poniedziałek, 17 lutego 2014

rozdział trzydziesty trzeci


Byłam bliska rzucenia czymkolwiek. 
Jared doprowadzał mnie do szału i byłam wręcz pewna, że będzie też doskonałym ruchomym celem dla, na przykład, jakiegoś widelca czy talerza. Czuł się pewnie, bo był teoretycznie na swoim terenie, więc nie poznał mojego potencjału. Starałam się powstrzymywać, ale sam się prosił o kłótnię. Po prostu prowokował wszystkim, a Shannon tylko się z nas śmiał, nazywając nas dzieciakami. Mówię Wam, że młodszy Leto trafi przeze mnie na pogotowie z jakimś szkłem w ciele czy innym, niebezpiecznym przedmiotem.

-Dobra, skończ już mówić! - krzyknęłam, kiedy po raz kolejny dzisiejszego dnia Jared dawał popis swojemu 'wokalowi'.
-To wyjdź! Naprawdę nikt Cię tu nie trzyma – powiedział, przechodząc koło lodówki, w kuchni swojej mamy. 
-A Wy znowu swoje? - do kuchni wszedł Shannon, wywracając oczyma.
-TO WEŹ GO/JĄ! - wspólnie zabrzmiały nasze głosy.
-Idealne do siebie pasujecie – zaśmiał się, po czym podszedł do mnie i delikatnie drapiąc mnie swoim kilkudniowym zarostem, wtulił głowę w moją szyję. 
-Nie, proszę! - skrzywił się Jared i zasłaniając dłonią oczy, rzucił się na kanapę w salonie. 
-Dzię-ku-je! - uśmiechnęłam się. 
-Naprawdę nie możesz odpuścić? - powiedział od niechcenia.
-Nie ma mowy! Shannon, on mnie cały czas prowokuje a ja nie robię nic nadzwyczajnego. 
-KŁAMSTWO! - krzyknięto z kanapy w drugim pomieszczeniu. 
-Jemu chyba się nudzi – powiedziałam poirytowana, a Shannon oparł swoje ręce za blatem, tuż za mną. 
Uśmiechnęłam się szeroko i odchyliłam do tyłu. Perkusista coraz bardziej się nade mną pochylał, a kiedy prawie dotykałam plecami kuchennego blatu, zaszczyciła nas Constance. 
-Jesteście w kuchni – powiedziała, i chyba nie do końca dobrze odczytałam jej intencje. 
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc zawstydzona wlepiłam wzrok w swoje czarne skarpetki. 
-Nie martw się Alexis, wiem, że to jego wina. Ale gdybyś zakładała na siebie więcej materiału, wiesz, wcale by nie zaszkodziło. 
Zlustrowała mnie wzrokiem a ja uczyniłam to samo i naprawdę nie wiedziałam o co jej chodzi, ponieważ miałam na sobie zwykłe, krótkie, jeansowe spodenki i najzwyklejszą, czarną koszulkę z jakimś mało widocznym nadrukiem. 
-Przecież wiem, że rwie się do kobiet jak zwierzak – puściła mi po chwili oczko, kiedy spojrzałam jej w oczy. 
-Mamuś... to jest całkowita prawda – zaśmiał się, a kiedy wreszcie puścił mnie z mało komfortowego – w tej sytuacji – uścisku, podszedł do mamy i mocno ją objął. 
-Dobra, już się tak nie przymilaj. I tak mnie dzisiaj zostawiacie.
-Zostawiamy w spokoju. Trzy dni ze swoimi czarującymi synami i jesteś jak nowo narodzona! - wszyscy się zaśmialiśmy i po chwili wyszłam na mały ogródek z tyłu domu. 
Podeszłam do hamaka, zawieszonego między dwoma drzewami i spokojnie się na nim położyłam. 
Było przyjemne, ciepłe popołudnie a ja leżałam w ciszy myśląc nad tym, jakie szczęście mają chłopaki. Zawsze mogą na sobie polegać, no i jest jeszcze Constance, która zrobiłaby dla nich wszystko. 
Wypowiadając to wszystko w głowie, znów poczułam, jak bardzo jestem samotna. Jonni, Shannon czy Vicky to jedno, ale ja nie mam mamy, z którą mogłabym żartować w każdej chwili. Tata? Babcia? Nie, nikogo już nie mam. 
Zasnęłam na chwilkę, a obudziły mnie stłumione krzyki. Shannon i Jared kłócili się w którejś  z sypialni na górze, a okna były otwarte, więc nie sposób było nie usłyszeć ich wrzasków. 
-Więc przestań do cholery! Ile Ty masz lat? - krzyknął starszy brat. 
-Shannon, po prostu ta laska działa mi na nerwy. Panoszy się wszędzie i udaje najmądrzejszą! Wszystko robi źle i nie wiem, udaje głupią? Poważnie stary, co Ty w niej widzisz? 
-Jared... zamknij się. Po prostu przestań zachowywać się jak kutas a przede wszystkim, nie obrażaj jej! - usłyszałam dźwięk trzaśnięcia drzwiami a następnie coś, jakby duże uderzenie. 
Wspaniale, nie dość, że zabierasz im czas dla rodziny, to jeszcze są przez Ciebie skłóceni. Znakomicie Alex.  
Po obiedzie, spakowani, żegnaliśmy się z Constance. Ucałowała nas wszystkich, prosząc synów, żeby dzwonili do niej częściej, bo za rok nie mają po co tu przyjeżdżać (jakbym słyszała Annie). Kiedy wpakowaliśmy się do samochodu Shannona, Pani Leto krzyknęła na koniec, żebyśmy nie szaleli za bardzo, po czym odjechaliśmy prosta uliczką. Wyjeżdżając z całej alejki, zobaczyłam małą Annie, która bawiła się ze swoją młodą mamą przed domem. Wychyliłam się przez szybę i kiedy mnie zauważyła, zaczęła żwawo machać, a ja pożegnałam ją tym samym, z dużym uśmiechem na twarzy. 
*
Dom braci był wspaniały, chociaż powiedziano mi, że wszyscy mówią na to 'Lab'. Tak czy inaczej, był tak duży, że kiedy wjeżdżaliśmy przez masywną bramę na ich posesję, w głowie już miałam tysiące wyzwisk, po co im taki wielki dom. 
Ale moje wątpliwości zostały rozwiane, kiedy Shannon (cieszący się jak mały chłopczyk) oprowadzał mnie i opowiadał różne historie o poszczególnych pomieszczeniach. 
Tak więc dowiedziałam się, że cały budynek służy im jako mieszkanie, studio nagraniowe i siedzibę pracy jakiś 20- 30 osób. Nie powiem, robiło wrażenie, zwłaszcza na osobie, która mieszkała w małym mieszkanku, dzielonym z przyjaciółką. 
Wszystko tam było duże, przeważnie jasne i dobrze oświetlone. Leto nie za bardzo martwili się o takie szczegóły jak na przykład dopasowanie do siebie mebli. Raczej stawiali na wygodę, ale ten cały 'nieład' w sumie przyjemnie się komponował, zwłaszcza z pomalowanymi ścianami, pełnymi podpisów i różnych zapisków. 
*
Jutro miała zjechać się cała hołota. Tomo z Vicki, Jamie i prawdopodobnie Emma. Ale dzisiaj byliśmy w tym wielkim domu sami. Znając już nawyki żywieniowe swojego chłopaka, postanowiłam, że przygotuję kolację. 
Shannon co chwilę kręcił mi się po kuchni, co mnie (lekko) dekoncentrowało. W końcu udało mi się donieść wszystko na stół, i po zaledwie siedmiu osobistych zaproszeniach Jareda, usiedliśmy razem. 
W pewnym momencie młody Leto zaczął swoje przedstawienie, które 'nieco mnie poruszyło'. 
-Co to jest?! - skrzywił się, wypluwając na rękę kawałek żółtego sera. 
-Ser? - nagle zwątpiłam. 
Jared upuścił widelec na talerz i zerwał się z krzesła. 
-Daj spokój, to tylko ser. Przecież mogła nie wiedzieć – powiedział spokojnie Shannon. 
Cholera.  Zapomniałam, że Jared jest weganinem. -To się kurwa mogła spytać! - wybuchnął – Idiotka – rzucił pod nosem. 
Nie miałam siły na kłótnie, krzyki, nawet na zwykłą rozmowę. Po prostu jedno słowo sprawiło, że chciałam siedzieć sama, a na pewno z dala od Jareda. Mogłam znieść naprawdę dużo, ale nigdy więcej nie pozwolę sobie na to, żeby nazywano mnie idiotką. 
-Jared kurwa mać! - wstał Shannon i niebezpiecznie szybko podszedł do brata. 
-Przepraszam, masz rację, mogłam zapytać – powiedziałam, stojąc naprzeciwko niego. 
-Trochę za późno – rzucił mi pogardliwe spojrzenie. 
Co miałam tam dalej robić? Po prostu wzięłam paczkę fajek ze stolika i wyszłam do ogródka. 
Siedziałam na ziemi, opierając się o ścianę budynku. 
-Przysięgam, że jeszcze raz ją obrazisz, a dostaniesz po mordzie! - wrzasnął Shannon. 
-To nie moja wina, że jest taką kretynką – na te słowa podniosłam się błyskawicznie i wpadłam z powrotem do kuchni z papierosem w ręce.
-Słuchaj, Panie gwiazdo – zaczęłam, stojąc z nim twarzą w twarz – nie lubisz mnie, nie Ty jeden. Ale zachowaj chociaż pozory i nie zachowuj się jak  rozwydrzony dzieciak. Naprawdę nie wiem co z Tobą nie tak, ale nie martw się, niedługo mnie tu nie będzie i raczej szybko nie będziesz miał przyjemności mnie zobaczyć. I może postarałbyś się nie myśleć tylko o sobie, i ze względu na brata, nie robić scen? Ale nie, tylko 'Jared, Jared, Jared'. Więc, Jared – podkreśliłam – odpieprz się ode mnie. A, i nie nazywaj mnie kretynką. Smacznego. 
Wróciłam na powietrze, siadając w tym samym miejscu. Po paru minutach pojawił się przy mnie Shannon. 
-Przepraszam... no wiesz, za niego. 
Widziałam, że jest mu przykro i wstyd za Jareda. 
-W porządku, nic się nie stało – uśmiechnęłam się, wpatrując się w orzechowe oczy. 
-Wiem, że tak. No proszę Cię, zachował się jak ostatni fiut – uśmiechnął się smutno. Ja tylko wzruszyłam ramionami i wzięłam kolejnego bucha. 
-Wiesz, że nie możesz tyle palić? - spytał po krótkiej chwili milczenia.
-No pewnie, że wiem.
-Alex, to nie jest śmieszne – stłumił uśmiech.
-Wiem, niedługo rzucam – skończyłam palić i dłonią odgoniłam ostatni dym. 
-Aha, już to widzę. Kiedyś wykupię wszystkie papierosy na świecie, tak, żebyś ich nigdzie nie dostała. 
-Nie zrobiłbyś tego – zmrużyłam oczy. 
-Oczywiście, że tak. Przecież Cie kocham – patrzył mi w oczy a ja nie mogłam opisać, jak bardzo te słowa rozgrzały moją czarna dziurę, przez niektórych nazywaną 'sercem'. 
-Nienawidzę Cię – powiedziałam, po czym złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. 
*
Sypialnia Shannona była jedną z czterech, znajdujących się na małym pietrze. Było to dość duże pomieszczenie, zewsząd oblane szarością. Ściany pokrywał kolor popiołu, natomiast parę szafek, komoda i duża szafa wnękowa, były w kolorze białym. Wielkie łóżko było z ciemnego drewna, z czarną narzutą. Tego samego koloru był też duży, puchowy dywan. 
-No ja Cię przepraszam, ale na krześle tego nie rozłożę – powiedziałam, pokazując na swoja walizkę. 
Staliśmy w jego garderobie, w której jak się okazało, nie ma dla mnie miejsca. Dziwne, bo przecież nie zabrałam aż tyle ze sobą... 
*
Znacie to uczucie, kiedy czujecie, że naprawdę jesteście szczęśliwi? Kiedy nie musicie ciągle narzekać, możecie wstać ponad tłum i przyznać, że lubicie swoje życie? 
Cóż, ja też nie znałam. Dopóki kilka nocy nie spędziłam u boku Shannona. Czułam się bezpieczna i chciana, i pomijając Jareda, starałam wmawiać sobie, że byłoby wspaniale, budzić się przy moim brunecie już zawsze. 
Bullshit! 
Shannon jest i jeszcze długo będzie w trasie, a ja mam studia i wymarzony zawód na drugim końcu kraju. 
Ale i tak miło było codziennie smakować jego ust i czuć jego mięśnie zaplecione wokół mojego ciała. To tak, jakbym sama karmiła się złudzeniami, ale wolałam to, niż zwykłe, szare życie w samotności. 
*
Znów nie mogłam spać. 
Drugą noc z rzędu śnił mi się Shannon, kiedy razem z Mandy pędzili przez jakieś pustkowie. Pomimo szaleńczej prędkości uśmiechali się, a ich okrzyki radości ponosił ze sobą wiatr. 
Nagle z oddali słychać tylko podmuchy wiatru, który teraz śmieje się z tej dwójki. 
Leżą, oddaleni od siebie o parę metrów. 
Brunetka ma nienaturalnie wykrzywioną nogę, a dookoła gdzie nie gdzie widać krew. 
Mężczyzna leży pod dużą, gorącą maszyną i krzyczy z bólu. Rozpalone rury motocykla topią przyległy materiał jego spodni, a w powietrzu unosi się swąd przypalanej skóry. 
Nikt nic nie robi. Leżą tak, póki nie zatrzymuje sie granatowe kombi, które po chwili odjeżdża, zabierając ze sobą tylko dziewczynę. W tamtym momencie Shannon powoli zamyka powieki z uśmiechem na twarzy. 
*
Spojrzałam na zegarek, była czwarta nad ranem. Przetarłam twarz dłonią, i upewniwszy się, że mężczyzna leżący obok jest bezpieczny i spokojnie śpi, wzięłam paczkę fajek i zeszłam na dół. 
Wszędzie było ciemno, jedynie w kącie salonu paliła się niewielka lampka. 
Przyjrzałam się z góry i zobaczyłam, że stoi tam stare pianino, a przy nim siedzi Jared. 
Nie chciałam mu przeszkadzać, więc wymyśliłam, jak bezszelestnie będę mogła wyjść za dom. 
Kiedy zaczynałam działać, usłyszałam pierwsze dźwięki klawiszy. Po chwili rozpoznałam ten utwór. 
Przysiadłam na schodku i wsłuchiwałam się w smutną melodię. Dopiero po paru minutach dźwięków pianina, Jared zaczął wyszeptywać tekst piosenki. Słyszałam go doskonale, a każde, pojedyncze słowo potrząsało mną na nowo. 
Nigdy wcześniej niczego podobnego nie czułam i nawet nie wiedziałam jak to nazwać. 
Po kilku minutach pianino ucichło, a ja poczułam totalną pustkę, trudno mi było to wytłumaczyć. 
W pewnym momencie zapalniczka, którą odruchowo ściskałam w dłoni, wypadła i potoczyła się o zaledwie dwa schodki. 
Brunet nawet się nie odwrócił, jedynie cichym głosem powiedział: 
-Hej, chodź, posiedzimy razem. 
|*|
Zastanawiam się, jak to jest, że w ankiecie 30 osób zaznaczyło, że czyta mój chłam, a komentują dwie, trzy osoby? Naprawdę to dziwne, bo teraz każdy chce wygłaszać wszędzie swoje zdanie, ale kiedy jest to wskazane, siedzi cicho. Więc albo ściemnialiście w ankiecie, albo niezłe z Was mendy i nie chce Wam się ruszyć tyłków. DO DZIEŁA, ZACZNIJCIE KOMENTOWAĆ!
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz