Obudził mnie głośny dźwięk budzika. Chciałam go
wyłączyć i położyć się z powrotem- jak to zazwyczaj robię, ale uświadomiłam
sobie, że dziś ostatnia rozprawa. Przetarłam twarz dłonią, a kiedy na nią
spoglądam dostrzegłam czerń, pochodzącą pewnie z tuszu, który rozmyły łzy. Może
w końcu nauczę się, że użycie mleczka do demakijażu to czynność na wieczór, ale
odkąd pamiętam zawsze byłam na to zbyt leniwa. Przeciągnęłam się i wsunęłam
pierwszą stopę do ciepłego kapcia. Po chwili byłam już w kuchni i z zamkniętymi
oczami włączyłam ekspres do kawy. Nawet nie zauważyłam, kiedy napój ten na nowo
wrócił do mojego przepisu na przeżycie każdego dnia. Odpowiedź była prosta: od
kiedy przestałam sypiać zajmując się sprawami, dorzucając sobie pracy poprzez
grzebanie w czyichś życiach. Oczywiście pominęłam tę niemiłą informację i
wyciągnęłam swój stały zestaw śniadaniowy: niewielkich rozmiarów miskę, bańkę
mleka i duży karton płatków. Dobrałam do tego stylową, plastikową łyżkę dla
dzieci, którą uwielbiałam jeść i odebrałam kubek z kawą. Moje profesjonalne
śniadanie zajęło mi nie więcej niż dziesięć minut, po których udałam się do
łazienki. Ten prysznic nie różnił się specjalnie od każdego z innego poranka.
No, może tym, że niedługo po min miałam pokazać, że nadaję się na adwokata. Po
mniej więcej kwadransie stałam przed lustrem, próbując doprowadzić włosy do
porządku. Nie było to jednak proste, zwłaszcza, że gdzie nie gdzie znajdowały
się miejsca, które pokrywał meszek. Wzdrygnęłam się, kiedy przejechałam po nich
palcem. Były okropne. Nadszedł czas na zmianę opatrunku. To była zdecydowanie
najbardziej przykra rzecz w ciągu całego dnia. Kiedy tylko odrywałam plaster,
pod którym znajdowała się gaza mimowolnie zamykałam oczy. Dopiero po chwili
mogłam spojrzeć na skaleczenia, które były widoczne, i pewnie już nigdy nie
znikną. Po prawej stornie, tuż pod kącikiem oka ciągnęła się rozdarta linia,
sięgająca wysokości połowy nosa. Kolejna znajdowała się po lewej stronie mojej
twarzy, wzdłuż żuchwy. Nie ważne, ile razy się im przyglądałam, za każdym razem
miałam ochotę rozwalić lustro. Na szczęście oprócz obrzydzenia do samej siebie,
tamtego dnia czułam również stres, który przypominał mi o celu dzisiejszego
dnia: wygranej sprawie Asai. Starannie nałożyłam codzienny makijaż, który od
czasu wypadku, musiałam stonować. Czarne kreski dalej trzymały się nisko
powiek, ale róż do policzków czy bardziej wyrazista szminka wypadły z
kosmetyczki. Już wystarczająco wyglądałam jak klaun z tymi opatrunkami. Po
kwadransie wciskałam się w czarne rurki i brązowy sweter, spod którego wystawał
kołnierzyk jeansowej koszuli. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał, że mam
jeszcze paręnaście minut do wyjścia. Poszłam więc do kuchni i zaparzyłam
kolejny kubek kawy, tym razem na wynos. Wróciłam do pokoju i spakowałam wszystkie
potrzebne materiały do torby. Przypomniało mi się, że nie skończyłyśmy wczoraj
wszystkiego, ale to nie było najważniejsze. W końcu dowiedziałam się, że
przyjaciółka z którą mieszkam ma problemy z ciążą. Do tego okazało się, że to
wszystko przez alkohol. Od dawna jej powtarzałam, że nie powinna tyle pić, ale
ostatnio nie zwróciłam uwagi, na jakim to jest poziomie. Dlatego miałam do
siebie takie wyrzuty, no bo kto inny był tutaj winny? To ja poświęcałam się
uczelni na tyle, że nie zauważyłam takiego problemu u Jonni! Wzięłam trzy
głębokie oddechy, po czym wróciłam do przygotowywania się do wyjścia. Założyłam
swoje czarne botki na grubych, drewnianych obcasach i narzuciłam na siebie tego
samego koloru płaszcz. Obwiązałam się jasnym szalikiem dookoła, szykując się na
mróz na zewnątrz. Zamykałam już mieszkanie, ale wróciłam się biegiem
przypominając sobie o kawie pozostawionej na kuchennym blacie.
Na dworze było naprawdę zimno, pomimo tego, że
zaczynał się marzec. Do ulicy, na której znajdował się sąd zostało mi jeszcze
siedem stacji metra. Bezmyślnie wgapiałam się w ekrany wiszące nade mną, kiedy
zobaczyłam datę 3.03. To znaczyło, że za sześć dni Shannon ma urodziny, a ja
kompletnie nie wiedziałam, co mu kupić. Wyleciało mi z głowy, nie miałam
czasu się tym zająć. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon i chyba
ściągnęłam Leto myślami, bo to właśnie jego imię się wyświetliło. Pierwsze co
zrobiłam to uśmiechnęłam się do jego imienia ? i pospiesznie odebrałam.
-Dzień dobry kochanie- usłyszałam jego rozbawiony
głos i była to pierwsza przyjemna chwila tego dnia. Wspaniale było go usłyszeć,
zwłaszcza, kiedy był radosny.
-Witam Shannonie – odpowiedziałam, nie przestając
się uśmiechać.
-Jedziesz już do sądu?
-Tak. Skąd wiesz? – spytałam z ekscytacją w głosie.
Wiedział? Dlaczego? A może niespodziewanie jest w Nowym Yorku? Chociaż na
chwilę? A może dopiero przyleci? Sam, a może z chłopakami? Na długo?
-Za każdym razem kiedy rozmawialiśmy, mówiłaś tylko
o jednym – usłyszałam lekki zawód w jego głosie i to samo poczułam ja. Jednak
nie przyjeżdża…
-Bardzo możliwe, bo ktoś tu już jest ustawiony do
końca życia, za to inni muszą się jakoś pokazać.
-Wiem, masz przerąbane – zaśmiał się, co spowodowało
także radość u mnie. –Dlatego dzwonię, żeby życzyć Ci powodzenia, chociaż wiem,
że i tak zmieciesz wszystkich!
-Miło wiedzieć, że chociaż jedna osoba na tym łez
padole we mnie wierzy – przyznałam, dziękując mu za wsparcie. Wiedziałam, że
nawet gdybym w plebiscycie na największą ofermę roku wygrała, Shannon byłby ze
mnie dumny (i zapewne zmieniłby nazwę konkursu).
-Masz za sobą całą armię – usłyszałam, a następnie w
słuchawce rozległo się głośne: ‘SKOP IM DUPYYYYY’. Nie mogłam przestać się
śmiać. Wspaniale było usłyszeć głosy przyjaciół, które naprawdę dodały mi
otuchy. W przerwach na zaczerpnięcie powietrza pomiędzy śmianiem się wcisnęłam
‘dzięki, głąby’, które raczej zostały zagłuszone przez Tomislava -najgłupszy śmiech na świecie-
Milicevica. Następnie parę minut porozmawiałam z Shannonem o ich ostatnim
koncercie i dowiedziałam się, że właśnie są we Włoszech.
-A czy tam nie ma jakiś czterech godzin różnicy?
-Dokładnie pięć, kochanie. Kochanie, przysięgam,
że to słowo padające z jego ust nigdy nie przestanie wywoływać ciarek na moim
ciele.
-Czyli, że teraz nie śpicie, chociaż jest u Was
środek nocy, tylko po to, żeby do mnie zadzwonić? – wiedziałam, jaka będzie
odpowiedź i w duchu dziękowałam za tak wspaniałych przyjaciół.
-Tak, więc zapamiętaj, że nie masz prawa nigdy na
nas narzekać – zaśmiał się, i chociaż połączenie zniekształciło ten dźwięk,
wciąż był wspaniały.
-Co Ty, już zapomniałam.
-Wiedziałem, ani grama wdzięczności – marudził, ale
wiedziałam, że się uśmiecha.
-Idźcie spać, bo będziecie mi to wypominać przez
dziesięć lat!
-Oczywiście, że tak! Trzymaj się, marudo.
-Shannon. Dziękuję, naprawdę. Kocham Cię.
-Ja Ciebie też, Mała.
Kiedy ja roztapiałam się pod wpływem jego słów
zauważyłam, że już przejechałam jedną stację dalej.
-Cholera! – zaklęłam – przez Was nie wysiadłam na
mojej stacji. Niech to szlag!
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech mojego
chłopaka i szybkie pożegnanie, bo musiałam się rozłączyć, żeby z kubkiem w ręku
i dużą torbą przecisnąć się przez drzwi metra, które prowadziły w zupełnie inne
miejsce, niż chciałam. Czy Shannon zawsze musi wprowadzać zamieszanie w moim życiu?
TAK! Za to go uwielbiam.
*
-Czy obrona ma jeszcze jakieś wnioski? – zagrzmiał
starszy, ale całkiem przyjazny mężczyzna, zasiadający na sędziowskim miejscu.
Pan Evans szturchnął mnie lekko łokciem, dając sygnał, że to czas dla mnie.
Wstałam powoli, próbując uspokoić oddech. Nogi miałam jak z waty ale
wiedziałam, że nie chodzi tu o mnie. Dlatego potrząsnęłam lekko głową i
zaczęłam, odrobinę za cicho:
-Wysoki sądzie, ławo przysięgłych oraz wszyscy,
zebrani państwo. Każdy obecny na tej sali zapewne uważnie prześledził tok
postępowania oraz każdy dowód przedstawiony przez prokuraturę, który obciąża
klientkę Pana Evansa moją klientkę, ewentualnie naszą Dlatego zauważyć
możemy, że nie jest to przeciętna sprawa, gdzie pojawiają się zawiłe wątki czy
niejednoznaczne dowody. Tutaj winę popełniła kobieta, która zapragnęła lepszego
życia – po wypowiedzeniu tego zdania przed oczyma stanęła mi Constance oraz mali
bracia Leto. Pamiętam, jak oglądałam to zdjęcie podczas pobytu na święta w domu
ich mamy – nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla swojego synka.
Chłopca, który najprawdopodobniej zostałby zabity, a w najlepszym wypadku
zaciągnięty do armii w wieku, gdzie tutaj, w wolnej Ameryce chłopcy bawią się w
wojnę przed domami. On by ją tworzył, w dodatku bez matki u swojego boku,
ponieważ byłaby martwa – spoglądając na twarze dookoła zauważyłam miny
zniesmaczenia, przejęcia czy też niepokoju. Dodało mi to pewności siebie, więc
postanowiłam powędrować kawałek po sali (na zajęciach mówili, że to pomaga).
–Ta kobieta – podniosłam ton, wskazując na Asaię, do której ucha szeptał
tłumacz przysięgły – została zgwałcona przez jednego z żołnierzy. W obronie
własnej dźgnęła go w brzuch. Oczywiście, nie jest to zgodne z prawem, ale
biorąc pod uwagę okoliczności…
-Może zostawiłaby Pani wyrok ławie przysięgłych? –
przerwał mi sędzia, zbijając mnie z tropu.
-O…oczywiście – znów zalała mnie fala stresu, której
za wszelką cenę próbowałam się pozbyć. Na próżno. – Chciałam tylko powiedzieć,
że ta kobieta przeżyła najgorsze, co może spotkać każdą kobietę – dlaczego
drży mi głos? Dlaczego przed oczyma widzę ohydną gębę Williama i jęzor Franka,
kiedy przybliża się do mojej twarzy? Dlaczego moje powieki zaczynają być mokre?
-Wszystko w porządku? – rozbrzmiewa głos sędziego,
który odciąga mnie od okropnych myśli. Muszę być profesjonalna, nie mogę
pozwolić sobie na wzruszenie.
-Tak, przepraszam, wysoki sądzie. Asaia Kiprop
przebywała na terenie naszego kraju nielegalnie przez jedenaście miesięcy, a
nie jak sądzi prokuratura, dwanaście – podeszłam do stanowiska sędziego oraz
ławy i przekazałam im rejestr pobytu Asai – zostało to pominięte, ale
całkowicie inaczej kwalifikuje całą sprawę. Według kodeksu karnego rozdział
siódmy paragraf trzeci, natychmiastowa deportacja może nastąpić, kiedy
oskarżony przebywa nielegalnie na terenie danego państwa dłużej, niż rok.
Dlatego moja klientka nie może być sądzona według tego akurat podpunktu. Na
koniec chciałabym zaapelować do ławy przysięgłych – odchrząknęłam i stanęłam na
jak się okazało środku sali – za tymi drzwiami czeka chłopiec, który chce
zobaczyć swoją mamę, która nie ma na rękach kajdanek. Która może być wolną
kobietą, spokojnie żyjącą samotnie z synem. Uciekła się po pomoc do naszego
kraju, który z szacunkiem traktuje każdą kobietę. Nie zważając na pochodzenie!
– zakończyłam, i zajęłam miejsce koło Colina. Następnie ogłoszono przerwę,
która trwała w nieskończoność. Pan Evans nie odezwał się do mnie ani słowem i
nie zwiastowało to nic dobrego. Pewnie nieźle przegięłam z tą swoją całą
przemową. Serce biło mi jak szalone kiedy wreszcie wznowiono rozprawę.
Zamknęłam powieki, głośno oddychając. Puls dalej
balansował w granicy siedmiuset, ale mimo to zdołałam ponownie siąść na
wyznaczonym miejscu. Słyszałam dookoła męski głos, ale nie mogłam się skupić,
żeby wyłapać jakiekolwiek słowo. Wreszcie otworzyłam oczy i ujrzałam, jak drzwi
się zamykają, następnie podnoszących się ludzi. Kolejne co pamiętam to widok
zapłakanej Asai. Podeszłam i posłałam jej uśmiech. Nie wiedziałam, co mogę jej
powiedzieć, co będzie właściwe. Na szczęście ona zrobiła to pierwsza,
wypowiadając tylko jedno słowo ‘dziękuję’. Następnie trzymałam w ramionach jej
ciało, które lekko drżało od płaczu. Pan Evans rozmawiał z kimś na boku, więc
razem z Kenijką wyszłyśmy z sali. Natychmiast w jej ramiona wpadł mały chłopiec
z czupryną ciemnych loczków na głowie. Asaia mówiła do niego coś
niezrozumiałego, co chwile dając mu buziaki. Cieszyłam się tym widokiem i
starałam się zapamiętać tę chwilę w jak najdrobniejszym szczególe. Oto właśnie
wygrałam nie sama, chociaż to ja tu tylko pracowałam pierwszą w życiu
sprawę.
*
Chociaż na dworze czuć było delikatny mróz, nie
spieszyłam się do domu. Z uśmiechem na twarzy przemierzałam nowojorskie ulice z
głową uniesiona do góry. Już nie miałam z tym problemu, bo właśnie pomogłam
dwóm osobom. Dla każdego, kogo mijałam, nie miało to znaczenia, ale dla mnie
było to bardzo, bardzo ważne. Nie mogłam porównać tego uczucia do niczego
innego, i to było wspaniałe.
Trafiłam na Lincoln Avenue i nie mogłam się
powstrzymać przed wejściem do Dolphin Mall. Tak dawno tam nie byłam, a przecież
kiedyś z Jonni każdy grosz odkładałyśmy na zakupy w tym miejscu. Kroczyłam więc
po galerii, tak naprawdę jedynie rozglądając się po wystawach. Niestety każda z
nich znajdowała się za szybą, i przez to co chwilę widziałam swoje ohydne
odbicie. W rezultacie skończyło się na tym, że pomimo tego, że moja karta
kredytowa nie przypominała ‘złotej karty’, trochę jej poużywałam. Zapomniałam
jakie to przyjemne, kiedy siedzi się w kawiarni, a wokół Ciebie leżą ładnie
zapakowane zakupy. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby wygodny fotel przede mną
zajmowała Annie czy Jonni albo Vicki. Shannon chyba też by się nadał, chociaż
nie byłam pewna, bo tak naprawdę, nigdy nie spędzaliśmy wspólnie czasu w takich
miejscach. Wiedziałam, że raczej nie mielibyśmy za długo spokoju, ale i tak
wizja bezmyślnego chodzenia po galerii z Shannonem u boku była przyjemna.
Właśnie wysłałam do niego smsa, nie chcąc mu przeszkadzać, że wszystkim ‘wyszły
gały’ po mojej przemowie i że może ogłosić całemu światu, a na pewno Europie,
że ma najzdolniejszą dziewczynę!
Spokojnie popijałam dobrą, ale jednak nie najlepszą
kawę, kiedy mój wzrok przykuła wystawa w sklepie dziecięcym. Nie wiem, może
miałam dobry dzień, a może widok Asai i jej synka trochę mnie rozczulił, ale
wstałam i zapłaciłam nieprzyzwoicie dużo za swoje zamówienie. Następnie wzięłam
swoje rzeczy i podeszłam do kolorowej witryny sklepu. Jestem pewna, że nie
przypominałam… zdrowej kobiety, więc po chwili znajdowałam się już z środku,
lawirując między półkami z akcesoriami dla niemowlaków. Malutkie ubranka
zachwycały rozmiarem mojej dłoni. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nawet
nie znam płci dziecka, jak również czy Jo zdecydowała już co do imienia.
Kolejny raz poczułam żal do samej siebie za zaniedbanie przyjaciółki.
Postanowiłam więc, że zdecyduję się na uniwersalne rzeczy, unikając koloru
różowego. Dzięki temu w kasie doszczętnie opróżniłam swoje konto. Kiedy
kasjerka pakowała mini akcesoria, na koniec powiedziała:
-Oby malec się ucieszył.
-Tak, dziękuję – odpowiedziałam, z uśmiechem na
twarzy. Chciałabym, żeby mój entuzjazm przeszedł na Jonni, chociaż tak naprawdę
nie miałam pojęcia, że ona już tego nie potrzebuje.
*
Kiedy wchodziłam do mieszkania wydawało się, że
nikogo w nim nie ma. Dopiero po chwili zauważyłam małe światełko w pokoju
przyjaciółki. Zostawiłam torby w salonie, rzuciłam tam też mój płaszcz i
poszłam do kuchni, przystępując do planu: odzyskać przyjaciółkę. Zrobiłam nam
po wielkim kubku kakao i niosąc je ostrożnie przestąpiłam próg jej pokoju.
-Co robisz? – spytałam, lokalizując ją w półmroku.
-Piszę z Kate – rzuciła obojętnym tonem. Wspaniale,
ocena?- nie mam szans.
-Okeeej – przeciągnęłam zbita z tropu – w takim
razie przestań – uśmiechnęłam się i lekkim kopniakiem zamknęłam jej laptopa.
Następnie podałam jej kubek, na co lekko się skrzywiła.
-Nie bądź śmieszna, nie przekupisz mnie głupim
kubkiem bomby kalorycznej – odłożyła swój skarb na podłogę, siadając głębiej na
łóżku.
-To był wstęp – uśmiechnęłam się, robiąc to samo.
-Alex, przepraszam, ale ostatnio nie chce z Tobą
rozmawiać – auć.
-Tak, należało mi się – próbowałam grać
niewzruszoną. Obie lekko się uśmiechnęłyśmy i zapadła cisza.
-Przepraszam, Jonni.
-To dobrze.
-Wiesz jaka jestem, rzadko chcę się komuś wygadać,
ale ostatnio wszystko było nade mną. Każda sprawa mnie przerastała i chociaż
próbowałam odsunąć od siebie te myśli, wiedziałam, że coś złego się dzieję.
Wszyscy macie rację, zatopiłam się tylko w pracy, zapominając o bliskich. Wiem,
należy mi się wielki kop w tyłek za to i jeśli obiecasz, że nie zgnieciesz mi
pośladków, to mogę Ci na to pozwolić.
W odpowiedzi Jo uśmiechnęła się pod nosem, bawiąc
się palcami.
-Nie powinnam była się tak zachowywać, przepraszam.
-Dobra, weź już przestań wymyślać. Serio nie wiem,
dlaczego jesteś taka dobra jako przyszły adwokat, skoro nie potrafisz się
wysłowić – zaśmiała się, a ja razem z nią. Popatrzyłam jej w oczy a ona
promiennie się uśmiechnęła. W tamtym momencie odetchnęłam głęboko, jak chyba
nigdy.
-Nie padaj na kolana, wybaczam Ci – posłała mi
całusa, a ja przylgnęłam do niej, obejmując ją niezbyt delikatnie. –Dwie
sprawy. Jeden: dalej jestem na Ciebie wkurzona! Dwa: nie zapominaj, że z tego
brzucha niedługo ma coś wyjść, więc proszę bądź tak miła i nie unicestwiaj
tego.
-To nie ja to niszczę… - zaczęłam, wiedząc, że nie
możemy ominąć tego tematu.
-Alex, nie martw się. Wiem.
-Jo, musisz przecież…
-Nie piję, ok? Przypomnij sobie, kiedy ostatnio
widziałaś mnie z piwem? Dawno, bo wiem, że to ostatnie, co mogę teraz robić.
-Cieszę się – posłałam jej uśmiech, bo uwierzyłam w
jej słowa. –Czyli – kontynuowałam – wszem wszystkim opiniom środowiska jednak chcesz
być wesołą mamusią.
-Zginiesz – wystawiła środkowy palec – ale tak. I
będę zajebistą mamą! – ucieszyła się.
-Na początek okiełznaj słownictwo, chyba, że
planujesz wychowanie chama, których nie brakuje – uśmiechnęłam się wrednie.
-Cholera, masz rację. Nawet o tym nie pomyślałam –
zafrasowała się – ale w takim razie Ty też musisz nieźle się wysilić, bo jak
wiemy sama lubisz sobie powiedzieć brzydkie słowo. – Obie wybuchłyśmy śmiechem,
potakując.
-A właśnie, to będzie chłopiec czy dziewczynka?
-Widzisz Joel – Jonni dotknęła dłonią brzucha –
wyrodna ciotka nawet nie wie, że jesteś chłopcem.
-Joel! – ucieszyłam się. Naprawdę podobało mi się to
imię. Dobrze mi się kojarzyło, bo całkiem sporo bohaterów książek je nosiło.
-Wiem, że jest wspaniałe, nie musisz mnie
przekonywać – zaśmiała się, a jej śliczne oczy lśniły jak perełki.
-Dobrze, że wyrzekałam się różu – wymamrotałam pod
nosem, po czym wybiegłam do salonu po parę drobiazgów. –Wyrodna ciotka ma
niespodziankę. – Po chwili oglądałyśmy śpioszki, małe buciki i inne piżamki, na
których zupełnie się nie znałam i wiedziałam o nich tylko tyle, że były
przesłodkie. Jonni z dziesięć razy mi podziękowała, chwaląc moje stonowane
upodobania do ubrań.
-Kiedy zdążyłaś to kupić? – spytała, przykładając
zielone body do brzucha.
-Wracałam dzisiaj z sądu i zaplątałam się na Lincoln
Avenue.
-Jejku, całe wieki nas tam nie było! – jęknęła.
-Dlatego nadrobiłam zaległości, ale nie martw się,
kawa z tamtejszego Coffe Heaven dalej pyszna – posłałam jej oczko.
-Zaraz, zaraz, czy nie dzisiaj była rozprawa Asai?
-Jup – rzuciłam z uśmiechem, kiedy radość rozpierała
mnie od środka.
-No i?!
-To chyba oczywiste? – zaśmiałam się a Jonni
niezdarnie wstała i mocno mnie wyściskała.
Przez kolejną godzinę piłyśmy nasz wspólny przysmak,
rozmawiając o niezbyt ważnych rzeczach przy ulubionej muzyce. Było tak jak
kiedyś, i dodatkowo byłam wdzięczna przyjaciółce, że nie poruszała tematu
urodzin Shannona.
-Właśnie, już dawno chciałam zapytać, ale nie miałaś
czasu… Zostaniesz matką chrzestną? – uniosła kąciki ust do góry.
-Ha! Joel, szykuj się na deszcz prezentów! –
krzyknęłam, śmiejąc się. Po chwili podniosłam się z szerokiego łóżka, mówiąc:
-A może lepszy byłby ktoś inny?
-Co? Dlaczego? – Jonni pochyliła się nade mną,
widząc niepokój na mojej twarzy.
-Spójrz na mnie, będę go tylko straszyć albo
zawstydzać przy innych – wskazałam na swoje opatrunki.
-Ja pierdolę. Przepraszam – zwróciła się do swojego
brzucha – Chodź – złapała mnie za rękę i poprowadziła do długiego lustra,
stojącego przy komodzie. Delikatnie ścisnęła moją dłoń i kazała zamknąć oczy.
Zrobiłam to i po chwili poczułam, jak plaster odrywa się od mojej twarzy.
Następnie drugi. Nie chciałam tego oglądać, ale Jonni szepnęła, żebym otworzyła
oczy. Kiedy to zrobiłam zobaczyłam kobietę o długich, brązowych falach, które
opadały na piersi. Całkiem duże usta i zgrabny nos, który dumnie nosiłam dzięki
Tacie.
-Spójrz, nie są Ci już potrzebne – powiedziała
cicho, rzucając zużyte opatrunki na ziemię. Obejrzałam się za nimi i po chwili
delikatnie dotykałam śladów po grubym szkle. Blizny nie różniły się wyglądem od
tych z rana, jednak teraz inaczej na nie patrzyłam. Minęła dłuższa chwila zanim
posłałam Jonni niepewny uśmiech i przez łzy powiedziałam ‘dziękuję’. Przytuliła
mnie mocno, dając całusa w czoło. Po kilku minutach, które spędziłam na
przyglądaniu się swojej nie-idealnej twarzy, usłyszałyśmy dźwięk telefonu. Jo
odczytała wiadomość i zaśmiała się na głos. Byłam ciekawa co takiego ją tak
ucieszyło, a kiedy pokazała mi ekran, radość wypełniła każdą komórkę mojego
ciała.
|*|
@ShannonLeto-
szczęśliwy posiadacz najzdolniejszej dziewczyny na świecie (a na pewno w
Europie, chociaż odmraża sobie tyłek w Ameryce)
|*|
głosił tweet, dodany przez mojego mojego mojego
mojego mojego mojego mojego mojego mojego Shannona.
|*|
Na początek przepraszam za dość długą przerwę, ale problemy natury technicznej nie dawały mi spokoju. Co do wyglądu to zrobiłam go na szybko, chcąc dodać rozdział. Dalej kombinuję z profesjonalnym, ładnym szablonem. A teraz to co uwielbiam... proszenie o k o m e n t a r z e. Naskrobcie coś kochani, według maksymy, która widnieje po lewej stronie na górze strony :)
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz