czwartek, 20 lutego 2014

rozdział trzydziesty czwarty


-Przepraszam, naprawdę, nie chciałam Ci przeszkadzać - powiedziałam cicho. 
-Nie robiłem nic konkretnego, wiesz, tylko takie tam, brzdąkanie - machnął ręką, posyłając mi śliczny, niepewny uśmiech. 
-No co Ty, dobrze wiesz, że to było... dobre. 
Przysiadłam na ziemi, opierając się o ścianę koło pianina. 
-To tylko Alibi, chyba znasz ten kawałek. 
-No tak, ale... - zawahałam się i walczyłam ze sobą, żeby trzymać jęzor za zębami. Cóż, przegrałam.
-To coś innego. Kiedy grasz to na koncertach czy jakiś nagraniach. Przed chwilą grałeś inaczej.
-Naprawdę? - spytał, patrząc mi w oczy. 
-Tak to wygląda, ale pewnie się nie znam. 
Jared podał mi rękę, a kiedy za nią złapałam, pokazał głową, na drewniany, podłużny stołek, na którym siedział. Zajęłam więc miejsce obok niego. Przejeżdżał swoimi długimi palcami po klawiszach, delikatnie je naruszając. 
-Chyba masz rację - powiedział, przerywając przyjemną ciszę. 
-Pewnie tak. Ale z czym? - uśmiechnęłam się do niego, a on natychmiast to odwzajemnił.
-Chyba gram to w inny sposób.
-Wiesz, wiele razy widziałam jak wykonujesz to przed publicznością, a tym razem było inaczej. To tak, jakbyś nie chciał się z czymś zdradzić. 
Każde z nas patrzyło przed siebie, na małe, czarno - białe klawisze. W pewnym momencie Alibi ponownie wypełniło pomieszczenie (a po chwili mnie).
-Muzyka wychodzi mi dużo lepiej niż relacje z ludźmi - posłał mi lekki uśmiech, kończąc grę na instrumencie. 
-Dzięki niej rozmawiasz z innymi. Nie wiem, tak sądze. 
-Dwa zero dla Ciebie. 
-Dobry dzień - zaśmiałam się cicho. 
-Nie przyzywyczajaj się - dołączył do mnie. -To bardzo stare pianino - powiedział po chwili - jak byliśmy dziećmi, przytaszczyliśmy je z mamą do domu. Ktoś dał ogłoszenie, że pierwsza osoba, która się po nie zgłosi, będzie je mogła wziąć. Mama odkąd pamiętam kochała muzykę, więc nie zastanawiała się długo. Zaczęła mnie uczyć i bardzo mi się to spodobało, chociaż nidgy nie nauczyłem się nut całego utworu. Zawsze grałem jakieś swoje wymysły - opowiadał, co chwilę się uśmiechając. Patrzyłam na niego i widziałam przystojnego, mądrego i wrażliwego mężczyznę. Kompletne przeciwieństwo tego, co jest w gazetach czy internecie. 
-Mogę o coś zapytać? - odezwałam się, kiedy przesiedzieliśmy w ciszy parę minut. Przytaknął, więc zaczęłam wylewać swoje myśli. 
-Jesteś dziwny
-To nie pytanie
-Nie przerywaj - tknęłam go w ramię - przy innych jesteś zupełnie inny. Czasami wydaje mi się, że ktoś mówi za Ciebie, a Ty tylko użyczasz mu ciała. Wiem, porąbane - dodałam po chwili. 
-Nie, to nie do końca tak Alex, ale coś w tym jest - przyznał. 
-A jak jest? - najprostrze pytnie z najgorszą odpowiedzią:
-To skomplikowane. 
-Wcale nie - wyciągnęłam jednego papierosa i odpaliłam - jest tak, jakbyś był kilkoma osobami i w danej sytuacji włączał odpowiednie zachowania. Jakbyś miał parę masek z dopasowanymi scenariuszami do każdej z nich. 
Jared milczał, a ja spoglądając na niego co chwilę, wydmuchiwałam spokojnie dym, czując odprężenie po okropnym śnie. 
Po chwili mój towarzysz poczęstował się, ujmując z mojej paczki.
-Palisz? - spytałam.
-Właśnie rzucam - uśmiechnął się, zapalając papierosa.  Nie odpowiedział mi.
*
-Przepraszam. 
-Za co? - spytałam, rozłożona plackiem na ziemii. 
-Za to, że zachowywałem się jak ostatni kutas - powiedział, przeczesując dłonią włosy (tak samo jak Shannon). 
-Aaaa, to! Racja, byłeś kutasem. 
-Poważnie, przepraszam - jego głos był przyjemnie nasączony poczuciem winy. 
-W porządku, nie jesteś jedyny. Ludzie mają tendencję do oceniania, każdy to robi chociaż czasami nie jest tego świadomy. Tak już mamy.
-Tak... chyba tak - zamyślił się, wpatrując w jakiś punkt przed siebie. -Zawsze tego unikałem, nie nawidziłem schematów, norm a szczególnie osądzania. 
-No to gratuluję - powiedziałam beznamiętnie. 
-Na początku myślałem, że jesteś kolejną laską mojego brata, nic wielkiego. Ale kręciłaś się wszędzie, chciałaś wszystko wiedzieć, a to jest naprawdę irytujące. Nic o sobie nie mówisz, ciągle się kłócisz i teraz, kiedy znam Cię trochę dłużej nie potrafię zmienić zdania. 
-Cóż, trudno - rzuciłam, podnosząc się z podłogi z zamiarem powrotu do sypialni. 
-Widzisz? Nawet się nie starasz, po prostu księżniczka Alex ma wszystko i wszystkich w dupie i nie ma zamiaru z nikim o tym porozmawiać - podniósł odrobinę ton. 
-Dziękuję Jared, miłosierny człowieku, ale Ty już masz swoje wyobrażenie mnie więc pozostawię Cię z tym niesmakiem. 
Odwróciłam się, posyłając mu obojętne spojrzenie, po czym udałam się w stronę schodów. 
-Gówno mnie obchodzisz - usłyszałam, a kiedy się rozejrzałam, Jared stał tuż za mną - ale spróbuj tylko skrzywdzić Shannona... - uciekał wzrokiem po pokoju - po prostu tego nie rób. 
-Och, tak. Jasne, nie chcesz później siedzieć i go pocieszać, bo przecież łatwiej się żyje z bratem u boku, który nie martwi się niczym i ma czas zająć się Twoimi sprawami. W porządku, nic mu nie będzie - machnęłam ręką, wpatrując się w ciemnoniebieskie tęczówki Leto. 
-Zamknij się - wycedził. 
-Nie martw się, każdy na Twoim miescu poczułby się winny. Włącznie z Tobą, panie Leto. 
-Alex, zamknij się! 
-Nie krzycz do mnie! - odpowiedziałam tym samym, podniesionym tonem. 
-Będę krzyczał, przecież Ty szukasz tylko wygody. Pieniążkami też nie gardzisz, po to Ci to wszystko. Suka. 
Nie wytrzymałam. Podniosłam dłoń, aby po chwili zatrzymała się na prawym policzku Jareda. 
Od razu przyłożył swoją rękę w tamto miejsce, wykrzywiając szczękę. 
-Popierdoliło Cię?! 
-Mnie?! Mnie! Jakim kurwa prawem tak do mnie mówisz? Nie znasz mnie, w ogóle. Wiesz tyle, co przeciętny spotkany na ulicy, który nawet mnie nie zauważa. Zrozumiałeś zawiłość? Świetnie, więc na przyszłość, nie mów tak do mnie!
Czerwona ze złości pokonywałam już pierwsze schody, kiedy nagle się zatrzymałam, pytając: 
-Jak mogłeś to powiedzieć - mój głos przypominał szept, jednak na tyle słyszalny, aby odebrał go Jared - przecież nic o mnie nie wiesz... 
-Shannon Cię kocha, nie spierdol tego Alex - jego głos był spokojny i opiekuńczy a ja poczułam się, jakby wylano mi na głowę wiadro zimnej wody. 
Podeszłam do niego powoli, mierząc dokładnie każdy krok. 
-Będzie ciężko - powiedziałam cicho. 
-Wiem. Nie tak łatwo być z kimś na odległość, hm? 
-Nie - pokiwałam głową.
- Więc nie utrudniaj tego - powiedział dobitnie. 
- Ja? Jared, to jest cholernie trudne. Teraz jest śmiesznie i kochanie, ale podczas tych kilku miesięcy wcale tak nie było - pociągnęłam nosem - Oprócz Jonni, która sama była w rozsypce, nie miałam przy sobie nikogo. I wiem, że to Wasza praca, ale czasami chciałbyś posiedzieć z bliską osobą, robiąc te wszystkie pieprzone banały. Ale Twój wybranek jest na innym kontynencie, zajebista sprawa - łzy ciekły już jedna po drugiej - a najgorsze jest to, że kiedy leżysz z gorączką nawet go nie ma, żeby podać Ci zasraną herbatę. Pozostaje tylko nakleić sobie sztuczny uśmiech i uwielbiać świat.
Byłam zdenerwowana, roztrzęsiona i wkurzona na Jareda, że każe mi to wszystko z siebie wyrzucać.
- Myślisz, że dla niego to proste? Być pareset kilometrów od Ciebie? W dodatku nie może się zamknąć w pokoju, bo codziennie musi się uśmiechać do idiotycznych aparatów. 
- Sam widzisz, to nie ma sensu. Przeze mnie jest nieszczęśliwy i... 
Jared objął mnie ramieniem i mocno przytulił. 
-Dobrze wiesz, że tak nie jest. Wystarczy na Was spojrzeć jak jesteście razem, kleicie się do siebie cały czas, aż czasami człowiekowi robi się niedobrze. Rób jak chcesz, ale znam tego gośca trydzieści osiem lat i wiem, że on nie odpuści.  
Uśmiechnęłam się lekko, wyplątując się z jego uścisku. 
-Sory, nie wiem, dlaczego Ci to mówię - przetarłam mokre od łez oczy. 
-Czasami dobrze jest się wygadać - powiedział, a po chwili opowiadał mi o swoim związku z Cameron. Mówił, że oboje byli od siebie bardzo daleko, każdy z nich był zapracowany, ale nie chcieli z siebie zrezygnować. I tak prztrwali razem 4 lata, dopóki ta suka go nie zostawiła. 
Widziałam jego oczy, kiedy opowiadał to wszystko już nie były koloru oceanu, wyglądały raczej jak rozmazana plama niebieskiej farby, były cholernie smutne. Przytuliłam się szczelniej do jego ramienia, kiedy po paru minutach siedzieliśmy koło siebie na podłodze. Ogarnięta snem, powiedziałam: 
-To jest popieprzone. 
-Cholernie. Ale wytrzymaj. Dla niego, niech chociaż on będzie szczęśliwy. Razem będziecie - dodał po chwili, nawet nie mrużąc posmutniałych oczu. 
-Ta... 'Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń'.
W odpowiedzi otrzymałam zdziwioną minę mojego towarzysza. 
-John Green - wyjaśniłam. 
-Idiota - rzucił Jared. 
Tym razem to ja czekałam na rozwinięcie jego myśli z podniesionymi brwiami. 
-Żyj marzeniami. 
-A to kto? - spytałam delikatnie rozbawiona dość banalnymi, ale z drugiej strony wartościowymi słowami. 
- Ja - uśmiechnął się delikatnie.  
Na mojej twarzy także pojawił się promyk radości, ale zmęczenie brało jednak górę, i ziewając położyłam głowę na jego ramieniu. 
-Żeby nie było, za nic nie przepraszam - powiedziałam sennie - i tak jesteś okropny.
-Ja też nie, wciąż jesteś suką - mruknął.
-Ok. 
-Ok. 
-Branoc. 
Wpadłam po uszy do krainy snu i chociaż czułam pewien dyskomfort spowodowany tym, że jednak siedziałam, łatwiej było mi nie myśleć o czymkolwiek. Chyba powinnam podziękować Jaredowi. 
|*|
dzięki
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz