piątek, 25 kwietnia 2014

rozdział pięćdziesiąty

Drugi dzień po imprezie urodzinowej, a atmosfera jest okropna. Z Jaredem omijamy się szerokim łukiem, a kiedy jesteśmy już zmuszeni- posyłamy sobie wzajemne spojrzenia tak szybko, jak to tylko możliwe. Wiem, że wszyscy wiedzą o tym, co się stało- w tym zespole plotki rozchodzą się szybciej, niż między niejedną grupą nastolatek. Jamie i Emma pewnie wyciągnęli to z Jareda, widząc jak się snuje, natomiast Tomo, jak przystało na prawdziwego przyjaciela, porozmawiał ze mną i próbował zrozumieć, jednocześnie rzucając w moją stronę wiązanką wyzwisk. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć, bo tak naprawdę niewiele pamiętałem. Kolejny dzień z rzędu chodzę z ogromnym kacem i przy normalnych okolicznościach cieszyłbym się z tego cichutko, próbując przypomnieć sobie noc, która doprowadziła mnie do takiego stanu. Ale teraz stoję za starym sterem, który wygląda tak tylko z zewnątrz. Tak naprawdę nasz jacht to jeden z nowszych modeli na rynku, i jak mówi (szepcze) Paul, ma naprawdę dużego kopa. Ja jednak wypróbowałem go już pierwszego dnia, więc teraz nie szarżuję po wodach zatoki Perskiej- nie mam ochoty sprzątać wymiocin swoich przyjaciół. Zresztą, niewiele by to zmieniło w wystroju, bo po imprezie dalej został ogromny syf. Przekręcam kołem, zaciskając na nim dłonie. Dookoła jest cicho, i albo spowodowane jest to podobnym do mojego stanem innych, albo zwyczajnie gadają teraz na mój temat. Osobiście mam to w dupie. Mógłbym położyć się spać i spędzić tak kolejne 24 godziny, ale już mi się to znudziło, dlatego próbuję odprężyć się, kierując naszym nowym nabytkiem. Mam na sobie swoją czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturem – chce się odciąć od… wszystkiego. Nieodbieram od Alex telefonów, bojąc się tego, co mógłbym palnąć. Po prostu mówię jej, że nie mogę rozmawiać, a ona pisze, że zadzwoni później, czyli według jej zegarka nastąpi to najszybciej następnego dnia. Jestem wkurzony, bo cała czwórka widzi we mnie jakiegoś potwora czy zabójcę, a ja po prostu chciałbym się komuś wygadać, co jest u mnie niespotykanym zjawiskiem. Z drugiej strony nie chce nikogo w to pakować, wolę posiedzieć z tym sam. Najbardziej brakuje mi mojej perkusji, lub chociaż jej małej części. Tylko kilka bębnów ustawionych koło siebie, w które mógłbym walić bez opamiętania. Ale nie mam przy sobie nic, a w porcie będziemy dopiero w okolicach kolacji. To nasz ostatni rejs, bo już po jutrze wracamy do Europy i jeśli dobrze pamiętam, mamy kilka koncertów do zagrania we Francji. W przeciwieństwie do Emmy i Jareda, nie za bardzo przepadam za tym państwem, chociaż publika na naszych koncertach jest wspaniała. Jednak tym razem mam nadzieję, że przylecimy na miejsce stosunkowo wcześnie, tak, że będę miał czas porządnie się wyżyć na mojej perkusji. Sam nie wiem ile czasu stoję już wpatrując się na liczniki przede mną, kiedy słyszę pukanie w szklane drzwi. Widzę za nimi Tomo, który podnosi do góry paczkę fajek. Zapraszam go gestem do środka, a on po chwili opiera się o płytę główną jachtu.
-Patrz, gdzie sadzasz dupsko, zaraz się rozwalimy o jakieś wodorosty – uśmiecham się, a on robi to samo, unosząc ręce w geście kapitulacji, po czym przysiada z drugiej strony.
-Przyniosłem coś na nerwy, tylko jakby Constance kiedyś pytała, to nie masz ich ode mnie – rzuca mi białą paczkę, wcześniej wyciągając sobie jednego papierosa. Kiwam do niego i po chwili razem wyrzucamy dym z ust. O nic nie pyta, nie drąży, nie rzuca głupich spojrzeń- czyli cały Tomo.
-Młody Cię wysłał? Emma? Chce, żebyśmy pogodzili się z Jaredem, bo to źle wpłynie na wizerunek całego zespołu? – nie patrzę na niego. Podziwiam niebieską toń przed nami.
-Tak, właśnie ta pani - stwierdził smutno – no bo oczywiście ja tu zawsze odwalam brudną robotę, bo Tomo może wszystko – narzeka śmiesznym głosem, i pomimo tego, że nie chciałem z nikim gadać, on jak zawsze jest niezawodny. Chociaż dziwi mnie fakt, że jeszcze się nie szturchaliśmy, albo wyzywaliśmy, jak to mamy w zwyczaju. Nie mam życiowej rozterki, depresji czy co tam jeszcze reklamują w dziwnych kampaniach, ale dziwnie spojrzeć mi w lustro. Wiem, że postąpiłem źle, ale nic już na to nie poradzę.
-Dobra stary, karty na stół – zaczyna się nasza ulubiona gra. (Dla jasności, lubi jąprzeważnie ten, który nie ma nic na sumieniu).
-Okey, zdradziłem dziewczynę.
-Kiedy? – pyta przyjaciel, wypuszczając kolejna strugę dymu z ust.
-Sredy, chyba przed wczoraj, tak?
-Dobra, dobra, nie gryź – śmieje się ze mnie – Jak do tego doszło?
-Następne – macham ręką przed jego nosem.
-Czy byłeś trzeźwy?
-Po cholerę się pytasz, skoro wszystko już wiesz?
-Przestań się rzucać, bo zaraz wrócę na tą Saharę na górze i będziesz siedział w tejdupie sam – uderza mnie w ramię, i wiem, że zachowuję się jak rozstrojona hormonami nastolatka. –Więc?
-Nie, nie byłem trzeźwy. Właściwie, to całkowicie się zalałem.
-W skali? – dopytuje Chorwat.
-Mocna ósemka – nasza skala sięga dziesięciu i działa tylko w naszym gronie, gdzie poniżej szóstki, nie mieliśmy o czym dyskutować.
-No i okej, załatwione. Byłeś pijany, sądząc po ósemce, to pamiętasz co drugągodzinę, więc nie ma o co się czepiać. Wiedziałem, że Jared przesadza – śmieje się a ja odtwarzam jego słowa, chcąc się do nich zastosować. I chociaż to bardzo wygodna analiza, nie mogę jej przyjąć. Mimo wszystko wiem, że chociaż stoi za mną parę argumentów, wciąż jestem skończonym chujem.
-Nie, Tomo, wcale nie. Pamiętam, że powiedziałem… coś tam pieprzyłem. – próbuje go zbyć, jakbym dobrze nie wiedział, że nic to nie da.
-Leto, czy my się znamy dziesięć lat czy dwa tygodnie? – mruży oczy z irytacją i wiem, że przegrywam.
-Dobra, chorwacki wrzodzie, powiedziałem, że może faktycznie chciałbym nie poznać Alex, żeby móc się bawić jak dotychczas, a nie być zobowiązany. – Kończę, z trudem powtarzając moje własne słowa.
-A tak jest?
-Co? No oczywiście, że nie! Porąbało Cię? – wypuszczam pospiesznie dym z ust.
-No chyba, bo już wracałem do nazywania Cię kretynem – śmieje się, a ja dołączam do niego, chociaż żartujemy z mojej osoby. –I co teraz? Chyba nic się nie zmieni, hm? – pyta, trochę poważniej niż wcześniej.
-Nie wiem? – zadaję pytanie, bo nie mam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nawet dobrze nie pamiętam co się wydarzyło tamtej nocy. Wiem tylko, że całowałem się z jakąś dziewczyną no i pobiłem się z Jaredem. Jeśli było coś jeszcze, to wolę o tym nie wiedzieć- mam już wystarczająco dużo zmartwień. –Nie gadam z Alex przez pieprzony telefon na odległość połowy kuli ziemskiej, a co dopiero kiedy się spotkamy –gładzę twarz dłonią z bezsilności.
-Daj sobie chwilę czasu. Zobaczysz, niedługo Ci przejdzie i dawno o tym zapomnisz. Byłeś pijany, takie rzeczy się robi. Jak się jest Shannonem, idiotą Leto – śmieje się, wychodząc z małego pokoiku, wspomagany moimi kopniakami. Może Tomo ma rację? Może chodzi o czas? Może nie potrzebnie się przejmuję, robiąc z niczego wielką aferę? Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale jednego jestem pewien: Alex nie może się dowiedzieć.
***
Miesiąc później:
-Ona nas zabije, znowu, a to wszystko przez Ciebie, znowu! – Kail panikował jak zawsze, ale tym razem i mi nie było do śmiechu. Jonni czekała na nas już od piętnastu minut, pewnie siedząc gdzieś na korytarzu oddziału położniczego. Wreszcie przedzierając się przez popołudniowe korki Nowego Yorku, dotarliśmy pod szpital.
-Proszę poczekać – rzucił Kail i w pośpiechu wbiegł, prawie zderzając się z drzwiami.
-I wyłącznik licznik – uśmiechnęłam się do taksówkarza, który pewnie liczył na to, że nikt nie zwróci mu na to uwagi. Po kilku minutach leciałam przez jasny, niebieski korytarz, widząc na końcu przyjaciółkę i Kaila, którzy pochylali się nad małym nosidełkiem.
-Przepraszam i nie krzycz – wydyszałam, zmęczona krótkim, za to wyczerpującym maratonem między tysiącem ludzi, którzy postanowili akurat tamtego dnia zatorować mi drogę. Przytuliłam przyjaciółkę, po czym czekałam na jej ‘wybuchową’ reakcję.
-Nie mam zamiaru, przyzwyczaiłam się  powiedziała, ze zrezygnowaną miną i uśmiechem na twarzy. Miała na sobie znikome ślady pudru i rzęsy potraktowane cienką maskrą. Ubrana była w zwykły dres, a blond włosy jak zawsze opadały na jejramiona. Wyglądała wspaniale, tak, jak za każdym razem, nie ważne, że 72 godziny temu urodziła nowe życie. Lekko pokiwałam głową z niedowierzaniem i stanęłam koło Kaila, lekko pochylając się nad Joelem, który bawił się paluszkami. Nie wiem, do kogo było bardziej podobny, ale nie wiem też, czy da się to stwierdzić u kilkudniowego niemowlaka. Jedyne, czego byłam pewna, to odziedziczone po mamie oczy- duże i pięknie niebieskie. Po parunastu minutach podziękowań i ostatnich rozmów z lekarzem, powitaliśmy wreszcie deptak przed budynkiem szpitala. Było dość ciepło, i od czasu do czasu słońce przebijało się przez chmury. Podobała mi się taka pogoda- idealnie, żeby latać w ulubionych, czarnych trampkach, jeansach, koszulce z logo ‘bastille’ i czarnejramonesce. Na wszelki wypadek na szyję narzuciłam jasną apaszkę, która ochraniała mnie przed wiatrem.   Spod szpitala udaliśmy się prosto do naszego mieszkania. Razem z Kailemskorzystaliśmy z windy, ale Jo uparła się, że wejdzie na górę po schodach, niosąc ze sobą Joela. Kiedy wreszcie doczłapali się na górę, oficjalnie powitaliśmy ich w domu.
-Kail? Alex? Co się tak czaicie? – pytała zaskoczona, ale kiedy weszła do salonu jej pytania okazały się niepotrzebne. –Ale jak… kiedy Wy to zrobiliście, przecież całymi dniami siedzieliście ze mną – dziwiła się, uśmiechając szeroko.
-Podoba się? – chłopak podszedł do niej i złożył na jej policzku delikatny pocałunek.
-Biorąc pod uwagę to, że nie zasięgnęliście porady specjalisty – zaczęła się śmiać, a my razem z nią. –Jest ślicznie, dziękuję – ucałowała bruneta, a następnie podeszła, abymnie uściskać, wcześniej przekazując nosidełko opiekunce numer dwa- ja byłam na pierwszym miejscu, rzecz jasna.
-Nie widziałaś jeszcze sypialni – wydała się przestraszoną, ale kiedy zobaczyła efekt, uśmiech nie mógł zejść z jej twarzy. Ogólnie całe mieszkanie przemeblowaliśmy tak, żeby było odpowiednio przystosowane dla naszego malucha. W salonie ustawiliśmy mały, przenośny kojec, drugi znajdował się w sypialni młodej mamy. W całym domu można było spotkać przybory do pielęgnacji dziecka czy małe zabawki. Jakoś dziwnie czułam się w takim otoczeniu, ale dla nas wszystkich była to kompletnie nowa sytuacja.
-Poradzicie sobie, nowa rodzinko? – spytałam, patrząc na zegarek na ręce.
-Tea, leć! – odpowiedziała mi przyjaciółka, która razem z Kailem ślęczała nad łóżeczkiem Joela, co chwilę coś poprawiając. Coś mi się wydaję, że będę najnormalniejszą osobą w tym mieszkaniu, przynajmniej dopóki ta dwójka nie przestanie obserwować każdego ruchu chłopca.
Ze względu na mały chaos w ciągu ostatnich kilku tygodni, dom nie należał do najbardziej spokojnych miejsc do nauki, dlatego znalazłam ciekawą knajpkę, tuż niedaleko 17th Avenue, czyli jakieś dziesięć minut piechotą z domu. Miejsce było przytulne, trochę zagracone, ale to właśnie były moje klimaty. Całość utrzymana była w jasnych kolorach, chociaż ciemne dekoracje nadawały temu miejscu odrobinę mroku. Od kilku tygodni przychodziłam tu popracować i tak też było tamtego dnia. Na stoliku stał tylko mój kubek z kawą, dookoła zawalony setkami aneksów czy innej papirologii. Gdzieś po boku znalazł się mój laptop, i tak mniej więcej wyglądały najbliższe godziny, kiedy się tam pojawiałam. 
Był kwiecień, więc do końca roku zostało coraz mniej czasu, odwrotnie w stosunku do ilości prac domowych. Wszystko zupełnie różni się od zajęć sprzed roku, czy połowy. Teraz tak naprawdę dopinamy wszystko na ostatni guzik tuż przed testami, które mają się odbyć pod koniec miesiąca. Jestem cholernie zdenerwowana, zresztą od zawsze tak było, kiedy przyszło ocenić moją wiedzę.
*
Dni uciekają nam jeden za drugim, nawet nie wiem kiedy. Jestem podekscytowana, zdenerwowana i przede wszystkim niewyspana. Joel nie zapoznał się jeszcze z zasadami tego domu, a przede wszystkim jedną, najważniejszą: nie przeszkadzać innemu podczas snu. Ale na razie jesteśmy z Jonni wyrozumiałe, chociaż opieka nad dzieckiem jest trudniejsza niż myślałam, i podziwiam przyjaciółkę, że tak dobrze sobie radzi. Razem z Kailem zawsze jej pomagamy, ale to jednak ona jest główną dowodzącą. Osobiście zakochałam się w tym małym smrodzie i często rozmawiam z nim (za)długo, podczas kiedy Jonni rozpracowuje moje zadania. Ale nie mogę nicporadzić na słodkość tego stworzenia. Ciągle się uśmiecha i macha rączkami, bawiąc się zabawkami na obręczy, zamocowanej nad kojcem. Minęło kilka tygodni, a ja pokochałam tego pogromcę snów bardziej, niż przewidywałam. I to niby mi Jonni zarzuca, że nie odstępuję go na krok, ale nie widzi Kaila, kiedy ten nie daje chłopakowi spokojnie leżeć w łóżeczku. Do tego dochodzą dziadkowie Joela, którzy naprawdę często składają nam niezapowiedziane wizyty, co kończy się ekspresowym sprzątaniem (wiedzieliście, jak szybko można pozmywać w ciągu niespełna minuty?)
Shannon kończy trasę pod koniec maja. Nie znają jeszcze dokładnej daty, ale mam nadzieję, że nie pokryje się ona z dniem zakończenia mojego roku i tym samym całej mojej edukacji na studiach. Wszystkie skrajne emocje wariują w środku mnie, a jabiedna chciałabym trochę zwolnić i znaleźć czas na nic nie robienie, które pewnie spędziłabym na szukaniu i dowiadywaniu się o miejscach na zrobienie aplikacji prawniczej, w jakiejkolwiek kancelarii w tym wielkim mieście. Wiedziałam, że nie będzie to proste, ale bez przesady, do tej pory każda sekretarka odesłała mnie z kwitkiem. Mogłabym udać się do Evansa, ale to rasowy burak i po tym, jak nawet nie wspomniał o mnie w swoim raporcie w sprawie Asai, nie mam zamiaru o nic go prosić. Jestem mu po cichu wdzięczna za to, że ostatecznie przyjął mnie do tej sprawy, chociaż długo po tym planowałam zemstę na Panu idealnie-skrojony-garnitur. Nie miałam na to czasu, bo zaraz przed urodzeniem, Jonni miała poważne problemy z żołądkiem, który bezpośrednio oddziaływał na łożysko. Okazało się, że to przez ilość alkoholu, który wcześniej spożywała. Nie musieliśmy z nią o tym nawet rozmawiać, bo przez kilka dni płakała nad swoją lekkomyślnością.
*
Koncert, noc, koncert, impreza, koncert. Niedługo kończymy trasę, więc pracujemy dwa razy szybciej. Kiedy parę miesięcy temu oddałbym wszystko za chwilę spokoju, teraz uwielbiam całe to zamieszanie wokół zespołu. Każdego dnia czeka na mnie perkusja i w końcu, tak jak na początku, odzyskałem dziką pasję grania. Nigdy nie przestałem tego kochać, ale chwilami chciałem się od tego odciąć. Natomiast teraz czuję, że żyję. Pośpiech, podróże, krzyki publiczności, nadmierna ilość decybeli prawie każdego wieczora i adrenalina przed każdym wejściem na scenę. W ciągu dnia nie mam czasu na sprawy nie związane w występem, ale wieczory są gorsze. Minęły prawie dwa miesiące, a ja każdego dnia myślę o tym, co stało się na jachcie. Jared powiedział mi wszystko to, co zdążył zobaczyć, a kiedy tego słuchałem miałem ochotę sam strzelić sobie w twarz. Nie przespałem się z tamtą dziewczyną, ale pocałunek i wszystko to, co tam robiliśmy przyprawia mnie o mdłości. Chciałbym cofnąć czas i od razu ją spławić, kiedy się do mnie kleiła. Teraz nie zamartwiałbym się każdego dnia, czy ktoś przypadkiem nie powiedział o tym Alex. Próbuję odsuwać od siebie teczasami żałosne myśli, ale to nie takie proste. Poczucie winy codziennie odzywa się we mnie i kiedy rozmawiamy ze sobą czasami mam momenty, kiedy chciałbymwszystko jej opowiedzieć. Ale nie jestem taki samolubny. Kocham ją, i nie pozwolę, żeby przeze mnie cierpiała. Nie chcę, żeby mnie zostawiła. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie za kilka lat bez jej uśmiechu u boku. Zwłaszcza teraz, kiedy zgodziła się ze mną zamieszkać.
*
Czternasta zero zero, wszyscy rzuciliśmy długopisy na stoliki, podnosząc prace do góry. Właśnie zakończył się nasz ostatni na tej uczelni egzamin, i teraz tylko czekamy na wyniki. Mogłam świętować ten dzień ze znajomymi z roku, ale tamtego dnia Jonni i Kail chcieli wyjść razem do klubu, więc to ja objęłam opiekę nad małym diabełkiem.Przebudziłam się, obudzona grzechotaniem zabawki. Otworzyłam leniwie oczy, i lekko potarłam je rękawem swetra. Joel leżał koło mnie na łóżku, na małym, czarnym kocyku i jak zawsze machał rączkami,  tym razem do zabawy wybierając nie księżyc, a pluszowy traktor. Poprawiłam go ostrożnie na kocu i dając buziaka w czoło, powróciłam do lektury, którą przerwał sen. Ale tamtego wieczora nie bardzo mogłam się skupić, bo niedawno dzwonił Shannon, i wreszcie wszystko ustaliliśmy. Po odebraniu swojego dyplomu i końcu ich trasy przenosimy się do miasta aniołów, kupując wspólnie mieszkanie. Mój mężczyzna ma beznadzieje żarty, czasami potrafi zirytować zanim w ogóle coś powie, ale jest mój i to właśnie z nim zamieszkam, już całkiem niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz