niedziela, 23 marca 2014

rozdział czterdziesty trzeci


Po powrocie z lotniska planowałam popracować nad kolejną obroną, ale kiedy otworzyłam drzwi uderzył mnie... niecodzienny widok. Jonni ze sporym brzuchem, przytulająca się z Kailem. Oczywiście, że byliśmy przyjaciółmi, ale ta dwójka zawsze się przezywała, wyklinała na siebie wzajemnie, więc takie okazanie uczucia było niespotykane. Po błyskawicznej analizie podleciałam do nich, i w trójkę ściskaliśmy się z tęsknoty. Naprawdę mi ich brakowało.
-Alex, co Ci sie stało? - spytała Jonni, kiedy zdążyła się ode mnie odkleić i zauważyć obecne opatrunki na mojej twarzy.
-Nic wielkiego, nie musisz sie martwić - nie chciałam kolejny raz przypominać sobie tego koszmarnego wieczoru, ale pierwsze wspomnienia dały o sobie znać, a dotychczas obecny uśmiech na twarzy zastąpił smutek i zamyślenie.
-Czy on Ci coś zrobił? -zagrzmiał Kail.
-Co? Shannon? - otrząsnęłam się z lekkiego otępienia i jednocześnie zdziwiłam podejrzeniami przyjaciół - Nie! Pogięło Cię Kail? Nie! - zaśmiałam się dość przekonująco, bo chyba mi uwierzyli. Ale nie dali mi szansy, żeby uchronić ich od mojej beznadziejnej historii o tym, jaka byłam naiwna i głupia, wierząc rzekomemu Brytyjczykowi, i już po parunastu minutach siedzieliśmy w salonie, mając przed oczami tamtą noc. Moja przyjaciółka miała łzy w oczach, a Kail wyraźnie był wściekły. Jak sie później okazało nie myliłam sie, bo nie mógł się uspokoić i pouczał mnie, dlaczego nie powinnam zadawać się z podejrzanymi typkami, a tym bardziej chodzić do nich po nocach do domu. Jonni też dorzuciła swoje pięć groszy, więc wyszło z tego dość obszerne kazanie, ale wiedziałam, że wszystko to robili z troski. Tym bardziej uświadomiłam sobie, jak bardzo tęskniłam za nimi przez te trzy tygodnie. Następnie po moich usilnych zapewnieniach, że wszystko jest pod kontrolą, przeskoczyliśmy do ciąży. Jonni powiedziała, że pierwsze badanie USG poszło dobrze, a lekarz potwierdził prawidłowy przebieg. Kail coś tam mamrotał pod nosem, ale ciężko było mi go zrozumieć.
-Koniec nowinek jak na jeden wieczór? -spytał Kail, ziewając.
-Tak właściwie, to nie - powiedziałam cicho. Zastanawiałam się, czy powiedzieć im o moich zaręczynach i stwierdziłam, że nie wytrzymam! -Tak jakby jestem zaręczona - zaczęłam się śmiać, podnosząc w górę dłoń.
-Nie chciałabym Cię martwić, ale to nie jest pierścionek. Raczej jakieś koślawe coś, co pewnie narysowałaś na jakiejś imprezie - zaśmiała się przyjaciółka, nie wierząc w moje słowa.
-Czyli pytanie o sylwestra mamy z głowy. Widać, że się nie oszczędzałaś - dołączył Kail. Oboje obrzuciłam poduszkami i przebiłam sie przez wspólny śmiech.
-Idioci! To prawdziwa obrączka narysowana przez samego Shannona Leto - policzki już mnie bolały od śmiechu. - A tak na poważnie, to dokładnie nie pamiętam całych zaręczyn - zawstydziłam sie odrobinę i następnie opowiedziałam wersję, którą kiedyś razem z Shannonem ułożyliśmy w razie pytań. Ustaliliśmy, że odpowiedź na pytanie, w jakich okolicznościach to sie stało, nie może brzmieć 'nie pamiętamy, byliśmy zbyt pijani, ale kochaliśmy się przy samochodzie i opróżniliśmy pół skrzynki piwa'. Jakoś ciężko było mi wyobrazić sobie uśmiech na twarzy Constance po usłyszeniu takiej historii z synem w roli głównej.                                                                                  Kiedy skończyłam zdawać relację z dni spędzonych z jednym z bardziej znanych zespołów, oprócz tego, że Jonni piszczała na co drugą wzmiankę o Jaredzie, pod koniec zasnęła, wtulona w kolana Kaila. Robiło się już późno, więc chłopak pożegnał się z nami, i mimo naszych wspólnych starań, nie przenieśliśmy Jonni do jej sypialni, więc noc spędziła na salonowej kanapie. Ja natomiast zasnęłam zmęczona wrażeniami dzisiejszego dnia i naskrobałam szybko na ekranie telefonu:
|*|
Dobranoc. Baw się dobrze na scenie!
|*|
Powróciłam do zwykłego życia, bez gwiazd rocka u boku. Ponownie znienawidziłam dźwięk budzika, pokochałam swoje puszyste kapcie i znów wyklinałam zbyt szybkie przemijanie czasu. Zdążyłam jedynie wypić szklankę soku pomarańczowego, zanim założyłam czarne rurki, tego samego koloru botki, granatowy t-shirt i czarną marynarkę. Kiedy nakładałam w łazience makijaż uświadomiłam sobie, że podczas pobytu w Labie robiłam to stosunkowo rzadko, co mnie przeraziło, bo biedni przyjaciele musieli oglądać mnie bez dodatków przez te parę tygodni. Cienkie kreski dodały mi odrobinę pewności siebie, chociaż opatrunki szpeciły moją twarz. Nałożyłam odrobinę pianki do włosów i byłam gotowa. Spakowałam wszystkie materiały do małego neseseru i wybiegłam z domu, narzucając na siebie czarny płaszcz. Ścigałam się z minutami, które przybliżały mnie do pierwszych w tym półroczu zajęć.
Do rozpoczęcia wykładu zostały trzy minuty a ja właśnie przekraczałam próg budynku uczelni. Miałam szanse zdążyć, ale równie dobrze przywitać się po przerwie z profesorem, pięknym spóźnieniem. Kiedy byłam juz na odpowiednim korytarzu, dosłownie parę metrów przed salą, los ze mnie zakpił, stawiając mi na drodze plamę wody. W jednej chwili wyłożyłam się jak długa, a wszelkie papiery latały w pobliżu. Na domiar złego właśnie zbliżali się profesor Wincher i pewnie ten ważny wizytator, przedstawiciel jednej z największych kancelarii prawniczych w Nowym Yorku. Nie dało sie nie zauważyć przewróconej kobiety, więc powstrzymując uśmiechy podeszli do mnie, oferując swoją pomoc. Kolor mojej twarzy przypominał najbardziej dojrzałego pomidora a serce waliło mi jak szalone. Widziałam wzrok profesora, który oprócz rozbawienia przedstawiał zatroskanie. Pozbierałam się najszybciej jak potrafiłam i z mokrą nogawką spodni oraz zamoczonymi papierami przeszłam przez drzwi, przez które przepuszczali mnie profesorowie. Wincher stał bliżej mnie, więc usłyszałam jego szept:
-Doskonale Pani zaczyna. Powodzenia Panno Batch - zaśmiał się pod nosem, a ja zesztywniała ze stresu przeszłam przez salę, odprowadzana wzrokiem wszystkich studentów. Ze spuszczoną głową zajęłam swoje miejsce, szukając sposobu na wysuszenie swoich notatek, bez których najpewniej nie zaliczę zadania, do którego szykowałam się tygodniami.
*
-Panno Batch - usłyszałam znajomy głos profesora. Siedziałam przy stoliku z Adamem i Kate, pożerając pierwszy posiłek od parunastu godzin. - Czy moglibyśmy porozmawiać?
-Oczywiście - powiedziałam, przełykając kanapkę.
-Państwo Johnson, zmykajcie - uśmiechnął się serdecznie, a oni posłusznie zostawili nas samych. Nie miałam pojęcia o czym moglibyśmy porozmawiać. Obstawiałabym moje nieprofesjonalne zachowanie przy adwokacie Thomsonie, ale dobry uśmiech profesora zbił mnie z tropu.
-Nie chciałbym być wścibski, niech mi pani wybaczy, ale czy spotkało panią coś nieprzyjemnego?
Posłałam mu pytające spojrzenie i dopiero po chwili przypomniałam sobie o moim małym... mankamencie.
-A, to? - wskazałam na opatrunki - To nic takiego, zwykła nieuwaga - wspaniale kłamałam.
-Skoro tak pani mówi. Kogo jak kogo, ale Pani dobrze się zna na prawach pokrzywdzonych.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, więc wywinęłam się nieśmiałym uśmiechem.
-Pozwoli Pan, profesorze? - nie mogłam się powstrzymać, bo kiszki grały mi marsza.
-Oczywiście, proszę sobie nie przeszkadzać – posłał mi radosny uśmiech - Właściwie, to przyszedłem Pani pogratulować. Jak zawsze idealnie przygotowana na każde pytanie, każdą możliwość - zachwalał mnie, a mi coraz trudniej było przełykać bułkę z warzywami. - To nie tylko moje zdanie. Pan Thomson również nie mógł wyjść z podziwu i całą drogę na parking mówił tylko o Pani.
-Oh - to jedyne, co zdołałam z siebie wydusić. Byłam w szoku, bo osobiście uważałam, że wystarczająco zbłaźniłam się tuż przed zajęciami, żeby wywołać podziw u człowieka na takim stanowisku. Dodatkowo zachowywałam się jak kompletna sierota, zawstydzona swoją postawą. Tak, jakby każdy plaster odejmował mi kawałek odwagi i pewności siebie. Od kiedy przekroczyłam próg mieszkania poczucie bezsilności mnie nie opuszczało. Nigdy wcześniej się tak nie czułam, bo choć można nazwać mnie nieśmiałą osobą, jednak jak dotąd nigdy nie czułam takiej bariery między sobą a innymi. Obracałam się na widok kolegów z roku, nie mówiąc już o wykładowcach. To proste. Nie było przy mnie Shannona- osoby, która na każdym kroku zapewniała mnie o swoim uczuciu, która zwyczajnie mnie kochała. Przy nim byłam bezpieczna, a w tamtej chwili czułam na sobie wzrok każdego przechodnia, który mówił 'ohyda', 'spójrz na jej twarz, jest straszna', 'zmarnowała sobie całe życie, tak duże rany z pewnością nie znikną na dobre'. Dlatego tym bardziej słowa profesora szalenie mnie zaskoczyły.
-Ja... dziękuję - wyjąknęłam powoli - ale mam nadzieję, że wie Pan, profesorze, że stać mnie na dużo więcej.
-Mamy okazję się o tym przekonać. Postanowiliśmy z adwokatem Thomsonem zaprosić panią, panno Batch, na dzisiejsze posiedzenie prawnicze.
W jednej sekundzie zadławiłam się warzywną kanapką, nie wiedząc, co powiedzieć. Dopiero po kilku sekundach zauważyłam, jak Wincher pokazuje w moją stronę dziwne gesty, i w końcu ze wstydem wymalowanym na twarzy zdałam sobie sprawę, że listek sałaty wystaje mi z ust. Kolejna kompromitacja, i to w momencie, kiedy dostałam taką propozycję. Niezręcznie uprzątnęłam swoje miejsce i pożegnałam się z profesorem, po raz setny dziękując za taką szansę.                                                                                                            
W zaskakujący tempie znalazłam się w domu. Od progu wykrzykiwałam mój mały sukces, ale nikt mi nie odpowiadał. Kiedy wpadłam do salonu ujrzałam jedynie zgniecioną puszkę po piwie na dywanie, więc udałam się do sypialni Jonni. Siedziała na łóżku z laptopem na kolanach, a kiedy otworzyłam drzwi szybko schowała coś za plecy.
-Co się tak drzesz? Letowie przyjeżdżają? – uśmiechnęła się, ukazując rząd zadbanych zębów.
-Nie – usiadłam obok niej – chociaż mogliby ruszyć tyłki. Ale! Nie zgadniesz… Poważnie, nie zgaduj, sama Ci powiem! Omijamy część, kiedy zrobiłam z siebie kretynkę przed Wincherem i tą szychą Thomsonem i przechodzimy do tego, że pochwalili moją pracę i zaprosili na dzisiejsze posiedzenie prawnicze! Rozumiesz?! – uśmiechałam się nienaturalnie szeroko i jestem pewna, że nie wyglądało to… zdrowo.
-Wiedziałam, że prędzej, czy później coś takiego się stanie. Naprawdę nie znam nikogo, kto zrobił by dziesiątą kopię kopii swojej pracy – zaśmiała się, a ja razem z nią.
-Ty mi lepiej powiedz, jak się dzisiaj czujesz – zmieniłam temat.
-W porządku, tylko przez mój tonowy brzuch nie mogę utrzymać równowagi.
-No to super – odpowiedziałam zdawkowo, pomijając sarkazm przyjaciółki – Zjem coś na szybko i lecę. Nie mam czasu, bo mają po mnie przyjechać za jakieś piętnaście minut. Jo, ja i ich posiedzenie… - niedowierzałam.
-Dobra, dobra. Wypad, leć się przygotować – uprzejmie mnie wygoniła. Byłam już przy drzwiach, kiedy obróciłam się i zauważyłam, jak na łóżku, tuż za jej plecami leży kolejna, zielona puszka.
-Nie… - podeszłam z powrotem i niemal wyrwałam jej piwo –Jo Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że…
-Dokładnie wiem, jaki to może mieć skutek. Za późno – przerwała mi, z odrobiną złości w głosie.
-To dlaczego się tym trujesz? W salonie widziałam kolejną puszkę, pustą oczywiście.
-Walają się po całym domu – zaśmiała się (nerwowo)
-To nie jest śmieszne Jonni! Miałaś z tym skończyć, wiesz, jak to może zaszkodzić – wyrwałam jej trunek z dłoni.
-Dobrze, Alex jest coś, co chciałabym Ci powiedzieć, bo… - nie słyszałam dalej, bo mój telefon znów wibrował. Tak wcześnie? –pomyślałam.
-Nie teraz słonko, opowiesz mi jak wrócę! - wyleciałam z pokoju, szukając torby i płaszcza - Ale porozmawiamy o tym i skopię Ci dupsko, obiecuję! - wykrzyknęłam na odchodne, opuszczając mieszkanie. Przeskakiwałam po dwa schody na raz uznając, że winda jest dla mnie zdecydowanie za wolna. Okej, zaczyna się Twoja szansa Alex, nie spieprz tego! - uśmiechnęłam się do siebie i radośnie powitałam moich towarzyszy, którzy byli małą furtką do marzeń.
*
Ledwo wczołgałam się do windy. Byłam wykończona i szalenie z siebie zadowolona. Wracałam z posiedzenia prawników jako bohaterka we własnych oczach. Ciągle miałam obraz siebie, stojącej wśród pozostałych, zadającej ciąg powiązanych ze sobą logicznie pytań oraz miny głównych trzech przedstawicieli najlepszych kancelarii w Nowym Yorku. Albo byli pod wrażeniem, albo nieźle wkurzeni. Tak czy inaczej, każda z tych emocji mogła spowodować, że zostałam zapamiętana na dłużej niż minutę, a to –według Winchera- jest nie lada wyczynem. Było koło 21, a kiedy otworzyłam drzwi mieszkania usłyszałam dźwięki ulubionego zespołu Jonni. Byłam już pewna, że właśnie wykonuje naszą ulubioną czynność. Nie wiedziałam jednak, że nie jest sama. Leżała na jednej z kanap w salonie, z zamkniętymi oczyma. Naprzeciw niej znajdował się Kail, który podobnie jak ona, nic nie robił.
-Witam! – powiedziałam radośnie, zrzucając z siebie odzienie wierzchnie.
-Alex, kochanie… nie wydzieraj się od wejścia. Mogłabyś przywitać się jak człowiek – otworzył jedno oko i uraczył mnie wesołym spojrzeniem.
-Dobra, dobra nie marudź. Nawet nie wiesz, co mnie dzisiaj spotkało! – rzuciłam się na jedyny wolny fotel koło okna. 
-Wiem. Jonni wszystko mi wypaplała – posłałam przyjaciółce nieprzyjemne spojrzenie, ale ona nawet na mnie nie patrzyła.
-W takim razie nie mamy o czym plotkować. Lecę do siebie, zaraz ma dzwonić Shannon – zaklaskałam w dłonie jak mała dziewczynka, i odprowadzana wzrokiem mężczyzny, opuściłam pokój. Szybko przebrałam się w wygodne dresy i sięgnęłam po dokumenty, które musiałam wypełnić na jutrzejsze praktyki w sądzie. Co chwile zerkałam na telefon, który jak do tej pory milczał. Strasznie tęskniłam za swoim perkusistą… jego dłońmi, chłopięcym uśmiechem, ostro-słodkim zapachem i uczuciem, kiedy mnie przytulał. Minęła prawie godzina, i chociaż było stosunkowo wcześnie, ja zasypiałam na siedząco. Nie skończyłam jeszcze swojej pracy, poza tym dalej czekałam na telefon, dlatego zdecydowałam się na dość radykalny ruch. Mianowicie, przywitałam się z ekspresem do kawy. Pierwszy raz od jakiś sześciu miesięcy przygotowywałam dla siebie kawę, i chyba pozapominałam sekretnych technik, bo rezultat smakował okropnie! Ale dodawał trochę energii, więc nie narzekałam. W salonie śmiechy ani na chwilę nie ucichły, co bardzo mnie cieszyło. Jo i Kail spędzali ze sobą coraz więcej czasu, co powodowało, że przyjaciółka była w dobrym humorze. Po godzinie mój telefon wydał wyczekiwany dźwięk, a ja natychmiast przerwałam, odbierając połączenie.
-Cześć Mała – dwa słowa, a ja już miałam galaretkę zamiast nóg. Słodki, głęboki głos Shannona przedzierał się przez moje bębenki, aby następnie dostać się do mózgu, który doszczętnie dewastował.
Nie dopiłam kawy, nie dokończyłam pracy, nie czułam zmęczenia. Drugą godzinę z rzędu leżałam pod kocem, zwinięta w kłębek. Ani na chwilę nie przestawałam mówić, od czasu do czasu pozwalając starszemu Leto na odpowiedź. Wspaniale było choćby usłyszeć jego śmiech i nawet te wszystkie beznadziejne teksty, które w większości miały mnie urazić. To mój Shannon.
|*|
Trochę tu zmian, jak widzicie :) Piszcie, czy się podoba, czy nie. Wiem, że na górze może być mały problem, gdzie nachodzą na siebie tło i białe literki, ale pracuję nad tym. + możliwe, że niedługo będzie zupełnie inny wygląd, bo ten jest bardziej 'próbny'. Polecam zwrócić też uwagę na prawą kolumnę i magiczny obrazek: K O M E N T U J Ę- doceniam cudzą pracę. 
Kończąc- nie zapomnijcie napisać czegoś o treści ;) 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz