czwartek, 5 czerwca 2014

rozdział sześćdziesiąty szósty

.:Shannon:.
Kolejny dzień spędzony w mieście, w którym wszystko się zaczęło… i skończyło. Pisząc durnego smsa myślałem, że zgodzi się na choćby jedno spotkanie, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem co chciałem tym osiągnąć. Maiłem świadomość tego, że ona do mnie nie wróci, ale nie mogłem znieść emocji, które władały mną od dłuższego czasu. To, jak wyjechała nie dając mi niczego wyjaśnić cały czas mnie dręczyło chociaż wiedziałem, że nawet gdybym wszystko wytłumaczył, ona i tak zostałaby przy swoim z absolutną racją.

Minął ponad rok, a ja dalej nie potrafię sobie tego wybaczyć chyba nigdy mi się to nie uda. Nawet nie umiem opisać tego, co czułem, kiedy zobaczyłem MOJĄ Alex w kancelarii, kiedy reprezentowała tych złamasów z EMI. Ze wszystkich osób na świecie to musiała być akurat ona. To było jak potężny cios we wszystkie nasze wspólne wspomnienia. Przecież przez tą aferę nie mogłem kupić jej najlepszego pierścionka, przez co czułem się jak ofiara potwierdzając tylko swoją teorię, że nie zasług(uję)iwałem na Alex. Jednak kiedy za każdym razem pomyślałem o tym, że to właśnie ona odbiera nam naszą przyszłość, marzenia i ogromne pieniądze czułem do niej żal. Znała Jareda i Tomo prawie tak dobrze jak ja, byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi, cholera, przecież bywała nawet na naszych koncertach! A teraz tak po prostu stoi przeciwko nam z tymi swoimi pozakreślanymi umowami i innymi aneksami, których nie rozumiem. Pierwszy raz poczułem, że to ja zostałem zdradzony.

.:Alex:.
Zdecydowałam i wiem, że to dobra decyzja. Boje się tego, jak zareaguje chociaż w głębi serca wiem, że cała trójka będzie mi wdzięczna. Nie jestem jedynie pewna sposobu, jaki wybrałam. Wiem, że rozmowa telefoniczna i błahy sms nie są dobrym pomysłem, więc zostaje mi tylko jedno: spotkanie. Boje się tego, bo całkowicie nie jestem pewna swojej reakcji na tego człowieka. Chciałabym powiedzieć, że wyleczyłam się już z uczuć do niego, ale każda komórka mojego ciała wie, że to nieprawda. Nie wiem, czy na widok zapadniętych oczu i policzków nie zacznę płakać, a może w ogromnej chwili słabości rzucę się w jego ramiona, niszcząc wszystko to, co budowałam przez ponad rok? Jednak to był jedyny sposób, czuję, że jestem im to winna.

Od kilku minut siedzę w zgaszonym, ciemnym samochodzie na parkingu jednego z lepszych hoteli w Nowym Yorku, chociaż każdy z nich był niezwykle drogi i prestiżowy. Jutro odbędzie się ostatnia rozprawa w sprawie złamania umowy przez zespół i sędzia wreszcie wyda ostateczny wyrok. Biorę głęboki oddech i powoli wysiadam z auta. Uda mi się- powtarzałam w drodze przez duży, jasny holl. W takich chwilach jak tamta jeszcze bardziej doceniałam swój zawód. Wystarczyło, że pokazałam w recepcji wizytówkę i od razu kierują mnie do pokoju Shannona. Kiedy windą mijam kolejne piętra, zbliżając się do tego właściwego wyrzucam sobie w myślach, że równie dobrze mogłabym poprosić Jareda, Emmę albo Tomo o tą krótką rozmowę, jednak nie będę się oszukiwać- chcę się z nim zobaczyć. Wiem, że to cholernie ryzykowne, ale nic nie poradzę na to, że wciąż coś do niego czuję. Nie wiem nawet czy to coś pozytywnego czy zupełnie przeciwnie, jednak owa rzecz każe mi w końcu zapukać do drzwi. Czekam zaledwie kilka chwil, jednak na moim czole zdążyła pojawić się kropelka potu. Wypuszczam powoli ciężkie powietrze, które od dłuższego czasu zalega w moich płucach niczym kamienie i już mam nadzieję, że go nie zastałam, kiedy drzwi lekko się uchylają. Widzę go, znów. Zwariowałam, znów.

.:Shannon:.
Nie wierzę w to co widzę, a przecież zapas alkoholu na dzisiejszą noc jest jeszcze nietknięty. To ona, stoi przed moim pokojem, perfekcyjna jak zawsze. Wygląda obłędnie w długiej, ciemnej kurtce i z każdym szczegółem, który nie jest dla mnie teraz ważny. Podoba mi się nawet ta długa kitka prostych włosów, która zwisa od góry jej głowy. Przypomina mi obraz Alex- zimnej prokurator, która swoimi słowami zapewnia sędziego i ławę przysięgłych o naszej winie i pozbawia nas wszystkiego. Stoimy tak kilka chwil, żadne z nas nie mówi nawet słowa. Pomimo tego, że jej wzrok nie wyraża żadnych emocji zauważam malutką kropelkę potu na jej czole- pojawia się zawsze, kiedy się denerwuje, pamiętam. Chciałbym coś powiedzieć, zrobić, ale nie mogę.
-Zrezygnowałam – słyszę jej głos, który jest zupełnie inny od tego, jakim witała mnie każdego ranka z uśmiechem na twarzy. Ile bym dał, żeby przeżyć to choćby jeszcze jeden raz. Po kilku sekundach chyba dostrzega moje zdziwienie na twarzy i dodaje: -Oddałam tą sprawę, już jej nie prowadzę, nie mogę. – Kończy cicho, głośno przełykając ślinę. Alex spogląda na nerwowo plecione przez siebie dłonie a ja znów myślę o tym jak wiele straciłem, pozwalając jej odejść. Wiem, że to ona dawała mi szczęście. Prawdziwe poczucie szczęścia, nie adrenalina którą czułem przed każdym koncertem, która błędnie zastępowała mi definicję tego słowa. To Alex każdym słowem czy uśmiechem sprawiała, że czułem się dobrze z samym sobą. Otrząsam się po chwili, nie chcąc kolejny raz wprawiać się w okropne poczucie straty, które czuję każdego dnia poprzez cholerną pustkę.
-Dziękuję… za całą naszą trójkę – mówię, czekając na jej spojrzenie. Mam ochotę unieść jej głowę tak, jak robiłem to kiedyś za pomocą jednego czy dwóch palców podpierając jej brodę, chociaż wiem, że nie mam do tego prawa. Kiedy o tym myślę, ona obdarza mnie niepewnym spojrzeniem.
-Po prostu nie mogłam. Za wiele nas łączyło. – Poczułem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. A to tylko dlatego, że użyła formy przeszłej- łączyło.
-Przepraszam, pewnie masz przez to wiele problemów i…
-Są inne kancelarie. – Przerywa mi i jestem jej za to wdzięczny, bo jestem okropny w przepraszaniu. –Dam jakoś radę. – Przełykam głośno ślinę i odpowiadam zgodnie z prawdą:
-Wiem. Zawsze sobie radzisz. – Odkąd pamiętam właśnie tak było. Nie prosiła innych o pomoc, nie chciała się narzucać. Rozwiązywała swoje problemy licząc tylko na siebie, chociaż dookoła otaczali ją ludzie, którzy byli gotowi pomóc jej w każdej chwili.

.:Alex:.
Znów nastała niezręczna cisza, co było jedynie znakiem, że nasza rozmowa powinna się już skończyć. Jednak ja nie chcę odchodzić, wiem, że prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Ale muszę być twarda, nie mogę pozwolić sobie na kolejne upokorzenie z jego strony.
-Alex ja… - zaczyna, jednak przerywam mu w połowie zdania.
-Nie czuj się zobowiązany do rozmowy. Przyszłam powiedzieć Ci o swojej rezygnacji, to tyle. – suka- rzucam sama do siebie. Shannon spuszcza wzrok i znów trwamy w niezręcznej ciszy. Próbuję dostrzec wyraz jego twarzy, jednak nie jest to proste. Pomimo moich starań widzę rzeczy, które wypierałam. On naprawdę wygląda źle. Oczy są zapadnięte, dookoła widać lekkie napuchnięcie, do tego w momentach kiedy na mnie patrzy widzę przekrwienie, które nie informuje mnie o niczym dobrym. Nienawidzę siebie bo wiem, że to moja wina. Nienawidzę jego, bo on mnie do tego zmusił.
-Wiesz, że Cię szukałem, prawda? – zaczyna cicho, a ja wiem, że to moja najtrudniejsza rozmowa w ciągu ostatniego roku. – Dzwoniłem do każdego, u kogo mogłabyś się zatrzymać, pojechałem do Richmond, ale tam też Cię nie było. Jonni wyrzucała mnie z domu setki razy, Kail robił to samo. Nikt nie chciał mnie do Ciebie dopuścić.
-To prawdziwi przyjaciele, chcą dla mnie jak najlepiej – mówię cicho, czując jak palące łzy cisną mi się do oczu. Nie wierzę, że to powiedziałam. Widzę jego wzrok-wyraża więcej bólu niż mogłam kiedykolwiek zobaczyć. Wiem, że to go zabolało. po cholerę to powiedziałam, może wcale tak nie myślę, a może jednak? Sama nie wiem, to skomplikowane.
-Wtedy, tamtego dnia – zaczyna, odchrząkując. Teraz stoi już wyprostowany i patrzy prosto w moje oczy. Staram się dotrzymać mu ‘kroku’ ale jego spojrzenie jest… trudne. – znalazłem Twoje zdjęcie pod materacem w nasze… w sypialni. Każdego dnia mam je przy sobie. Tyle razy próbowałem się z Tobą skontaktować, jakkolwiek, ale zmieniłaś numer, mieszkanie. Nawet nie wiesz, jakie to było okropne…
-Shannon, przestań. – Musiałam mu przerwać, to tak bardzo boli.
-Chcę Ci wytłumaczyć, teraz, kiedy sama tu przyszłaś.
-Chciałam tylko powiedzieć, że przestałam reprezentować EMI, nie przyszłam tu, żeby znowu płakać. Robiłam to przez ostatni rok. – Wiedziałam, że tak to się skończy. Po moim policzku właśnie spływają łzy. –Przez Ciebie – dodaję, nie mając pojęcia dlaczego chcę go bardziej zranić.
-Proszę, nie płacz – mówi, i robi coś, przez co powinnam wybiec z hotelu, jednak ja się nie ruszam. Powoli kładzie swoją dłoń na moim mokrym policzku, a ja dokładnie śledzę jej drogę. Cicho szlocham, mając świadomość tego, co Shannon ze mną robi. Znowu. Nie mam na to siły.
-Zostaw mnie. Już nigdy więcej tego nie rób. – Silę się na stanowczy ton, ale on nawet się nie rusza. –Shannon! – chciałam, aby to był krzyk, ale średnio mi to wyszło. Odskakuję nagle, broniąc się przed jego dotykiem. Od kiedy jego dotyk nie był właśnie tym, który chronił mnie przed światem?
-Alex… - robi krok w moją stronę, a ja boje się, co chce zrobić.
-Zrobiłeś już wystarczająco, teraz tylko zostaw mnie w spokoju. Mnie i moich bliskich – przymykam oczy i obracam się, jednak on łapie mnie za rękę. –Puść mnie. – Syczę przez zęby, mając w oczach łzy.
-Nie. –Mówi dobitnie, a ja nie mam już sił na cokolwiek. Tak mi się wydaje, chociaż po chwili ogarnia mnie ogromna złość. Jak on może być tak bezczelny? Nie dość mnie już zranił? Dlaczego nie pozwoli mi odejść? Dlaczego chce mnie bardziej upokorzyć?!
-Shannon! – używam całej swojej determinacji, która sprawia, że krzyczę. –Nie chcę tu być, zostaw mnie! Po prostu zapomnij, tak jak to udało Ci się na jachcie!
-Alex! – ponownie wykrzykuje moje imię, co tylko wywołuje u mnie nieopanowaną złość, jednak w jego podniesionym tonie nie ma rozkazu, lecz bezradność.
-Nie krzycz na mnie! Nie życzę sobie tego, rozumiesz? Puszczaj! – wyrywam dłoń z jego uścisku, jednak on nie pozwala mi odejść nawet na krok, chociaż bardzo chciałabym znaleźć się już w swoim łóżku i móc przeżywać bieżące wydarzenia. Ponownie zamyka dłoń na moim nadgarstku i zdecydowanym ruchem przyciąga mnie do siebie. Szamoczę się w każdą stronę, jednak brunet zamyka mnie w mocnym uścisku. Próbuję wyrwać się na ile mam sił, jednak te opuszczają mnie w najgorszym momencie. Nie wiem co robić. Czuję się z nim tak… dobrze. Wdycham jego perfumy, w których wyczuwam okropny zapach papierosów. W mojej głowie jest kompletna pustka, a może przeciwnie- kumuluje się tam tyle emocji i myśli, że nie wiem, na czym się skupić. Zaczynam płakać i nawet nie próbuję tego przy nim powstrzymać. Daję mu kolejny dowód na to, że udało mu się mnie poniżyć.

.:Shannon:.
Nie mam pojęcia dlaczego to robię, po prostu wiem, że muszę. Chcę ją uspokoić, moją małą, wystraszoną Alex. Jest tu ze mną i chce zatrzymać tą okropną chwilę, gdzie każdy z nas odczuwa cholerny ból. Jej klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim tempie i wiem, że wciąż płacze. Staram się nie dopuszczać do siebie łez, jednak czuję je pod powiekami.
-Ciii- szepczę do jej małego ucha, a ona cicho zanosi się płaczem. –Kocham Cię i zawsze będę. – Mówię a ona od razu się ode mnie odsuwa. Ociera oczy, które w niektórych miejscach są czarne od kosmetyków. Sięgam dłonią do jej policzka, ale ona robi krok do tyłu. –Nie bój się, nigdy bym Cię nie skrzywdził, wiesz o tym. –Patrzę na zapłakane oczy Alex, które nie są już takie same.
-Nie, wcale nie wiem. – Mówi cicho, ofiarując mi najsmutniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. –Do widzenia. – ostatni raz spoglądam na osobę, którą wciąż kocham. Którą tracę, już straciłem. Nie zamykam drzwi, obserwuję każdy jej ruch, dopóki nie znika za rogiem korytarza.

.:Alex:.
Wybiegam z hotelu wpadając na kilka osób, których nie zauważam przez łzy, które ponownie wypalają skórę moich policzków. Kiedy wpadam na parking uderza mnie chłodny wiatr, który sprawia, że niektóre miejsca na mojej twarzy zaczynają piec. Dobrze się z tym czuję, najwyraźniej to kara za moją słabość. Właśnie tego się bałam- swojego odruchu na widok Shannona. Odruchu, bo za nie odpowiedzialne jest bardziej moje ciało niż rozum. Potrzebowałam go blisko siebie i dobrze o tym wiedziałam, to dlatego postanowiłam spotkać się z nim osobiście. Jednak nawet przez myśl nie przeszedł mi podobny scenariusz naszej rozmowy. Dlaczego musiał to zrobić? Otoczyć mnie swoimi szerokimi ramionami, które mogłabym przysiąc, uważałam kiedyś za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Rzeczywiście kiedyś nim było. Znów to zrobił- upokorzył kolejny raz pokazując mi, że wciąż go potrzebuję. Choć wcale tak nie jest, a nawet jeśli to wmawiam sobie, że potrzebuję więcej czasu.
- Kocham Cię i zawsze będę. ??? to niemożliwe, że padło to z jego ust. A co jeśli to prawda? Jeśli mogłabym dać mu szanse? Tyle, że próbowałam tego setki razy, płacząc w pustym mieszkaniu w Nowym Yorku. Po prostu nie potrafię wybaczyć mu tego, że spieprzył mi życie- nie, wcale nie przesadzam. Przez niego (dzięki niemu?) tyle się zmieniło. Rzuciłam pracę, w tym czasie odeszła Annie, zatopiłam się w nauce i osiągnęłam kilka sukcesów. Byłam w trasie z rockowym zespołem! Poznałam jego mamę i spędziłam z całą ich rodziną kilka dni, które są dla niektórych najważniejsze podczas całego roku, który niedługo po nich ma się skończyć. Zostałam ciocią a zaraz po tym przeprowadziłam się na drugi koniec kraju. Zostawiłam przyjaciółkę w Nowym Yorku. Zrobiłam nawet prawo jazdy, poważnie się zaręczyłam – na to wspomnienie ponownie szlocham głośno, kiedy siedzę na chłodnym asfalcie koło swojego samochodu, opierając się o drzwi auta.

Osiedliłam się w zupełnie nowym miejscu- Mieście Aniołów, gdzie podobno ludzie spełniają swoje marzenia. Cóż, w sumie ja również mogę zaliczyć kilka pozycji na swojej liście. To tam podjęłam poważną pracę w kancelarii adwokackiej i to właśnie w LA pierwszy raz stanęłam na wokandzie sądowej. Później żyłam niczego nieświadoma, kiedy mój narzeczony kłamał mi w oczy dzień za dniem, witając mnie uśmiechem każdego ranka… Nie żałuję tego. Niczego, co związane z Shannonem. I chociaż czuję, że serce wyskoczy mi za każdym razem, kiedy o tym myślę jestem wdzięczna za każdą chwilę, jaką mi podarował. Nie ważne, ile za to zapłaciłam. Jednego jestem pewna- żyłam chwilą, ciesząc się obecnością osoby, którą kochałam ponad wszystko. Zdaję sobie sprawę ze swojej naiwności, ale jestem wdzięczna Shannonowi za każdą chwilę spędzoną razem.

.:Shannon:.
Wracam do smutnego pokoju, smutnego życia. Siadam na ziemi, opierając się o drzwi, ale jest mi wszystko jedno. A więc tak kończy się moje szczęście. Teraz już wiem, że nie jestem zdolny do miłości. Miałem swoją szansę, od tak dawna wreszcie czułem się spełniony i miałem poczucie, że każdy dzień jest najlepszym jaki przeżyłem. A kolejny przynosił tą samą myśl, a za nim przychodził następny.
Jednak już po wszystkim.
Ona odeszła, na dobre.
Cały rok walczyłem ze sobą i z brakiem jej obecności i teraz już wiem, że jestem zwyczajnie za słaby na zapomnienie. To cholernie smutne, kiedy stajesz się czymś, czego zawsze się bałeś. Człowiekiem nie zdolnym do miłości.
To ja- Shannon Leto. Mężczyzna, który podobnie jak mój brat, sprzedał szczęście i miłość w życiu za marzenia i ulotne poczucie spełnienia jakie daje pogoń za karierą.
Cóż, „nie masz wpływu na to, że ktoś Cię skrzywdzi na tym świecie, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie. Podoba mi się mój wybór. Mam nadzieję, że ona jest zadowolona ze swojego.

.:Alex:.
Jestem, Shannon. Naprawdę jestem.”**

** przerobiony (przeze mnie) cytat z książki ‘Gwiazd naszych wina’
KONIEC
|*|
Tak, to już koniec mojego opowiadania. Możecie nie zgadzać się z moją decyzją, jednak ja uważam, że wszystko (co dobre... jasne) musi się kiedyś skończyć, a ja od początku kierowałam się mniej więcej w tą stronę. Wiem, że niektórzy zauważyli (z czego bardzo się cieszę), że w swoim opowiadaniu chciałam pokazać ZWYKŁE życie dość niezwykłych osób, niekoniecznie umieszczając wybuchy czy inne zamachy (?) co drugi rozdział. Mam nadzieję, że komuś jednak się podobało i zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią do tego rozdziału, ale też całej historii. 
DZIĘKUJĘ bardzo za każdy komentarz i słowo wsparcia i nie będę już zanudzać! 
Na koniec powiem tylko, że możecie zaglądać tu od czasu do czasu jak Wam się przypomni, bo planuję dodać jakąś miniaturkę może? Zobaczymy. 
DZIĘKUJĘ jeszcze raz! 
martyna

wtorek, 3 czerwca 2014

rozdział sześćdziesiąty piąty

Obudziłam się, trzęsąc z zimna. Otworzyłam oczy i omiotłam spojrzeniem mały balkon, na którego zimnej posadce siedziałam. Było mi strasznie zimno pomimo koca, którym byłam owinięta. Przejechałam dłonią po policzkach, które wciąż były mokre. Podniosłam się powoli i weszłam do zaskakująco ciepłego mieszkania. Zdołałam tylko odczytać godzinę z zegarka na ścianie, który wskazywał drugą w nocy. Przeszłam do swojej małej sypialni i szybko przebrałam się w krótkie spodenki i luźną koszulkę. Wskoczyłam pod ciepłą kołdrę, którą szczelnie się otuliłam. Byłam już zmęczona poczuciem bezradności, beznadziejności i przede wszystkim bólu. Nie miałam siły na kolejne tygodnie nieustannego płaczu a wszystko to z jednego powodu. Powodu, który nazywał się Shannon Leto. I chociaż nazwisko to przyprawiało mnie o łzy za każdym razem kiedy pojawiało się w mojej głowie, tym razem było inaczej. Jakim prawem to zrobił? Jak mógł tak po prostu pojawić się w moim mieście, w mojej kancelarii, na powrót w moim życiu? Nikt go nie zapraszał, wręcz przeciwnie. Na całej sobie wymalowane miałam, że to przez tego człowieka cierpi(ę)ałam. Nie mogłam pozwolić, żeby kolejny raz udało mu się zniszczyć zamieszać w moim życiu. Dlatego postanowiłam, że jutrzejszego dnia stawię mu czoła. Jemu i Jaredowi- zwołam ponownie spotkanie, z którego wczoraj szczeniacko uciekłam. Będę silna i pokażę Shannonowi, że potrafię bez niego żyć oczywiście, że nie. Wejdę jutro dumnie do sali w swoich najlepszych szpilkach, które kosztowały mnie fortunę. Będę silna, przecież potrafię. Pomińmy to, że znów miałam ochotę leżeć w łóżku przez cały dzień i nie robić nic innego, jak wspominać cholerny rok dzień po dniu z tym kretynem, którego kurwa dalej kocham. Wcale nie, nie mogę go kochać, ale co poradzę na to, że jest inaczej?
Jak to było? ‘Wejdę do sali z dumnie podniesioną głową’? Cóż, okazało się być zupełnie inaczej. Do kancelarii przyjechałam sporo przed czasem, jednak cały czas do spotkania przesiedziałam u siebie z nosem utkwionym w aktach sprawy z dużym kubkiem parującej kawy.
-Pani Batch, zapraszam – zza drzwi mojego gabinetu wychyliła się jasna głowa Edwarda z promiennym uśmiechem. Wstałam od biurka i zebrałam kilka potrzebnych materiałów. Zaraz przed wejściem do sali konferencyjnej gdzie już znajdowali się klienci wzięłam kilka głębokich oddechów powtarzając sobie, że przecież dam radę.
*
Stałem na tym pierdolonym parkingu jak najgorszy przegrany. Wszystko się zgadzało, bo właśnie straciłem swoją szansę na szczęście. Dobrze wiedziałem, że tylko z nią mogłem być szczęśliwy, ale wszystko zaprzepaściłem. Koncerty, imprezy, pieniądze- nie dzięki temu codziennie wstawałem z uśmiechem…
Deszcz spływał po mnie jak po gładkim zboczu skały, a ja wpatrywałem się w małą, śmieszną budkę, w której siedział portier, który bezprawnie otworzył szlaban, dzięki czemu Alex mogła bez problemu ode mnie odjechać w tej okropnej taksówce. Tak, płakałem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło, chyba kiedy byłem małym chłopcem. Ale tym razem nie wstydziłem się swoich łez, nic mnie nie obchodziło. Pewnie wyglądałem jak ofiara, którą przecież stałem się na własne życzenie.
-ALEX! – wrzasnąłem do ciemnego nieba. Ale nic się nie zmieniło, ja dalej stałem w miejscu, deszcz padał zacięcie a ona nie wróciła. Podbiegłem do samochodu i trzasnąłem drzwiczkami, których wcześniej nie zamknąłem. Następnie pobiegłem do mieszkania z zamiarem upicia się do nieprzytomności, ale kiedy przeszedłem przez jego próg, nie było takiej potrzeby. Koło kuchni na podłodze była kałuża krwi i porozrzucane szkło, którym zapewne się skaleczyła. Ale nie to było najgorsze. Nasza ściana ze zdjęciami była zniszczona. Większość fotografii leżała na ziemi, reszta spoczywała w malutkich, powydzieranych kawałkach. Podniosłem jedno z nich, które przedstawiało naszą dwójkę na wzgórzu Moriar Hill. Pamiętałem, jak nie mogliśmy wtedy zachować powagi nawet na chwilę, kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcie.
-Kurwa! – zakląłem. Nie wierzyłem, że to wszystko działo się naprawdę. A to wszystko przez tą sukę, która musiała się dzisiaj koło nas kręcić! Nie, to przez moją głupotę. Przez to, że tak bardzo za nią tęskniłem i to, że zachlałem się jak świnia. Dawno z tym skończyłem, ale wtedy nie mogłem się powstrzymać, w końcu były moje urodziny, które spędzaliśmy na jachcie, z dala od pracy.
Podszedłem do barku, z którego wyciągnąłem butelkę czystej. Nie miałem ochoty na niewiadomo jak egzotyczne alkohole, chciałem, aby gorzki płyn drażnił moje gardło. I tak właśnie było. Jedna butelka za drugą, aż wreszcie nie pozbyłem się wszystkich wódek w całym barku. Byłem niemal nieprzytomny, kiedy zataczałem się do sypialni. Z trudem pokonałem schody, a kiedy znalazłem się na górze zobaczyłem sukienkę Alex, w której była na balu. Wyglądała tak ślicznie! Była najpiękniejszą kobietą na całym tym śmiesznym balu i przede wszystkim moja. Była moja…
-AaaAaaa! – kolejny raz wydobyłem z siebie wrzask, chcąc pozbyć się okropnego uczucia, które zalewało mnie w środku. W głowie kręciło mi się od dużej ilości alkoholu a do tego serce rwało się jakby z uwięzi. Podbiegłem do komody, którą wywróciłem. Nie mogłem przebywać w tym domu, w tym pokoju. Wszystko kojarzyło się z Alex, to przecież dzięki niej wszystko wyglądało tam tak dobrze. Następnie podszedłem do materaca, które robiło nam za łóżko i było najwygodniejszym, na jakim kiedykolwiek spałem. Ująłem gruby materiał w dłonie i wywróciłem go do góry nogami, znów krzycząc coś niezrozumiałego. Nie potrafiłem utrzymać się na nogach, więc po chwili upadłem, uderzając tyłem głowy o podłogę. Pulsowała w zawrotnym tempie a ja nie miałem pojęcia jak pozbyć się tego bólu. Przewróciłem się na bok, łapiąc mocno za głowę, która kurewsko mocno bolała.
-Alex! Gdzie jesteś?! Wróć tutaj! – nie przestawałem krzyczeć, kiedy zobaczyłem jakiś mały kwadrat na materacu, który był wywinięty. Podniosłem nieznajomą rzecz, która okazała się kolejnym zdjęciem. Przedstawiało ją: uśmiechniętą, z wesołymi oczyma i lekko mokrymi włosami, które pięknie opadały na jej ramiona, kończąc się za biustem. Nie chciałem już krzyczeć, nie chciałem pić, nie chciałem już kurwa nic. Tylko móc przy niej być. Przeprosiłbym ją za każde słowo, które ją skrzywdziło, za każdą swoją nieobecność. Kolejne łzy popłynęły po moim policzku, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Wpatrywałem się w jej piękne, wesołe oczy i pełne usta. To było najpiękniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek widziałem, a kiedy je odwróciłem zobaczyłem małe literki:
Mojemu Shannonowi- 'boskiemu perkusiście'
Alex.
-Moja Alex –wyszeptałem, wpatrując się w napis. Zawsze żartowała, nawet kiedy nie miała na to ochoty robiła to, nie chcąc robić przykrości innym. Zawsze najpierw zajmowała się ludźmi, którzy ją otaczali, dopiero później sobą. Kochałem to w niej- była taka dobra. Ale czasami wolałem, żeby podeszła do mnie i zaczęła płakać, zamiast chować się gdzieś w pokoju i tam ocierać nieproszone łzy. Ale ona rzadko to robiła, wolała sama sobie poradzić niż martwić mnie. Była taka kochana… I taka wredna. Zawsze miała w zanadrzu jakiś żart, który był cholernie zabawny, ale potrafił czasami obrazić, jednak ona zawsze wiedziała, kiedy tego użyć. Zresztą, zaraz po tym zawsze siadała mi na kolanach i mizdrzyła się do mnie jak mały kotek, a ja oczywiście zawsze jej na to pozwalałem, bo uwielbiałem to małe poczucie winy w jej oczach i oczywiście przeprosinowe całusy, którymi mnie zasypywała.
-Wróć… - wyszeptałem, kiedy już nie mogłem patrzeć na zdjęcie, które wydzierało mi serce kawałek po kawałku.

*
-Shannon – Jared szturchnął mnie łokciem więc podniosłem wzrok znad ekranu telefonu, kiedy do sali weszła moja Alex. Miała na sobie czarne, dopasowane spodnie i tego samego koloru koszulę, przez którą można była dopatrzyć się ciemnej bielizny. Czy to jest strój do pracy??? Jej włosy były proste i spięte w długi, koński ogon. Szkoda, zawsze lubiłem kiedy były naturalnie pokręcone. Przeszła przez całą długość sali i słychać było jedynie stukot jej butów, które wyglądały na bardzo drogie. Od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie: jak sobie teraz radzi? Wyjechała tak nagle i ani razu się nie skontaktowała. W LA wciąż znajdowało się kilka jej rzeczy, po które nigdy nie wróciła. Czy to jej stała praca? Czy ten koleś to jej własny asystent? Czy dobrze jej się tu powodzi? Czy wciąż mieszka z Jonni i Kailem? Czy to małe, białe auto na parkingu należy do niej? Jak ją znam to właśnie jej… Ale czy wciąż ją znam?
Przez cały czas próbowała być poważna i profesjonalna i rzeczywiście na taką wyglądała. Bezuczuciowy, profesjonalnie wymodelowany głos ciągle przypominał nam, że jesteśmy w niezłej dupie. Jednak co chwilę wracała moja mała, śmieszna Alex, kiedy zabawnie wycierała nos w chusteczki, które skrycie wrzucała do swojej torby. Pomimo kosmetyków jej nos ciągle był czerwony a ja próbowałem nie uśmiechać się na widok jej zakłopotania, kiedy głośno smarkała. Każdy inny nie zwróciłby na to uwagi, ale ja uznałem to za urocze. Jednak po kilkunastu sekundach znów powracał zimny, firmowy ton i jej jak zawsze perfekcyjne przygotowanie. To było cholernie trudne… siedzenie naprzeciwko niej i udawanie, że łączą nas tylko sprawy zawodowe. Ale tak nie było.
*
Oboje wiedzieliśmy, że pomimo interesów łączyło nas coś więcej. I pomimo roku, który minął od naszego ostatniego spotkania nie wyleczyliśmy się ze wspólnego uczucia. To było cholernie trudne- udawanie, że nic się nie stało. Z każdą minutą było coraz ciężej, zwłaszcza, że ten pieprzony katar nie chciał odpuścić i akurat poprzedniego wieczora musiałam przeziębić się na tym balkonie! Musiałam skupić się na materiałach przed sobą, umową, która liczyła ponad sto stron i prawnikiem przed sobą, który z pewnością miał większe doświadczenie ode mnie, jednocześnie starałam się ignorować głupie uśmieszki Shannona, kiedy wycierałam nos. To mnie naprawdę dekoncentrowało…
*
Minęło kilka tygodni a my z Veronicą praktycznie odsyłaliśmy klientów do innych kancelarii, skupiając się jedynie na reprezentowaniu wytwórni EMI. Była to dotychczas największa sprawa jaką prowadziłam. Nie wiedziałam, jak było z moja partnerką, w końcu była bardzo doświadczonym adwokatem, ale obie wiedziałyśmy, że to dla nas szansa, jaka zdarza się jedna na milion. Każdego dnia siedziałyśmy do późna w kancelarii, żeby wrócić do domu i tam pracować jeszcze dłużej. Na szczęcie w Nowym Yorku spotykałyśmy się jedynie z przedstawicielem prawnym zespołu, a obecność Jareda i Shannona była tylko epizodyczna. Bardzo mi to ułatwiło prowadzenie całej sprawy, ale z drugiej strony nie miałabym nic przeciwko ponownemu spotkaniu. Nie, przecież nie mogłam tak myśleć, dobrze wiedziałam, jak skończyłaby się ich kolejna wizyta. Lepiej, że oni siedzieli w Los Angeles a ja mogłam spokojnie pracować.
Z każdym dniem, kiedy coraz bardziej zagłębiałam się w całą tą umowę zdawałam sobie sprawę, że została ona specjalnie sformalizowana w taki sposób, aby zespół nieświadomie złamał kilka jej punktów. Chwilami nachodziły mnie myśli, że nie powinnam się tym zajmować. Przecież widziałam chłopaków, kiedy to wszystko się zaczynało. W momencie, kiedy Shannon nie miał pieniędzy przez całe to zamieszanie kupił mi pierścionek… Jednak za każdym razem odsuwałam od siebie te nieprzyjemne myśli, które na dobre przekreśliłyby reputację kancelarii i moją osobę. Nie było mowy o oddaniu tej sprawy, to była dla nas wszystkich ogromną szansą.
*
Kilka miesięcy później

Właśnie skończyłam pisać oficjalne oświadczenie nakazujące wpłatę 30 milionów dolarów na konto wytwórni przez zespół. Nie dość, że pisałam ją kilka dni, to jeszcze podpisałam ją w ostatniej chwili, kiedy musiałam ją już oddać. Nie miałam serca tego robić. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, które nie pozwalały mi spokojnie zasypiać od kilku tygodni. Nie było wieczora, kiedy nie myślałabym o Shannonie. Wystarczy, że kilka miesięcy temu pojawił się w mojej kancelarii, a wszystko wróciło. Każde wspólne wspomnienie. Tak samo było tamtego dnia. Było późne popołudnie, kiedy zbierałam się już do domu. Edward jak zawsze kończył pracę wtedy, kiedy ja i często podwoziłam go do domu. Był miłym, młodym chłopakiem, który dopiero co zaczynał i właśnie dlatego był niezawodny. Wszystko wykonywał jak najlepiej potrafił, a zdolności miał naprawdę godne pozazdroszczenia.
-Gotowy? – spytałam, kiedy mknęliśmy ulicami Nowego Yorku.
-Na co? – zwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi niewinne spojrzenie.
-Na rozprawę, jest za tydzień.
-Tą rozprawę? – otworzył szeroko oczy a ja cicho się zaśmiałam.
-Tak, tą najważniejszą dla całej naszej kancelarii. Będziesz nam potrzebny na sali.
-Ja… No pewnie, dzięki! – ucieszył się a ja wzruszyłam ramionami. Po kilku minutach dojechaliśmy pod jego dom, więc pożegnał się i przebiegł kawałek pod drzwi. Musiałam jeszcze zrobić zakupy i odwiedzić Jonni, z którą nie widziałam się od ponad tygodnia. Spokojnie pokonywałam małe korki w centrum, kiedy wreszcie dotarłam pod jeden z supermarketów. Kupiłam najpotrzebniejsze produkty i trochę słodyczy dla Joela, który pożerał je jak mały smok. Po kilkunastu minutach podjechałam pod blok swojego starego mieszkania, kiedy dostałam smsa:
|*|
Cześć, jutro będziemy już w Nowym Yorku. Znalazłabyś chwilę na spotkanie? Shannon.
|*|
Wpatrywałam się w ekran telefonu kilka długich minut zanim ruszyłam się z miejsca. Nie wiedziałam co zrobić, czy odpisać czy zignorować tą wiadomość, jako, że łączyła nas już tylko wspólna rozprawa. Jasne Postanowiłam, że przejdę się chwilę po parku, do którego często chodziłam. Naciągnęłam na głowę cienką, czarną czapkę spod której wystawały proste włosy i narzuciłam na siebie tego samego koloru komin. Kiedy zamknęłam już samochód zapięłam długą, zgniłozieloną kurtkę i ruszyłam przed siebie. Było zimno, pomimo jesieni, która królowała w pełni. W powietrzu czuć było lekko mroźny wiatr, który zwiastował tylko szybkie nadejście zimy w tym roku. Włożyłam ręce do kieszeni i przemierzałam w ciszy alejki parku, który niegdyś odwiedzałam każdego dnia. Zastanawiałam się, czy powinnam zgodzić się na spotkanie z Shannonem. Jedna połowa mnie podpowiadała mi, że będzie to samobójstwo, jednak druga część mnie mówiła, że to tylko jedno spotkanie, którego w głębi serca chcę i oczekuję. Wspaniale byłoby znów zobaczyć uśmiech na jego twarzy i poczuć mocne perfumy, których używał odkąd pamiętam. Zapewne pojawiłby się w swoich dresowych spodniach, które były na honorowym miejscu w jego garderobie. Czy założyłby komin, który kiedyś mu kupiłam mówiąc, że każdy mężczyzna wygląda w nim o stokroć lepiej? A może przyszedłby w czymś zupełnie innym? Tak naprawdę nie widzieliśmy się prawie od roku, a wiedziałam po sobie, że przez ten czas może zmienić się dosłownie wszystko. Ja kolejny raz przewróciłam swoje życie do góry nogami, więc on mógł zrobić to samo. Zwłaszcza, że czytałam, że mieli teraz nową trasę i… w mojej głowie pojawiły się obrazy, kiedy razem z Jonni odliczałyśmy każdego dnia do ich koncertu. Kiedy szalałyśmy ze szczęścia, kiedy miało to miejsca. Kiedy to było? Na drugim roku studiów! Pamiętam podekscytowanie, jakie towarzyszyło mi tamtego dnia a następnie zdenerwowanie, kiedy przyszedł czas na osobiste spotkanie z zespołem.
*Z coraz szybszym pulsem powoli przesuwałam się do przodu. Nastała kolej Jonii, która uścisnęła mi mocno rękę i przekroczyła małe drzwi, prowadzące do mojego raju mojej zguby.
W końcu usłyszałam głośne 'NEXT' i to właśnie była moja kolej...W pierwszej chwili o ironio wzrokiem szukałam Shannona, który stał obrócony tyłem, popijając kawę. Odetchnęłam spokojna, ciesząc się chwilą sielanki, która wiedziałam, że za niedługo zostanie przerwana. Tomo od razu powitał mnie ciepłym, ogromnym uśmiechem i chcąc, nie chcąc, odpowiedziałam tym samym. Po standardowym 'HOLY MOLY'-Jareda, zadano mi oczywiste pytanie: jak mi na imię. Nigdy nie sądziłam, że ta odpowiedź, będzie mnie kosztować tyle wysiłku.
-Jestem Alex- powiedziałam za cicho, przypominając sobie, jak tłum w klubie skandował moje imię…
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie: Shannon zakrztusił się swoją kawą i gwałtownie obrócił szukając właścicielki dręczącego go imienia.
*W pewnym monecie Tomo zamienił się z Shannonem miejscem (albo raczej to Shannon, wypchnął Tomo, i sam stanął obok mnie). Jedną rękę położył mi w talii, drugą trzymając na barku gitarzysty. Od razu, kiedy tylko poczułam na sobie jego dłoń, przeszedł mnie dreszcz. Przypomniał mi się nasz taniec w klubie i chcąc pozostać w tamtym wspaniałym wspomnieniu musiałam się z niego brutalnie otrząsnąć, bo Shannon właśnie się nade mną nachylił i pół głosem powiedział:
-To Ty, Alex.
Uśmiechnęłam się na te kilka wspomnień, które chyba na zawsze pozostaną w mojej głowie. Jednak dalej nie wiedziałam, czy zdecydować się na prywatne spotkanie z Shannonem. Nie miałam pojęcia o czym chciałby porozmawiać. Może chodziło mu o zbliżającą się rozprawę, a może chciał dowiedzieć się czegoś zupełnie innego? Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, więc postanowiłam powrócić do starego, dobrego sposobu- zwrócić się z problemem sercowym do Jonni.
-Mały śpi, Kail nie wrócił jeszcze z pracy, mów o co chodzi. – uśmiechnęła się, siadając na kanapie w salonie
-Dlaczego jak przyszłam Was odwiedzić Ty uważasz, że czegoś potrzebuję? – oburzyłam się, powstrzymując śmiech.
-Widzę – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Aż tak widać?
-Shannon napisał – powiedziałam cicho, obserwując minę Jonni, która nie zmieniła się tak, jak to sobie wyobrażałam. –Napisał do mnie, dzisiaj, przed chwilą, chce się spotkać – powtórzyłam wypowiadając każdą część wyraźnie.
-Wiem? – zmrużyła oczy mówiąc pytającym tonem.
-Wiesz?
-Tak, tylko się nie złość, proszę. Dobijał się do mnie cały czas. Nie mówiąc o tym, że zaraz po tym jak wróciłaś z Los Angeles z dwa tygodnie codziennie pukał do moich drzwi chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje o Tobie…
-Proszę? – wyksztusiłam z siebie, przerywając jej. Wiedziałam, że o mnie pytał ale nie tak często i… w taki sposób.
-Tak, ale przyszedł znów kilka tygodni temu, przyjechali tutaj na jakąś galę czy coś. Tak czy inaczej, rozmawialiśmy, więc w końcu podałam mu Twój nowy numer. Przepraszam, ale nie mogłam inaczej, gdybyś go wtedy widziała. Zupełnie się zmienił. Widziałaś jego oczy?
-Tak… - odpowiedziałam zamyślona, przypominając sobie jego wątłą sylwetkę u siebie w kancelarii. –Są zapadnięte.
-I to jak. Rozmawiałam z Jaredem, mówił, że Shannon znowu pije. Mówił, że ciężko wyciągnąć go z domu zwłaszcza, kiedy mieli przerwę w trasie. Nie gra też już tak jak kiedyś i wszyscy się tam o niego martwią, bo nie chce przyjąć pomocy od nikogo.
-Oh – to jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Było z nim tak źle? I przede wszystkim dlaczego? To chyba nie była wina mojego odejścia…
-Jared mówił, że wszystko to zaczęło się… no wiesz.
-Kiedy odeszłam – dokończyłam za przyjaciółkę, wypowiadając swoje myśli.
-Tak – przytaknęła, spuszczając głowę. Czułam się okropnie. Wszystko to działo się przeze mnie, martwiłam się o niego. – Alex, spotkaj się z nim – po chwili usłyszałam cichy głos blondynki, która wskoczyła na miejsce koło mnie.
-Jonni, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Jestem prawie pewna, że kiedy tylko na niego spojrzę, znów się rozkleję. – Bałam się.
-Chociaż spróbuj – powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła. Miała rację, powinnam była spróbować. To tylko jedno spotkanie, które pewnie pozwoliłoby nam wszystko sobie wyjaśnić i zaspokoiłoby też moją ciekawość. Po chwili podniosłam swoją torbę i powoli wyciągnęłam z niej telefon. Jonni dodawała mi otuchy uśmiechem, który mnie denerwował. Dlaczego tak bardzo zależało jej na naszym spotkaniu? Przecież niczego by nie zmieniło, jedynie moje nie do końca wyleczone rany mogłyby znów się odrodzić. Dlaczego wszyscy uważali, że nic takiego się nie stało, a ja tylko wyolbrzymiałam? W porządku, nikt mi tego nie powiedział, ale takie odnosiłam wrażenie. Tylko że nikomu nie było na rękę pamiętać tego, jak przez tyle czasu Shannon mnie okłamywał. Spędzaliśmy ze sobą kolejno dni śmiejąc się i przytulając, kiedy on przez cały ten czas kłamał mi w oczy. Wybaczyłam mu to, przecież go kocha(ła)m, ale to wciąż bolało i nie miałam zamiaru na nowo odczuwać bólu, który powoli wysysał ze mnie chęci do życia ponad rok temu. Wiedziałam, że spotkanie, o które prosił mogłoby rozjaśnić niektóre sprawy i odpowiedzieć na pytanie, które od dawna sobie zadawałam.
Zablokowałam ekran i z powrotem wrzuciłam telefon do torebki.
-Alex?! – zdziwiła się blondynka.
-Nie mam zamiaru jeszcze raz przez to przechodzić. – odpowiedziałam pewnym tonem, kończąc ten temat na dobre.
|*|
dziękuję
martyna