miniaturka ~Such a beautiful lie to believe in...

To takie przykre, że stałem się kimś, kim sam gardzę. Nawet nie zauważyłem kiedy i jak bardzo zmieniło mnie otoczenie, od którego jestem całkowicie uzależniony. Lista osób, które sterują moim życiem zaczyna się na nazwisku Ludbrook, ciągnie przez ludzi z wytwórni, planu, ekipy, a kończy na wizażystce lub fryzjerce. Zdecydowanie Nie widnieje na niej Jared Leto. Siedzę w jednym z czterech wiklinowych foteli w labowym ogrodzie. Cieszę się, że udało nam się wcześniej skończyć zdjęcia do teledysku i że mam dla siebie chwilę czasu. Ciepłe, kalifornijskie powietrze otula moją twarz i tak jak kiedyś pewnie zainspirowałoby mnie to do kolejnego bazgroła na ścianie, teraz nie znaczy dla mnie nic. Mam 43 lata i przeżyłem już tyle takich chwil, że kolejna nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Z resztą tak, jak ostatnio wszystko. Nawet koncerty mi już nie wystarczają. Kiedyś scena była dla mnie innym światem, miejscem gdzie liczył się tylko zespół, muzyka i Echelon. Teraz to kolejne pole do zarobienia zielonych. Dziwie się, że mogę rozmawiać z fanami bez scenariusza. Nawet nie wiem komu powinienem podziękować, za zniszczenie tego świętego niegdyś miejsca. Dzień koncertu jest jednym z najtrudniejszych w pracy, jaką wykonuję. Spotkanie z fanami pod hotelem, wywiad w jakiejś lokalnej telewizji lub radio, kolejne zdjęcia i podpisy z fanami, soundcheck, czyli coś za co nienawidzę się od ponad roku najbardziej. Wyłudzanie pieniędzy w zamian za granie piosenek, których fani chcą najbardziej. To zwykłe naciąganie i w pełni zdaję sobie z tego sprawę, ale nie ja decyduję o takich sprawach. Po próbie, za którą otrzymujemy niemałe pieniądze mamy chwilę dla siebie, a i tak najczęściej spędzamy ją na tweetowaniu czy umieszczaniu durnych zdjęć. Potem zaczyna się spotkanie z zespołem, które jest jedną z przyjemniejszych chwil dnia. Każda osoba, przekraczająca drzwi pomieszczenia z wielkim, czarnym płótnem i niebieską triadą w tle jest wyjątkowa. Nawet nie potrafię opisać uczucia, jakie mi towarzyszy, kiedy 3/4 z tych osób dziękuje nam za odmienienie ich życia. Za przykład, który dajemy im każdego dnia, za nasze piosenki, teksty. Za to, że po prostu jesteśmy. To takie nierzeczywiste, a jednak doświadczam tego niemal każdego dnia.
W niewielkim okienku wpisuję swoje imię i nazwisko i czekam na wyniki. To, co widzę utwierdza mnie w przekonaniu, że tumblr to zupełnie obcy mi świat. To miejsce, gdzie młodzi ludzie mogą być sobą, mogą uciec od oceniania i krytykowania, to tu mogą wyrażać co czują, co siedzi w ich często niepewnych siebie duszach. Nie znając się, jednoczą się w bólu i cierpieniu, w radości. Wspierają się i mają swój świat, w którym nikogo nie muszą udawać. To może trochę straszne, że te najczęściej młode osoby zamiast szukać swojego miejsca w świecie uciekają się do Internetu, ale ja wiem, że poniekąd postępują słusznie. Wiem, że jest to wynikiem niewiedzy, ale ja ucząc się na własnych błędach wiem, że żyjemy w świecie, który jest okrutny dla słabych. Słabych, to znaczy ludzi, którzy mają swoje zasady i wartości, którymi się kierują. Nie dziwie się więc tym młodym ludziom, którzy uciekają do miejsca, gdzie czują się bezpiecznie.
Przewijam stronę widząc zdjęcia, filmiki i gify z moim wizerunkiem. Uśmiecham się smutno. Jestem pewny, że znajduje się tu każdy moment z mojego życia. Może prawie każdy. Czy mnie to zasmuca? Tak, bo czuję, jakby na tych zdjęciach uśmiechał się zupełnie inny facet. Zaskakujące, że ludzie widząc moje oczy widzą lagunę, głębie oceanu czy inne tego typu bzdury. Nikt nie zauważa smutku i gry aktorskiej, którą mam opanowaną niemal do perfekcji. Oprócz zdjęć są jeszcze zacytowane słowa, najczęściej z czasów, kiedy byłem naiwny i wierzyłem, że jako muzyk mogę być sobą, nie przejmować się opinią innych i spełniać marzenia. Co do tego ostatniego niewiele się zmieniło. Dalej uważam, że realizowanie swoich celów jest możliwe, nieważne jak bardzo nieosiągalne by nam się wydawały. Różnica w moim rozumowaniu polega na tym, że mam świadomość, że spełnione marzenie może okazać się siłą demona, z którym wcześniej czy później każdy z nas, będzie musiał się zmierzyć. "Pierdol opinię innych..." kiedyś naprawdę byłem buntownikiem. Pamiętam jaki wiele znaczyła dla mnie możliwość wyjścia na scenę w pełnym makijażu, czarnych włosach z czerwonymi końcówkami i powiedzenie ludziom, że najważniejsze to być sobą. To naprawdę przykre, jak życie zmienia ludzi. Teraz nie mogę kurwa nawet ubrać się w to, co chcę. Chodzę w tym shicie z merchu i reklamuję go, tylko dlatego, że jest to w mojej umowie.
Pocieram ręką czoło, a następnie całą twarz. Zaplątałem się w papierach, obietnicach, umowach, wywiadach, spotkaniach, w byciu Jaredem Leto. Nie chcę nim być, chcę być sobą, ale dopóki jestem na scenie czy przed kamerą, to niemożliwe. Sam jestem sobie winien.
Przejeżdżam ręką po włosach, które upiąłem w coś na kształt koka, z tyłu głowy. Uśmiecham się na myśl, że Emma od razu kazałaby zniszczyć ten efekt mojej kilkusekundowej pracy. Kreowała mnie teraz na prawdziwego rockmana. Śmieje się w głos i nie wiem czy z poczynań tej kobiety, czy z tego, że się jej nie sprzeciwiam. Może gdybym przykładał większą wagę do swojego wyglądu, byłoby inaczej.
Wyłączam okno przeglądarki mając świadomość, że mam jeszcze dzisiaj coś do zrobienia.
Przez kolejne kilkanaście minut nanoszę ostatnie poprawki do nowego teledysku, nad którego montażem pracuję absolutnie sam. Kiedy kończę uśmiecham się sam do siebie będąc dumnym z kolejnego kawałka wdzięczności dla mojej rodziny. Nie wiem czy nadal mogę tak nazywać naszych fanów, bo wiem, że w rodzinie nie powinno się okłamywać, ale robię to dla ich dobra. Jestem Jaredem, którego chcą.
Nagle czuję na karku czyjś oddech, a kąciki ust samoistnie unoszą się ku górze.
-Właśnie skończyłem, chcesz zobaczyć?
-Oczywiście.- słyszę, więc podnoszę się z fotela i siadam na dużej kanapie kładąc macbooka na szklany stolik.
Po raz tysięczny oglądam zmontowany przeze mnie materiał, a kiedy projekcja dobiega końca zamykam go jednym ruchem ręki.
-I jak?
-Jak pozostałe. Profesjonalne- dodaje po chwili młody mężczyzna. Posyła mi delikatny uśmiech, który odwzajemniam. Doskonale rozumiem przekaz jego słów.
-Wszystko psujesz- mówię zwracając swoje ciało ku jego osobie.
-Co tym razem?- pyta unosząc brwi, ale uśmiecha się delikatnie.
-Zawsze mówiłem, że mogę powiedzieć komuś wystarczająco dużo, żeby go zaintrygować, ale nigdy tak naprawdę mnie nie pozna.
Brunet patrzy na mnie swoimi ciemnymi, brązowymi oczami, które przejrzały mnie od samego początku.
-Faktycznie spieprzyłem- mówi pewny siebie. Zna mnie jak nikt inny- Ale wiesz, że wyjątek potwierdza regułę- uśmiecha się i kładzie rękę na moim kolanie.
Patrzę na niego milcząc, podziwiając każdy milimetr jego twarzy. Jak to możliwe, że w tym całym gównie, w którym się znajduje mam jego? Człowieka, przed którym nie muszę być tym, od którego ciągle tylko się wymaga.
Kładę dłoń na jego ręce, spoczywającej na moim kolanie i podnoszę głowę.
-Naprawdę się starzejesz Leto- poprawia kosmyk moich włosów, który wydostał się z dosyć pokracznej konstrukcji koka.
-Ty też, i to szybciej niż ci się wydaje- ukazuje mu rzędy moich króliczych zębów- Dobrze wiesz, że to starszy i silniejszy zawsze wygrywa- Marco odwzajemnia uśmiech i lekko wzrusza ramionami.
- To wygrywaj. I tak zawsze...
Przewracam oczami słysząc, że jak zawsze próbuje się ze mną droczyć. Przestaję słuchać i całuję go. Bezczelnie złączam nasze usta w pocałunku, z którego bije wdzięczność i miłość. Uwielbiam to, w jaki sposób jego język za każdym razem zachłannie szuka mojego. Jak zawsze jest spragniony bliskości, czułości, mnie. To takie młodzieńcze, chociaż przecież nie ma dwudziestu lat. Mimo to, często odczuwam różnicę wieku między nami, ale jest to jak najbardziej pozytywne.
Ręką wędruje po moim delikatnym zaroście, a ja wplatam palce w jego gęste, brązowe włosy.
Czy jestem spełniony mimo braku kontroli nad swoim życiem?
Tak, spełniłem swoje marzenia, chociaż ich wysoką cenę płacę do dzisiaj. Wiem, że było warto, bo dzięki temu poznałem Marco. Teraz razem spełniamy jego marzenia i będziemy je spłacać. Tak długo jak będzie trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz