Obudziłam
się, trzęsąc z zimna. Otworzyłam oczy i omiotłam spojrzeniem
mały balkon, na którego zimnej posadce siedziałam. Było mi
strasznie zimno pomimo koca, którym byłam owinięta. Przejechałam
dłonią po policzkach, które wciąż były mokre. Podniosłam się
powoli i weszłam do zaskakująco ciepłego mieszkania. Zdołałam
tylko odczytać godzinę z zegarka na ścianie, który wskazywał
drugą w nocy. Przeszłam do swojej małej sypialni i szybko
przebrałam się w krótkie spodenki i luźną koszulkę. Wskoczyłam
pod ciepłą kołdrę, którą szczelnie się otuliłam. Byłam już
zmęczona poczuciem bezradności, beznadziejności i przede wszystkim
bólu. Nie miałam siły na kolejne tygodnie nieustannego płaczu a
wszystko to z jednego powodu. Powodu, który nazywał się Shannon
Leto. I chociaż nazwisko to przyprawiało mnie o łzy za każdym
razem kiedy pojawiało się w mojej głowie, tym razem było inaczej.
Jakim prawem to zrobił? Jak mógł tak po prostu pojawić się w
moim mieście, w mojej kancelarii, na powrót w moim życiu? Nikt go
nie zapraszał, wręcz przeciwnie. Na całej sobie wymalowane miałam,
że to przez tego człowieka cierpi(ę)ałam. Nie mogłam pozwolić,
żeby kolejny raz udało mu się zniszczyć
zamieszać w moim życiu. Dlatego postanowiłam, że jutrzejszego
dnia stawię mu czoła. Jemu i Jaredowi- zwołam ponownie spotkanie,
z którego wczoraj szczeniacko uciekłam. Będę silna i pokażę
Shannonowi, że potrafię bez niego żyć oczywiście,
że nie.
Wejdę jutro dumnie do sali w swoich najlepszych szpilkach, które
kosztowały mnie fortunę. Będę silna, przecież potrafię. Pomińmy
to, że znów miałam ochotę leżeć w łóżku przez cały dzień i
nie robić nic innego, jak wspominać cholerny rok dzień po dniu z
tym kretynem, którego kurwa dalej kocham. Wcale nie, nie mogę go
kochać, ale co poradzę na to, że jest inaczej?
Jak
to było? ‘Wejdę do sali z dumnie podniesioną głową’? Cóż,
okazało się być zupełnie inaczej. Do kancelarii przyjechałam
sporo przed czasem, jednak cały czas do spotkania przesiedziałam u
siebie z nosem utkwionym w aktach sprawy z dużym kubkiem parującej
kawy.
-Pani
Batch, zapraszam – zza drzwi mojego gabinetu wychyliła się jasna
głowa Edwarda z promiennym uśmiechem. Wstałam od biurka i zebrałam
kilka potrzebnych materiałów. Zaraz przed wejściem do sali
konferencyjnej gdzie już znajdowali się klienci wzięłam kilka
głębokich oddechów powtarzając sobie, że przecież dam radę.
*
Stałem
na tym pierdolonym parkingu jak najgorszy przegrany. Wszystko się
zgadzało, bo właśnie straciłem swoją szansę na szczęście.
Dobrze wiedziałem, że tylko z nią mogłem być szczęśliwy, ale
wszystko zaprzepaściłem. Koncerty, imprezy, pieniądze- nie dzięki
temu codziennie wstawałem z uśmiechem…
Deszcz
spływał po mnie jak po gładkim zboczu skały, a ja wpatrywałem
się w małą, śmieszną budkę, w której siedział portier, który
bezprawnie otworzył szlaban, dzięki czemu Alex mogła bez problemu
ode mnie odjechać w tej okropnej taksówce. Tak, płakałem. Nie
pamiętam, kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło, chyba kiedy byłem
małym chłopcem. Ale tym razem nie wstydziłem się swoich łez, nic
mnie nie obchodziło. Pewnie wyglądałem jak ofiara, którą
przecież stałem się na własne życzenie.
-ALEX!
– wrzasnąłem do ciemnego nieba. Ale nic się nie zmieniło, ja
dalej stałem w miejscu, deszcz padał zacięcie a ona nie wróciła.
Podbiegłem do samochodu i trzasnąłem drzwiczkami, których
wcześniej nie zamknąłem. Następnie pobiegłem do mieszkania z
zamiarem upicia się do nieprzytomności, ale kiedy przeszedłem
przez jego próg, nie było takiej potrzeby. Koło kuchni na podłodze
była kałuża krwi i porozrzucane szkło, którym zapewne się
skaleczyła. Ale nie to było najgorsze. Nasza ściana ze zdjęciami
była zniszczona. Większość fotografii leżała na ziemi, reszta
spoczywała w malutkich, powydzieranych kawałkach. Podniosłem jedno
z nich, które przedstawiało naszą dwójkę na wzgórzu Moriar
Hill. Pamiętałem, jak nie mogliśmy wtedy zachować powagi nawet na
chwilę, kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcie.
-Kurwa!
– zakląłem. Nie wierzyłem, że to wszystko działo się
naprawdę. A to wszystko przez tą sukę, która musiała się
dzisiaj koło nas kręcić! Nie, to przez moją głupotę. Przez to,
że tak bardzo za nią tęskniłem i to, że zachlałem się jak
świnia. Dawno z tym skończyłem, ale wtedy nie mogłem się
powstrzymać, w końcu były moje urodziny, które spędzaliśmy na
jachcie, z dala od pracy.
Podszedłem
do barku, z którego wyciągnąłem butelkę czystej. Nie miałem
ochoty na niewiadomo jak egzotyczne alkohole, chciałem, aby gorzki
płyn drażnił moje gardło. I tak właśnie było. Jedna butelka za
drugą, aż wreszcie nie pozbyłem się wszystkich wódek w całym
barku. Byłem niemal nieprzytomny, kiedy zataczałem się do
sypialni. Z trudem pokonałem schody, a kiedy znalazłem się na
górze zobaczyłem sukienkę Alex, w której była na balu. Wyglądała
tak ślicznie! Była najpiękniejszą kobietą na całym tym
śmiesznym balu i przede wszystkim moja. Była moja…
-AaaAaaa!
– kolejny raz wydobyłem z siebie wrzask, chcąc pozbyć się
okropnego uczucia, które zalewało mnie w środku. W głowie kręciło
mi się od dużej ilości alkoholu a do tego serce rwało się jakby
z uwięzi. Podbiegłem do komody, którą wywróciłem. Nie mogłem
przebywać w tym domu, w tym pokoju. Wszystko kojarzyło się z Alex,
to przecież dzięki niej wszystko wyglądało tam tak dobrze.
Następnie podszedłem do materaca, które robiło nam za łóżko i
było najwygodniejszym, na jakim kiedykolwiek spałem. Ująłem gruby
materiał w dłonie i wywróciłem go do góry nogami, znów krzycząc
coś niezrozumiałego. Nie potrafiłem utrzymać się na nogach, więc
po chwili upadłem, uderzając tyłem głowy o podłogę. Pulsowała
w zawrotnym tempie a ja nie miałem pojęcia jak pozbyć się tego
bólu. Przewróciłem się na bok, łapiąc mocno za głowę, która
kurewsko mocno bolała.
-Alex!
Gdzie jesteś?! Wróć tutaj! – nie przestawałem krzyczeć, kiedy
zobaczyłem jakiś mały kwadrat na materacu, który był wywinięty.
Podniosłem nieznajomą rzecz, która okazała się kolejnym
zdjęciem. Przedstawiało ją: uśmiechniętą, z wesołymi oczyma i
lekko mokrymi włosami, które pięknie opadały na jej ramiona,
kończąc się za biustem. Nie chciałem już krzyczeć, nie chciałem
pić, nie chciałem już kurwa nic. Tylko móc przy niej być.
Przeprosiłbym ją za każde słowo, które ją skrzywdziło, za
każdą swoją nieobecność. Kolejne łzy popłynęły po moim
policzku, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Wpatrywałem się w
jej piękne, wesołe oczy i pełne usta. To było najpiękniejsze
zdjęcie jakie kiedykolwiek widziałem, a kiedy je odwróciłem
zobaczyłem małe literki:
Mojemu
Shannonowi- 'boskiemu perkusiście'
Alex.
-Moja
Alex –wyszeptałem, wpatrując się w napis. Zawsze żartowała,
nawet kiedy nie miała na to ochoty robiła to, nie chcąc robić
przykrości innym. Zawsze najpierw zajmowała się ludźmi, którzy
ją otaczali, dopiero później sobą. Kochałem to w niej- była
taka dobra. Ale czasami wolałem, żeby podeszła do mnie i zaczęła
płakać, zamiast chować się gdzieś w pokoju i tam ocierać
nieproszone łzy. Ale ona rzadko to robiła, wolała sama sobie
poradzić niż martwić mnie. Była taka kochana… I taka wredna.
Zawsze miała w zanadrzu jakiś żart, który był cholernie zabawny,
ale potrafił czasami obrazić, jednak ona zawsze wiedziała, kiedy
tego użyć. Zresztą, zaraz po tym zawsze siadała mi na kolanach i
mizdrzyła się do mnie jak mały kotek, a ja oczywiście zawsze jej
na to pozwalałem, bo uwielbiałem to małe poczucie winy w jej
oczach i oczywiście przeprosinowe całusy, którymi mnie zasypywała.
-Wróć…
- wyszeptałem, kiedy już nie mogłem patrzeć na zdjęcie, które
wydzierało mi serce kawałek po kawałku.
*
-Shannon
– Jared szturchnął mnie łokciem więc podniosłem wzrok znad
ekranu telefonu, kiedy do sali weszła moja
Alex. Miała na sobie czarne, dopasowane spodnie i tego samego koloru
koszulę, przez którą można była dopatrzyć się ciemnej
bielizny. Czy
to jest strój do pracy???
Jej włosy były proste i spięte w długi, koński ogon. Szkoda,
zawsze lubiłem kiedy były naturalnie pokręcone.
Przeszła przez całą długość sali i słychać było jedynie
stukot jej butów, które wyglądały na bardzo drogie. Od razu w
mojej głowie pojawiło się pytanie: jak sobie teraz radzi?
Wyjechała tak nagle i ani razu się nie skontaktowała. W LA wciąż
znajdowało się kilka jej rzeczy, po które nigdy nie wróciła. Czy
to jej stała praca? Czy ten koleś to jej własny asystent? Czy
dobrze jej się tu powodzi? Czy wciąż mieszka z Jonni i Kailem? Czy
to małe, białe auto na parkingu należy do niej? Jak ją znam to
właśnie jej… Ale
czy wciąż ją znam?
Przez
cały czas próbowała być poważna i profesjonalna i rzeczywiście
na taką wyglądała. Bezuczuciowy, profesjonalnie wymodelowany głos
ciągle przypominał nam, że jesteśmy w niezłej dupie. Jednak co
chwilę wracała moja mała, śmieszna Alex, kiedy zabawnie wycierała
nos w chusteczki, które skrycie wrzucała do swojej torby. Pomimo
kosmetyków jej nos ciągle był czerwony a ja próbowałem nie
uśmiechać się na widok jej zakłopotania, kiedy głośno smarkała.
Każdy inny nie zwróciłby na to uwagi, ale ja uznałem to za
urocze. Jednak po kilkunastu sekundach znów powracał zimny, firmowy
ton i jej jak zawsze perfekcyjne przygotowanie. To było cholernie
trudne… siedzenie naprzeciwko niej i udawanie, że łączą nas
tylko sprawy zawodowe. Ale
tak nie było.
*
Oboje
wiedzieliśmy, że pomimo interesów łączyło nas coś więcej. I
pomimo roku, który minął od naszego ostatniego spotkania nie
wyleczyliśmy się ze wspólnego uczucia. To było cholernie trudne-
udawanie, że nic się nie stało. Z każdą minutą było coraz
ciężej, zwłaszcza, że ten pieprzony katar nie chciał odpuścić
i akurat poprzedniego wieczora musiałam przeziębić się na tym
balkonie! Musiałam skupić się na materiałach przed sobą, umową,
która liczyła ponad sto stron i prawnikiem przed sobą, który z
pewnością miał większe doświadczenie ode mnie, jednocześnie
starałam się ignorować głupie uśmieszki Shannona, kiedy
wycierałam nos. To mnie naprawdę dekoncentrowało…
*
Minęło
kilka tygodni a my z Veronicą praktycznie odsyłaliśmy klientów do
innych kancelarii, skupiając się jedynie na reprezentowaniu
wytwórni EMI. Była to dotychczas największa sprawa jaką
prowadziłam. Nie wiedziałam, jak było z moja partnerką, w końcu
była bardzo doświadczonym adwokatem, ale obie wiedziałyśmy, że
to dla nas szansa, jaka zdarza się jedna na milion. Każdego dnia
siedziałyśmy do późna w kancelarii, żeby wrócić do domu i tam
pracować jeszcze dłużej. Na szczęcie w Nowym Yorku spotykałyśmy
się jedynie z przedstawicielem prawnym zespołu, a obecność Jareda
i Shannona była tylko epizodyczna. Bardzo mi to ułatwiło
prowadzenie całej sprawy, ale z drugiej strony nie miałabym nic
przeciwko ponownemu spotkaniu. Nie, przecież nie mogłam tak myśleć,
dobrze wiedziałam, jak skończyłaby się ich kolejna wizyta.
Lepiej, że oni siedzieli w Los Angeles a ja mogłam spokojnie
pracować.
Z
każdym dniem, kiedy coraz bardziej zagłębiałam się w całą tą
umowę zdawałam sobie sprawę, że została ona specjalnie
sformalizowana w taki sposób, aby zespół nieświadomie złamał
kilka jej punktów. Chwilami nachodziły mnie myśli, że nie
powinnam się tym zajmować. Przecież widziałam chłopaków, kiedy
to wszystko się zaczynało. W
momencie, kiedy Shannon nie miał pieniędzy przez całe to
zamieszanie kupił mi pierścionek…
Jednak za każdym razem odsuwałam od siebie te nieprzyjemne myśli,
które na dobre przekreśliłyby reputację kancelarii i moją osobę.
Nie było mowy o oddaniu tej sprawy, to była dla nas wszystkich
ogromną szansą.
*
Kilka
miesięcy później
Właśnie
skończyłam pisać oficjalne oświadczenie nakazujące wpłatę 30
milionów dolarów na konto wytwórni przez zespół. Nie dość, że
pisałam ją kilka dni, to jeszcze podpisałam ją w ostatniej
chwili, kiedy musiałam ją już oddać. Nie miałam serca tego
robić. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, które nie pozwalały mi
spokojnie zasypiać od kilku tygodni. Nie było wieczora, kiedy nie
myślałabym o Shannonie. Wystarczy, że kilka miesięcy temu pojawił
się w mojej kancelarii, a wszystko wróciło. Każde wspólne
wspomnienie. Tak samo było tamtego dnia. Było późne popołudnie,
kiedy zbierałam się już do domu. Edward jak zawsze kończył pracę
wtedy, kiedy ja i często podwoziłam go do domu. Był miłym, młodym
chłopakiem, który dopiero co zaczynał i właśnie dlatego był
niezawodny. Wszystko wykonywał jak najlepiej potrafił, a zdolności
miał naprawdę godne pozazdroszczenia.
-Gotowy?
– spytałam, kiedy mknęliśmy ulicami Nowego Yorku.
-Na
co? – zwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi niewinne
spojrzenie.
-Na
rozprawę, jest za tydzień.
-Tą
rozprawę? – otworzył szeroko oczy a ja cicho się zaśmiałam.
-Tak,
tą najważniejszą dla całej naszej kancelarii. Będziesz nam
potrzebny na sali.
-Ja…
No pewnie, dzięki! – ucieszył się a ja wzruszyłam ramionami. Po
kilku minutach dojechaliśmy pod jego dom, więc pożegnał się i
przebiegł kawałek pod drzwi. Musiałam jeszcze zrobić zakupy i
odwiedzić Jonni, z którą nie widziałam się od ponad tygodnia.
Spokojnie pokonywałam małe korki w centrum, kiedy wreszcie dotarłam
pod jeden z supermarketów. Kupiłam najpotrzebniejsze produkty i
trochę słodyczy dla Joela, który pożerał je jak mały smok. Po
kilkunastu minutach podjechałam pod blok swojego starego mieszkania,
kiedy dostałam smsa:
|*|
Cześć,
jutro będziemy już w Nowym Yorku. Znalazłabyś chwilę na
spotkanie? Shannon.
|*|
Wpatrywałam
się w ekran telefonu kilka długich minut zanim ruszyłam się z
miejsca. Nie wiedziałam co zrobić, czy odpisać czy zignorować tą
wiadomość, jako, że łączyła nas już tylko wspólna rozprawa.
Jasne
Postanowiłam, że przejdę się chwilę po parku, do którego często
chodziłam. Naciągnęłam na głowę cienką, czarną czapkę spod
której wystawały proste włosy i narzuciłam na siebie tego samego
koloru komin. Kiedy zamknęłam już samochód zapięłam długą,
zgniłozieloną kurtkę i ruszyłam przed siebie. Było zimno, pomimo
jesieni, która królowała w pełni. W powietrzu czuć było lekko
mroźny wiatr, który zwiastował tylko szybkie nadejście zimy w tym
roku. Włożyłam ręce do kieszeni i przemierzałam w ciszy alejki
parku, który niegdyś odwiedzałam każdego dnia. Zastanawiałam
się, czy powinnam zgodzić się na spotkanie z Shannonem. Jedna
połowa mnie podpowiadała mi, że będzie to samobójstwo, jednak
druga część mnie mówiła, że to tylko jedno spotkanie, którego
w głębi serca chcę i oczekuję. Wspaniale byłoby znów zobaczyć
uśmiech na jego twarzy i poczuć mocne perfumy, których używał
odkąd pamiętam. Zapewne pojawiłby się w swoich dresowych
spodniach, które były na honorowym miejscu w jego garderobie. Czy
założyłby komin, który kiedyś mu kupiłam mówiąc, że każdy
mężczyzna wygląda w nim o stokroć lepiej? A może przyszedłby w
czymś zupełnie innym? Tak naprawdę nie widzieliśmy się prawie od
roku, a wiedziałam po sobie, że przez ten czas może zmienić się
dosłownie wszystko. Ja kolejny raz przewróciłam swoje życie do
góry nogami, więc on mógł zrobić to samo. Zwłaszcza, że
czytałam, że mieli teraz nową trasę i… w mojej głowie pojawiły
się obrazy, kiedy razem z Jonni odliczałyśmy każdego dnia do ich
koncertu. Kiedy szalałyśmy ze szczęścia, kiedy miało to miejsca.
Kiedy to było? Na drugim roku studiów! Pamiętam podekscytowanie,
jakie towarzyszyło mi tamtego dnia a następnie zdenerwowanie, kiedy
przyszedł czas na osobiste spotkanie z zespołem.
*Z
coraz szybszym pulsem powoli przesuwałam się do przodu. Nastała
kolej Jonii, która uścisnęła mi mocno rękę i przekroczyła małe
drzwi, prowadzące do mojego
raju
mojej zguby.
W
końcu usłyszałam głośne 'NEXT' i to właśnie była moja
kolej...W pierwszej chwili o
ironio
wzrokiem szukałam Shannona, który stał obrócony tyłem, popijając
kawę. Odetchnęłam spokojna, ciesząc się chwilą sielanki, która
wiedziałam, że za niedługo zostanie przerwana. Tomo od razu
powitał mnie ciepłym, ogromnym uśmiechem i chcąc, nie chcąc,
odpowiedziałam tym samym. Po standardowym 'HOLY MOLY'-Jareda, zadano
mi oczywiste pytanie: jak mi na imię. Nigdy nie sądziłam, że ta
odpowiedź, będzie mnie kosztować tyle wysiłku.
-Jestem
Alex- powiedziałam za
cicho, przypominając sobie, jak tłum w klubie skandował moje imię…
Wszystko
działo się jak w zwolnionym tempie: Shannon zakrztusił się swoją
kawą i gwałtownie obrócił szukając właścicielki dręczącego
go imienia.
*W
pewnym monecie Tomo zamienił się z Shannonem miejscem (albo raczej
to Shannon, wypchnął Tomo, i sam stanął obok mnie). Jedną rękę
położył mi w talii, drugą trzymając na barku gitarzysty. Od
razu, kiedy tylko poczułam na sobie jego dłoń, przeszedł mnie
dreszcz. Przypomniał mi się nasz taniec w klubie i chcąc pozostać
w tamtym wspaniałym
wspomnieniu
musiałam się z niego brutalnie otrząsnąć, bo Shannon właśnie
się nade mną nachylił i pół głosem powiedział:
-To
Ty, Alex.
Uśmiechnęłam
się na te kilka wspomnień, które chyba na zawsze pozostaną w
mojej głowie. Jednak dalej nie wiedziałam, czy zdecydować się na
prywatne spotkanie z Shannonem. Nie miałam pojęcia o czym chciałby
porozmawiać. Może chodziło mu o zbliżającą się rozprawę, a
może chciał dowiedzieć się czegoś zupełnie innego? Nie
wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, więc postanowiłam powrócić
do starego, dobrego sposobu- zwrócić się z problemem sercowym
do
Jonni.
-Mały
śpi, Kail nie wrócił jeszcze z pracy, mów o co chodzi. –
uśmiechnęła się, siadając na kanapie w salonie
-Dlaczego
jak przyszłam Was odwiedzić Ty uważasz, że czegoś potrzebuję? –
oburzyłam się, powstrzymując śmiech.
-Widzę
– odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na
świecie. Aż
tak widać?
-Shannon
napisał – powiedziałam cicho, obserwując minę Jonni, która nie
zmieniła się tak, jak to sobie wyobrażałam. –Napisał do mnie,
dzisiaj, przed chwilą, chce się spotkać – powtórzyłam
wypowiadając każdą część wyraźnie.
-Wiem?
– zmrużyła oczy mówiąc pytającym tonem.
-Wiesz?
-Tak,
tylko się nie złość, proszę. Dobijał się do mnie cały czas.
Nie mówiąc o tym, że zaraz po tym jak wróciłaś z Los Angeles z
dwa tygodnie codziennie pukał do moich drzwi chcąc uzyskać
jakiekolwiek informacje o Tobie…
-Proszę?
– wyksztusiłam z siebie, przerywając jej. Wiedziałam, że o mnie
pytał ale nie tak często i… w taki sposób.
-Tak,
ale przyszedł znów kilka tygodni temu, przyjechali tutaj na jakąś
galę czy coś. Tak czy inaczej, rozmawialiśmy, więc w końcu
podałam mu Twój nowy numer. Przepraszam, ale nie mogłam inaczej,
gdybyś go wtedy widziała. Zupełnie się zmienił. Widziałaś jego
oczy?
-Tak…
- odpowiedziałam zamyślona, przypominając sobie jego wątłą
sylwetkę u siebie w kancelarii. –Są zapadnięte.
-I
to jak. Rozmawiałam z Jaredem, mówił, że Shannon znowu pije.
Mówił, że ciężko wyciągnąć go z domu zwłaszcza, kiedy mieli
przerwę w trasie. Nie gra też już tak jak kiedyś i wszyscy się
tam o niego martwią, bo nie chce przyjąć pomocy od nikogo.
-Oh
– to jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Było z nim tak źle?
I przede wszystkim dlaczego? To chyba nie była wina mojego odejścia…
-Jared
mówił, że wszystko to zaczęło się… no wiesz.
-Kiedy
odeszłam – dokończyłam za przyjaciółkę, wypowiadając swoje
myśli.
-Tak
– przytaknęła, spuszczając głowę. Czułam się okropnie.
Wszystko to działo się przeze mnie, martwiłam się o niego. –
Alex, spotkaj się z nim – po chwili usłyszałam cichy głos
blondynki, która wskoczyła na miejsce koło mnie.
-Jonni,
nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Jestem prawie pewna, że kiedy
tylko na niego spojrzę, znów się rozkleję. –
Bałam się.
-Chociaż
spróbuj – powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła. Miała
rację, powinnam była spróbować. To tylko jedno spotkanie, które
pewnie pozwoliłoby nam wszystko sobie wyjaśnić i zaspokoiłoby też
moją ciekawość. Po chwili podniosłam swoją torbę i powoli
wyciągnęłam z niej telefon. Jonni dodawała mi otuchy uśmiechem,
który mnie denerwował. Dlaczego tak bardzo zależało jej na naszym
spotkaniu? Przecież niczego by nie zmieniło, jedynie moje nie do
końca wyleczone rany mogłyby znów się odrodzić. Dlaczego wszyscy
uważali, że nic takiego się nie stało, a ja tylko wyolbrzymiałam?
W porządku, nikt mi tego nie powiedział, ale takie odnosiłam
wrażenie. Tylko że nikomu nie było na rękę pamiętać tego, jak
przez tyle czasu Shannon mnie okłamywał. Spędzaliśmy ze sobą
kolejno dni śmiejąc się i przytulając, kiedy on przez cały ten
czas kłamał mi w oczy. Wybaczyłam mu to, przecież go kocha(ła)m,
ale to wciąż bolało i nie miałam zamiaru na nowo odczuwać bólu,
który powoli wysysał ze mnie chęci do życia ponad rok temu.
Wiedziałam, że spotkanie, o które prosił mogłoby rozjaśnić
niektóre sprawy i odpowiedzieć na pytanie, które od dawna sobie
zadawałam.
Zablokowałam
ekran i z powrotem wrzuciłam telefon do torebki.
-Alex?!
– zdziwiła się blondynka.
-Nie
mam zamiaru jeszcze raz przez to przechodzić. – odpowiedziałam
pewnym tonem, kończąc ten temat na dobre.
|*|
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz