piątek, 24 stycznia 2014

rozdział dwudziesty szósty

Przez parę najbliższych dni Shannon i Jonni nie odstępowali mnie na krok. Przygotowywali mi każdy posiłek i kontrolowali, kiedy jadłam. Nie miałam im tego za złe, wiedziałam, że się o mnie troszczyli, ale już po dniu niańczenia mnie miałam ich serdecznie dosyć.
Pozwolicie, że od razu wyjaśnię. Nie było tak, że spokojnie sobie żyłam, z Shannonem i najbliższą przyjaciółką u boku. Jedno wielkie NIE.
1. Shannon wraz ze swoją walizką z trasy zatrzymał się u nas na parę dni, podczas kiedy reszta marsowej ekipy wróciła do LA.
2. Wiedziałam, że mój Leto zaraz wróci do siebie.
3. Ominęłam rozpoczęcie roku akademickiego.
4. I chyba najbardziej odczuwalne - płukanie żołądka wyzwoliło mój organizm od tych środków, ale nie moje myśli. Dalej ich potrzebowałam i każdego dnia walczyłam ze sobążeby nie zamówić chociaż jednego opakowania (bo całe mieszkanie włącznie z moimi osobistymi rzeczami zostało przeszukane i pozbawione moich 'wspomagaczy').
Tak więc pozory mówiły jedno, ale prawda jak zawsze była inna. Shannon widziałże nie do końca jest dobrze, ale starał się jak mógłżeby uśmiech schodził z mojej twarzy tylko podczas snu, co jeszcze bardziej utrudniło mi rozstanie z nim.

Odlatywał w niedzielę. ODLATYWAŁ - czy tylko mnie to słowo przyprawia o dreszcze?
Niczym się nie wyróżniam, bo nienawidzę pożegnań (oprócz momentów, kiedy wyjeżdżałam z Richmond, kończąc swoje odwiedziny Annie, nie było ich za wiele, bo przecież z rodzicami nie zdążyłam się pożegnać...) Nie dośćże odbyło się to na LOTNISKU ( po tym, jak zapewniłam Shannona, że nic mi przecież nie będzie...) to jeszcze miałam go nie zobaczyć przez ponad pół roku.
*
Staliśmy za jakąś palmą w wielkiej donicy. Obydwoje w okularach przeciwsłonecznych, on w kapeluszu (była jesieńa mój gwiazdor nie zaaklimatyzował się w Nowym Yorku na tyle, żeby pamiętać, że lato nie trwa tu cały rok). Leto trzymał splecione dłonie na moich biodrach, ja natomiast trzymałam go za materiał bluzy, co chwile ciągnąc za niego w moją stronę. 
-Tylko uważaj tam na siebie - Shannon uśmiechnął się głupkowato i zwiesił swoje okulary - wiem, że będziesz zapakowany do tego czegoś i tak naprawdę nie masz jak uważać, ale i tak uważaj na siebie.
-Będę, obiecuję. 
-I żadnych nowych miłości. Najlepiej coś poczytaj, albo śpij, tak, zaśnij. I koniecznie przeczytaj instrukcję ewakuacji i...
 -Jesteś urocza - przerwał mi z niwinnym uśmiechem.
-To nie jest śmieszne! Po prostu martwię się o Ciebie, głąbie! Bo oczywiście nie mogłeś wsadzić swojej luksusowej dupy do autobusu czy auta, nieee. Ty musisz lecieć samolotem, pewnie.
Zamknięto mi usta delikatnym pocałunkiem.
-Raczej Ty na siebie uważaj - powiedział, patrząc w moje oczy - Nie chcę tu żadnych niespodzianek!
-O siebie się martw, u mnie wszystko pod kontrolą - uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam.
Duże dłonie Shannona spoczęły na moich plecach. Napawałam się tą chwilą, która miała się jeszcze dłuuuugo nie powtórzyć. Z uścisku szybko przeszliśmy w pocałunek. Z każdą chwilą go pogłębialiśmy. Moje dłonie spoczywały na tyle jego głowy, on natomiast jedną ręke wplótł w moje brązowe fale, drugą zaś dotykał mojego policzka.  Jak zawsze - nie chciałam, żeby nasza bliskość została przerwana, ale wtedy jeszcze bardziej się to nasiliło, czego skutkiem byłłza, która spłynęłna policzek.
 -Coś za dużo płaczesz jak na kogoś, kto mówiłże mało rzeczy go wzrusza - uśmiechnął się, ocierając kciukiem łzę.
 -To nie moja wina, same płyną - wydęłam wargi.
 -Jaaasne. Wiem, że uschniesz z tęsknoty.
 -No chyba Ty! - zaśmiałam się.
 -To chyba oczywiste - puścił mi oczko z kokieteryjnym uśmiechem.
 Shannon - flirtował każdym słowem czy gestem odkąd tylko pamiętam.
 Śmialiśmy się jeszcze chwilę, ani na moment nie puszczając swoich dłoni. 
Wreszcie jakaś wredna baba piskliwym głosikiem zakomunikowała, że pasażerowie lotu L-739 do Los Angeles proszeni są o ostateczne podejście do stanowiska odpraw.
-Dobra, śmigaj - zmusiłam siężeby to powiedzieć, ale nie chciałam przedłużać.
 -Uważaj na siebie skarbie - jego ton był niski, ale wyrażał tyle niepokoju... A może opiekuńczości? Na pewno nie ułatwiał rozstania.
 -Trzymaj się - ostatni raz się przytuliliśmy i Shannon pobiegł do zamykanego już stanowiska. W myślach modliłam siężeby już go nie wpuścili, ale zajmowała się tym kobieta, więc Shannon uśmiehnął się do niej kokieteryjnie - na co wywróciłam oczyma - i przepuściła go jako ostatniego.

Powrót taksówką do domu zajął mi niecałą godzinę, więc pomimo pytań taksówkarza, zdążyłam wypłakać pierwszą partię łez.
Kiedy wróciłam było koło 14 a Jonni jeszcze spała. Przez ostatni czas coraz częściej przesypiała większą część dnia, ewentualnie siedziała przy różnych papierach, ale kiedy tylko próbowałam podjąć temat, od razu go zmieniała. Postanowiłam więc nie naciskać, sama dobrze wiem, że dobrze czasami posiedzieć samemu. 
*
Grzebałam w pierwszych notatkach, kiedy dostałam wiadomość:
|*|
Wylądowałem. Teraz za mnie wyjdziesz?
|*|

Zaśmiałam się do siebie i pokiwałam - wciąż bolącą - głową, bo czytając to, miałam przed oczami obraz Shannona z tym jego brudnym uśmieszkiem.
|*|
Oczywiście, że nie.
|*|
Kiedy następnego dnia stawiłam się na pierwszych zajęciach na moim ostatnim rokupan Wincher uśmiechał się przez blisko 90 minut. Niektórzy podchodzili i pytali o to, jak się czuję. Inni weryfikowali informacje z jakiś portali plotkarskich i pytali, czy naprawdę byłam w trasie z rockowym zespołem. 'Rockowy zespół' - wyśmiawałam w myślach swoich znajomych, przypominając sobie Tomo i jego poglądy o klasyfikowaniu muzyki. To było bardzo śmieszne, naprawdę, bo nie miałam pojęcia, że oprócz jakiegoś jednego artykułu - o którym Jonni natychmiast mnie poinformowała - pisali o tym więcej.
*
Październik minął nam na pracy. Co drugi dzień spędzaliśmy w sądzie. Przychodząc do domu starczało nam czasu na jakąś kolację i przygotowywanie różnych lini obrony na rozprawy czy zajęcia na następny dzień.
Obie zrezygnowałyśmy z pracy. Jo miała trochę odłożonych pieniędzy, a ja otrzymałam spadek po Annie, więc... jakoś dawałyśmy radę.
Shannon dzwonił co parę dni i nawet nie chcę wiedzieć ile on płacił za rozmowy międzykontynentalne ale to się nie liczyło, bo kiedy rozmawialiśmy, zamykałam się w pokoju na długi czas i sobie za nim tęskniłam. 
*
-Co się dzieję z Mikiem? - spytałam któregoś wieczoru, kiedy razem oglądałyśmy telewizję.
-A co miało by się dziać? 
-Dawno go tu nie było, w sumie - dodałam po chwili - nie widziałam go od sierpnia. Coś się stało? 
Nie drążyłam dalej, bo Jonni pociągnęła nosem i otarłłzę. Usiadłam na oparciu jej fotela i od razu ją przytuliłam. Tuliłam do siebie a ona nie przestawała płakać. Po chwili zaczęła mówić: 
-Mike wyjechał. Nie wiem gdzie jest. Wysłał tylko jednego smsa, że jest cały. 
-Jak to? Rozstaliście się? 
-Tak. Nie. Nie wiem - powiedziała obojętnie. 
-Co? Przecież... to bez sensu. Zostawił Cię, wyjechał, tak bez powodu? - naprawdę nie chciało mi się w to wierzyć.
-Chyba jest powód - zawahała się na chwilę, a następnie dodała szeptem: 
-Jestem w ciąży.
|*|
Rozdział jeden z krótszych, ale zakończenie jednak znaczące. 
Jak za każdym razem- proszę o komentarze. Jest coś, co często się u mnie powtarza a bardzo Was to wkurza? Napiszcie mi! Myślicie, że cała fabuła jest godna pożałowania? Śmiało! Napiszcie co myślicie zaraz po przeczytaniu rozdziału, każde 'awhahajsjhsujguyg' mile widziane (chociaż moje wypociny są żałosne) ale jak dobrze wiemy,  wyraża to więcej niż byśmy chcieli ;) 
dziękuję
martyna




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz