wtorek, 27 maja 2014

rozdział sześćdziesiąty trzeci


 Piątkowy dzień w pracy minął błyskawicznie. Niby wszyscy jak zawsze skupieni byli na swoich obowiązkach, ale temat jutrzejszego balu był obecny wszędzie. Po południu, kiedy skończyłam pracę zamówiłam taksówkę- nie chciałam prosić Shannona o auto- i pojechałam do Labu. Chciałam zobaczyć się z Jaredem i omówić godzinę wyjścia i inne potrzebne aspekty. Podróż nie trwała długo, mimo to przejażdżka w roli pasażera sporo mnie kosztowała. W drzwiach wejściowych powitała mnie Emma, machając na mnie od niechcenia dłonią. Od początku naszej znajomości niewiele się zmieniło- wciąż byłyśmy do siebie dość wrogo nastawione ale nie zamierzałam na siłę tego zmieniać, tak po portu musiało być.
-Gdzie Jared? – spytałam, rzucając torebkę na aneks kuchenny.
-Siedzi w salce, ale pracuje, więc łaskawie poczekaj – powiedziała oschle, stukając w ekran swojego telefonu.
-Okey – odpowiedziałam spokojnie, nie chcąc zaczynać niepotrzebnych kłótni. Zaparzyłam sobie kawę, pomimo popołudniowej pory- w domu Leto również smakowała wyśmienicie. Następnie przeszłam się sama po ogrodzie, a kiedy wróciłam, Jareda wciąż nie było na horyzoncie. Nie chciałam się narzucać, ale nie miałam za dużo czasu, musiałam popracować jeszcze w domu. Wzięłam do ręki duży kubek z życiodajnym płynem i ruszyłam na poszukiwania bruneta. Po chwili zobaczyłam go w pomieszczeniu z mnóstwem komputerów. Nigdy tam nie byłam i domyślałam się, że to służbowa część domu. Zapukałam kilka razy, ale miał na uszach słuchawki, więc pewnie mnie nie słyszał. Weszłam do pokoju, podchodząc do jednego stanowiska. Było to jasne pomieszczenie z kilkunastoma biurkami, na których stały komputery, drukarki, miksery i inne przeróżne urządzenia, których zapewne nawet nie potrafiłabym włączyć.
-Co robisz? – zdjęłam Jaredowi duże słuchawki z uszu, zachodząc go od pleców.
-Alex? – zdziwił się, a po chwili wstał i przywitał ze mną przyjacielskim uściskiem.
-Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale muszę niedługo być w domu, naprawdę mam sporo pracy.
-W porządku, właśnie skończyłem – powiedział z dumą, zamykając różne okna w komputerze.
-Co takiego?
-Takie tam, nic ważnego – machnął szybko ręką.
-Jareeeeeed, powiedz mi – posłałam mu szeroki uśmiech, o którego moc nigdy bym go nie podejrzewała.
-Dlaczego Ty jesteś taka ciekawska? To spot reklamowy Hard Summer – dodał po chwili, poddając się.
-Hard Summer? – powtórzyłam głośno nazwę, szukając w myślach miejsca, w którym gdzieś już o tym słyszałam. –Wiem! To ten festiwal.
-Dokładnie, a w tym roku to ja promuję go swoim video. Chcesz zobaczyć? – spytał podekscytowany.
-Jasne, pokazuj! – ucieszyłam się, kiedy Jared włączył krótki film. Po kilku minutach oglądania publiczności i wszechobecnej zabawy naprawdę zapragnęłam się tam znaleźć.
-I co myślisz? –spytał pewny siebie. –Geniusz?
-Niechętnie to przyznam, ale tak. Nie znam się na technicznych stronach tego wszystkiego, ale mogę Cię zapewnić, że jako zwykły, szary konsument w stu procentach kupuję tą reklamę!
-I oto chodziło! – ucieszył się. Przysiadłam na jego biurku i nie wiem skąd wziął mi się ten pomysł, ale zagadnęłam:
-To w sierpniu, tak? – odpowiedział mi cichy pomruk. –W takim razie kogo zabierasz?
-Przyjaciół – rzucił naturalnie, na co zaśmiałam się pod nosem.
-Chodziło mi o to, z kim idziesz? – sprecyzowałam pytanie, puszczając mu ‘oczko’.
-Alex… - jęknął, chowając twarz w dłoniach.
-No co? Chciałam tylko zapytać – broniłam się. –Swoją drogą, mógłbyś się kimś zainteresować – podjęłam heroiczną próbę walki z tym tematem. Trzymajcie za mnie kciuki.
-Nie dzięki, nie mam na to czasu – powiedział trochę zbyt dobitnie.
-Jared… - westchnęłam – Nie pogrążaj się, i tak sięgasz już mułu.– Zaśmiałam się mając nadzieję, że rozładuję atmosferę, która przez moje dociekanie stała się trochę niezręczna.
-To nie jest takie proste – obrócił się na krześle, patrząc w moją stronę.
-Wiem, ale żeby coś było należałoby spróbować, nie uważasz?
-Nie będę starał się o byle kogo – jego wzrok powędrował gdzieś za moimi plecami.
-Nikt nie każe Ci skakać jak piesek. Wystarczy, że nie będziesz każdego od siebie odtrącał.
-Alex, lubię być sam – spojrzał mi w oczy i nie ważne jak dobrym mógłby być aktorem, ja wiedziałam, że to kłamstwo.
-Nie, to nic fajnego – powiedziałam, lekko zamyślona. Przypomniałam sobie dni, kiedy nie było ze mną Shannona. Od zawsze miałam Jonni, ale ona nie mogła zastępować mi rodziny, przyjaciółki i mężczyzny. –Też tak kiedyś myślałam, ale tylko na siłę wpierałam to do swojej świadomości.
-Okey – odpowiedział zdawkowo. Cóż za dyplomata… -Nie lubię ograniczeń – powiedział po chwili.
-Nie każdy związek to ograniczenia – nie wiem dlaczego tak walczyłam, chcąc pokazać mu nieszkodliwość miłości. Chyba naprawdę chciałam, żeby był szczęśliwy. Żeby znalazł kogoś, z kim mógłby robić wszystko- jak ja z jego bratem.
-Zawsze – odpowiedział pewnie. –Przywiązanie jest ograniczeniem samego siebie. A przecież przywiązujemy się do każdej głupiej rzeczy, nie mówiąc już o ludziach.
-Masz rację, ludzie przywiązują się do siebie, ale nie oznacza to kontroli, wiem coś o tym.
-Ty i Shannon to zupełnie coś innego. Wy w ogóle jesteście poza normami – zaśmiał się, a ja chętnie razem z nim.
-Trochę – wzruszyłam ramionami z uśmiechem na twarzy. –Ale to tylko potwierdza, że nie ma żadnych głupich zasad, Ty decydujesz jak to wszystko wygląda i jak się toczy.
-Pieprzenie. O niczym się nie decyduje – znów jego wzrok powędrował w niewiadome mi miejsce, pozwalając na zamyślenie. Czy w tych momentach myślał o Cameron? Rozmawialiśmy kiedyś o niej, wiem, że bardzo ją kochał ale czy to o związku z nią ciągle mówi?
-Miłości nie zaplanujesz. Tanie, ale prawdziwe – zaśmiałam się pod nosem i szturchnęłam bruneta, dzięki czemu oczy Jareda znów przybrały wyraźną barwę niesamowitego, głębokiego niebieskiego.
-Miłości nie, ale Hard Summer już tak!
-Zwłaszcza, kiedy jest się w tym cholernie dobrym! – znów posłaliśmy sobie szerokie uśmiechy, wracając do naszej dziwnej, codziennej relacji.
-Zgadzam się!
-Debil – wywróciłam młynka oczami, śmiejąc się.
-Czyli załatwione, na Hard idziesz ze mną. Nie marudź – dodał po chwili, chociaż wcale nie miałam tego w planach. –Przysługa za przysługę.
-Chętnie, Panie Leto – przesunęłam się po biurku, zeskakując na jego kolana. Stęknął głośno, wypominając mi moją wagę, ale kiedy oberwał za to w ramię, przestał się czepiać.
-Od zawsze Cię lubiłem, młoda – powiedział niskim, zabawnym tonem.
-Ha, jasne! – prychnęłam. –Od początku mnie obrażałeś i kłóciłeś się ze mną na każdym kroku – zarzuciłam ręce na jego szyję, a on podtrzymywał rękoma moje nogi.
-Miałem powód – bronił się, ale nieskutecznie. –Poza tym dalej czekam na swoją wodę!
-Kupię Ci, sknero. Całą zgrzewkę! – zaśmiałam się, a Jared lekko podrzucił mnie na swoich kolanach.
-I tak ma być, słuchaj się mnie. – próbował zachować powagę, ale średnio mu to wyszło. Zresztą, jak zawsze. Jeszcze chwilę się powygłupialiśmy, ustaliliśmy godzinę jutrzejszego spotkania i wkrótce się pożegnaliśmy.
Po drodze odebrałam od Vicki biżuterię, którą obiecała mi pożyczyć i tak jak zapewniała- była piękna. Do domu wróciłam koło dziewiątej wieczorem. Na dworze zaczynała się letnia szaruga, chociaż wciąż było bardzo ciepło. Nie miałam ochoty siadać do komputera, ale musiałam się tym zająć. Kiedy weszłam do mieszkania, Shannon siedział na kanapie, przeglądając stos papierów. Chciałam wtedy podejść do niego, zwyczajnie przywitać się niewinnym pocałunkiem i spytać, co właśnie robi. Ale dlaczego miałabym się tym interesować, skoro jego nie obchodzą moje zajęcia? Dlatego w przedpokoju ściągnęłam buty i żakiet, torbę odwiesiłam na śliczne, chromowane haki i poszłam do kuchni mając nadzieję na znalezienie czegoś na kolację.
-I jak było? – spytał Shannon, dalej zajmując się swoimi papierami.
-Okey – rzuciłam, wyciągając kilka pomidorów.
-To wszystko? – powiedział, nawet się nie odwracając. Westchnęłam, nie wiedząc, co chciałby wiedzieć i przede wszystkim dlaczego, skoro go to nie interesowało.
-W pracy robiłam to samo co zawsze, ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, wszyscy w kółko rozmawiali o jutrzejszym balu, na który nie chcesz ze mną iść – wyklepałam, zupełnie jak małe dzieci, nie potrafiące dobrze recytować.
-Alex, czy my naprawdę musimy się o to kłócić? – podniósł się z kanapy i powoli podszedł do kuchni. Wow.
-Przecież się nie kłócimy. Nie chcesz iść, okey. Nie chcesz ze mną iść – podkreśliłam- okey. Ale ja nie zamierzam tego odpuścić, więc poprosiłam Jareda, który nie ma problemu z tym, żeby mi pomóc.
-Przestań w końcu go tak idealizować – jęknął, odrobinę zdenerwowany.
-Nie robiłabym tego, gdybym nie miała powodu – kroiłam pomidory i cebulkę, z każdym jego zdaniem- coraz szybciej.
-Oh, pewnie, bo Jared jest taki wspaniały!
-Co? – zaśmiałam się. –Nie zachowuj się jak dziecko.
-Teraz to Ty je przypominasz, wytykając na każdym kroku jaki to jestem zły, a on cudowny. Jakieś głupie pomysły, chcesz, żebym był zazdrosny czy coś? O własnego brata? Od razu Ci powiem: n i e  jestem. –Był. To było widać gołym okiem.
-Musiałbyś być głupim – powiedziałam, bo tak też myślałam. Każdy wiedział że z Jaredem tylko się przyjaźniliśmy. Okej, byliśmy blisko, ale nigdy  z a  blisko.
-Taa – mruknął, wracając do pokoju. Nie chciałam się z nim kłócić a na pewno rozmawiać w taki sposób. Ale on już nawet nie chciał mnie słuchać, na powrót zajęty był swoimi sprawami. Trudno, załatwimy to jutro, może kiedy na balu nie zbłaźnię się przed najważniejszymi ludźmi w branży, będę bardziej skłonna do rozmowy z moim narzeczonym, którego chyba mało już obchodziłam.
*
Każda sobota w naszym domu zaczynała się nie wcześniej, jak w południe. Z tego co było mi wiadomo, cały ten bal zaczynał się jakoś o 18, więc według rozumowania Alex- nie miała ani chwili do stracenia. Mógłbym spróbować zrozumieć jak sześć godzin może nie wystarczyć na przyszykowania się do święta bufonów, ale najlepsi już próbowali… i polegli.
Zszedłem na dół, gdzie Alex urzędowała już w kuchni. W całym mieszkaniu rozbrzmiewała płyta chłopaków z Bastille, których nawet polubiłem, dzięki tej księżniczce przed kuchenką.
-Cześć – powitała mnie z uśmiechem, co już było trochę dziwne.
-Czeeeść – odpowiedziałem zaskoczony, ale zamierzałem wykorzystać tą okazję.
-Znaj moją dobrą wolę i siadaj, zaraz będą naleśniki – wywróciła oczami, a ja podszedłem i stanąłem za nią. Nie odwróciła się, nic nie powiedziała, więc pochyliłem się na talerzem ze stosem naleśników i pocałowałem Alex w policzek.
-Dalej jest mi przykro, że nie chcesz ze mną iść – powiedziała, co nieco ostudziło mój zapał. Nienawidziłem się z nią kłócić, ale wiedziałem, że ten jej bal to będzie katastrofa.
-Idziesz z Jaredem, będziecie się dobrze bawili. – Nie powiedziałem tego zgryźliwie. Okey, przyznaję, byłem odrobinę zazdrosny, kiedy dowiedziałem się z kim tam będzie ale kiedy się nad tym zastanowiłem byłem zadowolony, że moje miejsce zajmie mój brat, któremu ufam, a nie jakiś przypadkowy kutas z jej kancelarii czy inny nieudacznik.
Po wspólnym śniadaniu nie było już tak wesoło jak z samego rana. Znów na siebie nakrzyczeliśmy, chociaż nie chciałem tego robić. Ale to ona zawsze mnie do tego prowokuje, i ma tego świadomość.
Po południu, koło piętnastej Alex znowu gdzieś wyszła, chyba po zakupy, a ja zostałem w domu. Miałam tysiące stron umowy do przeczytania i chociaż nie znałem się na tym za dobrze, chciałem wiedzieć o co chodzi naszej wytwórni, kiedy żądają 30 milionów dolarów. Siedziałem tak sam w mieszkaniu, a dochodziła szesnasta. Znów poczułem pustkę, tak, jak to bywało, kiedy mieliśmy przerwę w trasie i całymi dniami odpoczywaliśmy w domu. Lubiłem przesiadywać w Labie, to był nasz wspólny dom, jednak kiedy nie było tam naszych przyjaciół, było tam pusto, cicho i dziwnie. I choć nasze mieszkanie było przytulne i nie tak duże, znów czułem się nieswojo. Nie lubiłem kiedy Alex ze mną tutaj nie było. Tak naprawdę to ona nadawała temu miejscu wszystkiego, co najlepsze. Bez niej było po prostu smutno, zwłaszcza, że znów się do siebie nie odzywaliśmy.
Leżałem na kanapie w salonie, bezmyślnie oglądając telewizję. Jak zwykle, nie było tam nic ciekawego. W pewnej chwili spojrzałem na ceglaną ścianę, obwieszoną zdjęciami. Kiedy zobaczyłem roześmianą twarz brunetki od razu się uśmiechnąłem, chociaż nawet nie byłem tego świadomy. Wstałem i podszedłem bliżej, oglądając z bliska zdjęcia, które znałem na pamięć. Cholera, wiedziała co robi, kiedy je tu przywieszaliśmy. Za każdym razem wpędzają mnie w poczucie winy. Jak ja w ogóle mogłem pozwolić na kłótnię między nami? Na to, żeby była przeze mnie zła i smutna? Gdzie są Ci wszyscy ludzie, którzy powinni mnie wtedy kopnąć w dupę i przypomnieć, jaki ze mnie kutas?! Byłem pewny, że cały ten bal to będzie pomyłka, gdzie kilka godzin przesiedzimy między gburowatymi ludźmi i nie śmiesznymi żartami, ale skoro Alex na tym zależało… Nie miałem pojęcia jak mogła woleć to od imprezy Jamiego, ale cóż. W końcu może po kilku kieliszkach wina razem będziemy śmiali się z pozostałych, oby.
*
Wpadłam do domu ‘odrobinę’ za późno. Trochę zasiedziałam się u Vicki, która pomogła mi z fryzurą. Teraz miałam godzinę do przyjazdu Jareda i lepiej, żebym się nie spóźniła. Shannon wołał mnie kilka razy, ale nie miałam czasu na rozmowę. Zamknęłam się w łazience, włączając iPoda narzeczonego. Wzięłam kąpiel z ulubionym płynem do kąpieli, który pachniał lawendą, następnie w czarnej bieliźnie stanęłam przed lustrem, nakładając makijaż. Na szczęście włosy pozostały w dobrym stanie, więc nie musiałam już nic z nimi robić. Mały zegarek na szafce wskazywał 17:30 a mi pozostała tylko sukienka. Weszłam do sypialni, rzucając mokry ręcznik na łóżko. Ściągnęłam czarną folię ze swojej kreacji i o mało jej nie upuściłam, kiedy usłyszałam głos Shannona:
-Pospiesz się, nie mamy dużo czasu. –Obróciłam się ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Nie wiedziałam co dokładnie spowodowało u mnie taką reakcję- to, że Shannon stał przede mną w garniturze, czy to, że zaraz przed przyjęciem zdecydował się pójść. Chyba to mieszanka tych dwóch czynników tak zadziałała, na co Shannon śmiał się ze mnie pod nosem.
-Dalej będziesz tak stała? – podszedł do mnie powoli, wystawiając ręce w moją stronę. Trwało to tylko kilka sekund, ale ja zdążyłam zlustrować go od stóp do głów. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak ubranego, zwłaszcza, że od zawsze powtarzał, że nienawidzi garniturów. Nie wiedziałam, jak mógł tak mówić, skoro stojąc przede mną wyglądał wspaniale. Przyzwyczaiłam się już do widoku mojego narzeczonego i tego, że był naprawdę przystojnym mężczyzną, ale gdybym dziś zobaczyła go po raz pierwszy zakochałabym się na nowo i chyba to zrobiłam.
-Alex – zaśmiał się kolejny raz i ujął moje dłonie. –Wiedziałem, że to zły pomysł, wyglądam jak palant – westchnął.
-Nie wyglądasz! – zaprzeczyłam. Miał na sobie czarną koszulę, na górze zawiązany czarny, cienki krawat, a do tego ten sam kolor marynarki i dość dopasowane spodnie. Ciemne, lekko potargane włosy i lekki zarost dawały zniewalający efekt. –Od dzisiaj chodzisz tylko w garniturach – powiedziałam, przybliżając się do niego. Złapałam za patki marynarki, kiedy wzrok Shannona znajdował się odrobinę nade mną.
-Za to Ty codziennie chodzisz tak. – dłonią przejechał po moich niczym nie okrytych plecach, zatrzymując się na pośladkach. Po ciele przeszło przyjemne ciepło, które pozostawiło po sobie ‘gęsią skórkę’.
-Ale… dlaczego jesteś tak ubrany? – otrząsnęłam się z ‘małego’ szoku, który wywarł na mnie mój własny narzeczony i postanowiłam ostatkiem sił oprzeć się jego sztuczkom.
-Idę z Tobą – powiedział, przewracając oczyma. Niemal nie podskoczyłam z radości, ale postanowiłam tego nie okazywać.
-Jeśli Cię zabiorę – odpowiedziałam, odchrząkując.
-Wierciłaś mi dziurę w brzuchu przez kilka dni, dla Ciebie ubrałem się jak idiota i jestem gotowy na kilkugodzinną kolację z nudnymi ludźmi, więc zrób mi tą przyjemność i pójdź ze mną na ten bal – pochylił głowę i wyciągnął do mnie rękę, na co głośno się zaśmiałam.
-Dobra – rzuciłam, powstrzymując kolejną salwę śmiechu. –Ale co z Jaredem?
-Na pewno się ucieszy.
-Nie jestem taka pewna, wyglądał, jakby naprawdę chciał się tam pojawić. – wróciłam do odpakowywania swojej sukienki. Po kilku minutach zabrzmiał dzwonek do drzwi. Shannon zszedł otworzyć, zapewne bratu. Po niecałym kwadransie zeszłam gotowa na dół, a obaj mężczyźni zabawnie gwizdnęli.
-Bardzo śmieszne – wywróciłam młynka oczami.
-I co teraz? Jednak bierzesz tego wieśniaka? – zaśmiał się Jared, spoglądając na bruneta.
-To raczej on zabiera mnie – uśmiechnęłam się, podchodząc do chłopaków.
-Czyli nie jestem Ci już potrzebny. –Nie chciałam, żeby tak wyszło, a już na pewno nie chciałam, żeby Jared poczuł się… wykorzystany.
-Możesz spokojnie iść do Jamiego i wytłumacz mu naszą nieobecność – powiedział Shannon, kiedy nagle wpadłam na pewien pomysł. Nie mogłam wybierać między braćmi, zwłaszcza, że jeden z nich był moim upartym narzeczonym.
-Możemy pójść w trójkę – spoglądałam to na Shannona, to na jego brata, czekając na reakcję. –I tak wszędzie chodzicie razem, więc bierzcie kluczyki, nie mamy czasu.
*
Po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod duży, jasny budynek, który był restauracją z –jak głosiła nazwa i oświetlone oznaczenia koło niej – pięcioma gwiazdkami. Nareszcie, niech ten wieczór się już zacznie – pomyślałam, kiedy wysiadaliśmy z auta, które przejął od nas młody chłopak w czerwonym uniformie. Byłam podekscytowana i już nie mogłam doczekać się przebiegu całego wieczoru, zwłaszcza, że w końcu moi znajomi z kancelarii będą mogli poznać Shannona a do tego Jareda i już wtedy wiedziałam, że razem zrobią furorę. Ale przede wszystkim dzięki ich obecności czułam się pewniej wśród tych wszystkich ludzi, którzy wręcz ociekali przepychem, kiedy ja dopiero powoli wchodziłam w cały ten świat. Powoli zaczynałam wierzyć, że tabliczka z moim nazwiskiem pojawi się na drzwiach mojego gabinetu szybciej, niż sądziłam.

|*|
Shannon jednak się złamał, co Wy na to? Powinien być bardziej stanowczy? Piszcie jak wrażenia :) 
Dzisiaj dodatkowo proszę Was o komentarz, nie tylko ze względu na nowy rozdział, ale mam do Was pytanie i chciałabym, żeby każdy z Was na nie odpowiedział. Moja koleżanka napisała wspaniałą, marsową miniaturkę, więc chcielibyście, żeby pojawiła się tutaj? Przeczytacie? NAPISZCIE po prostu tak, lub nie ;)
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz