wtorek, 4 lutego 2014

rozdział dwudziesty dziewiąty

Drugi dzień omijaliśmy zajęcia. Wczoraj, na rzecz świętowania, a dziś -rekonwalescencja. Myślałam, żśni mi się wczorajszy poranek. Znów zostałam obudzona przez dzwonek do drzwi. Przetarłam leniwie oczy i podnisołam się z fotela. Dookoła mnie, na podłodze było paręnaście śpiących i nie do końca ubranych osób. Sama leżałam w jeansach i staniku, więc odpuściłam sobię krytyczną ocenę tej sytuacji.
Podeszłam do drzwi, a kiedy je otworzyłam zaatakował mnie widok gościa w głupawej, wściekle żółtej czapce. Oboje mieliśmy nietęgie miny. On zapewne zdziwił się moim ubraniem, lub raczej jego brakiem, ja natomiast jego obecnością. W końcu wydukał:
-Pani Alex Batch?
-We własnej osobie - ziewnęłam.
-Tak... Mam dla Pani przesyłkę - wyciągnął z dużej torby malutką paczuszkę po czym wręczył mi ją.
-To na pewno dla mnie? - spytałam zdziwiona.
-Wszystko się zgadza - wyszczerzył się, przeglądając listę, pewnie licząc na napiwek.
-Dzięki - odpowiedziałam uśmiechem - Do widzenia.
-O, nie, nie. To nie wszystko - powiedział, a za chwilę zza rogu drzwi wyciągnął ogromny bukiet czerwonych róż. Zrobiłam naprawdę zdziwioną minę, przekonana, że to jednak jest pomyłka.
-Nie dziwie się temu mężczyźnie. Piękna z Pani kobieta, do widzenia.
Zamknęłam drzwi solidnym kopniakiem i poszłam do swojej sypialni, gdzie w ubraniach spali Greg, Rick i Amy.
Odłożyłam wielki bukiet róż na ziemię, i zajęłam się odpakowaniem małego zawiniątka. Czułam się jak w święta.
Wreszcie po rozerwaniu czerwonego papieru zobaczyłam podłużne pudełeczko. Na wieczku wyryta była na złoto nazwa salonu jubilerskiego, który jak się później zorientowałam, był na tyle drogi, że nie wiedziałam o jego istnieniu.
środku znajdowała się cieniutka, złota bransoletka, z małym prostokątem, na którym wyryte było małą czcionką ' me 4 U '.
Jeszcze chwila, a znów bym płakała. Ale szczęście wzięło górę nad wzruszeniem i ogromny uśmiech już widniał na mojej twarzy.
Trzymałam ją w dłoni i oglądałam z każdej strony. Była taka śliczna i delikatna. Bałam sięże gapiąc się na nią zaraz ją zniszczę, ale nie mogłam się powstrzymać. Zajmie zaszczytne, samotne miejsce na prawym nadgarstku i będzie idealnie pasowała do pozostałych bransoletek, których zawsze mam pełno na lewej ręce.
Wstałam, żeby znaleźć swój telefon i przypomniałam sobie o wielkich kwiatach, których nie dało się NIE zauważyć, bo zajmowały połowęwykładziny.
Od razu zaczęłam się śmiać, bo róże to znienawidzone przeze mnie kwiaty. Były wręcz symbolem kiczu, banału i totalnego braku kreatywności. I chociaż były od Shannona, i tak nie mogłam powstrzymaćspazmatycznego śmiechu.
Po żmudnych poszukiwaniach znalazłam swoją zgubę i napisałam do mojego adoratora:
|*|
Dziękuuuuuuuję!
|*|
Po chwili otrzymałam odpowiedź:
|*|
Aż tak się podoba?
|*|
Uśmiechałam się do ekranu jak nienormalna i za taką pewnie wziął by mnie każdy, kto by mi się przyglądał.
|*|
Daje radę, jest w porządku.
|*| 
|*|
Wiem, że jest śliczna, Vicky pomagała wybierać. A skoro masz jużprezent, to wyjdziesz za mnie?
|*|
Przywitałam swoje czoło otwartą dłonią i nie wiem, czy śmiałam się z benadziejności jego zachowania czy swojej reakcji na te jego (urocze) banały.
|*|
O! Nie. Miłego dnia, baw się dobrze!
|*|

Weszłam do kuchni, nie chcąc pobudzić nowych współlokatorów.
Czekała tam Jonni, która ślęczała nad blatem z butelką wody.
-O, nie śpisz - przywitałam się z nieprzyzwoitym uśmiechem.
-Tak, wydawało mi sięże słyszałam dzwonek do drzwi.
-To kurier - powiedziałam zadowolona.
-Po co? Znowu wydałaś kupę kasy na zamówienia z netu?
-Co? Nie! - zaśmiałam się.
Blondynka rzuciła mi pytające spojrzenie więc opowiedziałam jej o swoim prezencie.
-Czekaj, czekaj - potrząsnęła głową, i zaraz się za nią złapała, pewnie chcąc powstrzymać wirowanie - dzisiaj piąty, tak?
Pokiwałam głową.
-Więc Twoje urodziny były wczoraj...
Śmiałyśmy się razem z błyskotliwości Shannona, ale w końcu zrobiło mi się go żal, bo tak się postarał, a jeden dzień nie robił jakiejkolwiek różnicy.
Godzinę później, koło 16, większość się pobudziła i po opróżnieniu 12 kartonów pizzy, rozeszli się do siebie, zostawiając nas z totalnym syfem rozprzestrzenionym po całym mieszkaniu. No i z wspomnieniem dobrej imprezy... (dobra, przebłyskami).
*
Każdego dnia odliczałam do świąt. Były dosłownie wszędzie! W telewizji, każdej reklamie, w sklepach, na ulicach, na uczelni, w galeriach, na każdym wielkim telebimie, tylko nie w kalendarzu.
Postanowiłam, że spędze je z rodziną Leto. Długo się zastanawiałam, ale Kail nie wchodził w grę, a nie chciałam siedzieć Jonni na głowie nawet wświęta. Poza tym dobrze nam zrobi, jak od siebie odpoczniemy po tych trudnych miesiącach kłotni, kiedy nawzajem miałyśmy siebie dosyć. No i ostatecznie czas świąt to jedyna okazja, żeby zobaczyć Shannona przed lipcem.
Tak więc ja wariowałam, a moja przyjaciółka szykowała się na rozmowę z rodzicami, którzy - jak powiedziała - zabiją ją, zostawiając sobie samego wnuka, za to, że nie powiedziała im wcześniej o ciąży.
Kiedy na twitterze chłopaki podziękowali Europie za wspaniałą trasę, latałam po domu jak opętana. Znaczyło to tylko tyle, że właśnie wracajądo Ameryki! Tomo dodał nawet zdjęcie z samolotu (SAMOLOTU), i podpisałże są w drodze do LA.
Nie ma takiego słowa, przymiotnika, wyrażenia czy jakiejkolwiek innej części mowy, która opisałaby moje uczucia, kiedy zobaczyłam twarz uśmichniętego przyjaciela.
*
Cały wieczór 23 grudnia latałam po domu, pakując się kilka godzin. Nie, żebym tylko to zrobiła. W tym czasie zdążyłam się też rozpakować, jakieś70 razy.
Myślałam, że nie będę mogła zasnąć, ale załatwianie tego wszystkiego naprawdę mnie zmęczyło, więc kiedy dostałam wiadomość:
|*|
Śpij dobrze skarbie, widzimy się jutro ;)
|*|
zasnęłam z wielkim uśmiechem na twarzy.
*
Shannon miał być o piątej rano, a ja zamiast wstać 3 godziny wcześniej... zaspałam. Wiedziałam, że mnie zabije, bo czekały nas długie godziny jazdy samochodem, a on musiał przyjechać po mnie z LA.
Latałam dokładnie tak samo jak przez cały poprzedni wieczór. Prysznic i włosy - nigdy wcześniej nie zrobiłam tego szybciej. Założyłam szare spodnie dresowe, zwężane przy kostkach (własny prezent urodzinowy) a do tego czarną bluzkę z 3/4 rękawem. Wleciałam do łazienki i ze szczoteczką w pieniącej się od pasty buzi, rozmawiałam z zaspaną Jonni, która dopiero po południu wybierała się do rodziców.
Dzwonek. Jak na komendę machałam rękoma, bełkocząc, żeby otworzyła drzwi, ale ona tylko śmiała się jak wariatka, a kiedy wreszcie skończyła, powiedziała:
-To Twój chłopak. To Ty nie widziałaś się z nim cztery miesiące - puściła mi oczko i wyszła do kuchni.
TO MÓJ CHŁOPAK, NIE WIDZIAŁAM SIĘ Z NIM 4 MIESIĄCE!
Wypłukałam pospiesznie usta i wyleciałam do przedpokoju jak poparzona. Wdech, otwieram.
O mało się nie popłakałam. Stał tam, jak kiedyś, za pierwszym razem. Uśmiechnięty, uroczy i cholernie przystojny.
-Cześć - rzuciłam, nie oddychając od parudziesięciu sekund.
-Cześć Mała - w końcu zobaczyłam ten wkurzający, seksowny i nieziemsko uroczy, krzywy uśmiech.
Żadne z nas nawet się nie ruszyło i staliśmy jak słupy, wpatrując się w siebie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Trwało to (za długo) niecałe 15 sekund i rzuciłam się w jego ramiona. Shannon od razu przytulił mnie mocno, przyciskając do swojego ciała składając pocałunki na mojej głowie.
-Czy Ty masz jeszcze mokre włosy?
Cholera jasna.
-Nie, no wiesz, znaczy, wcale nie zaspałam, co?! - zaśmiałam  się nerwowo, a Shannon spojrzał na mnie z minimalną dezaprobatą.
-Dobra, zaspałam! Ale tylko odrobinkę! - skakałam przed nim jak mała dziewczynka - Jestem już prawie gotowa, daj mi... max 15 minut. Tylko się pomaluję i wezmę rzeczy i jedziemy - obróciłam się na pięcie i już miałam pędzić do łazienki. Zdążyłam zrobić tylko parę kroków, kiedy brunet złapał mnie za rękę i mocno do siebie przyciągnął.
-Alex - moje imię tak wspaniale brzmiało w jego ustach - nie widziałem Cię cztery pierdolone miesiące.
Nie zdążyłam pomyśleć ' wiem' , bo Leto już zaatakował mnie swoimi ustami. Sztywno trzymał moją głowę rękoma, wpijając się w moje usta. Zapomniałam zapomnieć jak bardzo mi tego brakowało, mojego Shannona.
Trzymałam się jego koszulki, schowanej za czarną bluząPociągnęłam go w swoją stronę i trzasnęłam drzwiami, zamykając je kopniakiem. Leto przyparł mnie do ściany a ja czułam, jak moje podbrzusze powoli wariuje. Powoli? Szalało z każdą następną sekundą!
Uniosłam kolano, które Shannon od razu złapał i podtrzymywał swoją ręką. To wszystko było tak przyjemne, jego zapach, smak jego ust i świadomośćże jest tutaj ze mną.
-Siemka Shannon! - zawołała Jonni.
Oderwaliśmy się od siebie, patrząc, jak blondynka oglądała nas ze śmiechem w oczach.
-Cześć Młoda. Em, młode? - uśmiechnął się odrobinę zmieszany.
-Ugh! Jak nie odezwiesz się więcej, to może dostaniesz kawę - wycedziła przez zęby.
-10 minut - zwrócił się do mnie, mrużąc oczy.
-Piętnaście -odkrzyknęłam, już gdzieś z głębin łazienki.

W rzeczywistości, już mieliśmy godzinny poślizg, a dopiero przeciskiwaliśmy się przez Nowy York. Ale to nie była moja wina! To Shannon przegadał z Jo sporo czasu! Ja tylko czule się z nią pożegnałam, co zajęło chwilkę, ale bez przesady. Trochę dłuższą chwilkę zajęło nam ponowne przywitanie się z Leto na dole, przy jego samochodzie.
Myślałam, że przyjedzie jakąś sportową furą za trzy miliony dolców.
Nie pomyliłam się.
Czarny, lśniący Mustang czekał pod blokiem. Właśnie kpiłam z mojego chłopaka w najlepsze, zarzucając mu sporą ilość kompleksów, które próbuje zrekompensować sobie dobrym samochodem, ale zamknęłam się, kiedy zobaczyłam jak bardzo go to dotyka, poza tym, specjalnie nie narzekałam na komfort podróży.
Mój czarny płaszcz leżał na tylnej kanapie, a tego samego koloru emu, w nogach fotela. Mijała trzecia godzina jazdy, a my nie zamilknęliśmy się choćby na chwilę. Naprawdę bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo BARDZO za nim tęskniłam.
Wreszcie Shannon zwolnił i zaraz po tym zaczęłam poznawać krajobraz za oknem. Byliśmy u pierwszego celu dzisiejszej podróży. Cmentarz, Richmond.
|*|
Wraca Shannon, wraca życie! Przepraszam za pojawiające się błędy (jeśli takie są), ale cóż, taki urok nieposiadania sprawnego laptopa. 
KOMENTOWAĆ, GŁOSOWAĆ, do dzieła! A, i na koniec chciałabym podziękować za ponad 5000 wyświetleń w tak krótkim czasie! Uwielbiam Was, dziękuję
martyna



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz