czwartek, 30 stycznia 2014

rozdział dwudziesty ósmy

Listopad! Czas, kiedy cała Ameryka pokryta jest już świątecznymi ozdobami i innym badziewiem, a rodziny rywalizują ze sobą, oświetlając swoje domy za nieprzyzwoicie duże sumy pieniędzy, które swoją drogą pokryłyby biedę w okolicach Ameryki Łacińskiej czy nawet Indii. 
Nowy York jak przystało na miasto neonów nie zawiódł i w tym roku rozświerlił się milionami kolorowych lampek. Ale muszę przyznać, że kiedy wracało się wieczorem z sądu to naprawdę miło było odpuścić sobie metro w zamian za spacer (jeśli nie padałam na twarz). 
*
Jonni czuła się coraz lepiej (a przynajmniej tak to wyglądało) ale i tak każdy wieczór spędzała w swoim pokoju, płacząc do poduszki i puszki piwa.

Znów się pokłóciłyśmy. Oczywiście ja próbowałam ją przekonać, żeby absolutnie nie usuwała ciąży, ale kiedy tylko padło magiczne słowo na 'c', blondynka krzyczała i zamykała się w pokoju. Do tego dorzućmy moje wyzwiska i desperackie próby wyperswadowania jej tego pomylonego pomysłu i mamy codzienną, 'poranną' kłótnię. 

Dzięki Shannonowi i jego nie tak często praktykowanemu nawykowi, dla mnie palenie stało się powinnościa każdego dnia. 
Tamtego wieczora siedziałam przy otwartym w kuchni oknie, i chociaż było już naprawdę zimno siedziałam po turecku na blacie mebli, ze szlugą w dłoni. 
-Przestaniesz z tymi fajkami? - przyjaciółka podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej kolejną, zieloną puszkę śmierdzącego piwa. 
-A Ty przestaniesz pić? - rzuciłam obojętnym tonem. 

Jonni usiadła przy stole zagruzowanym wszystkim tym, co z pewnością nie powinno się tam znajdować. Zresztą, całe mieszkanie tak wyglądało. Zlew zawalony był brudnymi naczyniami sprzed dwóch? może trzech tygodni. W salonie pełno było porozrzucanych puszek, trochę moich petów no i pełno brudnuch naczyń, chociaż zagadką jest, dlaczego były brudne, skoro stosunkowo raz na dzień coś jadłyśmy? 

Siedziałyśmy w ciszy, każda z nas zatapiając się w swojej ulubionej czynności, które pomagały nam zwyczajnie odpocząć. 

-Jo... - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, czy w sumie zacząć zdania. 
-Nie. Alex przestań drążyć temat, nie mam siły znowu się kłócić. 

Ostatecznie postanowiłam, że będzie to ostatnia próba. 

-Dlaczego jeszcze nie umówiłaś się na zabieg? Wiesz, że im ciąża jest bardziej zaawansowana, tym trudniej osiągnąć zamierzany rezultat? - gówno prawda, ale miałam nadzieję, że mi uwierzy. 

Nie odzywała się. Nawet na mnie nie spojrzała. To było wręcz jak zielone światło.

-Powinnam wspierać Cię w tej decyzji, wiem. Przepraszam - dodałam - ale, do cholery nie jest mi łatwo patrzeć na to, jak moja przyjaciółka odbiera drugiej osobie życie. Annie dopiero co odeszła, - głos już mi się załamał - rodzice... A Ty tak po prostu chcesz wlać jakieś gówno w siebie a potem urodzić martwe coś?! 
-Przestań, nie robisz na nikim wrażenia - zimny, przenikliwy i całkiem spokojny głos blondynki zbił mnie z tropu. Nie myślałam, że jest na tyle silna. 
Zamknęłam się na chwilę, powoli paląc fajkę. 

-Boje się. 
-Wiem. Ja też.
-Ale Mike... Nie rozumiesz, on... 
-Nie ma go. Nie ma od 3 pieprzonych miesięcy i przysięgam, że nawet jak się tu pojawi, nie przeżyje tej wizyty. 
-Alex, ja go kocham - usłyszałam cichy głos. 
-Wiesz kogo tak naprawdę kochasz? To dziecko. Zwlekasz z zabiegiem, bo boisz się, że znienawidzisz samą siebie. Mogłabyś zrobić to 2 miesiące temu - patrzyłam na nią przenikliwym wzrokiem  i widziałam, że jej pewność siebie zniknęła wraz z pojawieniem się moich słów.
-Nie, Ty naprawdę nie rozumiesz. Ja nienawidzę tego czegoś we mnie. Kiedy o tym myślę, mam ochotę pokaleczyć sobie cały brzuch. Czy tak zachowuje się matka? A co jeśli któregoś dnia nie będzie Cie w domu a ja wypije parę butelek za dużo? Masz pewność, że nie zacznę dusić tego czegoś poduszką, czy nie wywale go na śmietnik, tak, jak te wszystkie okropne matki, którym życzy się takiej samej śmierci,  słysząc co robią? NIE WIEM do czego będe zdolna! - krzyczała, chodząc po kuchni. 
Jej słowa mnie obrzydzały. To było okropne. 

-Przestań pieprzyć! - krzyknęłam. 
-Alex, Boże naprawdę mam już dosyć - jej głos był cichy i słaby - każdego pierdolonego dnia modlę się, żeby tym razem się nie obudzić. Żeby było o jedną puszkę za dużo - podeszła do mnie i położyła głowę na moich kolanach. 
-Będzie dobrze. Obiecuję, będzie dobrze - nie miałam pojęcia co powiedzieć. Bałam się jak cholera. Jonni zawsze robiła za moją starszą siostrę. Teraz ja jestem za nią odpowiedzialna. Za całą naszą trójkę. 
*
Kail coraz częściej u nas przesiadywał. Chodziliśmy razem po zakupy i doprowadzaliśmy mieszkanie do porządku. Gdyby nie on, pewnie utonęłybyśmy we własnych śmieciach. Jo znów zaczęła się śmiać, ja zresztą też. Tak na prawdę to wszystko dzięki niemu. To on pomógł nam się podnieść, był przy nas, kiedy marnowałyśmy całe dnie, pogrążając się w alkoholu i myśleniu o niczym. Pozbierał nas i zawsze był na miejscu, i właśnie za to byłyśmy mu wdzięczne. Gdzie mój Shannon, kiedy tak go potrzebuję? 

Po zajęciach jedliśmy razem obiady i od czasu do czasu Kail zostawał na noc, i chociaż nasza kanapa była wygodna, to niestety nie nadawała się na przesapnie na niej całej nocy, ale cóż, przynajmniej było zabawnie. 

Wiedziałam, że moja przyjaciółka cholernie się bała ale przynajmniej nie patrzyła na delikatne wypuklenie na swoim brzuchu z obrzydzeniem. To raczej był strach. Wielka matczyna miłość to też nie była, w zasadzie, to było jej do tego całkiem daleko, ale wiem, że się starała. 
*
3 Grudnia,
Wygrzebałam to z wrzuconej gdzieś za szafę walizki. Kilka pojedyńczych kartek. Nie wiem po co, ale mam ochotę trochę ponarzekać. Ja też kiedyś muszę. 
Więc... u mnie sporo zmian:
*Palenie zastąpiło mi nałogowe spożywanie kawy. Nie piłam jej jakoś z pół roku? I wiem, że to skrajnje nieodpowiedzialne, bla bla bla, ale to mnie jakoś tam uspokaja. 
*Pogodziłam się z Kailem i wszystko jest już na właściwych, czysto PRZYJACIELSKICH torach.
*Jonni urodzi. Obiecała to nam i sobie. Będę ciocią!
*Na studiach zapierdziel, codziennie siedzimy na uczelni/ w sądzie do późnego popołudnia, a ja jestem z tego bardzo zadowolona. Podoba mi się to oddanie. Właśnie o to chodzi w pracy adwokata. 
*Tęsknię za Shannonem, to chyba oczywiste. 3 miesiąc bez niego, a ja czuje się jak wypalona i cholernie zmęczona czekaniem. 
*A propo Leto. Zaprosili mnie do siebie na święta. Spędzą je tylko z mamą i pewnie z litości zaprosili mnie, jako sierotę, taaa... 
Dostałam też zaproszenie od rodziny Jonni i nawet Kail zaproponował wspólne święta. Najchętniej przesiedziałabym całą tą świąteczną przerwę na cmentarzu. Ale chyba przyjaciele mi na to nie pozowlą, więc będę musiała wybrać. Nienawidzę tego robić - zazwyczaj wybieram źle. 
Ale dosyć pieprzenia, idę spać. Jutro mamy sporo do roboty i mam nadzieję, że nikt nie będzie pamiętał, że z dniem jutrzejszym moje życie pogłębi się w gównie -w którym już tkwi po uszy - o kolejny rok. 
*
Zakryłam uszy poduszką - nic nie pomogło. Dzwięk dzwonka dalej przenikał moje biedne bębenki. Wstałam wkurzona, bo było ZA wcześnie, żeby się budzić, zwłaszcza, że dzisiaj zajęcia na uczelni zaczynały się dopiero o 11. 
Prawie nieprzytomna otworzyłam drzwi i zaatakował mnie widok mojego przyjaciela, uśmiechniętego od ucha do ucha. 

-Obyś miał dobry powód. Inaczej Twoja ofiara nie będzie wspominana w bohaterskim świetle - powiedziałam, przecierając oczy. 
-Jeszcze nie wstałaś, a już obrażasz przyajciół. Wszystkiego najlepszego staruszko! - zaśmiał się i rzucił na moją szyję. Tulił mnie dopóki w korytarzu nie pojawiła się zaspana Jonni. 
-Miałeś być później, eh - przeciągnęła się, ziewając, po czym dołączyła do-już zbiorowego-tulenia. 
-Uszanujmy w tym dniu moją skromną osobę i pójdźmy spać. Możesz zostać chłopcze - zaproponowałam, ale mój pomysł przegrał w przedbiegach. 
-Nie ma mowy. Daje wam pół godziny i wychodzimy. Ciężarna - rzucił do Jo, która już gromiła go spojrzeniem - masz dodatkowe 5 minut extra, od wujcia Kaila. 
-Jesteś popieprzony - zaśmiałyśmy się i po chwili walczyłyśmy o prysznic. Bez jaj, ale ciąża nie może być wymówką i jednocześnie kartą V.I.Powską na wszystko!

To nie był dobry pomysł, żeby z nimi iść. W dopasowanych jeansach, czarnych botkach i czarnym dopasowanym płaszczu z burgundowym kominem na szyi, poszliśmy na lodowisko. Jonni miała trochę oporów, ale była w tym całkiem dobra, więc nic się nie stało (poza tym, Kail skrupulatnie dbał o jej bezpieczeństwo). Nie to co ja. Każdy mój upadek został bezczelnie wyśmiany i otoczony milionem widzów. Ale przynajmniej była kupa śmiechu. 

Resztę popołudnia spędziliśmy w naszej ulubionej kawiarnii na siedemnastej alei. 
Tam też dostałam od nich prezenty. Kail podarował mi wspaniały, skórzany portfel, który był śliczny! A w środku pare gumek, tea... 
Jo naprawdę się postarała. Jej prezentem był zestaw książek mojego ulubionego pisarza. 
Złożyli mi też piękne życzenia: 
-Zacznij w końcu dbać o swój tyłek. Tego Ci właśnie życzymy, staruszko. 
Jakże trafione, nieprawdaż? 

Na koniec dnia blondynka zaciągnęła nas do centrum handlowego - pomimo głośnych sprzeciwów naszej dwójki. 
Co chwile sprawdzałam telefon, oczekując choćby smsa od Shannona.

Koło 21 wróciliśmy do domu. Zamówiliśmy pizze, stawiając na komediowy wieczór filmowy. 

Rozległ się dzwonek do drzwi. 
Dużo za wcześnie jak na gościa od żarcia - pomyślałam, a kiedy zobaczyłam uśmiech na twarzy przyjaciółki prawie zemdlałam. Zaprosiła kogoś. Jakiś gość! Shannon! To na pewno on, dlatego nie dzwonił przez cały dzień, nawet parę dni! 
W mojej głowie małe stworzonka już świętowały odwiedziny mojego Leto. 
Nagle w domu zrobił się wielki szum, a do salonu wleciało z trzydziestu znajomych z uczelni. 

Uśmiech zażarcie walczył o miejsce na mojej twarzy, gdyż rozczarowanie nie miało zamiaru ustępować. 
Tak... Więc to nie Shannon - przełknęłam głośno ślinę i pozowliłam nakleić sobie sztuczny uśmiech. 

Co z tego, że był środek tygodnia? Ludzie bawili się w najlepsze i wiecie co? Miałam zamiar do nich dołączyć. Dlaczego zawsze mam się martwić? Tak, było mi strasznie przykro, ale z drugiej strony on był w pracy. Wykonywał swój zawód, po prostu był zajęty. Przecież mógł zapomnieć. 
ALEX, to są tylko urodziny! Zwykły dzień, którego ludzie nie powinni celebrować w jakikolwiek sposób, właśnie dlatego, że TY przyszłaś na świat 27 lat temu. 27 lat... Czas szykować garsonki, moja droga - z tą właśnie myślą poleciałam do Jonni, żeby zabrać jej kubek z piwem, a następnie sama go opróżnić, co po dodaniu jeszcze parunastu takich samych, ślicznych, pełnych złotego płynu, dało rezultat w postaci niewinnego tańca bez koszulki. 

|*|
BUM! Nic ciekawego, sialalalallalala.
dziękuję za przeczytanie
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz