Patrzyłam
zza sceny na mojego mężczyznę, który do końca oddał się -
jakby nie patrzeć - swojemu zawodowi. Ale wszyscy, którzy go znali
wiedzieli, że dla niego muzyka i perkusja to całe jego życie. A ja
byłam naprawdę szczęśliwa, że znajduję się w gronie tych,
którzy mogą mu się przyglądać od innej niż medialnej strony.
Perkusista
z każdym uderzeniem wydawał się być szczęśliwszy. Przez cały
czas trwania koncertu był niesamowicie skupiony i rozluźniony
zarazem. Pomijając fakt, że wyglądał nieziemsko seksownie, to
wyglądał strasznie seksownie. Zresztą, jak zawsze.
Widziałam te wszystkie dziewczyny pod sceną, które ze śliną w
kącikach ust wyłapywały każdy jego ruch a ja czułam się jak
królowa lodu z myślą, że nie muszę się do niego mizdżyć, żeby
mnie zauważył.
Rozłożona
na niewielkiej kanapie za kulisami, słuchałam po kolei utworów,
których kolejność znałam już na pamięć. Vicky przepychała się
gdzieś z boku z Jamiem, co chwile wybuchając niepohamowanym
śmiechem. Jak można się domyślić, już dawno wypadłam z tej
bitwy i chwaliłam za to swoje niezdarne ruchy i wątłe kończyny.
Poza tym, po większym wysiłku całkowicie opadałam z sił.
Możliwe, że to skutek uboczny tych tabletek, ale przecież ostatnio
brałam ich coraz mniej (jasne).
Nadeszła
chwila na część akustyczną, czyli dobre 5 minut odpoczynku Tomo i
Shannona. Wlecieli z uśmiechami do naszej małej kanciapy na
backstagu, prześcigając się do stołu z napojami, które nie były
bezpłciową wodą zapewnianą przez organizatorów.
Czytałam
książkę, udając, że nie zauważyłam, jak najprzystojniejszy
mężczyzna pozbawiony koszulki zbliża się w moją stronę.
-Dalej
męczysz te kodeksy? - spytał, przysiadając na czerwonej kanapie.
-Jasne,
bo przecież zawsze na zapas czytam swoją uczelnianą lekturę -
powiedziałam, po czym na moją twarz wślizgnął się okropny
uśmiech sarkazmu.
-Wiedziałem,
że dziewczyna z colleg'u to zły pomysł! Wydaje Ci się, że jesteś
taka dobra? - spytał z kokieteryjnym uśmiechem.
-Tak,
w sumie, to tak - powiedziałam pewna siebie.
-Jesteś
niemożliwa, doprawdy jak ja z Tobą wytrzymuję? Muszę być
absolutnie wspaniały!
-Coś
w tym stylu - odburknęłam, przewracając stronę - A Ty nie masz
jakiegoś koncertu, czy coś?
-Może,
nie wiem, Milicevic coś tam wspominał.
Jako
odpowiedź otrzymał mój krótki pomruk.
Siedział
koło mnie dalej, cały czas mi się przyglądając z przymrużonymi
oczyma.
-Co
się tak gapisz? - spytałam, śmiejąc się.
-Zastanawiam
się, czy masz serce - powiedział całkowicie poważnym tonem.
-Zakładam,
że to możliwe. A jaka jest Twoja opinia? Bo pewnie tak ową
posiadasz.
-Tak.
I nie, nie masz serca, zła kobieto.
-Niby
dlaczego? - spytałam, kiedy Tomo odchodził od stolika, kierując
się już w stronę sceny.
-Bo
tak, koniec kropka.
-Dobra
- rzuciłam, wystawiając język.
-Nie
przeginaj.
-No
co?
-Trzymaj
ten jęzor za zębami - wycedził.
-No
przecież nic złego nie zrobiłam - obruszyłam się.
-Dobrze
wiesz. Ja Ci radzę, nie wystawiaj go więcej, chyba, że chcesz być
zaraz przyparta do ściany przez najprzystojniejszego mężczyznę
jaki kiedykolwiek stąpał po tym marnym padole - powiedział,
nachylając się nade mną bardzo, bardzo, bardzo blisko.
-To
Jared też tu jest? - udałam podekscytowanie, chociaż tak naprawdę
wcale nie musiałam, bo mój koncertowy, lekko spocony Shannon wisiał
nade mną bez koszulki. Nie wiem jakie siły powstrzymywały mnie od
zaatakowania go swoimi ustami, ale musiały być cholernie dobre, bo
wciąż go nie tknęłam.
-Przeginasz
- powiedział niskim tonem. Tym tonem, w którym zadurzyłam się po
uszy. Oprócz czegoś, co powodowało podwyższoną temperaturę
mojego ciała, czułam ogromne rozbawienie.
-Doprawdy,
doprowadzanie Cię do granic nerwowych możliwości jest moim
ulubionym zajęciem - uśmiechnęłam się szeroko i trzymając go za
tył głowy, obdarowałam zaszczytnym pocałunkiem.
-Spadaj
już, zaraz wchodzicie - odepchnęłam po chwili jego klatkę
piersiową od siebie. Leto znów wykonał swój popisowy numer - minę
smutnego psiaka - i wstał.
-Wredota
- rzucił, patrząc na mnie. Nieumyślnie pokazałam mu język i
dopiero po nanosekundzie doszło do mnie, co zrobiłam. Shannon
obrócił się na pięcie i szybkim krokiem podszedł do kanapy.
Widziałam coś naprawdę dziwnego w jego oczach, a po chwili
przekonałam się, co to. Osobiście obstawiałam podniecenie tudzież
pożądanie, ale nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, bo
potencjalnym podmiotem tych jego emocji miałam być ja, a to gryzło
się z powyższym. A jednak.
Shannon
już był przy mnie, na wpół siedzącej. Zaatakował moje usta bez
żadnego uprzedzenia a ja nie miałam zamiaru go powstrzymywać. Jego
dłonie wędrowały po mojej talii jak oszalałe, moje natomiast
zawzięcie trzymały się jego mokrych włosów. Język Shannona
właśnie wirował przy moim, kiedy nagle Tomo złapał perkusistę
za ramię i odciągnął ode mnie.
-Jakieś
10 000 ludzi czeka, dawaj matadorze!
Razem
z Chorwatem zaczęliśmy się śmiać, a Shannon łypał tylko na
niego spode łba. Razem pobiegli w stronę sceny, a kiedy perkusista
obrócił się w moją stronę, wychyliłam głowę i pokazałam mu
szybko język, na co On bezgłośnie wypowiedział do mnie: -
pożałujesz. Po czym zniknął za rogiem, witany okrzykami i wielkim
aplousem. Vicky rzucała jakimiś seksistowskimi żartami, a ja
myślałam tylko o tym, że albo ktoś na górze dobrze się bawi,
albo daje tę możliwość mi.
Wszyscy
zachowywali się dzisiaj inaczej. Ja świrowałam i nie potrafiłam
usiedzieć w miejscu, bo w końcu, od prawie miesiąca miałam
spotkać Jonni. Jako bardzo ważna persona w całym Mars crew
(samozwańcza) załatwiłam swojej przyjaciółce wejście za kulisy
i wiedziałam, że dzięki temu w naszej dzielnicy powstanie mój
marmurowy pomnik. Ale nie tylko ja nie potrafiłam opanować emocji.
Cała ekipa była podekscytowana, bo dzisiaj miał odbyć się
koncert w Madison Square Garden. Kończył on trasę po USA i tak
naprawdę był najbardziej wyczekiwany. MsG to kultowe miejsce i
chłopaki cieszyli się jak dzieciaki. Poza tym był to najdroższy
koncert na tej trasie i przynoszący największe zyski. Dlatego
właśnie cały autobus wariował (bez wyjątków).
W
NY byliśmy o 14 i kazałam odwieźć się prosto pod swoje
mieszkanko. Kiedy Jonni otworzyła drzwi, od razu rzuciła mi się na
szyję i właśnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nią
tęskniłam. Nie zdążyłyśmy nawet zamknąć drzwi, kiedy rozległ
się dzwonek. Zaskoczone uchyliłyśmy je i zaraz się odsunęłyśmy,
bo 4 osoby wleciały do mieszkania śmiejąc się i witając z nową
znajomą.
-Nie
wzięłaś walizki - uśmiechnął się Jared, podając mi zgubę.
Po
15 minutach nasz salon był oblegany przez tą bandę a Jonni
wyglądała, jakby była w niebie. Zresztą, ja też nie narzekałam
na towarzystwo ludzi, z którymi spędziłam ostatnie, wspaniałe
tygodnie. No a ten najważniejszy człowiek siedział w 'swoim'
fotelu, w którym zawsze zalegał, kiedy przyłaził tu parę razy,
siedząc godzinami.
Jo
od zawsze była duszą towarzystwa, więc uznaliśmy z Shannonem, że
nic się nie stanie jeśli wymkniemy się do mojego pokoju,
zostawiając ją na pastwę dwóch zakochańców i pary starych
pajaców.
-Zaciągnęłaś
mnie tutaj, a teraz śpisz? - spytał Shannon, stojąc nad moim
łóżkiem, na które padłam placem.
-Odpoczywam
przed ważnym koncertem. Zapraszam - wymamrotałam, przesuwając się
odrobinę. Po chwili poczułam, jak materac ugina się pod ciężarem
jego ciała. Przytuliłam się do niego, kładąc głowę na jego
torsie.
-Dziwna
jesteś - zaczął Leto - starzejesz się.
-Ja
mam 26 lat, człowieku. Już dawno się zestarzałam.
-Serio?
- zdziwienie w jego głosie było nad wyraz sztuczne - Dałbym Ci max
czternastkę. Dobra z Ciebie dupa.
-Odrobina
więcej chęci, a spadłbyś z tego łóżka, wredny staruchu -
uderzyłam go w udo.
-
Wypraszam sobie. Sama jesteś staruchem. Tylko byś spała - zauważył
(słusznie).
-Z
Tobą? Zawsze! - opanowałam śmiech.
-Nie
kuś, dobrze radzę.
Taka
nasza głupia rozmowa ciągnęła się przez parę następnych minut.
Shannon bawił się moimi włosami a ja udawałam, że piszę palcem
po jego nodze.
-Masz
jakiś plan? - spytałam.
-Ożenię
się z Tobą - odpowiedział od razu.
-Ta
- wypaliłam, w myślach wyśmiewając jego słowa.
-Naprawdę.
I będziemy najnudniejszym małżeństwem na świecie.
-Bardziej
niż Vicki i Brodaty?
-Bez
porównania. Oni chodzą na mecze i takie tam, a my całe dnie
będziemy spędzali w domu, w kapciach, jedząc, pijąc kawę,
oglądając telewizję. Ewentualnie będziemy się pieprzyć jak
gówniane króliki.
-Nie
wiem, co mnie bardziej dziwi. To, że wyniosłeś coś ze szkoły,
pamiętając o wzmożonej króliczej kopulacji, czy to, że myślisz,
że po ślubie będę chciała się z Tobą kochać - podniosłam się
na łokciu i spoglądałam w jego roześmiane, piękne oczy.
-Dla
Twojej wiadomości, to byłem bardzo dobrym uczniem - zawahał się
przez chwilę - w każdej szkole po kolei...
-Z
której Cię wywalali - przerwałam mu.
-Mniej
więcej - uśmiechnął się tajemniczo - Ale chciałbym w tym
miejscu zauważyć, że nie zaprotestowałaś co do ślubu - jego
brwi powędrowały do góry, a na usta wdarł się leniwie pewny
uśmiech.
-Oświadczaj
się, mi to nie przeszkadza - powiedziałam obojętnie - Ale i tak
nigdy za Ciebie nie wyjdę.
-Ha!
Jeszcze zobaczymy, sama będziesz się o to prosić.
Słysząc
to zaczęłam się śmiać i nie mogłam przestać, dopóki Shannon
nie złapał mnie w talii i uniósł nad siebie.
-Zaraz
Cię połamię, ale nie przejmuj się. Shannooon Leto! - krzyknęłam,
kiedy tylko śmiał się z mojego przerażenia. W końcu puścił
mnie a ja dosłownie walnęłam ciałem w miejsce obok niego.
-Specjalnie
dla Ciebie będę jeszcze grubsza niż jestem! Odechce Ci się tych
wszystkich głupich zabaw - wydęłam usta, siadając po turecku.
-Przecież
Ty nie jesteś gruba, grubasie. Jesteś najpiękniejszą kobietą na
świecie - powiedział, delikatnie się uśmiechając.
-Dobre
- pochwaliłam tandetny ale swoją drogą miły tekst - Ale nie dla
mnie. Mam lustro - postukałam parę razy palcem w jego czoło.
-Grubasie,
jesteś śliczna - powiedział, uderzając mnie w ramię.
-Punktujesz
Leto - zaśmiałam się, na co on zaczął się kłaniać.
-A
tak poważnie, co z jutrem? - spytałam, siedząc naprzeciwko niego.
Nie chciałam psuć zabawy (jak zwykle) ale po tych dniach spędzonych
z Shannonem jakoś nie mogłam (i nie chciałam) obudzić się we
własnym łóżku - choć tak bardzo je uwielbiałam - w dodatku
sama, jak każdego, szarego dnia.
Perkusista
nic nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie, praktycznie nie
mrugając.
-Alex...
-zaczął powoli, i trochę zmartwił mnie ten ton - chciałem tylko
powiedzieć...
NIE,
on zaraz powie, ze mnie kocha. Co? Chyba do reszty cię porąbało
Alex, nikt Cie już nie kocha, zapamiętaj.
Podczas
gdy w mojej głowie odbywała się bitwa na wyzwiska dotyczące mojej
osoby, Shannon znów zamilkł.
-Po
prostu dajmy fajny koncert, zachlejmy się na największym
afterparty, a potem zobaczymy, hm? - złapał mnie w pasie, po czym
przyciągnął do siebie. Opierał głowę o moje ramię, a ja prawie
płakałam.
-
Okej?
-Mhm
- mruknęłam, a Shannon pociągnął nas razem do tyłu i już po
chwili leżeliśmy wtuleni w siebie.
-Mam
cholernego pecha - powiedziałam, a żal aż wylewał się z tych
trzech słów.
-Nie,
to ja mam gównianego pecha.
Sama
sobie jestem winna. To moja robota. Mogłam z nimi nie jechać, nie
zaprzyjaźniać się z ludźmi, których będzie mi brakować. A
przede wszystkim mogłam się nie zakochiwać. TAK. Zakochałam się
i nie potrzebuję przekreślać tego zdania. Teoretycznie, bo ktoś
już za mnie to zrobił.
-To
chociaż wyjdź za mnie, grubasie - ucałował moją skroń a ja się
uśmiechnęłam (zresztą jak za każdym razem w jego towarzystwie).
-Nie
ma szans. Nie zadaje się z boskimi perkusistami. Zazwyczaj to starzy
zboczeńce.
|*|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz