środa, 12 lutego 2014

rozdział trzydziesty drugi


Po wspólnie przesiedzianej godzinie, miałam dosyć towarzystwa Mandy. Była irytująca. Co chwilę komplementowała Jareda, a resztę czasu poświęcała na wchodzenie Constance do tyłka. Miałam ochotę zwrócić na nią cały świąteczny obiad, ale szkoda mi było tracić te wspaniałe smaki. 
W końcu przeprosiłam wszystkich, i wyszłam przed dom. Siadłam na schodkach i zapaliłam papierosa. Był przyjemny, ciepły wieczór. 25 grudnia, a ja siedziałam w skórzanych, czarnych spodniach i białej, cienkiej koszuli ze złotym kołnierzykiem. Cieszyłam się pogodą z myślą, że Jonni pewnie siedzi teraz z rodzicami w ich domu przy kominku, gdzie na dworze temperatura nie przekracza 3 stopni. 
Nagle usłyszałam, że otwierają się drzwi. Stała w nich Constance. Usiadła koło mnie i spokojnym głosem poprosiła, żebym zgasiła papierosa. Zrobiłam to. 
-Nie za bardzo ją lubisz, co? - uśmiechnęła się. 
-Nie o to chodzi. Jest miła, ale nie za bardzo – przerwałam na chwilę, szukając odpowiednich słów - dogaduję się z takim typem osób. 
-Tak, Mandy jest – tym razem to ona musiała poszperać w słowniku – dość specyficzna. 
Obie zaśmiałyśmy się w tym samym czasie i kontynuowałyśmy to przez jakiś czas. 
-Nie śmiejemy się z niej. Po prostu podziwiamy jej udany humor - przekonywała nas samych.
-Absolutnie – potwierdziłam, dalej się uśmiechając. 
Constace pokrótce opowiedziała mi o Mandy. To była dziewczyna Shannona, chociaż nie była co do tego pewna. Powiedziała, że była bardzo blisko z braćmi. Spędzali ze sobą całe dnie, kiedy tylko byli w LA. Pewnego dnia razem z Shannonem pojechali gdzieś na jego motocyklu. Mieli wypadek, jemu prawie nic się nie stało, ale dziewczyna doznała dużych obrażeń. Miała połamane żebra, przez co przez długi czas jej funkcje życiowe były zatrzymane a stan pozostawał krytyczny. To było 4 lata temu. Teraz jedynie została jej niesprawna noga, na którą kuleje. 
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wydusiłam z siebie jedynie głupie: 'to straszne', a Constance tylko przytaknęła. 
Nagle zrozumiałam dlaczego Shannon nigdy nie wspominał o swojej pasji do motocykli. Wiedziałam o tym, ale nigdy nie usłyszałam od niego nawet słowa na ten temat. Znałam już powód.
Następne parędziesiąt minut przegadałyśmy o jej młodości i o tym, jak w wieku 19 lat miała dwójkę małych chłopców i jedną walizkę. Mówiła o ich ciągłych przeprowadzkach i ciężkich czasach, zwłaszcza, kiedy trzeba było wychować dwójkę dzieci na talonach żywnościowych. 
Na koniec wzruszyła się i poleciało jej parę łez kiedy opowiadała, jak dumna jest ze swoich synów, którzy od zerowego startu doszli tak daleko. To oni zbudowali dla niej ten dom, już kilka lat temu. Pomagają innym, dają tyle szczęścia tysiącom ludzi, dzięki swojej pracy i poświęceniu. 
To co mówiła była naprawdę piękne. Od dawna podziwiałam ich za to co robią, ale tak naprawdę dopiero teraz zauważyłam poświęcenie chłopaków, a przede wszystkim, ich ciężką pracę. 
Pomyślałam, że spacer dobrze mi zrobi. Pani Leto wróciła do domu, a ja wzięłam drugiego papierosa i zapaliłam, spacerując po rozświetlonej ulicy szeregowo ustawionych domków. Dookoła słychać było śpiewy i śmiechy. Okna i drzwi ozdabiały lampki i łańcuchy. Było naprawdę ładnie i sama nie wiem dlaczego, ale bardzo mi się tam spodobało. Co prawda była to najzwyklejsza uliczka, ale było w niej coś innego i albo wypiłam za dużo wina, albo było to coś magicznego. 
Kiedy już wracałam, zobaczyłam małą dziewczynkę, siedzącą na chodniku. Podeszłam do niej, a ona z uśmiechem na twarzy życzyła mi wesołych świąt. Odpowiedziałam tym samym, a kiedy ją minęłam, obróciłam się i zobaczyłam, że ociera oczy rękawem swojej żółtej sukienki. Zawróciłam i siadłam koło niej. 
-Mogę się dosiąść? - spytałam, posyłając jej delikatny uśmiech. 
-Pewnie, chociaż chyba nie powinnam rozmawiać z nieznajomymi – zafrasowała się. 
-Masz rację – przyznałam – ale nie będę Ci długo przeszkadzać – puściłam jej oczko. 
-Okej – odpowiedziała mi wesoło. 
-Czemu tu siedzisz? 
-Lubię patrzeć na światełka, są śliczne i tak wesoło migają – ucieszyła się, a w jej niebieskich oczkach zatańczyły gwiazdki.
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam dom, który jako jedyny nie był tak bogato ozdobiony jak pozostałe. Był obwieszony jedynie paroma łańcuchami ze światełkami. Mimo to, wyglądał ładnie. 
-Masz rację, są śliczne – powiedziałam, unosząc lewą rękę, poobwieszaną bransoletkami, chcąc poprawić włosy.
-Ty tez jesteś aniołem – powiedziała dziewczynka, patrzą  na moją rękę. 
-Co? - zdziwiłam się.
-Zasłaniasz to tyloma bransoletkami.
-Nie rozumiem. 
-Moja mama mi mówiła, że Ci, którzy mają skaleczone nadgarstki to anioły.
-Nie jestem aniołem – powiedziałam zdezorientowana.
-Ależ jesteś. Mama mi mówiła, że tylko anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich niszczy więc próbują znów wrócić do chmur, do nieba. Mówiła, że są zbyt wrażliwi na ból innych i ten własny. 
Zaniemówiłam. Po prostu nie wiedziałam co robić. Natomiast moje oczy dobrze wiedziały, wysyłając po kolei parę łez. 
-Wiesz, Twoja mama jest bardzo mądra - wydobyłam z siebie szept, kiedy w głowie kłębiły mi się myśli i wspomnienia z czasów, kiedy jedyną ulgą był ból.
-Dziękuję. Też jest aniołem ale wróciła już do domu. Popatrz! - uśmiechnęła się – macha nam z okna. Chyba powinnam już wracać – wstała, a ja zrobiłam to samo. 
-Pozdrów mamę, Mała – powiedziałam, starając się rozchmurzyć. 
-Hej! Wcale nie jestem mała! Mam już siedem lat i jestem wyższa niż przeciętny dzieciak w moim wieku! - oburzyła się. Była taka urocza! 
-Sorki, nie powinnam tak mówić – znów przyznałam jej rację – w takim razie jak Ci na imię młoda damo? - spytałam, zrównując cię z nią wzrostem.
-Anna, ale to takie poważne, prawda? Wolę Annie, chociaż mama nazywa mnie swoją księżniczką, i to zdecydowanie uwielbiam najlepsiej! - wyszczerzyła swoje małe ząbki, pośród których brakowało kilku, po czym pomachała mi, i pobiegła do środka, rzucając : 'czeeeeść'. 

Nie wróciłam od razu domu. Przeszłam się jeszcze kawałek myśląc o Shannonie, Mandy i małej dziewczynce o zaskakująco pięknym imieniu. 
Postanowiłam, że porozmawiam z nim o wypadku, przynajmniej spróbuję, choć czułam, że to może nie być takie proste. I chociaż głupio mi to przyznać, większą uwagę wzbudziło we mnie dzisiejsze nieoczekiwane spotkanie. 
Nie mogłam oprzeć się podziwowi. Miała siedem lat, siedem, a była taka mądra. Mówiła te wszystkie piękne i zarazem straszne rzeczy. Dzieci w takim wieku nie powinny nawet słyszeć 'samookaleczanie się'. Ale ona wiedziała co to, możliwe, że kiedyś nawet to widziała. 
Odruchowo odsunęłam bransoletki i przyjrzałam się swojemu nadgarstkowi, na którym widać było znikome ślady żyletki, sprzed 17 lat. Minęło tyle czasu, ale one nigdy w całości nie znikną. Dobrze pamiętam chwile i powody, dla których to robiłam. Wiem tylko, że nigdy więcej tego nie zrobię i będę chroniła przed tym każdego, jeśli tylko będę mogła. 
Następnie spojrzałam na prawą dłoń i małą, złotą bransoletkę. Zdałam sobie sprawę, że słońce właśnie wychodzi. Moja burza była cholernie długa, czasami odpuszczała, ale potem wracała ze zdwojoną siłą i piorunami. Ale chyba się już przejaśnia. Wiedziałam, że nie bez powodu Shannon znalazł się w moim życiu na dłużej. Muszę w końcu przestać płakać, że nie mogę być z nim codziennie. Perkusja, zespół, to całej jego życie i wiem, że w jakimś tam malutkim stopniu ja też jestem jego mini tyci cząstką (przynajmniej na razie).  
Spojrzałam w górę i posłałam Rodzicom i Babci uśmiech. 
I to właśnie z uśmiechem na twarzy powitałam wszystkich z powrotem, wchodząc do domu, omijając dziewczynę o imieniu Mandy.
*
-Czego byś chciał najbardziej? -spytałam, ściągając skórzane spodnie w sypialni Shannona, gdzie znalazły się już wszystkie moje rzeczy. 
-Żebyś za mnie wyszła – podszedł i – jak to już miał w zwyczaju – objął mnie, stając za moimi plecami. Przed nami rozciągało się niewielkie lustro naścienne.
-Oprócz, głąbie – uśmiechnęłam się i podniosłam rękę, mierzwiąc mu włosy. 
-Tak najbardziej, najbardziej na świecie? 
-Najbardziej najbardziej - przytaknęłam.
-Żebyś przestała mnie obrażać – zaśmiał się i wpatrywał w nasze odbicie. 
-No przecież nie mogę! To jest za trudne, dawaj coś innego – patrzyłam na jego roześmiane, orzechowe oczy. 
-Chcę zawsze mieć Cię przy sobie – znów uśmiechnął się tym swoim krzywym uśmieszkiem. 
-Serio? - odchyliłam głowę, tak, że spoglądałam na niego do góry nogami. 
-No poważne – powiedział i dał mi szybkiego całusa. 
Zaśmiałam się cicho i usiadłam na komodzie, stojącej pod lustrem. 
-Fajny jesteś. Trochę – dodałam szybko. 
-Od zawsze Ci to powtarzam – podszedł do mnie i położył swoje dłonie na moich udach. 
-A ty? Czego Ty byś chciała? - spytał po chwili. 
-Żebyś nigdy nie przestawał się uśmiechać – powiedziałam automatycznie. Zupełnie, jakbym wcześniej miała przygotowaną odpowiedź. 
-Ooooooo, to było słodkie. Co się z Tobą stało, Alex? - spytał, śmiejąc się. 
-Wiesz co, może ja jestem czasami miła? - przechyliłam głowę, mrużąc oczy. 
-Oczywiście! Ty zawsze jesteś uprzejma, kochanie.
-Ei, ale jest różnica, wiesz? Bo uprzejmy a miły do zupełnie inne słowa o kolosalnie dużej różnicy znaczeniowej. No bo fakt, nie za często zdarza mi się być miłą, za to uprzejma jestem prawie zawsze – gadałam i widziałam tylko, jak Shannon szeroko się uśmiecha - dla Mandy też byłam uprzejma, chociaż nie musiałam, widząc, jak ślini się do waszej dwójki, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować - wywróciłam oczyma. Brunet zaśmiał się pod nosem, ale nie przypominało to tego beztroskiego śmiechu.
-Nie bądź zazdrosna - wypowiedział mi do ucha, delikatnie pieszcząc jego płatek. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, ale nie mogłam zapomnieć o obronie.
-Nie jestem! Zauważyłbyś to, ale wiem, że nie mam żadnych powodów do zamartwiania się ale po co ja to wszytko mówię, skoro Ty i tak mnie nie słuchasz? - uśmiechnęłam się wrednie, ale Shannon złapał moje nogi i zarzucił je sobie w pasie. Następnie powoli zaczął odpinać malutkie guziczki mojej koszuli. 
Podniosłam pytająco brwi, nie mogąc opanować uśmiechu i swojego ciała, które z każdą chwilą przybierało na temperaturze. 
Kiedy w ciągu kilku sekund siedziałam w samej bieliźnie, Shannon zaczął obcałowywać moją szyję. Kręciłam nią powoli, kiedy przechodziły mnie dreszcze. Tak, moje ciało zawsze zaczynało wariować, kiedy w pobliżu był mój Leto. 
Usta Shannona powoli się zniżały, dotykając mojej skóry miejsce przy miejscu. Moje ręce błądziły po jego umięśnionych ramionach i barkach, kiedy jego usta napotkały materiał stanika. Ominął go powoli, uśmiechając się przy tym do siebie. Naprawdę wiedział, jak sprawić mi nawet najmniejszą przyjemność. 
-Ei, Leto – przerwałam.
-Hm? - podniósł na mnie wzrok, a kiedy zobaczył uśmiech na mojej twarzy, od razu go odwzajemnił. 
-Dobry jesteś – uśmiechnęłam się, i kładąc dłonie na jego kościach policzkowych, przyciągnęłam jego twarz do swojej, wpijając się w jego miękkie usta. 
Nie wiem czy był to pocałunek, czy ewidentna walka o usta drugiej osoby. 
Dłonie Shannona zaciskały się na moich włosach, podczas kiedy jego zęby delikatnie przygryzały moją wargę. 
Zaczęłam ściągać mu koszulkę, która za moment wylądowała na podłodze.
Z każdą chwilą moje ciało stawało się coraz gorętsze, ale i tak nie mogło dorównać żarowi, bijącemu z jego skóry. 
W pewnym momencie poczułam na udzie coś twardego i mimowolnie zaczęłam poruszać biodrami, pogłębiając nasz pocałunek. 
Leto uniósł mnie nad siebie i delikatnie ułożył na łóżku. Pospiesznie zdjął spodnie, a ja nawet na chwilę nie dałam mu odpocząć, łapiąc jego magiczne usta w swoje. 
Wystarczył jeden mój uśmiech i Shannon leżał na materacu, a moje ciało stykało się z jego od góry. 
Zaraz po serii pocałunków, podczas których opierając się na jego ciele, poruszałam biodrami, zsunęłam się na jego tors, a następnie jeszcze niżej. 
Perkusista oddychał coraz płycej, a ja nie zamierzałam przestawać sprawiać mu przyjemności. Co chwilę zaciskałam usta na jego przyrodzeniu, a on nie mógł opanować swojego głosu.
-Kurwa! - rozległo się po całym pokoju (plus minus po całej ulicy) -Kurwa, Alex!
Uśmiechnęłam się do swojego mężczyzny, składając na jego ustach długi pocałunek. Wiedziałam, że nie pozostanie mi dłużny, i tym razem też się nie zawiodłam. 
*
-Ty jesteś mądra, to proszę mi wytłumaczyć. Jakim cudem jesteś tu ze mną? Zwykłym Shannonem Leto, biednym dzieciakiem z Luizjany?
-Sam wiesz dlaczego. Kocham tego mężczyznę. Jest wspaniały i w dodatku jest zajebistym perkusista, a dziewczyny na to lecą – Shannon pokiwał tylko głową z niedowierzaniem, po czym uśmiechając się, złożył pocałunek na moich jeszcze ciepłych wargach. 
Po chwili Leto chrapał już w najlepsze, a ja uśmiechałam się jak wariaka. 
 W tamtej chwili miałam go przy sobie i nie zamierzałam nikomu oddawać. Nawet, jeśli miałby to być ogromny tłum piszczących  dziewcząt. Nie, to mój Shannon.
|*|
Dziś kolejny rozdział, ponieważ do niedzieli będę odmrażała sobie... wszystko, wędrując po górach ;) Co do treści, to jeden z moich ulubionych rozdziałów i nie ukrywam, że liczę na wasze komentarze. Dialog z dziewczynką znalazłam pewnie gdzieś na tumblerze, ale sporo go rozbudowałam, więc nie jest to całkowite odwzorowanie. 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz