wtorek, 3 czerwca 2014

rozdział sześćdziesiąty piąty

Obudziłam się, trzęsąc z zimna. Otworzyłam oczy i omiotłam spojrzeniem mały balkon, na którego zimnej posadce siedziałam. Było mi strasznie zimno pomimo koca, którym byłam owinięta. Przejechałam dłonią po policzkach, które wciąż były mokre. Podniosłam się powoli i weszłam do zaskakująco ciepłego mieszkania. Zdołałam tylko odczytać godzinę z zegarka na ścianie, który wskazywał drugą w nocy. Przeszłam do swojej małej sypialni i szybko przebrałam się w krótkie spodenki i luźną koszulkę. Wskoczyłam pod ciepłą kołdrę, którą szczelnie się otuliłam. Byłam już zmęczona poczuciem bezradności, beznadziejności i przede wszystkim bólu. Nie miałam siły na kolejne tygodnie nieustannego płaczu a wszystko to z jednego powodu. Powodu, który nazywał się Shannon Leto. I chociaż nazwisko to przyprawiało mnie o łzy za każdym razem kiedy pojawiało się w mojej głowie, tym razem było inaczej. Jakim prawem to zrobił? Jak mógł tak po prostu pojawić się w moim mieście, w mojej kancelarii, na powrót w moim życiu? Nikt go nie zapraszał, wręcz przeciwnie. Na całej sobie wymalowane miałam, że to przez tego człowieka cierpi(ę)ałam. Nie mogłam pozwolić, żeby kolejny raz udało mu się zniszczyć zamieszać w moim życiu. Dlatego postanowiłam, że jutrzejszego dnia stawię mu czoła. Jemu i Jaredowi- zwołam ponownie spotkanie, z którego wczoraj szczeniacko uciekłam. Będę silna i pokażę Shannonowi, że potrafię bez niego żyć oczywiście, że nie. Wejdę jutro dumnie do sali w swoich najlepszych szpilkach, które kosztowały mnie fortunę. Będę silna, przecież potrafię. Pomińmy to, że znów miałam ochotę leżeć w łóżku przez cały dzień i nie robić nic innego, jak wspominać cholerny rok dzień po dniu z tym kretynem, którego kurwa dalej kocham. Wcale nie, nie mogę go kochać, ale co poradzę na to, że jest inaczej?
Jak to było? ‘Wejdę do sali z dumnie podniesioną głową’? Cóż, okazało się być zupełnie inaczej. Do kancelarii przyjechałam sporo przed czasem, jednak cały czas do spotkania przesiedziałam u siebie z nosem utkwionym w aktach sprawy z dużym kubkiem parującej kawy.
-Pani Batch, zapraszam – zza drzwi mojego gabinetu wychyliła się jasna głowa Edwarda z promiennym uśmiechem. Wstałam od biurka i zebrałam kilka potrzebnych materiałów. Zaraz przed wejściem do sali konferencyjnej gdzie już znajdowali się klienci wzięłam kilka głębokich oddechów powtarzając sobie, że przecież dam radę.
*
Stałem na tym pierdolonym parkingu jak najgorszy przegrany. Wszystko się zgadzało, bo właśnie straciłem swoją szansę na szczęście. Dobrze wiedziałem, że tylko z nią mogłem być szczęśliwy, ale wszystko zaprzepaściłem. Koncerty, imprezy, pieniądze- nie dzięki temu codziennie wstawałem z uśmiechem…
Deszcz spływał po mnie jak po gładkim zboczu skały, a ja wpatrywałem się w małą, śmieszną budkę, w której siedział portier, który bezprawnie otworzył szlaban, dzięki czemu Alex mogła bez problemu ode mnie odjechać w tej okropnej taksówce. Tak, płakałem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło, chyba kiedy byłem małym chłopcem. Ale tym razem nie wstydziłem się swoich łez, nic mnie nie obchodziło. Pewnie wyglądałem jak ofiara, którą przecież stałem się na własne życzenie.
-ALEX! – wrzasnąłem do ciemnego nieba. Ale nic się nie zmieniło, ja dalej stałem w miejscu, deszcz padał zacięcie a ona nie wróciła. Podbiegłem do samochodu i trzasnąłem drzwiczkami, których wcześniej nie zamknąłem. Następnie pobiegłem do mieszkania z zamiarem upicia się do nieprzytomności, ale kiedy przeszedłem przez jego próg, nie było takiej potrzeby. Koło kuchni na podłodze była kałuża krwi i porozrzucane szkło, którym zapewne się skaleczyła. Ale nie to było najgorsze. Nasza ściana ze zdjęciami była zniszczona. Większość fotografii leżała na ziemi, reszta spoczywała w malutkich, powydzieranych kawałkach. Podniosłem jedno z nich, które przedstawiało naszą dwójkę na wzgórzu Moriar Hill. Pamiętałem, jak nie mogliśmy wtedy zachować powagi nawet na chwilę, kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcie.
-Kurwa! – zakląłem. Nie wierzyłem, że to wszystko działo się naprawdę. A to wszystko przez tą sukę, która musiała się dzisiaj koło nas kręcić! Nie, to przez moją głupotę. Przez to, że tak bardzo za nią tęskniłem i to, że zachlałem się jak świnia. Dawno z tym skończyłem, ale wtedy nie mogłem się powstrzymać, w końcu były moje urodziny, które spędzaliśmy na jachcie, z dala od pracy.
Podszedłem do barku, z którego wyciągnąłem butelkę czystej. Nie miałem ochoty na niewiadomo jak egzotyczne alkohole, chciałem, aby gorzki płyn drażnił moje gardło. I tak właśnie było. Jedna butelka za drugą, aż wreszcie nie pozbyłem się wszystkich wódek w całym barku. Byłem niemal nieprzytomny, kiedy zataczałem się do sypialni. Z trudem pokonałem schody, a kiedy znalazłem się na górze zobaczyłem sukienkę Alex, w której była na balu. Wyglądała tak ślicznie! Była najpiękniejszą kobietą na całym tym śmiesznym balu i przede wszystkim moja. Była moja…
-AaaAaaa! – kolejny raz wydobyłem z siebie wrzask, chcąc pozbyć się okropnego uczucia, które zalewało mnie w środku. W głowie kręciło mi się od dużej ilości alkoholu a do tego serce rwało się jakby z uwięzi. Podbiegłem do komody, którą wywróciłem. Nie mogłem przebywać w tym domu, w tym pokoju. Wszystko kojarzyło się z Alex, to przecież dzięki niej wszystko wyglądało tam tak dobrze. Następnie podszedłem do materaca, które robiło nam za łóżko i było najwygodniejszym, na jakim kiedykolwiek spałem. Ująłem gruby materiał w dłonie i wywróciłem go do góry nogami, znów krzycząc coś niezrozumiałego. Nie potrafiłem utrzymać się na nogach, więc po chwili upadłem, uderzając tyłem głowy o podłogę. Pulsowała w zawrotnym tempie a ja nie miałem pojęcia jak pozbyć się tego bólu. Przewróciłem się na bok, łapiąc mocno za głowę, która kurewsko mocno bolała.
-Alex! Gdzie jesteś?! Wróć tutaj! – nie przestawałem krzyczeć, kiedy zobaczyłem jakiś mały kwadrat na materacu, który był wywinięty. Podniosłem nieznajomą rzecz, która okazała się kolejnym zdjęciem. Przedstawiało ją: uśmiechniętą, z wesołymi oczyma i lekko mokrymi włosami, które pięknie opadały na jej ramiona, kończąc się za biustem. Nie chciałem już krzyczeć, nie chciałem pić, nie chciałem już kurwa nic. Tylko móc przy niej być. Przeprosiłbym ją za każde słowo, które ją skrzywdziło, za każdą swoją nieobecność. Kolejne łzy popłynęły po moim policzku, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Wpatrywałem się w jej piękne, wesołe oczy i pełne usta. To było najpiękniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek widziałem, a kiedy je odwróciłem zobaczyłem małe literki:
Mojemu Shannonowi- 'boskiemu perkusiście'
Alex.
-Moja Alex –wyszeptałem, wpatrując się w napis. Zawsze żartowała, nawet kiedy nie miała na to ochoty robiła to, nie chcąc robić przykrości innym. Zawsze najpierw zajmowała się ludźmi, którzy ją otaczali, dopiero później sobą. Kochałem to w niej- była taka dobra. Ale czasami wolałem, żeby podeszła do mnie i zaczęła płakać, zamiast chować się gdzieś w pokoju i tam ocierać nieproszone łzy. Ale ona rzadko to robiła, wolała sama sobie poradzić niż martwić mnie. Była taka kochana… I taka wredna. Zawsze miała w zanadrzu jakiś żart, który był cholernie zabawny, ale potrafił czasami obrazić, jednak ona zawsze wiedziała, kiedy tego użyć. Zresztą, zaraz po tym zawsze siadała mi na kolanach i mizdrzyła się do mnie jak mały kotek, a ja oczywiście zawsze jej na to pozwalałem, bo uwielbiałem to małe poczucie winy w jej oczach i oczywiście przeprosinowe całusy, którymi mnie zasypywała.
-Wróć… - wyszeptałem, kiedy już nie mogłem patrzeć na zdjęcie, które wydzierało mi serce kawałek po kawałku.

*
-Shannon – Jared szturchnął mnie łokciem więc podniosłem wzrok znad ekranu telefonu, kiedy do sali weszła moja Alex. Miała na sobie czarne, dopasowane spodnie i tego samego koloru koszulę, przez którą można była dopatrzyć się ciemnej bielizny. Czy to jest strój do pracy??? Jej włosy były proste i spięte w długi, koński ogon. Szkoda, zawsze lubiłem kiedy były naturalnie pokręcone. Przeszła przez całą długość sali i słychać było jedynie stukot jej butów, które wyglądały na bardzo drogie. Od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie: jak sobie teraz radzi? Wyjechała tak nagle i ani razu się nie skontaktowała. W LA wciąż znajdowało się kilka jej rzeczy, po które nigdy nie wróciła. Czy to jej stała praca? Czy ten koleś to jej własny asystent? Czy dobrze jej się tu powodzi? Czy wciąż mieszka z Jonni i Kailem? Czy to małe, białe auto na parkingu należy do niej? Jak ją znam to właśnie jej… Ale czy wciąż ją znam?
Przez cały czas próbowała być poważna i profesjonalna i rzeczywiście na taką wyglądała. Bezuczuciowy, profesjonalnie wymodelowany głos ciągle przypominał nam, że jesteśmy w niezłej dupie. Jednak co chwilę wracała moja mała, śmieszna Alex, kiedy zabawnie wycierała nos w chusteczki, które skrycie wrzucała do swojej torby. Pomimo kosmetyków jej nos ciągle był czerwony a ja próbowałem nie uśmiechać się na widok jej zakłopotania, kiedy głośno smarkała. Każdy inny nie zwróciłby na to uwagi, ale ja uznałem to za urocze. Jednak po kilkunastu sekundach znów powracał zimny, firmowy ton i jej jak zawsze perfekcyjne przygotowanie. To było cholernie trudne… siedzenie naprzeciwko niej i udawanie, że łączą nas tylko sprawy zawodowe. Ale tak nie było.
*
Oboje wiedzieliśmy, że pomimo interesów łączyło nas coś więcej. I pomimo roku, który minął od naszego ostatniego spotkania nie wyleczyliśmy się ze wspólnego uczucia. To było cholernie trudne- udawanie, że nic się nie stało. Z każdą minutą było coraz ciężej, zwłaszcza, że ten pieprzony katar nie chciał odpuścić i akurat poprzedniego wieczora musiałam przeziębić się na tym balkonie! Musiałam skupić się na materiałach przed sobą, umową, która liczyła ponad sto stron i prawnikiem przed sobą, który z pewnością miał większe doświadczenie ode mnie, jednocześnie starałam się ignorować głupie uśmieszki Shannona, kiedy wycierałam nos. To mnie naprawdę dekoncentrowało…
*
Minęło kilka tygodni a my z Veronicą praktycznie odsyłaliśmy klientów do innych kancelarii, skupiając się jedynie na reprezentowaniu wytwórni EMI. Była to dotychczas największa sprawa jaką prowadziłam. Nie wiedziałam, jak było z moja partnerką, w końcu była bardzo doświadczonym adwokatem, ale obie wiedziałyśmy, że to dla nas szansa, jaka zdarza się jedna na milion. Każdego dnia siedziałyśmy do późna w kancelarii, żeby wrócić do domu i tam pracować jeszcze dłużej. Na szczęcie w Nowym Yorku spotykałyśmy się jedynie z przedstawicielem prawnym zespołu, a obecność Jareda i Shannona była tylko epizodyczna. Bardzo mi to ułatwiło prowadzenie całej sprawy, ale z drugiej strony nie miałabym nic przeciwko ponownemu spotkaniu. Nie, przecież nie mogłam tak myśleć, dobrze wiedziałam, jak skończyłaby się ich kolejna wizyta. Lepiej, że oni siedzieli w Los Angeles a ja mogłam spokojnie pracować.
Z każdym dniem, kiedy coraz bardziej zagłębiałam się w całą tą umowę zdawałam sobie sprawę, że została ona specjalnie sformalizowana w taki sposób, aby zespół nieświadomie złamał kilka jej punktów. Chwilami nachodziły mnie myśli, że nie powinnam się tym zajmować. Przecież widziałam chłopaków, kiedy to wszystko się zaczynało. W momencie, kiedy Shannon nie miał pieniędzy przez całe to zamieszanie kupił mi pierścionek… Jednak za każdym razem odsuwałam od siebie te nieprzyjemne myśli, które na dobre przekreśliłyby reputację kancelarii i moją osobę. Nie było mowy o oddaniu tej sprawy, to była dla nas wszystkich ogromną szansą.
*
Kilka miesięcy później

Właśnie skończyłam pisać oficjalne oświadczenie nakazujące wpłatę 30 milionów dolarów na konto wytwórni przez zespół. Nie dość, że pisałam ją kilka dni, to jeszcze podpisałam ją w ostatniej chwili, kiedy musiałam ją już oddać. Nie miałam serca tego robić. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, które nie pozwalały mi spokojnie zasypiać od kilku tygodni. Nie było wieczora, kiedy nie myślałabym o Shannonie. Wystarczy, że kilka miesięcy temu pojawił się w mojej kancelarii, a wszystko wróciło. Każde wspólne wspomnienie. Tak samo było tamtego dnia. Było późne popołudnie, kiedy zbierałam się już do domu. Edward jak zawsze kończył pracę wtedy, kiedy ja i często podwoziłam go do domu. Był miłym, młodym chłopakiem, który dopiero co zaczynał i właśnie dlatego był niezawodny. Wszystko wykonywał jak najlepiej potrafił, a zdolności miał naprawdę godne pozazdroszczenia.
-Gotowy? – spytałam, kiedy mknęliśmy ulicami Nowego Yorku.
-Na co? – zwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi niewinne spojrzenie.
-Na rozprawę, jest za tydzień.
-Tą rozprawę? – otworzył szeroko oczy a ja cicho się zaśmiałam.
-Tak, tą najważniejszą dla całej naszej kancelarii. Będziesz nam potrzebny na sali.
-Ja… No pewnie, dzięki! – ucieszył się a ja wzruszyłam ramionami. Po kilku minutach dojechaliśmy pod jego dom, więc pożegnał się i przebiegł kawałek pod drzwi. Musiałam jeszcze zrobić zakupy i odwiedzić Jonni, z którą nie widziałam się od ponad tygodnia. Spokojnie pokonywałam małe korki w centrum, kiedy wreszcie dotarłam pod jeden z supermarketów. Kupiłam najpotrzebniejsze produkty i trochę słodyczy dla Joela, który pożerał je jak mały smok. Po kilkunastu minutach podjechałam pod blok swojego starego mieszkania, kiedy dostałam smsa:
|*|
Cześć, jutro będziemy już w Nowym Yorku. Znalazłabyś chwilę na spotkanie? Shannon.
|*|
Wpatrywałam się w ekran telefonu kilka długich minut zanim ruszyłam się z miejsca. Nie wiedziałam co zrobić, czy odpisać czy zignorować tą wiadomość, jako, że łączyła nas już tylko wspólna rozprawa. Jasne Postanowiłam, że przejdę się chwilę po parku, do którego często chodziłam. Naciągnęłam na głowę cienką, czarną czapkę spod której wystawały proste włosy i narzuciłam na siebie tego samego koloru komin. Kiedy zamknęłam już samochód zapięłam długą, zgniłozieloną kurtkę i ruszyłam przed siebie. Było zimno, pomimo jesieni, która królowała w pełni. W powietrzu czuć było lekko mroźny wiatr, który zwiastował tylko szybkie nadejście zimy w tym roku. Włożyłam ręce do kieszeni i przemierzałam w ciszy alejki parku, który niegdyś odwiedzałam każdego dnia. Zastanawiałam się, czy powinnam zgodzić się na spotkanie z Shannonem. Jedna połowa mnie podpowiadała mi, że będzie to samobójstwo, jednak druga część mnie mówiła, że to tylko jedno spotkanie, którego w głębi serca chcę i oczekuję. Wspaniale byłoby znów zobaczyć uśmiech na jego twarzy i poczuć mocne perfumy, których używał odkąd pamiętam. Zapewne pojawiłby się w swoich dresowych spodniach, które były na honorowym miejscu w jego garderobie. Czy założyłby komin, który kiedyś mu kupiłam mówiąc, że każdy mężczyzna wygląda w nim o stokroć lepiej? A może przyszedłby w czymś zupełnie innym? Tak naprawdę nie widzieliśmy się prawie od roku, a wiedziałam po sobie, że przez ten czas może zmienić się dosłownie wszystko. Ja kolejny raz przewróciłam swoje życie do góry nogami, więc on mógł zrobić to samo. Zwłaszcza, że czytałam, że mieli teraz nową trasę i… w mojej głowie pojawiły się obrazy, kiedy razem z Jonni odliczałyśmy każdego dnia do ich koncertu. Kiedy szalałyśmy ze szczęścia, kiedy miało to miejsca. Kiedy to było? Na drugim roku studiów! Pamiętam podekscytowanie, jakie towarzyszyło mi tamtego dnia a następnie zdenerwowanie, kiedy przyszedł czas na osobiste spotkanie z zespołem.
*Z coraz szybszym pulsem powoli przesuwałam się do przodu. Nastała kolej Jonii, która uścisnęła mi mocno rękę i przekroczyła małe drzwi, prowadzące do mojego raju mojej zguby.
W końcu usłyszałam głośne 'NEXT' i to właśnie była moja kolej...W pierwszej chwili o ironio wzrokiem szukałam Shannona, który stał obrócony tyłem, popijając kawę. Odetchnęłam spokojna, ciesząc się chwilą sielanki, która wiedziałam, że za niedługo zostanie przerwana. Tomo od razu powitał mnie ciepłym, ogromnym uśmiechem i chcąc, nie chcąc, odpowiedziałam tym samym. Po standardowym 'HOLY MOLY'-Jareda, zadano mi oczywiste pytanie: jak mi na imię. Nigdy nie sądziłam, że ta odpowiedź, będzie mnie kosztować tyle wysiłku.
-Jestem Alex- powiedziałam za cicho, przypominając sobie, jak tłum w klubie skandował moje imię…
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie: Shannon zakrztusił się swoją kawą i gwałtownie obrócił szukając właścicielki dręczącego go imienia.
*W pewnym monecie Tomo zamienił się z Shannonem miejscem (albo raczej to Shannon, wypchnął Tomo, i sam stanął obok mnie). Jedną rękę położył mi w talii, drugą trzymając na barku gitarzysty. Od razu, kiedy tylko poczułam na sobie jego dłoń, przeszedł mnie dreszcz. Przypomniał mi się nasz taniec w klubie i chcąc pozostać w tamtym wspaniałym wspomnieniu musiałam się z niego brutalnie otrząsnąć, bo Shannon właśnie się nade mną nachylił i pół głosem powiedział:
-To Ty, Alex.
Uśmiechnęłam się na te kilka wspomnień, które chyba na zawsze pozostaną w mojej głowie. Jednak dalej nie wiedziałam, czy zdecydować się na prywatne spotkanie z Shannonem. Nie miałam pojęcia o czym chciałby porozmawiać. Może chodziło mu o zbliżającą się rozprawę, a może chciał dowiedzieć się czegoś zupełnie innego? Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, więc postanowiłam powrócić do starego, dobrego sposobu- zwrócić się z problemem sercowym do Jonni.
-Mały śpi, Kail nie wrócił jeszcze z pracy, mów o co chodzi. – uśmiechnęła się, siadając na kanapie w salonie
-Dlaczego jak przyszłam Was odwiedzić Ty uważasz, że czegoś potrzebuję? – oburzyłam się, powstrzymując śmiech.
-Widzę – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Aż tak widać?
-Shannon napisał – powiedziałam cicho, obserwując minę Jonni, która nie zmieniła się tak, jak to sobie wyobrażałam. –Napisał do mnie, dzisiaj, przed chwilą, chce się spotkać – powtórzyłam wypowiadając każdą część wyraźnie.
-Wiem? – zmrużyła oczy mówiąc pytającym tonem.
-Wiesz?
-Tak, tylko się nie złość, proszę. Dobijał się do mnie cały czas. Nie mówiąc o tym, że zaraz po tym jak wróciłaś z Los Angeles z dwa tygodnie codziennie pukał do moich drzwi chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje o Tobie…
-Proszę? – wyksztusiłam z siebie, przerywając jej. Wiedziałam, że o mnie pytał ale nie tak często i… w taki sposób.
-Tak, ale przyszedł znów kilka tygodni temu, przyjechali tutaj na jakąś galę czy coś. Tak czy inaczej, rozmawialiśmy, więc w końcu podałam mu Twój nowy numer. Przepraszam, ale nie mogłam inaczej, gdybyś go wtedy widziała. Zupełnie się zmienił. Widziałaś jego oczy?
-Tak… - odpowiedziałam zamyślona, przypominając sobie jego wątłą sylwetkę u siebie w kancelarii. –Są zapadnięte.
-I to jak. Rozmawiałam z Jaredem, mówił, że Shannon znowu pije. Mówił, że ciężko wyciągnąć go z domu zwłaszcza, kiedy mieli przerwę w trasie. Nie gra też już tak jak kiedyś i wszyscy się tam o niego martwią, bo nie chce przyjąć pomocy od nikogo.
-Oh – to jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Było z nim tak źle? I przede wszystkim dlaczego? To chyba nie była wina mojego odejścia…
-Jared mówił, że wszystko to zaczęło się… no wiesz.
-Kiedy odeszłam – dokończyłam za przyjaciółkę, wypowiadając swoje myśli.
-Tak – przytaknęła, spuszczając głowę. Czułam się okropnie. Wszystko to działo się przeze mnie, martwiłam się o niego. – Alex, spotkaj się z nim – po chwili usłyszałam cichy głos blondynki, która wskoczyła na miejsce koło mnie.
-Jonni, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Jestem prawie pewna, że kiedy tylko na niego spojrzę, znów się rozkleję. – Bałam się.
-Chociaż spróbuj – powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła. Miała rację, powinnam była spróbować. To tylko jedno spotkanie, które pewnie pozwoliłoby nam wszystko sobie wyjaśnić i zaspokoiłoby też moją ciekawość. Po chwili podniosłam swoją torbę i powoli wyciągnęłam z niej telefon. Jonni dodawała mi otuchy uśmiechem, który mnie denerwował. Dlaczego tak bardzo zależało jej na naszym spotkaniu? Przecież niczego by nie zmieniło, jedynie moje nie do końca wyleczone rany mogłyby znów się odrodzić. Dlaczego wszyscy uważali, że nic takiego się nie stało, a ja tylko wyolbrzymiałam? W porządku, nikt mi tego nie powiedział, ale takie odnosiłam wrażenie. Tylko że nikomu nie było na rękę pamiętać tego, jak przez tyle czasu Shannon mnie okłamywał. Spędzaliśmy ze sobą kolejno dni śmiejąc się i przytulając, kiedy on przez cały ten czas kłamał mi w oczy. Wybaczyłam mu to, przecież go kocha(ła)m, ale to wciąż bolało i nie miałam zamiaru na nowo odczuwać bólu, który powoli wysysał ze mnie chęci do życia ponad rok temu. Wiedziałam, że spotkanie, o które prosił mogłoby rozjaśnić niektóre sprawy i odpowiedzieć na pytanie, które od dawna sobie zadawałam.
Zablokowałam ekran i z powrotem wrzuciłam telefon do torebki.
-Alex?! – zdziwiła się blondynka.
-Nie mam zamiaru jeszcze raz przez to przechodzić. – odpowiedziałam pewnym tonem, kończąc ten temat na dobre.
|*|
dziękuję
martyna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz