czwartek, 5 czerwca 2014

rozdział sześćdziesiąty szósty

.:Shannon:.
Kolejny dzień spędzony w mieście, w którym wszystko się zaczęło… i skończyło. Pisząc durnego smsa myślałem, że zgodzi się na choćby jedno spotkanie, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem co chciałem tym osiągnąć. Maiłem świadomość tego, że ona do mnie nie wróci, ale nie mogłem znieść emocji, które władały mną od dłuższego czasu. To, jak wyjechała nie dając mi niczego wyjaśnić cały czas mnie dręczyło chociaż wiedziałem, że nawet gdybym wszystko wytłumaczył, ona i tak zostałaby przy swoim z absolutną racją.

Minął ponad rok, a ja dalej nie potrafię sobie tego wybaczyć chyba nigdy mi się to nie uda. Nawet nie umiem opisać tego, co czułem, kiedy zobaczyłem MOJĄ Alex w kancelarii, kiedy reprezentowała tych złamasów z EMI. Ze wszystkich osób na świecie to musiała być akurat ona. To było jak potężny cios we wszystkie nasze wspólne wspomnienia. Przecież przez tą aferę nie mogłem kupić jej najlepszego pierścionka, przez co czułem się jak ofiara potwierdzając tylko swoją teorię, że nie zasług(uję)iwałem na Alex. Jednak kiedy za każdym razem pomyślałem o tym, że to właśnie ona odbiera nam naszą przyszłość, marzenia i ogromne pieniądze czułem do niej żal. Znała Jareda i Tomo prawie tak dobrze jak ja, byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi, cholera, przecież bywała nawet na naszych koncertach! A teraz tak po prostu stoi przeciwko nam z tymi swoimi pozakreślanymi umowami i innymi aneksami, których nie rozumiem. Pierwszy raz poczułem, że to ja zostałem zdradzony.

.:Alex:.
Zdecydowałam i wiem, że to dobra decyzja. Boje się tego, jak zareaguje chociaż w głębi serca wiem, że cała trójka będzie mi wdzięczna. Nie jestem jedynie pewna sposobu, jaki wybrałam. Wiem, że rozmowa telefoniczna i błahy sms nie są dobrym pomysłem, więc zostaje mi tylko jedno: spotkanie. Boje się tego, bo całkowicie nie jestem pewna swojej reakcji na tego człowieka. Chciałabym powiedzieć, że wyleczyłam się już z uczuć do niego, ale każda komórka mojego ciała wie, że to nieprawda. Nie wiem, czy na widok zapadniętych oczu i policzków nie zacznę płakać, a może w ogromnej chwili słabości rzucę się w jego ramiona, niszcząc wszystko to, co budowałam przez ponad rok? Jednak to był jedyny sposób, czuję, że jestem im to winna.

Od kilku minut siedzę w zgaszonym, ciemnym samochodzie na parkingu jednego z lepszych hoteli w Nowym Yorku, chociaż każdy z nich był niezwykle drogi i prestiżowy. Jutro odbędzie się ostatnia rozprawa w sprawie złamania umowy przez zespół i sędzia wreszcie wyda ostateczny wyrok. Biorę głęboki oddech i powoli wysiadam z auta. Uda mi się- powtarzałam w drodze przez duży, jasny holl. W takich chwilach jak tamta jeszcze bardziej doceniałam swój zawód. Wystarczyło, że pokazałam w recepcji wizytówkę i od razu kierują mnie do pokoju Shannona. Kiedy windą mijam kolejne piętra, zbliżając się do tego właściwego wyrzucam sobie w myślach, że równie dobrze mogłabym poprosić Jareda, Emmę albo Tomo o tą krótką rozmowę, jednak nie będę się oszukiwać- chcę się z nim zobaczyć. Wiem, że to cholernie ryzykowne, ale nic nie poradzę na to, że wciąż coś do niego czuję. Nie wiem nawet czy to coś pozytywnego czy zupełnie przeciwnie, jednak owa rzecz każe mi w końcu zapukać do drzwi. Czekam zaledwie kilka chwil, jednak na moim czole zdążyła pojawić się kropelka potu. Wypuszczam powoli ciężkie powietrze, które od dłuższego czasu zalega w moich płucach niczym kamienie i już mam nadzieję, że go nie zastałam, kiedy drzwi lekko się uchylają. Widzę go, znów. Zwariowałam, znów.

.:Shannon:.
Nie wierzę w to co widzę, a przecież zapas alkoholu na dzisiejszą noc jest jeszcze nietknięty. To ona, stoi przed moim pokojem, perfekcyjna jak zawsze. Wygląda obłędnie w długiej, ciemnej kurtce i z każdym szczegółem, który nie jest dla mnie teraz ważny. Podoba mi się nawet ta długa kitka prostych włosów, która zwisa od góry jej głowy. Przypomina mi obraz Alex- zimnej prokurator, która swoimi słowami zapewnia sędziego i ławę przysięgłych o naszej winie i pozbawia nas wszystkiego. Stoimy tak kilka chwil, żadne z nas nie mówi nawet słowa. Pomimo tego, że jej wzrok nie wyraża żadnych emocji zauważam malutką kropelkę potu na jej czole- pojawia się zawsze, kiedy się denerwuje, pamiętam. Chciałbym coś powiedzieć, zrobić, ale nie mogę.
-Zrezygnowałam – słyszę jej głos, który jest zupełnie inny od tego, jakim witała mnie każdego ranka z uśmiechem na twarzy. Ile bym dał, żeby przeżyć to choćby jeszcze jeden raz. Po kilku sekundach chyba dostrzega moje zdziwienie na twarzy i dodaje: -Oddałam tą sprawę, już jej nie prowadzę, nie mogę. – Kończy cicho, głośno przełykając ślinę. Alex spogląda na nerwowo plecione przez siebie dłonie a ja znów myślę o tym jak wiele straciłem, pozwalając jej odejść. Wiem, że to ona dawała mi szczęście. Prawdziwe poczucie szczęścia, nie adrenalina którą czułem przed każdym koncertem, która błędnie zastępowała mi definicję tego słowa. To Alex każdym słowem czy uśmiechem sprawiała, że czułem się dobrze z samym sobą. Otrząsam się po chwili, nie chcąc kolejny raz wprawiać się w okropne poczucie straty, które czuję każdego dnia poprzez cholerną pustkę.
-Dziękuję… za całą naszą trójkę – mówię, czekając na jej spojrzenie. Mam ochotę unieść jej głowę tak, jak robiłem to kiedyś za pomocą jednego czy dwóch palców podpierając jej brodę, chociaż wiem, że nie mam do tego prawa. Kiedy o tym myślę, ona obdarza mnie niepewnym spojrzeniem.
-Po prostu nie mogłam. Za wiele nas łączyło. – Poczułem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. A to tylko dlatego, że użyła formy przeszłej- łączyło.
-Przepraszam, pewnie masz przez to wiele problemów i…
-Są inne kancelarie. – Przerywa mi i jestem jej za to wdzięczny, bo jestem okropny w przepraszaniu. –Dam jakoś radę. – Przełykam głośno ślinę i odpowiadam zgodnie z prawdą:
-Wiem. Zawsze sobie radzisz. – Odkąd pamiętam właśnie tak było. Nie prosiła innych o pomoc, nie chciała się narzucać. Rozwiązywała swoje problemy licząc tylko na siebie, chociaż dookoła otaczali ją ludzie, którzy byli gotowi pomóc jej w każdej chwili.

.:Alex:.
Znów nastała niezręczna cisza, co było jedynie znakiem, że nasza rozmowa powinna się już skończyć. Jednak ja nie chcę odchodzić, wiem, że prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Ale muszę być twarda, nie mogę pozwolić sobie na kolejne upokorzenie z jego strony.
-Alex ja… - zaczyna, jednak przerywam mu w połowie zdania.
-Nie czuj się zobowiązany do rozmowy. Przyszłam powiedzieć Ci o swojej rezygnacji, to tyle. – suka- rzucam sama do siebie. Shannon spuszcza wzrok i znów trwamy w niezręcznej ciszy. Próbuję dostrzec wyraz jego twarzy, jednak nie jest to proste. Pomimo moich starań widzę rzeczy, które wypierałam. On naprawdę wygląda źle. Oczy są zapadnięte, dookoła widać lekkie napuchnięcie, do tego w momentach kiedy na mnie patrzy widzę przekrwienie, które nie informuje mnie o niczym dobrym. Nienawidzę siebie bo wiem, że to moja wina. Nienawidzę jego, bo on mnie do tego zmusił.
-Wiesz, że Cię szukałem, prawda? – zaczyna cicho, a ja wiem, że to moja najtrudniejsza rozmowa w ciągu ostatniego roku. – Dzwoniłem do każdego, u kogo mogłabyś się zatrzymać, pojechałem do Richmond, ale tam też Cię nie było. Jonni wyrzucała mnie z domu setki razy, Kail robił to samo. Nikt nie chciał mnie do Ciebie dopuścić.
-To prawdziwi przyjaciele, chcą dla mnie jak najlepiej – mówię cicho, czując jak palące łzy cisną mi się do oczu. Nie wierzę, że to powiedziałam. Widzę jego wzrok-wyraża więcej bólu niż mogłam kiedykolwiek zobaczyć. Wiem, że to go zabolało. po cholerę to powiedziałam, może wcale tak nie myślę, a może jednak? Sama nie wiem, to skomplikowane.
-Wtedy, tamtego dnia – zaczyna, odchrząkując. Teraz stoi już wyprostowany i patrzy prosto w moje oczy. Staram się dotrzymać mu ‘kroku’ ale jego spojrzenie jest… trudne. – znalazłem Twoje zdjęcie pod materacem w nasze… w sypialni. Każdego dnia mam je przy sobie. Tyle razy próbowałem się z Tobą skontaktować, jakkolwiek, ale zmieniłaś numer, mieszkanie. Nawet nie wiesz, jakie to było okropne…
-Shannon, przestań. – Musiałam mu przerwać, to tak bardzo boli.
-Chcę Ci wytłumaczyć, teraz, kiedy sama tu przyszłaś.
-Chciałam tylko powiedzieć, że przestałam reprezentować EMI, nie przyszłam tu, żeby znowu płakać. Robiłam to przez ostatni rok. – Wiedziałam, że tak to się skończy. Po moim policzku właśnie spływają łzy. –Przez Ciebie – dodaję, nie mając pojęcia dlaczego chcę go bardziej zranić.
-Proszę, nie płacz – mówi, i robi coś, przez co powinnam wybiec z hotelu, jednak ja się nie ruszam. Powoli kładzie swoją dłoń na moim mokrym policzku, a ja dokładnie śledzę jej drogę. Cicho szlocham, mając świadomość tego, co Shannon ze mną robi. Znowu. Nie mam na to siły.
-Zostaw mnie. Już nigdy więcej tego nie rób. – Silę się na stanowczy ton, ale on nawet się nie rusza. –Shannon! – chciałam, aby to był krzyk, ale średnio mi to wyszło. Odskakuję nagle, broniąc się przed jego dotykiem. Od kiedy jego dotyk nie był właśnie tym, który chronił mnie przed światem?
-Alex… - robi krok w moją stronę, a ja boje się, co chce zrobić.
-Zrobiłeś już wystarczająco, teraz tylko zostaw mnie w spokoju. Mnie i moich bliskich – przymykam oczy i obracam się, jednak on łapie mnie za rękę. –Puść mnie. – Syczę przez zęby, mając w oczach łzy.
-Nie. –Mówi dobitnie, a ja nie mam już sił na cokolwiek. Tak mi się wydaje, chociaż po chwili ogarnia mnie ogromna złość. Jak on może być tak bezczelny? Nie dość mnie już zranił? Dlaczego nie pozwoli mi odejść? Dlaczego chce mnie bardziej upokorzyć?!
-Shannon! – używam całej swojej determinacji, która sprawia, że krzyczę. –Nie chcę tu być, zostaw mnie! Po prostu zapomnij, tak jak to udało Ci się na jachcie!
-Alex! – ponownie wykrzykuje moje imię, co tylko wywołuje u mnie nieopanowaną złość, jednak w jego podniesionym tonie nie ma rozkazu, lecz bezradność.
-Nie krzycz na mnie! Nie życzę sobie tego, rozumiesz? Puszczaj! – wyrywam dłoń z jego uścisku, jednak on nie pozwala mi odejść nawet na krok, chociaż bardzo chciałabym znaleźć się już w swoim łóżku i móc przeżywać bieżące wydarzenia. Ponownie zamyka dłoń na moim nadgarstku i zdecydowanym ruchem przyciąga mnie do siebie. Szamoczę się w każdą stronę, jednak brunet zamyka mnie w mocnym uścisku. Próbuję wyrwać się na ile mam sił, jednak te opuszczają mnie w najgorszym momencie. Nie wiem co robić. Czuję się z nim tak… dobrze. Wdycham jego perfumy, w których wyczuwam okropny zapach papierosów. W mojej głowie jest kompletna pustka, a może przeciwnie- kumuluje się tam tyle emocji i myśli, że nie wiem, na czym się skupić. Zaczynam płakać i nawet nie próbuję tego przy nim powstrzymać. Daję mu kolejny dowód na to, że udało mu się mnie poniżyć.

.:Shannon:.
Nie mam pojęcia dlaczego to robię, po prostu wiem, że muszę. Chcę ją uspokoić, moją małą, wystraszoną Alex. Jest tu ze mną i chce zatrzymać tą okropną chwilę, gdzie każdy z nas odczuwa cholerny ból. Jej klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim tempie i wiem, że wciąż płacze. Staram się nie dopuszczać do siebie łez, jednak czuję je pod powiekami.
-Ciii- szepczę do jej małego ucha, a ona cicho zanosi się płaczem. –Kocham Cię i zawsze będę. – Mówię a ona od razu się ode mnie odsuwa. Ociera oczy, które w niektórych miejscach są czarne od kosmetyków. Sięgam dłonią do jej policzka, ale ona robi krok do tyłu. –Nie bój się, nigdy bym Cię nie skrzywdził, wiesz o tym. –Patrzę na zapłakane oczy Alex, które nie są już takie same.
-Nie, wcale nie wiem. – Mówi cicho, ofiarując mi najsmutniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. –Do widzenia. – ostatni raz spoglądam na osobę, którą wciąż kocham. Którą tracę, już straciłem. Nie zamykam drzwi, obserwuję każdy jej ruch, dopóki nie znika za rogiem korytarza.

.:Alex:.
Wybiegam z hotelu wpadając na kilka osób, których nie zauważam przez łzy, które ponownie wypalają skórę moich policzków. Kiedy wpadam na parking uderza mnie chłodny wiatr, który sprawia, że niektóre miejsca na mojej twarzy zaczynają piec. Dobrze się z tym czuję, najwyraźniej to kara za moją słabość. Właśnie tego się bałam- swojego odruchu na widok Shannona. Odruchu, bo za nie odpowiedzialne jest bardziej moje ciało niż rozum. Potrzebowałam go blisko siebie i dobrze o tym wiedziałam, to dlatego postanowiłam spotkać się z nim osobiście. Jednak nawet przez myśl nie przeszedł mi podobny scenariusz naszej rozmowy. Dlaczego musiał to zrobić? Otoczyć mnie swoimi szerokimi ramionami, które mogłabym przysiąc, uważałam kiedyś za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Rzeczywiście kiedyś nim było. Znów to zrobił- upokorzył kolejny raz pokazując mi, że wciąż go potrzebuję. Choć wcale tak nie jest, a nawet jeśli to wmawiam sobie, że potrzebuję więcej czasu.
- Kocham Cię i zawsze będę. ??? to niemożliwe, że padło to z jego ust. A co jeśli to prawda? Jeśli mogłabym dać mu szanse? Tyle, że próbowałam tego setki razy, płacząc w pustym mieszkaniu w Nowym Yorku. Po prostu nie potrafię wybaczyć mu tego, że spieprzył mi życie- nie, wcale nie przesadzam. Przez niego (dzięki niemu?) tyle się zmieniło. Rzuciłam pracę, w tym czasie odeszła Annie, zatopiłam się w nauce i osiągnęłam kilka sukcesów. Byłam w trasie z rockowym zespołem! Poznałam jego mamę i spędziłam z całą ich rodziną kilka dni, które są dla niektórych najważniejsze podczas całego roku, który niedługo po nich ma się skończyć. Zostałam ciocią a zaraz po tym przeprowadziłam się na drugi koniec kraju. Zostawiłam przyjaciółkę w Nowym Yorku. Zrobiłam nawet prawo jazdy, poważnie się zaręczyłam – na to wspomnienie ponownie szlocham głośno, kiedy siedzę na chłodnym asfalcie koło swojego samochodu, opierając się o drzwi auta.

Osiedliłam się w zupełnie nowym miejscu- Mieście Aniołów, gdzie podobno ludzie spełniają swoje marzenia. Cóż, w sumie ja również mogę zaliczyć kilka pozycji na swojej liście. To tam podjęłam poważną pracę w kancelarii adwokackiej i to właśnie w LA pierwszy raz stanęłam na wokandzie sądowej. Później żyłam niczego nieświadoma, kiedy mój narzeczony kłamał mi w oczy dzień za dniem, witając mnie uśmiechem każdego ranka… Nie żałuję tego. Niczego, co związane z Shannonem. I chociaż czuję, że serce wyskoczy mi za każdym razem, kiedy o tym myślę jestem wdzięczna za każdą chwilę, jaką mi podarował. Nie ważne, ile za to zapłaciłam. Jednego jestem pewna- żyłam chwilą, ciesząc się obecnością osoby, którą kochałam ponad wszystko. Zdaję sobie sprawę ze swojej naiwności, ale jestem wdzięczna Shannonowi za każdą chwilę spędzoną razem.

.:Shannon:.
Wracam do smutnego pokoju, smutnego życia. Siadam na ziemi, opierając się o drzwi, ale jest mi wszystko jedno. A więc tak kończy się moje szczęście. Teraz już wiem, że nie jestem zdolny do miłości. Miałem swoją szansę, od tak dawna wreszcie czułem się spełniony i miałem poczucie, że każdy dzień jest najlepszym jaki przeżyłem. A kolejny przynosił tą samą myśl, a za nim przychodził następny.
Jednak już po wszystkim.
Ona odeszła, na dobre.
Cały rok walczyłem ze sobą i z brakiem jej obecności i teraz już wiem, że jestem zwyczajnie za słaby na zapomnienie. To cholernie smutne, kiedy stajesz się czymś, czego zawsze się bałeś. Człowiekiem nie zdolnym do miłości.
To ja- Shannon Leto. Mężczyzna, który podobnie jak mój brat, sprzedał szczęście i miłość w życiu za marzenia i ulotne poczucie spełnienia jakie daje pogoń za karierą.
Cóż, „nie masz wpływu na to, że ktoś Cię skrzywdzi na tym świecie, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie. Podoba mi się mój wybór. Mam nadzieję, że ona jest zadowolona ze swojego.

.:Alex:.
Jestem, Shannon. Naprawdę jestem.”**

** przerobiony (przeze mnie) cytat z książki ‘Gwiazd naszych wina’
KONIEC
|*|
Tak, to już koniec mojego opowiadania. Możecie nie zgadzać się z moją decyzją, jednak ja uważam, że wszystko (co dobre... jasne) musi się kiedyś skończyć, a ja od początku kierowałam się mniej więcej w tą stronę. Wiem, że niektórzy zauważyli (z czego bardzo się cieszę), że w swoim opowiadaniu chciałam pokazać ZWYKŁE życie dość niezwykłych osób, niekoniecznie umieszczając wybuchy czy inne zamachy (?) co drugi rozdział. Mam nadzieję, że komuś jednak się podobało i zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią do tego rozdziału, ale też całej historii. 
DZIĘKUJĘ bardzo za każdy komentarz i słowo wsparcia i nie będę już zanudzać! 
Na koniec powiem tylko, że możecie zaglądać tu od czasu do czasu jak Wam się przypomni, bo planuję dodać jakąś miniaturkę może? Zobaczymy. 
DZIĘKUJĘ jeszcze raz! 
martyna