piątek, 9 maja 2014

rozdział pięćdziesiąty piąty


Przestąpiłam przez próg, wchodząc do tak naprawdę jednego, wielkiego, przestrzennego pomieszczenia. Pierwsze co zobaczyłam to wieszaki na kurtki umieszczone na ścianie przy drzwiach, a pod nimi kosz na parasol. Te dwie, mało ważne dekoracje były przepiękne. Kubełek stał na wywiniętych, czarnych nóżkach w stylu retro. Wieszak wyglądał podobnie i nie potrafię wyjaśnić dlaczego tak bardzo mi się to spodobało – to tylko akcesoria. Kolejną rzeczą, która przykuła moją uwagę była ceglana ściana, która razem z niewielkim korytarzem tworzyły małą, ale całkiem przyjemną przestrzeń tuż koło drzwi wejściowych. Kiedy popatrzyłam na Shannona on tylko wzruszył ramionami i delikatnie się uśmiechnął, na co ja odpowiedziałam mu wielkim, zdecydowanym uśmiechem. Weszliśmy w głąb dużego, jasnego pomieszczenia z wielkimi oknami w brązowych ramach, sięgających od podłogi, prawie pod sam sufit. To dzięki nim mieszkanie było takie żywe, bo ściany utrzymane były w stonowanych, przyjemnych dla oka kolorach. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, która mojemu zdziwieniu była w większości urządzona. Pod ścianą i w rogu ustawione były meble z ciemnego drewna, które przykrywał czarny, marmurowy, połyskujący blat. Pośrodku stała wysepka kuchenna, przy której ustawiono kilka wysokich, czarnych krzeseł. Ściany w tej części były białe i kiedy niepewnie rozglądałam się dookoła Mark włączył światło w kuchni, a kiedy nacisnął na włącznik nad meblami, tuż pod wysuniętym kawałkiem białej ściany rozświetliły się małe lampki.
-Jej – wyrwało mi się a Shannon tylko zaśmiał się pod nosem. Następnie przeszliśmy do salonu, który oprócz nazwy niczego nie reprezentował. Była to tylko duża, jasna przestrzeń, z resztą jak całe to mieszkanie, które tak naprawdę było jednym, pomysłowo rozdzielonym pomieszczeniem. Mark pokazał nam łazienkę z wmontowaną w podłogę dużą wanną i prysznicem w niezliczonymi funkcjami.
-I Co Państwo myślą? – spytał dozorca.
-Jak dla mnie jest okej – przyznał Shannon, jakby bez wyrazu. –Co myślisz kochanie? – zwrócił się do mnie i jedyne co mogłam zrobić to pokiwać głową, zgadzając się z brunetem.
-Wspaniale! Ale to nie wszystko. Na górze znajduje się pokój sypialniany, zapraszam za mną.
Poprowadził nas po drewnianych schodach, które kończyły się przy drzwiach do dużego pokoju. Znajdował się na poddaszu i miał duże okna umieszczone na skośnym suficie. Szczerze mówiąc było to najgorsze pomieszczenie ze wszystkich, bo ktoś bardzo lekkomyślny pomalował ściany na blado niebiesko, co wyglądało jak strych szpitala.
-Zejdę do państwa Brown, wrócę za kilkanaście minut. Proszę się zastanowić – powiedział z uśmiechem Mark i po chwili wyszedł. Shannon chwile się nie odzywał, chyba badając moją reakcję. Stałam pośrodku przejścia do kuchni i dalej się rozglądałam.
-I co myślisz? – Nie odpowiedziałam, tylko z uśmiechem na twarzy podeszłam do ceglanej ściany, która w zasadzie stała tam bez potrzeby, jednak bardzo mi się podobała i nie wiedzieć czemu oglądałam ją z każdej strony.
-Ta ściana jest bez sensu – powiedziałam.
-Poważnie? To jest właśnie Twoja wypowiedź na temat całego mieszkania? – zaśmiałam się pod nosem i podeszłam do bruneta.
-Nie. Moja opinia to: jestem w szoku, że znalazłeś takie mieszkanie bez konsultacji ze mną. Nie wiem, czy trafiłeś na nie przez przypadek, ale to był dobry strzał. Jest piękne – uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? – odetchnął – Myślałem, że w ogóle Ci się nie spodoba. No bo wiem, że lubisz bardziej starsze klimaty a tu wszystko jest takie… nowoczesne, ale wiesz jak trudno jest teraz znaleźć coś innego? Ale jak zobaczyłem to wszystko to pomyślałem, że może być przyjemnie. I nie wiem, co Ty chcesz od tej ściany – gadał jak najęty, nie łapiąc nawet oddechu – mnie się podoba. A tutaj – złapał mnie za rękę i poprowadził do małego korytarza koło wejścia – pomyślałem, że możemy wstawić biurko czy jakiś regał i zrobimy sobie taki mały gabinet. No, bardziej dla Ciebie i tony Twoich papierów – wywrócił oczami. Słuchałam go z uśmiechem na twarzy i myślałam nad tym, czy naprawdę się stresował przywożąc mnie tutaj. Uświadomiłam sobie, że do tej pory nie zauważyłam jak bardzo mu zależało, pewnie poświęcił sporo czasu w trasie na znalezienie tego mieszkania. Otrząsnęłam się po chwili i nawet nie skupiłam się na słowach Shannona. Ujęłam jego twarz w dłonie i stanąwszy na palcach ułożyłam swoje usta na jego wargach. Czułam jak jego kąciki ust rwą się ku górze, chcąc stworzyć uśmiech, więc z chęcią mu na to pozwoliłam.
-Wiedziałem, że Ci się spodoba. Od początku o tym wiedziałem – prychnął, zadowolony z siebie.
-Jasne, widziałam jak trzęsłeś portkami – uderzyłam go w ramię i nawet nie wiedziałam kiedy, podniósł mnie i niósł na rękach.
-Wcale nie! – jego wykrzykiwana obrona mieszała się z naszymi głośnymi śmiechami. Po chwili odstawił mnie na ziemię, kiedy przeszedł ze mną całą powierzchnię dołu mieszkania. Wskoczyłam szybko na czarny blat wysepki i wesoło machałam nogami.
-Czyli co księżniczko? Podpisujemy umowę? – podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy. Pokiwałam twierdząco głową i po chwili w całym mieszkaniu słychać było mój śmiech, kiedy to Shannon ułożył swoje dłonie na moich biodrach i chciał się przysunąć bliżej, ale moje długa, czarna spódnica nie pozwalała na rozszerzenie nóg.
-I ja mam zamieszkać z Tobą sama?
-No pewnie!
-Dobra, ale nie ma mowy, że będę zmywała – zastrzegłam, zeskakując z blatu.
-Ja też nie, nie namówisz mnie – zapierał się. –Poza tym, z tego co mówił Mark, kuchnia wyposażona jest już we wszelkie sprzęty, w tym zmywarkę.
-Coś mi się wydaje, że nie będzie to najczystsze miejsce – zaśmiałam się. Shannon zbliżył się do mnie i bez żadnego ostrzeżenia połączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Opierałam się o skraj kuchennej wysepki, a  róg mebli wbijał mi się w plecy. Mimowolnie syknęłam parę razy, ale Shannona tylko to zmotywowało. Przylgnął swoim ciałem do mojego, językiem wkradając się do mojej buzi. Kurczowo trzymałam się jego szerokim ramion, szarpiąc za koszulkę. W pewnej chwili nie wiedziałam już czy robię to chcąc odwrócić swoją uwagę od bólu pleców czy dlatego, że to Shannon tak na mnie działał.
-Dziękuję – wysapał między pocałunkami. Chciałam cokolwiek odpowiedzieć, ale perkusista mi na to nie pozwolił, smakując moich ust. W momencie, kiedy dłoń Shannona dotykała niebezpiecznie wysoko mojej nogi pod materiałem spódnicy, do mieszkania wszedł dozorca.
-Oh, przepraszam – powiedział zmieszany, stojąc w drzwiach. Zaczęłam się cicho śmiać, kiedy brunet powoli opuszczał swoją rękę. Po chwili niezręcznej ciszy Mark podszedł do nas, pytając o decyzję.
-Kupimy to mieszkanie – odpowiedział stanowczo Shannon a ja uważnie przysłuchiwałam się jego słowom, ciesząc się z tego, co miało miejsce. –Jeszcze w tym tygodniu dokonam wpłaty na konto wspólnoty.
-Oczywiście, w takim razie proszę państwa o podpisy w podkreślonych miejscach – podał nam kilka stron, które Shannon prawie zaczął podpisywać.
-Chwileczkę, chciałabym je przejrzeć.
-Alex, nie mamy za dużo czasu – pospieszał mnie Shannon, kiedy ja uważnie czytałam podpunkty i wszystkie odniesienia do nich. Jak się okazało w umowie wszystko się zgadzało, jednak jako oficjalny prawnik nie mogłam podpisać tego ‘w ciemno’. Po chwili złożyliśmy swoje podpisy w wyznaczonych miejscach i wymieniliśmy uściski dłoni z Markiem.
-Zanim wręczę państwu klucze, mógłbym Pana prosić o autograf dla córki?
-Oczywiście – odpowiedział Shannon, uśmiechając się ‘firmowo’. Kiedy perkusista znaczył zdjęcie całej trójki ja poskładałam parę faktów w jedną całość. Znajdowałam się w Californii, w Los Angeles. Od kilku dni przed moim nazwiskiem stał tytuł adwokata i właśnie wręczono mi własne klucze do mojego nowego mieszkania, które będę dzieliła z moim narzeczonym- perkusistą jednego z lepszych zespołów na świecie. Kiedy tylko drzwi się zamknęły Shannon rozłożył szeroko ramiona a ja powstrzymując wybuch śmiechu wskoczyłam w jego objęcia, po których okręcił nas dookoła.
*
Minęło kilka dni odkąd kupiliśmy mieszkanie. Musieliśmy pozałatwiać z Alex sporo spraw. Po pierwsze i chyba najważniejsze dla mojej kobiety było to, że znaleźli się kupcy na dom w Richmond. Nie mieliśmy czasu na kolejną podróż na drugi koniec kraju, więc oddelegowaliśmy tam Jonni i Kaila, którzy podpisali umowę i szczegółowo omówili każdy punkt, jaki przekazała im Alex. Czekaliśmy jeszcze na pieniądze, które w najbliższym czasie miały wpłynąć na jej konto. Dodatkowo Jo przesłała kilka rzeczy, które Alex zapomniała wziąć ze sobą. Ja natomiast zacząłem pakować swoje. Był koniec tygodnia, kiedy w Labie zostałem sam z Jaredem. Próbowałem zmieścić ostatnie kilka koszulek do walizki, które najpierw musiałem odnaleźć wśród porozwalanych rzeczy mojej dziewczyny. Była taką bałaganiarą
-Jeśli tak ma wyglądać wasze mieszkanie to przypomnij mi, żebym nie przyjmował waszych zaproszeń- do pokoju wszedł Jared, lustrując bałagan w mojej sypialni.
-Nie myśl, że tak owe dostaniesz – zaśmiałem się, zapraszając brata gestem do środka, chociaż wcale tego nie potrzebował.
-Gdzie ta bałaganiara? – spytał, rzucając się na łóżko.
-Siedzi u Vicki… którąś już godzinę z kolei.
-Nie dziwię się jej – zaśmiał się, a następnie teatralnie krzyknął, kiedy rzuciłem w niego swoimi bokserkami, które czekały na spakowanie.
-A Ty co się tak snujesz? Otrzyj łzy, tylko się przeprowadzam i to do tego samego miasta. Będę Cię odwiedzał.
-Chciałbyś! – wypierał się, ale wiedziałem, że będzie tęsknił, z resztą tak samo jak ja za nim. Nie chciałem zostawiać go tutaj samego. Odkąd pamiętam zawsze trzymaliśmy się razem i chociaż byliśmy już starymi chłopami, przyzwyczailiśmy się do swojego towarzystwa. Był jeszcze Jamie, ale od jakiegoś czasu miała tu miejsce pewna tendencja do opuszczania Labu i kto wie, czy Pan Loczek nie będzie następny.
-Po prostu nie chcę, żebyś został tu sam. To chyba oznaka przejmowania się. Nie sądzisz, tak by to ludzie nazwali?
-Możliwie, ale to zupełnie niepotrzebne. Lubię być sam, głąbie.
-Tea – mruknąłem pod nosem. Wiedziałem, że Jared nie lubił tego tematu tak samo jak ja, dopóki nie poznałem Alex. Czego nie można było powiedzieć o moim bracie, którego widywałem od czasu do czasu z innymi dziewczynami. W tle leciała znana nam obu muzyka, którą fragmentami odśpiewywał Jared. Po chwili odezwał się, podnosząc się na łokciach:
-Nie powiedziałeś jej, co?
-Oczywiście, że nie, nie jestem aż takim złamasem – odpowiedziałem szybko, czując, jak toksyczny płyn, który od kilku miesięcy czuję pod skórą, rozlewa się po coraz większej powierzchni.
-Nie jestem taki pewny.
-Ej, wiem o co chodzi, zrozumiałem za pierwszym razem – chciałem przerwać ten temat, przez który czułem się jak najgorszy z najgorszych.
-Dobra, dobra, po prostu chciałem wiedzieć. Nie uważasz, że powinieneś jej o tym powiedzieć?
-Pewnie, a ona zostawiłaby mnie nie dając czegokolwiek wyjaśnić. Albo nie, na pewno powiedziałaby, że przecież nic się nie stało! Co z tego, że prawie przeleciałem tamtą laskę?! Kogo to kurwa obchodzi? No tak, na pewno nie moją narzeczoną! – krzyczałem, chociaż wcale tego nie chciałem.
-To trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, kiedy obmacywałeś tamtą dziewczynę a nie teraz użalać się nad sobą! Nie sądzisz, że Alex zasługuje na szczerość?
-Wiem… wiem że tak, ale nie mogę pozwolić, żeby mnie znienawidziła.
-Shannon, pomyśl. Może ona po prostu to zrozumie? To były Twoje urodziny i wszyscy byliśmy pijani, nie myślałeś racjonalnie.
-Proszę Cię – załamałem ręce – Czy ty w ogóle ją znasz? Zawsze chodzi uśmiechnięta i pomaga wszystkim, ale ona jest najbardziej wrażliwą osoba jaką w życiu spotkałem. Nigdy nie przyzna, że potrzebuje pomocy, jest za bardzo honorowa. To pewnie dlatego, że kiedy była młodsza musiała radzić sobie sama. Ale od teraz jestem dla niej i nie zostawię jej, chociaż to ona odeszła by ode mnie, dowiadując się o tym, co zaszło na jachcie. Nie jestem samolubnym kutasem, tak jak myślisz.
-Shannon, ja wcale nie…
-Jared, wiem – przerwałem mu, chcąc wyrzucić z siebie wszystko – Alex to najwspanialsza kobieta jaką kiedykolwiek poznałem i nie pozwolę jej odejść, nawet, jeśli przez cały ten czas będę się czuł jak kutas. Zjebałem, więc teraz ponoszę za to konsekwencję, i nie pozwolę, żeby Alex spadł choćby włos z głowy, a już na pewno nie z mojego powodu. –Chciałem mówić dalej, ale głos zaczął mi się łamać. W sumie, to wcale się sobie nie dziwiłem, bo miałem już tego dosyć. Widzieć ją codziennie przy sobie. To jak się uśmiecha, jak je każdego ranka miskę super słodkich płatków, to kiedy mi nie odpowiada, bo okryta grubym kocem pomimo lata czyta kolejną książkę. Nie wyobrażałem sobie dnia bez naszych sprzeczek i wspólnego kubka kawy, zwłaszcza teraz, kiedy od kilku dni jesteśmy razem i na dniach wprowadzimy się do nowego tylko naszego mieszkania.
-Jesteś idiotą, a do tej pory to było moja fucha w naszym duecie – zaśmiał się, uderzając mnie pięścią w nogę. Wiedziałem, co chciał zrobić i od razu przypomniało mi się jak próbowaliśmy tego za każdym razem, kiedy jako dzieciaki któryś z nas był smutny. Mała bójka dla zabawy zawsze pomagała i byłem wdzięczny Jaredowi za ten gest, który po chwili odwzajemniłem, co skończyło się szarpaniną.
-Jak zawsze cienias – krzyknąłem za młodszym bratem, który wyklinając, opuścił mój pokój. Kiedy zerknąłem na zegarek zastał mnie już późny wieczór. Było chwilę przed północą, a Alex jeszcze nie wróciła. Wykręciłem numer Chorwackiego przyjaciela, który odebrał po kilku sygnałach.
-Dobry przyjacielu! – powitał mnie i już domyślałem się dlaczego moja zguba wciąż u nich siedziała.
-Dzwonię z pytaniem, kiedy macie zamiar oddać mi dziewczynę?
-Zwrotów nie uwzględnia się – zaśmiał się ze swojego żartu, który ja odebrałem nieco inaczej, mrużąc oczy, zażenowany poziomem żartów Brodacza.
-Lepiej, żeby…
-Shannoooooon! – przerwał mi głos, który od razu mnie rozśmieszył – Przyjedziesz po mnie kochanie? No bo Tomislav już mnie nie odwiezie a z Vicki jeszcze nie skończyłyśmy… Em… rozmawiać, tak rozmawiać! – zaśmiałem się i z szafki wziąłem portfel i klucze. Alex ciągle mówiła coś niezrozumiałego a ja w tym czasie porwałem ze sobą Jareda i już siedzieliśmy w moim ulubionym, czarnym  Range Roverze. Po około kwadransie byliśmy pod drzwiami Państwa Miliceviców, które otworzył przed nami Tomo.
-No proszę, sam pan gospodarz – zaśmiał się Jared, wchodząc do domu.
-A tak! Zapraszamy, panie przodem – pochylił się Tomo i przechodząc koło niego kopnąłem go za głupi żart.
-Jareeeeeeeed! Ty tez przyjechałeś! – Moja Alex odłożyła kieliszek wina na stolik w salonie i niezdarnie wstała, rzucając się na młodego.
-Cześć mała – odpowiedział, łapiąc ją w ostatniej chwili, kiedy miała już upaść.
-Co? Kto mała, jaka mała? Chyba nie mówisz o mnie, co? No Leto, spójrz na mnie i powiedz, że jestem mała! Hej, i mój Shanuś też tu jest! Ej, wy jesteście tacy kochani! – wyplatała się z objęć mojego brata i już leciała w moją stronę.
-No witam księżniczko – uśmiechnąłem się widząc ją w takim stanie.
-Księżniczko! Słyszałaś Vicki, za każdym razem tak do mnie mówi, no czy on nie jest kochany? – zaczęła się do mnie przytulać, co bawiło mnie coraz bardziej.
-Wypijmy za to! – gospodarze stuknęli się kieliszkami, i po chwili zobaczyłem, że dołączył do nich Jared.
-Shannon, Ty też, dobrze? Chodź kochanie, no tylko jednego – Alex ciągnęła mnie za rękę i nie chcąc, żeby coś jej się stało poszedłem do salonu, gdzie siedzieli wszyscy.
-Za Shannona! Najwspanialszego mężczyznę na świecie! Wybacz Tomo- drogi towarzyszu… - Alex wzniosła toast, do którego wszyscy się dołączyli, odliczając Jareda, który postulował o małe zmiany w tytule nadanym mi przez brunetkę. Kiedy dziewczyny popijały wino, my z chłopakami złapaliśmy za kieliszki czystej. Poczułem jak lekko piekący płyn rozlewa się po moim żołądku, drażniąc wcześniej przełyk i wmawiałem sobie, że to właśnie on tak na mnie działa. Wcale nie cholerne poczucie winy, kiedy moja dziewczyna całkowicie mi ufała, a ja ją oszukiwałem. Nienawidziłem siebie za to, jakim wielkim chujem byłem. Jednak cały czas powtarzałem sobie, że na końcu wszystko będzie w porządku, a jeśli nie jest w porządku to znaczy, że to nie jest koniec.

Uśmiechnąłem się do przyjaciół i przyciągnąłem do siebie swoją dziewczynę, co skończyło się tym, że leżeliśmy na połowie kanapy. Alex śmiała się uroczo a ja powoli całowałem jej skronie, policzki i szyję nie zważając na protesty przyjaciół. Cóż, chwalenie się nią jeszcze mi nie przeszło i wciąż to wykorzystywałem. Po kilku kolejnych kolejkach postanowiliśmy wszyscy, że tą noc spędzimy w domu Miliceviców i tak się stało, chociaż całą noc przesiedzieliśmy razem wygłupiając się przy alkoholu i dopiero nad ranem pozwoliliśmy sobie zasnąć.  Wcześniej jednak zadbałem o to, żeby pomimo ‘salonowych’ warunków moja Alex leżała wygodnie na kanapie, przykryta ciepłym kocem. 
|*|
Rozumiem lenistwo- naprawdę, sama jestem w tym mistrzem, ale nawet ja czytając jakieś fanfiki skrobię parę słów do autorki, chociaż często powtarzają się ze zdaniem innych. Jednak kiedy widzi się, że ktoś was docenia to naprawdę może zmotywować (a co za tym idzie chętniej się pisze i częściej dodaje rozdziały!)
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz