czwartek, 30 stycznia 2014

rozdział dwudziesty ósmy

Listopad! Czas, kiedy cała Ameryka pokryta jest już świątecznymi ozdobami i innym badziewiem, a rodziny rywalizują ze sobą, oświetlając swoje domy za nieprzyzwoicie duże sumy pieniędzy, które swoją drogą pokryłyby biedę w okolicach Ameryki Łacińskiej czy nawet Indii. 
Nowy York jak przystało na miasto neonów nie zawiódł i w tym roku rozświerlił się milionami kolorowych lampek. Ale muszę przyznać, że kiedy wracało się wieczorem z sądu to naprawdę miło było odpuścić sobie metro w zamian za spacer (jeśli nie padałam na twarz). 
*
Jonni czuła się coraz lepiej (a przynajmniej tak to wyglądało) ale i tak każdy wieczór spędzała w swoim pokoju, płacząc do poduszki i puszki piwa.

Znów się pokłóciłyśmy. Oczywiście ja próbowałam ją przekonać, żeby absolutnie nie usuwała ciąży, ale kiedy tylko padło magiczne słowo na 'c', blondynka krzyczała i zamykała się w pokoju. Do tego dorzućmy moje wyzwiska i desperackie próby wyperswadowania jej tego pomylonego pomysłu i mamy codzienną, 'poranną' kłótnię. 

Dzięki Shannonowi i jego nie tak często praktykowanemu nawykowi, dla mnie palenie stało się powinnościa każdego dnia. 
Tamtego wieczora siedziałam przy otwartym w kuchni oknie, i chociaż było już naprawdę zimno siedziałam po turecku na blacie mebli, ze szlugą w dłoni. 
-Przestaniesz z tymi fajkami? - przyjaciółka podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej kolejną, zieloną puszkę śmierdzącego piwa. 
-A Ty przestaniesz pić? - rzuciłam obojętnym tonem. 

Jonni usiadła przy stole zagruzowanym wszystkim tym, co z pewnością nie powinno się tam znajdować. Zresztą, całe mieszkanie tak wyglądało. Zlew zawalony był brudnymi naczyniami sprzed dwóch? może trzech tygodni. W salonie pełno było porozrzucanych puszek, trochę moich petów no i pełno brudnuch naczyń, chociaż zagadką jest, dlaczego były brudne, skoro stosunkowo raz na dzień coś jadłyśmy? 

Siedziałyśmy w ciszy, każda z nas zatapiając się w swojej ulubionej czynności, które pomagały nam zwyczajnie odpocząć. 

-Jo... - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, czy w sumie zacząć zdania. 
-Nie. Alex przestań drążyć temat, nie mam siły znowu się kłócić. 

Ostatecznie postanowiłam, że będzie to ostatnia próba. 

-Dlaczego jeszcze nie umówiłaś się na zabieg? Wiesz, że im ciąża jest bardziej zaawansowana, tym trudniej osiągnąć zamierzany rezultat? - gówno prawda, ale miałam nadzieję, że mi uwierzy. 

Nie odzywała się. Nawet na mnie nie spojrzała. To było wręcz jak zielone światło.

-Powinnam wspierać Cię w tej decyzji, wiem. Przepraszam - dodałam - ale, do cholery nie jest mi łatwo patrzeć na to, jak moja przyjaciółka odbiera drugiej osobie życie. Annie dopiero co odeszła, - głos już mi się załamał - rodzice... A Ty tak po prostu chcesz wlać jakieś gówno w siebie a potem urodzić martwe coś?! 
-Przestań, nie robisz na nikim wrażenia - zimny, przenikliwy i całkiem spokojny głos blondynki zbił mnie z tropu. Nie myślałam, że jest na tyle silna. 
Zamknęłam się na chwilę, powoli paląc fajkę. 

-Boje się. 
-Wiem. Ja też.
-Ale Mike... Nie rozumiesz, on... 
-Nie ma go. Nie ma od 3 pieprzonych miesięcy i przysięgam, że nawet jak się tu pojawi, nie przeżyje tej wizyty. 
-Alex, ja go kocham - usłyszałam cichy głos. 
-Wiesz kogo tak naprawdę kochasz? To dziecko. Zwlekasz z zabiegiem, bo boisz się, że znienawidzisz samą siebie. Mogłabyś zrobić to 2 miesiące temu - patrzyłam na nią przenikliwym wzrokiem  i widziałam, że jej pewność siebie zniknęła wraz z pojawieniem się moich słów.
-Nie, Ty naprawdę nie rozumiesz. Ja nienawidzę tego czegoś we mnie. Kiedy o tym myślę, mam ochotę pokaleczyć sobie cały brzuch. Czy tak zachowuje się matka? A co jeśli któregoś dnia nie będzie Cie w domu a ja wypije parę butelek za dużo? Masz pewność, że nie zacznę dusić tego czegoś poduszką, czy nie wywale go na śmietnik, tak, jak te wszystkie okropne matki, którym życzy się takiej samej śmierci,  słysząc co robią? NIE WIEM do czego będe zdolna! - krzyczała, chodząc po kuchni. 
Jej słowa mnie obrzydzały. To było okropne. 

-Przestań pieprzyć! - krzyknęłam. 
-Alex, Boże naprawdę mam już dosyć - jej głos był cichy i słaby - każdego pierdolonego dnia modlę się, żeby tym razem się nie obudzić. Żeby było o jedną puszkę za dużo - podeszła do mnie i położyła głowę na moich kolanach. 
-Będzie dobrze. Obiecuję, będzie dobrze - nie miałam pojęcia co powiedzieć. Bałam się jak cholera. Jonni zawsze robiła za moją starszą siostrę. Teraz ja jestem za nią odpowiedzialna. Za całą naszą trójkę. 
*
Kail coraz częściej u nas przesiadywał. Chodziliśmy razem po zakupy i doprowadzaliśmy mieszkanie do porządku. Gdyby nie on, pewnie utonęłybyśmy we własnych śmieciach. Jo znów zaczęła się śmiać, ja zresztą też. Tak na prawdę to wszystko dzięki niemu. To on pomógł nam się podnieść, był przy nas, kiedy marnowałyśmy całe dnie, pogrążając się w alkoholu i myśleniu o niczym. Pozbierał nas i zawsze był na miejscu, i właśnie za to byłyśmy mu wdzięczne. Gdzie mój Shannon, kiedy tak go potrzebuję? 

Po zajęciach jedliśmy razem obiady i od czasu do czasu Kail zostawał na noc, i chociaż nasza kanapa była wygodna, to niestety nie nadawała się na przesapnie na niej całej nocy, ale cóż, przynajmniej było zabawnie. 

Wiedziałam, że moja przyjaciółka cholernie się bała ale przynajmniej nie patrzyła na delikatne wypuklenie na swoim brzuchu z obrzydzeniem. To raczej był strach. Wielka matczyna miłość to też nie była, w zasadzie, to było jej do tego całkiem daleko, ale wiem, że się starała. 
*
3 Grudnia,
Wygrzebałam to z wrzuconej gdzieś za szafę walizki. Kilka pojedyńczych kartek. Nie wiem po co, ale mam ochotę trochę ponarzekać. Ja też kiedyś muszę. 
Więc... u mnie sporo zmian:
*Palenie zastąpiło mi nałogowe spożywanie kawy. Nie piłam jej jakoś z pół roku? I wiem, że to skrajnje nieodpowiedzialne, bla bla bla, ale to mnie jakoś tam uspokaja. 
*Pogodziłam się z Kailem i wszystko jest już na właściwych, czysto PRZYJACIELSKICH torach.
*Jonni urodzi. Obiecała to nam i sobie. Będę ciocią!
*Na studiach zapierdziel, codziennie siedzimy na uczelni/ w sądzie do późnego popołudnia, a ja jestem z tego bardzo zadowolona. Podoba mi się to oddanie. Właśnie o to chodzi w pracy adwokata. 
*Tęsknię za Shannonem, to chyba oczywiste. 3 miesiąc bez niego, a ja czuje się jak wypalona i cholernie zmęczona czekaniem. 
*A propo Leto. Zaprosili mnie do siebie na święta. Spędzą je tylko z mamą i pewnie z litości zaprosili mnie, jako sierotę, taaa... 
Dostałam też zaproszenie od rodziny Jonni i nawet Kail zaproponował wspólne święta. Najchętniej przesiedziałabym całą tą świąteczną przerwę na cmentarzu. Ale chyba przyjaciele mi na to nie pozowlą, więc będę musiała wybrać. Nienawidzę tego robić - zazwyczaj wybieram źle. 
Ale dosyć pieprzenia, idę spać. Jutro mamy sporo do roboty i mam nadzieję, że nikt nie będzie pamiętał, że z dniem jutrzejszym moje życie pogłębi się w gównie -w którym już tkwi po uszy - o kolejny rok. 
*
Zakryłam uszy poduszką - nic nie pomogło. Dzwięk dzwonka dalej przenikał moje biedne bębenki. Wstałam wkurzona, bo było ZA wcześnie, żeby się budzić, zwłaszcza, że dzisiaj zajęcia na uczelni zaczynały się dopiero o 11. 
Prawie nieprzytomna otworzyłam drzwi i zaatakował mnie widok mojego przyjaciela, uśmiechniętego od ucha do ucha. 

-Obyś miał dobry powód. Inaczej Twoja ofiara nie będzie wspominana w bohaterskim świetle - powiedziałam, przecierając oczy. 
-Jeszcze nie wstałaś, a już obrażasz przyajciół. Wszystkiego najlepszego staruszko! - zaśmiał się i rzucił na moją szyję. Tulił mnie dopóki w korytarzu nie pojawiła się zaspana Jonni. 
-Miałeś być później, eh - przeciągnęła się, ziewając, po czym dołączyła do-już zbiorowego-tulenia. 
-Uszanujmy w tym dniu moją skromną osobę i pójdźmy spać. Możesz zostać chłopcze - zaproponowałam, ale mój pomysł przegrał w przedbiegach. 
-Nie ma mowy. Daje wam pół godziny i wychodzimy. Ciężarna - rzucił do Jo, która już gromiła go spojrzeniem - masz dodatkowe 5 minut extra, od wujcia Kaila. 
-Jesteś popieprzony - zaśmiałyśmy się i po chwili walczyłyśmy o prysznic. Bez jaj, ale ciąża nie może być wymówką i jednocześnie kartą V.I.Powską na wszystko!

To nie był dobry pomysł, żeby z nimi iść. W dopasowanych jeansach, czarnych botkach i czarnym dopasowanym płaszczu z burgundowym kominem na szyi, poszliśmy na lodowisko. Jonni miała trochę oporów, ale była w tym całkiem dobra, więc nic się nie stało (poza tym, Kail skrupulatnie dbał o jej bezpieczeństwo). Nie to co ja. Każdy mój upadek został bezczelnie wyśmiany i otoczony milionem widzów. Ale przynajmniej była kupa śmiechu. 

Resztę popołudnia spędziliśmy w naszej ulubionej kawiarnii na siedemnastej alei. 
Tam też dostałam od nich prezenty. Kail podarował mi wspaniały, skórzany portfel, który był śliczny! A w środku pare gumek, tea... 
Jo naprawdę się postarała. Jej prezentem był zestaw książek mojego ulubionego pisarza. 
Złożyli mi też piękne życzenia: 
-Zacznij w końcu dbać o swój tyłek. Tego Ci właśnie życzymy, staruszko. 
Jakże trafione, nieprawdaż? 

Na koniec dnia blondynka zaciągnęła nas do centrum handlowego - pomimo głośnych sprzeciwów naszej dwójki. 
Co chwile sprawdzałam telefon, oczekując choćby smsa od Shannona.

Koło 21 wróciliśmy do domu. Zamówiliśmy pizze, stawiając na komediowy wieczór filmowy. 

Rozległ się dzwonek do drzwi. 
Dużo za wcześnie jak na gościa od żarcia - pomyślałam, a kiedy zobaczyłam uśmiech na twarzy przyjaciółki prawie zemdlałam. Zaprosiła kogoś. Jakiś gość! Shannon! To na pewno on, dlatego nie dzwonił przez cały dzień, nawet parę dni! 
W mojej głowie małe stworzonka już świętowały odwiedziny mojego Leto. 
Nagle w domu zrobił się wielki szum, a do salonu wleciało z trzydziestu znajomych z uczelni. 

Uśmiech zażarcie walczył o miejsce na mojej twarzy, gdyż rozczarowanie nie miało zamiaru ustępować. 
Tak... Więc to nie Shannon - przełknęłam głośno ślinę i pozowliłam nakleić sobie sztuczny uśmiech. 

Co z tego, że był środek tygodnia? Ludzie bawili się w najlepsze i wiecie co? Miałam zamiar do nich dołączyć. Dlaczego zawsze mam się martwić? Tak, było mi strasznie przykro, ale z drugiej strony on był w pracy. Wykonywał swój zawód, po prostu był zajęty. Przecież mógł zapomnieć. 
ALEX, to są tylko urodziny! Zwykły dzień, którego ludzie nie powinni celebrować w jakikolwiek sposób, właśnie dlatego, że TY przyszłaś na świat 27 lat temu. 27 lat... Czas szykować garsonki, moja droga - z tą właśnie myślą poleciałam do Jonni, żeby zabrać jej kubek z piwem, a następnie sama go opróżnić, co po dodaniu jeszcze parunastu takich samych, ślicznych, pełnych złotego płynu, dało rezultat w postaci niewinnego tańca bez koszulki. 

|*|
BUM! Nic ciekawego, sialalalallalala.
dziękuję za przeczytanie
martyna

środa, 29 stycznia 2014

rozdział dwudziesty siódmy

Jonni opuszczała coraz więcej zajęć. Całe dnie przesiadywała przed telewizorem, ewentualnie spała. Praktycznie nic nie jadła. Nie wiedziałam jak jej pomóc. Mike ani razu się nie odezwał, a ona tęskniła za tym idiotą, wypłakując każdego dnia wiadra łez. Odrabiałam za nią prace, pisałam referaty i starałam się codziennie streszczać jej wykłady, na których się nie pojawiała. Każdego dnia słyszałam od niej, że jest brzydka, gruba i nic nie warta. Dalej nie wybaczyła sobie, że Mike ją zostawił (była przekonana, że to jej wina). A rzeczywistość była taka, że to życie wewnątrz niej było powodem ich rozstania, a co za tym szło, depresji.
To był 3 miesiąc. Dowiedziała się pod koniec sierpnia, ale sama nie przyjmowała tego do wiadomości i nie zamierzała mówić nikomu. We wrześniu byłam z chłopakami w trasie (jak to brzmi?!) i nie chciała mnie martwić. Chociaż osobiście uważam, że nie chciała dorzucać trupów do mojego worka z doświadczeniami.
Robiłam więc za sprzątaczkę, kucharkę, nauczycielkę i do tego terapeutkę. A gdzieś na samym końcu listy znajdowały się moje potrzeby i jakiekolwiek aspiracje, nie mówiąc o moim związku z Shannonem (który zanikał).
 *
Leżałyśmy razem na łóżku, owinięte po szyję kocem. Jonni zasnęła, po tym, jak przez dwie godziny nic nie mówiąc, płakała. Chociaż jak każdego dnia byłam zmęczona żyjąc nie swoim życiem, nie zasnęłam. Chciałam przy niej czuwać i mieć pewnośćże wszystko z nią w porządku.
Wreszcie się obudziła i przekręciła na drugi bok. Uśmiechałam się do niej lekko, cały czas trzymając ją za rękę.
-Usunę ciąże - powiedziała ze stoickim spokojem. 
-Nie mów tak, dobrze wiesz, że to nie wchodzi w grę - próbowałam do niej jakoś przemówić, ale nie zdało to egzaminu.
-Usunę. Nie będe miała problemu. Wrócę na uczelnię, znów będę się bawić życiem - była jak w transie, a żadne moje słowa do niej nie trafiał- Miliony osób tak robi. Zobaczysz, znów będę szczęśliwa. Będę piękna jak kiedyś, a Mike do mnie wróci.
 Tak bardzo nie chciałam jej tego mówić, ale chyba nie ma dobrego momentu na uświadomienie komuś samotności.
 -Jo... On nie wróci.
 -Zamknij się - warknęła - Wiem, że do mnie przyjedzie, tutaj, i zamieszkamy razem, tak jak planowaliśmy. Bez bachora. Ewentualnie kupimy sobie pieska. Albo rybki, będzie mniej zachodu. Nie będę musiała rodzić tego czegoś w bólach a jak zdechnie, to nic sie nie stanie, bo to tylko zwierzak. 
- Jonni! - krzyknęłam. Nie wiedziałam, jak można wyrażać się w taki sposób - Mike to dupek i wieczne dziecko, wiesz o tym. Przestraszył się odpowiedzialności i zwiał. Zrozum, on już nie wróci, po prostu odszedł, Jonni... - nachyliłam się nad nią, chcąc ją przytulić, ale odepchnęła mnie od siebie i zerwała się z łóżka.
 -PRZESTAŃ! - krzyczała - przestań, przestań, przestań tak o nim mówić! Nie wiesz jaki jest! Nie znasz go! Jest kochany i opiekuńczy, po prostu potrzebuje odpoczynku, takich małych wakacji.
 -Dobrze wiesz, że tak nie jest - mówiłam powoli i spokojnie.
 -NIE MÓW TAK! - biegała po pokoju, krzycząc - Nie masz prawa! Nie oceniaj go! Lepiej spójrz na swojego Shannona. On wcale Cię nie zostawił? - zaśmiała się - obiecuje, że jak przyjedzie bla bla bla, ale kiedy on przyjedzie? Bzyka Cię tu, na miejscu, wie, że ma do czego wracać, a pewnie już ma jakąś francuzkę czy inną słowiankę z dużymi cyckami. 
Wyobraź sobie jakby któś zrzucił na Twoje nagie ciało worek rozżażonych kamieni. Tak cholernie zapiekło...
Nie odezwałam się już ani słowem, po prostu wyszłam, trzaskając drzwiami, jakby to w jakiś sposób pomogło mi wyładować całą frustrację
Poszłam do kuchni i otworzyłam okno na ościerz. Siadłam na blacie i zapaliłam papierosa. (Taki Shannonowy nawyk)
Po chwili dołączyła do mnie przyjaciółka i odpaliła swoją szluge.
-Na zdrowie kochanie - powiedziała, przykładając papierosa do ust, jedną ręką dotykając brzucha.
 *
Co parę dni odwiedzał nas Kail. Dla mnie jego wizyty były dość niezręczne, ale czasami Jonni słuchała go, kiedy prosił żeby coś zjadła, czy wyszła z nim na spacer.
Pewnego dnia przyniósł nam na obiad zapiekanego kurczaka i ryż z warzywami.
Jonni brała kąpiel, a my siedzieliśmy sami w pokoju. Między nami trwała naprawdę niezręczna cisza, więc w końcu postanowiłam ją przerwać.
-Nauczyłeś się gotować? - spytałam, uśmiechając się.
-Pewnie. Taki kurczak czy ryż, nic prostrzego!
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a Kail po chwili dodał:
-To od mamy. Zawsze zostawia mi zapasów na pół roku - uśmiechnął się lekko zawstydzony a ja chyba właśnie sobie przypomniałam, dlaczego był moim przyjacielem.
-Rozmawiasz z rodzicami? - spytałam po chwili.
-Tak... Wiesz, naszpamiętna rozmowa, jakby to ładnie powiedzieć... Porządnie mnie wkurzyłaśszczerze, to miałem Ci za złe, że wpieprzyłaś się do mojego życia i rozwaliłaś wszystko to, co sobie poukładałem. Ale dzięki temu zrozumiałem, że naprawdę jestem szczęściarzem mając taką rodzinę. Dzięki Alex - uśmiechnął się na koniec i chyba poczułże za bardzo się otworzył, więc nie powiedział już nic więcej.
-Nie ma za co - uśmiechnęłam się szeroko - tylko jak następnym razem będę Ci ratowałżycie, daruj sobie i nie nazywaj mnie dziwką.
Dalej pamiętałam ranek, kiedy mój przyjaciel nazwał mnie szmatą, nie, nie zapomniałam.
-Strasznie jesteś pamiętliwa, wiesz? - zaśmiał się, po czym dodał - przepraszam za tamto.
-Coraz bardziej mi się podobasz, ciągle przepraszasz. Ale nie ma sprawy, prawie zapomniałam - puściłam mu oczko.
-Shit - zaklął, co trochę mnie rozbawiło - nawet nie złożyłem Ci kondolencji, naprawdę bardzo mi przykro - wyciągnął rękę, a ja podałam mu swoją i uściskiem podziękowałam za pamięć.
-Trochę już minęło, ale to i tak... - nie skończył. Pewnie nie potrafił dobrać odpowiednich słów, wiedziałże nienawidzę litości.
-Jak się trzymasz? - wyrzucił w końcu.
-Jest ciężko, ale daję rade. Jonni naprawdę dużo mi pomogła. Poza tym Shannon też zrobił swoje.
-Shannon? - zdziwił się Kail - ten z klubu?
-Ten sam - uśmiechnęłam się na wzmiankę o nim i wspomnieniach tamtego głupiego wieczoru.
-Ooooo nasza mała Alex uśmiecha się na samą myśl o nim - zaśmiał się, ale nie na długo bo oberwał ode mnie poduszką.
-Dobra dobra. Fajny chociaż? Przystojniejszy niż mua? - zabawnie poruszył brwiami.
-Straszny, nienawidzę gościa. Ale cholernie przystojny - powiedziałam z powagą, chociaż uśmiech cisnął mi się na usta.
-Uroczo - zatrzepotał rzęsami - a tak serio, to coś poważnego?
Pokiwałam tylko NIEPEWNIE głową, a przez następne pytanie poczułam się jak rasowa frajerka:
-To, gdzie on jest? - zapytał, zadając najnormalniejsze pytanie na świecie. Szkoda, że moja odpowiedź taka nie była.
-W Europie. (Nie ma go przy mnie, chociaż bardzo jest to teraz wskazane, ale mówi że przyjedzie a ja czekam na niego jak pies).
-Zachciało Ci się gwiazdy. Teraz cierp - ponownie usłyszałam jego uroczy śmiech, ale mimo chęci nie potrafiłam go odwzajemnićKail nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to zdanie zapadło mi w pamięci i jak często je sobie później przypominałam.
Kiedy Jonni do nas dołączyła w końcu od tygodni zobaczyłam w niej dawną przyjaciółkę. Była odświerzona, blond włosy opadały jej na ramiona a na twarz nałożyła delikatny makijaż.
Właśnie dlatego lubiłam jego wizyty - Jo po prostu nabierała chęci.
Siedzieliśmy razem zajadając się pysznym obiadem i tak jak dawniej rozmawialiśmy o wszystkim, co chwilę wybuchająśmiechem. 
*
Niedawno położyłam Jonni spać. Właśnie kończyłam palić, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Spokojnie skończyłam swoją powinność i od niechcenia wzięłam telefon do ręki.
Shannon przysłał smsa.
|*|
Dobranoc skarbie
|*|
Do wiadomości dołączył też zdjęcie. Ukazywało widok na Tower Bridge, gdzie na drugim planie Tomo szarpał się z Jaredem.
Tym samym kolejną noc zagwarantowaną miałam myśleniem o tym wszystkim, dziękuję bardzo.
W jego koszulce wślizgnęłam się do łóżka, gdzie jeszcze dwa miesiące temu leżał on sam.  

Jedno pytanie: dlaczego moja skromna osoba?
Za mało mi wrażeń?
Naprawdę nie ma innych popieprzeńców, którzy zasłużyliby na problemy na każdym kroku? Podsumowałabym w punktach gówniane sytuacje, które się spieprzyły w ostatnim czasie, ale co mi to da? Sami sobie policzcie, wychodzi z tego niezły dramat.
A najlepsze jest na koniec: przyjaciółka próbująca zabić życie i chłopak, którego przy mnie nie ma. Nawet nasze rozmowy nie wyglądały już tak samo. Nie sprawiały mi tyle radości a czasami nawet nie chciało mi się z nim rozmawiać, bo tylko jeszcze bardziej za nim tęskniłam, a w myślach winiłam go za swoje poczucie samotności.
Nie, nie przestałam go kochać. Dalej cholernie za nim tęskniłam i chciałam z nim być, ale nie mogłam, bo on wykonywał swoją pracę, a ja opiekowałam się naszą trójką, tutaj w Nowym Yorku. No cóż, takie już moje przeznaczenie.
Ziewnęłam i zakryłam się szczelnie kołdrą, nie chcąc pozostawić żadnej wolnej przestrzeni, która powinna być teraz zapełniona przez Shannona, osoby, której teraz potrzebuję najbardziej.
-Gdzie moje słońce, Babciu? Czy może jeszcze nie było tej burzy?
|*|
Wybaczcie kolejny nijaki rozdział, ale to jeden z tych, które nazywam 'przejściowymi', czyli moi bohaterowie to normalni ludzie z normalnym życiem, bez zwrotów akcji każdego dnia, a to, że nie potrafię wciągnąć czytelnika w niezbyt ciekawy tekst, to już tylko moja ułomność. Dlatego jutro pojawi się kolejny rozdział (w mojej ocenie - lepszy). A na koniec dwie prośby: KOMENTUJCIE I GŁOSUJCIE :) dziękuję
martyna




wtorek, 28 stycznia 2014

Liebster Blog Award

Dzisiaj trochę inaczej niż zazwyczaj, a odpowiedź znajdziecie w tytule posta. 

Liebster Blog Award 

to nominacja otrzymywana od innego blogera w ramach uznania, za którą bardzo dziękuję http://boulevard-of-hope-and-dreams.blogspot.com

O tym, jak bardzo się nie spodziewałam, bla bla bla i ogólnej 'radości' możcie znaleźć w zakładce 'NOMINACJA'. 

piątek, 24 stycznia 2014

rozdział dwudziesty szósty

Przez parę najbliższych dni Shannon i Jonni nie odstępowali mnie na krok. Przygotowywali mi każdy posiłek i kontrolowali, kiedy jadłam. Nie miałam im tego za złe, wiedziałam, że się o mnie troszczyli, ale już po dniu niańczenia mnie miałam ich serdecznie dosyć.
Pozwolicie, że od razu wyjaśnię. Nie było tak, że spokojnie sobie żyłam, z Shannonem i najbliższą przyjaciółką u boku. Jedno wielkie NIE.
1. Shannon wraz ze swoją walizką z trasy zatrzymał się u nas na parę dni, podczas kiedy reszta marsowej ekipy wróciła do LA.
2. Wiedziałam, że mój Leto zaraz wróci do siebie.
3. Ominęłam rozpoczęcie roku akademickiego.
4. I chyba najbardziej odczuwalne - płukanie żołądka wyzwoliło mój organizm od tych środków, ale nie moje myśli. Dalej ich potrzebowałam i każdego dnia walczyłam ze sobążeby nie zamówić chociaż jednego opakowania (bo całe mieszkanie włącznie z moimi osobistymi rzeczami zostało przeszukane i pozbawione moich 'wspomagaczy').
Tak więc pozory mówiły jedno, ale prawda jak zawsze była inna. Shannon widziałże nie do końca jest dobrze, ale starał się jak mógłżeby uśmiech schodził z mojej twarzy tylko podczas snu, co jeszcze bardziej utrudniło mi rozstanie z nim.

Odlatywał w niedzielę. ODLATYWAŁ - czy tylko mnie to słowo przyprawia o dreszcze?
Niczym się nie wyróżniam, bo nienawidzę pożegnań (oprócz momentów, kiedy wyjeżdżałam z Richmond, kończąc swoje odwiedziny Annie, nie było ich za wiele, bo przecież z rodzicami nie zdążyłam się pożegnać...) Nie dośćże odbyło się to na LOTNISKU ( po tym, jak zapewniłam Shannona, że nic mi przecież nie będzie...) to jeszcze miałam go nie zobaczyć przez ponad pół roku.
*
Staliśmy za jakąś palmą w wielkiej donicy. Obydwoje w okularach przeciwsłonecznych, on w kapeluszu (była jesieńa mój gwiazdor nie zaaklimatyzował się w Nowym Yorku na tyle, żeby pamiętać, że lato nie trwa tu cały rok). Leto trzymał splecione dłonie na moich biodrach, ja natomiast trzymałam go za materiał bluzy, co chwile ciągnąc za niego w moją stronę. 
-Tylko uważaj tam na siebie - Shannon uśmiechnął się głupkowato i zwiesił swoje okulary - wiem, że będziesz zapakowany do tego czegoś i tak naprawdę nie masz jak uważać, ale i tak uważaj na siebie.
-Będę, obiecuję. 
-I żadnych nowych miłości. Najlepiej coś poczytaj, albo śpij, tak, zaśnij. I koniecznie przeczytaj instrukcję ewakuacji i...
 -Jesteś urocza - przerwał mi z niwinnym uśmiechem.
-To nie jest śmieszne! Po prostu martwię się o Ciebie, głąbie! Bo oczywiście nie mogłeś wsadzić swojej luksusowej dupy do autobusu czy auta, nieee. Ty musisz lecieć samolotem, pewnie.
Zamknięto mi usta delikatnym pocałunkiem.
-Raczej Ty na siebie uważaj - powiedział, patrząc w moje oczy - Nie chcę tu żadnych niespodzianek!
-O siebie się martw, u mnie wszystko pod kontrolą - uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam.
Duże dłonie Shannona spoczęły na moich plecach. Napawałam się tą chwilą, która miała się jeszcze dłuuuugo nie powtórzyć. Z uścisku szybko przeszliśmy w pocałunek. Z każdą chwilą go pogłębialiśmy. Moje dłonie spoczywały na tyle jego głowy, on natomiast jedną ręke wplótł w moje brązowe fale, drugą zaś dotykał mojego policzka.  Jak zawsze - nie chciałam, żeby nasza bliskość została przerwana, ale wtedy jeszcze bardziej się to nasiliło, czego skutkiem byłłza, która spłynęłna policzek.
 -Coś za dużo płaczesz jak na kogoś, kto mówiłże mało rzeczy go wzrusza - uśmiechnął się, ocierając kciukiem łzę.
 -To nie moja wina, same płyną - wydęłam wargi.
 -Jaaasne. Wiem, że uschniesz z tęsknoty.
 -No chyba Ty! - zaśmiałam się.
 -To chyba oczywiste - puścił mi oczko z kokieteryjnym uśmiechem.
 Shannon - flirtował każdym słowem czy gestem odkąd tylko pamiętam.
 Śmialiśmy się jeszcze chwilę, ani na moment nie puszczając swoich dłoni. 
Wreszcie jakaś wredna baba piskliwym głosikiem zakomunikowała, że pasażerowie lotu L-739 do Los Angeles proszeni są o ostateczne podejście do stanowiska odpraw.
-Dobra, śmigaj - zmusiłam siężeby to powiedzieć, ale nie chciałam przedłużać.
 -Uważaj na siebie skarbie - jego ton był niski, ale wyrażał tyle niepokoju... A może opiekuńczości? Na pewno nie ułatwiał rozstania.
 -Trzymaj się - ostatni raz się przytuliliśmy i Shannon pobiegł do zamykanego już stanowiska. W myślach modliłam siężeby już go nie wpuścili, ale zajmowała się tym kobieta, więc Shannon uśmiehnął się do niej kokieteryjnie - na co wywróciłam oczyma - i przepuściła go jako ostatniego.

Powrót taksówką do domu zajął mi niecałą godzinę, więc pomimo pytań taksówkarza, zdążyłam wypłakać pierwszą partię łez.
Kiedy wróciłam było koło 14 a Jonni jeszcze spała. Przez ostatni czas coraz częściej przesypiała większą część dnia, ewentualnie siedziała przy różnych papierach, ale kiedy tylko próbowałam podjąć temat, od razu go zmieniała. Postanowiłam więc nie naciskać, sama dobrze wiem, że dobrze czasami posiedzieć samemu. 
*
Grzebałam w pierwszych notatkach, kiedy dostałam wiadomość:
|*|
Wylądowałem. Teraz za mnie wyjdziesz?
|*|

Zaśmiałam się do siebie i pokiwałam - wciąż bolącą - głową, bo czytając to, miałam przed oczami obraz Shannona z tym jego brudnym uśmieszkiem.
|*|
Oczywiście, że nie.
|*|
Kiedy następnego dnia stawiłam się na pierwszych zajęciach na moim ostatnim rokupan Wincher uśmiechał się przez blisko 90 minut. Niektórzy podchodzili i pytali o to, jak się czuję. Inni weryfikowali informacje z jakiś portali plotkarskich i pytali, czy naprawdę byłam w trasie z rockowym zespołem. 'Rockowy zespół' - wyśmiawałam w myślach swoich znajomych, przypominając sobie Tomo i jego poglądy o klasyfikowaniu muzyki. To było bardzo śmieszne, naprawdę, bo nie miałam pojęcia, że oprócz jakiegoś jednego artykułu - o którym Jonni natychmiast mnie poinformowała - pisali o tym więcej.
*
Październik minął nam na pracy. Co drugi dzień spędzaliśmy w sądzie. Przychodząc do domu starczało nam czasu na jakąś kolację i przygotowywanie różnych lini obrony na rozprawy czy zajęcia na następny dzień.
Obie zrezygnowałyśmy z pracy. Jo miała trochę odłożonych pieniędzy, a ja otrzymałam spadek po Annie, więc... jakoś dawałyśmy radę.
Shannon dzwonił co parę dni i nawet nie chcę wiedzieć ile on płacił za rozmowy międzykontynentalne ale to się nie liczyło, bo kiedy rozmawialiśmy, zamykałam się w pokoju na długi czas i sobie za nim tęskniłam. 
*
-Co się dzieję z Mikiem? - spytałam któregoś wieczoru, kiedy razem oglądałyśmy telewizję.
-A co miało by się dziać? 
-Dawno go tu nie było, w sumie - dodałam po chwili - nie widziałam go od sierpnia. Coś się stało? 
Nie drążyłam dalej, bo Jonni pociągnęła nosem i otarłłzę. Usiadłam na oparciu jej fotela i od razu ją przytuliłam. Tuliłam do siebie a ona nie przestawała płakać. Po chwili zaczęła mówić: 
-Mike wyjechał. Nie wiem gdzie jest. Wysłał tylko jednego smsa, że jest cały. 
-Jak to? Rozstaliście się? 
-Tak. Nie. Nie wiem - powiedziała obojętnie. 
-Co? Przecież... to bez sensu. Zostawił Cię, wyjechał, tak bez powodu? - naprawdę nie chciało mi się w to wierzyć.
-Chyba jest powód - zawahała się na chwilę, a następnie dodała szeptem: 
-Jestem w ciąży.
|*|
Rozdział jeden z krótszych, ale zakończenie jednak znaczące. 
Jak za każdym razem- proszę o komentarze. Jest coś, co często się u mnie powtarza a bardzo Was to wkurza? Napiszcie mi! Myślicie, że cała fabuła jest godna pożałowania? Śmiało! Napiszcie co myślicie zaraz po przeczytaniu rozdziału, każde 'awhahajsjhsujguyg' mile widziane (chociaż moje wypociny są żałosne) ale jak dobrze wiemy,  wyraża to więcej niż byśmy chcieli ;) 
dziękuję
martyna