piątek, 11 kwietnia 2014

rozdział czterdziesty siódmy


Obudził mnie głośny dźwięk budzika. Chciałam go wyłączyć i położyć się z powrotem- jak to zazwyczaj robię, ale uświadomiłam sobie, że dziś ostatnia rozprawa. Przetarłam twarz dłonią, a kiedy na nią spoglądam dostrzegłam czerń, pochodzącą pewnie z tuszu, który rozmyły łzy. Może w końcu nauczę się, że użycie mleczka do demakijażu to czynność na wieczór, ale odkąd pamiętam zawsze byłam na to zbyt leniwa. Przeciągnęłam się i wsunęłam pierwszą stopę do ciepłego kapcia. Po chwili byłam już w kuchni i z zamkniętymi oczami włączyłam ekspres do kawy. Nawet nie zauważyłam, kiedy napój ten na nowo wrócił do mojego przepisu na przeżycie każdego dnia. Odpowiedź była prosta: od kiedy przestałam sypiać zajmując się sprawami, dorzucając sobie pracy poprzez grzebanie w czyichś życiach. Oczywiście pominęłam tę niemiłą informację i wyciągnęłam swój stały zestaw śniadaniowy: niewielkich rozmiarów miskę, bańkę mleka i duży karton płatków. Dobrałam do tego stylową, plastikową łyżkę dla dzieci, którą uwielbiałam jeść i odebrałam kubek z kawą. Moje profesjonalne śniadanie zajęło mi nie więcej niż dziesięć minut, po których udałam się do łazienki. Ten prysznic nie różnił się specjalnie od każdego z innego poranka. No, może tym, że niedługo po min miałam pokazać, że nadaję się na adwokata. Po mniej więcej kwadransie stałam przed lustrem, próbując doprowadzić włosy do porządku. Nie było to jednak proste, zwłaszcza, że gdzie nie gdzie znajdowały się miejsca, które pokrywał meszek. Wzdrygnęłam się, kiedy przejechałam po nich palcem. Były okropne. Nadszedł czas na zmianę opatrunku. To była zdecydowanie najbardziej przykra rzecz w ciągu całego dnia. Kiedy tylko odrywałam plaster, pod którym znajdowała się gaza mimowolnie zamykałam oczy. Dopiero po chwili mogłam spojrzeć na skaleczenia, które były widoczne, i pewnie już nigdy nie znikną. Po prawej stornie, tuż pod kącikiem oka ciągnęła się rozdarta linia, sięgająca wysokości połowy nosa. Kolejna znajdowała się po lewej stronie mojej twarzy, wzdłuż żuchwy. Nie ważne, ile razy się im przyglądałam, za każdym razem miałam ochotę rozwalić lustro. Na szczęście oprócz obrzydzenia do samej siebie, tamtego dnia czułam również stres, który przypominał mi o celu dzisiejszego dnia: wygranej sprawie Asai. Starannie nałożyłam codzienny makijaż, który od czasu wypadku, musiałam stonować. Czarne kreski dalej trzymały się nisko powiek, ale róż do policzków czy bardziej wyrazista szminka wypadły z kosmetyczki. Już wystarczająco wyglądałam jak klaun z tymi opatrunkami. Po kwadransie wciskałam się w czarne rurki i brązowy sweter, spod którego wystawał kołnierzyk jeansowej koszuli. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał, że mam jeszcze paręnaście minut do wyjścia. Poszłam więc do kuchni i zaparzyłam kolejny kubek kawy, tym razem na wynos. Wróciłam do pokoju i spakowałam wszystkie potrzebne materiały do torby. Przypomniało mi się, że nie skończyłyśmy wczoraj wszystkiego, ale to nie było najważniejsze. W końcu dowiedziałam się, że przyjaciółka z którą mieszkam ma problemy z ciążą. Do tego okazało się, że to wszystko przez alkohol. Od dawna jej powtarzałam, że nie powinna tyle pić, ale ostatnio nie zwróciłam uwagi, na jakim to jest poziomie. Dlatego miałam do siebie takie wyrzuty, no bo kto inny był tutaj winny? To ja poświęcałam się uczelni na tyle, że nie zauważyłam takiego problemu u Jonni! Wzięłam trzy głębokie oddechy, po czym wróciłam do przygotowywania się do wyjścia. Założyłam swoje czarne botki na grubych, drewnianych obcasach i narzuciłam na siebie tego samego koloru płaszcz. Obwiązałam się jasnym szalikiem dookoła, szykując się na mróz na zewnątrz. Zamykałam już mieszkanie, ale wróciłam się biegiem przypominając sobie o kawie pozostawionej na kuchennym blacie.
Na dworze było naprawdę zimno, pomimo tego, że zaczynał się marzec. Do ulicy, na której znajdował się sąd zostało mi jeszcze siedem stacji metra. Bezmyślnie wgapiałam się w ekrany wiszące nade mną, kiedy zobaczyłam datę 3.03. To znaczyło, że za sześć dni Shannon ma urodziny, a ja kompletnie nie wiedziałam, co mu kupić. Wyleciało mi z głowy, nie miałam czasu się tym zająć. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon i chyba ściągnęłam Leto myślami, bo to właśnie jego imię się wyświetliło. Pierwsze co zrobiłam to uśmiechnęłam się do jego imienia ? i pospiesznie odebrałam.
-Dzień dobry kochanie- usłyszałam jego rozbawiony głos i była to pierwsza przyjemna chwila tego dnia. Wspaniale było go usłyszeć, zwłaszcza, kiedy był radosny.
-Witam Shannonie – odpowiedziałam, nie przestając się uśmiechać.
-Jedziesz już do sądu?
-Tak. Skąd wiesz? – spytałam z ekscytacją w głosie. Wiedział? Dlaczego? A może niespodziewanie jest w Nowym Yorku? Chociaż na chwilę? A może dopiero przyleci? Sam, a może z chłopakami? Na długo?
-Za każdym razem kiedy rozmawialiśmy, mówiłaś tylko o jednym – usłyszałam lekki zawód w jego głosie i to samo poczułam ja. Jednak nie przyjeżdża…
-Bardzo możliwe, bo ktoś tu już jest ustawiony do końca życia, za to inni muszą się jakoś pokazać.
-Wiem, masz przerąbane – zaśmiał się, co spowodowało także radość u mnie. –Dlatego dzwonię, żeby życzyć Ci powodzenia, chociaż wiem, że i tak zmieciesz wszystkich!
-Miło wiedzieć, że chociaż jedna osoba na tym łez padole we mnie wierzy – przyznałam, dziękując mu za wsparcie. Wiedziałam, że nawet gdybym w plebiscycie na największą ofermę roku wygrała, Shannon byłby ze mnie dumny (i zapewne zmieniłby nazwę konkursu).
-Masz za sobą całą armię – usłyszałam, a następnie w słuchawce rozległo się głośne: ‘SKOP IM DUPYYYYY’. Nie mogłam przestać się śmiać. Wspaniale było usłyszeć głosy przyjaciół, które naprawdę dodały mi otuchy. W przerwach na zaczerpnięcie powietrza pomiędzy śmianiem się wcisnęłam ‘dzięki, głąby’, które raczej zostały zagłuszone przez  Tomislava -najgłupszy śmiech na świecie- Milicevica. Następnie parę minut porozmawiałam z Shannonem o ich ostatnim koncercie i dowiedziałam się, że właśnie są we Włoszech.
-A czy tam nie ma jakiś czterech godzin różnicy?
-Dokładnie pięć, kochanie. Kochanie, przysięgam, że to słowo padające z jego ust nigdy nie przestanie wywoływać ciarek na moim ciele.   
-Czyli, że teraz nie śpicie, chociaż jest u Was środek nocy, tylko po to, żeby do mnie zadzwonić? – wiedziałam, jaka będzie odpowiedź i w duchu dziękowałam za tak wspaniałych przyjaciół.
-Tak, więc zapamiętaj, że nie masz prawa nigdy na nas narzekać – zaśmiał się, i chociaż połączenie zniekształciło ten dźwięk, wciąż był wspaniały.
-Co Ty, już zapomniałam.
-Wiedziałem, ani grama wdzięczności – marudził, ale wiedziałam, że się uśmiecha.
-Idźcie spać, bo będziecie mi to wypominać przez dziesięć lat!
-Oczywiście, że tak! Trzymaj się, marudo.
-Shannon. Dziękuję, naprawdę. Kocham Cię.
-Ja Ciebie też, Mała.
Kiedy ja roztapiałam się pod wpływem jego słów zauważyłam, że już przejechałam jedną stację dalej.
-Cholera! – zaklęłam – przez Was nie wysiadłam na mojej stacji. Niech to szlag!
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech mojego chłopaka i szybkie pożegnanie, bo musiałam się rozłączyć, żeby z kubkiem w ręku i dużą torbą przecisnąć się przez drzwi metra, które prowadziły w zupełnie inne miejsce, niż chciałam. Czy Shannon zawsze musi wprowadzać zamieszanie w moim życiu? TAK! Za to go uwielbiam.
*
-Czy obrona ma jeszcze jakieś wnioski? – zagrzmiał starszy, ale całkiem przyjazny mężczyzna, zasiadający na sędziowskim miejscu. Pan Evans szturchnął mnie lekko łokciem, dając sygnał, że to czas dla mnie. Wstałam powoli, próbując uspokoić oddech. Nogi miałam jak z waty ale wiedziałam, że nie chodzi tu o mnie. Dlatego potrząsnęłam lekko głową i zaczęłam, odrobinę za cicho:
-Wysoki sądzie, ławo przysięgłych oraz wszyscy, zebrani państwo. Każdy obecny na tej sali zapewne uważnie prześledził tok postępowania oraz każdy dowód przedstawiony przez prokuraturę, który obciąża klientkę Pana Evansa moją klientkę, ewentualnie naszą Dlatego zauważyć możemy, że nie jest to przeciętna sprawa, gdzie pojawiają się zawiłe wątki czy niejednoznaczne dowody. Tutaj winę popełniła kobieta, która zapragnęła lepszego życia – po wypowiedzeniu tego zdania przed oczyma stanęła mi Constance oraz mali bracia Leto. Pamiętam, jak oglądałam to zdjęcie podczas pobytu na święta w domu ich mamy – nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla swojego synka. Chłopca, który najprawdopodobniej zostałby zabity, a w najlepszym wypadku zaciągnięty do armii w wieku, gdzie tutaj, w wolnej Ameryce chłopcy bawią się w wojnę przed domami. On by ją tworzył, w dodatku bez matki u swojego boku, ponieważ byłaby martwa – spoglądając na twarze dookoła zauważyłam miny zniesmaczenia, przejęcia czy też niepokoju. Dodało mi to pewności siebie, więc postanowiłam powędrować kawałek po sali (na zajęciach mówili, że to pomaga). –Ta kobieta – podniosłam ton, wskazując na Asaię, do której ucha szeptał tłumacz przysięgły – została zgwałcona przez jednego z żołnierzy. W obronie własnej dźgnęła go w brzuch. Oczywiście, nie jest to zgodne z prawem, ale biorąc pod uwagę okoliczności…
-Może zostawiłaby Pani wyrok ławie przysięgłych? – przerwał mi sędzia, zbijając mnie z tropu.
-O…oczywiście – znów zalała mnie fala stresu, której za wszelką cenę próbowałam się pozbyć. Na próżno. – Chciałam tylko powiedzieć, że ta kobieta przeżyła najgorsze, co może spotkać każdą kobietę – dlaczego drży mi głos? Dlaczego przed oczyma widzę ohydną gębę Williama i jęzor Franka, kiedy przybliża się do mojej twarzy? Dlaczego moje powieki zaczynają być mokre?
-Wszystko w porządku? – rozbrzmiewa głos sędziego, który odciąga mnie od okropnych myśli. Muszę być profesjonalna, nie mogę pozwolić sobie na wzruszenie.
-Tak, przepraszam, wysoki sądzie. Asaia Kiprop przebywała na terenie naszego kraju nielegalnie przez jedenaście miesięcy, a nie jak sądzi prokuratura, dwanaście – podeszłam do stanowiska sędziego oraz ławy i przekazałam im rejestr pobytu Asai – zostało to pominięte, ale całkowicie inaczej kwalifikuje całą sprawę. Według kodeksu karnego rozdział siódmy paragraf trzeci, natychmiastowa deportacja może nastąpić, kiedy oskarżony przebywa nielegalnie na terenie danego państwa dłużej, niż rok. Dlatego moja klientka nie może być sądzona według tego akurat podpunktu. Na koniec chciałabym zaapelować do ławy przysięgłych – odchrząknęłam i stanęłam na jak się okazało środku sali – za tymi drzwiami czeka chłopiec, który chce zobaczyć swoją mamę, która nie ma na rękach kajdanek. Która może być wolną kobietą, spokojnie żyjącą samotnie z synem. Uciekła się po pomoc do naszego kraju, który z szacunkiem traktuje każdą kobietę. Nie zważając na pochodzenie! – zakończyłam, i zajęłam miejsce koło Colina. Następnie ogłoszono przerwę, która trwała w nieskończoność. Pan Evans nie odezwał się do mnie ani słowem i nie zwiastowało to nic dobrego. Pewnie nieźle przegięłam z tą swoją całą przemową. Serce biło mi jak szalone kiedy wreszcie wznowiono rozprawę.
Zamknęłam powieki, głośno oddychając. Puls dalej balansował w granicy siedmiuset, ale mimo to zdołałam ponownie siąść na wyznaczonym miejscu. Słyszałam dookoła męski głos, ale nie mogłam się skupić, żeby wyłapać jakiekolwiek słowo. Wreszcie otworzyłam oczy i ujrzałam, jak drzwi się zamykają, następnie podnoszących się ludzi. Kolejne co pamiętam to widok zapłakanej Asai. Podeszłam i posłałam jej uśmiech. Nie wiedziałam, co mogę jej powiedzieć, co będzie właściwe. Na szczęście ona zrobiła to pierwsza, wypowiadając tylko jedno słowo ‘dziękuję’. Następnie trzymałam w ramionach jej ciało, które lekko drżało od płaczu. Pan Evans rozmawiał z kimś na boku, więc razem z Kenijką wyszłyśmy z sali. Natychmiast w jej ramiona wpadł mały chłopiec z czupryną ciemnych loczków na głowie. Asaia mówiła do niego coś niezrozumiałego, co chwile dając mu buziaki. Cieszyłam się tym widokiem i starałam się zapamiętać tę chwilę w jak najdrobniejszym szczególe. Oto właśnie wygrałam nie sama, chociaż to ja tu tylko pracowałam pierwszą w życiu sprawę.
*
Chociaż na dworze czuć było delikatny mróz, nie spieszyłam się do domu. Z uśmiechem na twarzy przemierzałam nowojorskie ulice z głową uniesiona do góry. Już nie miałam z tym problemu, bo właśnie pomogłam dwóm osobom. Dla każdego, kogo mijałam, nie miało to znaczenia, ale dla mnie było to bardzo, bardzo ważne. Nie mogłam porównać tego uczucia do niczego innego, i to było wspaniałe.
Trafiłam na Lincoln Avenue i nie mogłam się powstrzymać przed wejściem do Dolphin Mall. Tak dawno tam nie byłam, a przecież kiedyś z Jonni każdy grosz odkładałyśmy na zakupy w tym miejscu. Kroczyłam więc po galerii, tak naprawdę jedynie rozglądając się po wystawach. Niestety każda z nich znajdowała się za szybą, i przez to co chwilę widziałam swoje ohydne odbicie. W rezultacie skończyło się na tym, że pomimo tego, że moja karta kredytowa nie przypominała ‘złotej karty’, trochę jej poużywałam. Zapomniałam jakie to przyjemne, kiedy siedzi się w kawiarni, a wokół Ciebie leżą ładnie zapakowane zakupy. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby wygodny fotel przede mną zajmowała Annie czy Jonni albo Vicki. Shannon chyba też by się nadał, chociaż nie byłam pewna, bo tak naprawdę, nigdy nie spędzaliśmy wspólnie czasu w takich miejscach. Wiedziałam, że raczej nie mielibyśmy za długo spokoju, ale i tak wizja bezmyślnego chodzenia po galerii z Shannonem u boku była przyjemna. Właśnie wysłałam do niego smsa, nie chcąc mu przeszkadzać, że wszystkim ‘wyszły gały’ po mojej przemowie i że może ogłosić całemu światu, a na pewno Europie, że ma najzdolniejszą dziewczynę!
Spokojnie popijałam dobrą, ale jednak nie najlepszą kawę, kiedy mój wzrok przykuła wystawa w sklepie dziecięcym. Nie wiem, może miałam dobry dzień, a może widok Asai i jej synka trochę mnie rozczulił, ale wstałam i zapłaciłam nieprzyzwoicie dużo za swoje zamówienie. Następnie wzięłam swoje rzeczy i podeszłam do kolorowej witryny sklepu. Jestem pewna, że nie przypominałam… zdrowej kobiety, więc po chwili znajdowałam się już z środku, lawirując między półkami z akcesoriami dla niemowlaków. Malutkie ubranka zachwycały rozmiarem mojej dłoni. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nawet nie znam płci dziecka, jak również czy Jo zdecydowała już co do imienia. Kolejny raz poczułam żal do samej siebie za zaniedbanie przyjaciółki. Postanowiłam więc, że zdecyduję się na uniwersalne rzeczy, unikając koloru różowego. Dzięki temu w kasie doszczętnie opróżniłam swoje konto. Kiedy kasjerka pakowała mini akcesoria, na koniec powiedziała:
-Oby malec się ucieszył.
-Tak, dziękuję – odpowiedziałam, z uśmiechem na twarzy. Chciałabym, żeby mój entuzjazm przeszedł na Jonni, chociaż tak naprawdę nie miałam pojęcia, że ona już tego nie potrzebuje.
*
Kiedy wchodziłam do mieszkania wydawało się, że nikogo w nim nie ma. Dopiero po chwili zauważyłam małe światełko w pokoju przyjaciółki. Zostawiłam torby w salonie, rzuciłam tam też mój płaszcz i poszłam do kuchni, przystępując do planu: odzyskać przyjaciółkę. Zrobiłam nam po wielkim kubku kakao i niosąc je ostrożnie przestąpiłam próg jej pokoju.
-Co robisz? – spytałam, lokalizując ją w półmroku.
-Piszę z Kate – rzuciła obojętnym tonem. Wspaniale, ocena?- nie mam szans.
-Okeeej – przeciągnęłam zbita z tropu – w takim razie przestań – uśmiechnęłam się i lekkim kopniakiem zamknęłam jej laptopa. Następnie podałam jej kubek, na co lekko się skrzywiła.
-Nie bądź śmieszna, nie przekupisz mnie głupim kubkiem bomby kalorycznej – odłożyła swój skarb na podłogę, siadając głębiej na łóżku.
-To był wstęp – uśmiechnęłam się, robiąc to samo.
-Alex, przepraszam, ale ostatnio nie chce z Tobą rozmawiać – auć.
-Tak, należało mi się – próbowałam grać niewzruszoną. Obie lekko się uśmiechnęłyśmy i zapadła cisza.
-Przepraszam, Jonni.
-To dobrze.
-Wiesz jaka jestem, rzadko chcę się komuś wygadać, ale ostatnio wszystko było nade mną. Każda sprawa mnie przerastała i chociaż próbowałam odsunąć od siebie te myśli, wiedziałam, że coś złego się dzieję. Wszyscy macie rację, zatopiłam się tylko w pracy, zapominając o bliskich. Wiem, należy mi się wielki kop w tyłek za to i jeśli obiecasz, że nie zgnieciesz mi pośladków, to mogę Ci na to pozwolić.
W odpowiedzi Jo uśmiechnęła się pod nosem, bawiąc się palcami.
-Nie powinnam była się tak zachowywać, przepraszam.
-Dobra, weź już przestań wymyślać. Serio nie wiem, dlaczego jesteś taka dobra jako przyszły adwokat, skoro nie potrafisz się wysłowić – zaśmiała się, a ja razem z nią. Popatrzyłam jej w oczy a ona promiennie się uśmiechnęła. W tamtym momencie odetchnęłam głęboko, jak chyba nigdy.
-Nie padaj na kolana, wybaczam Ci – posłała mi całusa, a ja przylgnęłam do niej, obejmując ją niezbyt delikatnie. –Dwie sprawy. Jeden: dalej jestem na Ciebie wkurzona! Dwa: nie zapominaj, że z tego brzucha niedługo ma coś wyjść, więc proszę bądź tak miła i nie unicestwiaj tego.
-To nie ja to niszczę… - zaczęłam, wiedząc, że nie możemy ominąć tego tematu.
-Alex, nie martw się. Wiem.
-Jo, musisz przecież…
-Nie piję, ok? Przypomnij sobie, kiedy ostatnio widziałaś mnie z piwem? Dawno, bo wiem, że to ostatnie, co mogę teraz robić.
-Cieszę się – posłałam jej uśmiech, bo uwierzyłam w jej słowa. –Czyli – kontynuowałam – wszem wszystkim opiniom środowiska jednak chcesz być wesołą mamusią.
-Zginiesz – wystawiła środkowy palec – ale tak. I będę zajebistą mamą! – ucieszyła się.
-Na początek okiełznaj słownictwo, chyba, że planujesz wychowanie chama, których nie brakuje – uśmiechnęłam się wrednie.
-Cholera, masz rację. Nawet o tym nie pomyślałam – zafrasowała się – ale w takim razie Ty też musisz nieźle się wysilić, bo jak wiemy sama lubisz sobie powiedzieć brzydkie słowo. – Obie wybuchłyśmy śmiechem, potakując.
-A właśnie, to będzie chłopiec czy dziewczynka?
-Widzisz Joel – Jonni dotknęła dłonią brzucha – wyrodna ciotka nawet nie wie, że jesteś chłopcem.
-Joel! – ucieszyłam się. Naprawdę podobało mi się to imię. Dobrze mi się kojarzyło, bo całkiem sporo bohaterów książek je nosiło.
-Wiem, że jest wspaniałe, nie musisz mnie przekonywać – zaśmiała się, a jej śliczne oczy lśniły jak perełki.
-Dobrze, że wyrzekałam się różu – wymamrotałam pod nosem, po czym wybiegłam do salonu po parę drobiazgów. –Wyrodna ciotka ma niespodziankę. – Po chwili oglądałyśmy śpioszki, małe buciki i inne piżamki, na których zupełnie się nie znałam i wiedziałam o nich tylko tyle, że były przesłodkie. Jonni z dziesięć razy mi podziękowała, chwaląc moje stonowane upodobania do ubrań.
-Kiedy zdążyłaś to kupić? – spytała, przykładając zielone body do brzucha.
-Wracałam dzisiaj z sądu i zaplątałam się na Lincoln Avenue.
-Jejku, całe wieki nas tam nie było! – jęknęła.
-Dlatego nadrobiłam zaległości, ale nie martw się, kawa z tamtejszego Coffe Heaven dalej pyszna – posłałam jej oczko.
-Zaraz, zaraz, czy nie dzisiaj była rozprawa Asai?
-Jup – rzuciłam z uśmiechem, kiedy radość rozpierała mnie od środka.
-No i?!
-To chyba oczywiste? – zaśmiałam się a Jonni niezdarnie wstała i mocno mnie wyściskała.
Przez kolejną godzinę piłyśmy nasz wspólny przysmak, rozmawiając o niezbyt ważnych rzeczach przy ulubionej muzyce. Było tak jak kiedyś, i dodatkowo byłam wdzięczna przyjaciółce, że nie poruszała tematu urodzin Shannona.
-Właśnie, już dawno chciałam zapytać, ale nie miałaś czasu… Zostaniesz matką chrzestną? – uniosła kąciki ust do góry.
-Ha! Joel, szykuj się na deszcz prezentów! – krzyknęłam, śmiejąc się. Po chwili podniosłam się z szerokiego łóżka, mówiąc:
-A może lepszy byłby ktoś inny?
-Co? Dlaczego? – Jonni pochyliła się nade mną, widząc niepokój na mojej twarzy.
-Spójrz na mnie, będę go tylko straszyć albo zawstydzać przy innych – wskazałam na swoje opatrunki.
-Ja pierdolę. Przepraszam – zwróciła się do swojego brzucha – Chodź – złapała mnie za rękę i poprowadziła do długiego lustra, stojącego przy komodzie. Delikatnie ścisnęła moją dłoń i kazała zamknąć oczy. Zrobiłam to i po chwili poczułam, jak plaster odrywa się od mojej twarzy. Następnie drugi. Nie chciałam tego oglądać, ale Jonni szepnęła, żebym otworzyła oczy. Kiedy to zrobiłam zobaczyłam kobietę o długich, brązowych falach, które opadały na piersi. Całkiem duże usta i zgrabny nos, który dumnie nosiłam dzięki Tacie.
-Spójrz, nie są Ci już potrzebne – powiedziała cicho, rzucając zużyte opatrunki na ziemię. Obejrzałam się za nimi i po chwili delikatnie dotykałam śladów po grubym szkle. Blizny nie różniły się wyglądem od tych z rana, jednak teraz inaczej na nie patrzyłam. Minęła dłuższa chwila zanim posłałam Jonni niepewny uśmiech i przez łzy powiedziałam ‘dziękuję’. Przytuliła mnie mocno, dając całusa w czoło. Po kilku minutach, które spędziłam na przyglądaniu się swojej nie-idealnej twarzy, usłyszałyśmy dźwięk telefonu. Jo odczytała wiadomość i zaśmiała się na głos. Byłam ciekawa co takiego ją tak ucieszyło, a kiedy pokazała mi ekran, radość wypełniła każdą komórkę mojego ciała.
|*|
@ShannonLeto- szczęśliwy posiadacz najzdolniejszej dziewczyny na świecie (a na pewno w Europie, chociaż odmraża sobie tyłek w Ameryce)
|*|
głosił tweet, dodany przez mojego mojego mojego mojego mojego mojego mojego mojego mojego Shannona. 

|*|
Na początek przepraszam za dość długą przerwę, ale problemy natury technicznej nie dawały mi spokoju. Co do wyglądu to zrobiłam go na szybko, chcąc dodać rozdział. Dalej kombinuję z profesjonalnym, ładnym szablonem. A teraz to co uwielbiam... proszenie o  k o m e n t a r z e. Naskrobcie coś kochani, według maksymy, która widnieje po lewej stronie na górze strony :)
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz