niedziela, 18 maja 2014

rozdział pięćdziesiąty dziewiąty


Następnego dnia Shannon pomógł wybrać mi szkołę nauki jazdy, do której od razu się zapisałam. Nawet nie wiedziałam, że przy tak zwykłej czynności można się tak dobrze bawić. Mianowicie, kiedy tam pojechaliśmy, otrzymaliśmy formularz do wypełnienia, gdzie Shannon pozaznaczał pełno bzdur, na przykład to, że wcześniej miałam już styczność z prowadzeniem samochodu, i dopisał także, że kurs ten ma mi przypomnieć wcześniej zaznajomione wiadomości. Jedyny plus całego tego ściemniania był taki, że obiecał nauczyć mnie potrzebnych umiejętności, więc ostatecznie moja nauka w ośrodku miała trwać tylko przez dwa tygodnie.
-Nie ma mowy! Kocham Cię, ale jesteś beznadziejna. –Shannon wysiadł ze swojego samochodu, wcześniej zajmując miejsce pasażera.
-Ale Shannooooooon – podbiegłam do niego, kiedy ten wchodził do ogrodu Labu.
-Nie ma takiej opcji, poproś kogoś innego, może kogoś, kto chce targnąć się na własne życie. – Byliśmy już na tarasie, gdzie na wiklinianej kanapie odpoczywał Tomo i Jared z laptopem na kolanach. Perkusista przywitał się z każdym z nich, podając im dłoń w jednym z dziwnych gestów.  
-W porządku, taki z Ciebie mężczyzna – fuknęłam. –Tomooo – podeszłam do Chorwata i usiadłam na oparciu małej kanapy.
-Co chcesz, Batch? – odsłonił oczy zza ciemnych okularów, posyłając mi wredny uśmiech.
-Przyszłam się przywitać – uśmiechnęłam się szeroko, co momentalnie zostało przez wszystkich wyśmiane. –Skąd w Was taka podejrzliwość? Bardzo dobrze, bo właściwie mam interes. Potrzebuję, żeby jakiś  d o ś w i a d c z o n y  kierowca udzielił mi kilku lekcji – podkreśliłam właściwe słowo z premedytacją, chociaż Shannon zaśmiał się tylko pod nosem.
-Nie zapominaj dodać, że jest to praca w trudnych warunkach i…
-Cisza na fotelu! – posłałam swojemu narzeczonemu ostre spojrzenie, a przynajmniej próbowałam.
-Z przyjemnością, ale tak się składa, że widziałem jak parkowałaś przed chwilą i… tak jakby… mam żonę i kilka psów. Nie mogę ich tak po prostu… no wiesz.
-Wspaniale! – powiedziałam sarkastycznie bardziej do siebie, ponieważ śmiech całej trójki wszystko zagłuszał. Został mi tylko Jared, i nie widziałam tego w jasnych kolorach.
-Nie łaś się, w porządku, pozwolę Ci obserwować mistrza przy pracy – pokazał mi język, a ja przesłałam mu mentalnego całusa.
Po godzinie manewrowaliśmy na pustym terenie, który – jak twierdził Jared – należał do firmy, która niedługa miała budować tam kolejną galerię handlową.
-Nie Alex, cholera, teraz sprzęgło, geniuszu. Wrzuć trójkę, spokojnie, wiem co mówię. Okej, teraz możesz dodać trochę, podkreślam trochę gazu – co chwilę mój mentor rzucał mi wskazówki, do których w większości się stosowałam.
-Jest lepiej, niż myślałem – pochwalił mnie, kiedy opieraliśmy się o maskę podczas krótkiej przerwy.
-Wiedziałam! – ucieszyłam się. – To dlatego, że przy Shannonie się stresuję. On ciągle krzyczy i cholernie szybko się irytuje – wywróciłam młynka oczami. –Za to Ty, o dziwo, jesteś opanowany i oprócz nie śmiesznych tekstów, które masz w standardzie, potrafisz komunikować się ze mną normalnie. –Posłałam mu uśmiech, który z dumą odwzajemnił.
-Powiem tylko, że to właśnie on przekazał mi wszystkie tajniki jazdy, więc… - wybuchliśmy razem śmiechem, który szybko nie ucichł.
-Jared, Shann powiedział mi o sprawie z wytwórnią. Trzydzieści milionów, poważnie? – krótkowłosy brunet westchnął głęboko, po czym powiedział:
-Tak, mocno popieprzone, wiem. Nie mam pojęcia o co chodzi tym chujom z wytwórni, ale na pewno nie dostaną naszych pieniędzy. Nic nie zrobiliśmy, a poza tym nie mamy takiej kwoty, a na pewno nie teraz, kiedy mamy przerwę w trasie.
-Od kiedy o tym wiecie? – wyrzuciłam z siebie, nie zastanawiając się nad tym.
-Od kilku tygodni, ale wszystko to na razie przypuszczenia. Prawnicy analizują umowy i inne papiery. Shannon Ci nie powiedział?
-Nie – powiedziałam cicho. Pewnie nie chciał mnie martwić, jasne…
-Też bym tak zrobił, to jeszcze nic pewnego – ożywił się, broniąc brata.
-Dobra, dobra. I tak skopię mu tyłek – zaśmiałam się, szturchając go w ramię.
-Nie wątpię – zmierzwił mi włosy. Często to robił, co naprawdę mnie denerwowało, bo moje włosy nie należały do ‘najprostszych w obsłudze’.
-Jared, ile razy Cię prosiłam, żebyś tak nie robił? Czuję się, jakbym miała dwanaście lat – oburzyłam się.
-A ile masz, dziecinko? – zmrużył oczy.
-Jakieś piętnaście lat więcej niż Twoje fanki – pokazałam mu język, czego szybko pożałowałam, bo zaczął mnie gonić. Nie wiedziałam dlaczego, ale miał fioła na punkcie fanów zespołu, zwłaszcza, kiedy robiłam sobie z tego żarty.
-Zapomniałaś, że lubię sobie czasami pobiegać? – po naprawdę krótkiej chwili Jared trzymał mnie za ramiona, uniemożliwiając ruch.
-Przestań błyszczeć, nie robisz na mnie wrażenia – powiedziałam ze śmiechem, mając nadzieję, że się tym przejmie.
-Śmieszna jesteś  Batch.
-Ał? – kiedy w końcu mnie puścił popatrzyłam na niego, bo poprzedni komentarz trochę mnie uraził.
-Naprawdę myślisz tak jak gazety? Kogo ja przyjmuję w domu, ba! Komu powierzam auto?! – zaśmiał się.
-Co? Wcale nie myślę jak gazety, chociaż nawet nie wiem, jak to rozumieć. – Podeszłam do niego, stając naprzeciwko.
-Jared gwiazda, bla, bla, bla, tak w skrócie. – Nie byłam pewna, ale chyba widziałam, że kiedy to mówił, momentalnie posmutniał.
-Hej, wcale nie! – zmrużyłam powieki. – Jesteś normalnym facetem, uciążliwym i wkurzającym, ale jako jedyny uczysz mnie jeździć, więc Cię lubię – posłałam mu niepewny uśmiech, bo nie wiedziałam, czy mogłam wtedy z nim żartować. Trudno było odgadnąć jego humor.
-Alex Batch, moja ulubiona bratowa – przyciągnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w jego szarą bluzę.
-Masz tylko jedną bratową, ale doceniam tą grę słów – zaśmiałam się w miękki materiał.
-Dobrze, że poznajesz jeszcze taki środek stylistyczny.
-Nigdy nie wyszłam z wprawy – odpowiedziałam, kiedy odrobinę pokracznie wróciliśmy do auta, śmiejąc się z siebie.
*
Wróciliśmy do Labu późnym popołudniem, powitani przez Jamiego oklaskami, który zapewne nasłuchał się już historii o moich umiejętnościach. Porozmawialiśmy chwilę w trójkę, po czym udałam się na poszukiwanie swojego chłopaka. Nietrudno było go znaleźć- jak zazwyczaj siedział w sali do prób, wystukując swoje takty we wszystko, co było dookoła. Uchyliłam delikatnie drzwi, wystawiając za nie jedynie głowę. Nie zauważył mnie, więc stałam tak przez dłuższą chwilę, przyglądając się jego grze. Przez cały czas jego oczy były zamknięte, a głowa poruszała się swobodnie we wszystkie strony. Dłonie mocno zaciskał na małych, drewnianych pałeczkach, których jedynie zarys rysował się w powietrzu. Uwielbiałam oglądać, kiedy grał. Wkładał w to tyle pasji i energii i wiedziałam, że naprawdę to kochał. Nie zdawałam sobie sprawy, ale uśmiechałam się do siebie i podrygiwałam do melodii, której nigdy wcześniej nie słyszałam. W pewnym momencie Shannon przestał grać i po chwili podniósł wzrok na mnie, kiedy miałam zamiar wyjść.
-Szpiegujesz? – uśmiechnął się szeroko.
-Może – wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, czy powinnam była go zostawić, czy zostać, ale z chęcią posłuchałabym jego talentu. Na szczęście nie zastanawiałam się długo, bo brunet wyciągnął do mnie rękę, przywołując mnie gestem. Podeszłam zadowolona, po czym usiadłam na jego kolanie, starając się nie zaplątać we wszechobecne kable czy inne wzmacniacze dźwięku. Shannon trzymał mnie w pasie, kiedy ja bawiłam się jego luźną, czarną koszulką z szerokimi wycięciami.
-Jak się jeździło, księżniczko?
-Dobrze. Nie śmiej się! – zaśmiałam się cicho – Naprawdę, zapytaj Jareda.
-Jareda? To on jest dalej sprawny? – wybałuszył oczy, na co oberwał w ramię.
-Tak, jest. I oficjalnie oświadczam, że jest dużo lepszym nauczycielem od Ciebie.
-Bo nie wytyka Ci błędów, lizus – prychnął.
-Przyjmij porażkę Shannonie.
-Nope – rzucił z uśmiechem, po czym zaczął delikatnie muskać moją szyję. Po ciele przeszedł mi przyjemny dreszcz i przez chwilę się zamyśliłam.
-O czym tak myślisz? – wyrwał mnie z zamyślenia brunet.
-O niczym, tylko przypomniała mi się nasza pierwsza impreza w klubie… - zaśmiałam się pod nosem na wspomnienia z tamtej nocy.
-Ta, na której przykleiłaś się do mnie na oczach wszystkich?
-Shannon – powiedziałam, zasmucona. –Spadaj, nie podeszłabym, gdybyś mnie nie zawołał i nie flirtował ze mną całą noc.
-Powiedzmy, że ja pamiętam co innego – odgarnął mi pojedynczy kosmyk włosów.
 -Domyślam się, głąbie – pociągnęłam za jego koszulkę, zmniejszając odrobinę przestrzeń między nami. –Ale ja wszystko pamiętam i Twoje klejące się do mnie łapy też – wyszeptałam.
-Jakie klejące? Jakie łapy? – uśmiechnął się szelmowsko, przesuwając dłonie na moje pośladki. Zamknęłam oczy i musnęłam ustami jego dolną wargę. Kiedy powtórzyłam ten ruch Shannon złapał moją wargę między swoje, po czym delikatnie przygryzł. Po ciele przeszło kolejny razy stado ciarek, a w klatce piersiowej poczułam przyjemne ciepło. Nie czekając długo powoli wsunęłam język w środek jego ust, przejeżdżając nim po rzędzie zębów chłopaka. Shannon rzucił na perkusję pałeczki, które do tej pory trzymał w dłoni, po czym zaczął mozolnie wdzierać się po mój szary, krótki top. Tak, jak za każdym razem, delektowałam się każdym jego dotykiem i kawałkiem jego ciała, który miałam okazję ponownie analizować. Bawiliśmy się swoimi językami, drażniąc swoje podniebienia, kiedy brunet przeniósł usta na moją szyję, którą lekko odchyliłam. W środku było niesamowicie ciepło, zwłaszcza, że wszystkie okna były pozamykane, a moje gęste fale, które powoli kleiły się do ciała tylko podwyższały jego temperaturę. Odsunęłam się na niewielką odległość, po czym szybkim ruchem odrzuciłam je do tyłu, chcąc powrócić do wcześniejszej czynności, jednak Shannon opuścił swoje dłonie, które spoczywały już na mojej talii.
-Lubię je – posłał mi uśmiech, po czym złapał pasmo moich włosów i zaczął je okręcać pomiędzy palcami.
-Myślałam, że często Ci przeszkadzają – podniosłam na niego wzrok.
-Czasami, ale wyglądają wtedy seksownie i lepią Ci się do mokrego ciała…
-Shannon! – szturchnęłam go, kręcąc młynka oczami- Chodziło mi o to, że ciągle narzekasz, że walając się po podłodze i kanapie – postukałam palcem w jego czoło.
-Właśnie o tym mówiłem, głupku – uśmiechnął się. –Zbieramy się? Jest dość późno.
-Naprawdę? Dopiero 21. Ktoś tu się starzejeeee – naśmiewałam się, uciekając przez labirynt instrumentów w pomieszczeniu.
*
Wieczór tamtego dnia zakończyliśmy na kanapie, gdzie w piżamach oglądaliśmy razem film. Leżałem na boku, a przede mną Alex, która od połowy seansu słodko spała, chociaż sama wybrała to badziewie. Było już po północy, kiedy napisy końcowe zaczęły pojawiać się na ekranie. Nie specjalnie zwróciłem na to uwagę, bo przez większość czasu przyglądałem się swojej narzeczonej. Miała taki spokojny wyraz twarzy, zupełnie co innego, niż we wrześniu, kiedy spędzaliśmy czas w trasie. Próbowała grać silną i niezależną, ale było zupełnie inaczej. Płakała prawie każdego wieczora, a bez tabletek nie wytrzymała choćby dnia. Jak mogłem tego nie zauważyć? Czasami widziałem, ale za cholerę nie wiedziałem jak jej pomóc. Kolejny raz, kiedy powinienem był jej pomóc, okazało się, że byłem za wolny. Cóż, choroba mnie prześcignęła, dopadając właśnie ją- najwrażliwszą osobę jaką kiedykolwiek poznałem. Dziwnym sposobem wydostałem się z obszaru kanapy i po chwili stałem przed śpiącą Alex. Wyłączyłem telewizor, po czym ostrożnie podniosłem brunetkę i powoli zaniosłem ją do sypialni. Kiedy ułożyłem ją ostrożnie na łóżku, nagle otworzyła oczy.
-Dzięki za podwózkę – podała mi rękę, po czym wdrapała się pod kołdrę i zasnęła szybciej, niż zdążyłem coś odpowiedzieć.
-Śpij dobrze, kochanie – powiedziałem, i po kilku minutach dołączyłem do swojej Alex, którą uwielbiałem tak nazywać, a może robiłem to tak często jak mogłem, chcąc nacieszyć się takim przywilejem.
*
Zaskakująco wszystko szło w dobrym kierunku. Czasami nawet zaczynałam się martwić, bo brak problemów w moim życiu dotychczas zwiastował sporą ilość problemów w najbliższym czasie. Jednak nie zamartwiałam się tym za bardzo, może Babcia miała rację? ‘Po każdej burzy zawsze wychodzi słońce’. Czy musiałam obrócić swoje życie o 180 stopni, żeby to nadeszło?

Nie miałam pojęcia jak to działało, ale to miejsce naprawdę dawało dużego ‘kopa rozwojowego’. Przez całe dwa tygodnie ślęczałam nad książkami kodeksu drogowego, aż wreszcie nadszedł dzień egzaminu. Było to naprawdę dziwne, ale praktycznie w ogóle się nie stresowałam, co było nie możliwe, bo przed każdym sprawdzeniem mojej wiedzy zjadał mnie stres. Tamtym razem było jednak inaczej i wydaje mi się, że wszystko za sprawą Jareda, który nauczył mnie pewności siebie za kierownicą i rozsądku na drodze. Na miejscu stawiłam się o dziesiątej rano, gotowa do jazdy i udowodnienia, że szkoła Leto nie poszła w las. Specjalnie włożyłam swoje krótkie, białe conversy, za co na początku zapulsowałam u egzaminatora. Już po pierwszych piętnastu minutach wiedziałam o zdanym teście, co pomogło mi utrzymać przyjemną i całkiem luźną rozmowę. Po godzinie wspólnej jazdy wróciliśmy na teren ośrodka, gdzie dziękowałam za pozytywny wynik, którego jak nigdy byłam pewna. Jakby tego było mało, tydzień po odebraniu prawa jazdy z urzędu dostałam informację o przyjęciu mojego wniosku i zapewnieniu mi stanowiska aplikantki w kancelarii adwokackiej Smith&Ramsey. Miałam zacząć już następnego dnia i nie mogłam się doczekać swoich pierwszych samodzielnych  kroków.

Następnego ranka wstałam wcześnie, ponieważ na miejscu miałam się pojawić o dziesiątej rano. Starałam się za bardzo nie hałasować, nie chcąc obudzić Shannona, ale jak na złość wszystko wypadało mi z rąk.
-Musisz tak stukać tymi szpilkami? Słychać Cię w całym domu – ze schodów powoli zszedł Shannon w luźnych spodniach dresowych i oczywiście bez koszulki na sobie.
-Cześć, przepraszam, ale zaraz muszę wychodzić. – dopijałam kawę, pakując do czarnej torebki potrzebne rzeczy. –Biorę samochód… tylko nie mów, że zapomniałeś – jęknęłam, widząc jego niezadowoloną minę.
-Pamiętam, po prostu trochę mi go żal – posłał mi wredny uśmiech, wchodząc do kuchni.
-O, nagle się rozbudziłeś – moja krótka wypowiedź przesiąknięta była sarkazmem, ale postanowiłam, że nie zepsuję sobie humoru pierwszego dnia w pracy tylko dlatego, że mój narzeczony nie może powstrzymać się od zgryźliwości na temat moich umiejętności prowadzenia samochodu.
-Kawka dla mnie – podniósł moją filiżankę i jak to miał w zwyczaju, szybko ją opróżnił, maczając w niej swoje pełne usta. Patrzyłam na ten codzienny gest z uśmiechem, bo wyglądał uroczo, taki zaspany i odrobinę wkurzony za wczesną pobudkę.
-Mogę tak jechać? – okręciłam się w kółko, pokazując zwykłe, czarne, dopasowane spodnie, białą koszulę i jasny pasek, który powielił kolor wysokich szpilek.
-Wyglądasz absolutnie profesjonalnie – złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
-Wiesz, czasami są takie momenty, kiedy mógłbyś być poważny. To dziś – byłam zdenerwowana, a Shannon wcale mi tego nie ułatwiał, do czasu, kiedy złożył kilka pocałunków na mojej szyi.
-Mówię poważnie, wyglądasz wspaniale , Alex.– posłał mi uśmiech a ja szybko go odwzajemniłam. Znaliśmy się od ponad roku a mimo to sposób, w jaki za każdym razem wymawiał moje imię dodawał mi pewności siebie i momentalnie rosłam we własnych oczach. Zawsze wypowiadał je odpowiednio modelując głosem i brzmiało to jakby tym jednym wyrazem chciał sprawić mi komplement. Okey, zdecydowanie za dużo kawy jak na jeden poranek.
-Uwierzę Ci, chociaż dalej śpisz połową siebie, kochanie. Dziękuję, trzymaj za mnie kciuki! – ujęłam jego twarz w dłonie i połączyłam nasze usta w długim i siarczystym pocałunku. Złapałam torebkę i wyleciałam z mieszkania. Kiedy byłam w podziemnym garażu zorientowałam się, że nie zabrałam kluczyków! Musiałam z powrotem wdrapywać się na górę, a kiedy otworzyłam drzwi Shannon stał pośrodku pokoju, kręcąc breloczkiem.
-Dzięki – złapałam za nie i już naciskałam klamkę, kiedy brunet złapał mnie za rękę i z uśmiechem powiedział:
-Uważaj na siebie i nie zapomnij się przedstawić, kiedy tam wejdziesz.
-Ha ha – przewróciłam oczami i żegnając się kolejnym całusem, opuściłam mieszkanie. Tym razem użyłam schodów, chcąc zaoszczędzić parę minut, co –jak się okazało- było kiepskim pomysłem. Jednak wreszcie dotarłam do białego Range Rovera swojego narzeczonego i zapięłam pasy, następnie ustawiłam odpowiednio lusterka i włączając płytę Bastille ruszyłam przed siebie. Po kilkunastu minutach zaparkowałam przed ogromnym budynkiem, z którym od pierwszej chwili wiązałam duże nadzieje. W głównym holu stanęłam kwadrans przed 10 i spokojnie udałam się do windy, wybierając piętro czwarte, na którym znajdowała się kancelaria. Po chwili trafiłam do kolejnego holu, identycznego do tego na dole, jedynie mniejszego. Wszystko utrzymane było w kolorze burgundu i ciepłego brązu, natomiast skórzane sofy pod dużymi oknami były czarne, tak jak większość minimalistycznych dekoracji. Wzięłam głęboki wdech i pewnie pchnęłam duże, szklane drzwi. Podeszłam do recepcji i przywitałam się uśmiechem z brunetką w identycznej koszuli jak moja.
-Dzień dobry. Alex Batch – po chwili ściskałyśmy sobie dłonie i wymieniałyśmy lekko skrępowane spojrzenia.
-Margo Ramsey. Witamy Pani Batch. Zaraz przyjdzie Kristen i wszystko Pani pokaże. Więc dziś pierwszy dzień? – brunetka o krótkich, prostych włosach zagadnęła, pełna pozytywnego nastawienia. Chyba już zaczynałam ją lubić.
-Tak i kiedy wczoraj dowiedziałam się o przyjęciu mojego wniosku byłam naprawdę zaskoczona widząc nazwę kancelarii.
-Cieszę się – wzruszyła ramionami. Co więcej mogła powiedzieć? Oczywiście swoją wypowiedzią bezmyślnie kończyłam tematy rozmów. –Jestem pewna, że sobie Pani poradzi, bo pierwsze wrażenie już jest na wielki plus. Gratuluję wyboru koszuli – posłała mi oczko a ja szeroko się uśmiechnęłam, czując, jak się rozluźniam.
-Alex Batch, dobrze pamiętam? – po holu rozległ się głośny stukot szpilek, który jak się chwilę później okazało nie zwiastował niczego dobrego.
-Witam…
-To nie najlepsze powitanie, nie przypominam sobie, abyśmy były w przyjacielskich relacjach? – przerwał mi ostry ton, zapewne Kristen. Była to kobieta blisko czterdziestki z rudymi włosami upiętymi w kok, który w niczym nie przypominał tego mojego, wiązanego czasami na szybko. Miała na sobie czarną spódnicę do kolan i marynarkę, spod której wystawał biały kołnierz. Wszystko nienaganne, łącznie z makijażem.
-Proszę? Ja przepraszam, nie chciałam być nietaktowna – wypowiedziałam wolno, mając nadzieję, że to tylko ‘powitalny żart’ i że nie narobiłam sobie problemów już na wejściu.  
-Mam nadzieję, bo to nie najlepszy początek. Widzę, że poznałaś już Margo, to nasza recepcjonistka – powiedziała bez kszty szacunku w głosie. –Chodź za mną, pokażę Ci miejsce, w którym w najbliższym czasie będziesz pracować. –Poprowadziła mnie na koniec korytarza, otwierając szklane drzwi po lewej stronie. Niepewnie przekroczyłam próg, nie chcąc zrobić czegoś nieodpowiedniego. –Mam nadzieję, że Ci się podoba, bo nie masz co liczyć na więcej. Pomieszczenie jest do Twojej dyspozycji jeśli chodzi o biurko i wieszak. Nie ruszasz dekoracji – to nie należy do twoich powinności. A wszystko odbywa się tak: codziennie od poniedziałku do piątku stawiasz się przed, podkreślam  p r z e d dziesiątą rano w recepcji i podajesz Margo kartę pracowniczą, która rejestruje czas Twojego pobytu, oto ona – podała mi kartę podobną do kredytowej. –Nie zgub jej i pamiętaj, żeby za każdym razem jej używać. Przychodzisz, wychodzisz na lunch, posyłają Cię po jedzenie, cokolwiek. Lepiej, żebyś na to uważała – stałam jak wryta i grzecznie potakiwałam ruchem głowy, starając się zapamiętać każde jej słowo. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać co by było, gdybym czegoś nie dopilnowała. Po kilku minutach Kristen zostawiła mnie samą i od razu głęboko odetchnęłam z ulgą. Niepewnie przeszłam się po małym, ale przytulnym gabinecie. Kolorystycznie pasował do holu i jak się domyślałam, także całej kancelarii. Moje biurko znajdowało się naprzeciwko drzwi, za nim były duże okna, z których rozpościerała się panorama na ruchliwe centrum miasta. Miałam też całkiem sporą biblioteczkę i kilka pustych regałów, które służyć mi będą do przechowywania akt z różnych spraw. W kilku miejscach stały zielone kule w czarnych donicach, a z prawej strony stał mały stolik i cztery fotele. Obracałam się w miejscu, rozglądając dokładnie po  s w o i m  gabinecie. Nagle usłyszałam jak otwierają się drzwi i zamarłam, mając w głowie Kristen i jej przeszywający wzrok, jednak po chwili usłyszałam cichy śmiech, który wydał mi się znajomy. Kiedy się obróciłam koło biurka stała Margo z teczką w ręce.
-Podoba się? – posłała mi uśmiech.
-Pewnie, jest idealnie.
-To fajnie. Mam tu dla ciebie pierwsze zadanie, to akta jednego z naszych klientów, musisz napisać apelację o odroczenie rozprawy. Kiedy się z tym uporasz, masz jeszcze to – podała mi mały plik kilku podobnych teczek. –To samo zadanie – posłała mi uśmiech. Ułożyłam je na biurku, dziękując Margo.
-A, i nie martw się, ona jest taka dla wszystkich – zaśmiała się, ściszając uprzednio ton.
-W porządku, powinnam się  przyzwyczaić.
-Na luzie, ze mną było to samo. Jak skończysz to zrób sobie przerwę i możemy wyskoczyć gdzieś razem na lunch. Mogę Ci pokazać nasze całe królestwo i kilku słodkich koleżków – pokiwałam ochoczo głową, zdziwiona lekkością, z jaką się wypowiadała. Zdawała się zupełnie nie pasować do tego miejsca i przede wszystkim zastanawiałam się jakim cudem toleruje to Kristen – ruda wiedźma. Kiedy Margo zamykała za sobą drzwi zobaczyłam, że do ‘mojej’ koszuli dobrała białe, krótkie conversy. Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam zastanawiać, czy kiedykolwiek będę  mogła sobie pozwolić na taką przyjemność w tym miejscu. 
|*|
Co myślicie? Piszcie, piszcie, piszcieeeeee! I dziękuję za każdy komentarz, który za każdym razem maluje na moich ustach uśmiech. Ale chcę też podziękować wszystkim śmierdzącym leniom, którzy czytają moje wypociny i zamykają spokojnie kartę nie pisząc ani słowa. Mam nadzieję, że Wam się podoba i mimo wszystko miło spędzacie te kilka minut na moim blogu ;)
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz