poniedziałek, 28 kwietnia 2014

rozdział pięćdziesiąty pierwszy


Promyki majowego słońca przedzierają się przez lekko zabrudzone okna. Budzą mnie, delikatnie smyrając po twarzy. To miłe uczucie, zwłaszcza, że przez ostatni czas jedyną pobudką był wstrętny dźwięk budzika albo donośny płacz Joela. Przeciągam się, ponownie opadając na poduszki. Spoglądam na zegarek, który wskazuje godzinę dziesiątą. Wstaję i udaję się do małej łazienki, tuż obok mojego starego pokoju. Obmywam twarz i przyglądam się jej. To co widzę specjalnie mnie nie zaskakuje. W lustrze widzę kobietę blisko trzydziestki z dwoma widocznymi bliznami. Shannon jeszcze ich nie widział, bo ostatnio nawet videorozmowy przestały u nas funkcjonować. Mam nadzieję, że szybko się przyzwyczai do widoku, który powiedzmy- zaakceptowałam. Wchodzę pod prysznic, który teoretycznie mnie orzeźwia. Myję włosy ulubionym szamponem Babci, który do tej pory stoi na półce. Nie miałam serca go wyrzucać, z resztą tak jak innych przedmiotów, więc dom wciąż pełen jest jej pamiątek. Po kilkunastu minutach przebrana w krótkie, jeansowe spodenki i czarny top schodzę do kuchni, gdzie wita mnie szczebiotanie Joela. Ma dopiero niespełna dwa miesiące a rośnie jak szalony. Powoli z Jonni opróżniamy jego garderobę z za małych ubranek, uzupełniając następnymi, słodkimi wdziankami.
-Siemka – witam się z tą dwójką, podchodząc do starego zaparzacza, z którego każda kawa jest czarna jak smoła, dlatego dolewam do kubka ostatki mleka, które bezczelnie trafiły do malucha.
-Coś się nie spieszyłaś – mówi przyjaciółka, szykując butelkę.
-W końcu mogłam się wyspać, chociaż słońce nie do końca mi tego życzyło – śmieję się i podchodzę do małej, drewnianej kołyski, którą przywiozłyśmy ze sobą. –Cześć smrodzie – podaję mu palec, który natychmiast ściska, a następnie próbuje włożyć do buzi. Bawię się z nim jeszcze chwile, dopóki nie czuję cudownego zapachu kawy. –Wybacz mały, ale ten palec będzie mi jeszcze potrzebny – daję mu buziaka w całkowicie niezamknięte usta. Jest uroczy i jak zawsze na ten gest, uroczo się śmieje.
-O której jedziemy? – pyta Jonni, wyciągając szkraba z kołyski.
-Za godzinę, nie wiem, zależy o której się wyrobimy – odpowiadam, sięgając po jeszcze ciepłe tosty z serem.
-Okej, bo chciałabym jeszcze skoczyć do sklepu. Joel połyka wszystko jak maszyna.
-Ma coś po ciotce!- śmieję się, a po kilkunastu minutach zmieniam koszulkę na trochę dłuższy sweter i wciągając trampki na nogi jestem gotowa. Oczywiście mamy z Jonni lekką obsuwę w czasie, bo szanowny synek nie dawał niczego na siebie założyć. Nie wiem jak, ale w końcu obyło się bez płaczu i mogłyśmy opuścić dom Annie. Szłyśmy przez miasto, z wózkiem przed nami i pomimo tego, że Richmond to stosunkowo duże miasteczko, nadal wszyscy się tu znają, więc nie obyło się bez idiotycznych komentarzy na temat małego i dwóch kobiet. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie potrafią być tacy… głupi i nietolerancyjni.                                                                               Koło południa siedziałyśmy w urzędzie miasta, czekając na swoją kolej, co trwało całą wieczność, jednak musiałam załatwić wszystkie formalności. Mianowicie, sprzedawałam dom. To było jedyne, słuszne rozwiązanie. Pieniądze, które zostawili mi rodzice powoli się kończyły, a wydatków przybywało. Dalej szukałam okazji na zrobienie aplikacji, ale wciąż pozostawałam na etapie prób, które jednak kosztują. Poza tym czekała mnie przeprowadzka do LA, gdzie miałam kupić mieszkanie. Rozmowy, które przeprowadziliśmy z Shannonem na temat pieniędzy w tej sprawie można liczyć w tysiącach, ale jednym z warunków było to, że cenę nowego mieszkania dzielimy równo na pół. Dodatkowo, dom był dość stary i nie używany i nie restaurowany tylko coraz bardziej niszczał. Mam nadzieję, że nowi właściciele potraktują go należycie i zajmą się nim odpowiednio. Wreszcie nadchodzi nasza kolej a sama obecność przy okienku zajmuje nam nie więcej niż piętnaście minut. Z urzędu udajemy się na cmentarz, a mi jakby serce bije szybciej. Po drodze kupujemy koliste wianki kwiatów, które Annie za każdym razem kupowała lub czasami robiła dla rodziców.
-Wiem, wiem, Pani pewnie też skopałaby mi tyłek, ale już z tym skończyłam i oficjalnie jestem abstynentką. – uśmiecha się Jonni, która siedzi na małej ławeczce, naprzeciwko tabliczek. –Ale jak Państwo widzą Joel ma się dobrze, a może nawet za dobrze, bo tych dwóch rozpieszcza go na każdym kroku – śmieje się, kiedy ja pielęgnuję miejsce między nagrobkami. Po kilkunastu minutach wspólnej rozmowy zostawia mnie samą w rodzicami i Babcią, spacerując z małym między alejkami.
-Wiec… - zaczynam, siedząc jak zawsze na trawie przed nimi. Czuję się okropnie, bo tak dawno mnie tu nie było, zaniedbałam to miejsce, a w dodatku sprzedaję dom. –Naprawdę mi głupio, przepraszam Was, ale wiecie jak było. Wszystko widzieliście, również to, jak spieprzyłam parę spraw. Dobra, sorki – poprawiam się za przekleństwo w ich obecności – Ale teraz będzie coraz lepiej. Obiecuję Wam, że minimum raz w miesiącu będę tu przyjeżdżać. Właśnie, najlepiej będzie jak zrobię prawo jazdy – wpadam na nowy pomysł, który o dziwo wydaje się całkiem sensowny- A co do tego domu… Długo nad tym myślałam i… dobra, bez owijania w bawełnę, wiem, że to Wasza trójka podsunęła mi ten pomysł pewnego dnia – uśmiecham się – Mamo, Tato, zawsze chcieliście, żebym żyła tak, jak chcę. Annie ciągle powtarzała mi, że chcielibyście, żebym była szczęśliwa, i wiem, że sama tego chcesz – spoglądam na tabliczkę Babci – Ale mogę Wam obiecać, że nie sprzedam go byle komu! Nie pozwolę, żeby jacyś frajerzy kręcili się po naszym terenie!-  śmieję się, możliwie odrobinę za głośno. –Trzymajcie kciuki, za kilka dni mają być wyniki testów i choler…- zakrywam usta dłonią w porę – no jestem zdenerwowana. W ogóle ostatnio duuużo się dzieję – uśmiecham się do siebie i sama nie wierzę, że wszystko tak się pozmieniało. Znalazłam w końcu mężczyznę, z którym niedługo zamieszkam, więc tych trzech na górze pewnie się cieszą, zwłaszcza, że Annie była zakochana w moim Shannonie. W dodatku spełnię marzenie i mam nadzieję, zostanę adwokatem. Zacznę życie w innym miejscu, na zupełnie innych zasadach. –Dlatego proszę, znacie mnie, więc wiecie, że czasami przydaje mi się kop w tyłek. Nie wahajcie się, okej? Ha, po co ja w ogóle o to proszę? – prycham ze śmiechem – zawsze się wtryniacie. Kocham Was i nigdy nie zapomnę – zapewniam, obiecując sobie, że nie zaniedbam już swoich spotkań z najbliższymi osobami w moim życiu.
Po południu czeka mnie jedna z cięższych rzeczy do zrobienia. Wygląda to jak scena z filmu, ale nie towarzyszyła nam piękna sceneria kolorowych rabatek na podwórku czy wesoła melodyjka w tle. Większość roślin nie odbiła po mroźnej zimie, a ja nie miałam pojęcia jak im pomóc. Było mi ich szkoda, i tylko jeden rządek zaczął pączkować. Postanowiłam, że zabiorę go ze sobą do Nowego Yorku, chociaż nie mam pojęcia co to za kwiat, ale jestem pewna, że jest piękny, bo Annie hodowała tylko takie. Nadszedł moment, kiedy wspólnie z Jonni wbiłyśmy w ziemię przed domem dużą, drewnianą tabliczkę z napisem ‘NA SPRZEDAŻ’. Chciałam zrobić to z uśmiechem na twarzy, ale nie było nawet mowy o jakimkolwiek pozytywnym uczuciu. Ale dzięki przyjaciółce szybko się z tym uporałyśmy i razem z Joelem weszłyśmy do środka. Zaparzyłyśmy sobie herbatę i wspólnie w salonie zamieszczałyśmy informacje o sprzedaży domu w Internecie.
-Skoro jesteśmy w temacie – zaczyna przyjaciółka – to Twoja przeprowadzka jest pewna? – pyta.
-Jeszcze nie mamy ustalonych wszystkich szczegółów, ale wiem tylko, że będę mieszkała w Los Angeles. Ja? Nie wiem jak to wyjdzie, ale nie zdziw się, jak wrócę do Ciebie z podkulonym ogonem po pierwszym tygodniu – śmieję się, ale Jonni ma nieco skwaszoną minę. –Hej, co jest? – podchodzę do niej i kucam przed kanapą, uśmiechając się do Joela, który leży koło mamy.
-Nic, tylko się martwię, chyba mam prawo, nie? Od zawsze byłyśmy razem a teraz jakiś najlepszy perkusista na świecie tak po prostu mi Cię zabiera. A Ty też nie pomyślisz nic, no wyobraź sobie, co ten tutaj biedny zrobi bez ukochanej cioci, która jako jedyna bawi się z nim o każdej porze? – mówi bez przerwy a ja uśmiecham się smutno, łaskocząc małego po brzuszku.
-On akurat zyska na tym najwięcej – śmiejemy się, po czym wtulam się w ramię przyjaciółki. –Przecież to nie koniec, halo!
-Przecież wiem, ale i tak… no wiesz, jednak przez te lata przyzwyczaiłam się do Twojego jazgotania i takie tam.
-Jo! – besztam ją i raczę uderzeniem w ramię. –Jak tak mnie kochasz, to zrób kolację.
-Jasne, jasne, korzystaj, dopóki masz takiego anioła koło siebie – mierzwi mi włosy i udaje się do kuchni. Zrzucam na ziemię poduszki i kładę się obok Joela, podpierając się na łokciu. W tle gra ulubiony zespół Jonni, na który mały jest od początku skazany, ale to akurat dobrze dla niego- od najmłodszych lat będzie przyzwyczajony do dobrej muzyki a nie radiowego chłamu. Obserwuję małego krasnoluda, który jak zawsze macha łapkami i łapie mój palec. Jest taki rozkoszny i myśl zostawienia go a następnie widywania tylko parę razy do roku nie należy do tych przyjemnych. Ale z drugiej strony nie jestem tu tak potrzebna. Jonni ma Kaila, który oszalał na punkcie mamy i jej pociechy. Specjalnie przywiózł nas z Nowego Yorku tutaj, po czym wrócił na dzisiejsze zajęcia, żeby jutro znów narobić kilometrów i bezpiecznie zabrać nas do domu. Jest kochany i bardzo się stara, dlatego wiem, że zapewni Jonni i Joelowi wszystko, czego będą potrzebowali. A Shannon? Czy jestem pewna, że on zatroszczy się o mnie w odpowiedni sposób? Czy kiedyś założymy rodzinę i będziemy mieć razem dziecko? Potrząsam szybko głową, odrzucając od siebie te głupie pytania. Oczywiście, że Shannon da mi wszystko, czego będę potrzebowała, robi to od kiedy się poznaliśmy! A dziecko? Jak mogę o tym myśleć, skoro sama nim jestem? Z niedowierzaniem w samą siebie łaskoczę Joela w brzuszek, podziwiając jego uroczy uśmiech. Jest kochany i nie chce go zostawiać, ale po drugiej stronie czeka mnie alternatywa.
-Wybacz maluszku, ale jest już inny mężczyzna… czy raczej chłopiec w moim życiu – śmieję się i wracam do zabawy z małym terrorystą, który wszystko wymusza płaczem lub powalającym śmiechem. Ma to po mamie.
*
To już ostatnie nasze zajęcia. Oczywiście prowadzi je nasz główny wykładowca- Pan Wincher. Naprawdę cieszę się, że trafiliśmy akurat na niego, bo jego opinia jest jedną z najlepszych na całym NYLU. Z grubsza dziękuje nam za współpracę przez te kilka lat, ale nie zdradza wszystkiego, zostawiając zapewne głębsze przemówienie na jutrzejsze wręczenie dyplomów. W ciągu paru godzin dostaję trzeci telefon, i kiedy nadużywając życzliwości profesora wychodzę go odebrać, okazuje się to kupiec domu w Richmond. Jestem naprawdę zaskoczona, bo do tej pory otrzymałam sześć zgłoszeń od zainteresowanych. Pewnie połowa z nich zrezygnuje, ale będę miała pewność, że nie zrobią z miejsca mojej młodości jakiejś meliny.
-Panno Batch, jak zawsze wie Pani, kiedy się pojawić. Właśnie chciałem wyróżnić Panią i Pana Netrosa. Zdecydowanie wykazali się państwo najlepszymi wynikami i serdecznie Wam gratuluję – ściska nam dłonie, chociaż widzę wahanie w jego zachowaniu, kiedy przychodzi moja kolej. Decyduje się jednak na zwykły uścisk dłoni, chociaż nie miałabym nic przeciwko przytuleniu. Dużo mu zawdzięczam.
Po południu jesteśmy wolni, ale po zajęciach zatrzymujemy się ze znajomymi z roku w pobliskiej knajpce. Planujemy jutrzejszą imprezę, na którą specjalnie wynajęto klub. Mam nadzieję, że Shannon zdąży przylecieć na wręczenie dyplomów, ale z tego co mówił, może być sporo kłopotów na lotnisku. Nie winię go za to, ale naprawdę miałam nadzieję, że zobaczy mój sukces, zwłaszcza, że ani Rodzice ani Annie tego nie doczekali. Ale może uda im się dotrzeć na czas, zobaczymy. Czekamy godzinę przy kawie, po czym prawie biegiem puszczamy się z powrotem do budynku uczelni. Właśnie wywieszają wyniki testów, a już jest tam spora grupka. Nie mam planu jak przebić się przez tych wszystkich wyczekujących, więc jedyne co udaje mi się zrobić, to zerwanie kartki z wynikami i pospieszne szukanie swojego nazwiska. Niektórzy już wyszarpują mi listę, obrzucając wyzwiskami, ale dalej śledzę wzrokiem tabelki. Batch, Batch, przecież powinnam być gdzieś na początku, do cholery! Kiedy w końcu odnajduję pięć dobrze znanych mi literek podrzucam wyniki do góry i podskakuję ze szczęścia. 98% z testu ogólnego! Jak ja to zrobiłam? Nie wierzę w to, bo kiedy spoglądałam z paniką na wyniki innych co chwile przewijało się maksymalnie siedemdziesiąt procent. Mało nie posiadam się z radości, kiedy przypomina mi się ostatni rok w liceum. Jak dawno to było? Ile się u mnie zmieniło? Nie mam czasu na te pytania, bo już czekam, aż Shannon odbierze ode mnie telefon, następnie Jonni, i Vicki, które krzyczą i cieszą się do słuchawki niemal tak głośno jak ja.
*
Właśnie kończę przebierać Joela, po czym biorę go na ręce i próbuję ukołysać do snu. Robi się coraz cięższy, ale to wciąż mała kruszynka. Przebywanie z nim zawsze pozwala mi się odstresować i tak samo jest tego wieczora. Staram się nie myśleć o tym, że już jutro otrzymam dyplom ukończenia prawa, mam nadzieję w obecności moich bliskich. Za kilka dni wyjadę z Nowego Yorku i chyba prędko tu nie wrócę, no chyba, że jakaś kancelaria przyzna mi aplikację, ale pogodziłam się już z porażką na tym polu. Za niedługo zacznę życie w nowym mieście, które wydaje mi się zdecydowanie przeludnione, fałszywe i odrobinę papierowe**, ale wciąż ciekawe i przede wszystkim śliczne. Nawet nie wiem, czy działa tam metro… działa? Nie jestem pewna, więc coraz bardziej zastanawiam się nad pomysłem zrobienia prawa jazdy.  I chyba najważniejsze: zacznę ‘normalne’ życie w ‘normalnym’ tempie z nienormalnym mężczyzną, którego kocham. Po prostu wszystko nabierze obrotu, na który czekałam po długim okresie monotonności w moim życiu.
*
Budzę się rano jeszcze przed budzikiem, i chociaż cała ceremonia zaczyna się dopiero o piętnastej, ja jestem na nogach od dziesiątej. Zanim zjadłam śniadanie z dziesięć razy znalazłam się w sypialni przyjaciółki, sprawdzając, czy Joel śpi i czy wszystko z nim w porządku. Za każdym razem w moją stronę leciały poduszki czy inne przedmioty, które miała pod ręką obudzona przeze mnie Jonni. Wreszcie zjadłam swoją codzienną miskę płatków i popiłam kubkiem kawy, z mniejszą niż zawsze ilością mleka. Parę razy wyciągnęłam i z powrotem schowałam do szafy przygotowany na dzisiaj strój. Cały czas zerkałam na telefon, czekając na jakąś informację od Shannona, ale rano napisał tylko, że jeszcze nie zna dokładnej godziny odlotu. Koło południa umyłam starannie głowę, po czym ją wysuszyłam, a fale uwydatniłam, używając gdzie nie gdzie lokówki. Dwie godziny przed czasem konfrontacji kazałam Jonni mnie pomalować. Miała do tego naprawdę dobrą rękę, dlatego po zmaganiu się z moją nieciekawą twarzą wreszcie wyglądałam adekwatnie do okazji. Miałyśmy pół godziny do planowanego wyjścia, a dalej czekałyśmy na rodziców Jo, którzy mieli w ten dzień zaopiekować się Joelem. W tym czasie poszłam do sypialni, i odsuwając wyciągniętą już, choć nadal pustą walizkę, wyjęłam z szafy sukienkę. Była czarna, bo tylko taki kolor akceptowałam, jeśli chodziło o ‘krótsze’ kreacje. Sięgała mi do połowy uda i była jedną z najprostszych. Jedynie dekolt jak i wycięcie na plecach były odrobinę odważne, ale zamierzałam narzucić na siebie marynarkę lub krótką kurtkę, pomimo wczesno-czerwcowego ciepła. Do tego dobrałam brązowe czółenka i małą torebkę tego samego koloru, którą razem z Jonni wygrzebałyśmy gdzieś w vintagowym sklepie. Wreszcie usłyszałam dzwonek do drzwi i poleciałam otworzyć. Rodzice przyjaciółki powitali się jak zawsze serdecznie, gratulując mi osiągnięć. Uśmiechałam się uprzejmie, jednak w środku denerwowałam się jakbym miała przystąpić do testu życia. Kiedy Kail dał nam znać, że czeka na nas na dole pożegnałyśmy się z całą trójką i zeszłyśmy na dół. Kiedy byłam już przy samochodzie musiałam wrócić się do góry po kurtkę, której zapomniałam. Na koniec ucałowałam Joela w czoło i machając do niego pobiegłam na dół, przeskakując po dwa schody na raz w parunastocentymetrowych szpilkach. Po drodze cały czas zerkałam na zegarek, jakby miało to pomóc Shannonowi w przyjechaniu na czas.
Po pół godzinie siedziałam już na jednym z steki krzeseł ustawionych w kilkunastu rzędach. Z tyłu, na miejscach dla gości zlokalizowałam przyjaciół, i jak miałam nadzieję, za niedługo również Shannona. Czas uciekał, a jego wciąż nie było. Starałam się tym nie przejmować, ale robiło mi się przykro, bo przecież obiecał, że będzie. Słońce przyjemnie grzało w czerń krótkiej kurtki, ogrzewając mi plecy. Zebrało się naprawdę dużo ludzi, głównie były to liczne rodziny studentów, które deptały idealnie przycięte trawniki uczelni. Kręciłam się na krześle, kiedy ceremonia wreszcie się zaczęła. Po paru supernudnych przemówieniach nadszedł czas na rozdanie dyplomów. Byłam podekscytowana, nie mogąc doczekać się swojej kolejki, ale z drugiej strony chciałam odwlec to jak najdłużej, bo Shannona wciąż nigdzie nie widziałam.
-Pani Alex Batch – usłyszałam głos rektora uczelni. Rozejrzałam się dookoła i kiedy zobaczyłam uśmiechających się do mnie kolegów, wstałam i powoli udałam się na drewnianą scenę, przystrojoną w tradycyjną zieleń i czerwień. Wszystko wyglądało tak podniośle i poważnie i byłam szczęśliwa, że kiedy tak szłam odebrać papier świadczący o mojej kilkuletniej pracy, wreszcie coś w życiu osiągnęłam. Spełniłam marzenie oraz obietnicę daną kiedyś Rodzicom i Babci. Miałam do pokonania kilka schodów i pół długości sceny, gdzie przy mównicy stał rektor oraz profesorowie. Zmierzałam do nich z uśmiechem na ustach, jednak w środku było mi cholernie przykro, że chociaż raz Shannon nie może widzieć mnie jako kobiety odnoszącej sukces. Po chwili stałam już pośrodku najważniejszych osób NYLU, ściskając w dłoni swój dyplom. Kiedy podnosiłam głowę, żeby przejść parę kroków do profesora Winchera, który był dumny jak paw nagle zobaczyłam, jak pośrodku szerokiej alejki pomiędzy rzędami miejsc dla studentów wbiegał nie kto inny jak mój
-Shannon! –wydobył się ze mnie szybki okrzyk, kiedy uśmiechałam się niepoważnie szeroko.

**nawiązanie do utworu ‘Papierowe miasta’ autorstwa Johna Greena. 
|*|
Pierwsza zmiana- wygląd. Nie wiem czy Wam się spodoba, ale wydaje mi się, że jest całkiem przyjemny i przejrzysty. Miał być super szablon, ale mi nie poszło, wybaczcie, ten stworzyłam na szybko. Jednak chciałabym, żebyście napisali, czy na waszych komputerach/tabletach/ telefonach są jakieś problemy :) 
Druga zmiana- pisanie z perspektywy teraźniejszości. Nie wiem, czy zostanę przy takim stylu, ale tak tylko próbuję. Jeśli komuś się nie podoba, wolicie wydarzenia opisywane z przeszłości- krzyczcie. 
Macie nad czym się rozwodzić, więc napiszcie parę słów. Fajnie, że jesteście i czytacie :)
dziękuję
martyna

piątek, 25 kwietnia 2014

rozdział pięćdziesiąty

Drugi dzień po imprezie urodzinowej, a atmosfera jest okropna. Z Jaredem omijamy się szerokim łukiem, a kiedy jesteśmy już zmuszeni- posyłamy sobie wzajemne spojrzenia tak szybko, jak to tylko możliwe. Wiem, że wszyscy wiedzą o tym, co się stało- w tym zespole plotki rozchodzą się szybciej, niż między niejedną grupą nastolatek. Jamie i Emma pewnie wyciągnęli to z Jareda, widząc jak się snuje, natomiast Tomo, jak przystało na prawdziwego przyjaciela, porozmawiał ze mną i próbował zrozumieć, jednocześnie rzucając w moją stronę wiązanką wyzwisk. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć, bo tak naprawdę niewiele pamiętałem. Kolejny dzień z rzędu chodzę z ogromnym kacem i przy normalnych okolicznościach cieszyłbym się z tego cichutko, próbując przypomnieć sobie noc, która doprowadziła mnie do takiego stanu. Ale teraz stoję za starym sterem, który wygląda tak tylko z zewnątrz. Tak naprawdę nasz jacht to jeden z nowszych modeli na rynku, i jak mówi (szepcze) Paul, ma naprawdę dużego kopa. Ja jednak wypróbowałem go już pierwszego dnia, więc teraz nie szarżuję po wodach zatoki Perskiej- nie mam ochoty sprzątać wymiocin swoich przyjaciół. Zresztą, niewiele by to zmieniło w wystroju, bo po imprezie dalej został ogromny syf. Przekręcam kołem, zaciskając na nim dłonie. Dookoła jest cicho, i albo spowodowane jest to podobnym do mojego stanem innych, albo zwyczajnie gadają teraz na mój temat. Osobiście mam to w dupie. Mógłbym położyć się spać i spędzić tak kolejne 24 godziny, ale już mi się to znudziło, dlatego próbuję odprężyć się, kierując naszym nowym nabytkiem. Mam na sobie swoją czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturem – chce się odciąć od… wszystkiego. Nieodbieram od Alex telefonów, bojąc się tego, co mógłbym palnąć. Po prostu mówię jej, że nie mogę rozmawiać, a ona pisze, że zadzwoni później, czyli według jej zegarka nastąpi to najszybciej następnego dnia. Jestem wkurzony, bo cała czwórka widzi we mnie jakiegoś potwora czy zabójcę, a ja po prostu chciałbym się komuś wygadać, co jest u mnie niespotykanym zjawiskiem. Z drugiej strony nie chce nikogo w to pakować, wolę posiedzieć z tym sam. Najbardziej brakuje mi mojej perkusji, lub chociaż jej małej części. Tylko kilka bębnów ustawionych koło siebie, w które mógłbym walić bez opamiętania. Ale nie mam przy sobie nic, a w porcie będziemy dopiero w okolicach kolacji. To nasz ostatni rejs, bo już po jutrze wracamy do Europy i jeśli dobrze pamiętam, mamy kilka koncertów do zagrania we Francji. W przeciwieństwie do Emmy i Jareda, nie za bardzo przepadam za tym państwem, chociaż publika na naszych koncertach jest wspaniała. Jednak tym razem mam nadzieję, że przylecimy na miejsce stosunkowo wcześnie, tak, że będę miał czas porządnie się wyżyć na mojej perkusji. Sam nie wiem ile czasu stoję już wpatrując się na liczniki przede mną, kiedy słyszę pukanie w szklane drzwi. Widzę za nimi Tomo, który podnosi do góry paczkę fajek. Zapraszam go gestem do środka, a on po chwili opiera się o płytę główną jachtu.
-Patrz, gdzie sadzasz dupsko, zaraz się rozwalimy o jakieś wodorosty – uśmiecham się, a on robi to samo, unosząc ręce w geście kapitulacji, po czym przysiada z drugiej strony.
-Przyniosłem coś na nerwy, tylko jakby Constance kiedyś pytała, to nie masz ich ode mnie – rzuca mi białą paczkę, wcześniej wyciągając sobie jednego papierosa. Kiwam do niego i po chwili razem wyrzucamy dym z ust. O nic nie pyta, nie drąży, nie rzuca głupich spojrzeń- czyli cały Tomo.
-Młody Cię wysłał? Emma? Chce, żebyśmy pogodzili się z Jaredem, bo to źle wpłynie na wizerunek całego zespołu? – nie patrzę na niego. Podziwiam niebieską toń przed nami.
-Tak, właśnie ta pani - stwierdził smutno – no bo oczywiście ja tu zawsze odwalam brudną robotę, bo Tomo może wszystko – narzeka śmiesznym głosem, i pomimo tego, że nie chciałem z nikim gadać, on jak zawsze jest niezawodny. Chociaż dziwi mnie fakt, że jeszcze się nie szturchaliśmy, albo wyzywaliśmy, jak to mamy w zwyczaju. Nie mam życiowej rozterki, depresji czy co tam jeszcze reklamują w dziwnych kampaniach, ale dziwnie spojrzeć mi w lustro. Wiem, że postąpiłem źle, ale nic już na to nie poradzę.
-Dobra stary, karty na stół – zaczyna się nasza ulubiona gra. (Dla jasności, lubi jąprzeważnie ten, który nie ma nic na sumieniu).
-Okey, zdradziłem dziewczynę.
-Kiedy? – pyta przyjaciel, wypuszczając kolejna strugę dymu z ust.
-Sredy, chyba przed wczoraj, tak?
-Dobra, dobra, nie gryź – śmieje się ze mnie – Jak do tego doszło?
-Następne – macham ręką przed jego nosem.
-Czy byłeś trzeźwy?
-Po cholerę się pytasz, skoro wszystko już wiesz?
-Przestań się rzucać, bo zaraz wrócę na tą Saharę na górze i będziesz siedział w tejdupie sam – uderza mnie w ramię, i wiem, że zachowuję się jak rozstrojona hormonami nastolatka. –Więc?
-Nie, nie byłem trzeźwy. Właściwie, to całkowicie się zalałem.
-W skali? – dopytuje Chorwat.
-Mocna ósemka – nasza skala sięga dziesięciu i działa tylko w naszym gronie, gdzie poniżej szóstki, nie mieliśmy o czym dyskutować.
-No i okej, załatwione. Byłeś pijany, sądząc po ósemce, to pamiętasz co drugągodzinę, więc nie ma o co się czepiać. Wiedziałem, że Jared przesadza – śmieje się a ja odtwarzam jego słowa, chcąc się do nich zastosować. I chociaż to bardzo wygodna analiza, nie mogę jej przyjąć. Mimo wszystko wiem, że chociaż stoi za mną parę argumentów, wciąż jestem skończonym chujem.
-Nie, Tomo, wcale nie. Pamiętam, że powiedziałem… coś tam pieprzyłem. – próbuje go zbyć, jakbym dobrze nie wiedział, że nic to nie da.
-Leto, czy my się znamy dziesięć lat czy dwa tygodnie? – mruży oczy z irytacją i wiem, że przegrywam.
-Dobra, chorwacki wrzodzie, powiedziałem, że może faktycznie chciałbym nie poznać Alex, żeby móc się bawić jak dotychczas, a nie być zobowiązany. – Kończę, z trudem powtarzając moje własne słowa.
-A tak jest?
-Co? No oczywiście, że nie! Porąbało Cię? – wypuszczam pospiesznie dym z ust.
-No chyba, bo już wracałem do nazywania Cię kretynem – śmieje się, a ja dołączam do niego, chociaż żartujemy z mojej osoby. –I co teraz? Chyba nic się nie zmieni, hm? – pyta, trochę poważniej niż wcześniej.
-Nie wiem? – zadaję pytanie, bo nie mam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nawet dobrze nie pamiętam co się wydarzyło tamtej nocy. Wiem tylko, że całowałem się z jakąś dziewczyną no i pobiłem się z Jaredem. Jeśli było coś jeszcze, to wolę o tym nie wiedzieć- mam już wystarczająco dużo zmartwień. –Nie gadam z Alex przez pieprzony telefon na odległość połowy kuli ziemskiej, a co dopiero kiedy się spotkamy –gładzę twarz dłonią z bezsilności.
-Daj sobie chwilę czasu. Zobaczysz, niedługo Ci przejdzie i dawno o tym zapomnisz. Byłeś pijany, takie rzeczy się robi. Jak się jest Shannonem, idiotą Leto – śmieje się, wychodząc z małego pokoiku, wspomagany moimi kopniakami. Może Tomo ma rację? Może chodzi o czas? Może nie potrzebnie się przejmuję, robiąc z niczego wielką aferę? Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale jednego jestem pewien: Alex nie może się dowiedzieć.
***
Miesiąc później:
-Ona nas zabije, znowu, a to wszystko przez Ciebie, znowu! – Kail panikował jak zawsze, ale tym razem i mi nie było do śmiechu. Jonni czekała na nas już od piętnastu minut, pewnie siedząc gdzieś na korytarzu oddziału położniczego. Wreszcie przedzierając się przez popołudniowe korki Nowego Yorku, dotarliśmy pod szpital.
-Proszę poczekać – rzucił Kail i w pośpiechu wbiegł, prawie zderzając się z drzwiami.
-I wyłącznik licznik – uśmiechnęłam się do taksówkarza, który pewnie liczył na to, że nikt nie zwróci mu na to uwagi. Po kilku minutach leciałam przez jasny, niebieski korytarz, widząc na końcu przyjaciółkę i Kaila, którzy pochylali się nad małym nosidełkiem.
-Przepraszam i nie krzycz – wydyszałam, zmęczona krótkim, za to wyczerpującym maratonem między tysiącem ludzi, którzy postanowili akurat tamtego dnia zatorować mi drogę. Przytuliłam przyjaciółkę, po czym czekałam na jej ‘wybuchową’ reakcję.
-Nie mam zamiaru, przyzwyczaiłam się  powiedziała, ze zrezygnowaną miną i uśmiechem na twarzy. Miała na sobie znikome ślady pudru i rzęsy potraktowane cienką maskrą. Ubrana była w zwykły dres, a blond włosy jak zawsze opadały na jejramiona. Wyglądała wspaniale, tak, jak za każdym razem, nie ważne, że 72 godziny temu urodziła nowe życie. Lekko pokiwałam głową z niedowierzaniem i stanęłam koło Kaila, lekko pochylając się nad Joelem, który bawił się paluszkami. Nie wiem, do kogo było bardziej podobny, ale nie wiem też, czy da się to stwierdzić u kilkudniowego niemowlaka. Jedyne, czego byłam pewna, to odziedziczone po mamie oczy- duże i pięknie niebieskie. Po parunastu minutach podziękowań i ostatnich rozmów z lekarzem, powitaliśmy wreszcie deptak przed budynkiem szpitala. Było dość ciepło, i od czasu do czasu słońce przebijało się przez chmury. Podobała mi się taka pogoda- idealnie, żeby latać w ulubionych, czarnych trampkach, jeansach, koszulce z logo ‘bastille’ i czarnejramonesce. Na wszelki wypadek na szyję narzuciłam jasną apaszkę, która ochraniała mnie przed wiatrem.   Spod szpitala udaliśmy się prosto do naszego mieszkania. Razem z Kailemskorzystaliśmy z windy, ale Jo uparła się, że wejdzie na górę po schodach, niosąc ze sobą Joela. Kiedy wreszcie doczłapali się na górę, oficjalnie powitaliśmy ich w domu.
-Kail? Alex? Co się tak czaicie? – pytała zaskoczona, ale kiedy weszła do salonu jej pytania okazały się niepotrzebne. –Ale jak… kiedy Wy to zrobiliście, przecież całymi dniami siedzieliście ze mną – dziwiła się, uśmiechając szeroko.
-Podoba się? – chłopak podszedł do niej i złożył na jej policzku delikatny pocałunek.
-Biorąc pod uwagę to, że nie zasięgnęliście porady specjalisty – zaczęła się śmiać, a my razem z nią. –Jest ślicznie, dziękuję – ucałowała bruneta, a następnie podeszła, abymnie uściskać, wcześniej przekazując nosidełko opiekunce numer dwa- ja byłam na pierwszym miejscu, rzecz jasna.
-Nie widziałaś jeszcze sypialni – wydała się przestraszoną, ale kiedy zobaczyła efekt, uśmiech nie mógł zejść z jej twarzy. Ogólnie całe mieszkanie przemeblowaliśmy tak, żeby było odpowiednio przystosowane dla naszego malucha. W salonie ustawiliśmy mały, przenośny kojec, drugi znajdował się w sypialni młodej mamy. W całym domu można było spotkać przybory do pielęgnacji dziecka czy małe zabawki. Jakoś dziwnie czułam się w takim otoczeniu, ale dla nas wszystkich była to kompletnie nowa sytuacja.
-Poradzicie sobie, nowa rodzinko? – spytałam, patrząc na zegarek na ręce.
-Tea, leć! – odpowiedziała mi przyjaciółka, która razem z Kailem ślęczała nad łóżeczkiem Joela, co chwilę coś poprawiając. Coś mi się wydaję, że będę najnormalniejszą osobą w tym mieszkaniu, przynajmniej dopóki ta dwójka nie przestanie obserwować każdego ruchu chłopca.
Ze względu na mały chaos w ciągu ostatnich kilku tygodni, dom nie należał do najbardziej spokojnych miejsc do nauki, dlatego znalazłam ciekawą knajpkę, tuż niedaleko 17th Avenue, czyli jakieś dziesięć minut piechotą z domu. Miejsce było przytulne, trochę zagracone, ale to właśnie były moje klimaty. Całość utrzymana była w jasnych kolorach, chociaż ciemne dekoracje nadawały temu miejscu odrobinę mroku. Od kilku tygodni przychodziłam tu popracować i tak też było tamtego dnia. Na stoliku stał tylko mój kubek z kawą, dookoła zawalony setkami aneksów czy innej papirologii. Gdzieś po boku znalazł się mój laptop, i tak mniej więcej wyglądały najbliższe godziny, kiedy się tam pojawiałam. 
Był kwiecień, więc do końca roku zostało coraz mniej czasu, odwrotnie w stosunku do ilości prac domowych. Wszystko zupełnie różni się od zajęć sprzed roku, czy połowy. Teraz tak naprawdę dopinamy wszystko na ostatni guzik tuż przed testami, które mają się odbyć pod koniec miesiąca. Jestem cholernie zdenerwowana, zresztą od zawsze tak było, kiedy przyszło ocenić moją wiedzę.
*
Dni uciekają nam jeden za drugim, nawet nie wiem kiedy. Jestem podekscytowana, zdenerwowana i przede wszystkim niewyspana. Joel nie zapoznał się jeszcze z zasadami tego domu, a przede wszystkim jedną, najważniejszą: nie przeszkadzać innemu podczas snu. Ale na razie jesteśmy z Jonni wyrozumiałe, chociaż opieka nad dzieckiem jest trudniejsza niż myślałam, i podziwiam przyjaciółkę, że tak dobrze sobie radzi. Razem z Kailem zawsze jej pomagamy, ale to jednak ona jest główną dowodzącą. Osobiście zakochałam się w tym małym smrodzie i często rozmawiam z nim (za)długo, podczas kiedy Jonni rozpracowuje moje zadania. Ale nie mogę nicporadzić na słodkość tego stworzenia. Ciągle się uśmiecha i macha rączkami, bawiąc się zabawkami na obręczy, zamocowanej nad kojcem. Minęło kilka tygodni, a ja pokochałam tego pogromcę snów bardziej, niż przewidywałam. I to niby mi Jonni zarzuca, że nie odstępuję go na krok, ale nie widzi Kaila, kiedy ten nie daje chłopakowi spokojnie leżeć w łóżeczku. Do tego dochodzą dziadkowie Joela, którzy naprawdę często składają nam niezapowiedziane wizyty, co kończy się ekspresowym sprzątaniem (wiedzieliście, jak szybko można pozmywać w ciągu niespełna minuty?)
Shannon kończy trasę pod koniec maja. Nie znają jeszcze dokładnej daty, ale mam nadzieję, że nie pokryje się ona z dniem zakończenia mojego roku i tym samym całej mojej edukacji na studiach. Wszystkie skrajne emocje wariują w środku mnie, a jabiedna chciałabym trochę zwolnić i znaleźć czas na nic nie robienie, które pewnie spędziłabym na szukaniu i dowiadywaniu się o miejscach na zrobienie aplikacji prawniczej, w jakiejkolwiek kancelarii w tym wielkim mieście. Wiedziałam, że nie będzie to proste, ale bez przesady, do tej pory każda sekretarka odesłała mnie z kwitkiem. Mogłabym udać się do Evansa, ale to rasowy burak i po tym, jak nawet nie wspomniał o mnie w swoim raporcie w sprawie Asai, nie mam zamiaru o nic go prosić. Jestem mu po cichu wdzięczna za to, że ostatecznie przyjął mnie do tej sprawy, chociaż długo po tym planowałam zemstę na Panu idealnie-skrojony-garnitur. Nie miałam na to czasu, bo zaraz przed urodzeniem, Jonni miała poważne problemy z żołądkiem, który bezpośrednio oddziaływał na łożysko. Okazało się, że to przez ilość alkoholu, który wcześniej spożywała. Nie musieliśmy z nią o tym nawet rozmawiać, bo przez kilka dni płakała nad swoją lekkomyślnością.
*
Koncert, noc, koncert, impreza, koncert. Niedługo kończymy trasę, więc pracujemy dwa razy szybciej. Kiedy parę miesięcy temu oddałbym wszystko za chwilę spokoju, teraz uwielbiam całe to zamieszanie wokół zespołu. Każdego dnia czeka na mnie perkusja i w końcu, tak jak na początku, odzyskałem dziką pasję grania. Nigdy nie przestałem tego kochać, ale chwilami chciałem się od tego odciąć. Natomiast teraz czuję, że żyję. Pośpiech, podróże, krzyki publiczności, nadmierna ilość decybeli prawie każdego wieczora i adrenalina przed każdym wejściem na scenę. W ciągu dnia nie mam czasu na sprawy nie związane w występem, ale wieczory są gorsze. Minęły prawie dwa miesiące, a ja każdego dnia myślę o tym, co stało się na jachcie. Jared powiedział mi wszystko to, co zdążył zobaczyć, a kiedy tego słuchałem miałem ochotę sam strzelić sobie w twarz. Nie przespałem się z tamtą dziewczyną, ale pocałunek i wszystko to, co tam robiliśmy przyprawia mnie o mdłości. Chciałbym cofnąć czas i od razu ją spławić, kiedy się do mnie kleiła. Teraz nie zamartwiałbym się każdego dnia, czy ktoś przypadkiem nie powiedział o tym Alex. Próbuję odsuwać od siebie teczasami żałosne myśli, ale to nie takie proste. Poczucie winy codziennie odzywa się we mnie i kiedy rozmawiamy ze sobą czasami mam momenty, kiedy chciałbymwszystko jej opowiedzieć. Ale nie jestem taki samolubny. Kocham ją, i nie pozwolę, żeby przeze mnie cierpiała. Nie chcę, żeby mnie zostawiła. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie za kilka lat bez jej uśmiechu u boku. Zwłaszcza teraz, kiedy zgodziła się ze mną zamieszkać.
*
Czternasta zero zero, wszyscy rzuciliśmy długopisy na stoliki, podnosząc prace do góry. Właśnie zakończył się nasz ostatni na tej uczelni egzamin, i teraz tylko czekamy na wyniki. Mogłam świętować ten dzień ze znajomymi z roku, ale tamtego dnia Jonni i Kail chcieli wyjść razem do klubu, więc to ja objęłam opiekę nad małym diabełkiem.Przebudziłam się, obudzona grzechotaniem zabawki. Otworzyłam leniwie oczy, i lekko potarłam je rękawem swetra. Joel leżał koło mnie na łóżku, na małym, czarnym kocyku i jak zawsze machał rączkami,  tym razem do zabawy wybierając nie księżyc, a pluszowy traktor. Poprawiłam go ostrożnie na kocu i dając buziaka w czoło, powróciłam do lektury, którą przerwał sen. Ale tamtego wieczora nie bardzo mogłam się skupić, bo niedawno dzwonił Shannon, i wreszcie wszystko ustaliliśmy. Po odebraniu swojego dyplomu i końcu ich trasy przenosimy się do miasta aniołów, kupując wspólnie mieszkanie. Mój mężczyzna ma beznadzieje żarty, czasami potrafi zirytować zanim w ogóle coś powie, ale jest mój i to właśnie z nim zamieszkam, już całkiem niedługo.

wtorek, 22 kwietnia 2014

rozdział czterdziesty dziewiąty

-Ruszać tyłki i na górę! - słyszę krzyk Jareda i niechętnie otwieram oczy, w które od razu razi słońce, wpadające przez mały bulaj. Mrużę je delikatnie i po chwili czuję przyjemne, lekkie kołysanie. Wstaję i podnoszę swoją wczorajszą koszulkę, którą przeciągam przez głowę. Mam ochotę walnąć Jareda w łeb za tak wczesną pobudkę, ale z drugiej strony od dawna nie spałem tak długo- w trasie nie ma na to czasu. Otwieram drzwi, przez które przechodzę skulony i od razu wracam się po okulary przeciwsłoneczne- taki nowy, wakacyjny nawyk.
-I jak pierwsza noc na naszym jachcie? - pyta mnie Tomo, podkreślając dwa ostatnie słowa.
-W nocy trochę mi Ciebie brakowało... - odpowiadam udając smutnego, i zaraz po tym jak ściskamy się z Chorwatem, śmiejemy się w głos.
-Stare to, a głupie! - wyśmiewa nas Jamie, co jeszcze bardziej podsyca nas do dalszych żartów. Z Tomo znamy się od jakiś 10 lat i jego przyjaźń jest dla mnie bardzo ważna. Mimo wszystko jesteśmy do siebie podobni i często spędzamy ze sobą czas. I chociaż jego żarty są dużo gorsze od moich, to nasze poczucia humoru mają ze sobą wiele wspólnego. Poza tym Tomo to wspaniały przyjaciel i dobrze jest móc na niego liczyć. Po kilkunastu minutach razem z Paulem - sternikiem- cumujemy w jednym z portów. Słońce praży niemiłosiernie, ale to miła odmiana po tygodniach spędzonych zimą w Europie. Postanawiamy wstąpić do przystaniowej restauracji i zjeść coś w ramach lunchu. Kiedy widzę kartę dań uśmiecham się do siebie i kompletnie nie wiem co właśnie zamawiam, ale wkrótce przekonuję się, że to jest wspaniałe. Podejrzewam, że jak cała lokalna kuchnia, wypełniona kolorami i pięknymi, wyrazistymi zapachami. Następny, i najważniejszy punkt naszego postoju to zakupy. Udajemy się do niedaleko położonego Marcy i od razu bierzemy się do roboty. Na początek zajmujemy dwa duże, sklepowe wózki i biegamy między regałami- jeszcze mamy siłę. Każdy z nas po kolei wrzuca wszystko, na co ma ochotę i to, co może się przydać. Ledwo dojeżdżamy do kas nie wysypując wszystkiego na ziemię. Dopiero kiedy wykładamy wszystkie produkty na taśmę orientuję się, co znalazło się w naszych koszykach. Oprócz dwóch ton mięsa, odrobiny warzyw, kilkunastu słoików wszelakich sosów, masy gazowanego picia, słodyczy i góry lodów, mamy jeszcze grilla, serpentyny, gumową lalę (?), kilka nadmuchiwanych materacy w kształtach zwierząt (widzę tu rękę Jareda) i kilka paczek prezerwatyw (o co podejrzewam Jamiego). Jakimś cudem udaje nam się wrócić do portu i bezpiecznie odłożyć wszystko na pokład. Następnie czeka nas jeszcze jedna, osobna wyprawa po alkohol, którego nie może zabraknąć na mojej imprezie urodzinowej. Całą bandą wchodzimy do sklepu z alkoholami i w przeciwieństwie do Marcy, wszytko wybieramy z głową. Wreszcie możemy wrócić na jacht i zacząć wszystkoprzygotowywać. Same zakupy zajęły nam ponad trzy godziny, i mam tylko nadzieję, że Alex się o tym nie dowie, inaczej za każdym razem, kiedy będziemy robić zapasy, będzie mi to wypominać.
Jak się dowiedziałem, ma się pojawić kilkadziesiąt gości na dzisiejszej imprezie, chociaż nie mam pojęcia, kto to może być tutaj, w Dubaju. Cicho liczę, że może Alex zrobi mi niespodziankę i przyleci?
*
Podnoszę się z leżaka, czując niemiłe przyleganie twarzy do szczebelków drewnianego mebla. Rozglądam się, powoli oceniając sytuację. Niebo jest niemal czarne, przyozdobione gwiazdami, i pomimo mroku, który powinien panować, dookoła jest nie tylko jasno, ale także głośno. Między barierkami, lampami a mostkiem kapitańskim zawieszone są linki z kolorowymi lampionami, które rzucają strugi światła na ludzi. Z dużych głośników wydobywa się muzyka, do której mam ochotę potańczyć. Wszędzie słychać śmiechy i przekrzykujących się znajomych, zapewnie próbujących zwyczajnie porozmawiać. Długie stoły uginają się pod ilością jedzenia, które spełnia nie tylko swoją podstawową funkcję. Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzeć widać alkohol, tudzież ślady po jego obecności. W jacuzzi przebywa dużo więcej osób niż powinno, i wydaje mi się, że ogólnie cały jacht jest przeciążony. Podnoszę się na łokciach, a następnie sięgam po kubek, który stoi na drewnianych deskach pokładu. Mam nadzieję, że znajdę tam nieskończoną ilość zimnej wody, ale kiedy okazuję się to piwem, nie narzekam. Upijam parę łyków, po czy pochylam się do przodu, chowając delikatnie głowę w dłoniach. Kiedy podnoszę wzrok, tuż przed moimi oczyma przebiegają trzy, całkiem nagie dziewczyny. Próbuje dogonić je wzrokiem, ale mój błędnik jeszcze nie doszedł do siebie. Staram się przypomnieć sobie, co ja tu robię, i nagle pojawiają mi się małe obrazki, które są naprawdę niewyraźne. Pierwsze co, to duża beczka, do której przyczepiony jest wąż ogrodowy, którym każdego, dokładnie opryskuję. Następnie widzę siebie i dwie, młode dziewczyny, które w bikini tańczą razem ze mną, polewając się wzajemnie piwem. Cały czas przewija mi się przez myśli muzyka, rzucanie konfetti i stanik, który dziwnym sposobem został przymocowany do mojej kostki u nogi. Spoglądam w dół i dalej tam jest. Odczepiam go i odruchowo rzucam za siebie, i jak się okazuje, ląduje on na twarzy mojego brata.
-O, wstałeś, księżniczko – śmieje się pod nosem, podchodząc do mnie.
-Długo spałem, która godzina? – pytam powoli, łapiąc się za głowę, gdzie odczuwam potężny ból.
-Jest po drugiej, a Ty królewno chrapiesz tu od północy. Ale nie ma co tracić czasu, bierz się do roboty! – klepie mnie po ramieniu, po czym kieruje się w stronę grupy z Emment. Mimo, że nie na ze mną Alex, naprawdę dobrze się bawię. Moja impreza urodzinowa, na własnym jachcie, trwa w najlepsze i nikt nie będzie wspominał czegokolwiek innego, jak tylko dobrą zabawę. Wstaję, z zamiarem przyłączenia się do grupki osób w jacuzzi. Nagle widzę, jak na grubej linie zwisa nasz grill. Cholernie dobry i cholernie drogi grill... Idioci- śmieję się do siebie i posyłam oczko jakiejś blondynce, która macha do mnie z drugiej strony pokładu. Widząc Chorwata wśród ludzi w jacuzzi postanawiam odpuścić sobie podboje- on zapewne już tam rządzi. Dlatego podchodzę do obficie zastawionego barku i mieszam dla siebie odrobinę szkockiej z dodatkiem limonki i lodu.
-Ja też poproszę – obracam głowę i widzę ową blond dziewczynę, która uśmiecha się do mnie szeroko. Ma na sobie niebieskie bikini, które uwydatnia jej smukłe ciało. Ma na sobie czarną, krótką spódniczkę, która sięga jej zaledwie za pośladki. Jest naprawdę piękną kobietą i cieszę się, że mogę ją teraz podziwiać. Nie wiem, czy to alkohol, czy po prostu moje nawyki, ale postanawiam flirtować z blond pięknością przede mną.
-Mnie trzeba poprosić inaczej – uśmiecham się, mocując pokrojony kawałek limonki na krańcu szklanego naczynia. Dziewczyna posyła mi tajemnicze spojrzenie i podchodzi powoli, łapiąc kawałek cytrusa między wargi. Przybliża się do mnie i zaczyna smarować moje usta kwaśnym sokiem, powodując u mnie cichy śmiech.
-Teraz będzie smakowało lepiej – uśmiecha się, połykając owoc.
-Nie wątpię – odpowiadam, po czym przygotowuję jej drinka. Po chwili podaje go jej, całując wierch jej dłoni, kiedy ona śmieje się z tego gestu.
-Nie wiedziałam, że aż taki z ciebie gentelman – poprawia okulary przeciwsłoneczne, które pomimo braku słońca nosi na głowie.
-Raczej niewiele o mnie wiesz, złotko – złotko? Skąd w moim słowniku takie słowo?
-Mógłbyś się zdziwić – przejeżdża palcem wskazującym po mojej koszulce, zatrzymując się nisko, pod brzuchem. Nie podoba mi się to za bardzo, ale postanawiam nie zwracać jej uwagi. Zaczynam więc zupełnie inny temat.
-Jak się tu znalazłaś? No wiesz, przyleciałaś… - siadam na małej kanapie, która jest o dziwo pusta.
-Oczywiście – posyła mi kolejny, olśniewający uśmiech, który po chwili wydaje mi się odrobinę wyćwiczony – kiedy tylko Jared powiedział o imprezie Shannona Letowiedziałam, że mnie tu nie zabraknie. Rzuciłam wszystko i oto jestem – siada koło mnie, zakładając powoli nogę na nogę, a ja śledzę uważnie ten ruch.
-I co? Impreza sprostała Twoim oczekiwaniom? – widzę, że bawi się ramiączkiem od góry stroju, więc dołączam do niej, lekko je przekręcając, palcami muskając jej skórę.
-Jeszcze się nie skończyła! A nawet lepiej, czuję, że dopiero się zaczyna – przygryza wargę, i sam muszę to przyznać, ale jest cholernie seksowna. Przerywa cisze między nami, podczas której patrzymy na siebie, prowadząc niewerbalną rozmowę, pijąc drinka. Ja robię to samo i po paru minutach czuję, że mam ochotę na więcej. Nie jestem do niczego zobowiązany, więc na prośbę mojej nowej koleżanki, przynoszę nam jeszcze po dwa drinki.
-Ogólnie, jest wspaniała, i walnięta – kończę opowiadać o Alex, ale tylko z prośby blondynki, na której kolanach spoczywa moja głowa.
-Ale nie przyleciała, chyba nie do końca jej zależy – dziewczyna smutnieje, a ja od razu staram się bronić swoją kobietę.
-Nie może, jest wiele powodów, dla których nie może tu być.
-Jakie? – blondynka zachęca mnie do dalszych zwierzeń, i nie wiem dlaczego, ale czuję, że tego potrzebuję. Dlatego dokańczając drugą szklankę trunku, zaczynam się żalić.
-Jest pracoholiczką, chociaż jeszcze nie skończyła studiów! Zupełnie, jakbym widział Jareda… Coraz rzadziej do mnie dzwoni, a kiedy już to robi, praktycznie mówi tylko o pracy i czasami Jonni. To jej ciężarna przyjaciółka – wyjaśniam. –Chcę wiedzieć co się u nich dzieje, ale chciałbym też poopowiadać co u mnie, co nie? – czuje, że alkohol zaczyna opanowywać moje komórki – No a za każdym razem, kiedy zaczynam temat wspólnego mieszkania, ona zbywa mnie zgadnij czym? Pracą!
-Naprawdę? – dziwi się dziewczyna, gładząc moje włosy. Przypomina mi się, że Alex często to robiła, ale następnie uświadamiam sobie, że przecież jej tu ze mną nie ma.
-Tak! Wiem, że dużo przeszła i naprawdę podziwiam ją za jej odwagę, ale nie dość, że przez moją pracę widujemy się kurde pary razy do roku – podkreślam ostatnie słowo – to ona i tak tylko studia, sąd, Wicher to i tamto.
-Nie przejmuj się Shanni – podnoszę na nią wzrok, bo dziwi mnie określenie, jakim mnie nazwała, ale kiedy przybliża się do mnie, kiedy siedzimy już obok siebie, zwątpienie znika. Shanni mi się podoba. –Dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj ja się Tobą zajmę – kładzie rękę na moim udzie, i przesuwa je w swoja stronę, kładąc między moje nogi swoją.Otwieram szerzej oczy i uśmiecham się lubieżnie. Ponownie bawi się swoim ramiączkiem i bardzo mnie to pociąga, ale dopóki wiem, że to tylko żarty, dopóty mogę się bawić – przecież nie chcę skrzywdzić Alex. Sięgam po wysoką szklankę, ale okazuje się pusta.
-Nie martw się Shanni – wypowiada, oblizując lekko usta – zaraz coś wymyślimy – podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy i to, że nie myślę teraz o żadnych zmartwieniach. Blondynka pochyla się, podnosząc z ziemi do połowy opróżnioną butelkę wódki. Macha nią z uśmiechem, a ja go odwzajemniam. Łapię ją za udo i przekładam je tak, że teraz siedzi okrakiem na moich nogach. Jej majtki są skąpe i widzę więcej, niż pewnie tego chciała – a może nie? Nie wiem, ale cholernie mi się to podoba.
-Ktoś miałby ochotę? – uśmiecha się do mnie, a ja otwieram usta, na co ona sie śmieje. - Ze mną prosi się inaczej.- posyłam jej pytający wzrok, tym samym rękoma dotykając jej pleców, a następnie pośladków. –Pocałuj mnie – szepcze mi do ucha, nachylając się tak, że jej przykryte cienkim materiałem piersi, dotykają mojej koszulki. Zdaje sobie sprawę o co właśnie mnie poprosiła, ale nie wydaje mi się to czymś karalnym. Dlatego przyciągam ją do siebie i daję buziaka w szyję. Blondynka odchyla się i wydaję cicho aprobatę temu, co robię. Podoba mi się to, zwłaszcza, że tak dawno tego nie robiłem. Dlatego po chwili moje usta dotknęły każdego centymetra jej szyi, a ona za każdym razem wydaje z siebie głośniejsze pomruki.
-Zasłużyłeś – uśmiecha się, i kiedy otwieram usta, ona wlewa mi trunek do środka. Przełykam go szybko, prosząc  tym samym o powtórzenie, co czyni po chwili. Kiedy siedzimy tak, spoglądając na siebie tajemniczo czuję, że mam ochotę na zabawę, i chociaż piękność na moich kolanach jest naprawdę dobrą animatorką zabaw, chcę więcej. Sięgam więc po cienkie ramiączko jej stanika i powoli zsuwam je z ramienia. To samo robię z drugim i po chwili ustami piszczę jej pachnącą whiskey skórę. Schodzę na dekolt, a ona pozwala mi na coraz więcej. Patrzę w jej oczy, i nie widzę tego, co zawsze, kiedy jesteśmy z Alex. Ale lepsze to, niż pustka, jaką odczuwam za każdym razem, kiedy widzę jakąś parę, która beztrosko grucha sobie gdzieś w przystani. Nie czuję teraz pustki czy tej cholernej tęsknoty. Nie jest to też to wspaniałe uczucie, ale pożądanie. Dziewczyna chyba widzi, że się waham, bo kieruje moje dłonie na swoje piersi i razem ze mną, ugniata je. Wreszcie przerywam tą beznadzieję i wpijam się w jej usta. Nie musze długo czekać, kiedy jej język błyskawicznie odnajduje mój i oplata się wokół niego szczelnie, jak tylko może. Zapiera mi dech w piersiach i kontynuuje nasz namiętny pocałunek, który tylko wznieca moje podniecenie jej ciałem. Tak, jej kształty to jedyne, o czym teraz myślę, i wiem, że zachowuję się jak zwierzę, ale to wina zbyt dużej ilości alkoholu.
-Ja pierdolę! – słyszę krzyk brata, który stoi gdzieś nad pięknym ciałem blondynki. Chcę go zignorować, ale po chwili czuję, jak nasze usta odrywają się od siebie, a dziewczyna nie przylega już szczelnie do mojego ciała. Moją skórę muska wiatr, którego dotąd nie czułem, a nogi pokrywają się gęsią skórką, co znaczyło tylko tyle, że dziewczynie się podobało.
-Co do cholery?! – krzyczy moja blondynka, szarpana przez Jareda.
-Ty szmato, widzisz, że się zalał i bezczelnie go wykorzystujesz! Wypierdalaj stąd! – popycha ją, a ona chwieje się lekko na nogach. – No już! – popędza ją, a ona podchodzi do mnie szybko i całuje w policzek, szepcząc coś niezrozumiałego, ale brunet znów ją ode mnie odciąga i zaczyna mi się to nie podobać.
-Co jest? Co Ty robisz, stary?! – podnoszę się, ale dopiero teraz zauważam, jakie to trudne. Kręci mi się w głowie, jednak szybko z powrotem trafiam na małą kanapę- popycha mnie na nią Jared.
-Czy Tobie kompletnie odpierdoliło? Co to było?!
-Nie wrzeszcz, idioto! – próbuje go uspokoić, bo przecież nic takiego się nie stało, ale on jest jak w szale.
-Jak mam się nie drzeć, skoro Ty… odwalasz coś takiego?! Liżesz się z jakąś szmatą, nawet nie wiem, skąd się tu wzięła – klepie się w czoło, chodzą nerwowo w dwie strony. Nie idzie w równej linii, więc podejrzewam, że barek i dla niego był otwarty.
-Hej! – podnoszę się i przytrzymując się oparcia jakoś utrzymuję na nogach – po pierwsze to na mnie nie wrzeszcz, nie zyc… życzkę… życzę! Sobie tego, do cholery! – wypowiadam z trudem.
-Shannon, kurwa, weź siadaj, bo Ci coś zaraz zrobię! – podnosi głos i ponownie opadam na kanapę za jego sprawą. Jestem wkurzony, bo to mój młodszy brat i nie ma prawa się tak zachowywać!
-Dżaret, jestem Twoim starszym bratem, należy mi się szacunek! – denerwuje się, szamocząc się na kanapie, podejmując kolejną próbę powstania.
-Kompletnie Cię pojebało! Za co ja mam Cię szanować? Za to, co właśnie pokazałeś? – śmieje mi się w twarz, a ja nie wytrzymuję. Podchodzę do niego chwiejnie i łapie go za koszulkę, podciągając do góry.
-Słuchaj, gówniarzu. Jestem dorosły i będę robił to, co chcę. Nie jesteś już moją niańką, więc daj sobie na luz! I nie waż się więcej tak do mnie odzywać!
-Puszczaj! – wyrywa się. –Jesteś obrzydliwy, wiesz? – spluwa tuż pod moje nogi. Wie, że nie powinien tego robić, ale pomimo to gęsta ślina znajduje się tuz obok mojego buta. W jednej chwili rzucam się na Jareda, który lepiej radzi sobie z równowagą i nie upada, tak jak ja.
-Idioto, chcesz się ze mną bić? Powinieneś mi dziękować, że uratowałem Ci związek! Jeszcze chwila, a byś kurwa przeleciał tą zdzirę! –znów krzyczy a ja mam ochotę go spoliczkować.
-Uratować? Uratować! – zaczynam się śmiać, aż po chwili odczuwam ukłucia w żebrach.
-Tak, bo jak widać obydwoje sukcesywnie go rozpieprzacie!
-To nie moja wina, że jej nie ma!
-Ani nie jej, że Ty jesteś w trasie! – odpowiada mi, i gdyby nie ilość promili w moim organizmie, pewnie bym się nad tym zastanowił.
-Inni jakoś dali radę tu przylecieć, ale nie ona. Boi się latać, zajmuje się Jonni? Proszę Cię, po prostu siedzi w tym sądzie czy uczelni i widzi tylko to! – mówię, a głos zaczyna mi się niebezpiecznie łamać. –Skąd mam wiedzieć, że tylko o to chodzi? Że nie znalazła sobie jakiegoś kolesia, z którym po nocach ślęczą nad pieprzonymi sprawami?!
-Shannon, weź się w garść i wiem, że to trudne, ale pomyśl – dłonią dotyka mojego ramienia, ale go odtrącam. Jestem na niego cholernie wkurzony. –Alex by Cię nie zdradziła, przestań pieprzyć! Ona nie jest Tobą, kretynie.
Nie wytrzymuję. Po prostu od początku mi coś zarzuca, obwiniając za wszystko mnie, a przecież to ja tu do cholery jestem poszkodowany, bo pomijając te idiotyczne urodziny, to przez cały czas jestem dla niej mniej ważny niż praca! I mam już dosyć bycia ‘tym złym’, a szczególnie zarzutów pod moim adresem. Dlatego bez zastanowienia uderzam Jareda pięścią w twarz. Odskakuje na kilka kroków, łapiąc się za nos, który od razukrwawi. Stoję nieruchomo i nie wiem, co dalej robić. Właśnie uderzyłem swojego brata.
-Gdyby nie to, że jesteś pijany, już byś tu leżał, ale nie chcę widzieć C w rzygach, za dużo razy już to oglądałem – mówi z obrzydzeniem w głosie. Porusza temat mojej przeszłości, a umówiliśmy się, że nie będziemy tego robili.
-Bo to ja jestem wszystkiemu winien, ale to, że Alex zachowuje się jak suka… - nie kończę zdania, bo okropny ból szczęki mi to uniemożliwia. Jared patrzy na mnie z niewielkiej odległości a ja nie mam czasu żeby się zastanowić, bo już okładam go na ziemi rękoma. Niestety pomimo tego, że jestem większy, przegrywam tę walkę, bo teraz to on na mnie siedzi z ręką przy mojej twarzy. Znów chce zadać mi cios?
-Nie potrafisz uszanować tego, jaką masz zajebistą dziewczynę. Ba, nawet rzekomo narzeczoną. Alex to najuczciwsza dziewczyna jaką znam i nie pierdol mi na nią nawet słowa, bo jeszcze raz, i źle się to dla Ciebie skończy. Nie chcę Cię bić, bo znowu się zalałeś, ale przysięgam, że gdyby nie to, dostałbyś dzisiaj po mordzie. Jak mogłeś jej to zrobić? Ją nazywasz suką, a Ty co robisz? Ona może po prostu się pogubiła, wiem, że Ty teraz też, bo wiem, że nie jesteś takim chujem na co dzień. Ale nic nie usprawiedliwia tego, co chciałeś jej zrobić. Czy Ty w ogóle myślałeś górą? Naprawdę mam ochotę jeszcze raz Ci wpieprzyć…
-To lej! – krzyczę, szamocząc się pod jego ciałem.
-Nie! Bo po prostu mi Cię żal. Kurwa, Shannon jesteś moim bratem i nie pozwolę Ci znów spierdolić sobie życia przez jakąś przypadkową laskę. – spogląda na mnie. –Chciałbyś nie mieć z Alex nic wspólnego? Po prostu żyć… bez niej? – nie mam pojęcia co odpowiedzieć i nie wiem, co kieruje moją odpowiedzią:
-Ja… nie wiem, może…- ostatni raz patrzy mi w oczy, po czym wstaje, i kopiąc butelki znika pod pokładem. A ja leżę tuż przy sztorm relingu, noga zwisa mi poza burtę, głowa mi buzuje, a szczękę rozdziera ból od uderzenia brata. Gdzieś z twarzy sączy się ciepła krew i jedyne co czuję to wkurwienie i senność. Postanawiam więc opuścić własną imprezę i udać się do krainy snów, gdzie wszystko będzie prostsze.
|*|
Trochę się dzieję, co myślicie? Wybaczacie Shannonowi chwilę słabości, czy według Was nic tego nie tłumaczy?  k o m e n t u j c i e! 
dziękuję
martyna

czwartek, 17 kwietnia 2014

rozdział czterdziesty ósmy


Koło szesnastej opuściłam budynek NYLU. I nie licząc pierwszego dnia, to był zdecydowanie najlepszy, jaki tam spędziłam. Wśród studentów rozeszła się sprawa Asai i pogłoski o mojej przemowie na sali sądowej. Kilku moich profesorów pogratulowało mi tak wczesnego a zarazem udanego wystąpienia, a Wincher od razu powiedział, że międzynarodowe prawo publiczne zaliczyłam na maksymalną ilość punktów, więc nawet nie będę musiała podchodzić do testu. Nie tylko ja miałam taki sukces, bo przecież trwał drugi semestr i niektórzy studenci z mojego roku pojawiali się na rozprawach w ramach praktyk w różnych kancelariach, ale nieskromnie przyznam, że nie było o nich tak głośno jak o mnie. Dlatego cały dzień chodziłam uśmiechnięta i dumna z siebie. Czasami niektóre osoby z mojego roku wypytywały mnie, czy spotykam się z perkusistą, zapewne pamiętając jego wizytę na naszej uczelni rok temu. Niektórzy łączyli też parę faktów i plotek z gazet i chodząc z telefonami w ręku, zapewne przeglądając ulubioną aplikację mojego chłopaka, układali wszystko w całość. To bardzo śmieszne, ale w końcu przyłapałam się na tym, że rumieniłam się na ich pytania, chociaż miałam ochotę krzyknąć, że owszem, najlepszy perkusista na świecie jest moim narzeczonym! a najbardziej chciałam się pochwalić tym, że znam go od zupełnie innej strony. po prostu mojego Shannona.
Zaraz po zajęciach miałam spotkać się z Jonni i Kailem w Golden Parku, tuż koło uczelni. Kaila złapałam na korytarzu i razem wyszliśmy na spotkanie Jo. Pochodziliśmy chwilę wśród alejek mijając śmiejące się dzieciaki, sporo zakochanych par, z których bez opamiętania śmialiśmy się do rozpuku. I chociaż w neseserze czekał plik stron kodeksu, z którego miałam ułożyć oskarżenie, postanowiłam zająć się tym później. Jednak cel naszego spotkania był prosty: kupić idealny prezent urodzinowy.
-Jeszcze raz, po jaką cholerę snuję się tu z Wami? – jęknął Kail, kiedy trzeci kwadrans przemierzaliśmy galerię handlową.
-Kail, siódmy raz – powiedziałam niecierpliwie – potrzebuję kobiecej rady, ale także męskiego punktu widzenia!
-Przestać marudzić, to w końcu ja tu jestem w ciąży – zaśmiała się Jonni, a po chwili do niej dołączyliśmy. Nasza sytuacja wcale nie wyglądała dobrze. Urodziny Shannona zbliżały się wielkimi krokami i nie licząc tego, że czekała mnie do zapłacenia fortuna za ekspresową wysyłkę, musiałam najpierw mieć co wysłać. Dlatego kolejną godzinę spędziliśmy na poszukiwaniach, które nie przyniosły żadnego rezultatu. Postanowiliśmy, że odpuścimy sobie szukanie na dzisiaj i spokojnie wrócimy do domu.
-Cholera! – zaklął nagle Kail. –Pół godziny temu mieliśmy być u rodziców! Mama ma urodziny! – powitał czoło otwartą dłonią, a my wspólnie wybuchłyśmy śmiechem. –Zbieraj się Jo, jeszcze zdążymy na 724 o dziewiętnastej – pospieszał.
-Przecież Twoja mama nas zabije –jęknęła przyjaciółka.
-Zwali się na Ciebie, że niby źle się czułaś czy coś tam co się dzieje u ciężarnych – skrzywił się i od razu otrzymał od Jo kuksańca w bok.
-Nie wiem o której będę, nie zapracuj się – pożegnała mnie, przytulając się.
-Wiesz, czego masz się wystrzegać?
-Wie! – odpowiedział za nią Kail – Już ja tego przypilnuję!
Podczas kiedy Jonni spokojnie przemierzała ulice, nasz przyjaciel niemal w biegu zatrzymywał odjeżdżający autobus. Było to prześmieszne widowisko i przypomniało mi się, jak spóźniliśmy się na święta do domu Constance. Następnie przed oczami stanęła mi sytuacja, kiedy po raz pierwszy poznałam całe Mars Crew. Spóźnieni wpadliśmy do hotelowego lobby, a przywitała nas wściekła Emma. Pamiętam, jak mocno ściskałam wtedy dłoń Shannona, chociaż prawdopodobnie nie powinnam była tego robić. Szłam zatłoczoną ulicą, śnieg delikatnie prószył a szarość powoli zalewała horyzont. Bardzo podobała mi się cała ta sceneria, bo pomimo zimna, uwielbiałam tę porę roku. Oglądając wystawy przypadkowych sklepów znów przypomniałam sobie, jak musiałam czekać na swojego chłopaka, kiedy zabierał  mnie na pierwszą randkę na plażę. Zaśmiałam się na to wspomnienie i nagle wpadłam na genialny pomysł na prezent dla Shannona. Jednak wraz z przypływem weny odczułam także brak wystarczających środków na koncie. Nie chciałam rezygnować ze swojego pomysłu więc pomyślałam, że mogę poprosić kogoś o małą pożyczkę. Wiedziałam, że mi nie odmówi, więc napisałam do Jareda. Po chwili dostałam odpowiedź z pytaniem ile potrzebuję. Następnie przysłał mi skan przelewu i potwierdzenie, że gotówka znajduje się na moim koncie z dopiskiem ‘oddasz w naturze ;-)’. Oprócz tego, że już miałam przerąbane, posiadałam wystarczająco dużo pieniędzy na realizację pomysłu. Dlatego udałam się na Fifth Avenue. Zazwyczaj unikałam tej okolicy wiedząc, że prawdopodobnie stać mnie mniej-więcej na miotłę, która znajdowała się w tamtejszych sklepach. Jednak tamtego dnia było inaczej i z dumą zwiedziłam kilka sklepów dla mężczyzn, zanim zatrzymałam się przy Bergdorf Goodman. Do końca nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, ale nawet gdyby prezent nie spodobałby się Shannonowi, na pewno się przyda. Dlatego poprosiłam jednego z pracowników sklepu, żeby pomógł mi wybrać. I chociaż widziałam cenę wcześniej, przy kasie przymknęłam ciężkie powieki, w duchu zmawiając modlitwę. Cudownie czułam się odbierając starannie zapakowane pudełko, które kryło w środku zegarek od Gucciego. Czarny, skórzany pasek podtrzymywał dużą tarczę ze złotymi częściami. Miał chyba każdą z możliwych funkcji, ale był przejrzysty i prosty. Już nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczy go Shannon, jednocześnie nie zapominając, że nie będzie mnie wtedy przy nim.
*
Wróciłam do domu, który okazał się pusty. Postanowiłam nacieszyć się tą chwilą, bo rzadko się to zdarzało, a przecież za miesiąc Joel miał na stałe zająć miejsce w tym mieszkaniu. Zostało tak mało czasu, a nie zastanowiłyśmy się, jak przemeblować salon i jej sypialnię, żeby było wygodnie dla naszej trójki. Nie byłam też pewna co do Kaila. Coraz częściej zostawał u nas na noc i oficjalnie byli z Jo parą. Podziwiałam go za to, że wybrał związek z Jonni pomimo tego, że to nie jego dziecko. Przyjął na siebie taką odpowiedzialność, i nie mówię tu tylko o dziecku. Rozmyślałam nad tym, czy może nie będą chcieli zamieszkać razem. Wtedy ja mogłabym oddać przyjaciółkę z dobre ręce i zamieszkać z Shannonem, co jednocześnie oznaczało opuszczenie Nowego Yorku. W końcu dotarłam do wycieraczki własnego mieszkania. Otarłam o nią starannie botki i przeszłam przez próg. Otrzepałam płaszcz z płatków śniegu i rozwiesiłam go na drzwiach od łazienki. Lubiłam to miejsce, ale coraz częściej zastanawiałam się nad przeprowadzką. Przecież byłam dorosła, powiedziałabym nawet, że za stara, żeby się nad tym zastanawiać. W dodatku miałam kogoś, komu z czystym sercem mówiłam ‘kocham’, więc co stało na przeszkodzie? Jednak im dłużej o tym myślałam wiedziałam, że to niemożliwe w najbliższym czasie. Od razu zamówiłam kuriera na jutrzejszy dzień i ubezpieczyłam paczkę w razie zaginięcia czy uszkodzenia. Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać, bo nie dość, że pieniędzy zostało mi tyle, co na tydzień, to dodatkowo zadłużyłam się u Jareda na tysiąc dolarów. Nie miałam pojęcia kiedy i w jaki sposób mu to oddam, ale raczej nie miałam innego wyjścia. Chciałam zrekompensować Shannonowi swoją nieobecność. Złapałam wielki kubek herbaty i siedząc po turecku w salonie zajęłam się zadaniem na jutro. Co chwilę przeglądałam się w odbiciu szklanego stolika, sprawdzając stan swojej twarzy, która ozdobiona była dwoma rysami do których powoli się przyzwyczajałam.
*
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale cieszę się, że to już koniec. Schodzimy ze sceny i po piętnastu minutach znajdujemy się w taksówce, która zawozi nas prosto do hotelu. Jestem naprawdę zmęczony i nie mam ochoty na jakąkolwiek imprezę, o której mówi Tomo. Chcę tylko przespać w spokoju tę noc, żeby rano wsiąść do tego pieprzonego busa i jechać na kolejny koncert, Emma jedna wie gdzie. Nie wiem dlaczego wszystko wkoło tak mnie irytuje, ale nie mam ochoty się nad tym zastanawiać. Żegnam się ze wszystkimi życząc im dobrej zabawy i wymiguję się złym samopoczuciem, co nie jest nawet kłamstwem. Ostatnio coraz częściej czuję się zmęczony i wraz z jutrzejszymi urodzinami sądzę, że może jednak wiek niesie za sobą pewne konsekwencje. Zamykam się w pokoju i od razu biorę ciepły prysznic. Odświeżony rzucam się na wielkie łóżko, za które tak uwielbiam hotele. Pomimo późnej pory zamawiam do pokoju porcję steku i kiedy rozmawiam z obsługą przez telefon proszę też o porcję warzyw, widząc w głowie karcącą minę Alex. Niczego nie pragnę bardziej jak jej, siedzącej koło mnie. Bez zastanowienia wziął bym ją w ramiona i nie puszczał tak długo, aż jej chamskie żarty zaczęłyby mnie urażać. Pewnie wyzywalibyśmy się przez chwilę i skończyli na podłodze, gdzie ona okładałabym mnie pięściami a ja najpewniej obezwładniłbym ją jednym ruchem. Wierciłaby się jak to ona, ale w końcu odpuściłaby, uśmiechając się od ucha do ucha. Potem wplotłaby swoje nogi pomiędzy moje i tak jak kiedyś, wtuliła się we mnie. Wtedy objął bym ją, trzymając dłonie na talii- uwielbiam to robić. Jej ciało spokojnie mieści się w moim objęciu i uwielbiam to, bo mogę pozwolić jej myśleć, że jest ze mną bezpieczna, co jest prawdą. Z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Narzucam więc na siebie koszulkę i otwieram je, witając się z młodą dziewczyną w hotelowym uniformie. Małym wózeczkiem wjeżdża do mojego pokoju, odstawiając zamówienie. Następnie posyła mi śnieżnobiały uśmiech i kiedy wręczam jej napiwek dziękuje za niego i nieco się płoszy.
-Przepraszam, nie chciałem Pani urazić – decyduję się na zwrot grzecznościowy, chociaż mógłbym spokojnie uważać się za jej młodego ojca.
-Nie przepraszaj! – śmieje się. –No co Ty, po prostu daj mi autograf, co? – mówi łamanym angielskim. Jestem trochę zdziwiony jej bezpośredniością, ale biorę od niej marker czekając, aż poda mi jakieś zdjęcie czy płytę. Nagle odpina kilka dolnych guzików swojej koszuli i ukazuje mi miejsce tuż przy krawędzi swoich majtek.
-Mógłbyś? – robi jakieś dziwne miny, które chyba mają uwodzić.
-Dziękuję za zamówienie – oddaję jej pisak, powstrzymując się od wyzwania jej od małych dziwek. –A teraz wyjdź – otwieram jej drzwi i widząc jej zdziwioną minę, zamykam je tuż przed jej nosem. Mogłem się spodziewać czegoś podobnego. Można powiedzieć, że już przyzwyczailiśmy się do podobnych rzeczy, ale kiedy ma się zły dzień, chciałoby się spoliczkować takich ludzi. Czy naprawdę nie ma już rozsądnych fanów, którzy szanują Cię za twoja pracę a nie za to, jak wyglądasz? Wiem, że napalonych fanek jest mnóstwo, ale oddanych fanów również, co zawsze podnosi mnie na duchu. Jednak w ostatnim czasie coraz częściej natrafiam na tę złą cześć, co powoli doprowadza mnie do szału. Włączam telewizor i zostawiam na jakimś filmie. Jest tak cholernie nudny, że nawet nie wiem, o czym jest. Przeżuwam bezmyślnie jedzenie zastanawiając się co robiłbym teraz z Alex przy tak nieudanym wyborze. Pewnie zasnęlibyśmy razem, bo jest to jedna z naszych ulubionych form wypoczynku. Kończąc posiłek nalewam sobie z barku odrobinę Whiskey i włączam swojego laptopa. Piszę na twitterze parę słów dziękując za kolejny wspaniały koncert i wchodzę w interakcję od nieoficjalnych kont, które szaleją bardziej niż zazwyczaj. Wszystkie dotyczą mojego ostatniego tweeta o Alex, gdzie użyłem zwrotu ‘moja dziewczyna’. Jestem zażenowany i radosny jednocześnie, kiedy czytam odpowiedzi niektórych fanów. Jedni obrażają Alex słowami, o jakich istnieniu nawet nie miałem pojęcia, ale ignoruję to i dziękuję paru fanom, którzy życzyli nam szczęścia. Jakoś nie za bardzo przejąłem się sprzeciwom Emmy, która miała problem, kiedy bez jej wiedzy napisałem coś takiego. To wszystko powoli zaczynało mnie już dusić. Nic nie mogłem zrobić samodzielnie, nie konsultując tego wcześniej z Ludbrook. Ostatnio działała mi na nerwy i nie wiadomo dlaczego Jared brał jej stronę. Zaczynam mieć tego dosyć i boje się, że jeszcze jeden głupi wypał mojego brata, najpewniej odnośnie Alex, i powiem wszystko, co na razie chowam w sobie czy wylewam graniem na perkusji. Mam ochotę wsiąść na swojego ścigacza i poczuć jak ostry wiatr próbuje przebić się przez skórzany materiał kurtki. Ale obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię, więc to tylko głupi pomysł.                                                                                                       Budzi mnie odgłos filmu. Przecieram oczy i wyłączam telewizor, powodując w pokoju całkowitą ciemność. Odstawiam na nocny stolik szklankę po whiskey i zamykam oczy. Następnie skrobię smsa do Alex i obracam się na drugi bok.
-Niech Pani na nią spogląda i czasami kopnie w tyłek, jeśli za bardzo będzie flirtowała z innymi, okej Pani Annie? – mówię szeptem i zasypiam w ciągu kilku najbliższych minut, czując się beznadziejnie, kilkanaście minut przed urodzinami.
*
Budzę się nazajutrz odgłosem budzika, który już mi zbrzydł. Po swoich pierwszych myślach nie obstawiam dużo lepszego dnia niż wczorajszy. Jednak wstaję w miarę szybko i biorę prysznic. Następnie przystrzygam lekko zarost zostawiając go w lekkim nieładzie. Wchodzę w swoje szare dresy, które za bardzo nie różnią się od mojej piżamy. Zakładam przypadkową, czarną koszulkę i narzucam na siebie tego samego koloru bluzę. Pospiesznie pakuję porozwalane rzeczy do torby bo wiem, że już jestem spóźniony i wszyscy czekają na mnie na dole. Nienawidzę u siebie tej niepunktualności. Po kilkunastu minutach leżę w swojej małej sypialni w tourbusie, wcześniej zamieniając z chłopakami zaledwie parę zdań. Po kilku godzinach przesiadamy się do samolotu i szczerze nie interesuje mnie, gdzie lecimy. Wiem, że nie powinienem się tak zachowywać, ale nie potrafię tego zmienić. Nie mam pojęcia dokąd to lot i moje zdziwienie chyba nigdy nie było większe, kiedy wysiadając z samolotu obsługa lotniska powitała nas w niezrozumiałym dla mnie języku, gdzie mężczyźni ubrani byli w didasze, a kobiety w abaje. Wszyscy uśmiechali się życzliwie, włącznie z moimi przyjaciółmi a ja nie wiedziałem, co się dzieje. Dopiero kiedy kobieta wręczyła mi filiżankę herbaty i powiedziała ‘Welcome in Dubaj’ co nie co rozjaśniła mi sytuację, choć nie na tyle, ile bym sobie tego życzył.
*
-Dubaj? Co my do cholery robimy w Dubaju? – pytam Jareda, który naciąga na głowę kaptur swojej bluzy. –Myślałem, że cały ten miesiąc jesteśmy w Europie.
-Powiedzmy, że to taka mała przerwa – uśmiecha się do mnie, a kiedy patrzę na Tomo i Jamiego oni także szczerzą się do siebie i czuję się jak idiota, który jako jedyny o niczym nie wie. Co jest? Zdezorientowany czekam z innymi na nasz transport, przez cały czas zastanawiając się o co chodzi. Mam na sobie ciemną koszulkę i dość gruby kardigan, w który parzy słońce, kiedy jesteśmy w drodze. Wyglądam przez okna taksówki i wszędzie jest kolorowo, jasno i słonecznie. Można tu spotkać przeciętnie ubranych turystów i mieszkańców Dubaju w tradycyjnych długich szatach. Tu jest wspaniale, ale dalej nie wiem co robię.
-Jamie, powiecie mi w końcu co się dzieje? – staję pośrodku chodnika. Z każdej strony mijają nas przechodnie rozmawiając w przeróżnych językach.
-Tak, tak, tylko teraz chodź, stary nie mamy czasu – ciągnie mnie za rękaw i postanawiam za nim pójść. Jestem coraz bardziej wkurzony, zwłaszcza, że słońce świeci mi w oczy, a swoje okulary najprawdopodobniej zakopałem gdzieś na dnie walizki, którą za sobą ciągnę. Po chwili dostrzegam, że znajdujemy się w porcie. Dookoła jest pełno knajpek, z których rozchodzą się nieziemskie zapachy. Dekoracje tylko przyciągają potencjalnych klientów i od samego patrzenia na stoliki zastawione kolorowymi daniami robię się głodny. Przy brzegu w rządku przycumowane są jachty czy małe motorówki, a w oddali widać duże wycieczkowce. Ku mojemu zaskoczeniu nie idziemy w stronę budynków, czy miasteczka ale do mostka, przy którym stoi jeden z jachtów. Jest jednym z tych większych, pokryty białym lakierem a poręcze na zewnątrz są złote. Natomiast wszystkie szyby są ciemne. Nad mostkiem kapitańskim znajduje się sporych rozmiarów taras, i jak dobrze widzę, pośrodku wbudowane ma jacuzzi. Na pokładzie głównym poustawiane są leżaki, koło których stoją małych rozmiarów rośliny w czarnych donicach.
-Bracie – podchodzi Jared i kładzie dłoń na moim ramieniu. Wiem już, że zaczyna się zgrywać, ale czekam na ciąg dalszy. –Wszystkiego najlepszego! – wykrzykuje, i pozostała trójka się przyłącza.
-Co? – pytam, a oni znów wybuchają śmiechem.
-Czas na świętowanie! Wszystkiego najlepszego stary pryku! – szczerzy się Chorwat, ręką pokazując w stronę małego mostka. Zupełnie zapomniałem o tym, że dziś dziewiąty marzec i właśnie stuknął mi kolejny rok.
-Dzięki? Ale nie mogliście powiedzieć mi tego w samolocie? Tak bardzo potrzebujecie romantycznej scenerii? – spoglądam na nich.
-Jared przemów do swojego półgłówkowatego brata, proszę… - odzywa się Jamie z rezygnacją w głosie.
-Oto nasz prezent, geniuszu. Kilka zajebistych dni na jachcie. Naszym jachcie! – dodaje podekscytowany.
-Naszym co? Kupiliście jacht?! – nie mogę w to uwierzyć, przez co mój ton jest odrobinę wyższy niż zazwyczaj.
-Jup. Jesteśmy totalnie spłukani, ale trzeba korzystać, nie? Dobra, a teraz koniec tego pieprzenia, włazić! – woła do nas Emma, która stoi przy kładce, prowadzącej na białe cudeńko. Wszyscy biegiem puszczamy się w jej stronę, ale przy krawędzi zatrzymuje naszą bandę.
-To moje urodziny, nie? Więc wchodzę jako pierwszy, halo, ktoś tu musi być kapitanem, matoły! – śmieje się i przepycham przez nich, stawiając nogę na pokładzie pierwszy. To wspaniałe uczucie i wiem, że kilka najbliższych dni porządnie odpocznę.
*
Temperatura wynosi jakieś 30 stopni Celsjusza i wydaje mi się, jakby moja skóra płonęła. Mimo to wyleguję się na słońcu kolejną godzinę i tylko dzięki zaradności Emmy posmarowałem się wcześniej kremem. Koło mnie chłodzi się sporych rozmiarów butelka z whiskey, którą od czasu do czasu popijam. Nie muszę się o nic martwić, nikt się nie czepia a w tle leci relaksacyjna muzyka, którą czasami wyłączamy, chcąc wsłuchać się w ciszę wody, która umyka pod nami, kiedy płyniemy przed siebie. Chłopaki jednak czasami ruszają głowami i zatrudnili sternika, żeby nasza zabawa nie skończyła się szybciej niż się zaczęła. To miejscowy, jednak dobrze zna angielski i już się z nim dogadałem, że od czasu do czasu da mi posterować. Koło mnie leży Tomo, który od kilku minut śpi w okularach przeciwsłonecznych. Moglibyśmy mu je zdjąć, ale nie możemy się oprzeć, kiedy odciśnie mu się opalenizna. Wstaję i podchodzę do sztorm relingu, opierając się o nagrzaną barierkę. Wpatruję się w toń wody, która jest nad wyraz niebieska.
-I jak? – pyta Tomo, który na nasze nieszczęście już się przebudził.
-Zajebiście – krótko i rzeczowo. –Czemu taka krótka ta drzemka? – pytam powstrzymując śmiech.
-Walcie się! Nie zamierzaliście mi ich ściągnąć, co? – przeczę ruchem głowy i nie mogę powstrzymać się od śmiechu widząc ślady okularów, które odchylił przyjaciel.
-To takie błędy przybliżają Cię do porażki, mój drogi – śmiejemy się, po czym Chorwat znika na chwilę w dolnym pokładzie. Kiedy wraca, z uśmiechem podaje mi małą paczuszkę.
-Myślałem, że jacht to wystarczający prezent, ale skoro tak mnie adorujesz, mój drogi…
-To nie ode mnie, idioto – śmieje się, zostawiając mnie samego. Skoro to nie jego inicjatywa, to czyja? Rozpakowuję papier i ukazuje mi się zamszowe pudełko z wyszytym ‘Gucci’. Pospiesznie je otwieram i widzę duży, czarno-złoty zegarek. Wyciągam go z ostrożnie, oglądając z każdej strony. Jest niesamowicie profesjonalny i już wiem, że kosztował fortunę. Między małymi poduszeczkami, w które włożony był prezent jest karteczka. Biorę ją do ręki i odczytuję dobrze znane mi pismo:
Przyda Ci się kochanie.
Alex, xo
Od razu się uśmiecham i nie przestaję przez najbliższe kilka minut. Nawet nie pomyślałem, że wymyśli coś takiego. Owszem, kilka razy pytała się co chciałbym dostać i wiem, że robiła to z czystego lenistwa, ale za każdym miałem dwie odpowiedzi: wspólne zamieszkanie i to, żebyśmy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Zawsze krzyczała na mnie, kiedy się spóźniałem, ale ona też często kłóciła się ze swoim zegarkiem, więc byliśmy na równi. Udałem się pod pokład i wchodząc do swojego małego ale przytulnego pokoju, rzuciłem się na łóżko, wybierając numer Alex.
-Pozwól, że najpierw złożę Ci życzenia, zanim Cię uduszę. Więc wszystkiego najlepszego staruchu i jak sądzę dostałeś już mój prezent, więc mógłbyś z niego skorzystać i domyślić się, że u mnie jest druga w nocy! – zaśmiałem się do słuchawki bo tak zabawnie brzmiał jej ton- cichy po przebudzeniu, ale zarazem ostry bo była naprawdę zła.
-Tak, dostałem. I dziękuję, ale wiedz, że kiedy się spotkamy, skopię Ci tyłek!
-Ludzka wdzięczność – usłyszałem jej jęk a następnie odgłos, jakby z powrotem opadła na poduszkę.
-Jeszcze raz dziękuję, bo jest wspaniały, ale wiem po ile są takie drobiazgi – każdy wyczułby sarkazm w moim głosie.
-Więc masz pewność, że nie kupiłam tego na bazarze przy dziewiątej alei.
-Alex, to nie jest śmieszne. Oddam Ci połowę kiedy tylko przyjadę. Albo nie, zaraz zrobię przelew.
-Shannon, skończ. To  p r e z e n t, więc mógłbyś chociaż nie narzekać. –Chciałem jej przerwać ale nagle zaczyna podśpiewywać pod nosem, chcąc mnie zagłuszyć. W końcu się poddaję i kolejny raz wysłuchuję życzeń, które były chyba najlepszymi, jakie otrzymałem całkowita bezstronność. Kręcę się na łóżku, wysłuchując sprawozdania z ostatniej rozprawy, którą wygrała. Jestem z niej cholernie dumny i chociaż wydaje mi się, że przesadza z tą całą adwokaturą cieszę się, że odnosi w tym sukcesy. Za małym bulajem widać coraz więcej gwiazd, kiedy przychodzą godziny wieczorne i podziwiam Alex, że jak zawsze buzia jej się nie zamyka, chociaż obudziłem ją w środku nocy. Czasami jej gadulstwo jest nie do zniesienia, ale uwielbiam słuchać o wszystkim, co sprawia jej przyjemność, chociaż preferuję te momenty, kiedy nie jest w stanie już nic więcej powiedzieć, bo zajmuję jej usta inną czynnością. Po pewnym czasie słyszę, że zasypia wypowiadając coraz wolniej kolejne zdania, więc mimo chęci wyganiam ją do spania. Sam łapię za aparat i wchodzę na pokład, chcąc porobić zdjęcia wspaniałej scenerii, mimo, że jest to tylko Zatoka Perska, którą spokojnie przemierzamy. Czasami w oddali widać przepływający statek, który staram się uchwycić. Oczywiście nie jestem sam i wraz z Jamiem, Tomo, Jaredem i jedyną kobietą na pokładzie- Emmą planujemy imprezę, która ma się odbyć jutro, właśnie tutaj, na naszym jachcie.
|*|
Wybaczcie, że rozdziały dodawane są w coraz większych odstępstwach czasowych, ale uwierzcie, że mało w tym mojej winy. Co do wyglądu, to jest przejściowy, i niedługo będzie już naprawdę dobra grafika! a rozdział? Niby nijaki, ale chciałam pokazać samopoczucie Shannona i to, że nie tylko Alex tęskni za swoją połówką ;) Piszcie, jak 'bardzo' Wam się niepodoba, bo bardzo na to liczę. 
dziękuję
martyna