piątek, 4 kwietnia 2014

rozdział czterdziesty szósty

Nic nie zjadłam odkąd wróciłam wczoraj do domu. Z trudem połykałam ślinę ze zdenerwowania, więc najmniejszy kęs byłby dla mnie męką. Kawa to jedyne, co trzymało mnie na nogach, bo sen też nie chciał specjalnie współpracować tej nocy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się stresowałam. Chyba przed moimm&g, na którym miałam stanąć twarzą w twarz z Shannonem. Kiedy to było? Jej, naprawdę sporo się u mnie zmieniło od tamtego czasu. Dlaczego o tym myślałam? Ponieważ -jak nigdy- w sądzie pojawiłam się całe pół godziny przed rozprawą, a czytanie notatek i powtarzanie kodeksów dodatkowo mnie stresowało. Dookoła co chwila przewijali się adwokaci, prokuratorzy czy ławnicy przysięgli. Było też dużo ochrony jak i zwykłych cywili. Wszystko to było takie fascynujące: ogromny budynek, szerokie, ciemne korytarze. Owszem, bywałam tam wcześniej na praktykach z uczelni, ale nigdy w charakterze pomocnika adwokata. I chociaż nogi miałam jak z waty, już uwielbiałam to uczucie. Wreszcie na końcu korytarza rozpoznałam sylwetkę Colina, schowanego za togą. Tuż za nim, z eskortą policjantów kroczyła wysoka, ciemnoskóra kobieta. Z daleka dojrzałam jej zmęczoną twarz, a kiedy byli już bliżej, również spuchnięte od płaczu oczy. Zdążyliśmy zamienić dosłownie dwa zdania, kiedy ochroniarz zaprosił nas wszystkich na salę sądową.
-Gotowa? – spytał pan Evans, dodając mi odrobinę otuchy prawie niewidocznym uśmiechem.
-Oczywiście – spojrzałam na Asaię i w tamtej chwili nabrałam odwagi. Jakim prawem to ja się boję, czego? To wyrok o jej życiu zaraz zapadnie za tamtymi drzwiami. Muszę pokazać jej, że trzeba być silnym, nawet, jeśli sama byłam małą dziewczynką, która co chwilę płacze.
-Gotowa? – powtórzyłam pytanie, tym razem kierując je do kobiety obok siebie.
-Na co? – spytała lekko łamaną angielszczyzną.
-Na walkę do ostatniego argumentu! – poklepałam ją delikatnie po ramieniu, po czym razem, weszłyśmy na salę.
Zaczynamy, alex.
*
Nie umiem pozbierać myśli. Mamy z adwokatem Evansem 24 godziny na udowodnienie, że emigracja Asai była konieczna. Oczywiście, musi nam się udać, ale w dobę? Przecież to dobre trzy dni zbierania wywiadu, dowodów iświadków. Ale to była jedyna szansa. Dlatego zaraz po rozprawie zadzwoniłam do Jonni, że wrócę później, o ile w ogóle pojawię się w domu. Pojechaliśmy do kancelarii Evansa, który odwołał wszystkie spotkania tamtego dnia. Pod wieczór blondynka z recepcji przyniosła nam po niewielkich kartonikach chińszczyzny, które zamówiliśmy. Godziny uciekały nam jak szalone, tak samo, jak filiżanki świeżo parzonej kawy. Nie wiedziałam, co myśleć o Colinie. Z jednej strony angażował się w tę sprawę, ale nie okazał nawet cienia przejęcia. Wiem, że może to się wydać sprzeczne, jednak jest to duża różnica. Przez te sześć godzin rozmawiał ze mną bardzo oficjalnie i nie odchodził od tematu. Wciąż zastanawiałam się, dlaczego mnie nie wywalił, zbierając wszystko dla siebie. Ale kiedy spojrzałam na zegarek, który wskazywał późną godzinę wieczorną zdałam sobie sprawę, że po prostu potrzebował rąk do pracy. I tak właśnie było, bo kiedy dochodziła 23 wysłał mnie do domu z plikiem materiałów, abym wyszukała w nich luki prawne. To było całkowicie niedorzeczne, w końcu to on był naprawdę dobrym adwokatem, a ja jedynie studentką prawa. Ale nie mogłam odmówić, z resztą, nie miałam zamiaru tego robić.
Byłam zmęczona, głodna, odrobinę zziębnięta i tłukłam się nocnym metrem, akiedy wreszcie wróciłam do domu nie miałam nawet czasu na prysznic. Koło północy usłyszałam, jak Jonni kręciła się po mieszkaniu. Po chwili otworzyły się drzwi mojej sypialni i stanęła w nich zaspana przyjaciółka.
-Kładź się spać, zanim zdążę Cie zamordować - powiedziała, przecierając sennie twarz. Byłam zdziwiona, że sama przyszła porozmawiać, czy w ogóle podjęła jakikolwiek kontakt.
-Nie mogę, mam jeszcze parę rzeczy do sprawdzenia - posłałam jej bardziej grymas niż uśmiech, kartkując tonę papierów.
-A co robi Evans?
-Pewnie śpi – wzruszyłam ramionami.
-Alex, kiedy Ty się wreszcie nauczysz, że sama nie zbawisz całego świata? - powiedziała z irytacją, po czym powoli przysiadła na łóżku, wcześniej zmuszona odgarnąć stertę kodeksów.
-Pozwolisz, że zacznę od pewnej Kenijki i jej siedmioletniego synka - uśmiechnęłam się.
-Cholera, dawaj mi to - wyciągnęła niechętnie rękę, a ja nie zastanawiałam się ani chwili. Chciałam zrobić to jak najlepiej, ale pół-żywa na jutrzejszej rozprawie za dużo bym nie zdziałała, więc pomoc przyjaciółki spadła mi jak z nieba. Zapomniałam, jak bardzo jej potrzebowałam i plułam sobie w brodę, bo ostatnio trochę zaniedbałam nasze stosunki. Tym bardziej o tym myślałam, kiedy widziałam Jonni, która rozłożona na dziesięciu poduszkach leżała jak na plaży, z dużym brzuchem u góry. Oczywiście, nie mogłam się powstrzymać i parę razy rzuciłam żartami na ten temat, ale kiedy po raz czwarty dostałam w głowę poduszką, zrezygnowałam.
-Dzwonił do mnie Tomo – wychyliła się zza książek. Zrobiłam to samo, posyłając jej zdziwione spojrzenie. –Pytał, czy wiem coś, o urodzinachShannona.
-I co mu powiedziałaś? – rzuciłam, udając niewielkie zainteresowanie.
-Że nie, przecież nic mi nie mówiłaś, więc skąd mam wiedzieć?
-Nie miałam czasu – posłałam jej przepraszające spojrzenie, na co ona prawie zjadła mnie wzrokiem.
-Wspaniale, mamy całą noc – odsunęła papiery na bok, poprawiając poduszki, co było wiadomym gestem. Westchnęłam, bo wiedziałam, że dziś szybko nie zasnę, a było już po północy.
-JaredTomo i Jamie organizują Shannonowi urodziny. W Dubaju. Na jachcie – dodałam po chwili, a mojej przyjaciółce aż oczy się zaświeciły. –Zaprosili mnie, ale nie wiem, czy… no wiesz, mogę pojechać.
-Oszalałaś?! – uśmiechnęła się. –Podnoś dupsko i to już! Kto inny ma większe prawo do bycia na imprezie urodzinowej swojego chłopaka – podkreśliła ostatnie dwa słowa. –Alex – machnęła dłonią w moją stronę – jacht, Dubaj, banda tych popaprańców i starszy Leto!
-Wiem, wiem – przerwałam jej, bo przecież takie porównania były u mnie w głowie na porządku dziennym. –Ale nie mogę zostawić…- przerwała mi, odchrząkując – Przestań, nie mogę zostawić Ciebie, uczelni, a teraz jeszcze Evansa i sprawy Asai.
-Słonko, czy Ty się z wiewiórką na mózgi pozamieniałaś? O mnie się nie martw, wiesz, że doskonale sobie radzę! A co do pracy, to lepiej odwołaj to co powiedziałaś, bo zrobi się nieprzyjemnie, ostrzegam.
-Jo, to nie jest śmieszne, nie może mnie tam być, mam zbyt dużo zobowiązań.
-Nie jesteś uwiązana – podniosła się odrobinę, przesuwając się w moją stronę.
-W zasadzie, to jestem – przyznałam po namyśle. –Nie jadę, postanowiłam – powiedziałam stanowczo, chociaż wcale nie chciałam wypowiedzieć tego na głos.
-Nie odzywaj się i posłuchaj, dlaczego powinnaś tam być – siedziała już przy mnie, kiedy trochę niezdarnie przeturlała się po łóżku. –Spędzacie ze sobą może kilka tygodni w roku? Alex, tak nie można, więc łap każdą okazję, zwłaszcza, żete gwiazdy wybrały sobie Europę do zwiedzania – uśmiechnęła się.
-Nie mogę rzucić wszystkiego dla paru dni z Shannonem. Czy ja to właśnie powiedziałam na głos? Coś, co od jakiegoś czasu siedziało gdzieś w mojej głowie?  I co się ze mną stało, do niedawna pierwsza byłabym na tym pieprzonym jachcie, właśnie dla niego! Jo zamarła, zresztą tak samo, jak i ja. Oboje nie dowierzałyśmy w to, co przed chwilą powiedziałam. Wreszcie przyjaciółka przerwała zalegającą ciszę cichym, pełnym troski tonem:
-Zastanów się, co jest dla Ciebie ważniejsze.
-Jo, proszę Cię, nie pieprz tak, wcale nie ułatwiasz. Myślisz, że tak łatwo mi odmówić spotkania z Shannonem? Każdego wieczora przypominam sobie, kiedy razem zasypialiśmy i mimo wszystko to nie są miłe wspomnienia, kiedy go przy mnie nie ma. Trochę to paradoksalne, co? Każda fanka chciałaby być ‘dziewczyną Shannona Leto’, a ja choć na miesiąc chciałabym się zamienić i być jedną z nich. Wystarczy tylko mieszkać w Europie i kupić bilety na ich koncerty, żeby móc widzieć ich co parę dni. Dlaczego głos zaczyna mi się łamać? W jednej chwili poczułam ramiona przyjaciółki wokół siebie, które złapałam jakby były ochroną przed całym złem i problemami.
-O tym mówię, musisz tam być – odezwała się po chwili, ledwo słyszalnym głosem.
-Jonni, jak ja się tam dostanę? – posłałam jej całkowicie bezbronny wzrok.
-Samolo… - nie dokończyła, bo kolejna łza potoczyła się po moim policzku.Czy ja naprawdę nie mogę mieć normalnych problemów przeciętnego człowieka? Otarłam pospiesznie łzy, i zapewne brudna od tuszu próbowałam się uśmiechnąć.
-Mam obowiązki tutaj, nie mogę Cię zostawić, za dużo już narozrabiałaś.
-Wiesz, że dalej będę Cię przekonywać, żebyś tam pojechała. I jakoś ostatnio nie za bardzo się mną interesowałaś – odchrząknęła.
-Okej, przepraszam, ale uczelnia mnie pochłonęła.
-Wiem, chyba za bardzo, nie sądzisz? – spytała tonem, jakby to było najbardziej oczywiste pytanie.
-Trzeba się w to angażować, inaczej to nie ma sensu – stwierdziłam. –Poza tym, daruj sobie kazania, Kail ostatnio nieźle mi sypnął.
-Słyszałam, i miał absolutną rację.
-No pięknie, jeszcze Ty? Naprawdę miło byłoby mieć wsparcie w przyjaciółce, która powie: ‘Początki zawsze są trudne, ale dasz rade’, albo ‘widzę, jak codziennie zapieprzasz, ale zobaczysz, opłaci się’. Ale nic, ani krzty wsparcia, ciągle jakieś pretensje – raczej prowadziłam monolog, niż rozmowę, ale w końcu po chwili ciszy odezwała się Jonni, więc powróciła wymiana zdań.
-Wszyscy widzimy jak się poświęcasz, ale naprawdę przesadzasz. I nie mów mi – podniosła głos kiedy zobaczyła, że chcę jej przerwać – że nie. Jeszcze wczoraj praktycznie nie rozmawiałyśmy, z Shannonem komunikujesz się coraz rzadziej, częściej nie ma Cię w domu do późna. Alex, zatrzymaj się.
-Dobrze – powiedziałam spokojnie. Chciałam jak najszybciej zejść z tematu, bo czułam, że kolejny atak na moją osobę skończy się wybuchem złości. –Tym bardziej nigdzie nie lecę. Zostaję z Tobą. Wami – poprawiłam się szybko, posyłając przyszłej mamie lekki uśmiech.
-Alex, kocham Cię, ale zaraz Ci nakopię. Nie przykrywaj się mną, tylko pakuj walizkę i wypad do tego Dubaju!
-Przestań, chce się Tobą zaopiekować…
-Teraz? Naprawdę? Po prostu przyznaj, że jestem dobrą wymówką – widziałam, jak wyraz jej twarzy raptownie się zmienia.
-To nie tak… - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.
-O to właśnie chodzi, wiem. Do tego jestem Ci potrzebna – pociągnęła nosem a ja poczułam straszny ciężar na sercu – Tylko jakoś przez ostatni miesiąc nie interesowało Cię, co robię, gdzie jestem.
-To, że nie pytałam nie oznaczało, że nie wiedziałam – próbowałam się wybronić, ale nie szło mi najlepiej.
-Pewnie – otarła  łzę, której wcześniej nie widziałam, a następnie powoli wstała, kierując się w stronę drzwi.
-Jonni, kocham Cię jak siostrę, od zawsze. Naprawdę mi zależy – złapałam ją za rękę. Stałyśmy twarzą w twarz i obie ozdobione byłyśmy małymi kropelkami, które znikały to w jej długich, blond włosach, to w materiale opatrunków na mojej twarzy.
-Okej, więc pewnie wiesz, że moja ciąża jest zagrożona?  PROSZĘ?  Wyrwała dłoń z mojego uścisku, a po chwili wyszła z pokoju i nie zważając na późną porę, trzasnęła drzwiami. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Czy to możliwe, żeby ominąć coś takiego? Jak mogłam? Jak ona mogła doprowadzić do takiego stanu, przecież musiała być konkretna przyczyna, przez którą dziecko nie rozwija się prawidłowo. Wiedziałam, że żadną siłą nie wyciągnę tego z Jonni, więc ostatnia szansą był Kail. Wygrzebałam telefon, po czym pospiesznie wybrałam numer przyjaciela.
-Odbierz, odbierz, odbierz! – zaklinałam pod nosem. Wreszcie po paru sygnałach usłyszałam zaspany głos Kaila.
-Alex? Odpieprzyło Ci, wiesz, która jest godzina?
-Tak, wiem. Dlaczego nie powiedziałeś mi, że ciąża jest zagrożona? Dlaczego tak jest?
-Cholera, pogadamy o tym jutro – ziewnął do słuchawki.
-Nie, mów, co jest przyczyną! Kail! – wrzasnęłam, kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
-Dobra, pamiętasz, jak po powrocie z LA Jonni nie było u was? Była ze mną w moim mieszkaniu. Kilka godzin przed waszym powrotem znalazłem ją pijaną w jej pokoju. Przypominasz sobie, jak wyglądało mieszkanie? – przed oczyma od razu stanął mi obraz śmietnika, który zastaliśmy z Shannonem w środku- to nie był jedyny raz. To się zdarzało częściej, ale nie zawsze mogłem przy niej być. Tak naprawdę zazwyczaj, kiedy ją odwiedzałem, znajdowałem ją w takim stanie. Nie dziw się, że ciąża jest zagrożona, skoro USG wykazało, że podczas badania Jonni miała pół promila alkoholu we krwi.
-Ja… - mogłam nie dzwonić, przynajmniej nie czułabym wstrętu do siebie.
-Tak, tylko tyle Cię ominęło. A teraz pozwolisz, że oddam się snu, w którym nie mam takich kłopotów – burknął, po czym się rozłączył. Osunęłam się na ziemię, ledwo trzymając się materaca łóżka. Byłam beznadziejna. Jak mogłam nie zauważyć tego wszystkiego? Przecież kiedy już wróciłam to wszystko odgrywało się na moich oczach! Muszę… muszę porozmawiać z Jonni. Wybiegłam ze swojej sypialni i pokonałam mały korytarz, który prowadził do jej królestwa.
-Jonni! – pukałam, ale nie odpowiadała – Jo, wiem, że nie śpisz, musimy porozmawiać! – stałam tam krótką chwilę, kiedy w końcu drzwi delikatnie się rozchyliły. Stanęła w nich blondynka, cała zapłakana.
-Nie chce gadać- rzuciła obojętnym tonem.
-Jak mogłaś? – świdrowałam ją wzrokiem.
-Pięknie, teraz Ty, tak? Trudno, termin kazań skończył się jakieś trzy tygodnie temu. Skoro przegapiłaś ten okres, to bardzo mi przykro, ale nie ma drugich terminów. Trzeba było nie siedzieć całymi dniami w sądzie czy uczelni.
-Kurwa, Jonni, przecież wcale tak nie było! – wybuchnęłam, bo kolejny raz ktoś zarzuca mi to samo.
-Naprawdę, każdy mógł przeoczyć to, że przyjaciółka co drugi dzień jest pijana w sztorc.
-Jonni
-Tylko wiesz – teraz nawet nie powstrzymywała łez – pomijając mnie, bo to nie ważne, pomyśl, kiedy ostatnio byłaś w Richmond?
Zamknęła mi drzwi przed nosem a na jej słowa poczułam, jak się rozpadam. Miała rację. Kiedy byłam na cmentarzu? Miesiąc temu, dwa? … W grudniu… Poleciałam do pokoju, zrzuciłam wszystko z materaca i wślizgnęłam się pod kołdrę. Pozwalałam łzom zalać moją pościel, bo nie miałam sił, żeby je unieszkodliwić.  Zapomniałam o jutrzejszym procesie, o tym, że ode mnie zależy życie innych. Teraz skupiłam się na sobie. Na tym, że byłam potworem.Rzuciłam wszystko dla studiów, łącznie z moimi najbliższymi. Każdy z nich ucierpiał, i tylko ja pozostawałam niewzruszona innymi. Jak mogłam tak zaniedbać odwiedziny Annie i rodziców? Ze słonym płynem na policzkach pożegnałam ten okropny dzień, rzucając się w sen, w którym widziałam dziwne postaci z puszką piwa w dłoni i butelką w buzi.
|*|
Proszę o  k o m e n t a r z e  i nie ukrywam, że wciąż czekam na te negatywne :) Z tym rozdziałem miał wejść nowy wygląd, ale mam małe problemy techniczne, więc mam nadzieję kolejnym razem będziemy się cieszyli nowym, pięknym szablonem :D 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz