wtorek, 21 stycznia 2014

rozdział dwudziesty piąty

Była końcówka września, więc delikatny chłód był odczuwalny. Wiatr przeleciał po moich odkrytych ramionach.
Byłam taka zmęczona.
Chciałam otworzyć oczy, ale ciężkie, niczym ołowiane powieki nie chciały współpracować.
Czułam, że ktoś trzyma mnie za dłoń i delikatnie ją ściska. Babcia? - pomyślałam.
Odpowiedziała mi cisza.
Kiedy znów zapadałam w sen poczułam kroplę na swojej ręce...
*
-Shannon, chodź już.

-Jedźcie beze mnie.

-Stary, prześpisz się spokojnie, zjesz coś i wrócimy.

-Nie będe nic jadł, do cholery, zostawcie mnie w spokoju.

*
Znów słyszałam głosy, ale nie mogłam rozpoznać do kogo należą.

-Niedługo się wybudzi, nie martw się Jo.

-Tak... Potrzebuję jej - usłuszałam znajomy, lecz zmartwiony głos.

-Ja też - odpowiedziano po chwili dziewczynie.

*
-Jonni jest w bufecie, poszła po kawy. Chciałem wziąć trzy ale Ty śpisz. Wiem, że to Twoje ulubione zajęcie, ale chyba wystarczy, co? - pociągnął nosem. -Obudź się skarbie, proszę. Cholera. Jak tylko się obudzisz... Nie myśl sobie, zjadę Cię równo! Po co to robiłaś? Boże, Alex, wracaj.
*
Obudziło mnie ciche chrapanie. Powoli otworzyłam oczy i od razu odrzuciły mnie zbyt jasne barwy pomieszczenia. Wszędzie było biało, a lampa dawała dużświatła, które mniej więcej padało na moje łóżko.
Zmrużyłm oczy, rozglądając się dookoła.
Shannon.
To on trzymał mnie za rękę.
Głowę oparł o krawędź szpitalnego łóżka i najorawdopodobniej zasnął. Chciałam się uśmiechnąć, ale ból mi na to nie pozwalał. Kręciło mi się w głowie, a w okolicach żołądka i przełyku czułam obrzęk.
Nie chciałam go budzić więc przez najbliższych parę minut przyglądałam się mężczyźnie z kilkudniowym zarostem. Delikatnie ścisnęłam jego dłoń, a on natychmiast podniósł głowę.

-Alex? O mój Boże! - wykrzyczał.

Przysunął moją dłoń do swoich ust i złożył na niej z milion pocałunków. Delikatnie się uśmiechnęłam a po chwili on zrobił to samo, przyglądając mi się uważnie. Cholera, widziałam w jego oczach żal. Do mnie.

-Przepraszam - powiedziałam na tyle głośno jak potrafiłam, ale w rzeczywistości wyszedł z tego głośniejszy szept.

-Tylko więcej nam tego nie rób. - wstał i zaczął krzątać się po pokoju, przeczesując palcami włosy.

Wiedziałam, że jest zły. Pewnie było mu też przykro... NO CO TY? PRZECIEŻ WCALE GO NIE OKŁAMYWAŁAŚ, KTO BY SIĘPRZEJĄŁ? No tak, może jakakolwiek osoba z uczuciami?! ... Co, jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać po wyjściu ze szpitala?

-Shannon, przepraszam.

-I dobrze. Nienawidzę Cię za to. Ciebie i siebie. Dlaczego mi nie powiedziałaś? - usiadł z powrotem, łapiąc mnie za dłoń - Dalej po tym wszystkim mi nie ufasz? Ja naprawdę nie wiem co moge robić inaczej.

-Nic, nie, Ty nie musisz...

-Jonni wiedziała, w porządku. Ale powiedz mi, dlaczego do jasnej cholery Jared? Przecież wy ledwo co rozmawiacie... Alex - przejechał dłonią po twarzy.

Nawet jakbym chciała, i tak nie mogłam mówić. Shannon naprawdę musiał być wściekły, ale wcale mu sie nie dziwiłam. Nawet nie wiedziałam, że tak to wygląda, a prezentowało się do dupy.

Siedzieliśmy w ciszy, niezręcznej ciszy. Dopiero po chwili kula z gardła opadła, pozwalając mi cokolwiek powiedzieć. Chciałam wytłumaczyć, ale był też lepszy pomysł.

-Nie musisz tu siedzieć, naprawdę - uśmiechnęłam się przez łzy, chociaż wyszedł z tego bardziej jakiś grymas.

Shannon spojrzał na moje zalane łzami policzki.

-Jesteś nienormalna.

-Nie chcę litości. Nie musisz tu być, tylko dlatego, że osoba z zaburzeniami osobowości prawie się zabiła.

-Nienormalna. Przecież ja stąd nie wyjde - powiedział stanowczo. 

Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia.

-Jak chcesz - powiedziałam i wiedziałam, że to raczej moje ostatnie zdanie, bo oczy same mi się zamykały ze zmęczenia.

Po chwili czułam już przyjemne odprężenie. Czułam też, jak ktoś trzyma mnie za ręke i usłyszałam:

-Kurwa, przecież ja Cie kocham.

*
-Gratuluje, naprawdę - powiedział Jared ze śmiechem w głosie.

-Ei! Nie wiesz, że z kalek się nie nabija?

-Z Ciebie można. A nawet to wskazane, może się czegoś nauczysz.

-Spadaj - zaśmialiśmy się wszyscy.

Koło niego siedział Tomo i Emma, a Vicky wgramoliła się na moje łóżko i siedziała po turecku. Mimo, że pielęgniarki wyrzucały ich już parę razy, to i tak siedzieli dalej, łamiąc szpitalny regulamin.
Była ich zmiana. Shannon i Jo pojechali do naszego mieszkania, żeby choć trochę odpocząć.
Ja czułam się trochę lepiej, niedawno był u mnie lekarz prowadzący i dokładnie wytłumaczył mi, co się stało. Rozmowa była dość długa, a ja z każdą chwilą coraz bardziej wstydziłam się swojego zachowania.
Powiedziałże miałam nie bardzo groźny wstrząs, dodatkowo zrobili mi płukanie żołądka. Musieli działać natychmiast, bo z każdą minutą środki uspokajające mieszały się z alkoholem, co prowadziło do śpiączki. Wyjaśnił teżże nie wybudzałam się po kilku dniach i wszystko wskazywało na to, że za późno mnie znaleziono.

*
Był czwartek. Po trzech kolejnych dniach spędzonych pod obserwacją lekarzy, pozwololi mi wrócić do domu.
Wiedziałam, że mam przesrane. Jonni i Shannon tylko czekali, żeby zaatakować mój móżdżek, który pozwolił doprowadzić do takiej sytuacji.

Koło południa wspaniała trójka odebrała mnie z wielkiego budynku ratującego życia.
Po długich negocjacjach to Vicky pomogła włożyć mi szare dresy, czarną bluzkę i czarne, krótkie trampki. Shannon załatwił wypis i z tego co widziałam, obdarował każdą pielęgniarkę na oddziale wielkim bukietem kwiatów.
Emma czekała w samochodzie i trochę to zajęło, zanim się do niego doczłapaliśmy.

Po 30 minutach byliśmy pod domem. Podziękowałam im serdecznie i razem ze starszym Leto udałam się do windy.
Od szpitalnej sali aż do drzwi mieszkania, nie puścił mojej ręki - nawet w aucie.

-Nareszcie! - wrzasnęła Jonni, kiedy pojawiliśmy się w przedpokoju.

Zaczęłam się śmiać i chociaż widziałyśmy się wczoraj wieczorem, nie mogłam i nie chciałam jej puszczać.

-Zaraz poczuję się zazdrosny - wtrącił Shannon.

-Spadaj, to Ty byłeś z nią trzy tygodnie!

Tak, jakbyście chcieli wiedzieć, to miałam najlepszych przyjaciół na świecie.

*
-To ta fajna?

-Shannon, skup się! Tej nie lubimy! - denerwowała się Jo, kiedy w trójkę, drugą godzinę oglądaliśmy Amercia's Next Top Model, a perkusista dalej nie mógł zapamiętać naszyh ulubionych dziewczyn.
Wzajemne wyzwiska padały z ich ust co minutę a ja zmęczona śmianiem się z ich elokwentnych konwersacji na temat kobiecych kształtów, w końcu zasnęłam.

*
Obudziłam się w swoim łóżku, przykryta puszystym kocem. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam orzechowe tęczówki Shannona.

-W końcu - uśmiechnął się do mnie, po czym złożył pocałunek na moim czole.

-No co? W końcu mogę spać bez większych konsekwencji - zaśmiałam się, chociaż ból głowy nie ustępował.

-Jednak niekoniecznie. Ominęłaś paranoiczną wściekłość Katie, kiedy odpadła, wywalając się na wybiegu.

-Przeżyję - odpowiedziałam cicho z uśmiechem na ustach.

Leżeliśmy chwilę w ciszy, którą przerwał 39-latek:

-Dobrze, że wróciłaś. Nudziłem się - dodał po chwili.

-Jaaaasne! Wiem, żświętowałeś nieobecność mojego niewyparzonego jęzora - zaśmiałam się, a Shannon natychmiast spoważniał.

-To nie byłśmieszne.

-Przepraszam, wiem, że się martwiłeś.

BUM! Alex kolejny raz psuje swobodną atmosferę! Patzyłam na niego i czułam do siebie wstręt. Jak mogłam być taką egoistką? Nie myślałam o Jonni, Shannonie, jak zawsze tylko o sobie. Jak zawsze? ...
-Shannon, nie bądź na mnie zły - zaczęłam - ja po prostu nie chciałam Cie martwić. Tak, wiem jak to śmiesznie brzmi, ale tak było. Nie powiedziałam Jonni - podniosłam się z bólem na łóżku, opierając o jego ramę - sama kiedyś zobaczyła. Dlaczego Jared? W sumie, to sama nie wiem. Po prostu zawsze nam się dobrze gadało. Tak o wszystkim, poza tym na samym początku, kiedyś w hotelu zobaczył rozsypane tabletki w moim pokoju - wstał i znów nerwowo przeczesał włosy - nie miej mu za złe, że nic Ci nie powiedział. Ja go o to poprosiłam. Chciał Cię chronić, on bardzo się o Ciebie troszczy, zresztą, tak samo jak Ty o niego. Ja też chciałam Cie chronić - dodałam szeptem.

-Czy Ty kiedyś zrozumiesz, żto ja chcę się o Ciebie troszczyć? - kucnął przy mnie, łapiąc za dłonie - chcę się Tobą opiekować, kurde Alex... Przestań być taka samolubna, oddaj mi trochę siebie. Całą siebie - dodał ciszej.

Serce waliło mi jak szalone. Nie wierzyłam w to, co słyszałam. Czy właśnie TEN mężczyzna powiedział... to co powiedział?!
Nic nie odpowiedziałam, tylko przeszywałam jego piękne oczy.

-To chociaż wyjdź za mnie - uśmiechnął się, a ja nie potrafiłam się oprzeć, żeby nie zrobić tego samego.

-Nie ma mowy - zaśmiałam się.

-Jesteś okropna - zmrużył oczy - czemu Ty mi to robisz?

Była tylko jedna, jedyna odpowiedź, nad którą się nie zastanawiałam.

-Bo Cię kocham.

-A ja Ciebie.

Uśmiechaliśmy się do siebie jak chorzy. Pochyliłam się delikatnie, chcąc go pocałować. Po chwili pocałunku Shannon stracił równowagę i ciągnąc mnie za ręce upadł do tyłu. Pomimo bólu, czułam się wspaniale.
Leżeliśmy ze splecionymi w dziwny sposób nogami, śmiejąc się z siebie wzajemnie.
Dzieci - pomyślałam.

|*|
Wbrew pozorom, cała akcja ze szpitalem nie dzieje się na przestrzeni zaledwie dwóch-trzech dni, a Alex nie została cudownie <-- uzdrowiona. Mam nadzieje, że nie odnieśliście takiego wrażenia. 
+ przepraszam za odstępy, ale kiedy edytuję ten rozdział, wszystko jest w porządku, a dodaje się inaczej...
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz