Znów obudziłam się pierwsza, więc miałam chwilę aby
trochę poleniuchować. Cieszyłam się, że nie mam żadnych obowiązków i mogę
spokojnie leżeć i oglądać swojego Shannona, który spał niewzruszony.
Jednocześnie uświadomiłam sobie, że jestem nieźle w tyle z czasem, bo
przeważnie zaraz po otrzymaniu dyplomu ludzie składają wnioski o aplikację,
natomiast ja zajęłam się przeprowadzką, co pochłonęło mnie całkowicie. Dlatego
postanowiłam, że zaraz siądę do komputera i zajmę się swoim wnioskiem, a
następnie porozwożę go do możliwie jak największej liczby kancelarii w Los
Angeles.
Ucałowałam Shannona w policzek i powoli wstałam,
udając się na dół do łazienki. Po drodze zgarnęłam iPoda mojego chłopaka i po
kilku minutach brałam poranny prysznic. Umyłam starannie włosy, w których
jeszcze znalazłam zaschnięte kawałki farby. W tle rozchodziły się dźwięki Bastille, które Shannon znał na pamięć
dzięki mnie. Umyłam zęby i od razu nałożyłam codzienny makijaż. Wskoczyłam w
krótkie spodenki oraz bluzę i udałam się do kuchni, gdzie zaparzyłam sobie
kubek świeżej, pachnącej kawy z ekspresu, który wybieraliśmy razem ponad
czterdzieści minut. Miał każdą z możliwych opcji i był po prostu najlepszy,
przecież oboje nie moglibyśmy żyć bez porządnego ekspresu. Postanowiłam, że ze
śniadaniem zaczekam aż mój ‘śpiący książę’ się obudzi, więc wzięłam telefon i
zadzwoniłam do Jonni. Kiedy skończyłam z nią rozmawiać było równo południe,
więc wzięłam się za pisanie wniosku o aplikację, co zajęło mi przyzwoicie mało
czasu.
-Cześć kochanie – powitał mnie Shannon, nachylając
się nad kanapą w salonie, na której leżałam z laptopem.
-Cześć – odpowiedziałam wesoło, po czym brunet
złożył na moich ustach krótki pocałunek.
-Gdzie moje śniadanie? – spytał, kradnąc mi kawę.
-W lodówce, jak mniemam – odpowiedziałam, kończąc
pisanie.
-Co robisz? – obszedł kanapę z drugiej strony i kucnął
przy mnie.
-Kończę wniosek o aplikację – odpowiedziałam, a
kiedy Shannon zrobił krzywą minę, szybko uprzedziłam jego gadanie – Hej, inni
zrobili to już dużo wcześniej. Oczywiście ja się ociągam i robię to na ostatnią
chwilę. A z czegoś muszę żyć, tak? Poza tym, tęsknię trochę za tym wszystkim i
naprawdę chciałabym, żeby jakaś poważna… dobra, jakakolwiek kancelaria mnie
zatrudniła, a to cholernie trudne.
-Dobra, dobra, przecież nic nie mówię – uniósł ręce
w geście obronnym.
-Co będziesz dzisiaj robił?
-Nie wiem, myślałem, że pojadę do Labu i przywiozę
stamtąd minimum swojej perkusji – upił kolejny łyk mojej kawy, po czym wstał i
poszedł do kuchni.
-A podwiózł byś mnie do pierwszej kancelarii? Dalej
będę jeździła taksówką, ale możemy wyjechać razem – zamknęłam laptopa, kiedy
skończyłam pracę.
-Zawiozę Cię do każdej kancelarii, nie będziesz
tłukła się taksówką po całym mieście – odpowiedział a ja od razu się
uśmiechnęłam. W Nowym Yorku nie miałabym szans na taki prosty, zwykły gest
oczywiście ze względu na odległość, jaka by nas od siebie dzieliła. Z każdym
dniem utwierdzałam się w tym, że podjęłam słuszną decyzję, chociaż tak naprawdę
nawet przez moment jej nie żałowałam. Wspaniałe było to, że teoretycznie każdą
rzecz mogliśmy robić razem.
-Nie musisz, dam sobie radę – podeszłam do niego,
gdzie przy blacie parzył sobie kawę.
-Zawiozę Cię – powiedział spokojnie, wlewając
pachnący płyn do dużej filiżanki o dziwnym kształcie, których komplet kupiliśmy
razem.
-Dziękuję – odpowiedziałam, i stanąwszy na palcach
pocałowałam go w policzek. –Za kawę również – dodałam, zabierając mu białą filiżankę.
–No co? Wypiłeś mi moją – wzruszyłam ramionami i podeszłam do lodówki,
przygotowując składniki na naleśniki.
Po godzinie wyjeżdżaliśmy z parkingu pod domem,
który co prawda nie był za duży, ale tylko dlatego, że lokatorów całego ‘mini
osiedla’ było naprawdę niewielu, co było dużym pozytywem tego miejsca. Miałam
na sobie proste jeansy, czarne szpilki i tego samego koloru prześwitującą,
letnią koszulę bez rękawów. Po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod pierwszą
kancelarię, która widniała na mojej liście. Shannon zaczekał w samochodzie,
podczas kiedy ja walczyłam o swoją przyszłość, która zależała od sekretarki,
która trzymała w rękach spis moich dokonań. Jakąś godzinę zajęło nam objechanie
wszystkich miejsc, co niezwykle mnie stresowało, zwłaszcza, kiedy miałam do
czynienia z naprawdę dużymi i szanowanymi kancelariami.
-Wracamy? – spytałam, wchodząc do auta na ostatnim,
planowanym parkingu.
-Muszę jeszcze tylko coś załatwić – powiedział
tajemniczo, po czym ruszył przed siebie. Po kilkunastu minutach zatrzymał się
przy chodniku ruchliwej ulicy i poprosił, żebym poszła z nim. Miał na sobie
czarne spodnie, białą koszulkę, brązowe buty, które bardzo lubiłam i tego
samego koloru koszulę w kratę, którą przewiązał w pasie. Oczy jak zawsze
zakrywał ciemnymi okularami. Podszedł do mnie i złapał za rękę, prowadząc
wzdłuż sklepów.
-Gdzie mnie prowadzisz? – spytałam, rozglądając się
dookoła.
-Zobaczysz – rzucił z uśmiechem, i po kilku minutach
spacerowania w ciszy, wreszcie się zatrzymaliśmy. Podniosłam głowę i ze zdziwieniem
odczytałam szyld nad sobą, który ogłaszał nazwę jednego z droższych j u b i l e r ó w.
-A mówiłeś, że mój prezent Ci się spodobał –
zrobiłam smutną minę, myśląc, że chce oddać zegarek chociaż każdego dnia widniał
na jego nadgarstku.
-Nie mam zamiaru go oddawać. Czas najwyższy na
poważny krok. Nie będę czekał, aż jakiś frajer sprzątnie mi Cię sprzed nosa.
-No wskakuj, musimy spędzić jakieś cztery godziny
wybierając pierścionek zaręczynowy – powiedział spokojnie, chociaż w jego
głosie słyszałam podekscytowanie, które we mnie tkwiło już od dłuższej chwili.
Nic nie powiedziałam, tylko rzuciłam się mu na szyję, jak to mają w zwyczaju
nastolatki. Shannon posłał mi niesamowity uśmiech, po czym weszliśmy do sklepu.
Wybranie idealnego pierścionka nie było takie proste, zwłaszcza, że mieli ich
tysiące z każdego rodzaju. Ostatecznie wybrałam jeden ze skromniejszych, jednak
Shannon uparł się, aby znajdował się w nim jakiś szlachetny kamień i nie
ukrywam, z chęcią się na to zgodziłam. Po pół godzinie staliśmy dumnie przy
ladzie z kasą, gdzie ekspedientka ostrożnie pakowała małą paczuszkę. Shannon w
ręku trzymał przygotowaną kartę kredytową, kiedy ja podpierałam się na jego
ramieniu, z uwagą przyglądając się ruchom kobiety naprzeciwko.
-Idealnie Państwo wybrali – rzuciła nam firmowy
uśmiech, na co oboje się zaśmialiśmy. Blondynka w drogim uniformie podała mi
mały skarb, po czym wypowiadając cenę, wzięła od Shannona kartę. Kiedy
usłyszałam ogrom liczby niemal się nie zakrztusiłam, jednak brunet koło mnie
najwyraźniej cieszył się z takiej sumy. Mężczyźni i ich mania pieniądza.
-Przepraszam, transakcja odrzucona Panie Leto –
zakomunikowała.
-To niemożliwe, proszę spróbować jeszcze raz –
poinstruował ją Shannon, pewny swego.
-Niestety – powiedziała po chwili – Wciąż to samo.
Perkusista nerwowo przeszukiwał kieszonki portfela,
kiedy z niepokojem przyglądałam się jego zdenerwowanemu wyrazowi twarzy.
-Proszę spróbować tę – podał jej inną kartę, która
po chwili tak jak poprzednia, została odrzucona. –To jakieś nieporozumienie,
zaraz zadzwonię do banku, tym czasem proszę – ekspedientka odebrała złotą
kartę, a następnie zrealizowała zamówienie. Shannon głęboko odetchnął i
momentalnie się odprężył. Kiedy wychodziliśmy brunet poprosił młodą kobietę o
dyskrecję, co mu zapewniła.
-Dlaczego odrzucili Twoje karty? – spytałam
zmartwiona. Wcale nie potrzebowałam tak drogiego pierścionka i martwiłam się,
że Shannon może mieć kłopoty.
-Pewnie jakiś błąd w systemie, zajmę się tym – ujął
moją dłoń, i ruszył przed siebie.
-Zaczekaj – zatrzymałam się. –Powiesz mi, o co
chodzi?
-Innym razem, nie masz się czym przejmować –
ucałował mnie w czoło, nieco mnie uspokajając. Wierzyłam mu i niemiłe uczucie
opuściło moją głowę, dając zielone światło ogromnej radości.
-Gdzie pędzisz? Chciałam Ci podziękować –
uśmiechnęłam się.
-To tylko mała rzecz – odpowiedział kokieteryjnie.
-Która kosztowała majątek. Nie potrzebuję tak drogiego…
- nie dokończyłam, bo Shannon zakrył mi usta dłonią.
-Miałaś dziękować, nie marudzić – zaśmiał się, na co
przewróciłam oczami.
-Nie doszłam jeszcze do tego, matole. Dziękuję –
powiedziałam głośno, na co Shannon się ukłonił. Pokręciłam głową z rozbawienia,
po czym złożyłam na ustach chłopaka długi pocałunek.
-Tak lepiej – rzucił, po czym wróciliśmy do
samochodu. Przez całą drogę do Labu oglądałam nowy nabytek, nie mogąc się
napatrzeć na jego delikatność. Shannon cały czas się ze mnie śmiał, ale nie
miałam czasu na zaczepki – zachwycałam się gestem wspaniałego mężczyzny, który
siedział koło mnie.
Kiedy przyjechaliśmy do Labu było już popołudniu, a
kiedy weszliśmy do środka, powitała nas cała ekipa – Jared, Jamie, Emma oraz
Tomo z Vicki. Przywitaliśmy się ze wszystkimi, a kiedy ściskałam się z
ciemnowłosą przyjaciółką ta zobaczyła pierścionek na moim palcu i od razu
krzyknęła. Pokiwałam tylko głową, odpowiadając na nie zadane pytanie, po czym
uśmiechnęłam się promiennie. I tak przez kolejną godzinę rozmawialiśmy tylko na
jeden temat, chociaż więcej było żartów, niż poważnych wątków.
-Pierścionek, nowe mieszkanie, no no. Nie poznaję
Cię, mistrzu – zaśmiał się Jamie, zwracając się do Shannona.
-Ja siebie też, ona chyba dolewa mi czegoś do kawy –
odpowiedział Shannon, na co oberwał ode mnie poduszką z drugiej kanapy.
-A propo’ mieszkania- chyba nie zapomnieliście o
parapetówce? – wtrącił Jared. Spojrzeliśmy po sobie, a ja uświadomiłam sobie,
że faktycznie wypadło nam to z głowy.
-I przeczuwam, że tego nie odpuścicie? – spytał
brunet ze słyszalną nadzieją w głosie.
-Nigdy, halo my po naszej imprezie zbieraliśmy się
kilka dni! – powiedział Tomo, całkowicie poważnie.
-Okej, okej, ale dajcie nam chociaż chwilę nacieszyć
się czystością tego miejsca, co? – zaśmiałam się, przypominając sobie jak
kończyły się imprezy w Nowym Yorku.
-Jasna sprawa, ale macie czas do miesiąca, przy czym
to ma być najlepsza parapetówka w LA! – ucieszył się Jared.
*
Pod wieczór opuściliśmy przyjaciół, którzy wspaniale
się bawili przy temacie naszych zaręczyn, co było powoli irytujące, ale to
właśnie byli oni. Koło siódmej wjechaliśmy na parking pod naszym domem, kiedy
Shannon nagle zawrócił, zatrzymując się przed szlabanem, otwieranym przez
portiera.
-Gdzie chcesz jeszcze jechać? –spytałam zdziwiona.
Średnio miałam ochotę na kolejne niespodzianki, chociaż po dzisiejszej śmiało
mogłam ogłosić, że mój Shannon był w tym najlepszy.
-Jeszcze nie wiem, ale jesteśmy dorośli i mam cały
bak paliwa – wzruszył ramionami, uśmiechając się. Zaśmiałam się na głos,
zagłuszając muzykę dobiegającą z radia. –Poczekaj tu chwilkę – powiedział, po
czym wyskoczył z samochodu, wbiegając do naszej bramy. Po kilku minutach
wrócił, rzucając na tylne siedzenia futerał, który już wcześniej widziałam, jednak
nie wiedziałam, co w sobie mieścił.
Przez okna wlatywało ciepłe, letnie powietrze,
otulając nasze uśmiechnięte twarze. Nigdy nie przejeżdżałam drogami, którymi
jechaliśmy tamtego dnia i nie miałam pojęcia, gdzie tym razem zabierze mnie
Shannon, z resztą podejrzewałam, że sam dokładnie nie wiedział. Nie wiem ile
jechaliśmy, ale podróż była naprawdę przyjemna, zwłaszcza, że oboje byliśmy w
dobrych humorach, chociaż Shannon co chwilę patrzył zamyślony przed siebie,
jednak zawsze po chwili się rozpromieniał. Kiedy się zatrzymaliśmy, robiło się
już ciemno i niebo przyjęło barwę szarości. Perkusista zaparkował auto na
jakimś wzgórzu, po czym wyciągnął z niego koc i kilka piw.
-Zestaw podróżnika? – spytałam z uśmiechem,
przypominając sobie nasz wieczorny wypad na plażę.
-Dokładnie – posłał mi szeroki uśmiech, po czym
rozłożył koc na ziemi.
Kompletnie nie wiedziałam gdzie się znajdowaliśmy,
ale nie miało to znaczenia. Siedzieliśmy koło siebie, Shannon obejmował mnie
ramieniem, a nogi zwisały nam z dość wysokiego klifu. Długo rozmawialiśmy przy
piwie i paczce żelek, które znalazłam w torebce.
-Chyba zrobię prawo jazdy. Uważam, że naprawdę
powinnam opanować tą sztukę – powiedziałam, upijając łyk alkoholu.
-A ja uważam, że to niepotrzebne. Poza tym daj żyć
ludziom, okej? – zaśmiał się.
-Bardzo śmieszne, ale naprawdę mi się to przyda, nie
będę musiała zawracać Ci głowy kiedy będziesz, ani tłuc się taksówkami, kiedy
wyjedziesz.
-I tak robię za Twojego szofera, z niesprawiedliwie
niską płacą – jęknął. –I nie będziesz miała teraz czasu na naukę.
-Nie martw się, po dzisiejszym dniu nie sądzę, żebym
szybko została gdzieś zaangażowana, zwłaszcza, że w co drugiej kancelarii
mijałam się z minimum sześcioma aplikantami na moje miejsce.
-Jeśli chcesz… – ponownie wzruszył ramionami,
przytulając mnie odrobinę mocniej. Milczeliśmy przez chwilę, podczas której
Shannon spoglądał przed siebie.
-O co chodzi? – postanowiłam zapytać.
-Nic, tak tylko myślę.
-Ostatnio jesteś jakiś tajemniczy.
-Ja zawsze jestem tajemniczy, kochanie – mruknął mi
do ucha, na co się szeroko uśmiechnęłam, kiedy powietrze wydobywające się z
jego ust spowiło moje ucho.
-Oczywiście – powiedziałam sarkastycznie. –Ale i tak
wiem, że coś Cię gryzie. Nie chcesz, to nie mów, ale ja wiem swoje. – Nie
chciałam go wypytywać, każdy ma swoje tajemnice, i kto jak kto, ale ja akurat
rozumiem, kiedy ktoś nie ma ochoty na rozmowę.
-Jesteśmy z chłopakami w niezłej dupie – usłyszałam
po chwili beznamiętny ton Shannona. Dalej lekko mnie przytulał, ale nie patrzył
nawet w moją stronę. –Wytwórnia pozwała nas na trzydzieści milionów dolarów. Za
niewywiązanie się z umowy, czy coś podobnego. Nikt za cholerę nie wie o co im
chodzi, ale chyba o naszą drugą płytę, przy której podobno złamaliśmy jakieś
warunki. Chuj ich wie, ale teoretycznie musimy zapłacić.
-Trzydzieści milionów? – pisnęłam. –Przecież to kupa
kasy, musielibyście całkowicie nie stosować się do umowy, żeby żądali od Was
takiego odszkodowania! – to było nie do pomyślenia, przecież to ogromne
pieniądze, którymi operuje się na wysokich szczeblach na przykład w umowach
politycznych, ale nigdy, jeśli chodzi o sztukę.
-Taa – sapnął Shannon. –To dlatego nie przyjęli mi
dzisiaj dwóch kart. Nie miałem na nich wystarczająco pieniędzy i…
-Możemy go oddać – przerwałam mu szybko. –Naprawdę
nie potrzebuję takiego drogiego pierścionka, w ogóle go nie potrzebuję, ważne,
że jesteś Ty. –Shannon posłał mi smutny uśmiech i otoczył moją twarz swoimi
dłońmi.
-Nie. Nad wszystkim panuję, po prostu musiałem
wykorzystać środki z innego konta, ale nie martw się. Wynajęliśmy najlepszych
prawników, którzy nad tym pracują. Jared założył sprawę w sądzie i będziemy
walczyli w procesie. Nie masz się czym martwić, bo tak naprawdę sami jeszcze nie
wiemy, na czym stoimy.
-No tak, ale te pieniądze bardziej by Ci się
przydały. Kocham ten pierścionek, ale to tylko przedmiot. Poza tym, ja mam
pieniądze po sprzedaży domu, więc możemy korzystać z moich i…
-Alex – przerwał mi z lekkim rozbawieniem w oczach –
uspokój się. –Przyłożył swoje czoło do mojego. –Nie jesteśmy biedni, nie musimy
nic zmieniać, jedynie lekko ograniczyć wydatki, na wszelki wypadek. I nikt nie
będzie nic sprzedawał, nie przejmuj się, to na razie nic takiego, ludzie
dopiero to sprawdzają.
-Jasne, to dlaczego odkąd wyszliśmy ze sklepu jesteś
taki przygnębiony?
-Może dlatego, że było mi wstyd? – spuścił wzrok.
-Oj proszę Cię, przecież to…
-Głupota – wpadł mi w słowo. –Wiem i przepraszam, że
musiałaś się martwić. Powtórzę, nie ma się czym przejmować, poczekajmy na to,
co powiedzą prawnicy – posłał mi uśmiech, a wyraz jego oczu był widocznie
odprężony. –Okej?
-Okej – odpowiedziałam uśmiechem, po czym Shannon
złożył pocałunek na moich ustach.
-Poczekaj tu – wstał i podbiegł do samochodu, z
którego wyjął czarny futerał. Otworzył go i wyciągnął z niego polaroid, który wcześniej
już widziałam.
-Siedź tak – poinstruował, po czym zrobił zdjęcie z
pewnej odległości. Przez następne kilkanaście minut bawiliśmy się razem
aparatem, fotografując nie tylko swoje uśmiechy czy głupie miny, ale także
piękne widoki, które rozpościerały się wokół nas. Kiedy zrobiliśmy już naprawdę
sporo zdjęć, wróciliśmy do domu. Zegarki wskazywały dziesiątą wieczorem, a my
oglądaliśmy zrobione wcześniej zdjęcia na łóżku w sypialni.
-Co chcesz z nimi zrobić? – spytałam, obracając w
palcach jedno z moich gorszych zdjęć, które Shannonowi niezmiernie się
podobało, zapewne dlatego, że mógł się ze mnie pośmiać.
-Powkładam je do klasera – odpowiedział, sięgając do
niewielkiego kartonika, który stał na podłodze.
-Mam lepszy pomysł – uśmiechnęłam się i wygrzebałam
z komody swój mały album ze zdjęciami. –Przyozdóbmy najładniejszą ścianę w
całym domu – ucieszyłam się, stając przed materacem. Shannon posłał mi uśmiech
i płynnym ruchem się podniósł.
-Dobra, ale ja wybieram zdjęcia – ucałował mój
policzek, po czym razem zeszliśmy na dół. Z odtwarzacza wydobywały się znajome
kawałki Guns ‘n Roses, kiedy razem
szaleliśmy z klejem i dziesiątkami zdjęć, które wspólnie umieściliśmy na
ścianie. Po kilkudziesięciu minutach połowa z ceglanej konstrukcji w salonie
zakryta była naszymi zdjęciami z dzieciństwa, jakiś wycieczek i widoków
przeróżnych miejsc, w których był Shannon z zespołem. Z pewnej odległości
oglądaliśmy nasze twarze z dzisiejszego wyjazdu i pojawiło się tam też zdjęcie,
które zrobiliśmy sobie kilka miesięcy temu.
-Kiedy pierwszy raz tu weszłam od razu wiedziałam,
że to piękna ściana – powiedziałam, stojąc przed Shannonem, który obejmował
mnie z tyłu w pasie.
-Przypominam, że powiedziałaś, że jest bez sensu,
głąbie – odpowiedział zgryźliwie, na co oboje się zaśmialiśmy.
-Nadal jest, chociaż teraz jest ładniejsza.
-Czy ja kiedykolwiek zrozumiem kobiety? – westchnął,
wpychając nos w moje rozpuszczone włosy.
-Z całego serca Ci tego nie życzę. A na pewno nie
chciałbyś wiedzieć, co siedzi w mojej głowie.
-Raczej kto. Pewien boski perkusista, to oczywiste –
prychnął, sprawiając, że przeszedł mnie po szyi przyjemy dreszcz. Dalej nie
wierzyłam w to, że byłam we własnym, nowym mieszkaniu. Stałam tam z mężczyzna,
którego kochałam, który każdego dnia witał mnie pocałunkiem i zaspanym
uśmiechem. Mężczyzną, który poważnie o nas myślał, przecież na poważnie kupił
mi wspaniały pierścionek. Nawet jego mama zaczynała się do mnie przekonywać,
co mogło pójść nie tak?
|*|
Właśnie, czy coś może pójść nie tak? Piszcie, pytajcie i wylewajcie swoją każdą myśl. Jak widzicie rozdziały są dodawane częściej i dziękuję za każdy komentarz, który powoduje, że ląduję pod kocem z herbatą i bazgrolę dla Was w Wordzie ;)
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz