sobota, 3 maja 2014

rozdział pięćdziesiąty trzeci

Otworzyłam oczy po raz pierwszy od dawna nie będąc budzoną przez dźwięk budzika. Tak wspaniale było nie musieć spoglądać na zegarek w obawie, że mogę się spóźnić, co było u mnie normą. Tamtego dnia nie musiałam lecieć zestresowana do sądu czy biec na kilkugodzinne wykłady, którym poświęciłam parę poprzednich, nieprzespanych nocy. Było zupełnie inaczej. Starałam się zlekceważyć ból głowy, choć nie należało to do najprostszych czynności. Dużo przyjemniejsze było wpatrywanie się w oprawiony dyplom, który stał na komodzie po drugiej stronie sypialni. Przypominał mi o stercie prac, które oddałam i tysiącach godzin, które spędziłam pracując nad nimi, ale z drugiej strony miałam przed sobą długa listę tego, co jeszcze muszę zrobić. Ale to czekało mnie już w zupełnie innym miejscu, na drugim końcu kraju. Jednak najlepsze miałam przy sobie. Shannon leżał na boku, zwrócony w moją stronę. Swoją rękę ułożył wygodnie na moim brzuchu, a od kiedy zaczęłam zwracać na to uwagę stawała się ona coraz cięższa. Wyraz jego twarzy był taki spokojny, że nie miałam serca go budzić, chociaż od czasu do czasu zdarzyło mu się zachrapać. Leżałam jeszcze kilkanaście minut ciesząc się tym, że budzę się w własnym łóżku razem z Shannonem. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo za nim tęskniłam. Sięgnęłam po książkę z małej szafki i zatopiłam się w lekturze, jednak nie dane było mi nacieszyć się w spokoju losami bohaterów, bo mój śpiący książę obrócił się na plecy, w całej okazałości demonstrując swój głos. Nie chciałam go budzić, więc delikatnie nim potrząsałam, ale nie przynosiło to żadnych skutków, i chrapanie nie ustawało. Musiałam zakryć poduszką usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem na jego ‘dźwięki’. Co prawda zazwyczaj po alkoholu chrapał, a ja nie miałam zielonego pojęcia dlaczego czynnik ten tak właśnie na niego wpływał, jednak było to tak komiczne, że co chwilę dopadały mnie salwy śmiechu. Próbowałam obrócić go na plecy, co nie zadziałało, z resztą tak samo jak moje subtelne budzenie. Zdecydowałam się więc na radykalny krok- zatkałam mu dłonią nos. Po kilku sekundach wziął głęboki oddech i otworzył szeroko oczy, siadając. 
-No w końcu! – zaśmiałam się, patrząc na jego zdezorientowaną minę. Przejechał dłonią po twarzy zatrzymując się na wysokości oczu. 
-Która godzina i dlaczego tak wcześnie mnie obudziłaś? 
-Nie wiem i to Ty obudziłeś mnie swoimi chrapami – broniłam się, siadając przed nim po turecku. Miałam na sobie dresowe shorty i szarą koszulkę- nic specjalnego. 
-Przecież ja nigdy w życiu nie chrapałem i nie krzycz tak – poprosił, łapiąc się za głowę. Schyliłam się i z dywanu podniosłam butelkę wody –Znaj moją dobroć – rzuciłam plastikową butelką, którą ledwo złapał. 
-Niech Ci się za to wiedzie, dobra kobieto – uśmiechnął się i odkręcił zakrętkę. –Chwileczkę, dlaczego jest tylko połowa? 
-Tak jakby bawiliśmy się wczoraj razem – zmrużyłam oczy, a on starając się śmiać jak najciszej, upił połowę zawartości. 
-A wyobraź sobie, że ja z bolącą głową od pół godziny wysłuchuję Twoich chrapów. 
-Ja nie – upił kolejny, duży łyk – chrapię, skarbie. 
-Tak, a Tomo wcale nie jest najbardziej zarośniętym Chorwatem w Ameryce. Weź Ty się zastanów – postukałam palcem w swoje czoło, możliwie jak najlżej. Shannon zrobił śmieszną minę, która chyba miała być straszna i przyciągnął mnie do siebie. Siedział po turecku, do połowy okryty kołdrą oczywiście spał bez koszulki, no bo dlaczego nie wystawiać mojej siły woli na próbę?? 
-Nie, zostaw mnieee – próbowałam uciekać, ale obiema rękoma złapał mnie w pasie i bez większych problemów usadził sobie na nogach. 
-Najpierw – okręcił mnie, tak, że mogłam opleść jego pas swoimi nogami, siedząc naprzeciwko niego – odwołaj to, co powiedziałaś. 
-Ale co? 
-Nie chrapię – powiedział poważnym tonem. 
-Skarbie – zaczęłam powoli, zarzucając ręce za jego szyję – jesteś największym – podkreśliłam głośniej, na co od razu się skrzywił – chrapaczem w całym Nowym Yorku! 
Kolejne kilka minut szamotaliśmy się na materacu wśród latającej wszędzie pościeli, starając się nie myśleć o bolących nas głowach. Wreszcie doszliśmy do porozumienia, chociaż Shannon dalej trzymał poduszkę w gotowości. 
-Jeśli pęknie mi dzisiaj głowa, to  tylko przez Ciebie – zrobił smutną minę. 
-Nie dramatyzuj, kawa wszystko załatwi – posłałam mu uśmiech, który natychmiast odwzajemnił na wieści o naszym ponownie wspólnym ulubionym napoju. Przez moment spoglądał na mnie nic nie mówiąc i po chwili kiwnął głową dając znać, żebym się zbliżyła. Zrobiłam to i siedziałam na kolanach tuż przed nim. 
-A gdzie moje powitanie? – otworzył oczy ze zdziwienia. Odpowiedziałam tym samym, więc wskazał na swój policzek, wychylając go w moją stronę. Zaśmiałam się, ale nic nie stało na przeszkodzie od zaczęcia dnia w ten właśnie sposób. Przybliżyłam się bardziej i radosnym tonem powiedziałam:
-Dzień dobry – po czym z uśmiechem połączyłam na krótką chwilę nasze usta. –Za to robisz kawę, chłopcze.
-Słodka Alex, taka naiwna… - nie zdążył dokończyć, bo właśnie zaczęła się kolejna ‘bitwa w pościeli’ zainicjowana przeze mnie. 
-Czy szalone nastolatki mogłyby się opanować? Rodzice właśnie przywieźli Joela i lepiej, żeby spał, bo płacz dziecka nie za bardzo nadaje się na kaca – nie wiadomo skąd w drzwiach pojawiła się Jonni, z zaspanym wyrazem twarzy. Wyglądała całkiem… zdrowo, a na pewno nie tak, jakbym mogła się tego spodziewać po całonocnej imprezie. Ostatni raz uderzyłam Shannona poduszką i uciekłam do łazienki, zanim zdążyłby mi oddać. 
*
Cicha impreza- tak nazwałabym uroczystość w naszym małym mieszkaniu, które w tamtym momencie było zdecydowanie przeludnione. Joel leżał w swoim kojcu w sypialni Jonni, i to właśnie na nim skupiała się uwaga wszystkich. Oprócz Jo, Kaila, mnie i Shannona w salonie siedzieli Jared, Tomo, Vicki i burza śmiechu- Jamie. Każdy z nich przyjechał pogratulować zarówno Jonni jak i mi, i tak oto kolejną godzinę rozmawialiśmy i śmialiśmy się razem jedynie przy dużych szklankach wody i oczywiście kubkach pełnych kawy. Tęskniłam za nimi i czerpałam jak najwięcej z chwili, kiedy miałam wszystkich przyjaciół w jednym miejscu, gdzie nie musiałam odcinać się od jednych na kilka tygodni, będąc z innymi. Wydawało mi się, że polubili się wzajemnie, z resztą z Jonni znali się już wcześniej, a Kail nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem nowych znajomości.
Panowie prawdopodobnie siedzieli w kuchni, kiedy w trójkę siedziałyśmy w salonie. Postanowiłam, że zajrzę do Joela, chociaż ktoś stale przy nim czuwał. Kiedy po cichu otworzyłam drzwi do sypialni chłopca zobaczyłam, że nad kojcem pochylał się mój Shannon. Uśmiechnęłam się do siebie, ale nie chciałam mu przeszkadzać. Dobra, w zasadzie, to chciałam trochę go podglądnąć, bo jakoś nie bardzo wyobrażałam go sobie z niemowlakiem na rękach. Brunet co chwilę poprawiał poduszki czy małe koce w środku łóżeczka, co było niecodziennym widokiem. Podeszłam do niego bliżej i położyłam rękę na ramieniu. Obrócił się od razu, jakby miał się przestraszyć tego, że ktoś go zobaczy. 
-Nie strasz mnie tak – powiedział szeptem.
-Przepraszam, ale wiesz, że możesz mówić normalnie? Nie obudzi się, uwierz, mało co zbudzi tego śpiocha – uśmiechnęłam się.-Jak Jonni mogła wybrać Ciebie na matkę chrzestną swojego jedynego dziecka? – zaśmiał się cicho, a ja wcale nie bacząc na hałas, kopnęłam go w nogę. 
-Jak widzisz, zawsze go obronię – uśmiechnęłam się. Chwilę pomilczeliśmy, wpatrując się w małego, kruchego chłopca, który nagle otworzył swoje niebieskie oczy. Shannon od razu się uśmiechnął, a ja zrobiłam to samo, chociaż w ogóle tego nie planowałam. 
-Cześć smrodzie – powitał go perkusista, i powoli palcem połaskotał małego po brzuszku. Ten uchylił usta i od razu włożył palec ‘wujka’ do buzi. Zaczęliśmy się śmiać, ale Shannon dzielnie podtrzymywał zabawę. Kiedy Joel znudził się wcześniejszym przedmiotem zainteresowania, jego uwagę przykuł pluszowy księżyc. Shannon odpiął go z koła nad głową chłopca i trzymał, bawiąc się z niebieskookim. Uśmiechałam się do siebie i splotłam swoją dłoń z drugą ręką Shannona. Następnie pochyliłam się nad nim i pocałowałam w policzek. 
-No co? – spytał, uśmiechając się.
-Nic – wzruszyłam ramionami i kolejne kilka minut pozwoliłam sobie przyglądać się niani-Panu Leto.
*
Pod wieczór pożegnaliśmy się z gośćmi, zapowiadając szybkie, ponowne spotkanie, tym razem już w Labie. To był właśnie nasz cel na kolejne dwa dni. Jutro z samego rana wyjeżdżaliśmy, a ja byłam dopiero do połowy spakowana. Shannon nawet nie tknął palcem, żeby mi pomóc, na szczęście przyjaciółka nie miała nic przeciwko.
-Wiesz, zawsze możesz zostawić te rzeczy, które się nie mieszczą – zasugerowała Jonni, kiedy próbowałyśmy upchnąć ostatnią torbę. 
-Doskonale o tym pamiętam, ale wezmę każda koszulkę, hieno, nawet, jeśli miałabym to nosić w reklamówce – posłałam jej wredny uśmiech, na co pokazała mi język. 
-Zapytam, choć dobrze znam odpowiedź: masz wszystko? – przysiadła na brzegu łóżka. 
-Taak, chyba tak – przyłączyłam się do niej, zajmując miejsce obok. 
-Podekscytowana? – uniosła brew, a ja nie wiedziałam jak odpowiedzieć na to pytanie. 
-Chyba tak. Sama nie wiem.
-Przestań, Alex! – szturchnęła mnie.
-No wiem, wiem, baw się! – przedrzeźniałam ją. 
-Mówię serio, korzystaj z każdej szansy. Wiem, że nie powinnam Ci tego mówić… chociaż nie, powinnam! – zaśmiała się – Ty kazałaś mi urodzić dziecko i nie wiem, jak by się to bez Ciebie skończyło. Do końca życia bym sobie tego nie darowała, no bo zobacz, Joel to teraz wszystko co mam. Jest dla mnie najważniejszy. –Przytaknęłam z uśmiechem na twarzy – Chociaż Twój chłopak skutecznie zabiera mi fuchę. Nie odchodzi od niego od godziny! 
-Wiem, ale Jo, czy ty go widziałaś?! Jest taki uroczy z dzieckiem na rękach – razem wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Po prostu wiedz, że wyjeżdżasz dla siebie, i o to w tym wszystkim chodzi. Zajmij się wreszcie swoim życiem, poukładałaś już mnie i Kaila plus minus jakieś sto tysięcy innych osób. Czas na Ciebie – przewróciła oczami a ja mocno ja przytuliłam. 
-Nie myśl sobie, to tylko przytulenie, które zaraz się skończy, bo się rozkleję. 
-Jasna sprawa! A propo jasnych… te szpilki zostawiasz słoneczko, w ramach… przyjmijmy, że będzie to depozyt w ramach powrotu – schowała za plecami jedną z moich ulubionych par, ale miałam jakiś dobry dzień, więc postanowiłam przyjąć naszą małą umowę. 
*
-Idę się przejść – rzuciłam, wystawiając głowę zza szafki w kuchni. 
-Teraz? – Shannon spojrzał na prezent urodzinowy ode mnie, który wskazywał 23. 
-Tak, pochodzę trochę po parku i zaraz wracam – podeszłam do niego i dałam całusa w policzek. 
-Jesteś kochana, ale nigdzie sama nie pójdziesz. Nie przewracaj oczami tylko zakładaj buty, zaraz wychodzimy. 
-Shannon… - powiedziałam, lekko zagryzając zęby. –Chcę się tylko przejść – uśmiechnęłam się. –Zdaję sobie sprawę, że się martwisz, ale robiłam to setki razy, przeważnie o tej porze, nie masz się co martwic. –Widziałam, że chciał coś odpowiedzieć, ale szybko mu przerwałam: - Biorę telefon, dzwoń jakbyś czegoś chciał – jeszcze raz moje usta spotkały się z jego krótkim zarostem, a kiedy nie widziałam kolejnych sprzeciwów, narzuciłam na siebie czarną bluzę, i ubrana w szare dresy i czarne trampki wyszłam z domu. Był ciepły, czerwcowy wieczór, a powietrze było może zbyt ciężkie, żeby zwiastować ładną pogodę na następny dzień. Ominęłam sklep niedaleko nas i przeszłam przez skrzyżowanie, z którego weszłam prosto w GleenPark. W słuchawkach leciało the xx, a ja przechadzałam się alejkami. Park oczywiście nie wyglądał jak za dnia, i właśnie to mi się podobało. Nie kręciło się tu mnóstwo nastolatków, którzy wagarują, nie było starszych pań, które cały dzień przesiadują na jednej ławce, rozmawiając o każdym następnym przechodniu. Nie było chmary psów, które na każdym kroku zostawiają za sobą kupy. Ciemno, ciepło i przede wszystkim cicho. I chociaż ulice dalej hałasowały ruchem drogowym, już się do tego przyzwyczaiłam, i nie przeszkadzało mi to. Na niebie gdzie nie gdzie można było dostrzec większy zbiór gwiazd, bo tamtego wieczora gdzieś się pochowały. Przeszłam przez parę nowych alejek, którymi wcześniej nie dane mi było chodzić. Wpatrywałam się przed siebie, kiedy myślałam, co dalej. Zmiany-większość ludzi się ich boi, bo wiąże się to z ryzykiem i rezygnacją z dotychczasowych gwarancji. Ręce schowałam w ciepłych zakamarkach bluzy i rozglądałam się po parku, który tak dobrze znałam od paru lat. Pomyślałam, że nie powinnam zastanawiać się nad wyjazdem, jednak niespełna dziesięć lat w Nowym Yorku dawały się we znaki, każąc do końca zastanowić się nad następnym krokiem. A co, jeśli mi się nie uda? Nam? Wrócę do tego zatłoczonego miasta, udając, że byłam na małych wakacjach na zachodnim wybrzeżu? Nie, dobrze wiedziałam, że tak nie będzie. Los Angeles jest pełne szans, a największą z nich jest mieszkanie z Shannonem i bycie tak blisko jego jak tylko się da. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie dni bez żartów czy rozmów z Jonni, z którą znam się od tylu lat. Ale ona ma już swoje życie, a w nim naprawdę nie ma czasu na nudę. Żal mi było małego potworka, z którym prawdopodobnie będę się widywała tylko kilka razy w roku. Shannon jeszcze nie wiedział, ale wciąż nie sprzedałam domu. Co prawda znalazło się paru kupców, ale żaden z nich się nie zdecydował, więc praktycznie zostałam bez pieniędzy. Wiedziałam, że to tylko przejściowy stan, jednak nie miałam swojej połowy, za którą mieliśmy wspólnie zapłacić za nowe mieszkanie. Było dużo pytań i niejasnych wniosków, ale nie było już niczego, co powstrzymałoby mnie przed wyjazdem. W końcu nie miałam już dwudziestu lat, żeby wciąż powtarzać, że ‘jakoś to będzie’. Wątpiłam w to, że razem z Shannonem stworzymy coś, co nazwiemy stabilizacją, ale już powoli kroiliśmy coś na kształt tego. Spojrzałam w niebo i uśmiechnęłam się do Rodziców i Annie- miałam nadzieję, że będą ze mnie dumni. Obróciłam się na pięcie i powoli wracałam do domu, kiedy przypomniał mi się cytat z książki Johna Greena: ‘odchodzenie jest przyjemne i czyste, tylko kiedy zostawia się za sobą coś ważnego, coś, co miało dla nas znaczenie. Kiedy wyrywa się życie razem z korzeniami’. A więc, byłam gotowa – pomyślałam, i przeszłam ostatnią ulicę, dzielącą mnie od domu.
*
Następnego dnia doszłam do wniosku, że delikatny makijaż był naprawdę dobrym pomysłem, a zastosowanie wodoodpornej maskary zasługiwało na nagrodę. Trudno było mi przestać rozmawiać z Kailem, co miało być naszym pożegnaniem, od Joela do samego końca nie mogłam się oderwać i moje powiązane sznurkami serce, które jakoś się trzymało, w tamtej chwili chciało swobodnie opuścić moje ciało. Najgorsze było jednak pożegnanie z Jonni, gdzie od początku do końca ocierałyśmy wzajemnie łzy. 
-Idźcie już, bo zaraz Was wykopię – uśmiechnęła się przez łzy a ja zrobiłam to samo. 
-Dzięki i proszę, uważajcie na siebie i…
-Alex, mówisz to siedemnasty raz w przeciągu kilkunastu minut.
-Tak, bo to ważne i… a nie ważne – uśmiechnęłam się. –Dzwoń zawsze, zawsze, zawsze, zawsze.
-Ty też, i pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić – powiedziała, całkowicie poważnie. 
-Nie będzie musiała – przerwał nam cicho Shannon, zostawiając pocałunek na czubku mojej głowy, a moje serce chyba z powrotem wskoczyło na swoje miejsce, dodatkowo się uśmiechając. 
-Mimo wszystko, pamiętaj o naszej umowie z kremowymi szpilkami – ostatni raz mocno się przytuliłyśmy, i chociaż Shannon zrobił to już dawno temu, powtórzył całą kolejkę. Ostatni raz pomachałam przyjaciółce i Kailowi zamykając ciężkie, czarne drzwi. Ostatni raz jechałam windą, która jak sobie przypominam ani razu mi się nie zepsuła. Wychodząc z klatki ostatni raz zajrzałam do skrzynki na listy, w której nie było żadnej korespondencji. 
-Nie martw się kochanie – usłyszałam głos Shannona tuż przy moim uchu. 
-Nie martwię – odpowiedziałam z uśmiechem, zgodnie z prawdą. –Jedziemy, mamy trochę do przejechania – puściłam mu oczko, a on uśmiechnął się szeroko. 
-To mój sexi gest – wybuchnęłam śmiechem, na co posłał mi karcący wzrok – zobaczymy w LA, cwaniaro – złożył na moich ustach długi, słodki pocałunek i w końcu wsiedliśmy do dużego jeepa, który z tego co mi widomo, należał do Jamiego.
Kolejny raz nadrobiliśmy kilometrów, na początku kierując się do Richmond, ale oboje chcieliśmy tam pojechać. Po godzinie byliśmy już na właściwej drodze, wciskając się między setki samochodów na międzystanówce. Droga mijała nam zaskakująco wolno, chociaż jak sądził Shannon, było tak, jak za każdym razem, jednak dla mnie już dawno powinniśmy być na miejscu, najlepiej już w naszym mieszkaniu. Nie mogłam doczekać się nowego miejsca i wszystkiego, co się z tym wiązało. 
Przeżyliśmy upał, który z jednej strony był nieznośny, a z drugiej pozwolił mi na opalanie nóg na desce rozdzielczej. Cały czas spędziliśmy na odśpiewywaniu starych rockowych kawałków, których kolekcję Shannon zabrał ze sobą, twierdząc, że gdybyśmy mieli polegać na guście muzycznym Jamiego, daleko byśmy nie zajechali. Zaopatrzyliśmy się w hektolitry kawy i sporo kanapek, a do tego napoje i batoniki energetyczne. Ogólnie cała tylna kanapa zawalona była psującym się jedzeniem, którą pod wieczór musieliśmy uprzątnąć, bo postanowiliśmy, że prześpimy się parę godzin w samochodzie. Więc wreszcie, chwilę po północy rozłożyliśmy tylne siedzenia i powyciągaliśmy z bagażnika zawalonego torbami parę koców. Noc była przyjemna i gwieździsta, więc ciepłe, puchowe materiały zwinęliśmy w ruloniki i podłożyliśmy pod głowy. Shannon otworzył też szyberdach i zanim oboje zasnęliśmy, nawzajem straszyliśmy się historiami z horrorów, które bardziej nas uśpiły, niż w jakikolwiek sposób przestraszyły. Powieki coraz skuteczniej opadały a zmysły powoli się wyłączały, kiedy zdążyłam powiedzieć tylko:
-Dobranoc Shannon.
-Dobranoc Alex – usłyszałam w odpowiedzi i na swoich ustach poczułam miękkie wargi chłopaka, które zostawiły przyjemny posmak. Pamiętam, że bardzo szybko zasnęłam, opleciona szerokimi ramionami Shannona, który powoli oddychał tuż przy mojej szyi.
*
Tak słodko spała, nie mogłem jej obudzić. Powoli wypuściłem ją ze swojego uścisku i lekko pocałowałem w czoło. Rozwinąłem jeden koc i przykryłem jej ciało, bo spała w samej koszulce i krótkich spodenkach, a w powietrzu była wyczuwalna poranna rosa. Sam wypiłem dwa napoje energetyczne i z powrotem usiadłem za kierownicą. Koło czwartej nad ranem opuściliśmy parking. Niedługo po tym słońce powoli wschodziło i powietrze nie było już takie siarczyste. Nałożyłem swoje okulary przeciwsłoneczne i dalej pędziłem autostradą. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w LA i przyspieszyć wszystko tak, żebyśmy w przeciągu kilku dni mogli zająć nasze mieszkanie. Byłem taki podekscytowany, bo w końcu będziemy spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, nie patrząc co chwilę na zegarek, który odmierza do mojego wyjazdu. Wreszcie naprawdę będę miał do czego wracać- o ile będziesz miał. Postanowiłem zapomnieć o tym, co stało się na jachcie, jednak to nie było takie proste. Ciągle czułem się jak ostatni kutas krzywdząc Alex, chociaż ona o tym nie wiedziała i nigdy się nie dowie. 
Koło dziewiątej rano Alex szamotała się z tyłu, prawdopodobnie budząc, chociaż trudno było mi to ocenić. 
-Jedziemy? Która godzina? – spytała zaspana, ziewając. Nie wyglądała pięknie, po prostu taka była. Bez specjalnych fryzur czy makijażu, wyglądała cudownie i cieszyłem się na myśl, że już całkiem niedługo będę ją taką oglądał każdego ranka. –Shannooon – wyrwała mnie z zamyślenia, przeciągając moje imię, tak, jak to często robiła. 
-Dopiero rano, możesz spać dalej, księżniczko – powiedziałem, ale ona już gramoliła się niezdarnie na siedzenie z przodu. Ze cztery razy uderzyła mnie nogą w głowę, ale najwyraźniej się tym nie przejęła. właśnie moja Alex. 
-Kiedy wstałeś? –spytała, otwierając wysuwane lusterko – I o matko! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że wyglądam jak widmo?! Kiedy się zatrzymamy? Muszę do kibelka i umyć zęby i zrobić coś z twarzą, przecież ja stwarzam zagrożenie na drogach wyglądając… właśnie tak.
-Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? – zaśmiałem się – Zatrzymamy się za jakiś czas, raczej nie prędko, bo wpadniemy w największe korki. Z sobą nie musisz nic robić, bo wyglądasz uroczo – położyłem dłoń na jej odsłoniętym udzie a kiedy się uśmiechnęła przesunąłem rękę wyżej, ale od razu na tym ucierpiałem. 
-Shaaaaanon, potrzebuję kawy, proszę zatrzymajmy się chociaż po to – zrobiła smutną minę, która na mnie nie działała, bo sam robiłem to lepiej. 
-Hej marudo, kawę masz pod nosem – wyciągnąłem duży, papierowy kubek z kubkochwytu. –Zatrzymałem się na stacji jak spałaś – uśmiechnąłem się, a ona zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka, porywając swój kubek. 
-Rozumiem, że tak będzie każdego ranka? – upiła łyk, po czym wzięła mój kubek. –Przecież muszę się upewnić, że masz taką sama jak ja – powiedziała, kiedy walczyłem o swoją porcję. 
-Nie przyzwyczajaj się, podobno ktoś tutaj jest najlepszym baristą, tyle, że bez dyplomu – zaśmiałem się dlaczego tak często to przy niej robiłem? Lubiłem to. 
-Mam dyplom, pokazać Ci? – wyszczerzyła zęby, więc skorzystałem z okazji i pocałowałem ją w nos. –Swoja drogą, podoba mi się to życie w drodze – kolejny raz posłała mi piękny uśmiech, po czym sięgnęła po moje ciemne okulary, które leżały w schowku i ułożywszy nogi na desce rozdzielczej pogłośniła pierwszą płytę Led Zeppelin. 
*
Przed północą wjechaliśmy do Los Angeles i tak jak za każdym razem, tamtego wieczora również podziwiałam krajobraz i piękne widoki. Wreszcie zaparkowaliśmy przed Labem i z chęcią opuściliśmy jeepa, w którym najprawdopodobniej coś się rozlało, albo zdechło podczas naszej podróży. W środku czekał na nas Jared, który powitał mnie ciepłym uśmiechem i dość mocnym uściskiem. 
-Witamy ponownie – powiedział, kiedy opuściłam już jego ramiona. 
-Nie na dłuuuugo – ucieszyłam się, otwierając lodówkę, w której standardowo niewiele się znajdowało. Posiedzieliśmy chwilę na dole, rozmawiając, jak każdemu minęła podróż, rzecz jasna on i cała reszta załatwili to w ciągu trzech godzin, korzystając z samolotu, jednak w moim przypadku było to niewykonalne. 
Było już naprawdę późno, kiedy pożegnałam się z braćmi i uciekłam  do sypialni Shannona. Po chwili brunet dołączył do mnie i bezczelnie wepchnął mi się w kolejkę pod prysznic. Musiałam poczekać, więc otworzyłam tylko jedną walizkę, gdzie znajdowały się rzeczy do spania. Kiedy wreszcie je wygrzebałam natrafiłam na klucze od mieszkania w Nowym Yorku. Nie wiem dlaczego, ale podeszłam do okna i wpatrywałam się w panoramę za szybą. Widziałam odrobinę tętniącego życiem Miasta Aniołów i zbocza ciemnych gór. Z łazienki dochodziły mnie dźwięki ipoda Shannona, a w dłoni ściskałam klucze. Na myśl przyszedł mi kolejny cytat Greena: ‘Tak trudno jest odejść dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz na świecie’. Jeszcze raz ścisnęłam dłoń i zamknąwszy oczy rzuciłam mały brelok z kluczami za siebie. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie ich nie zobaczyłam, więc uznałam, że najpewniej wleciały pod którąś z komód. Nagle poczułam na swojej talii duże dłonie, a do moich nozdrzy doleciał zapach żelu pod prysznic Shannona, który jak pamiętałam, pochodził z czarnego bzu. Perkusista przyłożył głowę do mojej i lekko nami kołysał. Jego mokre, trochę dłuższe włosy łaskotały mnie w policzek, a ja mimo zmęczenia szeroko się uśmiechałam, przepełniona radością. Green miał rację – pomyślałam. Odchodzenie to najłatwiejsza rzecz na świecie.
|*|
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz