środa, 19 marca 2014

rozdział czterdziesty drugi


Przetarłem leniwie oczy i od razu złapałem się za głowę. Ból był nieprzyjemny jak za każdym razem, co było znakiem udanej zabawy poprzedniej nocy. Rozejrzałem sie po pokoju i zobaczyłem, jak piękna kobieta leży na podłodze, tuż koło łóżka. Spała spokojnie na górze koców, z wielką poduszką przy głowie, przykryta jedynie czarną, sportową marynarką. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej niewinność powodowała na mojej twarzy uśmiech, a cholerną dumę wywoływała myśl, że wybrała właśnie mnie. Nie mojego brata, nie innych kolegów czy obojętnie jakiego mężczyznę na świecie. Była moja, a ja jej. Niezdarnie wygramoliłem się z pościeli, po czym podszedłem do leżącej postaci. Kucnąłem przy niej i z bliska spoglądałem na jej pokaleczoną twarz. Za każdym razem, kiedy widziałem blizny czy opatrunki, miałem ochotę pokaleczyć siebie, tak, jak zrobiono to jej, ponieważ JA przyjechałem za późno. Potrząsnąłem głową, chcąc odrzucić od siebie zabójcze myśli, choć nie był to najlepszy pomysł, bo ból głowy się nasilił. Jej spokojny oddech mnie uspokajał i przysięgam, że oprócz jej śmiechu, to najładniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem. Śmieszne, co? Po prostu byłem w niej zakochany jak nigdy wcześniej i często zachowywałem sie przez to jak kretyn. Przez chwilę oglądałem, jak wykonuje jedną z naszych wspólnych, ulubionych czynności, a następnie postanowiłem przenieść ją na wcześniej zajmowane przeze mnie łóżko. Ułożyłem ręce pod jej ciałem i delikatnie uniosłem. Marynarka osunęła sie na ziemię, a moim oczom ukazała się moja narzeczona w samej bieliźnie, a raczej z jej połową. Walczyłem, żeby nie gapić się na nią bezczelnie przez dłuższy czas, więc parę chwil 'wystarczyło', chociaż musiałem mocno zagryzać szczękę. Powoli zbliżyłem sie do łóżka, kładąc ją ostrożnie na materacu. Wymruczała tylko coś niezrozumiałego, a ja w tym czasie przykryłem ją kocem. Zerknąłem na mały, elektroniczny zegarek stojący na stoliku nocnym, który pokazywał godzinę 16. Ponownie zbliżyłem się do swojej narzeczonej, analizując wspaniałość możliwości nazywania jej moją narzeczoną po tym, jak oświadczyłem jej się na samochodzie... (tak przynajmniej ustaliliśmy, bo alkohol trochę poszarpał nam wspomnienia tamtego dnia). Założyłem jej brązowe pasmo włosów za ucho i ucałowałem lekko w policzek. Robisz się uczuciowy na starość, wstyd Leto - pomyślałem. Po chwili nadszedł uwielbiany przeze mnie moment, kiedy jesteśmy razem. Mianowicie, ułożyłem się za jej plecami, otaczając jej ciało swoimi ramionami. Wetknąłem lekko głowę w jej fale, po czym wdychając piękny zapach szamponu i alkoholu, ponownie zasnąłem.
*
Już tęskniłam za Shannonem, chociaż znajdował się w tym samym budynku co ja. Po prostu nie potrafiłam wyobrazić sobie dnia bez jego krzywych uśmieszków, beznadziejnych tekstów i seksistowskich żartów. Od południa zaczęli próby, a za oknem powoli się ściemniało. Na szczęście Vicki dotrzymywała mi towarzystwa i razem mogłyśmy ponarzekać na nasze gwiazdy rocka. Przy okazji w końcu zadałam jej parę pytań, o które zawsze wstydziłam sie zapytać. Dowiedziałam się, że pomimo tego, co mogłam zauważyć, jej koncertowanie nie wygląda tak, jak ostatnio. Od wielu lat tylko parę razy była z nimi w Europie, co trwało zaledwie parę dni. Jej koncertowanie z zespołem ogranicza się jedynie do wyjazdów po Stanach, i to tylko w przypadkach, kiedy poukłada sobie dni wolne w pracy. Szczerze przyznała, że życie z mężem na walizkach wcale nie jest takie kolorowe. Nie widuje Tomo przez większość dni w roku, a kiedy wraca do domu, spędzają razem każdą wolną chwilę. Pomimo tego, że jej rodzina zamieszkuje Kalifornię, czasami czuje sie samotna, ale zapewniła mnie, że widok męża, spełniającego swoje marzenia, żyjącego pasją każdego dnia jest wspaniały. Nie jestem pewna, czy bardziej mnie tym przestraszyła, czy utwierdziła w przekonaniu, że kocham tego niedojrzałego zwierzaka, który właśnie uderzał w bębny, a ja słyszałam w tym całkowite oddanie.
*
-Zdawaj raport, pani adwokat - wykrzyknął Shannon z łazienki.
-Chcesz? - ucieszyłam się, podnosząc laptopa z kolan, kierując się do pomieszczenia przy jego sypialni. -Więc, do każdej z czterech spraw przygotowałam po pięć linii obrony. Dodatkowo napisałam przykłady apelacji do każdej z nich. Wszystko posegregowałam i każda sprawa ma osobny folder, a w nim odpowiednie załączniki. Wiesz, wszystkie aneksy, umowy i większość billingów - wszystko to wypowiadałam w zaskakującym tempie, nie poznając własnego głosu. Nie odrywałam też oczu od ekranu komputera, a kiedy na moment to zrobiłam, Shannon odkładał maszynkę do golenia, wycierając twarz. Cały czas się uśmiechał a ja juz bałam się pytać z jakiego powodu.
-Kujonica - skomentował ze śmiechem, odbierając mi laptopa. Odłożył go na małą szafkę, spotykając się z moimi wysuniętymi w jego stronę rękoma.
-Nie skończyłam - wykrzywiłam się w lekkim grymasie.
-Tak, na dzisiaj to koniec. Dobrze wiemy, że jeśli nie zabiorę Ci tego, nie odejdziesz przez kolejny tydzień - posłał mi rozbawioną minę, a ja uraczyłam go lekkim uderzeniem w ramię.
-Po prostu muszą mnie zauważyć. Podkreślam, muszą - zaakcentowałam - to jest ogromna szansa, Shannon, jeśli to wypali - ekscytowałam się, a brunet podszedł do mnie i ułożył swoje ręce na mojej talii. Od razu poczułam dziwne napięcie między naszymi ciałami. Naprawdę, nigdy mi się to nie znudzi.
-Będziesz wspaniała, wiem to - ucałował mój policzek - a teraz chodź do łóżka - uniósł zabawnie brwi.
-Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia - wypowiedziałam z uśmiechem na twarzy, spowodowanym dotykiem jego ust.
-Skończ Batch, powiedziałem, do łóżka - zabrzmiał poważnie, ale ja i tak to zbagatelizowałam.
-Shannonie, Christopherze Leto - zaczęłam, odchylając głowę do tyłu. Wpatrywaliśmy sie chwilę w siebie, po czym rzuciłam: - Pożyczam Twoją maszynkę - uśmiechnęłam sie szeroko, pojmując mały, czarny przedmiot, leżący obok.
-Alex, poważnie? - zmrużył oczy.
-Absolutnie. Chyba, że wydepilujesz mi nóżki - uśmiechnęłam sie z nadzieją, która została zmiażdżona w zarodku.
-Chciałabyś, radź sobie sama - ucałował mnie, po czym zaczął wrzucać do swojej kosmetyczki potrzebne rzeczy. Już jutro mieliśmy opuścić Los Angeles. Znów czekało nas około czterdziestu godzin jazdy samochodem a ja po raz kolejny poczułam sie beznadziejnie.
-Shannon, przepraszam, że jutro znowu musisz ze mną jechać - powiedziałam, spoglądając na swoje dłonie a następnie czarne skarpetki, które pasowały kolorystycznie to topu.
-Oddasz w naturze - zaśmiał się, najwyraźniej nie traktując tego poważnie.
-Naprawdę, następnym razem polecę samolotem - przełknęłam głośno ślinę, a już na samą myśl zrobiło mi sie niedobrze.
-Już to widzę - przestał krzątać się po małym pomieszczeniu, stojąc naprzeciwko mnie. -Nie będzie żadnych samolotów, lubię z Tobą jeździć - złączył nasze dłonie w jednym uścisku.
-Każdy by lubił - zaśmiałam sie cicho - Naprawdę mi głupio, że przeze mnie musisz męczyć się przez prawie dwie doby. Poza tym, zaraz potem lecisz do Finlandii i macie koncert.
Shannon nic nie odpowiedział, ale wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, albo raczej jakby chciał mi coś powiedzieć.
-Nie musiałabyś się zamartwiać - zaczął, odchrząkując nerwowo na początku - gdybyś mieszkała w LA. Ze mną, oczywiście - dodał po chwili, a moja szczęka dotykała podłogi. Naprawdę? Wspólne mieszkanie? Absolutnie wykluczone. On ma pracę, ja mam nadzieję już niedługo też, poza tym Jonni lada chwila wyda na świat małe żyjątko, więc to naprawdę zły pomysł. Nie to, że bym nie chciała, po prostu uważam, że to nieodpowiedni moment.
-Chcesz, żebyśmy rozwalili to piękne miasto? Nie sądzę - puściłam mu oczko, po czym wyprowadziłam nas z łazienki. Widziałam na jego twarzy minę niezadowolenia. Ale miałam nadzieję, że już się przyzwyczaił, że większość poważnych tematów maskuję śmiechem. Zatrzymaliśmy sie przy łóżku a ja tak po prostu sie do niego przytuliłam. Brunet od razu objął mnie ramionami i delikatnie kołysał. W końcu sie od niego oderwałam i widziałam jego wspaniały uśmiech.
-Chodź spać, musimy być jutro wypoczęci - pociągnęłam go w stronę drewnianego łóżka.
-Nie - zaprzeczył, pociągając mnie w swoją stronę - pocałuj mnie.
Posłusznie zrobiłam o co prosił, wkładając w ten pocałunek ogrom pasji. Naprawdę będzie mi go brakowało. Jego delikatne wargi dotykały moich, a następnie lekko je przygryzały, co spowodowało moje ciche jęki, skierowane w jego usta.
-To co? Zamieszkasz ze mną? - spytał, przerywając nasz namiętny pocałunek.
-Nie mogę - powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie było mi łatwo tego mówić, ponieważ myśl z codziennym budzeniu sie przy Shannonie była niesamowicie przyjemna. Dlatego, kiedy tak jak zawsze, leżeliśmy pod kołdrą, wtuleni w siebie, starałam sie zapamiętać dotyk jego dłoni i ramion. Kropelki łez powoli wypływały spod powieki, mozolnie tocząc sie po policzku. Shannon położył na nim swoją dłoń, i delikatnie przesunął kciukiem po łzach.
-Tylko mi tu nie płacz, lepiej ze mną zamieszkaj - ucałował moje ucho, a już parę minut później, chrapał w najlepsze.
*
Musieliśmy wstać z samego rana, aby zdążyć na czas. Chociaż było bardzo wcześnie, Jamie, Emma i Jared zwlekli się z łóżek, żeby się ze mną pożegnać. Dwójka przyjaciół uraczyła mnie przyjaznym uściskiem, natomiast z menedżerką podałyśmy sobie dłonie. Wiedziałam, że taka jest kolej rzeczy, ale przez te dwa tygodnie bardzo zżyłam się z tą bandą, więc kiedy na ostatnia chwilę Tomo i Vicki wpadli, aby się pożegnać, poleciało mi parę łez. Jednak nie mogłam doczekać się spotkania z Jonni, w końcu tyle się nie widziałyśmy! Chciałam wiedzieć, jak poszło pierwsze USG, na które wybrała sie z Kailem. Opowiadała mi o tym przez telefon, ale chciałam zobaczyć zdjęcie i usłyszeć wszystko od niej samej.
Mknęliśmy przez autostradę a kilometry uciekały nam w zaskakującym tempie. Shannon chyba z siedem razy proponował mi wspólne mieszkanie, wplatając to w różne anegdoty czy tematy rozmów, ale za każdym razem musiałam mu odmówić. Pomimo zmęczenia wielogodzinną jazdą, nie zamilkliśmy nawet na słowo. Wydaje mi się, że chcieliśmy do końca wykorzystać czas, zanim znów się rozstaniemy na kilka miesięcy. Tym razem bez większych krzyków zatrzymaliśmy się w motelu, a od momentu, kiedy wysiedliśmy z auta do chwili, kiedy do niego powróciliśmy, Shannon trzymał mnie za rękę, obejmował, czy przytulał we śnie. chyba nie tylko ja będę tęsknić Kiedy byliśmy już w stanie Nowy Jork, czułam podekscytowanie, ale także smutek. Tak, jak kiedy wracasz z kolonii, na której byłeś ze znajomymi, a w domu ich brakuje i pojawia się zwykła codzienność.
-Alex... - popędzał mnie brunet, kiedy nie chciałam opuścić jego samochodu. -Jesteś nienormalna, trzydzieści sześć godzin przesiedziałaś w tym fotelu, narzekałaś co chwilę, a teraz nie masz zamiaru wstać? Doprawdy, kogo ja wybrałem na narzeczoną - wzdychał pod nosem, podnosząc mnie i powoli ustawiając przed autem.
-A Ty już tak nie narzekaj, bo jakoś pierścionka jeszcze nie widziałam - zaśmiałam się.
-Przecież rysowałem Ci na palcu, czego Ty byś jeszcze chciała? - podszedł do mnie, oplatając mnie ramionami.
-Żebyś nigdzie nie jechał. Zachciało Ci się gwiazdorzyć - wtuliłam się w jego klatkę piersiową, którą przykrywała jedynie koszulka i bluza. Nie odpowiedział i wiedziałam, że tak naprawdę od kiedy się poznaliśmy, nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
-Do środka marudo, to nie LA, macie tutaj śnieg - ucałował czubek mojej głowy, a następnie podszedł do bagażnika, wyciągając moje walizki.
-Mówiłam, żebyś wziął kurtkę!
-Raczej by się nie zmieściła! - pokazał na moje dwie torby.
-Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy - broniłam się.
-Tak, tylko zapomniałaś jeszcze spakować tragarza, bo normalny człowiek nie udźwignie wszystkiego na raz - irytował się, robiąc przy tym zabawne miny.
-Nie narzekaj, kochanie - ściągnęłam jego absurdalne jak na tą porę ciemne okulary, po czym przeszłam w stronę bramy. Po krótkiej chwili dołączył do mnie Shannon, a z jednej walizki wystawał materiał jednej z moich koszulek.
-Nie mów, że się otworzyła - zmrużyłam oczy.
-Nie mówię...
-Shannooooon - powitałam czoło otwartą dłonią.
-To sama sobie noś - zdenerwował się. Wręczył mi dwie walizki a następnie odebrał swoje okulary. Kiedy ledwo przeszłam parę kroków, podszedł do nas pewien pan, pytając Shannona, czy nie powinien mi pomóc, na co mój dżentelmen odpowiedział, dławiąc się ze śmiechu:
-Jest feministką, pomoc mężczyzny uznaje jako porażkę.
Miałam ochotę go w tamtym momencie pobić, bo rączki toreb wpijały mi się w dłonie, ale żart był zbyt śmieszny, więc uszanowałam dobry humor chłopaka. Zanim doszłam do windy, ulitował się nade mną i odebrał jedną walizkę, ksztusząc się ze śmiechu. Kiedy weszliśmy do mieszkania dookoła było pusto. Zaniepokoiłam się trochę, bo Jonni od dawna wiedziała, kiedy wracam. W dodatku w domu było strasznie brudno i w każdym pomieszczeniu śmierdziało piwem. Zapach był nieznośny a widok nie zachęcał do zostania tam choćby minuty dłużej. Złapałam za telefon, ale przyjaciółka nie odbierała. Dopiero po chwili postanowiłam zadzwonić do Kyla i na szczęście on odpowiedział na moje pytania. Przeprosił za nieobecność współlokatorki i tłumaczył, że od kilku dni gorzej się czuła, więc zabrał ją do siebie. Obiecał, że jutro podrzuci ją do domu całą i zdrową. Uspokojona wróciłam do salonu a tam zastałam swojego śpiącego mężczyznę. Leżał na sofie na brzuchu z bardzo śmieszną miną, odkształconą przez podgłówek. Podeszłam do niego i po krótkiej chwili ponownego przestudiowania jego twarzy z bliska, przykryłam kocem. Uśmiechnęłam się na ten widok, a następnie poszłam do łazienki, wziąć prysznic. Ciepłe strumienie wody powinny mnie rozbudzić, ale byłam zbyt zmęczona aby to podziałało. Po parunastu minutach odświeżona zbierałam puste puszki do wielkiego worka. Naprawdę potrzebowałam wyjaśnień. Dlaczego nasze mieszkanie wyglądało jak wysypisko śmieci? Miałam tylko nadzieję, że nie codziennie można było oglądać to miejsce w takim stanie. Po godzinie większość pomieszczeń była uprzątnięta a Shannon dalej nie ruszył się z miejsca. Po raz kolejny obiecałam sobie, że nie poproszę go więcej, żeby jechał ze mną wszerz kraju, kiedy następnego dnia czeka go kolejna podróż i koncert. Postanowiłam, że wynagrodzę mu to kolacją. Stanęłam przed lodówką, której chłód spotkał się z moimi nagimi ramionami, na które swobodnie opadały fale moich włosów. Miałam na sobie czarną bokserkę i jeansowe rurki, oraz oczywiście bogatą biżuterię od Shannona. Zaśmiałam sie pod nosem, spojrzawszy na niewyraźną, niedawno namalowaną obrączkę na moim palcu. Chwilę później cieszyłam sie widokiem złotej bransoletki, ale także kolorowej, zrobionej z muliny, którą wygrał dla mnie podczas naszej pierwszej, oficjalnej randki. Kiedy moje myśli w końcu opuściła osoba niezrównoważonego bruneta zauważyłam, że nasza lodówka jest całkowicie pusta, nie licząc słoika ogórków, kostki masła i otwartej paczki kabanosów. Byłam przekonana, że rodzicie Jonni zadbali o odpowiednią ilość 'poświątecznych' zapasów, co wskazywało na to, że nowa mama wpasowała sie w teorię 'jem za dwóch'. Włożyłam trampki na nogi, narzuciłam na siebie bluzę, którą Shannon zrzucił z siebie, zanim zapadł w drzemkę i łapiąc portfel w rękę, poleciałam do pobliskiego sklepu. Po drodze spotkałam paru sąsiadów, którzy obdarzyli mnie ciepłymi uśmiechami. Pomyślałam wtedy, że zdecydowanie się teraz na wspólne mieszkanie z Shannonem to szaleństwo. Naprawdę lubiłam obecne miejsce, ludzie też nie byli tacy źli. Do większości miejsc miałam po drodze, więc nie wiem, dlaczego miałabym z tego rezygnować, zwłaszcza, że jego i tak nie byłoby w domu przez większość czasu. Nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, więc pospiesznie kupiłam potrzebne produkty. Wracając starałam się zachowywać jak najciszej, ale upuszczenie torby z zakupami na kafelki w kuchni nie pomogło. Po chwili stał koło mnie Shannon z zaspanym wyrazem twarzy i potarganymi włosami.
-Niechcący, naprawdę - uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił się tym samym.
-Jasne - podszedł i ucałował mnie w skroń. -To co jemy? Umieram z głodu.
-Za godzinę kolacja będzie gotowa - krzątałam się po kuchni, kiedy poczułam to wspaniałe, znajome uczucie. Bliskość Shannona i jego dłonie na mojej talii, podczas kiedy on, stał za moimi plecami.
-A nie da się szybciej?
Naprawdę, on potrafił zepsuć przyjemne chwile.
-Da się zrobić, kochanie - obróciłam się, zarzucając ręce na jego szyję - jeśli mi pomożesz - sięgnęłam do szafki, a następnie założyłam mu fartuch z dziwnym nadrukiem.
-Chyba śnisz! Nienawidzę gotować! -oburzył się.
-Po prostu przyznaj się, że jesteś w tym beznadziejny.
-Kto Ci tak powiedział? Jeśli to któryś z tych dwóch idiotów, z którymi mam nieprzyjemność tworzyć zespół, to wiedz, że są zwyczajnie zazdrośni!
-Właśnie dlatego - zbliżyłam sie do niego, machając mu przed nosem nożem. -Przyjmujesz wyzwanie, Leto? - mierzyliśmy się silnymi wzrokami, a ja trzymałam wyciągniętego przed siebie pomidora.
-Zawsze - wymruczał, odbierając mi warzywo. Po kilku minutach tylko utwierdziłam się, że mój narzeczony jednak nie został urodzony w fartuchu kuchennym, więc odesłałam go kopniakiem z powrotem do salonu, ale wrócił do mnie po chwili, przeglądając coś w internecie. Przyjemnie było oglądać go, robiącego najzwyklejszą rzecz, ale ważne, że robił to w moim towarzystwie.                                                
Koło 21 paliliśmy oboje w kuchennym oknie, a ja powoli zasypiałam na jego ramieniu.
-Jonni zabije mnie za smród fajek - rzuciłam, kończąc palić.
-Ja zrobię to szybciej - uśmiechnął sie złowieszczo, co po paru minutach przekształciło się w walkę na dywanie mojej sypialni. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni, więc po nierozstrzygniętym sporze po prostu zasnęliśmy na łóżku, otuleni szczelnie kołdrą i swoimi ciałami. Chyba nikogo nie zdziwi to, że zaspaliśmy następnego dnia i wariowaliśmy, spiesząc się na lotnisko. Tam nawet nie zdążyliśmy porządnie się pożegnać, bo Emma wściekła za naszą nieodpowiedzialną postawę, ciągała Shannona do samolotu. Ostatnie, co powiedział do mnie perkusista, to:
-Zamieszkaj ze mną, albo nigdzie nie lecę!
-Okej - rzuciłam, uśmiechając się. Chciałam tylko oszczędzić Emmie wybuchu złości a tak naprawdę dałam mu odpowiedź. Podbiegł do mnie ostatni raz i obdarował siarczystym pocałunkiem w kącik ust. Pokiwałam głową z niedowierzaniem i powoli opuściłam lotnisko uświadamiając sobie, że właśnie zgodziłam się z nim zamieszkać. I chociaż radość rozpierała mnie od środka, kompletnie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Ja, studentka prawa i perkusista- połączeni obrączką z permanentnego tuszu. 
|*|
Jeśli jest ktoś, kto chciałby być powiadamiany o nowych rozdziałach, możecie pisać tutaj albo złapcie mnie na tt: @martyloon
+ Nie martwcie się, to opowiadanie to nie tasiemiec mający 300 rozdziałów. dość Powoli zbliżamy się do końca (mam nadzieję). K O M E N T U J C I E ładnie proszę. 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz