niedziela, 2 marca 2014

rozdział trzydziesty szósty


Ekran trzymanego na kolanach laptopa nie był za bardzo stabilny, gdyż przeziębienie dawało się we znaki. Co chwile kichaliśmy na zmianę, tonąc w stercie zasmarkanych chusteczek. Tak, razem z Shannonem zdychaliśmy rozłożeni przez cholerne choróbsko, po tym, jak śpiąc w grudniową noc na dachu samochodu, złapał nas nad ranem deszcz. Tak więc trzeci dzień nic nie robienia mijał nam na wspólnym oglądaniu filmu, ale jak już mówiłam, nie należało to do najprostszych czynności.
Przyszła moja kolej na zaopatrzenie nas w kolejną tonę chusteczek, więc zeszłam na dół, grzebiąc w małej komórko-spiżarce obok kuchni. Trochę zajęło mi znalezienie naszego wybawienia, kiedy nagle usłyszałam zbliżające się głosy Tomo i Emmy. 
-Od wczoraj macie próby, a Shannon leży z Alex całymi dniami w pokoju - mówiła zdenerwowana.
-Wiesz, że nieźle go rozłożyło.
-Tak - powiedziała dobitnie blondynka - bo kto normalny śpi w grudniu na dachu auta?! 
-Nikt normalny. Więc Shanny idealnie pasuje do tej zagadki - zaśmiał się Chorwat. 
-Tomo, poważnie, niedługo wracacie w trasę, cholera, totalna nieodpowiedzialność. 
-Halo, pani dorosła, wyluzuj trochę. To tylko parę dni - żartował mężczyzna. Znów problemy Emmy... poważnie zastanawiałam się, czy ona zajmuje się czymkolwiek innym niż zespołowym życiem chłopaków. Doszłam też do wniosku, że zajęła pierwsze miejsce na mojej liście pracoholików - spadłam na drugie. 
Złapałam dwa kartoniki chusteczek i wyszłam im na spotkanie. 
-O proszę, to wy jednak czasami wychodzicie? - zaczęła sarkastycznie Emma. 
-W ostateczności. Tomo ma dzisiaj wolne, wiesz, nie chcemy problemów. Niewolnictwo oficjalnie zniesiono w XIX wieku, więc... 
Nie skończyłam, bo Brodacz rzucił we mnie małym, lekko wilgotnym ręcznikiem, wcześniej przewieszonym przez jego ramię.
-Po prostu się o was troszczę, ale teraz możecie mi najwyżej possać. Niech tylko usłyszę jedno ' Tomo, wirtuozie nasz i wodzu wspaniały, byłbyś tak miły i zrobił nam swojego popisowego rosołku?' Skończyło się. 
-Aha! - odrzuciłam ręcznik gitarzyście - zawsze się tak do Ciebie zwracamy, bez wątpienia. 
Śmialiśmy się chwilę, a ja przygotowałam temu kawopijcy ulubiony gorący napój. Kiedy powoli, w czarnych, dopasowanych dresach i z rozczochranym kokiem na głowie człapałam w stronę schodów, usłyszałam głos Emmy: 
-To niech zdrowieją szybciej. Musicie mieć próby, a niewiadomo w jakiej formie jest Shannon. 
-O. Gwarantuję, że jest w doskonałej formie! - odpowiedziałam menadżerce, puszczając jej oczko. Ona wywróciła tylko oczyma i wyszła na zewnątrz, szukając biednego Jamiego, który pewnie za coś oberwie. Razem z Tomo przybiliśmy sobie piątki, a następnie spojrzałam na niego szczenięcym wzrokiem. 
-Nie, o nieee, nie nie nie! 
... (moja niezawodna sztuczka)
-Z pietruszką czy bez? - spytał bezsilnie.
-Z. I żeby był taki pyszniutki jak ostatnio - wyszczerzyłam się.
-Nie ma Cię tu, terrorystko - rzucił, wiążąc na pasie kuchenny fartuch ze wzorem męskich przyrodzeń. 
*
-Czy to kawa? Cholera, mogę Cię zatrzymać? - oderwał się od laptopa i podniósł na mnie wzrok spod wielkiego kubka. 
-Małe szanse Panie Leto - rozłożyłam ręce i rzuciłam się na łóżko koło niego. 
-Nie masz już wyboru, kochanie - położył swoją dłoń na mojej talii, miejscu, którego mój krótki, różowy top z kotem nie zasłaniał. 
-Mam, zawsze mam - odgrywałam się. 
-Tak nie za bardzo - wskazał na mój palec, gdzie dalej widniały ślady markera. Prychnęłam tylko, na co on trochę niezdarnie przyciągnął mnie do siebie. Położyłam jedną nogę pomiędzy jego, a Shannon zaczął powoli dotykać moich pleców pod materiałem koszulki.
-Krótki top i brak stanika? - usłyszałam jego zachrypnięty głos, i mimo choroby, brzmiał seksownie jak zawsze. 
-No co? - przygryzłam wargę, delikatnie się uśmjechając.
-Nawet zasmarkana jesteś cholernie seksowna, mała terrorystko. 
Właśnie w tamtym momencie kichnęłam i w ostatniej chwili złapałam za chusteczkę. 
-Pewny jesteś? - zaśmiałam się. Shann przytaknął i kiedy ja smarkałam w najlepsze, on wtulał się w mój brzuch. Wiem co myślicie, że to odrobinę ohydne? Absolutnie nie, bo dla mnie to było urocze. Mój chory Shannon, z zaczerwienionym od chusteczek nosem, pijący kawę co dwie godziny, kichający co chwilę. Ekhem, mój narzeczony... Dalej nie pojmowałam powagi tego słowa i jakby nie patrzeć, zobowiązania. Ale nie miałam na to czasu, byłam zajęta byciem szczęśliwą (w końcu, do cholery)
*
Zostało siedem dni do sylwestra, a co się z tym wiązało, mojego bliskiego rozstania z Shannonem. Ja dalej chodziłam lekko zasmarkana, ale na szczęście perkusista mógł brać udział w próbach, co niezmiernie ucieszyło panią menadżerkę. Jeśli nie podglądałam chłopaków, kiedy grali razem znane mi utwory, każdą chwilę spędzałam z Vicki. Byłyśmy naprawdę blisko, a ja czerpałam z tego garściami. Czasami Shannon miał mi za złe, że spędzam więcej czasu z nią niż z nim, ale to oczywiście była nieprawda, po prostu starszy Leto był zazdrosny. I nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, bo kiedy ostatnio poszliśmy wszyscy razem do klubu, nie pozwalał mi rozmawiać z nikim obcym, nie mówiąc już o tańczeniu. Z jednej strony odbierałam to pozytywnie i nie powiem, odrobinę mi to schlebiało, ale ostatecznie pokłóciliśmy się o to i nie odzywaliśmy do siebie przez całe pół dnia. 
*
Tomo i Vicki wrócili do swojego mieszkania a Jared z Jamiem pojechali nie wiadomo gdzie. Byliśmy sami, a na zegarze wybijała 19. Shannon grzebał coś w swoim laptopie, a ja czytałam książkę. Dookoła było cicho i nikt nikomu nie przeszkadzał... idealnie. Leto co chwilę posyłał mi głupkowate spojrzenia, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Wreszcie po 20 minutach bezsensownych zabaw leżeliśmy na kanapie, kończąc małą bójkę. Wydawało mi się, że moja gwiazda jest w dobrym humorze, więc postanowiłam zapytać o coś, co od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju. 
-Powiesz mi, co się stało Mandy? 
Shannon zrobił wielkie oczy i odpowiedział, że z tego co mówiła, miała mały wypadek na rowerze. Trwaliśmy chwilę z ciszy, która musiałam przerwać.
-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - spytałam z lekkim wyrzutem. 
-Powiedzieć? Czego? - unikał mojego wzroku.
-O co chodzi z Mandy.
-Teraz wiesz tyle, co ja, czyli dokładnie to, co sama mi powiedziała - zaczął się odrobinę kręcić w miejscu. 
-Pamiętasz, czego nie znoszę? 
-Zaczynając od Emmy, kończąc na niedoprawionym  jedzeniu i zbyt słodkich sokach? - uśmiechnął się.
-Nie, kiedyś powiedziałam Ci, że nienawidzę kłamstwa.
-Pamiętam, skarbie - odpowiedział spokojnie, po czym złożył na moim czole delikatny pocałunek. Wstałam szybko i nie mogąc już wytrzymać miliona pytań i teorii, w końcu zaczęłam:
-Dlaczego nie mówisz mi prawdy? Czemu mnie okłamujesz? - wydusiłam z siebie z trudem. 
-Co? Alex, o co Ci chodzi? - spojrzał na mnie, stając obok kanapy. 
-Znam historię Mandy, nie tę od Ciebie. Nie mówiłeś mi, w porządku, nie chciałam się dopytywać, ale sam zmyśliłeś pasującą wersję. 
-O czym Ty do cholery mówisz? - widziałam, jak w jego oczach pojawiła się odrobina strachu. 
-Shannon, po prostu mnie okłamałeś. Nigdy nic od Ciebie nie chciałam, o nic wielkiego nie prosiłam, tylko o to, żebyś mówił mi prawdę - każde słowo wypowiadałam z trudem, bo wcale nie chiałam prowadzić tej rozmowy. 
-To nie jest tak... Cholera, Alex, nie rozumiesz - zaczął się tłumaczyć. 
-To mi wytłumacz! - krzyknęłam. 
-Naprawdę chcesz wiedzieć, że prawie zabiłem człowieka? Poza tym, kto Ci o tym powiedział? Jared, tak? Zabiję tego kutasa! - przeczesywał ręką włosy, przestępując z nogi na nogę. 
-Naprawdę Shannon? To jest najważniejsze? Kto mi powiedział? - przemilczałam to, że okłamanie mnie kompletnie go nie obeszło. 
-Alex - podszedł do mnie i złapał za dłonie - to było dawno temu, kilka lat. Nie mówiłem Ci, bo chcę, żebyś czuła się ze mną bezpiecznie, żebyś się nie bała - mówił bardzo szybko, chcąc wszystko wyjaśnić. 
-Wiesz, że tu nie chodzi o to, jak to się stało, po prostu mnie okłamałeś - mówiłam spokojnie, i sama się sobie dziwiłam. 
-Wiedziałem, że jak o wszystkim się dowiesz, będziesz chciała o tym rozmawiać, zaczniesz zadawać pytania, a wtedy będę musiał powiedzieć Ci o wszystkim - gadał jak nakręcony - o tym, że nie byłem wtedy sobą, o tym, że to miała być dobra zabawa, że byli tam też inni. O tej imprezie, gdzie jak zawsze było zioło. O tym, że ćpałem za każdym razem, kiedy miałem okazję i to właśnie przez prochy stało się to, co się stało...
Cisza, a Shannon porusza tylko ustami - to obraz, jaki miałam przed sobą w tamtym momencie. A zaraz następny, pojawiający się jak sceny z głupiego filmu...
-Narkotyki?
Cisza. 
-Jakaś trawka, koka, cokolwiek? 
Znów nic.
-Shannon...!
-A, co? Nie, żadnych narkotyków. A Ty? - spojrzał na mnie opiekuńczym wzrokiem. 
-Kiedyś, po śmierci rodziców, no wiesz...
Odepchnęłam go od siebie i pobiegłam do przedpokoju. W biegu złapałam kurtkę i ubrana w zwykłe, jeansowe rurki i czarną bokserkę wyleciałam z domu. Miałam na sobie białe trampki, których sznurówki plątały się jedna z drugą. Leto wybiegł za mną, co chwile mnie nawołując. Wreszcie mnie dogonił i mocno złapał za rękę. 
-Co Ty robisz?
-Shannon, puść mnie! - wyrywałam się, ale mężczyzna był silniejszy. 
-Alex...
-Co? Czego Ty ode mnie chcesz? - mówiłam z trudem, zmęczona biegiem. 
-Nie idź nigdzie. Chodzi o te narkotyki? Zrozum, ja... 
-Co Ty? Znowu chciałeś mnie chronić czy teraz wymyślisz coś lepszego? 
-Ale to prawda! 
-Coś Ci nie poszło. Trzeba było wykluczyć kłamstwo ze swoich planów. 
-Kurwa, Alex ja Cie kocham - powiedział zrezygnowany, a mnie jakieś cholerstwo ścisnęło za serce.
-Gówno mnie to obchodzi - zmusiłam się do najbardziej chłodnego tonu, na jaki było mnie stać. Wypowiadałam te słowa patrząc mu prosto w oczy, nawet nie mrugnąwszy i już go/siebie za to nienawidziłam. Wyszarpałam się z jego uścisku i nie oglądając się, ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie idę, kompletnie nie znałam okolicy i wiedziałam, że włóczenie się późnym wieczorem po wielkiej metropolii nie jest najlepszym pomysłem. Ale nie myślałam o niczym innym, tylko o znalezieniu się jak najdalej od Shannona. Chciałam tylko jednego, pierdolonej szczerości, czy to naprawdę tak dużo? Szturchana przez przechodniów stawiałam bezmyślnie krok za krokiem, ocierając kilka łez, które popłynęły dopiero teraz. 
*
Razem z Tomo jechałam do jego mieszkania. Po drodze mieliśmy zgarnąć Vicki, która właśnie kończyła pracę. Przeciskaliśmy się przez Miasto Aniołów, wspólnie odśpiewując piosenki guns 'n roses, zwracając na siebie uwagę mijających nas samochodów. W oczach miałam łzy, które wywołał oczywiście Tomo, poprzez swoje beznadziejne żarty. Na szczęście Vicki uodporniła się na specyficzny humor swojego męża i nie tak łatwo się poddawała. Nie wiedziałam jak to możliwe, że w tak szybkim czasie potrafiłam się otworzyć na nowych ludzi. Zawsze miałam z tym problem a przy tej bandzie czułam się wyśmienicie. Był czas na poważne rozmowy, imprezę i mnóstwo niedorzecznych żartów. Oni znali się od lat, a ja miałam wrażenie, że wszyscy znamy się od zawsze. Shannon, Tomo, Vicki, Jamie, Jared i nawet Emma - powoli zaczęli zastępować mi rodzinę, która ostatnio składała się tylko z Jonni i małego człowieczka wewnątrz niej.
*
Niepotrzebnie przypominając sobie o moich przyjaciołach, dalej kroczyłam po nieznanych mi ulicach. Wszyscy wkoło się spieszyli, śmiali i przeklinali, głośno rozmawiając przez telefon. Jedyne co miałam to paczka fajek, która pustoszała w niepokojącym tępie. Nawet nie wzięłam komórki więc mój pomysł, żeby zadzwonić po Jamiego okazał się niewykonalny. Po jakiejś godzinie błądzenia po 'świecie miliona świateł' zdałam sobie sprawę, że za cholerę nie wiem gdzie jestem, a co gorsza nie mam pojęcia jak wrócić do domu. Weszłam więc w przypadkową, boczną uliczkę i przysiadłam na chodniku, podkulając kolana pod brodę. Owinęłam się szczelnie jeansową kurtką i zmrużyłam powieki. Przed oczami od razu pojawił się obraz Shannona, który trzy razy powtarza, że nigdy nie brał narkotyków, a następnie ja, kretynka, która mu uwierzyła. Proszę? Jaka kretynka? Po prostu mu ufasz - mówiła do mnie brunetka z długimi falami i zielonymi oczyma. Przestań się mazać, ludzie od zawsze kłamali - 'mnie' - przerwałam sama sobie - i nigdy nie zaniedbają tej sztuki. A Ty dobrze wiesz, dlaczego to robił. Nie wyśmiewaj jego banalnego 'chciałem Cię chronić' bo wiesz, że tak właśnie było. Zachowujesz się jak dziecko - karciłam sama siebie - uciekasz nie wiadomo gdzie jak wielce zbuntowana nastolatka, pozostawiając problem. Weź się w garść, porozmawiaj z nim! 
Cała się trzęsłam. Byłam zdenerwowana, a poza tym chłód kostki brukowej przenikał materiał moich spodni. Wyciągnęłam paczkę, w której znajdowały się ostatnie dwie szlugi. Wznieciłam ogień w zapalniczce i odpaliłam jedną. 
-Mogę? - usłyszałam zaa siebie. 
Odwróciłam się pospiesznie i ujrzałam sylwetkę dość niskiego mężczyzny. Normalnie ze strachu zabrakłoby mi powietrza, ale w tamtej chwili naprawdę miałam to gdzieś. 
-Jasne - posłałam nieznajomemu beznamiętny uśmiech. Przyglądał mi się, śledząc ruch mojej dłoni, w której spoczywał papieros. Właśnie odbywałam wewnętrzną walkę zastanawiając się, czy odstąpić towarzyszowi ostatnią szlugę, bo widziałam jego trzęsące się ręce. 
Siedzieliśmy w ciszy, każde z nas zajęte było swoją osobą i problemem, który jak to zazwyczaj bywa, miał okazać się końcem świata. Po chwili młody chłopak wyciągnął malutki woreczek z białą zawartością. 
-Pozwolisz? - podniósł małą torebeczkę. Patrzył mi w oczy. Niby normalna czynność w kontakcie z drugą osobą, ale nigdy nie zapomnę tego wzroku. Strach, pragnienie, strach, wyczekiwanie, strach a na koniec obojętność zmieszana ze strachem. 
-Skoro ja ufam Ci na tyle, żeby siedzieć z Tobą w środku nocy w tej ciemnej uliczce, to Ty też możesz mi zaufać - posłałam mu delikatny uśmiech, a on przystąpił do swojej powinności. Dlaczego widziałam na jego miejscu Shannona sprzed kilku lat?
|*|
Dziękuję tym paru osobom, które czytają moje bzdury i za każdym razem komentują. Naprawdę wielkie dzięki! Ale to nie znaczy, że możecie przestać, czekam na więcej opinii! ;) 
Chciałam przeprosić za dłuższą niż zazwyczaj przerwę, ale wypadł mi 'mały' wyjazd do Berlina :D 
P.S: Nie śpimy po nocach, jutro wyglądamy jak zombii w szkole, ale trzymamy kciuki za Jareda, należy mu się! 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz