środa, 26 lutego 2014

rozdział trzydziesty piąty (II)


|*| 
Wprawcie się w klimat przed przeczytaniem ;) http://www.youtube.com/watch?v=3xUfCUFPL-8
|*|

Przez cały wieczór nie moglibyście zobaczyć nas bez wielkiego uśmiechu na twarzy. Oprócz momentów grozy, kiedy zbliżał się punkt kulminacyjny szaleńczych kolejek (nic nie mówię, ale Shannon wrzeszczał/piszczał głośniej niż niejedna młodociana dziewczynka). Włóczyliśmy się od jednego straganu do drugiego. Było już ciemno, a plaża wyglądała ślicznie. Pozawieszane na wszystkim lampki migotały wesoło, oświetlając okolicę. 
-Shann... - wpadłam na genialny pomysł, więc uwieszona na jego ramieniu zaczęłam się szczerzyć, a następnie kiwnęłam głową w stronę pluszakowej loterii. 
-Uważaj, teraz będzie pojedynek! Co byś chciała? - przybrał poważną minę - tego misia za 50 centów, tamtego białego czy ewentualnie grającą na garach małpę za dolca? 
Szybko pożałował tego ironicznego pytania, bo po paru minutach jego bluza była do połowy mokra. Mianowicie, poprosiłam go o nagrodę (bransoletkę z muliny), którą można było otrzymać w zamian za wyłowienie jak największej ilości tyci rybek z tyci jeziorka, tyci wędką z magnesem w środku. 
-Zaszczytne miejsce - powiedział, zakładając wygrany, kolorowy wyrób, kiedy staliśmy oparci o balustradę na małym, zatłoczonym molo.
-Absolutnie. Ta ręka jest zarezerwowana dla Ciebie - zaśmiałam się, oglądając prezenty od Leto, zakrywające ledwo widzialne ślady po dawnej żyletce. Znacie takie uczucie, kiedy jesteście tak szczęśliwi, że nawet boicie się pomyśleć, że to może się skończyć? Ja też nie znałam, do tamtej chwili. Kupa śmiechu, ciągła rozmowa i dużo zabawy- oto nasza oficjalna pierwsza randka, która była wspaniała.
*
Kiedy obejmowaliśmy się na molo, z oddali zauważyliśmy błysk flesza. Później kolejny i jeszcze jeden. Shannon zaśmiał się i rzucił pod nosem 'patrz teraz' i trzymając ręce na mojej talii, dotknął swoimi ustami moich. W krótkiej chwili ciemne otoczenie stało się najjaśniejszym w okolicy. 
-Sprzedajesz naszą prywatność - powiedziałam, odrobinę speszona. 
-Tylko daje im zarobić. Poza tym, jak każdy mężczyzna, chwalę się swoją kobietą - puścił mi oczko.
-Nie musisz już ze mną flirtować, baranie - zaśmiałam się, przytrzymując w dłoniach materiał jego bluzy. 
-Ależ nie potrafię się oprzeć! 
-Jaka szkoda, że na mnie to już nie działa - zrobiłam smutną minę, na co on uniósł brwi i zniżył odrobinę swoje dłonie, ułożone poprzednio na moim ciele. -Śnisz - powiedziałam od razu, mrużąc oczy. Shannon posłał mi tajemniczy uśmiech i przysunął się bliżej mnie. Zaczął robić głupie miny, które -jak zakładam- miały być uwodzicielskie. W pewnym momencie pokazałam mu język, a on zacisnął swoje dłonie na wysokości moich bioder. Pokiwałam przecząco głową, odchodząc od niego parę kroków. 
-Że niby ja to nie mogę flirtować, ale Ty już tak? - obruszył się, idąc za mną powoli. Przytaknęłam, a po sekundzie jego dłonie ponownie trafiły na linię mojej talii. Staliśmy oddaleni od siebie o zaledwie kilka centymetrów, kiedy usłyszałam cichy, zachrypnięty głos Shannona:
-Nie każ mi obmacywać Cię przy nich wszystkich.
-Przecież nic nie robię - otworzyłam ze zdumienia oczy - że też wszystko kojarzy Ci się z jednym, kochanie - wplotłam rękę w jego krótkie, ciemne włosy. 
-Nie - poprawił mnie - wszystko kojarzy mi się z Tobą, a Ty jesteś moim synonimem... tego drugiego - dodał z brudnym uśmieszkiem. 
-Jesteś beznadziejny - powiedziałam zrezygnowanym tonem.
-Wcale nie!
-Tak.
-Kłamiesz.
-Nienawidzę kłamstwa, nie.
7 godzin później:
-Tak.
-Nie.
-Ta, ak. 
-Za to mnie przecież kochasz - pokazał rządek śnieżnych zębów.
-Czasami - wystawiłam język odrobinę nad dolną wargę, a Shannonowi automatycznie pociemniały oczy. 
-Alex...
-Shannon - przekomarzałam się.
-Przyjedźmy tylko do domu... Nie ruszysz się przez tydzień - zagroził niskim tonem, wpatrując się we mnie.
-Nie obiecuj Leto, nie obiecuj! 
Jego 'obiecuję' było najlepszą obietnicą w moim dziwacznym życiu. Głęboka, tajemnicza i (olaboga!) taka seksowna... 
*
Wracaliśmy już do domu i jadąc przez różne części miasta, poznałam naprawdę dużo ciekawych i często nienadających się do opowiedzenia historii. Co trzecia ulica była jakimś wspomnieniem Shannona, któremu uśmiech uniemożliwiał gadanie. W pewnym momencie samochód się zatrzymał. Rozejrzałam się dookoła i niedaleko od naszego wozu znajdowała się kolejna plaża. 
-Gdzie jesteśmy? - zadałam oczywiste pytanie. 
-Nie mam pojęcia, ale jest cicho, nikogo nie ma, więc możemy pozwiedzać. 
-To piach - zaśmiałam się, wychodząc bez butów z auta. Jak się okazało, byliśmy sami w rozległym promieniu, bo znikąd nie pojawiła się choćby jedna sylwetka. Shannon był przygotowany na wszystko i z bagażnika swojego pick up'a wyciągnął skrzynkę piwa i puchowy koc. Razem z Tomo nazwali to kiedyś 'zestawem podróżnika' i nigdy nie mogło go zabraknąć! 
*
Siedzieliśmy koło siebie, skuleni, dzieląc jeden koc, którym się owinęliśmy. Mijała trzecia w nocy a my już opróżniliśmy 1/3 skrzynki z alkoholem, kiedy właśnie zaczynała się nasza fascynująca gra.
-Pierwsza fajka? - spytał Shannon.
-15 lat. 
-Seks zbiorowy? 
-Nie?
-Jakieś homoseksualne związki?
-Jeszcze nie.
-Kradzież?
-Zdarzało się.
-Częstotliwość masturbacji? 
-Co?! Shannon, jesteś obrzydliwy! Teraz moja kolej - upiłam łyk piwa i poleciała pierwsza seria pytań:
-Czy kiedykolwiek Ty i Tomo byliście parą? 
-Ha! N.I.E.
-Pierwsza impreza, na której leżałeś w rzygach?
-Jakieś 14 lat.
-Pierwszy stosunek? 
-Oficjalne piętnaste urodziny.
-Zaangażowany w grupę przestępczą?
-Nie? 
-Narkotyki?
Cisza. 
-Jakaś trawka, koka, cokolwiek? 
Znów nic.
-Shannon... -sprawdzałam, czy nie usnął.
-A, co? Nie, żadnych narkotyków. A Ty? - spojrzał na mnie opiekuńczym wzrokiem. 
-Kiedyś, po śmierci rodziców, no wiesz... Nawet miałam z tym problem - przełknęłam ślinę - ale na szczęście jest Annie. Um... była - dodałam cicho. Shannon otoczył mnie ramieniem, ale ja odrzuciłam tę pomoc, zalewając go potokiem słów:
-Nie płaczę! Zobacz, Shannon ani jednej łzy! - trunek robił już swoje -Cholerny wiatr, robi się coraz chłodnej ale niebo jest śliczne, zobacz, tyyyle gwiazd. Dobre to piwo, chcesz? 
-Alex, nie musisz udawać - powiedział powoli - Kocham Cie jak się śmiejesz i jak płaczesz, nie musisz nic udowadniać. 
-Nie udaje... 
-Nie bój się płakać - posłał mi nieśmiały uśmiech, a ja poprawiłam okrywający nas koc, i wtuliłam się w ramię Shannona. 
-Dobra, wracamy - powiedziałam 'wesoło' - co to było? A, trawka. Nic? 
-Nie.
-Nawet raz? Dla spróbowania? - dziwiłam się. 
-Powiedziałem, nie - jego ton był władczy i donośny.
-Dobra, nie musisz krzyczeć... 
-Nie krzyczę. Mleko czy herbata? - dodał po chwili niezręcznej ciszy.
-Herbata, to było proste. Największa pasja? 
-Ty - powiedział automatycznie, a ja otworzyłam oczy ze zdumienia. Ja? Jakaś zwykła dziewczyna? Oczywistym było, że jedyną odpowiedzią jest perkusja, ale na pewno nie to. 
-Dobra, teraz na poważnie. Fotografia, motory, perkusja? 
-Motory? - spytał cicho.
-A nie? 
-Dawno z tym skończyłem.
-Dlaczego? 
-Nie miałem czasu - uśmiechnął się i ucałował moje czoło. Nie chciałam drążyć, ale przecież znałam historię Mandy i to, co powiedział Shannon było kłamstwem. Dlaczego to zrobił, dlaczego mnie oszukał? Postanowiłam jednak, że nie będę się wtrącać, to przecież jego życie. 
*
Po siódmym piwie czułam, jak moje myśli opanowuje alkohol. Było mi niedobrze a mój błędnik wariował. Latałam po piachu, skacząc wesoło, co chwilę wykrzykując teksty ulubionych piosenek. Shannon leżał na kocu oglądając mnie, nie mogąc powstrzymać śmiechu. 
-SHANNON! No chodź! Jest super! Ten piasek jest taki przyjemny - rozrzucałam drobinki dookoła, zasłaniając oczy - no rusz dupsko! Shanuś, proszę tu do mnie! - stanęłam w miejscu, krzyżując ręce na piersiach. Leto podniósł się powoli i śmiejąc się ze mnie, podszedł. 
-Upiłaś się, Mała - patrzył na mnie lekko poirytowanym wzrokiem. 
-Co? Wydaje Ci się - powiedziałam, wywracając oczyma - idziemy do wody? Chodź, proszę, pójdź ze mną Shanuś - ciągnęłam go za rękę, ale ani drgnął. 
-Chodź głupku, położę Cię w aucie - wziął mnie na ręce, ale zaczęłam się wyrywać i machać nogami. 
-A nasz kocyk? Co z naszymi piwkami? Nie można ich tak zostawić - zasmuciłam się. 
Po chwili zostałam ostrożnie postawiona na ziemi. Shannon otwierał tylne drzwi samochodu, a ja usiadłam na masce z przodu. 
-Chodź - wyciągnął do mnie rękę, ale asertywnie kiwałam głową - Alex - zaśmiał się, podchodząc do mnie. 
-Zostaję tutaj, z Tobą - uśmiechnęłam się kokieteryjnie i rozszerzyłam delikatnie nogi. Brunetowi od razu zaświeciły się oczy i zbliżył się bez słowa sprzeciwu. Sam sporo wypił, i tylko jakiś kretyn powiedziałby, że nie jest pijany... Więc była nas dwójka. 
Jak to często bywało, dzieliły nas zaledwie centymetry, a w powietrzu wisiało to wspaniałe uczucie. Ja siedziałam na masce auta, Shannon stał dokładnie naprzeciwko mnie, nie dotykaliśmy się niczym, co z każdą sekundą potęgowało napięcie między naszymi ciałami. Jego wzrok ewidentnie dominował nad moim. W pewnym momencie zrzuciłam z siebie kurtkę, a Leto w ciągu dwóch sekund pokonał dzielącą nas odległość. Złapał za materiał mojej koszulki, ale pokiwałam przecząco głową. Posłał mi pytające spojrzenie a w odpowiedzi otrzymał mój szeroki uśmiech i widok przygryzanej przeze mnie wargi. Zachrypniętym głosem wyszeptał moje imię, a ja znów zaprzeczyłam, chociaż graniczyło to niemal z cudem. Jego oczy w żadnym stopniu nie przypominały już orzecha, przybrały odcień najdroższej, najciemniejszej czekolady. Napięcie stawało się nie do zniesienia i widziałam, że Shannon wariował. W końcu dobitnie powiedział: 
-Pierdolić to. 
Po czym zrzucił ze mnie koszulkę i wpił się w moje usta. Dłońmi błądził po moich plecach, które pokryte były gęsią skórką. Ześlizgnęłam się z samochodowej maski i stałam przed nim. Delikatnie dotykaliśmy się ciałami. Nie pozostałam mu dłużna i po chwili jego t-shirt wraz z bluzą robiły nam za dywanik. Dosłownie każde z nas walczyło o haust powietrza, kiedy na sekundy odrywaliśmy od siebie usta. Nie mogłam utrzymać swoich bioder na wodzy i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły wykonywać pewien ruch, co chwile przywierając do wypukłego rozporka Shannona. Zaczęłam rozpinać mu spodnie, ale jemu poszło to dużo sprawniej i już stałam w samej bieliźnie, i dopiero po chwili do mnie dołączył. Uniósł mnie nad siebie, tak, że mogłam zarzucić swoje nogi na jego biodra. Rękoma przytrzymywałam jego włosy, co chwile za nie pociągając, kiedy on obdarowywał mój dekolt pocałunkami. Z moich ust wydobywały się ciche dźwięki, a biodra same pchały się na jego ciało. 
Zakładam, że powinno być mi cholernie zimno, kiedy opierałam się o drzwi auta, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić, bo w tamtym momencie bielizna dosłownie paliła moje ciało. 
Wreszcie, po krótkiej wymianie wzroków, Shannon powoli opuścił moje czarne majtki. Nabrałam głośno powietrza i odchyliłam głowę, czekając na ten moment. Perkusista pewnym ruchem połączył sie ze mną, a następnie powoli się poruszał. Szybko się do siebie dopasowaliśmy i nasze ruchy były zsynchronizowane. Nie trwało to długo, bo wspólnie wydawane odgłosy, jego dłonie na moich pośladkach i to wspaniałe ciepło jego ciała, nadały tamtej chwili szaleńczego tempa. 
*
Zimna szyba auta dotykała moich pleców, a ja uśmiechałam się do swojego chłopaka, który wciągał na siebie jeansy. 
-Hm? - szepnął podchodząc do mnie, zakładając pasmo moich włosów za ucho.
-Nic - uśmiechnęłam się do niego, splatając nasze dłonie. 
-Kręci się w główce, co? - zaśmiał się uroczo.
-Odrobinę, ale to już nie wina alkoholu. 
-Uwielbiam Cię - posłał mi wspaniały, szeroki uśmiech, po czym kazał zaczekać. Grzebał chwilę w samochodzie, skazując mnie na stanie na tym zimnie w rurkach i samym staniku. 
-Mam! - krzyknął, wracając z markerem. Złapał mnie za rękę a następnie podniósł, stawiając na masce swojego pick up'a. 
-Co Ty robisz? - zaczęłam się śmiać, ale Shannon wskoczył już za mną, a po chwili stał na płaskim dachu. 
-Wskakuj!
-Poważnie? Oszalałeś?! 
Nie odpowiedział, po prostu wciągnął mnie do siebie na górę. Staliśmy NA aucie, oglądając spokojnie falującą wodę, jaśniejące niebo i dalej tętniące życiem miasto w oddali. W pewnym momencie Shannon uklęknął przede mną. Całe 'alkoholowe otępienie' zniknęło, a na zastępstwo stawiło się ogromne zdziwienie. 
-Alex... Pani Batch... Alex... - jąkał się klęczący Shannon, a mi uśmiech zamarzł na twarzy.
-No... - dodawałam mu otuchy, chociaż nie wiedziałam, co się dzieje.
-Nie popędzaj mnie, właśnie Ci się oświadczam, tępaku.
-Serio? - zaśmiałam się pod nosem. 
-Tak! - oburzył się - Więc... Wiesz co, naprawdę było by mi łatwiej, jeśli byś się ze mnie nie śmiała! - był taki zasfasowany i niepewny siebie. Wspaniale było oglądać go w takiej niespotykanej wersji.
Pokiwałam głową i zasłoniłam usta dłonią. 
-Tea... - znów zapadła krótka cisza, kiedy w końcu Shannon się zebrał i zdenerwowany powiedział: 
-Kurwa, Alex, wyjdziesz za mnie? 
Łzy napłynęły mi do oczu i z niewiarygodnym uśmiechem na twarzy, klęknęłam przed nim. Dalej zasłaniałam ręką usta, ale tylko dlatego, żeby nie palnąć czegoś głupiego. 
-Alex... - niecierpliwił się Shannon.
-No co mam Ci powiedzieć idioto? 
-Najlepiej 'tak' - uśmiechnął się uroczo - inaczej wyjdę na frajera. 
-Dobra - wzruszyłam ramionami, łapiąc go za głowę i przyciągając jego twarz do swojej. 
-Wiedziaaałem - rzucił, ale nie dałam mu dokończyć. Złączyłam nasze usta w długim, delikatnym pocałunku. 
-Nie cwaniakuj - dodałam po chwili - jeszcze nie widziałam pierścionka. 
-Tu jest - pokazał mi marker, a następnie z precyzją chirurga narysował na moim serdecznym palcu okrąg, z oczkiem w środku. 
-Nie śmiej się, bo nie wyjdzie - napomniał mnie, kiedy drżałam ze śmiechu. -Gotowe - uśmiechnął się. 
-Jesteś porąbany. 
-Kocham Cię - powiedział spokojnym, niskim tonem, dodając najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. 
-Ja Ciebie też - odpowiedziałam, ocierając jedyną łzę. 
Po wieczności, jaką trwało nasze przytulenie, znów staliśmy na dachu terenowego samochodu. Shannon obracał mnie w powietrzu, wrzeszcząc coś niezrozumiałego. Ja tylko uśmiechałam się, będąc najszczęśliwszą osobą na świecie (sądząc po nieustających okrzykach radości, to może poza Shannonem). Nawet nie próbowałam zrozumieć szczęścia, jakie mnie ogarniało. Po prostu uniosłam głowę do góry i patrząc na pierwsze promyki wschodzącego słońca zwróciłam się do mojej prywatnej trójki na górze: 'dziękuję'. 
|*|
Wohhohhoh!
dziękuję
martyna

sobota, 22 lutego 2014

rozdział trzydziesty piąty (I)


-ALEX! 
Przetarłam leniwie oczy i powoli rozchyliłam powieki. Wszystko mnie bolało: ramiona, łopatki i każdy z  odcinków krzyża. -ALEX! - znów rozległy się krzyki Shannona, połączone z ciężkim odgłosem zbiegania po schodach. Poruszyłam się, chcąc wstać, ale Jared, na którym spoczywało pół mojego ciała, zrobił to pierwszy.
-Shannon! Zamknij się, jest tutaj - wymamrotał młodszy brat. 
-O Boże. Alex - podszedł do nas, a na jego twarzy zauważyłam odprężenie.  Zbliżyłam się  do niego, a on natychmiast mnie do siebie przyciągnął, mocno przytulając. 
-Dzień dobry skarbie, miażdżysz mnie - wyksztusiłam, kiedy moje płuca szaleńczo domagały się tlenu. Shannon nie odpowiedział, tylko odsunął się na krok, przyglądając mi się z uśmiechem na twarzy, aby po chwili obdarować mnie siarczystym pocałunkiem i wrócić do przytulania. Czułam, jak jego mięśnie się rozluźniają, a oddech przybiera odpowiedniego tempa. Nagła potrzeba bliskości nieco mnie zdziwiła, ale każda komórka mojego ciała była na 'tak'. 
-Shannon... Wstyd mi za Ciebie. Zero jaj, poważnie człowieku, odklej się od niej, no naprawdę... - krzywił się Jared, który mieżwiąc włosy, przeszedł do kuchni. Po chwili wydostałam się z objęć mężczyzny i trochę zdziwiona patrzyłam w jego orzechowe oczy. 
-Co jest Leto? - zaśmiałam się cicho. 
-Nic! Ja tylko... Nie zadawaj głupich pytań - roześmiał się uroczo, a po sekundzie podniósł mnie, zaplatając moje nogi wokół swojego pasa - Lepiej się tłumacz Batch, co robiłaś, śpiąc na moim bracie?! 
-Y, spałam? - uniosłam rozbawiona brwi. 
-Spłoń - rzucił, mrużąc oczy. Śmialiśmy się już w najlepsze, kiedy Jared krzyknął zza kuchennej wysepki:
-Ei, misie! Nie ma nic do jedzenia, nawet ona nic nie wyrzeźbi. Shann... to oznacza tylko jedno - powiedział zmartwiony. Brat wydał z siebie 'delikatny' wyraz niezadowolenia, a ja najzwyczajniej powiedziałam, że trzeba jechać do sklepu. 
-Ona nie wie... - zasmucił się Shannon, opuszczając teatralnie głowę. Po parunastu  minutach zebraliśmy się w dużym holu. Mimo przyjemnej temperatury na zewnątrz, bracia Leto mieli na sobie bluzy z kapturami, ciemne okulary i czapki z daszkiem. Oczywiście, że rzuciłam parę(naście/dziesiąt) tekstów o diwach, ale Jared kazał mi założyć okulary przeciwsłoneczne i bez słowa sprzeciwu wsiąść do sporych rozmiarów terenówki. Zaraz przed wyjściem bracia z doskonałymi umiejętnościami aktorskimi złapali się wzajemnie za ramiona i ruszyli przez drzwi. Moim śmiechom nie było końca aż do momentu, kiedy wchodząc do sklepu usłyszeliśmy dźwięk dochodzący z telefonu, którym zrobiono pierwsze zdjęcie. 
*
Rozłożona na kanapie w salonie, otoczona wszelakimi notatkami i papierami, próbowałam się skupić. Niestety młodszy Leto mi tego nie ułatwiał, grzebiąc coś w swoim laptopie i rozmawiając co minutę przez telefon. 
-Jared, wyjdź proszę - wyszeptałam, nie chcąc mu przeszkadzać. Pokiwał tylko głową,  a kiedy u skraju swoich wytrzymałości rzuciłam go poduszką, pokazał mi środkowy palec. Odwdzięczyłam się tym samym, dorzucając do tego wredny uśmiech. W końcu wyszedł na taras, z telefonem przyrośniętym do ucha. Jednak nie dane było mi popracować nad ważną sprawą, którą zlecił nam Witcher, mianowicie, pojawił się Shannon. 
-A Ty znowu te papierki... - krzyknął z kuchni, biorąc swój ulubiony, ogromny kubek z kawą. 
-Tak - powiedziałam z dumą, bo praca nad tym nie sprawiała mi trudności, naprawdę to lubiłam, a chyba o to w tym chodzi. Shannon stał nade mną, popijając czarny jak smoła płyn. 
-Nia gap się, to niegrzeczne - powiedziałam, nawet nie podnoszą głowy znad swoich materiałów. 
-Mam Cię tylko przez chwilę, muszę wykorzystać szansę. Poza tym nic nie mówisz, a to dopiero jest okazja do świętowania! 
-Bardzo śmieszne - rzuciłam beznamiętnie. 
-Jestem całkowicie poważny. A co to takiego? - spytał, wciskają się koło mnie. Zrobiłam zdziwioną minę, na co odpowiedział, że chciałby pomóc. Następne parę minut sprzeczaliśmy się, że połowa terminów będzie dla niego obca, ale się uparł, więc zaczęłam: 
-Okej. Chłopak ma szesnaście lat, dotychczas spokojny, ułożony uczeń. Dopóki jakieś 6 miesięcy temu nie wpadł w złe towarzystwo, a co za tym idzie kradzieże, rozboje, bójki, alkohol i papierosy. 22 październik, wycieczka szkolna. U dzieciaków znaleziono 5 gramów marihuany, wszyscy jednogłośnie obwiniają młodego, ale on się zapiera i nie przyznaje do winy. Znajomi, jego telefon, komputer, wszystko sprawdzone i nic. Prokurator zarzuca mu oczywiste dla nich przestępstwo, ława przysięgłych ze względu na własne posiadanie potomków skaże chłopaka na prace społeczne albo ośrodek wychowawczy. Ewentualnie grzywna, pewnie jakieś 5000 dolców, ale nie mogę prosić o taki wyrok... dzieciak jest z uboższej rodziny. Inne sankcje nie wchodzą w grę, jedyną dobrą linią obrony jest... 
-Dobra! - przerwał mi - nic nie rozumiem, okej, ale nie możesz zrobić tego później? - zrobił minę smutnego psiaka... jak mogłam się sprzeciwić? Po chwili wewnętrznej walki, w której poległam, na rzecz głupiej umiejętności każdego amerykańskiego dziecka, moje pracochłonne materiały walały się po ziemi. 
-Shannoooooon... 
-Hm? - mruknął. 
-Formalnie rzecz biorąc, nie jesteś moim chłopakiem. 
-Naprawdę? - sarkastyczne zdziwienie. 
-Tak! I to nie jest śmieszne, matole. 
-Związek skonsumowany, więc w czym problem? - uśmiechnął się w ten swój sposób a ja nie wiedziałam, czy obrzucić go stertą synonimów do słowa 'seksoholik' czy śmiać się z nim. 
-Bo wiesz, nawet nie zabrałeś mnie na randkę - powiedziałam smutna. 
-Jak to nie? Przecież wtedy, jak... 
-No? Nie cierp tak, pomogę Ci. Nie było takiego momentu, bo jesteś ponad programowym zboczeńcem i nawet nie chciało Ci się gdziekolwiek mnie zaprosić. 
-Okej - powiedział szybko - zbieraj się, za piętnaście minut wychodzimy - uśmiechnął się, dając mi całusa w policzek. 
-Co? Nie, nie, nie! Wiesz, ja muszę się szykować obowiązkowe cztery godziny, tak, jak w filmach i w ogóle... 
-Pół godziny kochanie - wyszczerzył się i ułożył głowę na mojej klatce piersiowej. 
-Raczej nie - puściłam mu oczko, a następnie zrzuciłam z sofy, udając się na górę, po drodze przekrzykując z nim odpowiednie minuty. 
*
Dobra, czas przyszykować się na pierwszą randkę z Shannonem. Shannonem Leto. Perkusistą dobrze mi znanego zespołu. Z człowiekiem, którego z podziwem oglądałam na scenie. Spoglądając na siebie w dużym, podłużnym lustrze, uśmiechnęłam się szeroko. Pomimo tego, że wyglądałam jak zwykle, wydawałam się sobie bardziej atrakcyjna... Ubrana w ciasne jeansowe rurki, jasny, luźny t-shirt i czarną, skórzaną ramoneskę byłam gotowa do wyjścia. Wspięłam się jeszcze w kilkunastocentymetrowe, czarne botki i rzucając na siebie ostatnie spojrzenie, udałam się na dół, gdzie od godziny czekał na mnie Shannon. Kiedy pojawiłam się w salonie, Jared ostentacyjnie zagwizdał, a ja, stukając palcem w czoło dałam mu do zrozumienia, że jest kretynem. 
*
Mój towarzysz wybrał dla nas jedną z najlepszych restauracji w LA. Delikatnie mówiąc, czułam się nieswojo pośród przepychu, który był wszechobecny. Poczynając od drogich samochodów na parkingu, kończąc na sławnych celebrytach i ich kreacjach. Shannon chyba też nie do końca był w swoim żywiole, ale świetnie udawaliśmy, doskonale się przy tym bawiąc. Widziałam, jak Leto mnie obserwuje a kiedy zapytałam go o powód, po raz setny usłyszałam, że chce się nacieszyć moim widokiem. Specjalnie nie narzekałam, bo w takiej sytuacji mogłam bezkarnie oglądać uśmiechniętego Shannona, a to najładniejszy widok. Po dwóch godzinach wracaliśmy do auta, po drodze przypisując znanej gwieździe dany samochód. 
-Pierwsza randka zaliczona? - spytał, kiedy otwierał mi drzwi. 
-A to już koniec? 
-A nie? - zaśmiał się. 
-Jedna restauracja to dla Ciebie randka? Shannon... - westchnęłam, wywracając oczami. W odpowiedzi pokiwał głową, na co wybuchnęłam śmiechem. 
-Nie chce wracać do domu. Miałeś mi wszystko pokazać, pamiętasz sklerotyku? - uśmiechnęłam się, gładząc go po policzku. 
-A nie dość Ci zdjęć na dzisiaj? - zapytał, przesuwając się na prawo. 
-Przestań, to była jakaś dziewczyna w markecie. Robienie zakupów nie przyniesie ujmy Twojemu gwiazdorskiemu wizerunkowi - zaśmiałam się, a Shannon posłał mi tylko nerwowy uśmiech i pospiesznie wszedł do auta, zakładając swoje okulary. 
-Wszystko w porządku? - spytałam zdziwiona.
-Pewnie - rzucił, uśmiechając się sztucznie. Podczas jazdy co chwilę patrzył na lusterka i obracał nerwowo głowę. Nie zdążyłam nawet dobrze zapytać, kiedy zatrzymaliśmy się na małym parkingu, w okolicach plaży. Posłałam mu pytające spojrzenie, ale on zarzucił na głowę czapkę z daszkiem i podbiegł, aby otworzyć mi drzwi. 
-Plaża? - spytałam rozbawiona - zabrałeś mnie na plażę, w moich szpilkach? 
-Nie marudź, akurat kierujemy się w stronę wesołego miasteczka - ścisnął moją dłoń, a po chwili szliśmy już razem przez tłum wesołych, śmiejących się ludzi. A po środku nich my, stare konie, które po prawie roku znajomości poszły na pierwszą randkę, chcąc spędzić ją jak w liceum. 
|*|
Rozdział podzieliłam na dwie, nierówne części. 
Fajnie się czytało? Beznadziejnie? W takim razie uszanuj to i skomentuj. To śmieszne, kiedy widząc licznik odwiedzin komentarzy jest 100 razy mniej
dziękuję
martyna

czwartek, 20 lutego 2014

rozdział trzydziesty czwarty


-Przepraszam, naprawdę, nie chciałam Ci przeszkadzać - powiedziałam cicho. 
-Nie robiłem nic konkretnego, wiesz, tylko takie tam, brzdąkanie - machnął ręką, posyłając mi śliczny, niepewny uśmiech. 
-No co Ty, dobrze wiesz, że to było... dobre. 
Przysiadłam na ziemi, opierając się o ścianę koło pianina. 
-To tylko Alibi, chyba znasz ten kawałek. 
-No tak, ale... - zawahałam się i walczyłam ze sobą, żeby trzymać jęzor za zębami. Cóż, przegrałam.
-To coś innego. Kiedy grasz to na koncertach czy jakiś nagraniach. Przed chwilą grałeś inaczej.
-Naprawdę? - spytał, patrząc mi w oczy. 
-Tak to wygląda, ale pewnie się nie znam. 
Jared podał mi rękę, a kiedy za nią złapałam, pokazał głową, na drewniany, podłużny stołek, na którym siedział. Zajęłam więc miejsce obok niego. Przejeżdżał swoimi długimi palcami po klawiszach, delikatnie je naruszając. 
-Chyba masz rację - powiedział, przerywając przyjemną ciszę. 
-Pewnie tak. Ale z czym? - uśmiechnęłam się do niego, a on natychmiast to odwzajemnił.
-Chyba gram to w inny sposób.
-Wiesz, wiele razy widziałam jak wykonujesz to przed publicznością, a tym razem było inaczej. To tak, jakbyś nie chciał się z czymś zdradzić. 
Każde z nas patrzyło przed siebie, na małe, czarno - białe klawisze. W pewnym momencie Alibi ponownie wypełniło pomieszczenie (a po chwili mnie).
-Muzyka wychodzi mi dużo lepiej niż relacje z ludźmi - posłał mi lekki uśmiech, kończąc grę na instrumencie. 
-Dzięki niej rozmawiasz z innymi. Nie wiem, tak sądze. 
-Dwa zero dla Ciebie. 
-Dobry dzień - zaśmiałam się cicho. 
-Nie przyzywyczajaj się - dołączył do mnie. -To bardzo stare pianino - powiedział po chwili - jak byliśmy dziećmi, przytaszczyliśmy je z mamą do domu. Ktoś dał ogłoszenie, że pierwsza osoba, która się po nie zgłosi, będzie je mogła wziąć. Mama odkąd pamiętam kochała muzykę, więc nie zastanawiała się długo. Zaczęła mnie uczyć i bardzo mi się to spodobało, chociaż nidgy nie nauczyłem się nut całego utworu. Zawsze grałem jakieś swoje wymysły - opowiadał, co chwilę się uśmiechając. Patrzyłam na niego i widziałam przystojnego, mądrego i wrażliwego mężczyznę. Kompletne przeciwieństwo tego, co jest w gazetach czy internecie. 
-Mogę o coś zapytać? - odezwałam się, kiedy przesiedzieliśmy w ciszy parę minut. Przytaknął, więc zaczęłam wylewać swoje myśli. 
-Jesteś dziwny
-To nie pytanie
-Nie przerywaj - tknęłam go w ramię - przy innych jesteś zupełnie inny. Czasami wydaje mi się, że ktoś mówi za Ciebie, a Ty tylko użyczasz mu ciała. Wiem, porąbane - dodałam po chwili. 
-Nie, to nie do końca tak Alex, ale coś w tym jest - przyznał. 
-A jak jest? - najprostrze pytnie z najgorszą odpowiedzią:
-To skomplikowane. 
-Wcale nie - wyciągnęłam jednego papierosa i odpaliłam - jest tak, jakbyś był kilkoma osobami i w danej sytuacji włączał odpowiednie zachowania. Jakbyś miał parę masek z dopasowanymi scenariuszami do każdej z nich. 
Jared milczał, a ja spoglądając na niego co chwilę, wydmuchiwałam spokojnie dym, czując odprężenie po okropnym śnie. 
Po chwili mój towarzysz poczęstował się, ujmując z mojej paczki.
-Palisz? - spytałam.
-Właśnie rzucam - uśmiechnął się, zapalając papierosa.  Nie odpowiedział mi.
*
-Przepraszam. 
-Za co? - spytałam, rozłożona plackiem na ziemii. 
-Za to, że zachowywałem się jak ostatni kutas - powiedział, przeczesując dłonią włosy (tak samo jak Shannon). 
-Aaaa, to! Racja, byłeś kutasem. 
-Poważnie, przepraszam - jego głos był przyjemnie nasączony poczuciem winy. 
-W porządku, nie jesteś jedyny. Ludzie mają tendencję do oceniania, każdy to robi chociaż czasami nie jest tego świadomy. Tak już mamy.
-Tak... chyba tak - zamyślił się, wpatrując w jakiś punkt przed siebie. -Zawsze tego unikałem, nie nawidziłem schematów, norm a szczególnie osądzania. 
-No to gratuluję - powiedziałam beznamiętnie. 
-Na początku myślałem, że jesteś kolejną laską mojego brata, nic wielkiego. Ale kręciłaś się wszędzie, chciałaś wszystko wiedzieć, a to jest naprawdę irytujące. Nic o sobie nie mówisz, ciągle się kłócisz i teraz, kiedy znam Cię trochę dłużej nie potrafię zmienić zdania. 
-Cóż, trudno - rzuciłam, podnosząc się z podłogi z zamiarem powrotu do sypialni. 
-Widzisz? Nawet się nie starasz, po prostu księżniczka Alex ma wszystko i wszystkich w dupie i nie ma zamiaru z nikim o tym porozmawiać - podniósł odrobinę ton. 
-Dziękuję Jared, miłosierny człowieku, ale Ty już masz swoje wyobrażenie mnie więc pozostawię Cię z tym niesmakiem. 
Odwróciłam się, posyłając mu obojętne spojrzenie, po czym udałam się w stronę schodów. 
-Gówno mnie obchodzisz - usłyszałam, a kiedy się rozejrzałam, Jared stał tuż za mną - ale spróbuj tylko skrzywdzić Shannona... - uciekał wzrokiem po pokoju - po prostu tego nie rób. 
-Och, tak. Jasne, nie chcesz później siedzieć i go pocieszać, bo przecież łatwiej się żyje z bratem u boku, który nie martwi się niczym i ma czas zająć się Twoimi sprawami. W porządku, nic mu nie będzie - machnęłam ręką, wpatrując się w ciemnoniebieskie tęczówki Leto. 
-Zamknij się - wycedził. 
-Nie martw się, każdy na Twoim miescu poczułby się winny. Włącznie z Tobą, panie Leto. 
-Alex, zamknij się! 
-Nie krzycz do mnie! - odpowiedziałam tym samym, podniesionym tonem. 
-Będę krzyczał, przecież Ty szukasz tylko wygody. Pieniążkami też nie gardzisz, po to Ci to wszystko. Suka. 
Nie wytrzymałam. Podniosłam dłoń, aby po chwili zatrzymała się na prawym policzku Jareda. 
Od razu przyłożył swoją rękę w tamto miejsce, wykrzywiając szczękę. 
-Popierdoliło Cię?! 
-Mnie?! Mnie! Jakim kurwa prawem tak do mnie mówisz? Nie znasz mnie, w ogóle. Wiesz tyle, co przeciętny spotkany na ulicy, który nawet mnie nie zauważa. Zrozumiałeś zawiłość? Świetnie, więc na przyszłość, nie mów tak do mnie!
Czerwona ze złości pokonywałam już pierwsze schody, kiedy nagle się zatrzymałam, pytając: 
-Jak mogłeś to powiedzieć - mój głos przypominał szept, jednak na tyle słyszalny, aby odebrał go Jared - przecież nic o mnie nie wiesz... 
-Shannon Cię kocha, nie spierdol tego Alex - jego głos był spokojny i opiekuńczy a ja poczułam się, jakby wylano mi na głowę wiadro zimnej wody. 
Podeszłam do niego powoli, mierząc dokładnie każdy krok. 
-Będzie ciężko - powiedziałam cicho. 
-Wiem. Nie tak łatwo być z kimś na odległość, hm? 
-Nie - pokiwałam głową.
- Więc nie utrudniaj tego - powiedział dobitnie. 
- Ja? Jared, to jest cholernie trudne. Teraz jest śmiesznie i kochanie, ale podczas tych kilku miesięcy wcale tak nie było - pociągnęłam nosem - Oprócz Jonni, która sama była w rozsypce, nie miałam przy sobie nikogo. I wiem, że to Wasza praca, ale czasami chciałbyś posiedzieć z bliską osobą, robiąc te wszystkie pieprzone banały. Ale Twój wybranek jest na innym kontynencie, zajebista sprawa - łzy ciekły już jedna po drugiej - a najgorsze jest to, że kiedy leżysz z gorączką nawet go nie ma, żeby podać Ci zasraną herbatę. Pozostaje tylko nakleić sobie sztuczny uśmiech i uwielbiać świat.
Byłam zdenerwowana, roztrzęsiona i wkurzona na Jareda, że każe mi to wszystko z siebie wyrzucać.
- Myślisz, że dla niego to proste? Być pareset kilometrów od Ciebie? W dodatku nie może się zamknąć w pokoju, bo codziennie musi się uśmiechać do idiotycznych aparatów. 
- Sam widzisz, to nie ma sensu. Przeze mnie jest nieszczęśliwy i... 
Jared objął mnie ramieniem i mocno przytulił. 
-Dobrze wiesz, że tak nie jest. Wystarczy na Was spojrzeć jak jesteście razem, kleicie się do siebie cały czas, aż czasami człowiekowi robi się niedobrze. Rób jak chcesz, ale znam tego gośca trydzieści osiem lat i wiem, że on nie odpuści.  
Uśmiechnęłam się lekko, wyplątując się z jego uścisku. 
-Sory, nie wiem, dlaczego Ci to mówię - przetarłam mokre od łez oczy. 
-Czasami dobrze jest się wygadać - powiedział, a po chwili opowiadał mi o swoim związku z Cameron. Mówił, że oboje byli od siebie bardzo daleko, każdy z nich był zapracowany, ale nie chcieli z siebie zrezygnować. I tak prztrwali razem 4 lata, dopóki ta suka go nie zostawiła. 
Widziałam jego oczy, kiedy opowiadał to wszystko już nie były koloru oceanu, wyglądały raczej jak rozmazana plama niebieskiej farby, były cholernie smutne. Przytuliłam się szczelniej do jego ramienia, kiedy po paru minutach siedzieliśmy koło siebie na podłodze. Ogarnięta snem, powiedziałam: 
-To jest popieprzone. 
-Cholernie. Ale wytrzymaj. Dla niego, niech chociaż on będzie szczęśliwy. Razem będziecie - dodał po chwili, nawet nie mrużąc posmutniałych oczu. 
-Ta... 'Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń'.
W odpowiedzi otrzymałam zdziwioną minę mojego towarzysza. 
-John Green - wyjaśniłam. 
-Idiota - rzucił Jared. 
Tym razem to ja czekałam na rozwinięcie jego myśli z podniesionymi brwiami. 
-Żyj marzeniami. 
-A to kto? - spytałam delikatnie rozbawiona dość banalnymi, ale z drugiej strony wartościowymi słowami. 
- Ja - uśmiechnął się delikatnie.  
Na mojej twarzy także pojawił się promyk radości, ale zmęczenie brało jednak górę, i ziewając położyłam głowę na jego ramieniu. 
-Żeby nie było, za nic nie przepraszam - powiedziałam sennie - i tak jesteś okropny.
-Ja też nie, wciąż jesteś suką - mruknął.
-Ok. 
-Ok. 
-Branoc. 
Wpadłam po uszy do krainy snu i chociaż czułam pewien dyskomfort spowodowany tym, że jednak siedziałam, łatwiej było mi nie myśleć o czymkolwiek. Chyba powinnam podziękować Jaredowi. 
|*|
dzięki
martyna

poniedziałek, 17 lutego 2014

rozdział trzydziesty trzeci


Byłam bliska rzucenia czymkolwiek. 
Jared doprowadzał mnie do szału i byłam wręcz pewna, że będzie też doskonałym ruchomym celem dla, na przykład, jakiegoś widelca czy talerza. Czuł się pewnie, bo był teoretycznie na swoim terenie, więc nie poznał mojego potencjału. Starałam się powstrzymywać, ale sam się prosił o kłótnię. Po prostu prowokował wszystkim, a Shannon tylko się z nas śmiał, nazywając nas dzieciakami. Mówię Wam, że młodszy Leto trafi przeze mnie na pogotowie z jakimś szkłem w ciele czy innym, niebezpiecznym przedmiotem.

-Dobra, skończ już mówić! - krzyknęłam, kiedy po raz kolejny dzisiejszego dnia Jared dawał popis swojemu 'wokalowi'.
-To wyjdź! Naprawdę nikt Cię tu nie trzyma – powiedział, przechodząc koło lodówki, w kuchni swojej mamy. 
-A Wy znowu swoje? - do kuchni wszedł Shannon, wywracając oczyma.
-TO WEŹ GO/JĄ! - wspólnie zabrzmiały nasze głosy.
-Idealne do siebie pasujecie – zaśmiał się, po czym podszedł do mnie i delikatnie drapiąc mnie swoim kilkudniowym zarostem, wtulił głowę w moją szyję. 
-Nie, proszę! - skrzywił się Jared i zasłaniając dłonią oczy, rzucił się na kanapę w salonie. 
-Dzię-ku-je! - uśmiechnęłam się. 
-Naprawdę nie możesz odpuścić? - powiedział od niechcenia.
-Nie ma mowy! Shannon, on mnie cały czas prowokuje a ja nie robię nic nadzwyczajnego. 
-KŁAMSTWO! - krzyknięto z kanapy w drugim pomieszczeniu. 
-Jemu chyba się nudzi – powiedziałam poirytowana, a Shannon oparł swoje ręce za blatem, tuż za mną. 
Uśmiechnęłam się szeroko i odchyliłam do tyłu. Perkusista coraz bardziej się nade mną pochylał, a kiedy prawie dotykałam plecami kuchennego blatu, zaszczyciła nas Constance. 
-Jesteście w kuchni – powiedziała, i chyba nie do końca dobrze odczytałam jej intencje. 
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc zawstydzona wlepiłam wzrok w swoje czarne skarpetki. 
-Nie martw się Alexis, wiem, że to jego wina. Ale gdybyś zakładała na siebie więcej materiału, wiesz, wcale by nie zaszkodziło. 
Zlustrowała mnie wzrokiem a ja uczyniłam to samo i naprawdę nie wiedziałam o co jej chodzi, ponieważ miałam na sobie zwykłe, krótkie, jeansowe spodenki i najzwyklejszą, czarną koszulkę z jakimś mało widocznym nadrukiem. 
-Przecież wiem, że rwie się do kobiet jak zwierzak – puściła mi po chwili oczko, kiedy spojrzałam jej w oczy. 
-Mamuś... to jest całkowita prawda – zaśmiał się, a kiedy wreszcie puścił mnie z mało komfortowego – w tej sytuacji – uścisku, podszedł do mamy i mocno ją objął. 
-Dobra, już się tak nie przymilaj. I tak mnie dzisiaj zostawiacie.
-Zostawiamy w spokoju. Trzy dni ze swoimi czarującymi synami i jesteś jak nowo narodzona! - wszyscy się zaśmialiśmy i po chwili wyszłam na mały ogródek z tyłu domu. 
Podeszłam do hamaka, zawieszonego między dwoma drzewami i spokojnie się na nim położyłam. 
Było przyjemne, ciepłe popołudnie a ja leżałam w ciszy myśląc nad tym, jakie szczęście mają chłopaki. Zawsze mogą na sobie polegać, no i jest jeszcze Constance, która zrobiłaby dla nich wszystko. 
Wypowiadając to wszystko w głowie, znów poczułam, jak bardzo jestem samotna. Jonni, Shannon czy Vicky to jedno, ale ja nie mam mamy, z którą mogłabym żartować w każdej chwili. Tata? Babcia? Nie, nikogo już nie mam. 
Zasnęłam na chwilkę, a obudziły mnie stłumione krzyki. Shannon i Jared kłócili się w którejś  z sypialni na górze, a okna były otwarte, więc nie sposób było nie usłyszeć ich wrzasków. 
-Więc przestań do cholery! Ile Ty masz lat? - krzyknął starszy brat. 
-Shannon, po prostu ta laska działa mi na nerwy. Panoszy się wszędzie i udaje najmądrzejszą! Wszystko robi źle i nie wiem, udaje głupią? Poważnie stary, co Ty w niej widzisz? 
-Jared... zamknij się. Po prostu przestań zachowywać się jak kutas a przede wszystkim, nie obrażaj jej! - usłyszałam dźwięk trzaśnięcia drzwiami a następnie coś, jakby duże uderzenie. 
Wspaniale, nie dość, że zabierasz im czas dla rodziny, to jeszcze są przez Ciebie skłóceni. Znakomicie Alex.  
Po obiedzie, spakowani, żegnaliśmy się z Constance. Ucałowała nas wszystkich, prosząc synów, żeby dzwonili do niej częściej, bo za rok nie mają po co tu przyjeżdżać (jakbym słyszała Annie). Kiedy wpakowaliśmy się do samochodu Shannona, Pani Leto krzyknęła na koniec, żebyśmy nie szaleli za bardzo, po czym odjechaliśmy prosta uliczką. Wyjeżdżając z całej alejki, zobaczyłam małą Annie, która bawiła się ze swoją młodą mamą przed domem. Wychyliłam się przez szybę i kiedy mnie zauważyła, zaczęła żwawo machać, a ja pożegnałam ją tym samym, z dużym uśmiechem na twarzy. 
*
Dom braci był wspaniały, chociaż powiedziano mi, że wszyscy mówią na to 'Lab'. Tak czy inaczej, był tak duży, że kiedy wjeżdżaliśmy przez masywną bramę na ich posesję, w głowie już miałam tysiące wyzwisk, po co im taki wielki dom. 
Ale moje wątpliwości zostały rozwiane, kiedy Shannon (cieszący się jak mały chłopczyk) oprowadzał mnie i opowiadał różne historie o poszczególnych pomieszczeniach. 
Tak więc dowiedziałam się, że cały budynek służy im jako mieszkanie, studio nagraniowe i siedzibę pracy jakiś 20- 30 osób. Nie powiem, robiło wrażenie, zwłaszcza na osobie, która mieszkała w małym mieszkanku, dzielonym z przyjaciółką. 
Wszystko tam było duże, przeważnie jasne i dobrze oświetlone. Leto nie za bardzo martwili się o takie szczegóły jak na przykład dopasowanie do siebie mebli. Raczej stawiali na wygodę, ale ten cały 'nieład' w sumie przyjemnie się komponował, zwłaszcza z pomalowanymi ścianami, pełnymi podpisów i różnych zapisków. 
*
Jutro miała zjechać się cała hołota. Tomo z Vicki, Jamie i prawdopodobnie Emma. Ale dzisiaj byliśmy w tym wielkim domu sami. Znając już nawyki żywieniowe swojego chłopaka, postanowiłam, że przygotuję kolację. 
Shannon co chwilę kręcił mi się po kuchni, co mnie (lekko) dekoncentrowało. W końcu udało mi się donieść wszystko na stół, i po zaledwie siedmiu osobistych zaproszeniach Jareda, usiedliśmy razem. 
W pewnym momencie młody Leto zaczął swoje przedstawienie, które 'nieco mnie poruszyło'. 
-Co to jest?! - skrzywił się, wypluwając na rękę kawałek żółtego sera. 
-Ser? - nagle zwątpiłam. 
Jared upuścił widelec na talerz i zerwał się z krzesła. 
-Daj spokój, to tylko ser. Przecież mogła nie wiedzieć – powiedział spokojnie Shannon. 
Cholera.  Zapomniałam, że Jared jest weganinem. -To się kurwa mogła spytać! - wybuchnął – Idiotka – rzucił pod nosem. 
Nie miałam siły na kłótnie, krzyki, nawet na zwykłą rozmowę. Po prostu jedno słowo sprawiło, że chciałam siedzieć sama, a na pewno z dala od Jareda. Mogłam znieść naprawdę dużo, ale nigdy więcej nie pozwolę sobie na to, żeby nazywano mnie idiotką. 
-Jared kurwa mać! - wstał Shannon i niebezpiecznie szybko podszedł do brata. 
-Przepraszam, masz rację, mogłam zapytać – powiedziałam, stojąc naprzeciwko niego. 
-Trochę za późno – rzucił mi pogardliwe spojrzenie. 
Co miałam tam dalej robić? Po prostu wzięłam paczkę fajek ze stolika i wyszłam do ogródka. 
Siedziałam na ziemi, opierając się o ścianę budynku. 
-Przysięgam, że jeszcze raz ją obrazisz, a dostaniesz po mordzie! - wrzasnął Shannon. 
-To nie moja wina, że jest taką kretynką – na te słowa podniosłam się błyskawicznie i wpadłam z powrotem do kuchni z papierosem w ręce.
-Słuchaj, Panie gwiazdo – zaczęłam, stojąc z nim twarzą w twarz – nie lubisz mnie, nie Ty jeden. Ale zachowaj chociaż pozory i nie zachowuj się jak  rozwydrzony dzieciak. Naprawdę nie wiem co z Tobą nie tak, ale nie martw się, niedługo mnie tu nie będzie i raczej szybko nie będziesz miał przyjemności mnie zobaczyć. I może postarałbyś się nie myśleć tylko o sobie, i ze względu na brata, nie robić scen? Ale nie, tylko 'Jared, Jared, Jared'. Więc, Jared – podkreśliłam – odpieprz się ode mnie. A, i nie nazywaj mnie kretynką. Smacznego. 
Wróciłam na powietrze, siadając w tym samym miejscu. Po paru minutach pojawił się przy mnie Shannon. 
-Przepraszam... no wiesz, za niego. 
Widziałam, że jest mu przykro i wstyd za Jareda. 
-W porządku, nic się nie stało – uśmiechnęłam się, wpatrując się w orzechowe oczy. 
-Wiem, że tak. No proszę Cię, zachował się jak ostatni fiut – uśmiechnął się smutno. Ja tylko wzruszyłam ramionami i wzięłam kolejnego bucha. 
-Wiesz, że nie możesz tyle palić? - spytał po krótkiej chwili milczenia.
-No pewnie, że wiem.
-Alex, to nie jest śmieszne – stłumił uśmiech.
-Wiem, niedługo rzucam – skończyłam palić i dłonią odgoniłam ostatni dym. 
-Aha, już to widzę. Kiedyś wykupię wszystkie papierosy na świecie, tak, żebyś ich nigdzie nie dostała. 
-Nie zrobiłbyś tego – zmrużyłam oczy. 
-Oczywiście, że tak. Przecież Cie kocham – patrzył mi w oczy a ja nie mogłam opisać, jak bardzo te słowa rozgrzały moją czarna dziurę, przez niektórych nazywaną 'sercem'. 
-Nienawidzę Cię – powiedziałam, po czym złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. 
*
Sypialnia Shannona była jedną z czterech, znajdujących się na małym pietrze. Było to dość duże pomieszczenie, zewsząd oblane szarością. Ściany pokrywał kolor popiołu, natomiast parę szafek, komoda i duża szafa wnękowa, były w kolorze białym. Wielkie łóżko było z ciemnego drewna, z czarną narzutą. Tego samego koloru był też duży, puchowy dywan. 
-No ja Cię przepraszam, ale na krześle tego nie rozłożę – powiedziałam, pokazując na swoja walizkę. 
Staliśmy w jego garderobie, w której jak się okazało, nie ma dla mnie miejsca. Dziwne, bo przecież nie zabrałam aż tyle ze sobą... 
*
Znacie to uczucie, kiedy czujecie, że naprawdę jesteście szczęśliwi? Kiedy nie musicie ciągle narzekać, możecie wstać ponad tłum i przyznać, że lubicie swoje życie? 
Cóż, ja też nie znałam. Dopóki kilka nocy nie spędziłam u boku Shannona. Czułam się bezpieczna i chciana, i pomijając Jareda, starałam wmawiać sobie, że byłoby wspaniale, budzić się przy moim brunecie już zawsze. 
Bullshit! 
Shannon jest i jeszcze długo będzie w trasie, a ja mam studia i wymarzony zawód na drugim końcu kraju. 
Ale i tak miło było codziennie smakować jego ust i czuć jego mięśnie zaplecione wokół mojego ciała. To tak, jakbym sama karmiła się złudzeniami, ale wolałam to, niż zwykłe, szare życie w samotności. 
*
Znów nie mogłam spać. 
Drugą noc z rzędu śnił mi się Shannon, kiedy razem z Mandy pędzili przez jakieś pustkowie. Pomimo szaleńczej prędkości uśmiechali się, a ich okrzyki radości ponosił ze sobą wiatr. 
Nagle z oddali słychać tylko podmuchy wiatru, który teraz śmieje się z tej dwójki. 
Leżą, oddaleni od siebie o parę metrów. 
Brunetka ma nienaturalnie wykrzywioną nogę, a dookoła gdzie nie gdzie widać krew. 
Mężczyzna leży pod dużą, gorącą maszyną i krzyczy z bólu. Rozpalone rury motocykla topią przyległy materiał jego spodni, a w powietrzu unosi się swąd przypalanej skóry. 
Nikt nic nie robi. Leżą tak, póki nie zatrzymuje sie granatowe kombi, które po chwili odjeżdża, zabierając ze sobą tylko dziewczynę. W tamtym momencie Shannon powoli zamyka powieki z uśmiechem na twarzy. 
*
Spojrzałam na zegarek, była czwarta nad ranem. Przetarłam twarz dłonią, i upewniwszy się, że mężczyzna leżący obok jest bezpieczny i spokojnie śpi, wzięłam paczkę fajek i zeszłam na dół. 
Wszędzie było ciemno, jedynie w kącie salonu paliła się niewielka lampka. 
Przyjrzałam się z góry i zobaczyłam, że stoi tam stare pianino, a przy nim siedzi Jared. 
Nie chciałam mu przeszkadzać, więc wymyśliłam, jak bezszelestnie będę mogła wyjść za dom. 
Kiedy zaczynałam działać, usłyszałam pierwsze dźwięki klawiszy. Po chwili rozpoznałam ten utwór. 
Przysiadłam na schodku i wsłuchiwałam się w smutną melodię. Dopiero po paru minutach dźwięków pianina, Jared zaczął wyszeptywać tekst piosenki. Słyszałam go doskonale, a każde, pojedyncze słowo potrząsało mną na nowo. 
Nigdy wcześniej niczego podobnego nie czułam i nawet nie wiedziałam jak to nazwać. 
Po kilku minutach pianino ucichło, a ja poczułam totalną pustkę, trudno mi było to wytłumaczyć. 
W pewnym momencie zapalniczka, którą odruchowo ściskałam w dłoni, wypadła i potoczyła się o zaledwie dwa schodki. 
Brunet nawet się nie odwrócił, jedynie cichym głosem powiedział: 
-Hej, chodź, posiedzimy razem. 
|*|
Zastanawiam się, jak to jest, że w ankiecie 30 osób zaznaczyło, że czyta mój chłam, a komentują dwie, trzy osoby? Naprawdę to dziwne, bo teraz każdy chce wygłaszać wszędzie swoje zdanie, ale kiedy jest to wskazane, siedzi cicho. Więc albo ściemnialiście w ankiecie, albo niezłe z Was mendy i nie chce Wam się ruszyć tyłków. DO DZIEŁA, ZACZNIJCIE KOMENTOWAĆ!
dziękuję
martyna

środa, 12 lutego 2014

rozdział trzydziesty drugi


Po wspólnie przesiedzianej godzinie, miałam dosyć towarzystwa Mandy. Była irytująca. Co chwilę komplementowała Jareda, a resztę czasu poświęcała na wchodzenie Constance do tyłka. Miałam ochotę zwrócić na nią cały świąteczny obiad, ale szkoda mi było tracić te wspaniałe smaki. 
W końcu przeprosiłam wszystkich, i wyszłam przed dom. Siadłam na schodkach i zapaliłam papierosa. Był przyjemny, ciepły wieczór. 25 grudnia, a ja siedziałam w skórzanych, czarnych spodniach i białej, cienkiej koszuli ze złotym kołnierzykiem. Cieszyłam się pogodą z myślą, że Jonni pewnie siedzi teraz z rodzicami w ich domu przy kominku, gdzie na dworze temperatura nie przekracza 3 stopni. 
Nagle usłyszałam, że otwierają się drzwi. Stała w nich Constance. Usiadła koło mnie i spokojnym głosem poprosiła, żebym zgasiła papierosa. Zrobiłam to. 
-Nie za bardzo ją lubisz, co? - uśmiechnęła się. 
-Nie o to chodzi. Jest miła, ale nie za bardzo – przerwałam na chwilę, szukając odpowiednich słów - dogaduję się z takim typem osób. 
-Tak, Mandy jest – tym razem to ona musiała poszperać w słowniku – dość specyficzna. 
Obie zaśmiałyśmy się w tym samym czasie i kontynuowałyśmy to przez jakiś czas. 
-Nie śmiejemy się z niej. Po prostu podziwiamy jej udany humor - przekonywała nas samych.
-Absolutnie – potwierdziłam, dalej się uśmiechając. 
Constace pokrótce opowiedziała mi o Mandy. To była dziewczyna Shannona, chociaż nie była co do tego pewna. Powiedziała, że była bardzo blisko z braćmi. Spędzali ze sobą całe dnie, kiedy tylko byli w LA. Pewnego dnia razem z Shannonem pojechali gdzieś na jego motocyklu. Mieli wypadek, jemu prawie nic się nie stało, ale dziewczyna doznała dużych obrażeń. Miała połamane żebra, przez co przez długi czas jej funkcje życiowe były zatrzymane a stan pozostawał krytyczny. To było 4 lata temu. Teraz jedynie została jej niesprawna noga, na którą kuleje. 
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wydusiłam z siebie jedynie głupie: 'to straszne', a Constance tylko przytaknęła. 
Nagle zrozumiałam dlaczego Shannon nigdy nie wspominał o swojej pasji do motocykli. Wiedziałam o tym, ale nigdy nie usłyszałam od niego nawet słowa na ten temat. Znałam już powód.
Następne parędziesiąt minut przegadałyśmy o jej młodości i o tym, jak w wieku 19 lat miała dwójkę małych chłopców i jedną walizkę. Mówiła o ich ciągłych przeprowadzkach i ciężkich czasach, zwłaszcza, kiedy trzeba było wychować dwójkę dzieci na talonach żywnościowych. 
Na koniec wzruszyła się i poleciało jej parę łez kiedy opowiadała, jak dumna jest ze swoich synów, którzy od zerowego startu doszli tak daleko. To oni zbudowali dla niej ten dom, już kilka lat temu. Pomagają innym, dają tyle szczęścia tysiącom ludzi, dzięki swojej pracy i poświęceniu. 
To co mówiła była naprawdę piękne. Od dawna podziwiałam ich za to co robią, ale tak naprawdę dopiero teraz zauważyłam poświęcenie chłopaków, a przede wszystkim, ich ciężką pracę. 
Pomyślałam, że spacer dobrze mi zrobi. Pani Leto wróciła do domu, a ja wzięłam drugiego papierosa i zapaliłam, spacerując po rozświetlonej ulicy szeregowo ustawionych domków. Dookoła słychać było śpiewy i śmiechy. Okna i drzwi ozdabiały lampki i łańcuchy. Było naprawdę ładnie i sama nie wiem dlaczego, ale bardzo mi się tam spodobało. Co prawda była to najzwyklejsza uliczka, ale było w niej coś innego i albo wypiłam za dużo wina, albo było to coś magicznego. 
Kiedy już wracałam, zobaczyłam małą dziewczynkę, siedzącą na chodniku. Podeszłam do niej, a ona z uśmiechem na twarzy życzyła mi wesołych świąt. Odpowiedziałam tym samym, a kiedy ją minęłam, obróciłam się i zobaczyłam, że ociera oczy rękawem swojej żółtej sukienki. Zawróciłam i siadłam koło niej. 
-Mogę się dosiąść? - spytałam, posyłając jej delikatny uśmiech. 
-Pewnie, chociaż chyba nie powinnam rozmawiać z nieznajomymi – zafrasowała się. 
-Masz rację – przyznałam – ale nie będę Ci długo przeszkadzać – puściłam jej oczko. 
-Okej – odpowiedziała mi wesoło. 
-Czemu tu siedzisz? 
-Lubię patrzeć na światełka, są śliczne i tak wesoło migają – ucieszyła się, a w jej niebieskich oczkach zatańczyły gwiazdki.
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam dom, który jako jedyny nie był tak bogato ozdobiony jak pozostałe. Był obwieszony jedynie paroma łańcuchami ze światełkami. Mimo to, wyglądał ładnie. 
-Masz rację, są śliczne – powiedziałam, unosząc lewą rękę, poobwieszaną bransoletkami, chcąc poprawić włosy.
-Ty tez jesteś aniołem – powiedziała dziewczynka, patrzą  na moją rękę. 
-Co? - zdziwiłam się.
-Zasłaniasz to tyloma bransoletkami.
-Nie rozumiem. 
-Moja mama mi mówiła, że Ci, którzy mają skaleczone nadgarstki to anioły.
-Nie jestem aniołem – powiedziałam zdezorientowana.
-Ależ jesteś. Mama mi mówiła, że tylko anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich niszczy więc próbują znów wrócić do chmur, do nieba. Mówiła, że są zbyt wrażliwi na ból innych i ten własny. 
Zaniemówiłam. Po prostu nie wiedziałam co robić. Natomiast moje oczy dobrze wiedziały, wysyłając po kolei parę łez. 
-Wiesz, Twoja mama jest bardzo mądra - wydobyłam z siebie szept, kiedy w głowie kłębiły mi się myśli i wspomnienia z czasów, kiedy jedyną ulgą był ból.
-Dziękuję. Też jest aniołem ale wróciła już do domu. Popatrz! - uśmiechnęła się – macha nam z okna. Chyba powinnam już wracać – wstała, a ja zrobiłam to samo. 
-Pozdrów mamę, Mała – powiedziałam, starając się rozchmurzyć. 
-Hej! Wcale nie jestem mała! Mam już siedem lat i jestem wyższa niż przeciętny dzieciak w moim wieku! - oburzyła się. Była taka urocza! 
-Sorki, nie powinnam tak mówić – znów przyznałam jej rację – w takim razie jak Ci na imię młoda damo? - spytałam, zrównując cię z nią wzrostem.
-Anna, ale to takie poważne, prawda? Wolę Annie, chociaż mama nazywa mnie swoją księżniczką, i to zdecydowanie uwielbiam najlepsiej! - wyszczerzyła swoje małe ząbki, pośród których brakowało kilku, po czym pomachała mi, i pobiegła do środka, rzucając : 'czeeeeść'. 

Nie wróciłam od razu domu. Przeszłam się jeszcze kawałek myśląc o Shannonie, Mandy i małej dziewczynce o zaskakująco pięknym imieniu. 
Postanowiłam, że porozmawiam z nim o wypadku, przynajmniej spróbuję, choć czułam, że to może nie być takie proste. I chociaż głupio mi to przyznać, większą uwagę wzbudziło we mnie dzisiejsze nieoczekiwane spotkanie. 
Nie mogłam oprzeć się podziwowi. Miała siedem lat, siedem, a była taka mądra. Mówiła te wszystkie piękne i zarazem straszne rzeczy. Dzieci w takim wieku nie powinny nawet słyszeć 'samookaleczanie się'. Ale ona wiedziała co to, możliwe, że kiedyś nawet to widziała. 
Odruchowo odsunęłam bransoletki i przyjrzałam się swojemu nadgarstkowi, na którym widać było znikome ślady żyletki, sprzed 17 lat. Minęło tyle czasu, ale one nigdy w całości nie znikną. Dobrze pamiętam chwile i powody, dla których to robiłam. Wiem tylko, że nigdy więcej tego nie zrobię i będę chroniła przed tym każdego, jeśli tylko będę mogła. 
Następnie spojrzałam na prawą dłoń i małą, złotą bransoletkę. Zdałam sobie sprawę, że słońce właśnie wychodzi. Moja burza była cholernie długa, czasami odpuszczała, ale potem wracała ze zdwojoną siłą i piorunami. Ale chyba się już przejaśnia. Wiedziałam, że nie bez powodu Shannon znalazł się w moim życiu na dłużej. Muszę w końcu przestać płakać, że nie mogę być z nim codziennie. Perkusja, zespół, to całej jego życie i wiem, że w jakimś tam malutkim stopniu ja też jestem jego mini tyci cząstką (przynajmniej na razie).  
Spojrzałam w górę i posłałam Rodzicom i Babci uśmiech. 
I to właśnie z uśmiechem na twarzy powitałam wszystkich z powrotem, wchodząc do domu, omijając dziewczynę o imieniu Mandy.
*
-Czego byś chciał najbardziej? -spytałam, ściągając skórzane spodnie w sypialni Shannona, gdzie znalazły się już wszystkie moje rzeczy. 
-Żebyś za mnie wyszła – podszedł i – jak to już miał w zwyczaju – objął mnie, stając za moimi plecami. Przed nami rozciągało się niewielkie lustro naścienne.
-Oprócz, głąbie – uśmiechnęłam się i podniosłam rękę, mierzwiąc mu włosy. 
-Tak najbardziej, najbardziej na świecie? 
-Najbardziej najbardziej - przytaknęłam.
-Żebyś przestała mnie obrażać – zaśmiał się i wpatrywał w nasze odbicie. 
-No przecież nie mogę! To jest za trudne, dawaj coś innego – patrzyłam na jego roześmiane, orzechowe oczy. 
-Chcę zawsze mieć Cię przy sobie – znów uśmiechnął się tym swoim krzywym uśmieszkiem. 
-Serio? - odchyliłam głowę, tak, że spoglądałam na niego do góry nogami. 
-No poważne – powiedział i dał mi szybkiego całusa. 
Zaśmiałam się cicho i usiadłam na komodzie, stojącej pod lustrem. 
-Fajny jesteś. Trochę – dodałam szybko. 
-Od zawsze Ci to powtarzam – podszedł do mnie i położył swoje dłonie na moich udach. 
-A ty? Czego Ty byś chciała? - spytał po chwili. 
-Żebyś nigdy nie przestawał się uśmiechać – powiedziałam automatycznie. Zupełnie, jakbym wcześniej miała przygotowaną odpowiedź. 
-Ooooooo, to było słodkie. Co się z Tobą stało, Alex? - spytał, śmiejąc się. 
-Wiesz co, może ja jestem czasami miła? - przechyliłam głowę, mrużąc oczy. 
-Oczywiście! Ty zawsze jesteś uprzejma, kochanie.
-Ei, ale jest różnica, wiesz? Bo uprzejmy a miły do zupełnie inne słowa o kolosalnie dużej różnicy znaczeniowej. No bo fakt, nie za często zdarza mi się być miłą, za to uprzejma jestem prawie zawsze – gadałam i widziałam tylko, jak Shannon szeroko się uśmiecha - dla Mandy też byłam uprzejma, chociaż nie musiałam, widząc, jak ślini się do waszej dwójki, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować - wywróciłam oczyma. Brunet zaśmiał się pod nosem, ale nie przypominało to tego beztroskiego śmiechu.
-Nie bądź zazdrosna - wypowiedział mi do ucha, delikatnie pieszcząc jego płatek. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, ale nie mogłam zapomnieć o obronie.
-Nie jestem! Zauważyłbyś to, ale wiem, że nie mam żadnych powodów do zamartwiania się ale po co ja to wszytko mówię, skoro Ty i tak mnie nie słuchasz? - uśmiechnęłam się wrednie, ale Shannon złapał moje nogi i zarzucił je sobie w pasie. Następnie powoli zaczął odpinać malutkie guziczki mojej koszuli. 
Podniosłam pytająco brwi, nie mogąc opanować uśmiechu i swojego ciała, które z każdą chwilą przybierało na temperaturze. 
Kiedy w ciągu kilku sekund siedziałam w samej bieliźnie, Shannon zaczął obcałowywać moją szyję. Kręciłam nią powoli, kiedy przechodziły mnie dreszcze. Tak, moje ciało zawsze zaczynało wariować, kiedy w pobliżu był mój Leto. 
Usta Shannona powoli się zniżały, dotykając mojej skóry miejsce przy miejscu. Moje ręce błądziły po jego umięśnionych ramionach i barkach, kiedy jego usta napotkały materiał stanika. Ominął go powoli, uśmiechając się przy tym do siebie. Naprawdę wiedział, jak sprawić mi nawet najmniejszą przyjemność. 
-Ei, Leto – przerwałam.
-Hm? - podniósł na mnie wzrok, a kiedy zobaczył uśmiech na mojej twarzy, od razu go odwzajemnił. 
-Dobry jesteś – uśmiechnęłam się, i kładąc dłonie na jego kościach policzkowych, przyciągnęłam jego twarz do swojej, wpijając się w jego miękkie usta. 
Nie wiem czy był to pocałunek, czy ewidentna walka o usta drugiej osoby. 
Dłonie Shannona zaciskały się na moich włosach, podczas kiedy jego zęby delikatnie przygryzały moją wargę. 
Zaczęłam ściągać mu koszulkę, która za moment wylądowała na podłodze.
Z każdą chwilą moje ciało stawało się coraz gorętsze, ale i tak nie mogło dorównać żarowi, bijącemu z jego skóry. 
W pewnym momencie poczułam na udzie coś twardego i mimowolnie zaczęłam poruszać biodrami, pogłębiając nasz pocałunek. 
Leto uniósł mnie nad siebie i delikatnie ułożył na łóżku. Pospiesznie zdjął spodnie, a ja nawet na chwilę nie dałam mu odpocząć, łapiąc jego magiczne usta w swoje. 
Wystarczył jeden mój uśmiech i Shannon leżał na materacu, a moje ciało stykało się z jego od góry. 
Zaraz po serii pocałunków, podczas których opierając się na jego ciele, poruszałam biodrami, zsunęłam się na jego tors, a następnie jeszcze niżej. 
Perkusista oddychał coraz płycej, a ja nie zamierzałam przestawać sprawiać mu przyjemności. Co chwilę zaciskałam usta na jego przyrodzeniu, a on nie mógł opanować swojego głosu.
-Kurwa! - rozległo się po całym pokoju (plus minus po całej ulicy) -Kurwa, Alex!
Uśmiechnęłam się do swojego mężczyzny, składając na jego ustach długi pocałunek. Wiedziałam, że nie pozostanie mi dłużny, i tym razem też się nie zawiodłam. 
*
-Ty jesteś mądra, to proszę mi wytłumaczyć. Jakim cudem jesteś tu ze mną? Zwykłym Shannonem Leto, biednym dzieciakiem z Luizjany?
-Sam wiesz dlaczego. Kocham tego mężczyznę. Jest wspaniały i w dodatku jest zajebistym perkusista, a dziewczyny na to lecą – Shannon pokiwał tylko głową z niedowierzaniem, po czym uśmiechając się, złożył pocałunek na moich jeszcze ciepłych wargach. 
Po chwili Leto chrapał już w najlepsze, a ja uśmiechałam się jak wariaka. 
 W tamtej chwili miałam go przy sobie i nie zamierzałam nikomu oddawać. Nawet, jeśli miałby to być ogromny tłum piszczących  dziewcząt. Nie, to mój Shannon.
|*|
Dziś kolejny rozdział, ponieważ do niedzieli będę odmrażała sobie... wszystko, wędrując po górach ;) Co do treści, to jeden z moich ulubionych rozdziałów i nie ukrywam, że liczę na wasze komentarze. Dialog z dziewczynką znalazłam pewnie gdzieś na tumblerze, ale sporo go rozbudowałam, więc nie jest to całkowite odwzorowanie. 
dziękuję
martyna

wtorek, 11 lutego 2014

rozdział trzydziesty pierwszy


Rodzina Leto nie różniła się od przeciętnej, amerykańskiej rodziny, jeśli chodzi o święta. Każdy metr domu ozdobiony był świątecznymi akcentami. Na drzwiach wejściowych wisiał duży, kolorowy stroik, poręcz schodowa otoczona była łańcuchami, pod żyrandolem w salonie powieszono jemiołę, a w samym jego środku stała duża choinka. Była przystrojona milionem kolorowych bombek, łańcuchów i nieprzyzwoitą ilością anielskich włosów (których nie cierpię, wszędzie się lepią!). 

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Razem z Shannonem z grzeczności zjedliśmy przygotowaną kolację, choć jedyne na czym nam zależało, to spokojnie przespać całą noc. 

-Jechaliście cały dzień, pewnie wrzuciliście w siebie tony niezdrowego, przydrożnego jedzenia. Alexis – zwróciła się do mnie – na pewno nie chcesz parówki? Są naprawdę dobre. 
-Mamo, to Alex – poprawił ją uprzejmie Shannon – i podobnie jak Twój mniej przystojny syn, nie je mięsa. 
-W porządku, ale tyle Wam uszykowałam, jest z czego wybierać.
-Wszystko jest przepyszne – uśmiechnęłam się – naprawdę, ale chyba dzisiaj przekroczyłam limit jedzenia. Dziękuję Pani Leto.
-Słonko, możesz mówić mi po imieniu. 
Wspaniale – pomyślałam, ale Pani niewydarzony pierworodny nie zdradził mi go od ponad półrocznej znajomości. 
-Dzięki mamo, było pyszne – brunet podniósł się ze swojego miejsca i ucałował matkę w policzek. 
-Dziękuję – rzuciłam, gdyby kogokolwiek by to interesowało. 
Po chwili Pani Leto zaprowadziła nas na małe piętro, gdzie znajdowały się sypialnie synów i dwie dla gości. Jak się okazało, Shannon zajął swój pokój, mi natomiast przydzielono gościnny. Niemal nie wybuchnęliśmy śmiechem za plecami mamy braci, a ona tylko skomentowała:
-Lepiej zapobiegać, dzieciaki.
Następnie pożegnała się z nami, życząc nam spokojnej nocy. 
Była miła, na pewno, ale widziałam, że od czasu do czasu krzywo na mnie patrzy. Może dlatego, że według niej nie nadawałam się dla jej syna, a być może dlatego, że żadna kobieta nie będzie dla niego wystarczająco dobra. Matki...

Było już po północy, kiedy wyszłam spod prysznica. W końcu odświeżona przebiegłam przez mały hol, wskakując do mojego pokoju. Owinięta w ręcznik stałam nad walizką, szukając piżamy. 

-BU! - krzyknięto za moimi plecami. Podskoczyłam jak poparzona i zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Leto. Stał przede mną bez koszulki, w samych spodniach od piżamy. Cholera, był taki seksowny. 
-Shannon! Pogięło Cię?! - zaczęłam okładać go pięściami. 
-Ja tylko sprawdzałem, czy już śpisz – uśmiechnął się niewinnie. 
-Jak niemowlak – zmrużyłam oczy.
-Sarkazm to nie najlepszy sposób  na prowadzenie konwersacji z ukochanym – ułożył swoje ręce wokół mojej talii, tym samym skracając długość materiału, który jako jedyny osłaniał moje ciało. 
-Uzasadniony sprzeciw. Jakieś argumenty? - pochyliłam głowę, układając dłonie na jego nagim, wspaniale wyrzeźbionym, torsie.
-Zawsze może obrócić się przeciwko Tobie – zniżył ton.
-Obawiam się, że sarkazm to na razie mój jedyny sposób obrony – przesuwałam palcami, delikatnie zniżając je w okolice brzucha. 
-Nie masz żadnej obrony skarbie – zsunął dłonie na moje pośladki. 
-Coś tam jednak mam – uśmiechnęłam się, opuszczając minimalnie materiał jego spodni. 
Ręce Shannona od razu się napięły, a on sam wciągnął głośno powietrze. Zacisnął mocniej swoje dłonie na moich pośladkach, które za jego przyczyną były prawie całkowicie odkryte. 
Ja delikatnie odznaczałam palcem linię zaraz pod materiałem spodni, pod którymi nie miał bielizny. Co jakiś czas zniżałam dłoń, i automatycznie czułam, jak ręka Shannona coraz mocniej uciska moją pupę.
Na moją twarz od razu wdarł się szeroki uśmiech, a po chwili nie mogłam już powstrzymać śmiechu. 
-No co? - spytał zdziwiony. 
-Taki prosty, jesteś taki prosty kochanie – kręciłam głową z niedowierzaniem, jednocześnie się śmiejąc. 
Zrobił obrażoną minę i podszedł do okna, krzyżując ręce. Znów wybuchnęłam śmiechem a brunet ani drgnął. Stał tam parę minut, nie odpowiadając na moje zaczepki. Ja zdążyłam wcisnąć się w swoje shorty i bokserkę do spania, a on dalej nic nie zrobił. 
Podeszłam więc do niego, przytulając go od tyłu. 
-Jesteś kochany, wiesz? - powiedziałam cicho. 
-Wiem, ale nie gadam z Tobą – odburknął. 
-A ja nawet nie podziękowałam za prezent – przeskoczyłam szybko przed niego – Dziękuję – stanęłam na palcach i opierając się o jego założone na siebie ręce, pocałowałam go delikatnie w prawy kącik ust. 
Wywrócił znacząco oczyma i od razu się uśmiechnął.
-Jesteś okropna i przebiegła i sprytna i wredna i nie ma za co, wiedziałem, że oszalejesz z radości. 
-Dokładnie tak było – zaśmiałam się cicho, 'przypominając' sobie imprezę i swoją reakcję na kwiaty. 
-No ja myślę – ucałował mnie w czoło – jednak ją nosisz – uniósł mój nadgarstek. 
-No pewnie! Mówiłam Ci, że jest śliczna. Vicki ma dobre oko. 
-Ei! Ale kwiaty to był mój pomysł.
-Konsultowałeś to z Bosanko? 
-Nie – uśmiechnął się szeroko. 
-Tak myślałam – zaśmiałam się pod nosem. 
-Co znowu? 
-Nie ważne. Dziękuję za piękny prezent – wtuliłam się w niego. 
-Okej, słodko, pięknie i uroczo, ale co z tymi kwiatkami? - spytał po chwili, dalej mnie obejmując. 
-Dobra... Nienawidzę róż – wyrzuciłam z siebie, patrząc na niego z dołu. 
-Serio? - w jego głosie słychać było zawód. 
-Tak jakoś wyszło – rozłożyłam ręce.
-Dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet na całym globie uwielbia czerwone róże, ale akurat Ty ich nie znosisz. Jak bardzo mam pecha, albo raczej jak bardzo Ty jesteś dziwna? 
Po chwili śmialiśmy się oboje, możliwe, że odrobinę za głośno. 
-Następnym razem dostaniesz kaktusa. Jednego – dodał. 
-Zawsze chciałam mieć kaktusa – powiedziałam wesoło – nazwałabym go jakimś śmiesznym imieniem i gadała do niego przez cały czas. 
-Jesteś nienormalna – podniósł mnie, a następnie ułożył pod kołdrą – śpij kobieto, która jako jedyna na świecie nie lubi kwiatów miłości. Dobranoc – ucałował mnie w czoło, a ja poczułam się jak mała dziewczynka. 
Po chwili już go nie było, a w moim pokoju świecił jedynie minimalny blask księżyca. 
Przewracałam się z boku na bok, ale nie mogłam zasnąć. Jedyne o czym myślałam, to Shannon. Chciałam, żeby przy mnie był. Żeby leżał tu ze mną i wierzcie lub nie, nic więcej. 
Złapałam za telefon i napisałam:
|*|
Nie mogę zasnąć :(
|*|

Po paru sekundach usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, z pokoju obok. 



|*|
Bo ja mam wygodniejsze łóżko, ha!
|*|

Złapałam poduszkę i  na palcach przemknęłam do sąsiedniego pomieszczenia.
-Suń się Leto – szepnęłam, wślizgując się pod kołdrę. 
-Nienormalna – rzucił, praktycznie śpiąc. 
Ułożyłam się plecami do niego, a Shannon objął mnie w pasie. 
-Dobranoc Shannon, kocham Cię – powiedziałam cicho. 
-Kocham Cię – odpowiedział, całując moją skroń. 
Już nie miałam problemu z zaśnięciem. Uśmiech i ciepło bijące od jego ciała załatwiły moją bezsenność w ciągu jednej nanosekundy. IDEALNIE.
*
Nie dane nam było pospać, tak w sumie, to od dobrych trzech dni. Zostaliśmy obudzeni o dziewiątej rano (kto wymyślił pobudkę w nocy?!)
Na szczęście to Jared wparował do pokoju, obrzucając poduszkami łóżko. Nawet nie chcę myśleć jak szybko gospodyni wywaliłaby mnie z domu, gdyby to ona weszłaby tu zamiast syna. 
Zeszliśmy na dół (narzuciłam  na siebie bluzę) i wesoła kobieta powitała nas z wielkim uśmiechem.
-Wesołych świąt kochani! 
CO? Cholera! Zapomniałam podłożyć prezenty pod choinkę! Miałam to zrobić wieczorem, ale kompletnie o tym zapomniałam, a przecież latałam po całym Nowym Yorku jak nienormalna, żeby trafić w gusta dwóch, całkowicie mi obcych ludzi. 
-Zrobiłem to za Ciebie. Dobrze, że podpisałaś – szepnął mi do ucha zaspany Shannon, a mi kamień spadł z serca. 
Po godzinie kończyliśmy śniadanie, które przebiegało w dość miłej i swobodnej atmosferze. Oprócz momentu, kiedy Constance (wreszcie, przez przypadek, poznałam jej imię!) powiedziała, że do późna nie mogła zasnąć, słysząc nasze śmiechy na górze. Nie dość, że zrobiło mi się głupio, to jeszcze młodszy Leto dołożył swoje pięć groszy: 
-Nie tylko razem się śmiali, również obudzili – powiedział, uśmiechając się znacząco. 
Czułam, jak moje policzki robią się czerwone, a wstyd zalewa całą mnie. Nie wiem nawet jakim cudem zdążyłam coś powiedzieć, zanim zrobił to starszy brat. 
-Nie, nie, to nie tak. My po prostu... my...
-Kochaliśmy się jak pieprzone króliczki – zaśmiał się Shannon, a Jared od razu do niego dołączył. Ja tylko spuściłam głowę z chęcią nie podnoszenia jej do końca dnia, przeklinając głupie żarty braci. 
*
Koło 17 zasiedliśmy do stołu. Tradycyjne potrawy zakrywały mebel po brzegi. Pieczona szynka z farszem, sos borówkowy, kolby kukurydzy, pieczone warzywa i oczywiście mashed potatos oraz eggnog **. 
Nie mogę powiedzieć, że było niemiło, ale pomimo wszelkich starań Shannona, nie czułam się komfortowo z jego rodziną przy świątecznym stole. Przypominałam sobie Boże Narodzenie u siebie w domu, kiedy jeszcze byli rodzice a potem następne, spędzone z Annie. Nie mam pojęcia jak to zrobiłam, ale tylko raz poleciała mi jedna, jedyna łza. Resztę powstrzymałam w odpowiednim momencie, bo temat znów zszedł na moja osobę. 
-Chłopcy dużo mi o Tobie opowiadali – mówiła jak typowa mama, chociaż wcale na taką nie wyglądała. Wydawało mi się, że odrobinę odbiega od 'matczynego schematu'.
-Znając ich poczucie humoru, większość z tych rzeczy to zwykłe bajki – zaśmiałam się. 
-Pewnie tak, więc może sama coś o sobie powiesz – zaproponowała, a mi ta opcja nie za bardzo przypadła do gustu. 
-Mamo... - przywołał ją starszy syn.
-Tylko pytam, to chyba nie jest zabronione? 
-Nie, nie, w porządku – uśmiechnęłam się (zbyt)sztucznie. 
-Shannon mówił, że jesteś adwokatem – w jej głosie wyczułam podziw. 
-Prawie – poprawiłam ją – jestem na ostatnim roku na New York Law University – powiedziałam uprzejmie, mając nadzieję, że przesłuchanie nie będzie długie. 
-Wiem też, przepraszam, nie chcę być niedelikatna... – dodała – ale chciałam tylko powiedzieć, że przykro mi z powodu Twoje Babci. 
-Dziękuję – powiedziałam cicho, patrząc na talerz. 
-Jeśli mogę wiedzieć, co się stało z Twoimi rodzicami? 
Nie miałam jej za złe, że pyta, po prostu była ciekawa. W sumie, to dobrze, że nie unikała tego tematu, wiedząc o tym co nieco. 
-Komu soku? - powiedział Shannon, odrobinę głośniej niż zazwyczaj. Popatrzył na mnie z troską w oczach a ja uśmiechnęłam się do niego niepewnie. 
-Zginęli siedemnaście lat temu w katastrofie lotniczej. Podczas lotu jedno skrzydło zaczęło się palić. Nie znaleziono przyczyny, ale twierdzą, że to prawdopodobnie niedociągnięcia w etapie przygotowania do startu. Zginęli wszyscy. Rodzice lecieli z Florydy, mama odbierała tam nagrodę za swoja debiutancką książkę – uśmiechnęłam się na wspomnienie tego - Była bestsellerem. Przez kilka miesięcy nie schodziła z list najczęściej kupowanych. Wszyscy byliśmy z niej bardzo dumni, i chociaż nigdy tego nie okazywała, ją samą rozpierała duma – Kiedy mówiłam, patrzyłam się na na leżący przede mną widelec, więc kiedy skończyłam, podniosłam zapłakane oczy na moich wiernych słuchaczy i zobaczyłam, że nie tylko ja się wzruszyłam.
Constance ocierała policzki a Jared siedział z kamienna twarzą, jednak jego oczy nie były już tak wesołe jak do tej pory. Shannon gładził moja dłoń a ja w jednej chwili poczułam się głupio. Były święta, a ja jak zawsze musiałam pokazać, jaka jestem biedna i jak ciężko mi się żyję, ŻENADA. 
Otarłam więc łzy i z krzywym uśmiechem zaczęłam opowiadać o profesorze Wincherze i jego dziwnych skłonnościach do czyszczenia każdego ołówka, jakiego ma zamiar dotknąć. Jakoś wybrnęłam i przywróciłam 'normalną' atmosferę. 
*
Z każda następną godziną spędzoną w domu Constance, czułam się swobodniej. Może nie tak, jakbym sobie tego życzyła, ale przynajmniej nie wstydziłam się pójść do toalety, czy nalać sobie soku. 
Było koło 19, kiedy po świątecznym obiedzie wspólnie siedzieliśmy w salonie, śpiewając zimowe szlagiery.
Constance grała na gitarze, Jared zagarnął wokal prowadzący, mój Leto bębnił w kolana, poduszki i wszytko, co wydawało dźwięk, a ja zajęłam się zaszczytnym klaskaniem. Muzyka naprawdę była w tej rodzinie, a chociaż mi było do tego daleko, bawiłam się wspaniale. 
W pewnym momencie przerwał nam dzwonek do drzwi. Gospodyni poleciała otworzyć, kiedy ja zarzucałam Shannonowi, że kompletnie nie czuje rytmu (w czym solidarnie pomagał mi Jared). 
Po chwili usłyszeliśmy krótkie śmiechy, więc każdy z nas spojrzał w stronę wejścia do salonu. Pojawiła się tam wysoka brunetka. Kulała na jedną nogę, ale to nie przeszkadzało w powiedzeniu, że jest śliczna. Miała duże, brązowe oczy, a jej długie włosy opadały na ramiona. Przypominała... była trochę podobna do mnie (z tą różnicą, że ona była naprawdę atrakcyjna)
-Shannon – powiedziała, ukazując rządek zadbanych zębów.
-Mandy – przywitał się starszy z braci – miło Cię znów widzieć – podszedł do niej i powoli ją przytulił. 
Stali chwilę koło siebie: ona - uśmiechnięta, wgapiająca się w niego jak w mój obrazek, on – obejmujący ją jednym ramieniem. Ale widziałam, że uśmiech, który towarzyszył mu od kiedy ja zobaczył, nie był naturalny, a na pewno nie ten, który widzę, kiedy jesteśmy razem. Zatem dlaczego?

** tradycyjne świąteczne dania w USA
|*|
Nie będzie mnie przez cały weekend, więc jutro powinien pojawić się kolejny, bzdurowaty rozdział.
dziękuję
martyna