostatnią. Szukał ostatniego szczęściarza, który ją złapie - co nieźle mnie rozbawiło - i z mojej twarzy nagle zniknął uśmiech.
SHANNON patrzył prosto na mnie.
Nie wiem jakim cudem udało mu się na mnie trafić, w sumie to stałyśmy dość blisko, ale szczególnie się nie wyróżniałyśmy.
Zrobił duże oczy i stał tak przez chwilę nie wykonując żadnego ruchu. Serce waliło mi jak szalone i myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi, obryzgując wszystkich do około moją zastygłą i nie dopływającą mi do mózgu krwią.
Po chwili rzucił pałeczkę gdzieś za mnie, pomachał i za szybko opuścił scenę.
Albo umarłam, albo umarłam.

Po jakiś 30 minutach siedziałyśmy z Jonii i parędziesięcioma innymi ludźmi w małej sali, czekając na chłopaków. Nie powiem, cieszyłam się, że tym razem M&G jest po występie, bo kiedy tylko trójka dżentelmenów weszła, nie mogłam oprzeć się ich urokowi. Zazwyczaj jakoś nie obchodziło mnie w co byli ubrani czy jak się prezentowali, ale po krótkiej przerwie, którą mieli, dalej wyglądali tak, jak pod koniec koncertu. Pozostali w tych samych ciuchach, byli spoceni i uśmiechnięci.
Chwilę z nami porozmawiali, pośmialiśmy się jak dobrzy kuple i zaczęliśmy ustawiać się w kolejce do zdjęć. Od tej pory serce zaczęło bić mi mocniej. Jonii, stojąca tuż przede mną niemal nie posiadała się z radości i ciągle zaglądała do przodu, sprawdzając długość kolejki przed nami. Ja niestety bardziej czułam niepokój niż szczęście, ale mentalność tłumu i mnie się udzielała.
Z coraz szybszym pulsem powoli przesuwałam się do przodu.
Nastała kolej Jonii, która uścisnęła mi mocno rękę i przekroczyła małe drzwi, prowadzące do mojego raju mojej zguby.
W końcu usłyszałam głośne 'NEXT' i to właśnie była moja kolej...

W pierwszej chwili o ironio wzrokiem szukałam Shannona, który stał obrócony tyłem, popijając kawę. Odetchnęłam spokojna, ciesząc się chwilą sielanki, która wiedziałam, że za niedługo zostanie przerwana.
Tomo od razu powitał mnie ciepłym, ogromnym uśmiechem i chcąc, nie chcąc, odpowiedziałam tym samym. Po standardowym 'HOLY MOLY'-Jareda, zadano mi oczywiste pytanie: jak mi na imię.
Nigdy nie sądziłam, że ta odpowiedź, będzie mnie kosztować tyle wysiłku.
-Jestem Alex- powiedziałam za cicho, przypominając sobie, jak tłum w klubie skandował moje imię.

*M&G-bilet, upoważniający do spotkania z zespołem

martyna


4 komentarze:

  1. Pisz dalej, Marti. Jesteś genialna! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. też Ci się zachciało komentarzy...... ja nigdy nie wiem co pisać. więc po prostu napiszę, że fajnie, ale podobał mi się ten rozdział trochę mniej od poprzedniego c:
    alczi.

    OdpowiedzUsuń
  3. asdfghjkl, cholernie mi się podoba. z niecierpliwością czekam na następny rozdział! i zapraszam do siebie na boulevard-of-hope-and-dreams.blogspot.com c:
    dżaredaczu

    OdpowiedzUsuń