niedziela, 29 grudnia 2013

rozdział dziewiętnasty

Była dopiero 16 a jak na złość co chwilę mijałam się z Jaredem. Gdzieś w holu, w dużym pokoju dziennym z salą kinową, która znajdowała się na naszym piętrze... I za każdym razem posyłaliśmy sobie mordercze spojrzenia walcząc o to, który z nas zrobi to pierwszy. To wcale nie było zabawne, bo oprócz Shannona, Vicky i czasami Jamiego, którego naprawdę ciężko było złapać, nie miałam z kim pogadać.

Tomo i najbliższa mojemu sercu kobieta z całej marsowej ekipy wybrali się gdzieś na miasto, bo dzisiaj był dzień wolny i chłopaki nie graliżadnego koncertu, a wywiady poszły stosunkowo sprawnie. W sumie, to z chęcią połaziłabym po Atlancie, ale każdego dnia miałam coraz mniej siłna cokolwiek. Może to te tabletki, bo ostatnio ich nie oszczędzałam, ale trudno. Coś kosztem czegoś, przynajmniej mogłam spokojnie spać.

Koło 21 skończyłam czytać kolejną już książkę i pomyślałam, że fajnie byłoby coś obejrzeć. Miałam na sobie swoje szare, dopasowane spodnie dresowe z krokiem i dla odmiany biały top. Stopy okryłam grubymi, różowymi skarpetami, na których było pełno kocich głów.
Wyleciałam ze swojego pokoju, sprawdzając najpierw czy nikogo nie ma na korytarzu, po czym jak najszybciej przebiegłam do - na szczęście - pustej sali.
Było to naprawdę spore, ciemne pomieszczenie z wielkim ekranem naścianie. Przed nim stała duża, jasna, puchowa kanapa i parę dużych foteli do kompletu. Trochę mnie to zdziwiło, bo zazwyczaj takie miejsca były oblegane przez tych wszystkich leniów. Rzuciłam się na wielką kanapę i sięgnęłam po coś, w rodzaju kontrolera, którym wybrałam jeden z biograficznych filmów.
Raczej nie 'nacieszyłam' się samotnością, bo po zaledwie parunastu minutach usłyszałam głos Shannona dochodzący zza sofy:

-Co to za nudy?

-Dla inteligentniejszych, raczej nie Twój repertuar  odwróciłam głowę i posłałam mu szeroki uśmiech.

Fajnie, że ja siedziałam w dresach i wyglądałam pewnie jak ostatnie nieszczęście, a wystarczyło, że Leto miał na sobie czarne spodnie i zwykły, szary T-shirt, żeby wyglądał jak grecki bójak zawsze.

-Ta, ja wybieram filmy z wyższej półki  powiedział z powagą i jednym skokiem znalazł się tuż obok mnie. Zaczął się wiercić i rozpychać.

-Chyba sobie robisz jaja! Byłam tu pierwsza, wypad  powiedziałam, próbując go przesunąć, ale oczywiście, nie przyniosło to żadnego efektu.

-Przestań marudzić, film leci, niewychowana  ugh! Tak bardzo działał mi na nerwy, ale lubiłam się z nim przekomarzać, bo tak cudownie się śmiał i za każdym razem poprawiał mi humor.
W końcu stanęło na tym, że Shannon siedział po prostu na kanapie, a ja leżałam tak jak wcześniej, w poprzek, z nogami położonymi na nim.
Podczas 90 minut trwania filmu, dobre 80 upłynęło nam na śmiechu.  

-Widaćże bardzo Cię interesuje film  powiedziałam odrobinęzażenowana, bo naprawdę chciałam to obejrzeć.

-Nie jest tak dobry, jak mówili recenzenci. Osobiście uważam  poprawiłsię na swoim miejscu i zrobił poważną minę  że to dośćniekonwencjonalny dokument. Wiele tu fikcji literackiej, a niektóre fakty zostały utajone na potrzeby lepszej fabuły. Gdyby nie to, że przez ten czas mogłem się z Ciebie pośmiać, to powiedziałbym, że straciłem swój cenny czas.

-Ty? Ze mnie? Ktoś tu sam utaja fakty, kochaniutki  powiedziałam patrząc krzywo na Shannona.

On tylko rzucił mi złowieszczy wzrok i stanął na kanapie łapiąc mnie za nogi. Teraz wisiałam głową do dołu, drąc się jak nienormalna. Wreszcie mnie puścił, a ja jak rzucona kanapka, która zawsze spada masłem do ziemi, tak samo moja twarz przywitała się z dużymi poduszkami kanapy. Wszystko, co mogłam zrobić, to kopnąć go w okolice łydki.
Punkt! Shannon wyłożył się na ziemi jak długi, tuż przed sofą. Ja skwitowałam to tubalnym śmiechem. On coś tam burczał z podłogi a ja nie mogłam opanować śmiechu. I w tamtym momencie Leto złapał mnie za rękę i pociągnął na dół. Znalazłam się tuż koło niego a on cieszył sięjak dziecko. Nie wiem dlaczego, ale i ja się śmiałam, kiedy leżąc koło siebie Shannon złapał mnie delikatnie za dłoń, a ja niewiele myśląc splotłam nasze palce. Poczułam się tak dobrze, w końcu wiedząc, że nie jestem aż tak sama, jak mi się wydawało.
Obróciłam głowę w bok po czym z uśmiechem na twarzy pocałowałam go. Po krótkiej chwili nasz pocałunek stawał się coraz bardziej intensywny więc Shannon opierając się o kanapę usiadł, sadzająmnie sobie na kolanach. Nie wiem kiedy to się stało, bo nic innego się nie liczyło, jak tylko świadomość bliskość(ci) mojego Shannona, ale oplotłam go nogami w pasie, a ręce zarzuciłam na szyjęZ każdą chwilą nasz pocałunek stawał sie bardziej łapczywy, tak, jakbyśmy od dawna czekali na ten moment. On powoli wplatał swoje ręce w moje włosy i kiedy naprawdę nie potrzebowałam już niczego więcej, do sali bezczelnie wpieprzył się Jared i jak gdyby nigdy nic rozsiadł się na kanapie wybierając sobie film.

-Darujcie sobie  rzucił oschle  jak będę chciał, to zawsze mogę włączyć średniej jakości pornola a nie oglądać Was w akcji.

Zażenowanie mojej osoby osiągnęło apogeum, co doskonale wyrażała moja mina. Natomiast odpowiedzią Shannona na idiotyczny i całkowicie poniżej poziomu tekst brata było złapanie dużej poduchy i rzucenie nią w Jareda. Mimo emocji, które właśnie rozwalały mi głowę, czułam skrępowanie. Dopiero co Jared widział jak faszeruję się pigułkami, a teraz ogląda jedną z najwspanialszych chwil w moim życiu.

Mieliśmy obejrzeć coś jeszcze, w trójkę, ale czułam się co najmniej nieswojo. Poza tym bałam się, że Jared palnie coś o tabletkach w obecności brata, a naprawdę nie potrzebowałam z nikim o tym rozmawiać.
Tak więc wyszeptałam Shannonowi, że idę się położyć, a kiedy zeszłam z jego kolan on zrobił najsłodszą, najśmieszniejszą smutną minę, jakąkiedykolwiek widziałam. Był w tym nawet lepszy ode mnie. Zaśmiałam się głośno a młody Leto od razu rzucił mi ostre spojrzenie. Odpowiedziałam mu tym samym i szybko wróciłam do swojego pokoju czując, jakby moje wargi były ze złota. Dokładnie czułam na nich smak Shannona i zamierzałam zachować go jak najdłużej.

Tej nocy obyło się bez tabletek. Bless you Shannon.  
Na wpół śpiąca leżałam pod (chyba jedwabną) kołdrą, na materacu wartym pewnie z siedem tysięcy dolców. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę. Podskoczyłam z przerażenia. W pokoju było ciemno a ja nie wiedziałam co się dzieje.

-Weź narzuć jakąś szmatkę i chodź  usłyszałam szept Shannona.
 
-Pogięło Cie? - spytałam, pół głosem.
 
-Ciszej  upomniał mnie  chodź, szybko.

Wstałam i prawie nie otwierając oczu złapałam czarną bluzę z fotela. Leto pociągnął mnie w swoją stronę, dał buziaka i już po chwili byliśmy w windzie. To było takie urocze, bo ja wyglądałam jak śpiący kot a on po prostu rzucił mi szybkiego całusa. Takie wspaniałe uczucie, la la la.

-Odbiło Ci? Która godzina? - spytałam przecierając oczy w zbyt oświetlonej windzie.

-Młoda godzina! - zaśmiał się w chwili, kiedy drzwi się otworzyły i od razu poczułam wiatr.

-Shannon?

On, nic nie mówiąc, z uśmiechem na twarzy prowadził mnie po dachu hotelu. Dookoła widać było migocące światła aut i rozświetlone budynki na dole. W końcu zatrzymaliśmy się koło jakiegoś czegoś, co wyglądało jak jakiś duży wentylator? Nie mam pojęcia, poza tym obstawiałam drugąw nocy, więc moje beznadziejne fajtłapstwo było uzasadnione.

Siedliśmy opierając się o 'to duże coś' a mój przyjaciel wyciągnął zza kolorowego swetra trzy puszki piwa. Oboje posłaliśmy sobie porozumiewawcze uśmiechy i jakoś tak nagle sen mnie opuścił.

Było dosyć wietrznie, ale w sumie była połowa września, więc nie ma sięco dziwić.
Kiedy tak siedzieliśmy przypomniały mi się wieczory przesiedziane z tyłu domu z Annie. Nie potrzeba było długo czekać na pierwszą łzę. Za niąpopłynęły kolejne i następne. Starałam się opanować i nie psućShannonowi dobrego humoru ale nie mogłam tego zatrzymać. W pewnej chwili Leto odłożył piwo i delikatnie obrócił moją głowę w jego stronę,łapiąc mnie za podbródek.
 
-Przepraszam, Shannon, ja... - nie zdążyłam dokończyć, bo przerwano mi pośpiesznym:
 
-No co Ty, nie przepraszaj  najdelikatniejszym i najmilszym głosem we wszechświecie.
 
Po śmierci Babci obiecałam sobie, że już nigdy nie będę zamartwiała innych swoimi ułomnymi problemami, ale przy Shannonie wiedziałam, że mogęzrobić i powiedzieć wszystko. Dlatego wtuliłam się w niego jak w pluszaka, a on objął mnie swoimi silnymi ramionami.

-Tylko już nie płacz, jestem beznadziejny w pocieszaniu  powiedział z uśmiechem, który jak zawsze udzielił się i mi.

-Nie musisz mnie pocieszać, wiem, że nie umiesz, głąbie! Tylko czasami daj mi się w spokoju wypłakać, okej? - spoglądałam w jego zielone oczy, czekając na oczywiste potwierdzenie mojej prośby, co jednak nie nastąpiło.

-Nie będę się przyglądał jak moja kobieta płacze, aż taką świnią nie
jestem  chyba oszaleje. Poważnie..MOJA KOBIETA- tak Alex, spokojnie, zaraz przyjdą panowie w białych kitlach.

Oprócz paru dodatkowych łez szczęścia i dużego uśmiechu nie zrobiłam nic. Dopiero po chwili, kiedy otarłam słony płyn z twarzy o rękaw Shannonaodsunęłam minimalnie twarz, spoglądając na jego idealne rysy.

-Czy Pan, Panie Leto, właśnie nazwał mnie Pańską kobietą? - spytałam unosząc brwi.

-O, a jednak oprócz wzmożonej gadatliwości potrafi Pani czasami słuchać udał zdziwionego, a ja szybko rzuciłam :

- Głupi jesteś  po czym pocałowałam go w policzek i biorąłyk piwa ułożyłam się na jego strasznie niewygodnych nogach.

-Ej, to w takim razie ja jestem Twoim mężczyzną? - spytał po chwili.

-Chciałbyś  odpowiedziałam, po czym zaczęłam się śmiać (tak, z własnej odpowiedzi i ) z zaistniałej sytuacji a później z miny smutnego psiaka w wykonaniu Shannona. 
Poważnie, to mi się nigdy nie znudzi.

|*|
Ależ słodko, rzygusiamy :) Ale co? Nawet oni muszą mieć swoje chwile! 
Dziękuję jeszcze raz za komentarze i oczywiście proszę o więęęęcej! ;] 
P.S: jak tylko mój laptop wróci zza światów, obiecuję zmianę wyglądu (bo mnie też już denerwuje). 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz