środa, 29 stycznia 2014

rozdział dwudziesty siódmy

Jonni opuszczała coraz więcej zajęć. Całe dnie przesiadywała przed telewizorem, ewentualnie spała. Praktycznie nic nie jadła. Nie wiedziałam jak jej pomóc. Mike ani razu się nie odezwał, a ona tęskniła za tym idiotą, wypłakując każdego dnia wiadra łez. Odrabiałam za nią prace, pisałam referaty i starałam się codziennie streszczać jej wykłady, na których się nie pojawiała. Każdego dnia słyszałam od niej, że jest brzydka, gruba i nic nie warta. Dalej nie wybaczyła sobie, że Mike ją zostawił (była przekonana, że to jej wina). A rzeczywistość była taka, że to życie wewnątrz niej było powodem ich rozstania, a co za tym szło, depresji.
To był 3 miesiąc. Dowiedziała się pod koniec sierpnia, ale sama nie przyjmowała tego do wiadomości i nie zamierzała mówić nikomu. We wrześniu byłam z chłopakami w trasie (jak to brzmi?!) i nie chciała mnie martwić. Chociaż osobiście uważam, że nie chciała dorzucać trupów do mojego worka z doświadczeniami.
Robiłam więc za sprzątaczkę, kucharkę, nauczycielkę i do tego terapeutkę. A gdzieś na samym końcu listy znajdowały się moje potrzeby i jakiekolwiek aspiracje, nie mówiąc o moim związku z Shannonem (który zanikał).
 *
Leżałyśmy razem na łóżku, owinięte po szyję kocem. Jonni zasnęła, po tym, jak przez dwie godziny nic nie mówiąc, płakała. Chociaż jak każdego dnia byłam zmęczona żyjąc nie swoim życiem, nie zasnęłam. Chciałam przy niej czuwać i mieć pewnośćże wszystko z nią w porządku.
Wreszcie się obudziła i przekręciła na drugi bok. Uśmiechałam się do niej lekko, cały czas trzymając ją za rękę.
-Usunę ciąże - powiedziała ze stoickim spokojem. 
-Nie mów tak, dobrze wiesz, że to nie wchodzi w grę - próbowałam do niej jakoś przemówić, ale nie zdało to egzaminu.
-Usunę. Nie będe miała problemu. Wrócę na uczelnię, znów będę się bawić życiem - była jak w transie, a żadne moje słowa do niej nie trafiał- Miliony osób tak robi. Zobaczysz, znów będę szczęśliwa. Będę piękna jak kiedyś, a Mike do mnie wróci.
 Tak bardzo nie chciałam jej tego mówić, ale chyba nie ma dobrego momentu na uświadomienie komuś samotności.
 -Jo... On nie wróci.
 -Zamknij się - warknęła - Wiem, że do mnie przyjedzie, tutaj, i zamieszkamy razem, tak jak planowaliśmy. Bez bachora. Ewentualnie kupimy sobie pieska. Albo rybki, będzie mniej zachodu. Nie będę musiała rodzić tego czegoś w bólach a jak zdechnie, to nic sie nie stanie, bo to tylko zwierzak. 
- Jonni! - krzyknęłam. Nie wiedziałam, jak można wyrażać się w taki sposób - Mike to dupek i wieczne dziecko, wiesz o tym. Przestraszył się odpowiedzialności i zwiał. Zrozum, on już nie wróci, po prostu odszedł, Jonni... - nachyliłam się nad nią, chcąc ją przytulić, ale odepchnęła mnie od siebie i zerwała się z łóżka.
 -PRZESTAŃ! - krzyczała - przestań, przestań, przestań tak o nim mówić! Nie wiesz jaki jest! Nie znasz go! Jest kochany i opiekuńczy, po prostu potrzebuje odpoczynku, takich małych wakacji.
 -Dobrze wiesz, że tak nie jest - mówiłam powoli i spokojnie.
 -NIE MÓW TAK! - biegała po pokoju, krzycząc - Nie masz prawa! Nie oceniaj go! Lepiej spójrz na swojego Shannona. On wcale Cię nie zostawił? - zaśmiała się - obiecuje, że jak przyjedzie bla bla bla, ale kiedy on przyjedzie? Bzyka Cię tu, na miejscu, wie, że ma do czego wracać, a pewnie już ma jakąś francuzkę czy inną słowiankę z dużymi cyckami. 
Wyobraź sobie jakby któś zrzucił na Twoje nagie ciało worek rozżażonych kamieni. Tak cholernie zapiekło...
Nie odezwałam się już ani słowem, po prostu wyszłam, trzaskając drzwiami, jakby to w jakiś sposób pomogło mi wyładować całą frustrację
Poszłam do kuchni i otworzyłam okno na ościerz. Siadłam na blacie i zapaliłam papierosa. (Taki Shannonowy nawyk)
Po chwili dołączyła do mnie przyjaciółka i odpaliła swoją szluge.
-Na zdrowie kochanie - powiedziała, przykładając papierosa do ust, jedną ręką dotykając brzucha.
 *
Co parę dni odwiedzał nas Kail. Dla mnie jego wizyty były dość niezręczne, ale czasami Jonni słuchała go, kiedy prosił żeby coś zjadła, czy wyszła z nim na spacer.
Pewnego dnia przyniósł nam na obiad zapiekanego kurczaka i ryż z warzywami.
Jonni brała kąpiel, a my siedzieliśmy sami w pokoju. Między nami trwała naprawdę niezręczna cisza, więc w końcu postanowiłam ją przerwać.
-Nauczyłeś się gotować? - spytałam, uśmiechając się.
-Pewnie. Taki kurczak czy ryż, nic prostrzego!
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a Kail po chwili dodał:
-To od mamy. Zawsze zostawia mi zapasów na pół roku - uśmiechnął się lekko zawstydzony a ja chyba właśnie sobie przypomniałam, dlaczego był moim przyjacielem.
-Rozmawiasz z rodzicami? - spytałam po chwili.
-Tak... Wiesz, naszpamiętna rozmowa, jakby to ładnie powiedzieć... Porządnie mnie wkurzyłaśszczerze, to miałem Ci za złe, że wpieprzyłaś się do mojego życia i rozwaliłaś wszystko to, co sobie poukładałem. Ale dzięki temu zrozumiałem, że naprawdę jestem szczęściarzem mając taką rodzinę. Dzięki Alex - uśmiechnął się na koniec i chyba poczułże za bardzo się otworzył, więc nie powiedział już nic więcej.
-Nie ma za co - uśmiechnęłam się szeroko - tylko jak następnym razem będę Ci ratowałżycie, daruj sobie i nie nazywaj mnie dziwką.
Dalej pamiętałam ranek, kiedy mój przyjaciel nazwał mnie szmatą, nie, nie zapomniałam.
-Strasznie jesteś pamiętliwa, wiesz? - zaśmiał się, po czym dodał - przepraszam za tamto.
-Coraz bardziej mi się podobasz, ciągle przepraszasz. Ale nie ma sprawy, prawie zapomniałam - puściłam mu oczko.
-Shit - zaklął, co trochę mnie rozbawiło - nawet nie złożyłem Ci kondolencji, naprawdę bardzo mi przykro - wyciągnął rękę, a ja podałam mu swoją i uściskiem podziękowałam za pamięć.
-Trochę już minęło, ale to i tak... - nie skończył. Pewnie nie potrafił dobrać odpowiednich słów, wiedziałże nienawidzę litości.
-Jak się trzymasz? - wyrzucił w końcu.
-Jest ciężko, ale daję rade. Jonni naprawdę dużo mi pomogła. Poza tym Shannon też zrobił swoje.
-Shannon? - zdziwił się Kail - ten z klubu?
-Ten sam - uśmiechnęłam się na wzmiankę o nim i wspomnieniach tamtego głupiego wieczoru.
-Ooooo nasza mała Alex uśmiecha się na samą myśl o nim - zaśmiał się, ale nie na długo bo oberwał ode mnie poduszką.
-Dobra dobra. Fajny chociaż? Przystojniejszy niż mua? - zabawnie poruszył brwiami.
-Straszny, nienawidzę gościa. Ale cholernie przystojny - powiedziałam z powagą, chociaż uśmiech cisnął mi się na usta.
-Uroczo - zatrzepotał rzęsami - a tak serio, to coś poważnego?
Pokiwałam tylko NIEPEWNIE głową, a przez następne pytanie poczułam się jak rasowa frajerka:
-To, gdzie on jest? - zapytał, zadając najnormalniejsze pytanie na świecie. Szkoda, że moja odpowiedź taka nie była.
-W Europie. (Nie ma go przy mnie, chociaż bardzo jest to teraz wskazane, ale mówi że przyjedzie a ja czekam na niego jak pies).
-Zachciało Ci się gwiazdy. Teraz cierp - ponownie usłyszałam jego uroczy śmiech, ale mimo chęci nie potrafiłam go odwzajemnićKail nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to zdanie zapadło mi w pamięci i jak często je sobie później przypominałam.
Kiedy Jonni do nas dołączyła w końcu od tygodni zobaczyłam w niej dawną przyjaciółkę. Była odświerzona, blond włosy opadały jej na ramiona a na twarz nałożyła delikatny makijaż.
Właśnie dlatego lubiłam jego wizyty - Jo po prostu nabierała chęci.
Siedzieliśmy razem zajadając się pysznym obiadem i tak jak dawniej rozmawialiśmy o wszystkim, co chwilę wybuchająśmiechem. 
*
Niedawno położyłam Jonni spać. Właśnie kończyłam palić, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Spokojnie skończyłam swoją powinność i od niechcenia wzięłam telefon do ręki.
Shannon przysłał smsa.
|*|
Dobranoc skarbie
|*|
Do wiadomości dołączył też zdjęcie. Ukazywało widok na Tower Bridge, gdzie na drugim planie Tomo szarpał się z Jaredem.
Tym samym kolejną noc zagwarantowaną miałam myśleniem o tym wszystkim, dziękuję bardzo.
W jego koszulce wślizgnęłam się do łóżka, gdzie jeszcze dwa miesiące temu leżał on sam.  

Jedno pytanie: dlaczego moja skromna osoba?
Za mało mi wrażeń?
Naprawdę nie ma innych popieprzeńców, którzy zasłużyliby na problemy na każdym kroku? Podsumowałabym w punktach gówniane sytuacje, które się spieprzyły w ostatnim czasie, ale co mi to da? Sami sobie policzcie, wychodzi z tego niezły dramat.
A najlepsze jest na koniec: przyjaciółka próbująca zabić życie i chłopak, którego przy mnie nie ma. Nawet nasze rozmowy nie wyglądały już tak samo. Nie sprawiały mi tyle radości a czasami nawet nie chciało mi się z nim rozmawiać, bo tylko jeszcze bardziej za nim tęskniłam, a w myślach winiłam go za swoje poczucie samotności.
Nie, nie przestałam go kochać. Dalej cholernie za nim tęskniłam i chciałam z nim być, ale nie mogłam, bo on wykonywał swoją pracę, a ja opiekowałam się naszą trójką, tutaj w Nowym Yorku. No cóż, takie już moje przeznaczenie.
Ziewnęłam i zakryłam się szczelnie kołdrą, nie chcąc pozostawić żadnej wolnej przestrzeni, która powinna być teraz zapełniona przez Shannona, osoby, której teraz potrzebuję najbardziej.
-Gdzie moje słońce, Babciu? Czy może jeszcze nie było tej burzy?
|*|
Wybaczcie kolejny nijaki rozdział, ale to jeden z tych, które nazywam 'przejściowymi', czyli moi bohaterowie to normalni ludzie z normalnym życiem, bez zwrotów akcji każdego dnia, a to, że nie potrafię wciągnąć czytelnika w niezbyt ciekawy tekst, to już tylko moja ułomność. Dlatego jutro pojawi się kolejny rozdział (w mojej ocenie - lepszy). A na koniec dwie prośby: KOMENTUJCIE I GŁOSUJCIE :) dziękuję
martyna




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz