Dwanaście
miesięcy później
-Jonni mogłabyś się pospieszyć? Kail jak zwykle
poszedł a ja muszę już wychodzić! – rozmawiałam do drzwi łazienki, które były
zamknięte zbyt długo. –Joel skarbie, powiedz proszę mamusi, żeby się tak nie
guzdrała – posłałam malcowi uśmiech, który od razu odwzajemnił.
-Musiu! – krzyknął radośnie, kiedy z łazienki w
końcu wyszła Jonni.
-Mamusiu – poprawiła go śmiejąc się. Następnie
odebrała go z moich rąk, pozwalając mi na zajęcie łazienki. Jak zwykle
spieszyłam się do pracy, zwłaszcza, że dzisiaj miałam zastąpić Veronicę w
bardzo ważnej dla naszej kancelarii konferencji. Wiedziałam tylko, że chodziło
o klientów spoza Nowego Yorku, więc spóźnienie się byłoby dużym nietaktem,
zwłaszcza, że odkąd zostałam współudziałowcem kancelarii nie zdarzyło mi się
przybyć nie w porę. Umyłam zęby i nałożyłam na twarz codzienny makijaż
podkreślając oczy mocnymi, ciemnymi kreskami i sporą ilością tuszu do rzęs.
Następnie trochę ciemnych cieni do powiek i byłam gotowa. Miałam niecałe pół
godziny na dotarcie na 16th Avenue, czyli jakby nie patrzeć środek Nowego
Yorku. W sumie mogłam spodziewać się ‘rannego opóźnienia’, kiedy wczoraj
postanowiłam zanocować u Jonni, jednak do poprzedniego wieczora nie wiedziałam
jeszcze, że dzisiejszego dnia będę musiała poprowadzić tak ważne spotkanie.
-Lecę, kocham Was, pa! – pożegnałam się z
uśmiechniętą dwójką całusami i opuściłam swoje stare mieszkanie.
W pośpiechu
wsiadłam do swojego małego, białego forda, który może nie przypominał mustanga, ale był bardzo wygodny i
funkcjonalny jak na to ogromne, zakorkowane miasto, jakim był Nowy York.
Włączyłam radio, które każdego dnia nastrajało mnie do skoncentrowania się na
obecnych wydarzeniach. Korki były niemiłosierne i zapomniałam jak to jest stać
kilkanaście minut, wyklinając na wszystko dookoła, ponieważ droga z mojego
mieszkania była dużo bardziej wygodniejsza. Po drodze wykonałam parę telefonów
i zaparkowałam auto niecałe dziesięć minut przed czasem. Kluczyki wrzuciłam
gdzieś w odmęty torebki, po czym przekroczyłam próg mojej kancelarii.
-Dzień dobry Pani Batch – powitał mnie Edward- mój
asystent.
-Cześć, klienci już są? – przywitałam się,
odbierając codziennie podawany mi kubek kawy.
-W konferencyjnej – powiedział. –Tu są materiały od
Veronici dotyczące sprawy.
-Dzięki, powiedz im, że za dwie minuty jestem do ich
dyspozycji. A to dla kogo? – spytałam w biegu, patrząc na identyczną kawę jak
moja, którą trzymał w drugiej ręce.
-Klient o taką poprosił. A właśnie, znów przyszła
kartka od Smith&Ramsey – powiedział na odchodne, przekazując mi małą
kopertę. Wzięłam ją do ręki i pospiesznie otworzyłam, odczytując pozdrowienia
od kancelarii z LA. Co jakiś czas je wysyłali, adresując do mnie. To bardzo
miłe z ich strony i dzięki tak niewinnej korespondencji nasze kancelarie są w
dobrych stosunkach. To dzięki nim dostałam pracę tutaj, w najlepszym miejscu w
całym Nowym Yorku. Pan Ramsey napisał bardzo pochlebny list motywacyjny i
zatwierdził moją skróconą aplikację, która według raportu przebiegła wzorcowo.
Byłam mu bardzo wdzięczna, bo nie każdy postąpiłby tak na jego miejscu, a moja
sytuacja była… kryzysowa. Musiałam opuścić Los Angeles po tym, jak… zniszczono
mi życie. Na szczęście Nowy York mnie nie zawiódł i zawsze mogłam tu wrócić
i jak się okazuje- wspinać się po szczeblach kariery. To jedna z niewielu
rzeczy, z których byłam dumna. Miałam za sobą dość krótki jak na prawników
staż, a mimo to posiadałam już naprawdę dobrą opinię na terenie całego stanu.
Dane mi było prowadzić z Veronicą przeróżne sprawy, za które byłam sowicie
nagradzana.
Odłożyłam kartkę na stos korespondencji, który
każdego dnia był tak samo wysoki. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał punkt
południe. W drodze do sali konferencyjnej zdążyłam jedynie odczytać notatki
Veronici przyklejone do dokumentów:
·
Reprezentujesz
wytwórnię
płytową
·
Druga strona
złamała kilka punktów umowy podpisanej kilka lat temu (patrz strona 13)
·
Wystarczy, że
przeczytasz drugą stronę- tam są
wszystkie zarzuty skierowane na nich.
Powodzenia i
wielkie dzięki Alex :)
Jak zwykle- pomyślałam. Wpadam na ostatnią chwilę i
jedyne co mam to kilka notatek koleżanki z pracy. To przypomniało mi dzień,
kiedy po raz pierwszy wystąpiłam w postaci adwokata na wokandzie sądowej.
Byłam
przygotowana w stu procentach oprócz tego, że po pierwszych dwóch minutach
rozprawy została ogłoszona przerwa specjalnie dla mnie. Miałam ze sobą
wszystko… tylko nie togę. Zapomniałam wziąć jej z domu! Sąd dał mi kilka minut
na stawienie się na powrót w sali sądowej w odpowiednim stroju. Wybiegłam
przestraszona na korytarz i jedyne co przyszło mi do głowy to… zwinięcie togi,
która leżała na ławce koło pewnego mężczyzny. Obiecałam mu szybki zwrot i
wleciałam z powrotem do sali w za dużym ubraniu, co chwilę podwijając rękawy,
wyglądając zapewne jak klaun.
Mimo całego zamieszania i tysiąca obowiązków
dziennie, uwielbiałam swoją pracę. To, co za sobą niesie i swoje zaangażowanie,
które chyba nie mogło być już większe. Kancelaria była moim drugim domem, a
praca była jedynym zajęciem w moim życiu. Często odwiedzałam też Jonni i Kaila
i od czasu do czasu zostawałam z Joelem, kiedy oni byli zajęci. Ale poza tym na
co dzień żyłam życiem swoich klientów z ich problemami. Nie przeszkadzało mi
określenie pracoholiczka.
Przeszłam przez mały korytarz, gdzie Edward
przytrzymywał dla mnie drzwi. Weszłam dalej, ostatni raz lustrując informacje
od Veronici, zawarte w jej notatkach. W środku było kompletnie cicho i do tej
pory usłyszałam tylko stukot swoich cieniutkich szpilek. Podeszłam do długiego
stołu, nie patrząc nawet na klientów. Wiem, że było to odrobinę niegrzeczne,
ale musiałam dokończyć swoją ‘ekspresową lekturę’.
-Dzień dobry – powitał mnie głęboki głos, odrywając
od czytania. Podniosłam wzrok, lustrując wysokiego mężczyznę naprzeciwko
siebie, lecz nie on przykuł moją uwagę. Po obu jego bokach siedziało dwóch
mężczyzn. Jeden z nich miał wyraźnie niebieskie oczy, które po bokach lekko
zasłaniały długie, brązowe włosy. Znałam je doskonale Natomiast mężczyzna po drugiej stronie…
wyglądał jak On, ale zupełnie… inny. Zapadnięte oczy, które jakby straciły swój
karmelowy kolor. Uwydatnione kości policzkowe, przy których kończyły się
dłuższe, ciemne włosy. Obydwaj ubrani byli zupełnie inaczej niż ja czy ich
pośrednik- mieli na sobie zwykłe bluzy, które pamiętam które leżały na nich niedbale.
Bałam się zawiesić dłużej wzrok na mężczyźnie po lewej stornie. Bałam się, że
to on. Uciekałam wzrokiem zupełnie jak mała, zagubiona dziewczynka. Nie
wiedziałam co robić, pomijając to, że wciąż się nie powitałam. Mężczyzna o
krótszych włosach nie wykonał żadnego ruchu, jedynie utkwił swój wzrok… we
mnie. Nie mogłam dłużej znieść tego ciężaru na sobie, w gardle tkwiła wielka
gula, której nie mogłam się pozbyć. Nie zwiastowała nic dobrego.
Wreszcie odważyłam się podnieść na Niego wzrok. Nasze spojrzenia się spotkały i
w jednej chwili pękła we mnie połatana w każdym miejscu tama, która wywołała
piekące łzy. Po tylu miesiącach, dniach, samotnych minutach, które przepłakałam
w pustym mieszkaniu… Po tym, jak uciekłam na drugi koniec kraju, jak całkowicie
zerwałam kontakt z tamtym światem, teraz, w zupełnie zwyczajny dzień, w mojej
kancelarii pojawia się On.
-Alex – usłyszałam przerwany szept, a następnie
dźwięk tłukącego się szkła. Dookoła mężczyzny naprzeciwko mnie rozlała się
kawa, która już wiem dlaczego była identyczna jak moja. Lecz on nie spuścił ze
mnie swojego wzroku mimo tego, że gorąca ciecz spływała po jego spodniach.
Zupełnie, jak łzy po moim policzku. Serce biło mi niewiarygodnie szybko i
czułam, że nogi mam jak z waty. To się nie działo naprawdę, to musiał być
kolejny koszmar. Los nie mógł drwić ze mnie aż tak. Myślałam, że nic gorszego
nie może mnie już spotkać. Byłam pewna, że wycierpiałam odpowiednią dawkę…
Zaraz obudzę się zlana potem i znów będę płakać w poduszkę dopóki się nie
zmęczę i na powrót zasnę. Czy to czas, kiedy już otwieram oczy?? Chce się
obudzić! To nie dzieje się naprawdę… To
nie mógł być On. Ale był. Stał przede mną zupełnie zdezorientowany jak ja.
Shannon mój Shannon właśnie on
Leto.
*
Nie pamiętam jak dokładnie trafiłam do domu.
Wszystko działo się tak szybko. Wiem, że wyszłam z sali, rzucając się biegiem
do samochodu. Po drodze modliłam się o jakikolwiek powrót do domu, bylebym tam
dotarła. Widoczność skutecznie odbierały mi zamazane od łez oczy. Kiedy
wreszcie dojechałam pod swoje mieszkanie, dech odebrał mi płacz. Minęłam się z
sąsiadami z bramy, ignorując ich spojrzenia i zapewne dziwne osądy. zaDługo
zajęło mi znalezienie kluczy od drzwi a jeszcze dłużej uporanie się z zamkiem.
-Kurwa mać! – wrzasnęłam, chociaż może tak wyglądało
to tylko w mojej głowie. W rzeczywistości wydałam z siebie jedynie bezradne
westchnięcie. Wreszcie przekroczyłam próg własnego domu, który był dla mnie
jedynie miejscem do spania i płaczu lub płaczu podczas snu. Popchnęłam lekko
drzwi, zatrzaskując je. Stanęłam przed nimi, zwrócona w stronę pokoju.
Upuściłam torbę na ziemię, a przed siebie rzuciłam buty, które z braku moich
sił upadły zaraz koło mnie. Nie ruszałam się, nic nie mówiłam, jedyną
czynnością jaką wykonywałam był płacz. Stałam bezradnie pośrodku przedpokoju,
pozwalając gorzkim łzom obmywać moją twarz. Nienawidziłam życia. Albo raczej
było na odwrót.
*
Obudził mnie dźwięk telefonu. Leżąc na kanapie
wyciągnęłam rękę zza koca tylko po to, aby kolejny raz go wyłączyć. Tym razem
rozbudził mnie na dobre. Powieki miałam lekko sklejone od słonego płynu, o
którego ilości w moim organizmie nie miałam nawet pojęcia. Znów owinęłam się
szczelnie ciepłym materiałem, odwracając głowę na bok, wpatrując się w szklane
drzwi, prowadzące na balkon. Podniosłam się z puchowej kanapy i owinięta kocem
przemierzyłam krótki odcinek drogi prowadzącej na ów balkon. Nie był on duży,
tak samo jak moje mieszkanie. Była to zwykła kawalerka, położona wśród kilku
bloków. Zanim jednak odetchnęłam świeżym powietrzem mocowałam się chwilę z
klamką, której nawet nie miałam siły odpowiednio mocno przekręcić. Kolejny raz
zapłakałam, szamocząc się z taką głupotą. Musiałam być wykończona, ale nie
dziwiłam się temu specjalnie, w końcu od południa nie robiłam nic innego jak
płakanie. Wreszcie zdobyłam się na mocniejsze szarpnięcie, które uchyliło
przeklęte drzwi. Nagie stopy zetknęły się z zimnymi płytkami, którymi wyłożone
było malutkie wnętrze. Oparłam się o barierkę, przytrzymując koc na swoich
ramionach. Widok był zwyczajny- po prostu Nowy York. Wszędzie światła i
nieustający ruch uliczny. Kolorowe witryny sklepów i wysokie budynki, które
kiedyś mnie zachwycały. Teraz? Nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia.
Przyzwyczaiłam się do tego, a może zachwyt przeszedł na inne miasto? Miejsce,
gdzie masa ludzi spełnia swoje marzenia? Gdzie zaczyna zupełnie inne życie
mając nadzieję na lepsze… życie? Nie bojąc się zaryzykować dotychczasowej
stabilizacji- tak jak ja? W momencie, kiedy myślałam o tym wszystkim chciałam
zaśmiać się z własnej głupoty, ale nie miałam na to siły. Nie miałam siły na
nic. Jak to możliwe, że widok jednego człowieka sprawił, że uleciało ze mnie
życie? Nie chciało mi się… w zasadzie niczego, oprócz spania. Byłam
beznadziejna. Wiedziałam, że ten dzień będzie prześladował mnie do końca życia,
bo nigdy nie czułam się tak okropnie. Bólu, jaki wtedy odczuwałam nie dało się
porównać do niczego, co wcześniej przeżyłam, a przecież w sercu dalej miałam stratę
Rodziców i Annie. Mogłam Mu tylko pogratulować za to, że spieprzył mi życie,
skazując na całkowitą samotność.
Naciągałam rękawy starego swetra, przykładając
zaciśnięte pięści do ust. Wgryzałam się w nie, chcąc złagodzić ból, jaki
czułam. Niespodzianka: gówno pomagało. Naprawdę miałam gdzieś, że już
nie odczuwałam tego, że łzy lały się po moich policzkach. Nie miałam powodu,
dla którego miałabym je powstrzymywać. Oparłam się plecami o barierki, łkając.
Byłam taka żałosna. Znów powróciły czasy, kiedy całymi dniami płakałam? Nie
byłam na to gotowa, nigdy nie byłam. Osunęłam się bezsilnie, upadając na zimną
posadzkę. Siedziałam tak wsparta jedynie przez lichą barierkę. Krztusiłam się
przez łzy i trzęsłam. Tylko na tyle było mnie stać. Minął rok od tego dnia, od
tego cholernego balu! Przez ten czas w pewnej mierze zdołałam na nowo ułożyć
sobie życie, miałam na myśli pracę, ale to właśnie przez nią definiowałam to
wielkie słowo. Bywały nawet momenty, kiedy udawało mi się zapomnieć o
cierpieniu, jakie mi zafundował. Za dnia oczywiście, bo wieczorami, kiedy
kładłam się samotnie do łóżka za każdym razem zasypiałam otulona tymi cholernym
łzami. W zasadzie, to chyba nie było tygodnia, kiedy te przeklęte, słone
kropelki by mnie opuściły, od dnia, na który tak czekałam…
Dwanaście
miesięcy wcześniej
W tle leciała muzyka, do której średnio wiedziałam,
jak tańczyć. Jednak Jared nie miał z tym problemu, co chwile zmieniając
partnerki na parkiecie. Dziwiło mnie to, bo przecież nigdy taki nie był, a na
pewno ja go takiego nie znałam. Nie należał do typów, którzy dla zabawy
podchodzą do przypadkowych kobiet, jednak tamtego dnia nie miał z tym problemu.
Może założył się z Shannonem- zaśmiałam się pod nosem, szukając wzrokiem
pozostałych z naszego stolika. Dziewczyny stały przy jednym ze stołów z rybami,
rozmawiając z nijakim Jamesem Bagnerem, gościem, którego między innymi dzisiaj
poznałam. Zaznajomiłam się także z innymi, którzy jak się dowiedziałam od
Margo, mają sporo do powiedzenia a Californijskiej adwokaturze.
Pomimo
spełniających się wcześniejszych przesłanek Shannona, bawiłam się doskonale.
Dookoła otaczali mnie szanowani ludzie, wszyscy wyglądali pięknie i nawet nie
przeszkadzał mi wyścig majątków, w którym zdecydowana większość brała udział.
Jedyną rzeczą, jaka mnie irytowała to nie spojrzenia ludzi, kiedy przyszłam z
dwoma mężczyznami, lecz pewna kelnerka, która ciągle kręciła się wokół jednego
mężczyzny, konkretnie mojego. Leto wyraźnie nie był nią zainteresowany, jednak
jej obecność była uciążliwa.
Shannon
gdzieś zniknął, więc postanowiłam, że udam się do toalety. Sprawdziłam swój
wygląd, który o dziwo nie przyprawiał mnie o zażenowanie. Kiedy wracałam
zobaczyłam przez lekko uchylone drzwi profil swojego narzeczonego, który z kimś
rozmawiał. Podeszłam bliżej, chcąc się przywitać, jednak kiedy byłam całkiem
niedaleko ujrzałam też sylwetkę owej kelnerki, która zawsze była w naszym
pobliżu tamtego wieczoru.
-Jeszcze raz zobaczę Cię przy naszym stoliku… -
mówił zdenerwowany. Nie wiedziałam, że aż tak mu to przeszkadzało.
-Nie udawaj, że Cię nie obchodzę, Panie Leto. Wiem,
że z chęcią przeleciałbyś mnie na tym zapleczu – ułożyła palec na jego ustach,
a następnie przesuwała go po jego szyi i torsie. Zamarłam. Shannon złapał ją za
łokieć i lekko potrząsał.
-Zamknij się, oczywiście, że nie. – Nie wiedziałam
co robić, to wszystko było takie dziwne.
-A co było na jachcie, skarbie? – posłała mu brudny
uśmiech, kiedy w mojej głowie pobrzmiewało pytanie: Co do cholery było na
jachcie? Skarbie???
-Zapomnij, to się nigdy nie wydarzyło!
-Oh, wręcz odwrotnie. Do tej pory pamiętam Twoje
dłonie na sobie… To, jak łapczywie dotykałeś każdej części mojego ciała, z jaką
zawziętością pieściłeś moje piersi, jak nie mogłeś doczekać się, kiedy
trzymałam Twoja męskość w rękach i…
-Przestań! Zamknij się, słyszysz? Byłem pijany,
całkowicie zalany i samotny. – A więc to co mówiła ta dziewczyna było
prawdą??? NIE.
-Doskonale to wykorzystałeś, a teraz się tym
zasłaniasz, bardzo sprytnie. Właśnie tak przedstawiłeś to tej swojej panience?
Uwierzyła Ci? Kretynka – prychnęła, i gdyby nie szok, który całkowicie mnie
sparaliżował, spoliczkowałabym tą blondynę. –Pewnie lubi, jak wielki perkusista
pieprzy ją gdziekolwiek chce.
Sama nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Właściwie, to
łzy same zaczęły spływać mi po policzkach. Nie wiedziałam co myśleć, co robić,
miałam w głowie pustkę. Ale nie tylko tam- zupełnie, jakby pozbawiono moje
serce wszystkiego, co znajdowało się tam do tej pory.
Nie wiem kto zdecydował za mnie, możliwe, że moja
duma, która leżała pod butem Shannona i tej pieprzonej blondyny od dnia, kiedy
robili to na jachcie. Wróciłam szybko do wciąż pustego stolika i zabrałam swoją
torebkę. Następnie wyszłam z restauracji, mijając w drzwiach Monicę, którą
zignorowałam. Wsiadłam do jednej z taksówek, która stała na parkingu obok.
Podałam kierowcy adres mieszkania, który ledwo zrozumiał, poprzez mój łamiący
się głos. Podczas całej drogi do domu mój telefon nie przestawał dzwonić, ale
zupełnie mnie to nie obchodziło. W głowie miałam tylko słowa, wypowiedziane
przez kelnerkę i to, że Shannon niczemu nie zaprzeczył… niczemu. Po wieczności,
którą zajmowały okropne myśli dojechaliśmy pod nasze mieszkanie. Zapłaciłam
kierowcy zdecydowanie za dużo, prosząc, aby zaczekał. Chociaż nie miałam na to
sił wbiegłam do bramy, a na dworze padał siarczysty, letni deszcz. Wleciałam do
mieszkania i zamknęłam drzwi głośnym trzaśnięciem. Po moich policzkach
nieprzerwanie płynęły strumienie łez, których nawet nie ocierałam. Nie
wierzyłam w to, co właśnie się działo. Podczas balu, na który tak czekałam
dowiedziałam się, że mój Shannon… że on… nie potrafiłam wypowiedzieć tego nawet
w myślach. zdradził mnie
Nie
wiedziałam co robić, byłam pozbawiona jakichkolwiek myśli, natomiast pełna
sprzecznych emocji. Czułam się oszukana i cholernie zraniona, ale z drugiej
strony odczuwałam złość i ogromną nienawiść do człowieka, którego wciąż
kochałam. Przemierzyłam drewniane schody w biegu, wchodząc do sypialni. Wyciągnęłam
swoją walizkę, do której powrzucałam pierwsze lepsze ubrania. Zrzuciłam z
siebie tą cholerną sukienkę, którą tak długo wybierałam na specjalną okazję.
Czułam się całkowicie upokorzona i w dodatku ośmieszona przez samą siebie-
postanowiłam wspaniale wyglądać w dniu, kiedy dowiedziałam się, jak człowiek,
którego kocham oszukiwał mnie tyle czasu. Szybko wciągnęłam na siebie stare
jeansy i t-shirt, które znalazłam na łóżku. Wciąż nie przestałam płakać, kiedy
ciągnęłam za sobą torbę ze swoimi rzeczami. Już miałam opuszczać mieszkanie,
kiedy przypomniałam sobie, dlaczego to jest dla mnie takie okrutne. Podeszłam
do ceglanej ściany, na której wisiały wszystkie nasze wspólne wspomnienia.
Każde zdjęcie wypalało kolejną dziurkę w moim sercu, które po krótkiej chwili
przypominało tylko górę popiołu. Nie wiem skąd znalazłam w sobie siłę, kiedy
rzuciłam się na tą bezsensowną ścianę. Rękoma zrywałam wszystko, co się na niej
znalazło, nie przestając płakać. Podniosłam plik zrzuconych fotografii,
przedzierając je na pół. Z każdym swoim ruchem czułam, jakby ktoś wydzierał mi
kawałki serca, którego teoretycznie i tak już nie było. Krzyczałam tak głośno,
jak tylko potrafiłam, kopiąc ustawione obok szafki. Z jednej z nich spadł
szklany wazon, który zranił mnie w dłoń, kiedy próbowałam go odsunąć z podłogi.
Wszędzie pojawiła się cholerna krew a ja nie wiedziałam co z tym zrobić.
Jedyne, czego chciałam, to opuścić to miejsce pełne palących wspomnień.
Złapałam walizkę w zdrową rękę i zbiegłam z nią po schodach. Na dworze dalej
padało, i kiedy przez te kilka sekund szłam w stronę taksówki deszcz zaogniał
piekącą ranę w dłoni.
-Alex! – obróciłam się nagle i zobaczyłam, jak z
drugiej strony parkingu Shannon wybiega ze swojego białego auta. Nie zamknął
drzwiczek ani nie zgasił świateł, które nakazywały mi mrużyć oczy. –Alex, co
robisz? – podbiegł do mnie, a po chwili był już przemoczony jak ja. Nic nie
odpowiedziałam, tylko wpatrywałam się w twarz człowieka, którego jednak nie
znałam. Nie wiedziałam dokładnie co do mnie mówił, słyszałam, że jedynie coś
krzyczał, ale jego oczy wyrażały wszystko: bezradność i strach.
-Po co Ci ta walizka? Gdzie jedziesz? Wyjeżdżasz?
Jezu, Alex wyjaśnij mi! Monica powiedziała mi, że nagle wybiegłaś z balu a
wcześniej byłaś w toalecie. Czy Ty… słyszałaś moją rozmowę z tamtą kelnerką? O
nie, tak bardzo Cię przepraszam, uwierz, że to wcale nie było tak. Byłem
kompletnie pijany, tęskniłem za Tobą i…
-Zostaw mnie – przerwałam swój szloch, zdobywając
się na jakiekolwiek słowa. Nie chciałam dłużej go słuchać, nie mogłam. Każde
jego zdanie było jak szpilka wbijana w moje… właśnie, co? Serce
Wpychałam walizkę do bagażnika żółtej taksówki,
jednak Shannon próbował mnie powstrzymać.
-Alex, Ty krwawisz! Co zrobiłaś, nic Ci nie jest?
Jesteś cała umazana krwią, co się stało? Odezwij się do mnie! – szturchał mnie
delikatnie, stojąc w deszczu, którego kropelki spływały po idealnie okrojonym
garniturze, który kilka godzin wcześniej tak podziwiałam. Wyrwałam się z jego
uścisku i zdołałam otworzyć tylne drzwiczki samochodu, kiedy on złapał mnie za
rękę.
-Błagam Cię, to nie jest tak. Mogę Ci to
wytłumaczyć, zrobię wszystko, tylko zostań. Pamiętasz, kiedyś obiecałaś mi, że
nigdy mnie nie zostawisz? Potrzebuję Cię, nie zostawiaj mnie. – Był cholernie
bezczelny, ale miał rację, obiecałam mu to:
-O
Boże, Alex, jesteś… - powiedział z ulgą w głosie. Podbiegłam do niego, siadając
obok na materacu.
-Oczywiście,
że tak, byłam tylko na dole – posłałam mu delikatny uśmiech. –Co się stało?
-Nic,
tylko sen – powiedział powoli, przecierając twarz dłońmi. Wyglądał na…
przestraszonego?
-Co
było w tym śnie? – spytałam, patrząc na jego niespokojne spojrzenie. Złapał
mnie za ręce i powiedział cicho.
-Czego
nie było. Raczej kogo… Ciebie. –Ścisnęłam mocniej jego dłoń, i chociaż na
początku pomyślałam, że to tylko głupi koszmar, wyraz jego twarzy mówił
zupełnie coś innego. –Chodź tu do mnie – rozłożył swoje ramiona, w które z
chęcią się wtuliłam. Jak zawsze szczelnie mnie przytulił i czułam, że nic mi
nie grozi.
-Hej,
nigdzie się nie wybieram – powiedziałam po chwili, całując miejsce na jego
klatce piersiowej.
-Obiecujesz?
Nie odejdziesz? – zdziwiły mnie te pytania, zwłaszcza, że Shannon nie wyglądał
na bardziej odprężonego niż przed chwilą.
-Skąd
Ci to przyszło do głowy? – odchyliłam się powoli, posyłając mu subtelny
uśmiech. –Obiecuję – powiedziałam, patrząc mu w oczy i dopiero w tamtym
momencie jego napięta twarz nabrała spokojnego wyrazu, a ciało się odprężyło.
-Kocham
Cię, Alex – powiedział cicho, całując moje czoło.
-Wiem,
a ja kocham Ciebie…
Byłam taka naiwna. Dlatego mnie o to poprosił, bał
się, że kiedyś się dowiem. Był kurewsko bezczelny, przypominając mi o tym!
Zauważyłam to po chwili. Była zupełnie inna niż
krople deszczu. Ta się różniła, bo była to łza- jego łza.
–Proszę… -
wyszeptał pod koniec. Wszystko to powoli rozdzierało mi serce- to co mówił, to
jak wyglądał i to, że po raz pierwszy zobaczyłam go płaczącego. Po chwili,
kiedy wpatrywaliśmy się w siebie bezsilnie, pokiwałam głową na boki.
-Alex? – powiedział cicho, a ja miałam dość tego, że
w tej sytuacji to ja miałam czuć się winna temu, że go zostawiam, kiedy on
zrobił coś takiego.
-Nienawidzę Cię – powiedziałam na tyle głośno, na
ile pozwalał mi płacz.
-Nieprawda – wyszeptał. Oczywiście, że wciąż go
kochałam. Ale to nie miało już najmniejszego znaczenia. Zatrzasnęłam drzwi
i kazałam kierowcy jak najszybciej odjechać, nie ważne w jakim kierunku. Zostawiłam
go samego i chociaż starałam się oprzeć nie udało mi się, i obróciłam się spoglądając
na parking przez tylną szybę. Stał przy chodniku, cały mokry, chowając twarz w
dłoniach. Wciąż płakał.
Nie wiedziałam co robić, gdzie jechać. Wiedziałam,
że to nienajlepszy pomysł, ale podałam adres Labu. Przez całą drogę
zastanawiałam się, czy Jared o tym wiedział, chociaż znałam odpowiedź, dlatego znów
kazałam kierowcy zaczekać. Weszłam do domu zapłakana, do czego przywykłam
tamtego wieczora.
-Alex, jesteś! Wszędzie Cię szukamy. Muszę zadzwonić
do Shannona, czy Ty płaczesz? – podszedł do mnie i położył rękę na moim
ramieniu, którą od razu odtrąciłam.
-Wiedziałeś? – spytałam cicho, zdobywając się na
spojrzenie mu w oczy.
-Alex, ja…
-Pytam, czy o tym wiedziałeś?! – krzyknęłam.
-Tak. – powiedział z rezygnacją w głosie.
-Kto jeszcze? – po cholerę dalej drążyłam. A no tak,
chciałam dowiedzieć się, czy wszyscy przyjaciele kłamali mi w oczy każdego
cholernego dnia.
-My wszyscy tutaj. To było na urodzinach Shannona,
ale wszyscy byli pijani… - nie słuchałam go dłużej. A więc to prawda. Ludzie,
którzy byli niemal jedynymi bliskimi osobami okazali się być kłamcami. Jonni-
pomyślałam od razu.
-Jonni też? – bałam się tego pytania. Nie
wytrzymałabym, gdyby potwierdził.
-Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział szybko, a ja
już wiedziałam, gdzie się schowam. –Alex, proszę, porozmawiajmy. Chcieliśmy dla
Ciebie jak najlepiej, uwierz.
-Cóż, średnio Wam wyszło. Dziękuję – powiedziałam
przez łzy. Wbiegłam po schodach, przypominając coś sobie: Jeszcze raz ścisnęłam dłoń i
zamknąwszy oczy rzuciłam mały brelok z kluczami za siebie. Rozejrzałam się
dookoła, ale nigdzie ich nie zobaczyłam, więc uznałam, że najpewniej wleciały
pod którąś z komód. Nie szukałam ich, przecież nie będą mi już potrzebne. Wleciałam do
byłej sypialni Shannona i rzuciłam się w poszukiwaniu kluczy.
-Cholerne klucze!!! – krzyczałam, kiedy nie mogłam
ich znaleźć. Wreszcie zobaczyłam odbicie się światła i zajrzałam pod komodę,
gdzie daleko przy ścianie leżały moje kluczki do mieszkania w Nowym Yorku.
Kiedy wychodziłam usłyszałam wołanie Jareda, ale starałam się zignorować ochotę
powrotu i wtulenia się w jego ramiona, jakby to miało jakkolwiek pomóc.
-Lotnisko LAX – to już ostatni adres, jaki podałam
taksówkarzowi. Ciężko było mi nawet wypowiedzieć tą nazwę, ale nie miałam
innego wyjścia. W dzień taki jak ten moje lęki ustąpiły miejsca poczuciu
chyba nie potrafię nawet tego nazwać.
Cały czas płakałam, a kiedy po dwóch godzinach
spędzonych na lotnisku nadszedł czas na mój lot do Richmond nie wiedziałam, co
się ze mną właściwie działo. Nie wiedziałam też czy moje policzki mokre są z
powodu Shannona i tak zwanych przyjaciół czy ogromnego strachu- przecież
właśnie odlatywałam do Richmond.
Po kilku godzinach, które myślałam że naprawdę nigdy
się nie skończą, wylądowaliśmy. Miałam ochotę położyć się na krzesełkach w
poczekalni i nigdy się stamtąd nie ruszać. Byłam w mieście gdzie nie miałam
miejsca do spania i nikogo, kto mógłby mnie przygarnąć. Jedynie trzy pomniki na
cmentarzu, które były dla mnie wszystkim. I to właśnie tam pojechałam.
Nie musiałam
nic mówić, po prostu ułożyłam się na trawie przed kamiennymi tabliczkami i
leżałam tak, rozmawiając z Nimi w myślach. Wiedziałam, że doskonale mnie
rozumieli, prawdopodobnie lepiej niż ja sama. Spędziłam tam kilka godzin w
kompletnej ciszy, przerywanej jedynie własnymi szlochami. Chciałam zostać tam
na zawsze, ale wiedziałam, że nie mogłam. Dlatego wyciągnęłam telefon i
trzęsącymi się rękoma włączyłam go. Czekało mnie ponad trzydzieści nieodebranych
połączeń i zapchana skrzynka głosowa, ale ja wybrałam małą, żółtą ikonkę
wiadomości.
-Jasna
sprawa! A propo jasnych… te szpilki zostawiasz słoneczko, w ramach… przyjmijmy,
że będzie to depozyt w ramach powrotu – schowała za plecami jedną z moich
ulubionych par, ale miałam jakiś dobry dzień, więc postanowiłam przyjąć naszą
małą umowę. I tak nigdy nie wrócę po te buty do Nowego Yorku.
Przed oczami stanął mi obraz Jonni, która wypowiedziała
te słowa w przeddzień mojego wyjazdu do LA. Tak więc wybrałam jej numer i
ocierając łzy z ekranu telefonu napisałam: ‘Oddaj mi jasne szpilki.’ Po kilku
minutach dostałam odpowiedź: ‘Alex co się stało…?’.
Pożegnałam
się z Rodzicami i Babcią i napisałam ostatniego smsa: ‘Będę za jakieś 3
godziny’, zanim wyrzuciłam telefon do kałuży…
|*|
To chyba mój ulubiony rozdział i jestem z niego dumna. Mam nadzieję, że przynajmniej tym razem więcej osób podzieli się swoim zdaniem ze mną. Macie może jakieś pytania, w końcu to trochę 'przewrotny' rozdział. Piszcie co tylko chcecie!
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz