Piątkowy
dzień w pracy minął błyskawicznie. Niby wszyscy jak zawsze skupieni byli na
swoich obowiązkach, ale temat jutrzejszego balu był obecny wszędzie. Po
południu, kiedy skończyłam pracę zamówiłam taksówkę- nie chciałam prosić
Shannona o auto- i pojechałam do Labu. Chciałam zobaczyć się z Jaredem i omówić
godzinę wyjścia i inne potrzebne aspekty. Podróż nie trwała długo, mimo to
przejażdżka w roli pasażera sporo mnie kosztowała. W drzwiach wejściowych
powitała mnie Emma, machając na mnie od niechcenia dłonią. Od początku naszej
znajomości niewiele się zmieniło- wciąż byłyśmy do siebie dość wrogo nastawione
ale nie zamierzałam na siłę tego zmieniać, tak po portu musiało być.
-Gdzie Jared? – spytałam, rzucając torebkę na aneks
kuchenny.
-Siedzi w salce, ale pracuje, więc łaskawie poczekaj
– powiedziała oschle, stukając w ekran swojego telefonu.
-Okey – odpowiedziałam spokojnie, nie chcąc zaczynać
niepotrzebnych kłótni. Zaparzyłam sobie kawę, pomimo popołudniowej pory- w domu
Leto również smakowała wyśmienicie. Następnie przeszłam się sama po ogrodzie, a
kiedy wróciłam, Jareda wciąż nie było na horyzoncie. Nie chciałam się narzucać,
ale nie miałam za dużo czasu, musiałam popracować jeszcze w domu. Wzięłam do
ręki duży kubek z życiodajnym płynem i ruszyłam na poszukiwania bruneta. Po
chwili zobaczyłam go w pomieszczeniu z mnóstwem komputerów. Nigdy tam nie byłam
i domyślałam się, że to służbowa część domu. Zapukałam kilka razy, ale miał na
uszach słuchawki, więc pewnie mnie nie słyszał. Weszłam do pokoju, podchodząc
do jednego stanowiska. Było to jasne pomieszczenie z kilkunastoma biurkami, na
których stały komputery, drukarki, miksery i inne przeróżne urządzenia, których
zapewne nawet nie potrafiłabym włączyć.
-Co robisz? – zdjęłam Jaredowi duże słuchawki z uszu,
zachodząc go od pleców.
-Alex? – zdziwił się, a po chwili wstał i przywitał
ze mną przyjacielskim uściskiem.
-Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale muszę niedługo
być w domu, naprawdę mam sporo pracy.
-W porządku, właśnie skończyłem – powiedział z dumą,
zamykając różne okna w komputerze.
-Co takiego?
-Takie tam, nic ważnego – machnął szybko ręką.
-Jareeeeeed, powiedz mi – posłałam mu szeroki
uśmiech, o którego moc nigdy bym go nie podejrzewała.
-Dlaczego Ty jesteś taka ciekawska? To spot
reklamowy Hard Summer – dodał po
chwili, poddając się.
-Hard Summer?
– powtórzyłam głośno nazwę, szukając w myślach miejsca, w którym gdzieś już o
tym słyszałam. –Wiem! To ten festiwal.
-Dokładnie, a w tym roku to ja promuję go swoim
video. Chcesz zobaczyć? – spytał podekscytowany.
-Jasne, pokazuj! – ucieszyłam się, kiedy Jared włączył
krótki film. Po kilku minutach oglądania publiczności i wszechobecnej zabawy
naprawdę zapragnęłam się tam znaleźć.
-I co myślisz? –spytał pewny siebie. –Geniusz?
-Niechętnie to przyznam, ale tak. Nie znam się na
technicznych stronach tego wszystkiego, ale mogę Cię zapewnić, że jako zwykły,
szary konsument w stu procentach kupuję tą reklamę!
-I oto chodziło! – ucieszył się. Przysiadłam na jego
biurku i nie wiem skąd wziął mi się ten pomysł, ale zagadnęłam:
-To w sierpniu, tak? – odpowiedział mi cichy pomruk.
–W takim razie kogo zabierasz?
-Przyjaciół – rzucił naturalnie, na co zaśmiałam się
pod nosem.
-Chodziło mi o to, z kim idziesz? – sprecyzowałam pytanie,
puszczając mu ‘oczko’.
-Alex… - jęknął, chowając twarz w dłoniach.
-No co? Chciałam tylko zapytać – broniłam się.
–Swoją drogą, mógłbyś się kimś zainteresować – podjęłam heroiczną próbę walki z
tym tematem. Trzymajcie za mnie kciuki.
-Nie dzięki, nie mam na to czasu – powiedział trochę
zbyt dobitnie.
-Jared… - westchnęłam – Nie pogrążaj się, i tak
sięgasz już mułu.– Zaśmiałam się mając nadzieję, że rozładuję atmosferę, która
przez moje dociekanie stała się trochę niezręczna.
-To nie jest takie proste – obrócił się na krześle,
patrząc w moją stronę.
-Wiem, ale żeby coś było należałoby spróbować, nie
uważasz?
-Nie będę starał się o byle kogo – jego wzrok
powędrował gdzieś za moimi plecami.
-Nikt nie każe Ci skakać jak piesek. Wystarczy, że
nie będziesz każdego od siebie odtrącał.
-Alex, lubię być sam – spojrzał mi w oczy i nie
ważne jak dobrym mógłby być aktorem, ja wiedziałam, że to kłamstwo.
-Nie, to nic fajnego – powiedziałam, lekko
zamyślona. Przypomniałam sobie dni, kiedy nie było ze mną Shannona. Od zawsze
miałam Jonni, ale ona nie mogła zastępować mi rodziny, przyjaciółki i
mężczyzny. –Też tak kiedyś myślałam, ale tylko na siłę wpierałam to do swojej
świadomości.
-Okey – odpowiedział zdawkowo. Cóż za dyplomata…
-Nie lubię ograniczeń – powiedział po chwili.
-Nie każdy związek to ograniczenia – nie wiem
dlaczego tak walczyłam, chcąc pokazać mu nieszkodliwość miłości. Chyba naprawdę
chciałam, żeby był szczęśliwy. Żeby znalazł kogoś, z kim mógłby robić wszystko-
jak ja z jego bratem.
-Zawsze – odpowiedział pewnie. –Przywiązanie jest
ograniczeniem samego siebie. A przecież przywiązujemy się do każdej głupiej
rzeczy, nie mówiąc już o ludziach.
-Masz rację, ludzie przywiązują się do siebie, ale
nie oznacza to kontroli, wiem coś o tym.
-Ty i Shannon to zupełnie coś innego. Wy w ogóle
jesteście poza normami – zaśmiał się, a ja chętnie razem z nim.
-Trochę – wzruszyłam ramionami z uśmiechem na twarzy.
–Ale to tylko potwierdza, że nie ma żadnych głupich zasad, Ty decydujesz jak to
wszystko wygląda i jak się toczy.
-Pieprzenie. O niczym się nie decyduje – znów jego
wzrok powędrował w niewiadome mi miejsce, pozwalając na zamyślenie. Czy w
tych momentach myślał o Cameron? Rozmawialiśmy kiedyś o niej, wiem, że bardzo
ją kochał ale czy to o związku z nią ciągle mówi?
-Miłości nie zaplanujesz. Tanie, ale prawdziwe –
zaśmiałam się pod nosem i szturchnęłam bruneta, dzięki czemu oczy Jareda znów
przybrały wyraźną barwę niesamowitego, głębokiego niebieskiego.
-Miłości nie, ale Hard Summer już tak!
-Zwłaszcza, kiedy jest się w tym cholernie dobrym! –
znów posłaliśmy sobie szerokie uśmiechy, wracając do naszej dziwnej, codziennej
relacji.
-Zgadzam się!
-Debil – wywróciłam młynka oczami, śmiejąc się.
-Czyli załatwione, na Hard idziesz ze mną. Nie marudź – dodał po chwili, chociaż wcale
nie miałam tego w planach. –Przysługa za przysługę.
-Chętnie, Panie Leto – przesunęłam się po biurku,
zeskakując na jego kolana. Stęknął głośno, wypominając mi moją wagę, ale kiedy
oberwał za to w ramię, przestał się czepiać.
-Od zawsze Cię lubiłem, młoda – powiedział niskim,
zabawnym tonem.
-Ha, jasne! – prychnęłam. –Od początku mnie
obrażałeś i kłóciłeś się ze mną na każdym kroku – zarzuciłam ręce na jego
szyję, a on podtrzymywał rękoma moje nogi.
-Miałem powód – bronił się, ale nieskutecznie. –Poza
tym dalej czekam na swoją wodę!
-Kupię Ci, sknero. Całą zgrzewkę! – zaśmiałam się, a
Jared lekko podrzucił mnie na swoich kolanach.
-I tak ma być, słuchaj się mnie. – próbował zachować
powagę, ale średnio mu to wyszło. Zresztą, jak zawsze. Jeszcze chwilę się
powygłupialiśmy, ustaliliśmy godzinę jutrzejszego spotkania i wkrótce się
pożegnaliśmy.
Po drodze odebrałam od Vicki biżuterię, którą
obiecała mi pożyczyć i tak jak zapewniała- była piękna. Do domu wróciłam koło
dziewiątej wieczorem. Na dworze zaczynała się letnia szaruga, chociaż wciąż
było bardzo ciepło. Nie miałam ochoty siadać do komputera, ale musiałam się tym
zająć. Kiedy weszłam do mieszkania, Shannon siedział na kanapie, przeglądając
stos papierów. Chciałam wtedy podejść do niego, zwyczajnie przywitać się
niewinnym pocałunkiem i spytać, co właśnie robi. Ale dlaczego miałabym się tym
interesować, skoro jego nie obchodzą moje zajęcia? Dlatego w przedpokoju
ściągnęłam buty i żakiet, torbę odwiesiłam na śliczne, chromowane haki i
poszłam do kuchni mając nadzieję na znalezienie czegoś na kolację.
-I jak było? – spytał Shannon, dalej zajmując się
swoimi papierami.
-Okey – rzuciłam, wyciągając kilka pomidorów.
-To wszystko? – powiedział, nawet się nie
odwracając. Westchnęłam, nie wiedząc, co chciałby wiedzieć i przede wszystkim
dlaczego, skoro go to nie interesowało.
-W pracy robiłam to samo co zawsze, ale jeśli tak
bardzo chcesz wiedzieć, wszyscy w kółko rozmawiali o jutrzejszym balu, na który
nie chcesz ze mną iść – wyklepałam, zupełnie jak małe dzieci, nie potrafiące
dobrze recytować.
-Alex, czy my naprawdę musimy się o to kłócić? –
podniósł się z kanapy i powoli podszedł do kuchni. Wow.
-Przecież się nie kłócimy. Nie chcesz iść, okey. Nie
chcesz ze mną iść – podkreśliłam- okey. Ale ja nie zamierzam tego odpuścić,
więc poprosiłam Jareda, który nie ma problemu z tym, żeby mi pomóc.
-Przestań w końcu go tak idealizować – jęknął,
odrobinę zdenerwowany.
-Nie robiłabym tego, gdybym nie miała powodu –
kroiłam pomidory i cebulkę, z każdym jego zdaniem- coraz szybciej.
-Oh, pewnie, bo Jared jest taki wspaniały!
-Co? – zaśmiałam się. –Nie zachowuj się jak dziecko.
-Teraz to Ty je przypominasz, wytykając na każdym
kroku jaki to jestem zły, a on cudowny. Jakieś głupie pomysły, chcesz, żebym
był zazdrosny czy coś? O własnego brata? Od razu Ci powiem: n i e jestem. –Był. To było widać gołym okiem.
-Musiałbyś być głupim – powiedziałam, bo tak też
myślałam. Każdy wiedział że z Jaredem tylko się przyjaźniliśmy. Okej, byliśmy
blisko, ale nigdy z a blisko.
-Taa – mruknął, wracając do pokoju. Nie chciałam się
z nim kłócić a na pewno rozmawiać w taki sposób. Ale on już nawet nie chciał
mnie słuchać, na powrót zajęty był swoimi sprawami. Trudno, załatwimy to jutro,
może kiedy na balu nie zbłaźnię się przed najważniejszymi ludźmi w branży, będę
bardziej skłonna do rozmowy z moim narzeczonym, którego chyba mało już
obchodziłam.
*
Każda sobota w naszym domu zaczynała się nie
wcześniej, jak w południe. Z tego co było mi wiadomo, cały ten bal zaczynał się
jakoś o 18, więc według rozumowania Alex- nie miała ani chwili do stracenia.
Mógłbym spróbować zrozumieć jak sześć godzin może nie wystarczyć na
przyszykowania się do święta bufonów, ale najlepsi już próbowali… i polegli.
Zszedłem na dół, gdzie Alex urzędowała już w kuchni.
W całym mieszkaniu rozbrzmiewała płyta chłopaków z Bastille, których nawet polubiłem, dzięki tej księżniczce przed
kuchenką.
-Cześć – powitała mnie z uśmiechem, co już było
trochę dziwne.
-Czeeeść – odpowiedziałem zaskoczony, ale
zamierzałem wykorzystać tą okazję.
-Znaj moją dobrą wolę i siadaj, zaraz będą naleśniki
– wywróciła oczami, a ja podszedłem i stanąłem za nią. Nie odwróciła się, nic
nie powiedziała, więc pochyliłem się na talerzem ze stosem naleśników i
pocałowałem Alex w policzek.
-Dalej jest mi przykro, że nie chcesz ze mną iść –
powiedziała, co nieco ostudziło mój zapał. Nienawidziłem się z nią kłócić, ale
wiedziałem, że ten jej bal to będzie katastrofa.
-Idziesz z Jaredem, będziecie się dobrze bawili. –
Nie powiedziałem tego zgryźliwie. Okey, przyznaję, byłem odrobinę zazdrosny,
kiedy dowiedziałem się z kim tam będzie ale kiedy się nad tym zastanowiłem
byłem zadowolony, że moje miejsce zajmie mój brat, któremu ufam, a nie jakiś
przypadkowy kutas z jej kancelarii czy inny nieudacznik.
Po wspólnym śniadaniu nie było już tak wesoło jak z
samego rana. Znów na siebie nakrzyczeliśmy, chociaż nie chciałem tego robić.
Ale to ona zawsze mnie do tego prowokuje, i ma tego świadomość.
Po południu, koło piętnastej Alex znowu gdzieś
wyszła, chyba po zakupy, a ja zostałem w domu. Miałam tysiące stron umowy do
przeczytania i chociaż nie znałem się na tym za dobrze, chciałem wiedzieć o co
chodzi naszej wytwórni, kiedy żądają 30 milionów dolarów. Siedziałem tak sam w
mieszkaniu, a dochodziła szesnasta. Znów poczułem pustkę, tak, jak to bywało,
kiedy mieliśmy przerwę w trasie i całymi dniami odpoczywaliśmy w domu. Lubiłem
przesiadywać w Labie, to był nasz wspólny dom, jednak kiedy nie było tam
naszych przyjaciół, było tam pusto, cicho i dziwnie. I choć nasze mieszkanie
było przytulne i nie tak duże, znów czułem się nieswojo. Nie lubiłem kiedy Alex
ze mną tutaj nie było. Tak naprawdę to ona nadawała temu miejscu wszystkiego,
co najlepsze. Bez niej było po prostu smutno, zwłaszcza, że znów się do siebie
nie odzywaliśmy.
Leżałem na kanapie w salonie, bezmyślnie oglądając
telewizję. Jak zwykle, nie było tam nic ciekawego. W pewnej chwili spojrzałem
na ceglaną ścianę, obwieszoną zdjęciami. Kiedy zobaczyłem roześmianą twarz
brunetki od razu się uśmiechnąłem, chociaż nawet nie byłem tego świadomy.
Wstałem i podszedłem bliżej, oglądając z bliska zdjęcia, które znałem na
pamięć. Cholera, wiedziała co robi, kiedy je tu przywieszaliśmy. Za
każdym razem wpędzają mnie w poczucie winy. Jak ja w ogóle mogłem pozwolić na
kłótnię między nami? Na to, żeby była przeze mnie zła i smutna? Gdzie są Ci
wszyscy ludzie, którzy powinni mnie wtedy kopnąć w dupę i przypomnieć, jaki ze
mnie kutas?! Byłem pewny, że cały ten bal to będzie pomyłka, gdzie kilka godzin
przesiedzimy między gburowatymi ludźmi i nie śmiesznymi żartami, ale skoro Alex
na tym zależało… Nie miałem pojęcia jak mogła woleć to od imprezy Jamiego, ale
cóż. W końcu może po kilku kieliszkach wina razem będziemy śmiali się z
pozostałych, oby.
*
Wpadłam do domu ‘odrobinę’ za późno. Trochę
zasiedziałam się u Vicki, która pomogła mi z fryzurą. Teraz miałam godzinę do
przyjazdu Jareda i lepiej, żebym się nie spóźniła. Shannon wołał mnie kilka
razy, ale nie miałam czasu na rozmowę. Zamknęłam się w łazience, włączając
iPoda narzeczonego. Wzięłam kąpiel z ulubionym płynem do kąpieli, który
pachniał lawendą, następnie w czarnej bieliźnie stanęłam przed lustrem,
nakładając makijaż. Na szczęście włosy pozostały w dobrym stanie, więc nie
musiałam już nic z nimi robić. Mały zegarek na szafce wskazywał 17:30 a mi
pozostała tylko sukienka. Weszłam do sypialni, rzucając mokry ręcznik na łóżko.
Ściągnęłam czarną folię ze swojej kreacji i o mało jej nie upuściłam, kiedy
usłyszałam głos Shannona:
-Pospiesz się, nie mamy dużo czasu. –Obróciłam się
ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Nie wiedziałam co dokładnie spowodowało u
mnie taką reakcję- to, że Shannon stał przede mną w garniturze, czy to, że
zaraz przed przyjęciem zdecydował się pójść. Chyba to mieszanka tych dwóch
czynników tak zadziałała, na co Shannon śmiał się ze mnie pod nosem.
-Dalej będziesz tak stała? – podszedł do mnie
powoli, wystawiając ręce w moją stronę. Trwało to tylko kilka sekund, ale ja
zdążyłam zlustrować go od stóp do głów. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak
ubranego, zwłaszcza, że od zawsze powtarzał, że nienawidzi garniturów. Nie
wiedziałam, jak mógł tak mówić, skoro stojąc przede mną wyglądał wspaniale.
Przyzwyczaiłam się już do widoku mojego narzeczonego i tego, że był naprawdę
przystojnym mężczyzną, ale gdybym dziś zobaczyła go po raz pierwszy
zakochałabym się na nowo i chyba to zrobiłam.
-Alex – zaśmiał się kolejny raz i ujął moje dłonie.
–Wiedziałem, że to zły pomysł, wyglądam jak palant – westchnął.
-Nie wyglądasz! – zaprzeczyłam. Miał na sobie czarną
koszulę, na górze zawiązany czarny, cienki krawat, a do tego ten sam kolor
marynarki i dość dopasowane spodnie. Ciemne, lekko potargane włosy i lekki
zarost dawały zniewalający efekt. –Od dzisiaj chodzisz tylko w garniturach –
powiedziałam, przybliżając się do niego. Złapałam za patki marynarki, kiedy
wzrok Shannona znajdował się odrobinę nade mną.
-Za to Ty codziennie chodzisz tak. – dłonią
przejechał po moich niczym nie okrytych plecach, zatrzymując się na pośladkach.
Po ciele przeszło przyjemne ciepło, które pozostawiło po sobie ‘gęsią skórkę’.
-Ale… dlaczego jesteś tak ubrany? – otrząsnęłam się
z ‘małego’ szoku, który wywarł na mnie mój własny narzeczony i postanowiłam
ostatkiem sił oprzeć się jego sztuczkom.
-Idę z Tobą – powiedział, przewracając oczyma. Niemal
nie podskoczyłam z radości, ale postanowiłam tego nie okazywać.
-Jeśli Cię zabiorę – odpowiedziałam, odchrząkując.
-Wierciłaś mi dziurę w brzuchu przez kilka dni, dla
Ciebie ubrałem się jak idiota i jestem gotowy na kilkugodzinną kolację z
nudnymi ludźmi, więc zrób mi tą przyjemność i pójdź ze mną na ten bal – pochylił
głowę i wyciągnął do mnie rękę, na co głośno się zaśmiałam.
-Dobra – rzuciłam, powstrzymując kolejną salwę
śmiechu. –Ale co z Jaredem?
-Na pewno się ucieszy.
-Nie jestem taka pewna, wyglądał, jakby naprawdę
chciał się tam pojawić. – wróciłam do odpakowywania swojej sukienki. Po kilku
minutach zabrzmiał dzwonek do drzwi. Shannon zszedł otworzyć, zapewne bratu. Po
niecałym kwadransie zeszłam gotowa na dół, a obaj mężczyźni zabawnie gwizdnęli.
-Bardzo śmieszne – wywróciłam młynka oczami.
-I co teraz? Jednak bierzesz tego wieśniaka? –
zaśmiał się Jared, spoglądając na bruneta.
-To raczej on zabiera mnie – uśmiechnęłam się,
podchodząc do chłopaków.
-Czyli nie jestem Ci już potrzebny. –Nie chciałam,
żeby tak wyszło, a już na pewno nie chciałam, żeby Jared poczuł się…
wykorzystany.
-Możesz spokojnie iść do Jamiego i wytłumacz mu
naszą nieobecność – powiedział Shannon, kiedy nagle wpadłam na pewien pomysł.
Nie mogłam wybierać między braćmi, zwłaszcza, że jeden z nich był moim upartym
narzeczonym.
-Możemy pójść w trójkę – spoglądałam to na Shannona,
to na jego brata, czekając na reakcję. –I tak wszędzie chodzicie razem, więc
bierzcie kluczyki, nie mamy czasu.
*
Po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod duży, jasny
budynek, który był restauracją z –jak głosiła nazwa i oświetlone oznaczenia
koło niej – pięcioma gwiazdkami. Nareszcie, niech ten wieczór się już zacznie –
pomyślałam, kiedy wysiadaliśmy z auta, które przejął od nas młody chłopak w
czerwonym uniformie. Byłam podekscytowana i już nie mogłam doczekać się
przebiegu całego wieczoru, zwłaszcza, że w końcu moi znajomi z kancelarii będą
mogli poznać Shannona a do tego Jareda i już wtedy wiedziałam, że razem zrobią
furorę. Ale przede wszystkim dzięki ich obecności czułam się pewniej wśród tych
wszystkich ludzi, którzy wręcz ociekali przepychem, kiedy ja dopiero powoli
wchodziłam w cały ten świat. Powoli zaczynałam wierzyć, że tabliczka z moim
nazwiskiem pojawi się na drzwiach mojego gabinetu szybciej, niż sądziłam.
|*|
Shannon jednak się złamał, co Wy na to? Powinien być bardziej stanowczy? Piszcie jak wrażenia :)
Dzisiaj dodatkowo proszę Was o komentarz, nie tylko ze względu na nowy rozdział, ale mam do Was pytanie i chciałabym, żeby każdy z Was na nie odpowiedział. Moja koleżanka napisała wspaniałą, marsową miniaturkę, więc chcielibyście, żeby pojawiła się tutaj? Przeczytacie? NAPISZCIE po prostu tak, lub nie ;)
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz