czwartek, 17 kwietnia 2014

rozdział czterdziesty ósmy


Koło szesnastej opuściłam budynek NYLU. I nie licząc pierwszego dnia, to był zdecydowanie najlepszy, jaki tam spędziłam. Wśród studentów rozeszła się sprawa Asai i pogłoski o mojej przemowie na sali sądowej. Kilku moich profesorów pogratulowało mi tak wczesnego a zarazem udanego wystąpienia, a Wincher od razu powiedział, że międzynarodowe prawo publiczne zaliczyłam na maksymalną ilość punktów, więc nawet nie będę musiała podchodzić do testu. Nie tylko ja miałam taki sukces, bo przecież trwał drugi semestr i niektórzy studenci z mojego roku pojawiali się na rozprawach w ramach praktyk w różnych kancelariach, ale nieskromnie przyznam, że nie było o nich tak głośno jak o mnie. Dlatego cały dzień chodziłam uśmiechnięta i dumna z siebie. Czasami niektóre osoby z mojego roku wypytywały mnie, czy spotykam się z perkusistą, zapewne pamiętając jego wizytę na naszej uczelni rok temu. Niektórzy łączyli też parę faktów i plotek z gazet i chodząc z telefonami w ręku, zapewne przeglądając ulubioną aplikację mojego chłopaka, układali wszystko w całość. To bardzo śmieszne, ale w końcu przyłapałam się na tym, że rumieniłam się na ich pytania, chociaż miałam ochotę krzyknąć, że owszem, najlepszy perkusista na świecie jest moim narzeczonym! a najbardziej chciałam się pochwalić tym, że znam go od zupełnie innej strony. po prostu mojego Shannona.
Zaraz po zajęciach miałam spotkać się z Jonni i Kailem w Golden Parku, tuż koło uczelni. Kaila złapałam na korytarzu i razem wyszliśmy na spotkanie Jo. Pochodziliśmy chwilę wśród alejek mijając śmiejące się dzieciaki, sporo zakochanych par, z których bez opamiętania śmialiśmy się do rozpuku. I chociaż w neseserze czekał plik stron kodeksu, z którego miałam ułożyć oskarżenie, postanowiłam zająć się tym później. Jednak cel naszego spotkania był prosty: kupić idealny prezent urodzinowy.
-Jeszcze raz, po jaką cholerę snuję się tu z Wami? – jęknął Kail, kiedy trzeci kwadrans przemierzaliśmy galerię handlową.
-Kail, siódmy raz – powiedziałam niecierpliwie – potrzebuję kobiecej rady, ale także męskiego punktu widzenia!
-Przestać marudzić, to w końcu ja tu jestem w ciąży – zaśmiała się Jonni, a po chwili do niej dołączyliśmy. Nasza sytuacja wcale nie wyglądała dobrze. Urodziny Shannona zbliżały się wielkimi krokami i nie licząc tego, że czekała mnie do zapłacenia fortuna za ekspresową wysyłkę, musiałam najpierw mieć co wysłać. Dlatego kolejną godzinę spędziliśmy na poszukiwaniach, które nie przyniosły żadnego rezultatu. Postanowiliśmy, że odpuścimy sobie szukanie na dzisiaj i spokojnie wrócimy do domu.
-Cholera! – zaklął nagle Kail. –Pół godziny temu mieliśmy być u rodziców! Mama ma urodziny! – powitał czoło otwartą dłonią, a my wspólnie wybuchłyśmy śmiechem. –Zbieraj się Jo, jeszcze zdążymy na 724 o dziewiętnastej – pospieszał.
-Przecież Twoja mama nas zabije –jęknęła przyjaciółka.
-Zwali się na Ciebie, że niby źle się czułaś czy coś tam co się dzieje u ciężarnych – skrzywił się i od razu otrzymał od Jo kuksańca w bok.
-Nie wiem o której będę, nie zapracuj się – pożegnała mnie, przytulając się.
-Wiesz, czego masz się wystrzegać?
-Wie! – odpowiedział za nią Kail – Już ja tego przypilnuję!
Podczas kiedy Jonni spokojnie przemierzała ulice, nasz przyjaciel niemal w biegu zatrzymywał odjeżdżający autobus. Było to prześmieszne widowisko i przypomniało mi się, jak spóźniliśmy się na święta do domu Constance. Następnie przed oczami stanęła mi sytuacja, kiedy po raz pierwszy poznałam całe Mars Crew. Spóźnieni wpadliśmy do hotelowego lobby, a przywitała nas wściekła Emma. Pamiętam, jak mocno ściskałam wtedy dłoń Shannona, chociaż prawdopodobnie nie powinnam była tego robić. Szłam zatłoczoną ulicą, śnieg delikatnie prószył a szarość powoli zalewała horyzont. Bardzo podobała mi się cała ta sceneria, bo pomimo zimna, uwielbiałam tę porę roku. Oglądając wystawy przypadkowych sklepów znów przypomniałam sobie, jak musiałam czekać na swojego chłopaka, kiedy zabierał  mnie na pierwszą randkę na plażę. Zaśmiałam się na to wspomnienie i nagle wpadłam na genialny pomysł na prezent dla Shannona. Jednak wraz z przypływem weny odczułam także brak wystarczających środków na koncie. Nie chciałam rezygnować ze swojego pomysłu więc pomyślałam, że mogę poprosić kogoś o małą pożyczkę. Wiedziałam, że mi nie odmówi, więc napisałam do Jareda. Po chwili dostałam odpowiedź z pytaniem ile potrzebuję. Następnie przysłał mi skan przelewu i potwierdzenie, że gotówka znajduje się na moim koncie z dopiskiem ‘oddasz w naturze ;-)’. Oprócz tego, że już miałam przerąbane, posiadałam wystarczająco dużo pieniędzy na realizację pomysłu. Dlatego udałam się na Fifth Avenue. Zazwyczaj unikałam tej okolicy wiedząc, że prawdopodobnie stać mnie mniej-więcej na miotłę, która znajdowała się w tamtejszych sklepach. Jednak tamtego dnia było inaczej i z dumą zwiedziłam kilka sklepów dla mężczyzn, zanim zatrzymałam się przy Bergdorf Goodman. Do końca nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, ale nawet gdyby prezent nie spodobałby się Shannonowi, na pewno się przyda. Dlatego poprosiłam jednego z pracowników sklepu, żeby pomógł mi wybrać. I chociaż widziałam cenę wcześniej, przy kasie przymknęłam ciężkie powieki, w duchu zmawiając modlitwę. Cudownie czułam się odbierając starannie zapakowane pudełko, które kryło w środku zegarek od Gucciego. Czarny, skórzany pasek podtrzymywał dużą tarczę ze złotymi częściami. Miał chyba każdą z możliwych funkcji, ale był przejrzysty i prosty. Już nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczy go Shannon, jednocześnie nie zapominając, że nie będzie mnie wtedy przy nim.
*
Wróciłam do domu, który okazał się pusty. Postanowiłam nacieszyć się tą chwilą, bo rzadko się to zdarzało, a przecież za miesiąc Joel miał na stałe zająć miejsce w tym mieszkaniu. Zostało tak mało czasu, a nie zastanowiłyśmy się, jak przemeblować salon i jej sypialnię, żeby było wygodnie dla naszej trójki. Nie byłam też pewna co do Kaila. Coraz częściej zostawał u nas na noc i oficjalnie byli z Jo parą. Podziwiałam go za to, że wybrał związek z Jonni pomimo tego, że to nie jego dziecko. Przyjął na siebie taką odpowiedzialność, i nie mówię tu tylko o dziecku. Rozmyślałam nad tym, czy może nie będą chcieli zamieszkać razem. Wtedy ja mogłabym oddać przyjaciółkę z dobre ręce i zamieszkać z Shannonem, co jednocześnie oznaczało opuszczenie Nowego Yorku. W końcu dotarłam do wycieraczki własnego mieszkania. Otarłam o nią starannie botki i przeszłam przez próg. Otrzepałam płaszcz z płatków śniegu i rozwiesiłam go na drzwiach od łazienki. Lubiłam to miejsce, ale coraz częściej zastanawiałam się nad przeprowadzką. Przecież byłam dorosła, powiedziałabym nawet, że za stara, żeby się nad tym zastanawiać. W dodatku miałam kogoś, komu z czystym sercem mówiłam ‘kocham’, więc co stało na przeszkodzie? Jednak im dłużej o tym myślałam wiedziałam, że to niemożliwe w najbliższym czasie. Od razu zamówiłam kuriera na jutrzejszy dzień i ubezpieczyłam paczkę w razie zaginięcia czy uszkodzenia. Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać, bo nie dość, że pieniędzy zostało mi tyle, co na tydzień, to dodatkowo zadłużyłam się u Jareda na tysiąc dolarów. Nie miałam pojęcia kiedy i w jaki sposób mu to oddam, ale raczej nie miałam innego wyjścia. Chciałam zrekompensować Shannonowi swoją nieobecność. Złapałam wielki kubek herbaty i siedząc po turecku w salonie zajęłam się zadaniem na jutro. Co chwilę przeglądałam się w odbiciu szklanego stolika, sprawdzając stan swojej twarzy, która ozdobiona była dwoma rysami do których powoli się przyzwyczajałam.
*
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale cieszę się, że to już koniec. Schodzimy ze sceny i po piętnastu minutach znajdujemy się w taksówce, która zawozi nas prosto do hotelu. Jestem naprawdę zmęczony i nie mam ochoty na jakąkolwiek imprezę, o której mówi Tomo. Chcę tylko przespać w spokoju tę noc, żeby rano wsiąść do tego pieprzonego busa i jechać na kolejny koncert, Emma jedna wie gdzie. Nie wiem dlaczego wszystko wkoło tak mnie irytuje, ale nie mam ochoty się nad tym zastanawiać. Żegnam się ze wszystkimi życząc im dobrej zabawy i wymiguję się złym samopoczuciem, co nie jest nawet kłamstwem. Ostatnio coraz częściej czuję się zmęczony i wraz z jutrzejszymi urodzinami sądzę, że może jednak wiek niesie za sobą pewne konsekwencje. Zamykam się w pokoju i od razu biorę ciepły prysznic. Odświeżony rzucam się na wielkie łóżko, za które tak uwielbiam hotele. Pomimo późnej pory zamawiam do pokoju porcję steku i kiedy rozmawiam z obsługą przez telefon proszę też o porcję warzyw, widząc w głowie karcącą minę Alex. Niczego nie pragnę bardziej jak jej, siedzącej koło mnie. Bez zastanowienia wziął bym ją w ramiona i nie puszczał tak długo, aż jej chamskie żarty zaczęłyby mnie urażać. Pewnie wyzywalibyśmy się przez chwilę i skończyli na podłodze, gdzie ona okładałabym mnie pięściami a ja najpewniej obezwładniłbym ją jednym ruchem. Wierciłaby się jak to ona, ale w końcu odpuściłaby, uśmiechając się od ucha do ucha. Potem wplotłaby swoje nogi pomiędzy moje i tak jak kiedyś, wtuliła się we mnie. Wtedy objął bym ją, trzymając dłonie na talii- uwielbiam to robić. Jej ciało spokojnie mieści się w moim objęciu i uwielbiam to, bo mogę pozwolić jej myśleć, że jest ze mną bezpieczna, co jest prawdą. Z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Narzucam więc na siebie koszulkę i otwieram je, witając się z młodą dziewczyną w hotelowym uniformie. Małym wózeczkiem wjeżdża do mojego pokoju, odstawiając zamówienie. Następnie posyła mi śnieżnobiały uśmiech i kiedy wręczam jej napiwek dziękuje za niego i nieco się płoszy.
-Przepraszam, nie chciałem Pani urazić – decyduję się na zwrot grzecznościowy, chociaż mógłbym spokojnie uważać się za jej młodego ojca.
-Nie przepraszaj! – śmieje się. –No co Ty, po prostu daj mi autograf, co? – mówi łamanym angielskim. Jestem trochę zdziwiony jej bezpośredniością, ale biorę od niej marker czekając, aż poda mi jakieś zdjęcie czy płytę. Nagle odpina kilka dolnych guzików swojej koszuli i ukazuje mi miejsce tuż przy krawędzi swoich majtek.
-Mógłbyś? – robi jakieś dziwne miny, które chyba mają uwodzić.
-Dziękuję za zamówienie – oddaję jej pisak, powstrzymując się od wyzwania jej od małych dziwek. –A teraz wyjdź – otwieram jej drzwi i widząc jej zdziwioną minę, zamykam je tuż przed jej nosem. Mogłem się spodziewać czegoś podobnego. Można powiedzieć, że już przyzwyczailiśmy się do podobnych rzeczy, ale kiedy ma się zły dzień, chciałoby się spoliczkować takich ludzi. Czy naprawdę nie ma już rozsądnych fanów, którzy szanują Cię za twoja pracę a nie za to, jak wyglądasz? Wiem, że napalonych fanek jest mnóstwo, ale oddanych fanów również, co zawsze podnosi mnie na duchu. Jednak w ostatnim czasie coraz częściej natrafiam na tę złą cześć, co powoli doprowadza mnie do szału. Włączam telewizor i zostawiam na jakimś filmie. Jest tak cholernie nudny, że nawet nie wiem, o czym jest. Przeżuwam bezmyślnie jedzenie zastanawiając się co robiłbym teraz z Alex przy tak nieudanym wyborze. Pewnie zasnęlibyśmy razem, bo jest to jedna z naszych ulubionych form wypoczynku. Kończąc posiłek nalewam sobie z barku odrobinę Whiskey i włączam swojego laptopa. Piszę na twitterze parę słów dziękując za kolejny wspaniały koncert i wchodzę w interakcję od nieoficjalnych kont, które szaleją bardziej niż zazwyczaj. Wszystkie dotyczą mojego ostatniego tweeta o Alex, gdzie użyłem zwrotu ‘moja dziewczyna’. Jestem zażenowany i radosny jednocześnie, kiedy czytam odpowiedzi niektórych fanów. Jedni obrażają Alex słowami, o jakich istnieniu nawet nie miałem pojęcia, ale ignoruję to i dziękuję paru fanom, którzy życzyli nam szczęścia. Jakoś nie za bardzo przejąłem się sprzeciwom Emmy, która miała problem, kiedy bez jej wiedzy napisałem coś takiego. To wszystko powoli zaczynało mnie już dusić. Nic nie mogłem zrobić samodzielnie, nie konsultując tego wcześniej z Ludbrook. Ostatnio działała mi na nerwy i nie wiadomo dlaczego Jared brał jej stronę. Zaczynam mieć tego dosyć i boje się, że jeszcze jeden głupi wypał mojego brata, najpewniej odnośnie Alex, i powiem wszystko, co na razie chowam w sobie czy wylewam graniem na perkusji. Mam ochotę wsiąść na swojego ścigacza i poczuć jak ostry wiatr próbuje przebić się przez skórzany materiał kurtki. Ale obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię, więc to tylko głupi pomysł.                                                                                                       Budzi mnie odgłos filmu. Przecieram oczy i wyłączam telewizor, powodując w pokoju całkowitą ciemność. Odstawiam na nocny stolik szklankę po whiskey i zamykam oczy. Następnie skrobię smsa do Alex i obracam się na drugi bok.
-Niech Pani na nią spogląda i czasami kopnie w tyłek, jeśli za bardzo będzie flirtowała z innymi, okej Pani Annie? – mówię szeptem i zasypiam w ciągu kilku najbliższych minut, czując się beznadziejnie, kilkanaście minut przed urodzinami.
*
Budzę się nazajutrz odgłosem budzika, który już mi zbrzydł. Po swoich pierwszych myślach nie obstawiam dużo lepszego dnia niż wczorajszy. Jednak wstaję w miarę szybko i biorę prysznic. Następnie przystrzygam lekko zarost zostawiając go w lekkim nieładzie. Wchodzę w swoje szare dresy, które za bardzo nie różnią się od mojej piżamy. Zakładam przypadkową, czarną koszulkę i narzucam na siebie tego samego koloru bluzę. Pospiesznie pakuję porozwalane rzeczy do torby bo wiem, że już jestem spóźniony i wszyscy czekają na mnie na dole. Nienawidzę u siebie tej niepunktualności. Po kilkunastu minutach leżę w swojej małej sypialni w tourbusie, wcześniej zamieniając z chłopakami zaledwie parę zdań. Po kilku godzinach przesiadamy się do samolotu i szczerze nie interesuje mnie, gdzie lecimy. Wiem, że nie powinienem się tak zachowywać, ale nie potrafię tego zmienić. Nie mam pojęcia dokąd to lot i moje zdziwienie chyba nigdy nie było większe, kiedy wysiadając z samolotu obsługa lotniska powitała nas w niezrozumiałym dla mnie języku, gdzie mężczyźni ubrani byli w didasze, a kobiety w abaje. Wszyscy uśmiechali się życzliwie, włącznie z moimi przyjaciółmi a ja nie wiedziałem, co się dzieje. Dopiero kiedy kobieta wręczyła mi filiżankę herbaty i powiedziała ‘Welcome in Dubaj’ co nie co rozjaśniła mi sytuację, choć nie na tyle, ile bym sobie tego życzył.
*
-Dubaj? Co my do cholery robimy w Dubaju? – pytam Jareda, który naciąga na głowę kaptur swojej bluzy. –Myślałem, że cały ten miesiąc jesteśmy w Europie.
-Powiedzmy, że to taka mała przerwa – uśmiecha się do mnie, a kiedy patrzę na Tomo i Jamiego oni także szczerzą się do siebie i czuję się jak idiota, który jako jedyny o niczym nie wie. Co jest? Zdezorientowany czekam z innymi na nasz transport, przez cały czas zastanawiając się o co chodzi. Mam na sobie ciemną koszulkę i dość gruby kardigan, w który parzy słońce, kiedy jesteśmy w drodze. Wyglądam przez okna taksówki i wszędzie jest kolorowo, jasno i słonecznie. Można tu spotkać przeciętnie ubranych turystów i mieszkańców Dubaju w tradycyjnych długich szatach. Tu jest wspaniale, ale dalej nie wiem co robię.
-Jamie, powiecie mi w końcu co się dzieje? – staję pośrodku chodnika. Z każdej strony mijają nas przechodnie rozmawiając w przeróżnych językach.
-Tak, tak, tylko teraz chodź, stary nie mamy czasu – ciągnie mnie za rękaw i postanawiam za nim pójść. Jestem coraz bardziej wkurzony, zwłaszcza, że słońce świeci mi w oczy, a swoje okulary najprawdopodobniej zakopałem gdzieś na dnie walizki, którą za sobą ciągnę. Po chwili dostrzegam, że znajdujemy się w porcie. Dookoła jest pełno knajpek, z których rozchodzą się nieziemskie zapachy. Dekoracje tylko przyciągają potencjalnych klientów i od samego patrzenia na stoliki zastawione kolorowymi daniami robię się głodny. Przy brzegu w rządku przycumowane są jachty czy małe motorówki, a w oddali widać duże wycieczkowce. Ku mojemu zaskoczeniu nie idziemy w stronę budynków, czy miasteczka ale do mostka, przy którym stoi jeden z jachtów. Jest jednym z tych większych, pokryty białym lakierem a poręcze na zewnątrz są złote. Natomiast wszystkie szyby są ciemne. Nad mostkiem kapitańskim znajduje się sporych rozmiarów taras, i jak dobrze widzę, pośrodku wbudowane ma jacuzzi. Na pokładzie głównym poustawiane są leżaki, koło których stoją małych rozmiarów rośliny w czarnych donicach.
-Bracie – podchodzi Jared i kładzie dłoń na moim ramieniu. Wiem już, że zaczyna się zgrywać, ale czekam na ciąg dalszy. –Wszystkiego najlepszego! – wykrzykuje, i pozostała trójka się przyłącza.
-Co? – pytam, a oni znów wybuchają śmiechem.
-Czas na świętowanie! Wszystkiego najlepszego stary pryku! – szczerzy się Chorwat, ręką pokazując w stronę małego mostka. Zupełnie zapomniałem o tym, że dziś dziewiąty marzec i właśnie stuknął mi kolejny rok.
-Dzięki? Ale nie mogliście powiedzieć mi tego w samolocie? Tak bardzo potrzebujecie romantycznej scenerii? – spoglądam na nich.
-Jared przemów do swojego półgłówkowatego brata, proszę… - odzywa się Jamie z rezygnacją w głosie.
-Oto nasz prezent, geniuszu. Kilka zajebistych dni na jachcie. Naszym jachcie! – dodaje podekscytowany.
-Naszym co? Kupiliście jacht?! – nie mogę w to uwierzyć, przez co mój ton jest odrobinę wyższy niż zazwyczaj.
-Jup. Jesteśmy totalnie spłukani, ale trzeba korzystać, nie? Dobra, a teraz koniec tego pieprzenia, włazić! – woła do nas Emma, która stoi przy kładce, prowadzącej na białe cudeńko. Wszyscy biegiem puszczamy się w jej stronę, ale przy krawędzi zatrzymuje naszą bandę.
-To moje urodziny, nie? Więc wchodzę jako pierwszy, halo, ktoś tu musi być kapitanem, matoły! – śmieje się i przepycham przez nich, stawiając nogę na pokładzie pierwszy. To wspaniałe uczucie i wiem, że kilka najbliższych dni porządnie odpocznę.
*
Temperatura wynosi jakieś 30 stopni Celsjusza i wydaje mi się, jakby moja skóra płonęła. Mimo to wyleguję się na słońcu kolejną godzinę i tylko dzięki zaradności Emmy posmarowałem się wcześniej kremem. Koło mnie chłodzi się sporych rozmiarów butelka z whiskey, którą od czasu do czasu popijam. Nie muszę się o nic martwić, nikt się nie czepia a w tle leci relaksacyjna muzyka, którą czasami wyłączamy, chcąc wsłuchać się w ciszę wody, która umyka pod nami, kiedy płyniemy przed siebie. Chłopaki jednak czasami ruszają głowami i zatrudnili sternika, żeby nasza zabawa nie skończyła się szybciej niż się zaczęła. To miejscowy, jednak dobrze zna angielski i już się z nim dogadałem, że od czasu do czasu da mi posterować. Koło mnie leży Tomo, który od kilku minut śpi w okularach przeciwsłonecznych. Moglibyśmy mu je zdjąć, ale nie możemy się oprzeć, kiedy odciśnie mu się opalenizna. Wstaję i podchodzę do sztorm relingu, opierając się o nagrzaną barierkę. Wpatruję się w toń wody, która jest nad wyraz niebieska.
-I jak? – pyta Tomo, który na nasze nieszczęście już się przebudził.
-Zajebiście – krótko i rzeczowo. –Czemu taka krótka ta drzemka? – pytam powstrzymując śmiech.
-Walcie się! Nie zamierzaliście mi ich ściągnąć, co? – przeczę ruchem głowy i nie mogę powstrzymać się od śmiechu widząc ślady okularów, które odchylił przyjaciel.
-To takie błędy przybliżają Cię do porażki, mój drogi – śmiejemy się, po czym Chorwat znika na chwilę w dolnym pokładzie. Kiedy wraca, z uśmiechem podaje mi małą paczuszkę.
-Myślałem, że jacht to wystarczający prezent, ale skoro tak mnie adorujesz, mój drogi…
-To nie ode mnie, idioto – śmieje się, zostawiając mnie samego. Skoro to nie jego inicjatywa, to czyja? Rozpakowuję papier i ukazuje mi się zamszowe pudełko z wyszytym ‘Gucci’. Pospiesznie je otwieram i widzę duży, czarno-złoty zegarek. Wyciągam go z ostrożnie, oglądając z każdej strony. Jest niesamowicie profesjonalny i już wiem, że kosztował fortunę. Między małymi poduszeczkami, w które włożony był prezent jest karteczka. Biorę ją do ręki i odczytuję dobrze znane mi pismo:
Przyda Ci się kochanie.
Alex, xo
Od razu się uśmiecham i nie przestaję przez najbliższe kilka minut. Nawet nie pomyślałem, że wymyśli coś takiego. Owszem, kilka razy pytała się co chciałbym dostać i wiem, że robiła to z czystego lenistwa, ale za każdym miałem dwie odpowiedzi: wspólne zamieszkanie i to, żebyśmy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Zawsze krzyczała na mnie, kiedy się spóźniałem, ale ona też często kłóciła się ze swoim zegarkiem, więc byliśmy na równi. Udałem się pod pokład i wchodząc do swojego małego ale przytulnego pokoju, rzuciłem się na łóżko, wybierając numer Alex.
-Pozwól, że najpierw złożę Ci życzenia, zanim Cię uduszę. Więc wszystkiego najlepszego staruchu i jak sądzę dostałeś już mój prezent, więc mógłbyś z niego skorzystać i domyślić się, że u mnie jest druga w nocy! – zaśmiałem się do słuchawki bo tak zabawnie brzmiał jej ton- cichy po przebudzeniu, ale zarazem ostry bo była naprawdę zła.
-Tak, dostałem. I dziękuję, ale wiedz, że kiedy się spotkamy, skopię Ci tyłek!
-Ludzka wdzięczność – usłyszałem jej jęk a następnie odgłos, jakby z powrotem opadła na poduszkę.
-Jeszcze raz dziękuję, bo jest wspaniały, ale wiem po ile są takie drobiazgi – każdy wyczułby sarkazm w moim głosie.
-Więc masz pewność, że nie kupiłam tego na bazarze przy dziewiątej alei.
-Alex, to nie jest śmieszne. Oddam Ci połowę kiedy tylko przyjadę. Albo nie, zaraz zrobię przelew.
-Shannon, skończ. To  p r e z e n t, więc mógłbyś chociaż nie narzekać. –Chciałem jej przerwać ale nagle zaczyna podśpiewywać pod nosem, chcąc mnie zagłuszyć. W końcu się poddaję i kolejny raz wysłuchuję życzeń, które były chyba najlepszymi, jakie otrzymałem całkowita bezstronność. Kręcę się na łóżku, wysłuchując sprawozdania z ostatniej rozprawy, którą wygrała. Jestem z niej cholernie dumny i chociaż wydaje mi się, że przesadza z tą całą adwokaturą cieszę się, że odnosi w tym sukcesy. Za małym bulajem widać coraz więcej gwiazd, kiedy przychodzą godziny wieczorne i podziwiam Alex, że jak zawsze buzia jej się nie zamyka, chociaż obudziłem ją w środku nocy. Czasami jej gadulstwo jest nie do zniesienia, ale uwielbiam słuchać o wszystkim, co sprawia jej przyjemność, chociaż preferuję te momenty, kiedy nie jest w stanie już nic więcej powiedzieć, bo zajmuję jej usta inną czynnością. Po pewnym czasie słyszę, że zasypia wypowiadając coraz wolniej kolejne zdania, więc mimo chęci wyganiam ją do spania. Sam łapię za aparat i wchodzę na pokład, chcąc porobić zdjęcia wspaniałej scenerii, mimo, że jest to tylko Zatoka Perska, którą spokojnie przemierzamy. Czasami w oddali widać przepływający statek, który staram się uchwycić. Oczywiście nie jestem sam i wraz z Jamiem, Tomo, Jaredem i jedyną kobietą na pokładzie- Emmą planujemy imprezę, która ma się odbyć jutro, właśnie tutaj, na naszym jachcie.
|*|
Wybaczcie, że rozdziały dodawane są w coraz większych odstępstwach czasowych, ale uwierzcie, że mało w tym mojej winy. Co do wyglądu, to jest przejściowy, i niedługo będzie już naprawdę dobra grafika! a rozdział? Niby nijaki, ale chciałam pokazać samopoczucie Shannona i to, że nie tylko Alex tęskni za swoją połówką ;) Piszcie, jak 'bardzo' Wam się niepodoba, bo bardzo na to liczę. 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz