poniedziałek, 31 marca 2014

rozdział czterdzesty piąty



-Panno Batch? – głos profesora Winchera wyrywa mnie z zamyślenia.
-Tak? – pytam nie pewnie.
-Proszę odpowiedzieć na pytanie – widząc moją zmieszaną minę osunął na nos okulary – Czyżby Pani nie uważała?
-Tak, ja… przepraszam – wyrzucałam z siebie pospiesznie.
-Proszę się skupić Panno Batch, rozpatrujemy właśnie bardzo poważny przypadek. Nikt z grupy nie znalazł dobrego rozwiązania naszego problemu i miałem nadzieję, że jak to zazwyczaj bywa, Pani się powiedzie – zarumieniłam się na jego słowa, które z resztą były prawdą.
-Proszę dać mi szansę – posłałam mu uśmiech, który zawsze działał. Profesor uśmiechnął się pod nosem i poprawił okulary.
-Rozpatrywaliśmy przypadek Asai, Kenijki, która mieszkała w Stanach nielegalnie. Mam nadzieję, że do tej pory jeszcze Pani uważała? – przytaknęłam zgodnie z prawdą, a następnie posiwiały mężczyzna streścił to, co wszyscy wiedzieliśmy o tej kobiecie. –Pytanie brzmi: jak najskuteczniej wywalczyć dłuższy pobyt w naszym kraju?
Dziesiątki par oczu z Sali skierowane były na mnie. Chyba naprawdę nikt nie powiedział wcześniej nic konkretnego, więc tym bardziej oczekiwano tego ode mnie. Przekopałam swoją głowę wszerz i wzdłuż ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-No cóż, niech się państwo nie zamartwiają, adwokaci pracujący przy tej sprawie mają z tym problem, więc to i tak wspaniale, że próbowaliście. A teraz przejdźmy do kolejnego przypadku.. – znów odsunęłam się od tematu zajęć, bo oprócz kłótni dwóch małych postaci mnie samej, walczących o wyjazd do Dubaju na urodziny Shannona, pojawiły się też myśli, dotyczące tej kobiety. Jak by tu spowolnić jej deportacje? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale wciąż ich szukałam, skutecznie odrywając się od przemówień Winchera.
Po wykładzie podeszłam do niego i poprosiłam, czy mógłby mnie przybliżyć do sprawy. Byłam prawie pewna, że tego nie zrobi, bo zabraniają mu tego przepisy, i nie pomyliłam się. Jedynie po długiej rozmowie, podczas której musiałam posłać mu trochę zalotnych uśmiechów, wręczył mi telefon do adwokata, który prowadzi tę sprawę. Musiałam wiedzieć, co będzie dalej z tą kobietą, bo chociaż wcale jej nie znałam, czułam, że muszę jej pomóc. Po prostu, taka moja adwokacka intuicja.
Kolejne trzy wykłady ciągnęły się w nieskończoność, a ja odliczałam do końca zajęć. Wreszcie oczekiwany czas nadszedł i niemal wybiegłam z budynku uczelni. Wybrałam wskazany mi numer i po chwili usłyszałam niski, męski ton.
-Colin Evans, kancelaria adwokacka, w czym mogę pomóc?
-Dzień dobry, Alex Batch. Jestem studentką trzeciego roku prawa na New York Law University i wiem, że pan prowadzi sprawę pewnej Kenijki, Asai. Chciałabym bliżej zapoznać się z jej przypadkiem, czy moglibyśmy się spotkać? – próbowałam opanować lekko drżący ze zdenerwowania głos, przeskakując z jednej nogi na drugą.
-Przykro mi, ale nie udzielamy jakichkolwiek informacji dotyczących naszych klientów. Żegnam – powiedział surowym tonem, a następnie się rozłączył. Okej, jak nie drzwiami, to oknem – pomyślałam, i już za godzinę stałam przed dużym, oszklonym budynkiem, który liczył pewnie z dwadzieścia pięter. Pokonałam ogromny holl, gdzie w recepcji skierowano mnie na siedemnaste piętro, gdzie znajdowała się kancelaria. Kolejne dziesięć minut musiałam się nieźle wygimnastykować, żeby wytłumaczyć sekretarce, że pomimo tego, że nie byłam umówiona, muszę spotkać się z adwokatem Evansem. Czekając na swoją kolej przypatrywałam się wszystkiemu dookoła. W mojej głowie od razu pojawiały się obrazy mnie, zasiadającej w jednym z gabinetów w takim właśnie budynku. Wszystko tu było czyste, eleganckie i w bardzo dobrym stylu. Zaśmiałam się te myśl, przypominając sobie jak wygląda nasze mieszkanie z Jonni, a tym bardziej mój pokój. Wreszcie podeszła do mnie kobieta w ołówkowej spódnicy i poprosiłam, abym udała się za nią. W jedne chwili przestudiowałam swój wygląd, który chyba nie pasował do tego miejsca. Miałam na sobie czarne rurki, tego samego koloru botki na grubym obcasie, burgundowy sweter i czarny, długi płaszcz.
-Przykro mi, ale Pan Evans za piętnaście minut ma spotkanie, więc będzie Pani musiała…
-Rozumiem – przerwałam wyćwiczonej blondynce. Po kilku minutach znalazłam się w dużym, jasnym gabinecie Colina. Sekretarka powiedziała, że muszę chwilę poczekać i poczęstowała mnie szklanką wody, co było nad wyraz uprzejme z jej strony. Tak więc usiadłam na czarnej kanapie, rozglądając się dookoła. Wszystko było idealne dopasowane, a każdy drobiazg umieszczony z wcześniejszym przemyśleniem. Nawet drobinki kurzu wyglądały elegancko.
-Nie byliśmy umówieni – powitał mnie zimny ton. Colin wszedł do gabinetu, zatrzaskując drzwi. Udał się na swój fotel, nawet się ze mną nie witając.
-Niestety, nie miałam kiedy zadzwonić – zaczęłam, lekko przepraszającym tonem.
-Bardzo mi przykro, ale gdyby każdy tak robił, znajdowalibyśmy się w całkowitym chaosie.
No to nieźle się zaczyna, powodzenia – pomyślałam, po czym przystąpiłam do ataku. Niestety musiałam zmienić plany, kiedy w pełni zobaczyłam jego sylwetkę. Myślałam, że będzie to starszy mężczyzna, przynajmniej głos z słuchawki wszystko na to wskazywał. Tym bardziej ku mojemu zdziwieniu ukazał się trzydziesto-parolatek z czarnymi z heban włosami, gładką twarzą i niebieskimi oczyma. Miał na sobie opięty garnitur, na pewno nie jeden z tych, które można kupić w przypadkowym sklepie. Pasował idealnie, prezentując adwokata wspaniale.
-Nazywam się Alex Batch – podniosłam się z krzesła, co również uczynił mój rozmówca. Następnie podaliśmy sobie dłonie, ale Evans od razu się skrzywił.
-Czy to nie pani dzwoniła do mnie jakiś czas temu?
-Tak, dokładnie, i chciałabym wszystko wyjaśnić…
-Proszę Pani, proszę nie marnować mojego cennego czasu. Nie ma możliwości, żeby zapoznała się pani z aktami ani tej, ani jakiejkolwiek innej sprawy.
-Doskonale znam przepisy, jednak bardzo by mi zależało – posłałam mu niepewny uśmiech, na który on odpowiedział surowym wyrazem twarzy.
-Skoro za pani proceder, wie pani, że nie mogę nic pani powiedzieć. Chroni mnie przecież tajemnica zawodowa, doprawdy, czego teraz uczą na tych uniwersytetach? – mruknął pod nosem a ja zaczynałam tracić nadzieję, że mi się uda. Nagle w drzwiach pojawiła się blond perfekcja, wzywając swojego szefa na zewnątrz, z powodu, który kompletnie mnie nie interesował. Tak więc zostałam sama w jego gabinecie, a jak się zorientowałam po chwili, z kilkunastoma teczkami. Serce biło mi szybko, i zanim rozum zdążył krzyknąć ‘nie!’, moje dłonie już szperały w różnych aktach. Uśmiech na mojej twarzy był ogromny, kiedy oczy spotkały się z napisem ‘Asaia Kiprop’. Niewiele myśląc wyciągnęłam z torebki telefon i co chwila spoglądając na drzwi, zrobiłam zdjęcie każdej stronie. Bałam się, że za chwilę Colin wpadnie do gabinetu, osądzając mnie o naruszenie mienia plus minus jakieś czterdzieści innych przepisów, które właśnie złamałam. Do tego wyleją mnie ze studiów, no bo przecież jak rzekomy stróż prawa może je jednocześnie łamać? I tak dalej i tak dalej, ale w końcu okazało się, że to jeszcze ja musiałam na niego czekać.
-Jeszcze Pani czeka, panno…?
-Batch – podpowiedziałam – Ale nie będę zabierała panu cennego czasu, Panie Evans. Umówię się na inny termin – wstałam, po czym zbliżyłam się do niego.
-Przykro mi, ale już to ustaliliśmy. Niczego Pani nie wskóra, to przeciw zasadom.
-Do zobaczenia – puściłam mu oczko, kiedy ściskałam jego dłoń na pożegnanie. Obdarował mnie tajemniczym spojrzeniem, więc zrobiłam to samo. Z uśmiechem na twarzy opuściłam duży budek, ociekający pieniędzmi, udając się na najbliższą stację brudnego, ciemnego metra. Już nie mogłam doczekać się chwili, kiedy zapoznam się z całymi aktami. Dlaczego tak bardzo mnie to zainteresowało? Nie miałam pojęcia, ale już czułam zapach mocnej kawy, do której smaku w dalszym ciągu się nie przyzwyczaiłam, i długą noc przed sobą.
|*|
Drugą godzinę spędziłam pod kocem, z kubkiem ulubionego napoju mojego chłopaka. Z Jonni zamieniłam dosłownie parę słów zresztą, jak zazwyczaj i nic nie jedząc, wzięłam się za sprawę Asai. Czytając jej historię nie mogłam wyjść ze zdumienia, bo czułam się, jakbym czytała książkę. Ona jak i jej siedmioletni synek, Zamir są poszukiwani w Kenii listem gończym. Asaia podczas przetrzymywania jej w więzieniu ugodziła jednego żołnierza nożem w brzuch, kiedy ten próbował ją zgwałcić. Nielegalnie ukradła na lotnisku paszport jednej matki i załapała się na lot do Stanów. Przez pół roku poniewierała się po nowojorskich przytułkach, ale pewnego dnia, podczas kontroli jednej z placówek urzędnicy udowodnili, że przebywa w kraju nielegalnie. Według notatek Colina, za trzy dni ma się odbyć deportacja do Kenii, gdzie za to, czego się dopuściła grozi jej kara śmierci. W takiej sytuacji Zamir trafi do więzienia dla nieletnich, a kiedy osiągnie 13 lat, zaciągną go do armii. Evans na marginesach zapisywał jakieś notatki, które według mnie były kompletnie bezsensowne. Jego pomysł, żeby zwrócić się do sądu o legalne zatrudnienie czy prace społeczne w ramach minimalnego przedłużenia ich pobytu był najprostszy i szczerze mówiąc nie miał dużych szans na powodzenie. Kiedy zerknęłam na zegarek było już po północy. Naprawdę, jak to możliwe, żeby czas tak mi uciekał? Odłożyłam wszystkie swoje notatki i parę kodeksów, po czym próbowałam zasnąć. Próba to dobre słowo, bo kręciłam się bez sensu z boku na bok. Nie dość, że bezsilność w sprawie Asai nie dawała mi spokoju, to jeszcze urodziny Shannona w Dubaju. Nie potrafiłam znieść myśli, że będzie mnie czekała podróż samolotem, w dodatku na takiej odległości. W oczach zbierały mi się łzy, kiedy przypominałam sobie o rodzicach. Usiłowałam jak najszybciej wyrzucić  to z głowy- nie chciałam leżeć na mokrej od łez poduszce. Wreszcie wstałam, całkowicie orzeźwiona, i poszłam do kuchni. Jak to miałam w zwyczaju, otworzyłam okno na oścież i przykrywając się kocem, zapaliłam papierosa. Cholera! Nie dość, że mam młyn na uczelni, to jeszcze te urodziny – pomyślałam. Jak mogę na nich nie być? Naprawdę powinnam, ale tyle rzeczy stoi mi na przeszkodzie. Pewność, że nie wsiądę do samolotu załatwia połowę rozważań. Dodatkowo nie mogę odpuścić sprawy Asai, a już mamy drugiego marca! Jest też Jonni, która potrzebuje mojej opieki – nie wiedziałam, czy naprawdę tak było, czy szukałam tylko kolejnej wymówki. Nie, ja… nie mogę tam polecieć. Z resztą, to tylko urodziny. Ja swoje spędziłam bez niego i dałam radę. To dzień jak każdy inny, wyślę mu prezent, zadzwonię, pogadamy i powinno być dobrze. Ale jest większy problem- Asaia. Wypuszczając powoli dym z płuc zdałam sobie sprawę, że to nie przykład z podręcznika dla studentów prawa, ale rzeczywista osoba z prawdziwym problemem. Moja bezradność mnie paraliżowała, więc postanowiłam wrócić do łóżka. Czekał na mnie sms od Shannona, który powitał się uroczym ‘Czesc!’ dopisując, że są w Polsce, gdzieś w środkowej Europie, i właśnie podali im pyszne śniadanie. Uśmiechnęłam się i odpisałam, że ja właśnie się kładę, życząc mu miłego dnia. Kolejne pół godziny sen nie zawitał pod moje powieki, i kompletnie wykończona wreszcie na coś wpadłam! Znalazłam sposób na przedłużenie pobytu rodziny w Stanach! Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, nie miałam też pewności, że się powiedzie, ale musiałam spróbować! Momentalnie wielki kamień opuścił moje serce, a ja zasnęłam, tulona dźwiękami cichej muzyki.
Czekał mnie ważny dzień, i chociaż była sobota, gdzie wreszcie mogłam chociaż chwilę odpocząć, zerwałam się rankiem z łóżka. Zaparzyłam wielki kubek kawy i –co dziwne – zrobiłam wielką porcję jajecznicy. Obudziłam tymi zapachami Jonni, i wspólnie zjadłyśmy śniadanie. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, śmiejąc się co chwilę i wreszcie poczułam się jak kiedyś. Tym bardziej zdałam sobie sprawę, jak bardzo jej ciąża i w pewnym stopniu moja nauka, oddaliły nas od siebie. Pokrótce wykrzyczałam jej swój plan z łazienki, gdzie umyłam pospiesznie zęby, a następnie nałożyłam lekki makijaż, omijając opatrunki na twarzy. Według Jonni mój pomysł mógł pomóc Asai, co dodało mi pewności siebie. Wskoczyłam w jeansy, czarny, luźny sweter i tego samego koloru treki. Narzuciłam płaszcz, na szyje naciągnęłam kremowy szalik i następne dwadzieścia minut ogrzewałam się w metrze kawą, kupioną w pobliskiej knajpce. Wreszcie dotarłam na miejsce i niemal w biegu pokonałam znany mi holl. Nie uwierzycie, ale mina sekretarki nie była zbyt przyjazna, kiedy mnie zobaczyła. Bez wstępnych rozmów delikatnie zażądałam spotkania z Colinem, co nie jej się nie spodobało. Postanowiłam więc poczekać na niego.
-Panie Evans! – zawołałam, kiedy wszedł do holu przez duże, brązowe drzwi.
-To znowu Pani? Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy?
-Nie zupełnie. Bardzo proszę o krótkie spotkanie – stałam przed nim dosłownie parę centymetrów, kiedy jego wzrok bezradnie szukał pomocy u sekretarki.
-Dobrze – powiedział w końcu – proszę za mną, ale to ostatnie nasze spotkanie bez wcześniejszego umówienia się. Naprawdę nie mam całego dnia na pogawędki – rzucił oschle, ale postanowiłam to zignorować. Musiałam wykorzystać okazję, w końcu nie wywalił mnie za drzwi tak, jak na początku przewidywałam.
-Dobrze, bez zbędnych wstępów – zaczęłam, siadając pospiesznie na fotelu przed jego biurkiem –Jestem zaznajomiona z aktami Asai Kiprop. Proszę nie pytać jak – posłałam mu szybki uśmiech, kiedy ten otwierał usta, chcąc zadać pytanie.
-Pani chyba żartuje! – oburzył się – To niemożliwe, nie wiem jak się to pani udało, ale nie chce mieć z tym nic wspólnego. Proszę natychmiast opuścić mój gabinet.
-Pani Evans, naprawdę powinien Pan mnie wysłuchać…
-Skończyliśmy rozmawiać – podniósł się z krzesła i podszedł do drzwi, otwierając je szeroko. Normalnie pewnie wyszłabym ze zranioną dumą, poprzysięgając zemstę, która w moim wykonaniu pewnie skończyłaby się głupim telefonem, ale tym razem honor trzeba było schować do kieszeni. Tu chodziło o losy matki i jej syna.
-Prośba o prace społeczne nic nie da, dobrze Pan o tym wie. A z tego co widziałam, nie przygotował pan innej linii obrony, a czas ucieka. Za dwa dni zostaną deportowani i jeszcze tego samego dnia stracą życie.
-Doskonale zdaję sobie z tego sprawę Panno Batch, ale nie sądzę…
-Adopcja – przerwałam mu. Posłał mi pytające spojrzenie, a ja podeszłam bliżej niego, zamykając drzwi. Następnie usiadłam z powrotem na fotel, a już po chwili Colin znajdował się naprzeciwko mnie.
-Proszę, niech Pani kontynuuje – powiedział zaciekawiony. Jednocześnie poczułam ulgę, ale i zdenerwowanie. Musiałam przekonać go do jedynego dobrego rozwiązanie tej sprawy ale wiedziałam, że nie przyjmie tego tak łatwo, w większości tylko dlatego, że jakaś studentka podrzuciła mu ten pomysł. Ale to się nie liczyło. Właśnie przekonywałam człowieka, żeby uratował komuś życie.
*
-Wspaniale, rozprawa jest jutro o 10 rano. Proszę stawić się na miejscu kwadrans przed – wstał, podając mi rękę.
-Proszę?! – chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam ukryć ogromnego zdziwienia.
-Coś nie tak? Będzie Pani w charakterze mojego pomocnika. Zajmie Pani miejsce na widowni, jednakże możliwe, że będę Pani potrzebował – nie mogłam zrozumieć jak mógł wypowiadać te słowa z takim spokojem.
-Jest Pan pewien? Przecież ja… ja tylko… - skąd miałam wiedzieć, że to skończy się w ten sposób?!
-Panno Batch – zaczął, i chyba zauważyłam lekki uśmiech na jego skamieniałej od początku twarzy – To dzięki Pani mamy szansę spróbować, nie możemy tego zmarnować. Dlatego Pani obecność na jutrzejszej rozprawie jest obowiązkowa. Sądziłem, że o to właśnie Pani chodziło, kiedy pierwszy raz Pani dzwoniła.
-Nie, oczywiście, że nie – jak mógł tak pomyśleć? – Chciałam tylko zaangażować się w sprawę Asai, tylko jej pomóc, nie szukam rozgłosu. Zresztą, nie mam podstaw, żeby się go domagać – wyjaśniłam spokojniejszym głosem.
-To już nie ważne. A teraz musze Panią pożegnać, czeka mnie jeszcze dzisiaj sporo pracy, między innymi dzięki Pani. Jutro, dziesiąta rano, sala numer dwanaście – teraz widocznie się uśmiechnął, ale ja nie odwzajemniłam tego gestu, będąc całkowicie sparaliżowana stresem, który czułam w każdej komórce mojego ciała.
Jutro mam rozprawę, na której mój pomysł ma przesądzić o losie dwójki osób? Dlaczego ja się jeszcze nie budzę?!
 |*|
Trochę bardziej zagłębiamy się w profesję Alex, podoba się? Co do wyglądu, to mam nadzieję, że już kolejny rozdział przeczytacie podziwiając (lub nie) nowy (wygodniejszy) wygląd. Fajnie byłoby zobaczyć trochę komentarzy... co dobrze nastraja do pisania. 
dziękuję
 martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz