poniedziałek, 19 maja 2014

rozdział sześćdziesiąty


Lunch z ciemnowłosą, wesołą Margo nie trwał zbyt długo, ale dzięki niej zapoznałam się z rozmieszczeniem kancelarii. Opowiedziała mi też parę słów o sobie, a ja nie mogłam nie zapytać o jej nazwisko. Okazało się, że jest córką pana Ramsey’a i szczególnie nie ukrywa faktu, że rzuciła psychologię i szukała ratunku w firmie ojca. Podobała mi się jej bezpośredniość i to, że od pierwszej chwili była otwarta i przede wszystkim uśmiechnięta. Miała niespełna dwadzieścia pięć lat i jeszcze nie zdecydowała co chce robić w życiu, ale zapewniła mnie, że praca jako recepcjonistka nie jest szczytem jej ambicji. Ja niewiele zdążyłam opowiedzieć o sobie, co było mi w sumie na rękę. Polubiłam ją, ale ja dalej jestem tylko sobą, dziewczyną, która nie lubi mówić o sobie. Miałam jednak nadzieję, że Margo będzie kimś, kto wprowadzi mnie w rytm całej kancelarii, skoro sama pracowała w samym jej sercu.

Pierwszy dzień w pracy skończyłam punktualnie i chwilę po 16 opuszczałam już duży parking. Po drodze do domu wstąpiłam do sklepu, robiąc zakupy, o których z pewnością zapomniał Shannon. Godzinę później czekałam na windę na parterze. Nie dziwnym było, że była pusta – w końcu w całej klatce mieszkały tylko trzy rodziny. Po krótkiej jeździe próbowałam otworzyć drzwi, ale Shannona nie była w środku, więc chwile zajęło mi, zanim wygrzebałam klucze z dużej torebki. Po ciemku zaniosłam zakupy do kuchni, po czym włączyłam kilka lamp na dole. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do Shannona, który odebrał po kilku długich sygnałach.
-Cześć, jestem już w domu.
-Okej, ja siedzę z chłopakami w Labie. Przyjedziesz?
-Nie, dzięki. Posiedzę tutaj, pewnie zadzwonię do Jonni.
-W porządku, a jak w pracy?
-Powiem Ci, jak wrócisz. Będziesz jadł kolację?
-Nie musisz robić specjalnie dla mnie, zjem tutaj, o ile jest coś w lodówce.
-Zabawne, że o tym wspominasz…
-Cholera, sorki Alex, zapomniałem zrobić zakupów.
-Wiem matołku, ale byłam już w sklepie. Daj znać, jak wrócisz późno, okej?
-Okej. Do zobaczenia kochanie.
Zwykła rozmowa, po prostu parę zdań a ja uśmiechałam się sama do siebie jak wariatka. Po prostu byłam wdzięczna za to, że mogę porozmawiać ze swoim Shannonem o tym, że zapomniał pojechać do sklepu czy kiedy wróci. Wspaniałe, zwykłe uczucie.

Poleciałam do sypialni i założyłam wygodne spodenki i cienką bluzę. Ponownie zeszłam na dół i włączyłam odtwarzacz, który puszczał teraz kolejno moje płyty. Napisałam do Jo smsa, czy ma chwilę czasu i po kilkunastu minutach obie siedziałyśmy przed komputerami na video czacie. Kiedy zobaczyłam jej długie, blond włosy i niesamowicie niebieskie oczy poczułam łomotanie w sercu, które oznaczało nic innego jak tęsknotę. Minął miesiąc odkąd wyjechałam z Nowego Yorku, ale byłam tak zajęta przeprowadzką, pracą i prawem jazdy, że nawet nie zwróciłam na to uwagi. Znowu. Obiecałam sobie, że na początku zwolnię tempo nie chcąc powtórki sprzed kilku miesięcy, kiedy zajmowałam się tylko studiami.
-… proszę Cię, Joel ma już więcej ubrań niż ja, a wiesz, że to konkurencja!
-Wiadomo z jakiego domu pochodzi – zaśmiałyśmy się razem, kiedy ja jadłam odgrzewany ryż z warzywami z wczorajszego obiadu. –Nie ważne, stęskniłam się za tym smrodem! Uściskaj go ode mnie i opowiadaj mu o mnie, niech nie zapomina, że ma najlepszą ciotkę na świecie!
-Tak, tak, jasne, dobrze – zbyła mnie, śmiejąc się. Obiecała też, że wyśle mi kilka zdjęć chłopca, żebym mogła powiesić je na naszej ścianie, o której jej opowiedziałam. Zanim się zorientowałam było już po 23 a my przegadałyśmy kilka godzin, poruszając chyba każdy możliwy temat. Pożegnałyśmy się, kiedy każda z nas już ziewała i był to dobry pomysł, bo osobiście byłam bardzo zmęczona. Spojrzałam na telefon, który cały czas milczał. Zastanawiałam się dlaczego Shannon nie dał mi znać, że zostanie w Labie dłużej tak, jak go prosiłam, ale przecież był dorosły i mógł robić co chciał. Zostawiłam lekki bałagan w salonie po czym poszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel. Kiedy skończyłam dochodziła północ, a mój telefon pozostawał beż żadnych nowych wiadomości. Zaczynałam się martwić, ale po krótkim przemyśleniu uznałam, że całkowicie niepotrzebnie. Poszłam na górę, nastawiłam budzik i ułożyłam się wygodnie na naszym materacu, po czym nawet nie pamiętam, w którym momencie zasnęłam.
*
Ręką przeczesywałam niską szafkę, stojącą przy łóżku, w poszukiwaniu źródła dźwięku mojego budzika. Kiedy wreszcie go unieszkodliwiłam przetarłam leniwie oczy i zauważyłam, że nie ma przy mnie Shannona. Pomyślałam, że może już wstał, więc zbiegłam pospiesznie na dół po drewnianych schodach, ale sprawdziłam każdy pokój i nigdzie go nie było. Pierwsze co przyszło mi do głowy- dobijać się na jego komórkę, która jednak nie odpowiadała. Wybrałam więc numer Chorwata, który w krótkiej rozmowie powiedział, że owszem, byli wczoraj w trójkę, ale on opuścił towarzystwo przed północą. Jeszcze bardziej zdenerwowana zadzwoniłam do Jareda, który odebrał zaspanym głosem.
-Jest u Ciebie Shannon?
-Tak, został na noc.
-Zajebiście.
-Alex, nie złość się, siedzieliśmy wczoraj do późna i musiało wypaść mu z głowy.
-Coś kręcisz Leto, ale nie mam czasu na rozmowy, spieszę się do pracy. Tylko powiedz bratu, że biorę samochód, żeby przypadkiem nie szukał go następnej nocy.
Rozłączyłam się, zła na Shannona. Zła za to, że nie mógł napisać jednego, głupiego smsa, że nie wróci na noc. To chyba nie jest takie trudne? Przecież nie miałabym nic przeciwko żeby tam został, mógł po prostu dać mi znać, że wszystko z nim w porządku, a nie ja na niego czekam, nie śpię do późna i budzę się rano wystraszona, że nigdzie go nie ma. Wydzwaniałam do Tomo wcześnie rano, pewnie spał ten kwadrans po dziewiątej i…  kwadrans  p o  dziewiątej?! Cholera – zaklęłam na głos, rzucając telefon na kanapę w salonie. Wleciałam  pospiesznie do łazienki i jak najszybciej potrafiłam umyłam zęby i nałożyłam makijaż, który nie wyglądał za dobrze. Następnie wbiegłam do sypialni, wcześniej parząc kawę do dużego kubka. Co chwilę spoglądałam na zegarek, ścigając się ze wskazówkami. Nie byłam pewna jak powinnam wyglądać każdego dnia, więc założyłam jeansy, jasny t-shirt i marynarkę. Wsunęłam stopy w wysokie, czarne szpilki i zbiegłam na dół, łapiąc torbę, telefon oraz duży kubek termiczny z kawą. Kiedy opuszczałam parking miałam dziesięć minut na dotarcie do kancelarii a moje szanse były tak optymistyczne jak ja tamtego dnia. Pewne było, że się spóźnię, ale walczyłam o drogocenne minuty. Byłam taka wkurzona na Shannona! Nie dość, że zafundował mi niezły stres, to jeszcze spóźniam się do pracy, bo muszę wydzwaniać po ludziach i go szukać. 
Zaparkowałam auto i kiedy wysiadłam z windy, która jechała wyjątkowo powoli, wpadłam do holu dwadzieścia minut po czasie.
-Bierz te teczki i wypad do biura! Kristen od początku siedzi u siebie i módl się, żeby nie wyszła za szybko. Ruszaj się, no już! – piszczała cieniutkim głosikiem Margo, wypychając mnie w stronę korytarza, gdzie znajdował się mój gabinet. Poszłam za jej radą i od razu siadłam do biurka, zajmując się dokładnie tym samym, co wczoraj. Nie było zbyt interesujące, ale poszło szybko, więc zaczęłam się uspokajać z myślą, że kiedy przyjdzie ruda wiedźma, oddam jej kilka teczek.
Po pół godzinie rzeczywiście Kristen bez pukania weszła do mojego gabinetu.
-Skończone? – stanęła nad moim biurkiem, patrząc mi na ręce.
-Tak, zostały mi tylko dwa wnioski.
-W takim razie to nie koniec. Ale tak to jest, jak się przychodzi spóźnionym, błądząc gdzieś w chmurach, prawda? – patrzyła na mnie surowym wzrokiem a ja już zastanawiałam się, w co by się tu spakować. –Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego nie przyszłaś na czas i nie zarejestrowałaś swojego przybycia? Po czasie, zresztą. – dodała.
-Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. Miałam problemy w domu, a kiedy dotarłam zupełnie zapomniałam o tej karcie. Niech mi Pani uwierzy, to mi się nie zdarza – brakowało mi słów wytłumaczenia, ale z każdym kolejnym miałam wrażenie, że tylko się pogrążam.
-Tak jak myślałam, nie obchodzą mnie Twoje wymówki. Za to zostajesz dzisiaj dłużej o te pół godziny, jakie się spóźniłaś. A teraz natychmiast skasuj swoja kartę, o ile ją jeszcze masz! – prychnęła, obracając się na pięcie. –I oczywiście Panowie Smith i Ramsey zostaną poinformowani o Twojej niesubordynacji.
-Czy ja mogłabym się z nimi zobaczyć? Chciałabym wytłumaczyć swoje zachowanie, które zapewniam, nigdy się nie powtórzy.
-Nie bądź śmieszna, nikt tu nie ma czasu na pogawędkę z aplikantką.
-Ale…
-Weź się do pracy – przerwała mi, stojąc w drzwiach. –Jeśli dalej chcesz mieć tą aplikację. – zamknęła z hukiem drzwi a ja opadłam na krzesło.
Shannon… powtarzałam w głowie, wzniecając w sobie jeszcze większe zdenerwowanie. To wszystko przez niego, przez jego nieodpowiedzialność oberwało mi się już drugiego dnia pracy! Wspaniale, po prostu świetnie!
*
Przez cały dzień nie wychodziłam ze swojego małego gabinetu, nie chcąc się nikomu narazić. Posłusznie wykonywałam powierzane mi zadanie przez moją rudowłosą przełożoną. Nie miałam nawet czasu na lunch i po południu zaczynałam odczuwać spory głód. Shannon próbował się ze mną skontaktować parę razy, ale miałam ochoty z nim rozmawiać – po pierwsze wiedziałam, że jedno jego słowo, a wybuchłabym w jednej chwili, a po drugie nie chciałam, żeby Kristen zarzucała mi, że nie przykładam się do swoich obowiązków, bagatelizując je. Nawet nie rozmawiałam dzisiaj z Margo, oprócz tej krótkiej chwili rano. Kiedy dochodziła siedemnasta Kristen przyszła, odprawiając mnie do domu.
-Możesz iść, i tak nie byłaś tu potrzebna. – Miałam serdecznie dosyć sposobu, w jaki mnie traktowała pomimo tego, że ona była tu ważną osobistością, a ja jedynie aplikantką.
-Dziękuję – powiedziałam pod nosem, zbierając swoje rzeczy.
-A tak przy okazji- w Smith&Ramsey nie nosimy do pracy jeansów. Jesteśmy zbyt poważną instytucją na taki ubiór – z impetem zamknęła za sobą drzwi, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić. Miałam ochotę rzucić czymś o ziemię, ale musiałam poczekać, aż znajdę się w domu. Na koniec ułożyłam na wolnych regałach kilkanaście teczek z zieloną tasiemką z boku. Zabrałam swoje rzeczy i pospiesznie opuściłam budynek kancelarii, mijając się po drodze z Margo, która przyjaźnie mi pomachała. To był pierwszy i jedyny pozytywny gest, jakiego dzisiaj doświadczyłam. No może oprócz tego, kiedy dowiedziałam się, że Shannonowi nic nie jest, ale dalej byłam na niego cholernie zła, więc wykluczyłam tą opcję.

Czułam się, jakby cały świat był przeciwko mnie tamtego dnia. Zaczynając od rana, poprzez rudą wiedźmę, kończąc na okropnych korkach, dzięki którym w domu byłam po osiemnastej. Otworzyłam drzwi i szybkim ruchem odwiesiłam torbę i kluczę na małe, kształtne haki na ścianie.
-Alex? – usłyszałam ciche pytanie, dochodzące z kanapy w salonie.
-Nie, święty mikołaj – zdjęłam buty i kopnęłam je pod ścianę. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej sok pomarańczowy i owinięty w folię spożywczą talerz z wczorajszym, obiadem ‘z odzysku’. Wstawiłam go do mikrofalówki i zastanawiałam się nad kawą, ale uznałam, że kolejna może mnie wykończyć poprzez niewiarygodnie wysokie ciśnienie.
-Dzwoniłem kilka razy, dlaczego nie odbierałaś?
- Nie mogłam i nie za bardzo chciałam z Tobą rozmawiać. Dlaczego mówisz tak cicho?
– Źle się czuję – odpowiedział, schodząc z kanapy. Podszedł i oparł się o aneks kuchenny. –Alex, przepraszam, głupio wyszło, wiem, że się martwiłaś.
-Dobrze, że wiesz – czułam, że ta rozmowa nie może dobrze się skończyć, więc odczekałam w ciszy kilkadziesiąt sekund i wyciągnęłam gorące jedzenie.
-Głupio wyszło, ale po prostu zapomniałem napisać – posłał mi niewyraźny uśmiech, który rozjuszył mnie jeszcze bardziej. Policzyłam w myślach do dziesięciu i przemilczałam jego zbędne komentarze, kończąc jedzenie. –To co, nie gniewasz się?
-Nie, jasne, spoko – zaakcentowałam ostatnie słowo. Złapałam za telefon i poszłam do sypialni, przebierając się w wygodne ciuchy.

-Alex… - usłyszałam za swoimi plecami. Wypuściłam powietrze z ust i powoli się obróciłam.
-Shannon, tak bardzo zależy Ci na kłótni? Po prostu odpuść.
-Przecież widzę. Ale nie rozumiem, o co robisz aferę. Fakt, to moja wina, ale przeprosiłem, co jeszcze mam zrobić? Nic takiego się nie stało.
-Pewnie, że nie. Tylko czekałam na Ciebie jak głupia do północy, ale nie raczyłeś się pojawić nie mówiąc o durnym smsie, który załatwiłby wszystko. Dalej, budzę się rano sama, a Ciebie nigdzie nie ma. Zaczynam mieć przed oczami najgorsze myśli i budzę Tomo, który nic nie wie. Ty oczywiście nie odbierasz, i dopiero Jared spokojnie mówi mi, że zostałeś na noc. Mogłeś zadzwonić, napisać, że zostajesz w Labie na noc, przecież nikt by Cię nie powstrzymywał. –Mówiłam szybko i głośno, wylewając swoje żale i zdenerwowanie, które zbierałam w sobie przez cały dzień.
-Myślałem, że będziesz zła – podszedł do mnie, łapiąc za dłonie, a mnie od razu odrzucił zapach zmieszanego piwa i mocnego żelu po prysznic.
-Tak myślałeś? Widzisz, jestem zła. – wyrwałam dłonie z jego lekkiego uścisku. –Martwiłam się, a Ty po prostu siedziałeś z chłopakami i imprezowaliście, i to nieźle, jak widzę. Mogłeś powiedzieć, że siedzicie razem i pijecie, nic złego, każdy z Was ma prawo. Ale po cholerę?
-Jeszcze raz przepraszam – powiedział skruszony, a ja podeszłam do garderoby, chowając swoje ubrania.
-Jak było w pracy? – usłyszałam po chwili niepewne pytanie.
-Zajebiście. Przez Ciebie się spóźniłam i oczywiście dostałam za to opieprz. Drugiego dnia w nowej pracy. Dostałam kupę nudnej pracy przy pisaniu odwołań, nie zdążyłam nic zjeść i cały dzień nie ruszyłam się z biura. Musiałam siedzieć dłużej za spóźnienie a na koniec dowiedziałam się, że wyglądam nieodpowiednio do standardów kancelarii. Tak, mój dzień był całkiem przyjemny, a Twój? – sama  słyszałam w swoich słowach okropną gorycz i ironię, ale nie potrafiłam tego powstrzymać, poza tym, wcale nie chciałam.
-Przepraszam – ile razy usłyszałam to w ciągu kilkunastu minut? Nie podziałało.
-Dzięki – rzuciłam, schodząc na dół.
Przez resztę wieczoru nie odezwałam się do Shannona ani słowem, czym chyba zrobiłam mu przysługę, bo widziałam, że męczył go niezły kac. Przed snem przygotowałam sobie strój na jutrzejszy dzień. Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka, zasypiając przy jakimś beznadziejnym filmie. Przebudziłam  się, kiedy poczułam jak miejsce koło mnie ugina się pod ciężarem ciała Shannona. Po chwili poczułam jak składa na mojej skroni delikatny pocałunek i oplata swoje ręce wokół mojej talii. Miałam nadzieję że myślał, że śpię i nie czuje tego co właśnie zrobił. Jednak byłam tego świadoma, ale nie potrafiłam się od niego odsunąć. Wczoraj brakowało mi właśnie tego – sposobu, w jakim kończyliśmy każdy kolejny dzień.
**
20 godzin wcześniej
Oddycham szybko, opierając ręce na kolanach. Podnoszę jedną i przecieram nią czoło, na którym zebrały się krople potu. Potrząsam głową i wracam do walenia w talerze. Od razu zaczynam szybkimi partiami, coraz bardziej podkręcając tempo. Macham rękoma w każda stronę i walę w bębny z zawrotną częstotliwością. Chcę kolejny raz pozbyć się wyrzutów sumienia i głupich myśli, które nawiedzają mnie codziennie podpowiadając, że powinienem powiedzieć Alex prawdę. Wiem, że to niemożliwe, jednak coś w mojej głowie mówi, że to jest jakieś rozwiązanie. Ale ja nie mogę tego zrobić, nie mogę tyle ryzykować. Wolę męczyć się z tym kłamstwem każdego dnia, niż ją zranić. Nie mógłbym patrzeć jak łzy spływają po jej policzku, zwisając z kości policzkowej… przyspieszam rytm, czerpiąc radość z tego, co robię. Perkusja od zawsze była wspaniałym ‘narzędziem’ do wyładowania emocji.
-A Ty znowu tutaj? – Jared wchodzi do pomieszczenia, siadając na stołku, obok którego stoi jego gitara.
-Ćwiczę – odpowiadam, upijając kilka łyków wody.
-Alex? – pyta, co potwierdzam skinieniem głowy. –Ale Cię wzięło…
-A jak mogłoby być inaczej? Przecież jestem zwykłym kutasem!– krzyczę, chociaż absolutnie na nikim nie robi to wrażenia.
-Trzeba było myśleć o tym wcześniej, zanim zacząłeś macać jej cycki.
-Wiem, dzięki za przypomnienie – mówię, czyszcząc pałeczki.
-Shannon, nie chce Ci dowalać, ale musisz wiedzieć jaka jest prawda. Spierdoliłeś na całej linii i dobrze wiesz, że ona na to nie zasługuje.
-Wiem, wszystko to wiem, ale co mi po tym? Myślisz że każdego dnia nie staję przed lustrem z obrzydzeniem do samego siebie? Ze strachem, że jakimś dziwnym sposobem Alex o wszystkim się dowie? Oczywiście, że tak. Każda z tych myśli codziennie mnie paraliżuje i chciałbym to z siebie wyrzucić, ale za bardzo ją kocham, żeby tak zranić – mówię, czując ulgę, kiedy wyrzucam z siebie dręczące myśli.
-Zawiniłeś, teraz cierp i nie waż mi się jej krzywdzić. Więc pysk na kłódkę i dopilnuj, żeby każdego dnia budziła się z uśmiechem, i to właśnie dzięki Tobie – Jared wpatruje się we mnie, uważnie wypowiadając każde słowo.
-Nie mam zamiaru, nie martw się. Kocham ją, wiem o tym. Nigdy nie myślałem, że spotkam kogoś takiego, jak ona. Zachowuję się zupełnie inaczej, wiesz… to, co kiedyś mnie bawiło, stało się moją codziennością. Ciepłe słowa, wspólne żarty i niewinne pieszczoty. Nie ważne co robimy, możemy się nawet nudzić, ale kiedy robimy to razem- wszystko ma sens – uśmiecham się, przypominając sobie niezliczone ilości razy, kiedy spędzaliśmy wspólnie czas w najbardziej dziwny sposób. Po chwili przyłapuję się, że brat patrzy na mnie potulnym wzrokiem, ale nic nie poradzę na to, że dzięki Alex stałem się zupełnie innym człowiekiem. Tak jakbym podczas całej tej gonitwy za pracą, terminami i ciągłymi podróżami znalazł w końcu spokojny, statyczny punkt odniesienia. Coś, czy może bardziej kogoś, do kogo bym wracał. Zawsze razem z Jaredem wyśmiewaliśmy się z Tomo, który każdą przerwę między koncertami spędzał w domu, nie wychodząc nigdzie bez Vicki, ale teraz wiem, że najzwyczajniej mu zazdrościliśmy. Tak, nie tylko ja- jestem przekonany, że chociaż Jared tego nie pokazuje, jest tej samej myśli.
-Shann, zaczynasz pieprzyć jak nastolatek. Doceniam wasze uczucie, ale koniec tego. Zgarniamy Chorwata i dzisiejszej nocy pijemy! – wstał z wysokiego krzesła i kilka razy uderzył w moje talerze.
-Wiesz, że takich rzeczy nigdy nie odmawiam. Tomislav! – krzyknąłem, wychodząc z sali prób.
*
-Odpadam chłopaki – Brodacz macha dłonią i próbuje się podnieść, co nie wychodzi mu za dobrze. Śmiejemy się wszyscy razem z bezowocnych poczynań przyjaciela, kiedy po kilku minutach wreszcie został ustawiony do pionu.
-W takim razie ja też podziękuję jam– mówię, chcąc wziąć przykład z Chorwata.
-Co?! No nie, mój własny brat nie chce ze mną pić! A wszystko to przez kobietę. Tego jeszcze do cholery nie grali! – Jared wydziera się, pokładając się na szerokim stole.
-Dobra, nie pieprz, jeszcze jednego, ale zaraz po tym zwijam się do domu. Alex na mnie czeka. –Biorę do ręki niską szklankę z whiskey, która znika w zaskakującym tempie. Maczam usta w gorzkim płynie, którego smak na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
-A teraz wracajcie do domu, pantoflarze! Za grosz w Was jaj!
-Zamknij się młody – warczę, bo słowa brata denerwują nie tylko mnie. Pewnie gdybyśmy nie byli tak pijani nie zwracalibyśmy na nie uwagi, jednak teraz moje męskie ego upiera się o wydostanie na zewnątrz.
-Taka prawda, nie potraficie się już postawić, ciepłe kluchy – prycha, unosząc butelkę z niewielką ilością brązowego płynu.
-To jak Shanuś, idziesz, czy zostajesz? – Tomo mówi nieco zbyt głośno a ja nie wiem, na co się zdecydować. Jednak po chwili postanawiam dotrzymać bratu towarzystwa, udowadniając, że nikt mną nie rządzi i wciąż mogę robić, co tylko chcę. Po kilkunastu minutach sięgam po swój telefon z zamiarem napisania do Alex o swoim przedłużonym pobycie, ale Jared wypycha mi go z dłoni. 
-Co jest?! Stary, muszę dać znać Alex, oddawaj.
-Widzisz? – śmieje się. –O  tym właśnie mówię. Wszystko mają pod kontrolą, nawet Twoje spotkanie z pieprzonym bratem, którym przecież jestem! – język mu się plącze, ale bez problemu go rozumiem. –Daj spokój, ciesz się wieczorem! Po cholerę starasz się o kobietę, która zaraz zostawi Cię w pizdu? –słowa brata mnie bolą, ale wiem, że może mieć rację. Wiem, że Alex nie chce mnie kontrolować i wszystko to bierze się z jej troski, ale gdzieś w środku wiem, że już niedługo wszystko się skończy. Prędzej czy później się dowie i na samą myśl o tym drżę. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej i pomimo tego, że często się sprzeczamy jestem przekonany, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wszystko to kiedyś się skończy – mówi mi podświadomość, której za cholerę nie potrafię uciszyć. Nagle czuję, jak pod powiekami zbiera się palący płyn. Zaciskam powieki, a on natychmiast wydostaje się na zewnątrz. Pociągam nosem i w dupie mam to, czy Jared to zauważy. Wszystko, czego się boję to to, że kiedyś mnie zostawi, a wiem, że gdzieś, w jakimś stopniu może to być nieuniknione. Pewnym gestem łapię za wąską szyjkę butelki i rozlewam końcówkę do dwóch szklanek.
-Za niezaangażowanie – wznosi mój brat, a ja przystaję na ten jakże trafny toast. Szybkim ruchem przechylam swoje szkoło, które zostaje puste. Natychmiast otwieramy następną butelkę tego samego trunku i ponownie napełniamy szklanki. Do rana powtarzamy ten gest, ja natomiast w głowie mam kilka słów, które przewijają się przez cały czas. Próbuję zmusić się do odejścia, jednak nie potrafię. Wiem, że złamałbym tym dwa serca. 
|*|
Dzisiaj kolejny rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba. A może kompletnie odwrotnie i raczycie mi o tym napisać? :> Może macie jakieś pytania, albo swoje teorie jak cała sprawa ze zdradą się potoczy? Ciekawe co WY macie w zanadrzu!  p i s z c i e  :)
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz