czwartek, 27 marca 2014

rozdział czterdziesty czwarty


Cudownie jest widzieć ją tak szczęśliwą. I chociaż piksele psują jej urodę i tak wygląda wspaniale, z resztą jak za każdym razem. Jej twarz pokrywają co raz to nowsze opatrunki, ale wciąż doszukuję się rumieńców, które od czasu do czasu dostrzegam, kiedy robię z siebie pajaca i rzucam seksistowskim tekstem. Podpieram brodę o dłonie, kiedy ona siedząc po turecku na łóżku opowiada mi kolejne wystąpienie ze swoimi pomysłami na temat oskarżenia. Brązowe, długie fale opadają na jej ramiona, pokrywając piersi, które swoją drogą chciałbym poczuć w swoich dłoniach.
-Shannon! - beszta mnie z uśmiechem na twarzy.
-Proszę? - budzę się z zamyślenia.
-Od jakiś pięciu minut gapisz mi się na cycki. Przecież ja to widzę, mistrzu kamuflażu - wyśmiewa mnie.
-Nie prawda! Po prostu... - przybieram postawę obronną, ale mi przerywa.
-Przyznaj, że mnie nie słuchałeś i myślałeś o moich cyckach! - uroczo przechyla głowę, czekając na moją odpowiedź.
-Słucham Cię, skarbie, jak zawsze. I tak, myślę o nich, bo bardzo chciałbym masować je swoimi dłońmi - odpowiadam naturalnie i po chwili widzę, jak się rumieni. Uwielbiam momenty, kiedy nagle staje się taka niewinna i nieśmiała. Siedzi owinięta kocem a ja pragnę jedynie dwóch rzeczy: jedna z nich to chęć zrzucenia z niej brązowego materiału, jak i pozostałych. Drugi pomysł, to wpakowanie się pod tamten koc, tuląc moją kobietę do siebie. Nie wiem, co ucieszyłoby ją bardziej, ale ja chcę właśnie tego. Jej szczęścia. Nienawidzę się za to, że tak długo mnie przy niej nie ma, że musi radzić sobie sama. Jestem fatalnym aniołem stróżem... Co by powiedziała Babcia Alex? Pewnie dostałbym po uszach. Nie znałem jej długo, ale dzięki historiom jej wnuczki wiedziałem o niej sporo ciekawych rzeczy, i to dzięki nim bardzo ją szanowałem. Jej już nie ma i to ja jestem odpowiedzialny za Alex. Chce się nią opiekować i nie ważne, co ona o tym myśli, nie ma wyboru.
-Wydaje mi się, że za tydzień dostaniemy wyniki. Zrobiłam wszystko, chociaż pod koniec zabrakło mi czasu i w biegu dopisywałam mowę końcową – pociera dłonią twarz. –A właśnie, zostawiłeś u mnie czapkę.
-Tak myślałem, dzisiaj rano jej szukałem. I nie uwierzysz, ale tutaj też jest zimno! Nawet chłodniej niż u Ciebie w tym całym Nowym Yorku. Ludzie chodzą tu w kurtkach, szalikach i innych zbędnych w LA pierdołach – śmieję się cicho i po chwili słyszę śmiech Alex.
-Przecież nie pierwszy raz jesteś w Europie, matołku. Poza tym kto nagrywał teledysk na kole podbiegunowym? – pyta z politowaniem w oczach.
-To co innego. Wtedy ciepłe ubranie było oczywiste…
-No pewnie! – wpada mi w słowo – bo przecież kto by się domyślił, że w Norwegii, Skandynawii na północy kuli ziemskiej może być zimno, w dodatku w lutym. Ja głupia! – przymruża oczy i za chwile ponownie słyszę jej śmiech. Tym razem nie znajduję odpowiednich słów aby się odgryźć, więc dodaję jej punkt w naszej naturalnej rywalizacji.
-Tak czy inaczej, muszę poprosić Emmę, żeby kupiła mi jakąś na mieście.
-Trzeba było jej nie zostawiać – naśmiewa się ze mnie.
-Ty też zostawiłaś tonę ubrań w labie. Po tym, jak wyjechaliśmy dzwoniła Emma.
-Zabiorę… kiedyś tam – uśmiecha się lekko – A jak tam Brodaty? Rozmawiałam ostatnio z Vicki, ale ona jak zawsze tylko na niego narzeka – oboje wybuchamy śmiechem.
-I ma rację dziewczyna! Ostatnio schował mi kubełek pałeczek do lodówki… Ale powracając do zagadkowo pozostawionych rzeczy, jest prosty sposób, żeby zawsze znalazły się na swoim miejscu. Nie główkuj kujonie – dodaje, widząc jej zdziwioną minę – zamieszkajmy razem – mówię niepewnie, obserwując wyraz jej twarzy. Wiem, że się zgodziła, ale raczej nie lubi tego tematu. I tym razem nic nie odpowiada a ja zaczynam się martwić. –Szperałem ostatnio w Internecie i znalazłem parę naprawdę ciekawych ofert. Są w centrum ale też na obrzeżach miasta, wszystko zależy od tego, gdzie będzie nam wygodniej.
-Shannon – przerywa mi z uśmiechem – o czym Ty chrzanisz? Ja nie wiem w co się jutro ubiorę, a co dopiero gdzie mam zamieszkać? – śmieje się – Zajmij się teraz swoją trasą a ja wykoszę wszystkich z mojego roku, okej?
Jakoś nie zdziwił mnie taki obrót wydarzeń. Alex miała rację, oboje powinniśmy zająć się pracą. Ja jestem w połowie trasy koncertowej, a ona kończy studia, starając się o aplikację. Problemy z przeprowadzką to ostatnie, czego nam potrzeba. Kończymy rozmowę po kolejnych dwóch godzinach, podczas których połowę czasu zajmuje nam decyzja o przerwaniu połączenia. W końcu puszczam ją spać, przecież jutro musi wcześnie wstać, bo znów mają jakieś zaliczenia. Poza tym my też nie próżnujemy. Grzebię jeszcze chwilę w Internecie po czym odkładam komputer pod hotelowe łóżko i próbuje zasnąć, ale nie przychodzi mi to tak łatwo ze względu na przeklęte strefy czasowe.
*
-Alex, możemy pogadać?
Siedziałam przy kuchennym blacie, analizując odpowiednie aneksy, kiedy Jonni postanowiła mi przeszkodzić.
-Za chwilę, okej? Tylko to skończę, naprawdę to zajmie tylko chwilę – nawet nie podniosłam oczu z malutkiego druku.
-Jasne – odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
-Alex? – zapala się światło, a ja nie wiem, o co chodzi. Naprawdę już tak późno, że zrobiło się tak ciemno i dlaczego tego nie zauważyłam?
-Kail? Skąd się tu wziąłeś? – zdziwiłam się.
-Przyszedłem jakieś dwie godziny temu? – odpowiada niepewnie. – Nawet nie zwróciłaś uwagi? – uśmiechnął się, sięgając po jabłko.
-Chyba nie. To wszystko przez te miliony popieprzonych cyferek, wszystko mi się już zlewa.
-Złota rada. Odpocznij – dogryzł mi.
-Nie mam czasu – wstałam, zbierając papiery, zakrywające absolutnie całą powierzchnie blatu.
-Widzę, wszyscy widzą – dodał, patrząc na mnie z troską.
-Możliwe, wiesz, ja… - zaczęłam pospiesznie.
-Wiem, wiem, nie masz czasu zajmować się takimi pierdołami. Tylko czym są dla Ciebie te pierdoły?
-Nie rozumiem… - odwróciłam się, stojąc przy małej, kuchennej wysepce, zawalonej kartonikami po mleku.
-Nie możesz tak żyć Alex. Wstajesz o siódmej, ósmej? A kładziesz się późno w nocy. W ciągu dnia robisz dosłownie wszystko, co tylko wiąże się ze słowem ‘sąd’ czy ‘rozprawa’. Daj spokój, kiedy ostatnio odpoczywałaś? Kiedy wyszliśmy razem choćby do kina? Kiedy rozmawiałaś z tym całym Shannonem? – zaczął mnie delikatnie atakować a ja do końca nie wiedziałam o co mu chodziło.
-O co Ci chodzi? Zarzucasz mi, że po prostu pracuję?
-Nie Alex. Nie o to chodzi, po prostu nie widzisz nic, poza swoim jedynym zajęciem, jakim są studia. Fajnie, że tak się temu poświęcasz, ale zauważ, że są wokół Ciebie inni, którzy potrzebują zainteresowania.
-Chodzi Ci o Jonni? Przecież codziennie… dobra, prawie codziennie rozmawiamy jak się czuje, a poza tym, Ty cały czas przy niej jesteś – nie widziałam problemu.
-Och, wspaniale – uśmiechnął się sarkastycznie. –Powinna Ci jeszcze podziękować, czy coś?
-Dobra, Kail jak masz zły dzień, to idź się wyżyj na kimś innym, okej? Ja mam co robić, więc odpieprz się łaskawie – rzuciłam opryskliwie, odwracając się na pięcie.
-Poważnie Alex, zatrzymaj się na chwilę – już stał przy mnie, przytrzymując delikatnie za ramię – całkiem niedawno miałaś wypadek i…
-Nie musisz mi przypominać – przerwałam mu, chcąc ominąć okropny temat.
-Chyba powinienem, bo najwyraźniej zapomniałaś, że nie jesteś cyborgiem. Kiedy ostatnio rozmawiałaś z Jonni? – patrzył mi w oczy.
-Dzisiaj – wypaliłam szybko, zanim się zastanowiłam.
-Serio? Bo niedawno mówiła mi, że w ogóle nie masz dla niej czasu, nie mówiąc o zwykłej rozmowie.
-Bez przesady ludzie, to, że jestem zajęta nie oznacza, że nic innego nie widzę – zdenerwowałam się.
-Dokładnie tak jest, i nie mówię Ci tego, żeby Cię wkurzyć. Alex, tak to wszystko wygląda.
-Oh, przepraszam, że zaczęłam żyć własnym życiem, ale nie martw się, dla każdego starczy mi czasu, a już na pewno dla mojej najlepszej przyjaciółki. Kocham ją całym sercem i wiem, co dla niej dobre – mówiłam coraz głośniej, ze zdwojoną siłą.
-A piwo z pewnością się do tego zalicza – rzucił pod nosem.
-Proszę?
-Tak, piwo. Nie zauważyłaś, że przez ostatni czas to jej jedyny napój w ciągu dnia?
-Wiem, że pije tego za dużo, ale już z nią o tym gadałam – brwi Kaila powędrowały ku górze a ja zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście odbyłyśmy taką rozmowę. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że miałam zamiar to zrobić, kiedy tylko znajdę chwilę czasu. Jak nie trudno się domyślić, nie było takowej od ponad tygodnia – dobra, porozmawiam jutro.
            -Jasne, nie kłopocz się, pani adwokat – posłał mi smutny uśmiech – wrzeszczę na nią minimum cztery razy dziennie, żeby nie ruszała tego plugastwa, ale wiesz, jaka jest. Tak czy inaczej, wracaj do swojego świata – minął mnie w drzwiach, zostawiając samą w kuchni. Stałam jak sierota na środku pomieszczenia, nie wiedząc co robić, a przede wszystkim, co myśleć. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to natychmiastowa rozmowa z przyjaciółką. Wiedziałam, że nie było tak, jak właśnie przedstawił to Kail, nieźle naginając fakty, ale strasznie czułam się z myślą, że ostatnio nieco zaniedbałam kontakt z Jonni.
            Poszłam do swojej sypialni, rzuciłam parę teczek na łóżko, po czym udałam się do salonu, przechodząc przez przedpokój. I co zobaczyłam? Nie wiem, chyba miałam jakieś przywidzenia, ale Jonni i Kail całowali się… nie po przyjacielsku, uwierzcie, wiem, na czym polega różnica. Po chwili pożegnali się uśmiechem, i chłopak opuścił mieszkanie. Odchrząknęłam cicho i przyjaciółka jak na zawołanie się obróciła. Na ustach miała pozostałości po uśmiechu, ale kiedy na mnie spojrzała, radość zniknęła. Od razu poczułam ukłucie w sercu. Czym sobie zasłużyłam na taką reakcję, i to od najlepszej przyjaciółki?
            -Co? – rzuciła Jo od niechcenia.
            -Nic – zaczęłam niepewnie – po prostu tak się zastanawiam… Ty i Kail… jesteście razem? – uśmiechnęłam się delikatnie.
            -Na to wygląda. Idę się położyć – tak zakończyła się nasza rozmowa. Jonni zamknęła się w swoim pokoju, puszczając najsmutniejszą płytę z kolekcji swojego ulubionego zespołu. Mi nie pozostało nic innego, jak tylko wziąć prysznic i zrobić to samo. Złapałam swoja piżamę i wchodząc do łazienki, przekręciłam kluczyk z drzwiach. Zrzuciłam z siebie ubrania i stanęłam przed lustrem, chcąc spiąć włosy tak, żeby ich nie pomoczyć. Nie czekałam długo, kiedy łzy napłynęły mi do oczu. Spoglądała na mnie kobieta z okropną twarzą,  przeciętnym ciałem, które nawet lubiłam, i pięknymi, czerwonymi oczyma, które po kolei wypuszczały po jednej łzie. Zdałam sobie sprawę ze słuszności dzisiejszych słów przyjaciela. Może nie do końca się z nimi zgadzałam, ale chyba faktycznie praca pochłaniała większość aspektów w moim życiu. Żeby to chociaż była praca, ba! To po prostu studia i rzadkie spotkania z Wincherem i Thomsonem. Przez cały ten pośpiech częściowo zapomniałam o moim piętnu, jaka stała się własna twarz. Nawet, jeśli ściągnę wszystkie opatrunki – Bóg jeden raczy wiedzieć kiedy- kto poważny będzie chciał zatrudnić osobę o takim wyglądzie, który jednak w tym zawodzie się liczy, biorąc pod uwagę pierwsze wrażenie. Nawet ja bym Cię nie zatrudniła – powiedziała do mnie suka z lustra – jak ktoś, kto sam nie potrafi zapewnić sobie ochrony ma obronić mnie? Usłyszałam przenikliwy śmiech i wiedziałam, że mam rację. Potrząsnęłam głową i nawet nie ocierając łez weszłam po prysznic, pozwalając, żeby słony płyn z oczu zmieszał się ze strumieniem wody. Po kilkudziesięciu minutach opuściłam łazienkę. Było chwilę przed północą a ja byłam gotowa do snu. Normalnie cieszyłabym się tą chwilą i najpewniej zadzwoniła do Shannona, ale tamtego dnia chciałam po prostu zasnąć, nie myśląc o problemach. Po drodze zajrzałam do pokoju Jonni. Spała spokojnie na prawym boku, szczelnie owinięta kołdrą. W uszach zawinięte miała słuchawki, więc ostrożnie je wyjęłam i odłożyłam na szafkę obok. Następnie pocałowałam ją delikatnie w policzek, wyszeptując najzwyklejsze ‘dobranoc’. Kiedy byłam już u siebie nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Większym zdziwieniem był jednak adresat: Tomo. W pierwszej chwili pomyślałam, że to może Vicki dzwoni z telefonu męża na wspólne ploty, ale okazało się, że to jednak Chorwat coś dla mnie miał. Coś, co nieźle spędziło mi sen z powiek. Zastanawiałam się nad przyjęciem jego propozycji i obiecałam, że dam mu odpowiedź za parę dni. Zgodził się, chociaż nie ukrywał dużego szoku, dlaczego w ogóle rozpatruję jakiekolwiek ‘nie’. Ale jak mogłam zostawić wszystko tutaj? Studia, Jonni, studia, studia, studia  , żeby świętować urodziny Shannona na jachcie, pływając po zatoce perskiej? Jak mam się tam dostać? Opuścić tyle wykładów i rozpraw przez dwa tygodnie? Zostawić przyjaciółkę w… o cholera! Siódmym już miesiącu ciąży?! Polecieć  do Dubaju samolotem i pokazać się zupełnie obcym, nieprzyzwyczajonym do mojego wyglądu ludziom z takim wyglądem? A co, jeśli Thomson zaoferuje mi pomoc asystującego adwokata w jednej z rozpraw? Ostatnio wspominali o tym na zajęciach! Ale to przecież Shannon, to jego urodziny. Jak mogłoby mnie tam nie być? Zrobiłabym dla niego wszystko i wiem, że pomimo tego jaka jestem, on mnie kocha i chciałby, żebym była z nim tego dnia. Naprawdę złym pomysłem było spoglądanie na bransoletkę od niego, którą uwielbiałam przewracać między palcami. Palce, palce, palce… oglądałam je w każdej strony i oczywistym jest, że ślad po markerze dawno temu zniknął. No właśnie…
            Zrezygnowana położyłam się do łóżka i tak jak moja przyjaciółka zadbałam, żeby szczelnie owinąć się swoją kołdrą. Naprawdę nie miałam siły na kolejne jutrzejsze rutynowe wyścigi z czasem. No i doszedł jeszcze problem z decyzją w sprawie urodzin mojego chłopaka. Nie podjęłam jeszcze decyzji, ale po wstępnych kalkulacjach zawsze byłam kiepska z matmy  przeważały argumenty oddalające wniosek brodatego przyjaciela. Nie zdecydowałam, nie zdecydowałam, nie zdecydowałam… Powieki momentalnie opadły i do rana ani na chwilę nie drgnęły. Niestety moje myśli nie miały takiego komfortu, zwłaszcza, podczas snu. Ostatnia jaką pamiętam przed snem, to ‘nie mogę jechać’.
|*|
Kolejne zmiany się szykują, nie tylko stylistyczne ;) Piszcieeeeeeee, co myślicie! 
Dziękuję tym paru osobom, które poświęcają pięć minut moim pierdołom i czasami nawet dobrze się bawią, czytając to.
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz