piątek, 2 maja 2014

rozdział pięćdziesiąty drugi


Wpatrywałam się w średniego wzrostu mężczyznę, który stał dosłownie pośrodku alejki między rzędami krzeseł. Miał na sobie jeansy, swoje ciężkie, czarne buty i szarą bluzę. Jego włosy były jak zawsze w nieładzie, i dłuższe niż ostatnio, natomiast oczy przysłaniały jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, z którymi nigdy się nie rozstawał. Zdałam sobie sprawę, że mikrofon na mównicy był włączony, a ja praktycznie prosto do niego wykrzyczałam  dość nietypowe imię mojego chłopaka, a jednocześnie perkusisty jednego z popularniejszych zespołów. Zakryłam usta dłonią a kilkanaście osób zwróciło głowy, podążając za moim nieoderwalnym wzrokiem. Shannon od razu dał nura w tłum, znikając z pola widzenia. Mi natomiast zajęło zdecydowanie za dużo czasu zanim się otrząsnęłam i odebrałam gratulacje od innych wykładowców. Kiedy uścisnęłam dłonie ze wszystkimi według schematu, niemal zbiegłam ze sceny i pospiesznie zajęłam swoje miejsce. W głowie miałam tylko jedno: Shannon. Przyjechał, zdążył, jest, widział mnie! Byłam taka szczęśliwa. Czułam się, jakbym dostała najlepszy prezent na gwiazdkę, a świecące słońce i tak nie popsuło mi tego przekonania. Podczas kiedy kolejne osoby występowały przed rektorem, ja oglądałam się za siebie, chcąc zlokalizować swojego chłopaka, jednak nie było to proste. Zastanawiałam się nawet, czy po prostu mi się nie przywidziało. Natomiast z Jonni co chwilę posyłałyśmy sobie pytające spojrzenia. Po chwili wśród zalegającej ciszy od czasu do czasu przerywanej oklaskami, zabrzmiał dobrze mi znany dźwięk smsa. Zmrużyłam oczy i gestem rąk dawałam innym do zrozumienia, że nie wiem, jak to się stało, bo przecież wyciszałam telefon, o czym oczywiście zapomniałam. To była widomość od Shannona:
|*|
Namiot z przekąskami, dwie minuty, inaczej wracam do Europy.
|*|
Zła na siebie, podniosłam się błyskawicznie z miejsca i bokiem przeszłam przez chyba miliony miejsc zajętych przez absolwentów. Kail i Jonni pomachali mi z trybuny ustawionej po boku a ja odpowiedziałam tym samym, dodając duży uśmiech. Cała gala odbywała się za budynkiem uczelni, więc wszechobecna trawa, chociaż idealnie pielęgnowana, i tak utrudniała mi bieg w szpilkach. Przed sobą miałam trzy namioty o różnych wielkościach, ustawione koło siebie, ale bez problemu wypatrzyłam swojego muzyka obok najmniejszego z nich. Chciałam znaleźć się przy nim jak najszybciej a rozpościerający się wszędzie teren nie nazwałabym najprostszym do pokonania w moim obuwiu, więc nie myśląc długo, zdjęłam buty i trzymając je w dłoniach niemal biegłam w stronę miejsca z przekąskami. Zmęczenie, które powinnam była wtedy odczuwać zastąpiła ogromna radość i podekscytowanie. Kiedy byłam już całkiem blisko stanęłam za szerokimi barkami mężczyzny i poklepałam go lekko dłonią w ramię. Natychmiast się obrócił i nic nie mówiąc przyciągnął mnie do siebie, chowając w swoich ramionach. Objęłam go szczelnie, owijając ręce wokół jego pleców, natomiast on jedną dłonią przywierał moje ciało do swojego, drugą natomiast gładził moje łopatki i włosy. Wreszcie po chwili odsunęliśmy się od siebie i nie wyrażając żadnych emocji studiowaliśmy swoje oczy. Wyciągnęłam przed siebie dłoń, którą on natychmiast złączył ze swoją.
-Shannon – powiedziałam cicho, nie wierząc w to, że wreszcie, po tej wieczności widzę go przed sobą. Brunet nie mówiąc nic złapał mnie w talii i jednym ruchem podniósł. Zaplotłam nogi w jego pasie a on trzymał mnie mocno.
-Cześć księżniczko – powiedział, posyłając mi uśmiech ten uśmiech ten wspaniały tylko dla mnie uśmiech Zapomniałam, że to dzień, w którym kończę studia, teraz był to dla mnie dzień, w którym znów widzę swojego chłopaka. Zdjęłam mu z oczu okulary i ujrzałam wspaniały kolor jego tęczówek. Jak zawsze nieskazitelny, który sprawiał, że nie chciało się przestać na nie patrzeć.
-Nie jesteś gwiazdą, tylko moim Shannonem – uśmiechnęłam się, a on dał mi buziaka w nos.
-Jedno nie wyklucza drugiego – puścił mi oczko a ja pominęłam ten gest, który od zawsze mnie wkurzał, bo wiedziałam, że często robił to do fanek, którą de facto byłam. Wtuliłam się w jego szyję, a jego głowa powędrowała między moje włosy i po chwili poczułam wydychane przez nos powietrze, które przedzierało się przez brązowe fale i docierało do skóry na mojej szyi.
*
-Chyba ktoś tu tęsknił – przerwałem przyjemną ciszę, stawiając Alex na ziemi.
-Nie, raptem pół roku, kretynie – zaśmiała się, ponownie wtulając się w mój tors. Widzieliśmy się od jakiś pięciu minut, a ona ani na chwilę się ode mnie nie odkleiła, za co byłem jej bardzo wdzięczny. Sam nie potrafiłem utrzymać dłoni z dala od jej ciała, i nawet najprostsze bawienie się jej falami sprawiało mi ogromną radość.
-A jednak nie stałaś się ckliwa, a już się martwiłem – zaśmiałem się, kiedy uderzyła mnie lekko w ramię.
-Jeszcze tego by brakowało – zmrużyła oczy, a na jej nosie powstały urocze zmarszczenia. Kiedy przyglądałem się jej uważnie chcąc na nowo utrwalić sobie jej nieskazitelny wygląd, zauważyłem dwie blizny. Jedna na żuchwie, druga natomiast rozciągała się od okolic kącika oka, do końca nosa. Już ich nienawidziłem. Nie chodziło o wygląd Alex, bo ona jak zawsze wyglądała wspaniale, po prostu przypominały mi one o tamtym wieczorze, kiedy się pokłóciliśmy, a ona wybiegła z domu przeze mnie.
-Nie wierzę, nawet teraz mnie nie słuchasz… - przewróciła oczami.
-Słucham, po prostu trochę się zamyśliłem. I przestań gadać, bo teraz moja kolej. Chciałbym Pani pogratulować dyplomu, Pani Batch – uśmiech wpełzł na jej twarz, rozpromieniając ją jeszcze bardziej. –Jestem z Ciebie cholernie dumny! – ponownie przyciągnąłem ją do siebie, zamykając w uścisku.
-Powinieneś, jestem jedną z dwóch najlepszych absolwentów – podniosła dziarsko głowę do góry, wypinając klatkę piersiową. Nie mogłem się powstrzymać i dźgnąłem ją lekko w brzuch, na co zaraz stała się o dziesięć centymetrów niższa. Pochyliła głowę, udając smutną, ale ująłem delikatnie jej podbródek i uśmiechnąłem, co zawsze działało, bo po chwili i ona pokazała zęby w pięknym uśmiechu.
-Miło, że zdążyłeś – powiedziała cicho, stojąc na palcach, bo wysokie buty rzuciła gdzieś na trawę.
-Przecież obiecałem – kolejny uśmiech powędrował do najpiękniejszej kobiety na świecie, która jest moja. Jednocześnie wzrosło we mnie okropne uczucie, którego nie mogłem wyzbyć się przez ostatnie miesiące. Teraz jednak jeszcze bardziej się nasiliło, kiedy widziałem, jaka Alex jest szczęśliwa -i chociaż dziwnie przyznać mi to przed samym sobą- z mojego właśnie powodu. Nie chciałem jej okłamywać, bo to kolejna złożona przeze mnie obietnica, ale nie chciałem zniszczyć tego, z czego mogłem się cieszyć, stojąc z nią twarzą w twarz. Moje serce wypełniało poczucie szczęścia i zawodu i nie miałem pojęcia co z tym zrobić.
-Wiem, ale nie miałam pewności, czy jednak używasz mojego prezentu – kontynuowała, a ja miałem w głowie jeden cel, z którym i tak już za długo czekałem odkąd do mnie podeszła.
-Przestań gadać. Pocałuj mnie – wypowiedziałem, i może zabrzmiało to tanio czy desperacko, właśnie tego wtedy potrzebowałem. Wiedzieć, że wciąż mnie kocha, chociaż to bolało, że jestem jej potrzebny.
*
Chociaż zazwyczaj to ja wypowiadałam podobne rzeczy, w tamtej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Znów podniosłam się na palcach, delikatnie składając pocałunek na ciepłych i miękkich ustach Shannona, który z czasem desperacko się pogłębiał. Po chwili jego dłonie błądziły po moich plecach, kiedy ja bawiłam się jego dłuższymi włosami. Pociągałam za nie co chwilę, nie zapominając o języku, który wtedy spragniony był języka Shannona.
Chociaż nie staliśmy razem długo, z oddali dobiegły mnie głośne szmery i zdałam sobie sprawę, że nadszedł koniec ceremonii. W jedną rękę złapałam buty, które zamierzałam założyć pod koniec swojego biegu, w drugiej natomiast trzymałam dłoń Shannona, co do której miałam podobne zamiary. Biegliśmy razem przez niedługi odcinek, trzymając się za ręce, a śmiech utrudniał nam złapanie oddechu. Kiedy byliśmy już przy zaczynających się rzędach gości dałam Shannonowi szybkiego buziaka i włożywszy szpilki w podskokach udałam się na swoje miejsce, zakładając na głowę naszą śmieszną, studencką czapkę, która niedługo po tym, wydawała mi się dotykać chmur z setkami innych, w tym samym kolorze. Rozległa się burza oklasków i podleciałam do znajomych z roku, których nie powinnam była już tak nazywać, przytulając się z nimi i wymieniając ogromnymi i jak najbardziej szczerymi uśmiechami.
Kilkanaście minut później razem z Shannonem, Jonni, Kailem, Kate i Brianem staliśmy wśród innych w namiocie głównym, gdzie znajdowały się długie stoły z przeróżnymi daniami. Obok nich ustawione były mniejsze, na których znaleźć można było orzeźwiające napoje.
-Jedna dla Ciebie – Shannon wrócił z tacką kaw, które wręczył nam po kolei, mnie zostawiając na koniec. Podziękowałam uśmiechem a następnie upiłam łyk gorącego płynu. Brunet standardowo stanął za moimi plecami i jedna ręką objął mnie w pasie, utrzymując bardzo niewielką przestrzeń między naszymi ciałami.
-Myślałem, że od dawna jej nie pijesz – szepnął mi na ucho.
-Musiałam zmienić nawyk. Praca nie dawała mi wyboru – odpowiedziałam smutnym tonem, chociaż powrót do codziennego wypijania kilku kaw dziennie wcale nie był zły.
-A nawet nawyki – wtrącił się Kail z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.
-Musiałam rzucić fajki – przyznałam się niechętnie, bo nie raz miałam dużą ochotę poczuć tytoniowy dym. –Nie na darmo nazywam Joela małym terrorystą.
-Ja mogłam odstawić picie, to Ty spokojnie odpuścisz palenie tego gówna – uśmiechnęła się Jonni, a kiedy spojrzałam na Shannona widać było, że spodobały mu się zmiany.
-Nie ciesz się tak, ja tu cierpię, halo – zrobiłam smutną minę – wygrzebali każdą paczkę z moich schowków.
-Będę  musiał im podziękować, przedłużyli Ci życie, matołku – odchylił dłoń z filiżanką, tak żeby swobodnie dać mi buziaka, co dla mnie było bardzo przyjemne, jednak nie wszyscy tak to odebrali.
-Dobra, to Wy się tu dalej ślińcie jak nastolatki, a my poszukamy czegoś konkretniejszego do jedzenia, a nie same sałatki – rzucił Kail, podchodząc z pozostałą trójką do stołów.
-Widzisz, zachowujesz się jak smarkacz – naśmiewałam się z Shannona, który odstawił puste filiżanki na tacę przechodzącego kelnera.
-Ja? To Ty nie przestajesz się na mnie gapić.
-Nie kpij – przewróciłam szybko oczyma –Myślałam, że przez ten czas miałeś chwile refleksji nad swoimi głupimi żartami, ale jak widzę to tylko marzenia biednej w swoim żywocie dziewczyny perkusisty…
-Ty raczej też próżnowałaś z tymi sprawami – zaśmiał się, kiedy przyjmował lekkie uderzenia w klatkę piersiową. Po chwili znów stałam wtulona w jego tors, pokryty szarą bluzą. Wyglądał tak zabawnie! Wiedziałam, że prawdopodobnie przyjechał prosto z lotniska, więc nie zdążył się nawet przebrać, ale tak zupełnie nie pasował do wszechobecnych garniturów czy specjalnych kreacji pań, ale to tylko potwierdziło jego charakter.
-Z czego się śmiejesz? – spytał, splatając nasze dłonie.
-Z Ciebie – odpowiedziałam krótko, zaraz tego żałując.
-Wspaniale, a powiesz mi chociaż dlaczego? – zrobił obrażoną minę, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
-Po prostu wyglądasz zupełnie inaczej niż… wszyscy. Ale – dodałam szybko – wolę śmiesznego Shannona niż tych wymuskanych gości – kiedy to powiedziałam zorientowałam się, że właśnie przeszło koło nas trzech, owych ‘wymuskanych gości’. We dwójkę parsknęliśmy śmiechem i nie mogliśmy się uspokoić, aż wreszcie pod koniec otarłam łzę z kącika oka.
-Ale wracając do wyglądu, to nie wiem dlaczego wciąż mnie to zaskakuje, ale Ty wyglądasz pięknie. I gdyby był tu jakiś wolny namiocik…
-Shannon – skarciłam go, śmiejąc się przy tym z jego braku wyczucia.
-Dziwisz się, jakbym nie widział Cię całe cholerne pół roku – wypowiedział to, jakby to była najbardziej oczywista rzecz i kiedy trochę się nad tym zastanowić, mógł mieć rację. Uśmiechnęłam się do niego kiwając z niedowierzaniem głową, całując go w kącik ust. I chociaż dookoła były dziesiątki ludzi, Shannon przyciągnął mnie do siebie i ułożył swoje wargi na moich, po czym wsunął powoli język, drażniąc moje podniebienie. Po chwili nasz pocałunek stał się naprawdę namiętny i gdyby nie kaszlnięcie obok nas, nie skończylibyśmy tak szybko. Oderwaliśmy się od siebie, a następnie oblałam się rumieńcem, ponieważ ów dźwięk pochodził od…
-Profesor Wincher, wykładowca Panny Batch– przedstawił się, podając dłoń brunetowi, który znów znalazł się za moimi plecami, jedną ręką obejmując mnie w talii.
-Shannon Leto, narzeczony, już niedługo, Panny Batch – uścisnął dłoń Winchera a ja analizowałam potrzebę, jaką musiał odczuć, wypowiadając końcówkę swojej wypowiedzi.
-A więc to Pan jest wybrankiem Panny Batch, gratuluję. Czyżbyśmy nie spotkali się już wcześniej?
-Nie sądzę – odpowiedział chłopak niemiłym tonem. Od razu posłałam mu kuksańca w bok, więc poprawił się szybko –Chociaż, to jednak możliwe.
-Wydaje mi się, że mógł nas Pan widzieć na początku roku, gdzieś na uczelni –przypomniał mi się dzień, w którym Shannon przyszedł po swoją czapkę specjalnie na moje zajęcia, wyrywając mnie z nich. Jak dawno to było?
-Ach tak! Ma Pani rację, jak zawsze – zaśmiał się – Teraz rzeczywiście przypominam sobie, że za każdym razem kiedy chciałem porozmawiać z Panną Batch, byliście państwo… w trakcie zbliżenia – znów szczerze się śmiał, w czym zawtórował mu Shannon, ja natomiast zarumieniłam się na słowa profesora. Kolejne paręnaście minut rozmawialiśmy o mojej przyszłości- przeprowadzce i możliwościach na Los Angeles.
-Na koniec, chciałbym Pani serdecznie pogratulować i wreszcie mogę przyznać – przybliżył się, szepcząc mi na ucho – była pani moją ulubioną uczennicą – posłał mi oczko a ja odpowiedziałam szczerym uśmiechem. Na pożegnanie przytuliliśmy się, kiedy to ja dziękowałam mu za lata współpracy. Następnie poprosiliśmy fotografa, aby zrobił nam parę pamiątkowych zdjęć. Jeszcze raz podziękowałam Wincherowi, żeby następne dziesięć minut poświęcić na śmieszne i śmieszniejsze zdjęcia z Shannonem, który nie był tak skrępowany jak ja przyzwyczaił się do takich rzeczy.
Po niecałej godzinie odnaleźliśmy się z Kailem i Jonni i razem wróciliśmy do domu. Rodzicie Jo zabrali małego do siebie, więc kiedy przyjechaliśmy, nikogo nie było. Zgodnie z planem mieliśmy niecałą godzinę żeby przygotować się do imprezy pożegnalnej. Wzięłam szybko prysznic, tym razem nie ulegając prośbom przyjaciółki, aby to ona mogła zrobić to pierwsza. Odświeżona nałożyłam nowy, odrobinę mocniejszy makijaż i założyłam czarne rurki, tego samego koloru szpilki i biały, krótki top. Następnie korzystając z okazji, że Jonni siedziała jeszcze w łazience, wyszperałam z jej szkatułki duży, złoty naszyjnik, do którego dobrałam złotą kopertówkę w kształcie prostokąta.
-Nie masz dłuższej koszulki, prawda? Oczywiście, że nie – Shannon wywrócił oczami i podniósł ręce w geście bezradności. Następnie pożegnał się z Kailem jakimś żartem o kobietach i po chwili znajdowaliśmy się w taksówce, która zawiozła nas pod hotel, w którym  zatrzymała się cała marsowa ekipa.
-Nie musisz wchodzić na górę i ze wszystkimi się witać – zaśmiał się (nerwowo?) Shannon – po prostu poczekaj tu na mnie pięć minut – skradł mi szybko buziaka i trochę zdezorientowana usiadam na kanapie w hotelowym lobby, na jego polecenie. Mój mężczyzna był niezwykle ‘słowny’ i na czas pojawił się na dole w tych samych jeansach i butach. Jedyne, co zmienił to bluza, którą zastąpił ostro wyciętą po bokach czarną koszulką bez rękawów. Kiedy przechodziliśmy przez drzwi podał mi swoją kurtkę, której nie specjalnie potrzebowałam, ale sam zapach był tak wspaniały, że nie zdjęłam czarnej skóry do samego klubu.

Przez cały wieczór wspaniale się bawiliśmy i chociaż Jonni co chwilę wyklinała,  jest dobrą mamą i ani razu nie zajrzała do kieliszka. Z resztą ja też nie zrobiłam ani jednej przerwy na papierosa. Nie widziałam, jak i kiedy dokładnie przestałam palić. Pamiętam dni, w których nie mogłam już wytrzymać bez papierosa w ustach, ale wydaje mi się, że w większości nie miałam na to czasu. Niestety Jo została sama ze swoim postanowieniem, bo jakoś nikt nie zdecydował się na solidarność z blondynką. Dziwiłam się, jak Shannon może nie odczuwać zmęczenia po tak długim okresie koncertowania i podróży, ale przypominam sobie, że w Labie nie na darmo mówi się, że to mistrz imprezy. Przez cały wieczór nie odstąpił mnie na krok, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało, zwłaszcza, kiedy co druga dziewczyna patrzyła na nas z zazdrością. Z resztą, wcale im się nie dziwiłam. Shannon wyglądał wspaniale w tych ciężkich butach, zwykłych spodniach i dopasowanej koszulce, która pod wpływem niewielkiej ilości potu jeszcze bardziej przywierała do jego ciała. I chociaż tyle razy widziałam go bez koszulki, taki widok działał na mnie i nie tylko jak wielki magnes.

Kiedy po północy parkiet był całkowicie zajęty przez (już) absolwentów NYLU, Dj zrobił przerwę, która z początku została wygwizdana, jednak po kilku minutach oklaskom nie było końca. Nie wiem jak, ale właściciele dowiedzieli się, że Shannon jest w klubie i zaaranżowali dla niego występ. Jego trasa z Berksem już dawno się skończyła, więc kiedy perkusista o tym usłyszał był nieźle zaskoczony. Musiałam mu przysiąc, że nic o tym nie wiedziałam, co było prawdą. Na początku wykręcał się, ale w końcu złapał pałeczki w dłoń i to on tworzył utwór, podczas kiedy beat dostosowywał się do jego aranżacji. Impreza od razu nabrała innego tempa, więc razem z Jonni postanowiłyśmy nie tracić ani chwili popisów mojego chłopaka. Dlatego pomimo małego upojenia, tańczyłyśmy razem jak szalone. Z każdą chwilą coraz bardziej podziwiałam swojego mężczyznę, kiedy przyglądałam się jego ruchom. W pewnym momencie poczułam się tak, jak na imprezie, gdzie się poznaliśmy. Wtedy też przyglądałam się jego osobie i pasji, z jaką potrafi ożywić każdy utwór. Od nowa zakochiwałam się w moim Shannonie, kiedy nagle wszystko ponownie ucichło i po chwili usłyszałam znajomy, niski głos:
-Panie i Panowie, bardzo proszę o gorące oklaski dla Alex, mojej dziewczyny, która była najlepszą studentką prawa na całym NYLU!!! – ludzie wiwatowali a moja twarz całkowicie poważnie przypominała buraka. –Kochanie, chodź tutaj – powiedział, a ja zaprzeczyłam szybkim gestem głowy, chociaż wszyscy dodawali mi otuchy, krzykami. Wreszcie ze spuszczoną głową weszłam na podest dla Dj i stanęłam gdzieś z boku, gdzie reflektory mnie nie dosięgały. Jednak ta noc skończyła się tak, jak kiedyś. Wylądowałam na kolanach swojego chłopaka, który bez opamiętania uderzał w bębny, a ja cieszyłam się z takich drobnych rzeczy jak to, że publicznie nazwał mnie ‘swoją dziewczyną’ czy to, że spędzaliśmy ze sobą niezwykły czas w całkowicie zwykłym klubie. Pot zmieszał się z zapachem jego ostrych perfum i to wystarczyło, żebym poczuła się niesamowicie. Nie chodziło o miejsce, czas czy okoliczności. Liczyło się to, że w końcu znów byliśmy razem. Czekałam na to połowę pieprzonego roku i zrobię wszystko co będzie trzeba, żebyśmy byli razem szczęśliwi.

|*|
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz