Nie, nie, nie, nie, nie. Kolejny szary dzień? –
zapytałam sama siebie w myślach, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Pierwsze o
czym pomyślałam to budzik ale dopiero po chwili dotarło do mnie, że to zupełnie
inna melodia. Otworzyłam oczy i zauważyłam jak Shannon krząta się po podłodze,
szukając telefonu, który wreszcie ucichł, kiedy go zlokalizował.
-GDZIE JESTEŚ?! – krzyczał, budząc tym samym
wszystkich dookoła. –DOBRZE, ZARAZ BĘDZIEMY, NIE DENERWUJ SIĘ!
-Shannooooooooon – jęknęłam, naciągając poduszkę na
uszy, bo czułam, jakby w środku głowy ktoś stał i na pełnych obrotach pracował
z użyciem młota pneumatycznego.
-Ubierać się, Constance stoi pod Labem od piętnastu
minut i jest nieźle wkurzona – złapał się za głowę, która pewnie przechodziła
to samo co moja i całej naszej piątki.
-Co? Już? Eh, ta to zawsze ma wyczucie – wzdychał
Jared, podnosząc się spośród butelek porozwalanych na ziemi.
-Czyli sprzątamy sami, słonko – zwrócił się do
leżącej na fotelu Vicki Tomo, przecierając twarz dłonią.
-Alex, pospiesz swój szanowny seksowny tyłek –
rzucił Jared, zbierając swoje rzeczy ze stołu.
-E.. ja też mam jechać? – spytałam niepewnym, cichym
tonem.
-Oczywiście, kochanie – odpowiedział mi Shannon tak,
jakby to była jasna sprawa. –Przecież tam mieszkasz, jeszcze – wykrzywił usta w
lekki uśmiech. Po kilku minutach znajdowaliśmy się w aucie bruneta i chociaż
podejrzewam, że nie powinien jeszcze prowadzić, woleliśmy jednak uchować się od
wściekłości mamy braci. W ciągu ekspresowych piętnastu minut znaleźliśmy się na
naszej ulicy, a na podjeździe stał samochód Constance. Wymieniliśmy
porozumiewawcze spojrzenia i wysiedliśmy z auta, mierząc się z siwowłosą, bardzo
zadbaną kobietą.
-No w końcu! Czekam na Was ponad kwadrans! –
wywróciła oczami, krzyżując ręce na piersiach.
-Cześć mamo – powitał ją Jared uśmiechem, który po
chwili odwzajemniła.
-Gdzie Wy się
tak szwendacie o tej porze? Byłam przekonana, że w południe zastanę Was jeszcze
śpiących.
-Taaaa, musieliśmy coś załatwić – odpowiedział
Shannon, pospiesznie otwierając drzwi wejściowe.
-Uuu! – Constance przeszła obok starszego syna i
najwyraźniej poczuła cudowną woń burbonu, który wczoraj szedł jak woda. –Znowu
byliście u Vicki i Tomo? No naprawdę, jest środek tygodnia. Nie wstyd Wam?
Takie stare konie a dosłownie jak dzieci. O, Alex, kochanie, nie zauważyłam
Cię! – uśmiechnęła się i podeszła do mnie, kiedy stałam w przedpokoju.
-Dzień dobry Pani Leto – powitałam się, a ona
zmierzyła mnie wzrokiem z politowaniem.
-Ile razy Ci już mówiłam, mów mi Constance. Pani Leto
to takie oficjalne! – zaśmiała się i po chwili tuliła mnie przyjacielsko.
-Mamo, po co przyjechałaś? – rzucił bezmyślnie
Shannon i wiedziałam, już tego żałował.
-Wspaniale, po prostu pięknie! Tak się właśnie wita
matkę? Naprawdę nie wiem, gdzie popełniłam błąd. –Załamała ręce, posyłając mi
porozumiewawcze ‘oczko’. –A powiedz mi kochanie, kiedy ostatnio się
widzieliśmy? Na święta, pół roku temu. A od kiedy jesteście w Los Angeles? Prawie
od dwóch tygodni, a nie znalazłeś nawet godzinki na odwiedziny matki, dlatego
postanowiłam, że nie ma co czekać na zaproszenie. Po to przyjechałam –
zakończyła zgryźliwie i kiedy widziałam skruszoną minę Shannona, zaczęłam cicho
się śmiać.
-Właśnie mieliśmy Cię odwiedzić, tyle, że Alex
musiała załatwić sporo rzeczy, i…
-Shannon! – przerwałam mu.
-Nie martw się skarbie, wiem, że zwala na Ciebie, bo
wie, że bardzo Cię lubię – kolejny raz posłała mi uśmiech, a w następnej chwili
zmieniła ten wyraz twarzy na dość wrogi w stosunku do swoich dwóch pociech.
Przyjemnie było dowiedzieć się, że jednak mnie akceptuje, a nawet lubi, bo
kiedy ostatnim razem się widziałyśmy obserwowała każdy mój ruch. Dziś jest nad
wyraz ciepła i uprzejma i całkowicie mi to nie przeszkadza, tak naprawdę
odetchnęłam z ulgą.
-No co się tak patrzycie? – stanęła między synami,
obejmując ich w pasie – Lećcie na górę się wykąpać, bo z daleka czuć od Was
imprezę, łobuzy! A ja przygotuję coś do jedzenia i oczywiście posprzątam ten
wieczny bałagan! – potargała włosy każdemu z nich, na co lekko się skrzywili, ale
następnie uśmiechnęli i poszli za radą mamy.
-Pomogę Pani. E.. Pomogę Ci – poprawiłam się, a na
ustach Constance od razu pojawił się uśmiech.
-Nie obraź się kochanie, ale widać, że też dobrze
się bawiłaś. Zmykaj na górę – zaśmiała się, owijając wokół siebie fartuszek ze
śmiesznym nadrukiem, który zawsze nosił Tomo. Byłam jej wdzięczna za to, że nie
każe mi sprzątać, bo tak naprawdę robiłam to co chwile przy tych brudasach.
Poleciałam na górę, do sypialni Shannona, który właśnie zamykał drzwi do
łazienki. Biegiem przekroczyłam próg pokoju Jareda, który właśnie wchodził do swojej łazienki w pokoju.
-Jareeeeeed? – uśmiechnęłam się, na co on od razu
powiedział:
-Nie. Nie ma mowy, to moja łazienka, macie swoją.
Proś Shannona, niech Ci umyje plecki, przepuści czy co tam chcesz, ale ja nie
mam zamiaru dzielić się swoją wolnością. Zalety singli – wyklepał jak wierszyk
w szkole, zamykając mi drzwi przed nosem. Tupnęłam nogą i jedyne co mi
pozostało to poczekać, aż mój narzeczony wyjdzie spod prysznica pachnąc czarnym
bzem. Po piętnastu minutach Shannon otworzył
drzwi zaparowanego pomieszczenia, wychodząc w krótkich, jeansowych spodenkach i
jak to miał w zwyczaju- bez koszulki.
-No nareszcie, księżniczko – podniosłam z łóżka
przyszykowane wcześniej rzeczy i przeszłam koło niego, starając się nie
studiować jego umięśnionego brzucha czy ramion, gdzie jedno z nich pokryte było
rozległym tatuażem.
-Gdybym musiał czekać na Ciebie, potrwałoby to
cztery razy dłużej.
-Nie przesadzaj! – odkrzyknęłam z wnętrza łazienki,
zamykając drzwi kopniakiem. Położyłam ubrania na szafce koło umywalek, a te,
które miałam na sobie rzuciłam na podłogę, tuż obok brudnych rzeczy Shannona. Kiedy
weszłam do kabiny była brudna i jak zawsze zanim wzięłam prysznic, musiałam ją
szybko umyć- powoli irytowało mnie bałaganiarstwo Shannona. Umyłam szybko włosy
i obmyłam ciało pachnącym brzoskwiniami żelem. Sięgnęłam po ręcznik i owinęłam
go na głowie, drugim natomiast zakryłam moje ciało. Usłyszałam, jak drzwi od
łazienki się otwierają, a po chwili zobaczyłam jak brunet staje przed
lusterkiem ze szczoteczką do zębów. Podeszłam koło niego i wzięłam szczotkę,
rozczesując włosy.
-Nie rozpychaj się – popchnął mnie, kiedy próbowałam
dostać kawałek lustra.
-Potrzebuję tylko minimum przestrzeni – przesunęłam
się w drugą stronę. Przez cały czas, kiedy mył zęby wpatrywał się w moje
lustrzane odbicie, a ja postanowiłam to zignorować, od czasu do czasu się
śmiejąc.
-W nowym mieszkaniu chcę mieć dwie umywali i koniecznie
dwa lustra – powiedziałam, odrzucając mokre włosy do tyłu. Poczułam, jak jego
duże dłonie dotykają materiału ręcznika, w okolicach moich bioder.
-Mhm… - zamruczał, zanurzając nos w moich włosach.
Uśmiechnęłam się, odkładając szczotkę.
-Kochanie, Twoja mama jest na dole, odrobinę
samokontroli – zaśmiałam się, czekając, kiedy mnie puści nie chciałam nie
nie nie nie nie nie nie nie. Odpowiedział mi kolejny niewyraźny dźwięk ,
kiedy dłonie chłopaka przeniosły się wyżej, zatrzymując w okolicach piersi.
Obróciłam się, stojąc z nim twarzą w twarz.
-No i co Ty byś chciał? – spojrzałam na niego z
politowaniem.
-Nic – uśmiechnął się i zanurzył usta w mojej szyi,
składając na niej delikatne pocałunki. Moje ciało lekko drżało i wiedziałam
dlaczego. Odchyliłam głowę do tyłu, a usta Shannona na moment ułożyły się w
uśmiech, po chwili wracając do pieszczenia mojej skóry. Oparłam się rękoma o
białą umywalkę i pozwoliłam Shannonowi, aby jego dłonie wdzierały się pod
materiał ręcznika. Wystarczyło, że tylko dotykał mojego ciała, a ja już czułam
wspaniałe ciepło, rozpraszające się od stóp po sam czubek głowy, w której
powstawały wstydliwe myśli. Miałam zamknięte oczy, lecz po chwili je otworzyłam
i zauważyłam, że Shannon mi się przygląda.
-Zawsze tak na mnie reagujesz – powiedział niskim
tonem, który w połączeniu z treścią zdania wywołał u mnie ciarki.
-Ja… - zaczęłam, ale nie chciałam już kończyć. Po
pierwsze dlatego, że nie wiedziałam co powiedzieć, i po drugie dlatego, że
momentalnie ujęłam jego twarz w dłonie i złączyłam nasze usta w pocałunku. W
tym samym momencie otworzyliśmy usta, a Shannon skorzystał z okazji i wsunął do
środka swój język, szukając mojego. Zajęczałam cicho, prosto w jego usta,
ciągnąc za dłuższe włosy przy skroniach.
-Trochę samokontroli – wyszeptał między pocałunkami.
Zatrzymaliśmy się na chwilę i patrząc sobie w oczy uśmiechnęliśmy się
wzajemnie. Przyłożyłam swoje czoło do jego i swobodnie wtuliłam się w jego
niczym nie okryty tors. Shannon ułożył swoje dłonie na moich plecach i poruszał
nimi w różne strony.
-Uwielbiam jak to robisz – usłyszałam w jego głosie,
że się uśmiechnął.
-Co takiego?
-To… wszystko – złożył szybki pocałunek na mojej
skroni.
-To Ty zawsze zaczynasz – spojrzałam mu w oczy,
odchylając się nieznacznie do tyłu.
-Ale to Twoja wina. Bo zawsze wyglądasz…
-Hm?
-Cholernie seksownie – odpowiedział, jedną dłonią
dotykając zakrytej ręcznikiem pupy.
-Z pewnością. Szczególnie wtedy, kiedy mam na sobie stary
dres – zaśmiałam się, stukając go palcem w czoło.
-Żebyś Ty chodziła w takim dresie jak wszyscy –
prychnął – Zawsze albo masz krótki top, albo koszulkę, z której wylewają Ci się
cycki. Ała – jęknął, kiedy uderzyłam za użycie okropnego słowa, jakim było
‘cycki’.
-Jakoś tylko Ty to widzisz, głupku – zaśmiałam się.
-Może – przyznał po chwili zastanowienia i zostawił
mnie samą, kiedy zapach jedzenia doleciał do naszej łazienki.
*
Po południu, kiedy zjedliśmy pyszny obiad
przygotowany przez Constance zasiedliśmy w salonie, oglądając film, który jak
się okazało podobał się tylko mamie braci. Była to jakaś komedia familijna, ale
pomimo kiepskiego humoru, i tak co chwilę każdy z nas się śmiał.
-Czas na mnie. I chociaż z chęcią bym została, nie
chce stać się nachalna matką.
-Jesteś nią – wtrącił Jared, śmiejąc się.
-Nie, nie! Nie zatrzymujcie mnie – powiedziała
złośliwie, na co ponownie zaczęliśmy się śmiać.
-Constance, zostań – powiedziałam. Nie wiedziałam
dlaczego, ale po prostu chciałam, żeby jeszcze posiedziała. –Zrobię kolację,
zjemy razem a potem możemy Cię odwieźć.
Kobieta uśmiechnęła się promiennie, widocznie
ucieszona moją propozycją.
-W porządku, ale pod warunkiem, że Ci pomogę –
powiedziała, a ja się zgodziłam. Po chwili grzebałyśmy już razem w kuchni,
zostawiając chłopaków a salonie, grających na playstation.
-A jak Twoje studia? Czy rok akademicki już się nie
skończył? – spytała, kiedy siekałyśmy warzywa.
-Tak, kilka tygodni temu. W zasadzie, to już
skończyłam studiować – posłałam jej uśmiech.
-Cons – powiedziała do siebie, jakby kpiąco – Oczywiście,
że tak! Matko, Shannon nic mi nie mówi… Gratuluję kochana! – odłożyła nóż i
podeszła do mnie, żeby mnie przytulić. –A może powinnam mówić już Pani adwokat?
– zaśmiałyśmy się i wróciłyśmy do gotowania. Przez cały czas o czymś
rozmawiałyśmy i jeśli jakiś czas temu ktoś by mi powiedział, że będę swobodnie
rozmawiała z mamą Shannona nigdy bym w to nie uwierzyła. Kiedy spotkałyśmy się
pierwszy raz nie przyjęła mnie zbyt przyjaźnie i nie wiedziałam, że aż do tego
stopnia może zmienić o mnie zdanie. Dobrze się bawiłam spędzając z nią czas a
wizja ponownego spotkania nie wpędzała mnie w dziwne samopoczucie. Kolacja
minęła w miłej i rodzinnej atmosferze i pod wieczór żegnaliśmy się z Constance.
Staliśmy wszyscy w przedpokoju, gdzie ubierała właśnie kurtkę.
-Jared mówił mi, że Twoja przyjaciółka niedawno
urodziła dziecko. Wszystko w porządku, są zdrowi? – spytała a ja zdziwiłam się,
że Jareda obchodziło to na tyle, że rozmawiał o tym z mamą.
-Tak, mają się dobrze. Rozmawiałam z Jonni ostatnio
i nie narzekała. No, oprócz nieprzespanych nocy. Mówiła, że Joel chyba zaczął
ząbkować.
-Nie zniechęcaj jej, ale z doświadczenia wiem, że to
okropny okres – wzruszyła ramionami. –A propo’ doświadczenia, młodsza się nie
staję – przeskakiwała wzrokiem z moich oczu na Shannona. -No… - chrząknęła, a
Jared zaczął się śmiać. –Chciałabym w końcu zostać babcią, a Ty kochanie jesteś
pierwszy w kolejce – zwróciła się do Shannona, z którym wymieniliśmy
wystraszone spojrzenia. Każdy z nas miał oczy wielkie jak bilony i trwaliśmy w
bezruchu przez dłuższą chwilę.
-No dobra, dobra, przecież nie wyznaczam Wam
terminu! – zaśmiała się, i niby zrobiliśmy to samo, ale było w tym sporo
napięcia. –Ale weźcie to pod uwagę – dodała, łypiąc na nas spode łba.
-Okej, już się nagadałaś – Shannon podał jej torbę,
zbliżając się do drzwi.
-Jejku, ale jesteś nerwowy – Constance puściła mi
oczko, a ja się uśmiechnęłam. –Dzięki za jeden dzień z życia gwiazd poświęcony
starej matce.
-Mamooooo, wcale nie jesteś stara – zaprzeczył
Jared, zbliżając się do niej.
-Tak czy inaczej, nie myślcie sobie, że przez
przypadek wybrałam ten film. Wiem, że nie był zbytnio ambitny, ale w końcu
mogliśmy posiedzieć wszyscy w czwórkę i spędzić razem czas – uśmiechnęła się i
ucałowała synów w policzki. Czy ona powiedziała c z w ó r k ę ? Mimowolnie na mojej twarzy wymalował się duży
uśmiech, który wcale mi nie przeszkadzał.
-Do zobaczenia, skarbie! – pożegnała się ze mną
ostatni raz i po chwili odjechała swoim autem.
-No, na co czekacie? Na górę, króliczki! – parsknął
śmiechem Jared, na co oboje z Shannonem zareagowaliśmy tak samo- pokazując mu
środkowy palec.
-To Ty wziął byś się za coś poważnego, a nie same
dupy Ci w głowie! – odkrzyknął Shannon do brata, który zniknął w odmętach tarasu.
*
Późnym wieczorem zadzwoniła Jonni z najlepszą
wiadomością od kilku dni. Kupcy domu w Richmond wpłacili pieniądze na konto!
Latałam po domu jak oszalała i dziękowałam przyjaciółce, że zajęła się tym na
miejscu. Kiedy się rozłączyłam Shannon leżał na kanapie w salonie, szperając
coś w swoim komputerze. Stanęłam koło niego i odłożyłam laptopa na stolik, nie
chcąc go uszkodzić. Brunet posłał mi pytające spojrzenie a kiedy siedziałam już
na nim okrakiem, wymachując rękoma, o wszystkim mu opowiedziałam.
-Złaź, grubasie, muszę zapłacić za nasze nowe
mieszkanie! – zaśmiał się, łapiąc mnie w talii.
-Shanoooooooooooon, nasze mieszkanie! – krzyczałam,
nie przestając się uśmiechać.
-Byłoby już dawno, gdybyś pozwoliła mi zapłacić
wcześniej i…
-Nie marudź, tylko rób przelew! Już Ci wpłaciłam na
konto – ucałowałam go w brodę i podałam jego komputer. –A wiesz co się z tym
wiąże? Jutro, z samego rana, wraz ze wschodem słońca… jedziemy do Searsa**!
Shannon tylko jęknął, ale wiedział, że kiedyś musi
to nastąpić.
-Ale po co z samego rana? – zrobił smutną minę,
odkładając laptopa, kończąc transakcję.
-Wypadałoby zdążyć przed zamknięciem, nie sądzisz?
-Wspaniale! – przewrócił oczami a ja z uśmiechem
złożyłam kilkanaście pocałunków na całej jego twarzy. Zaśmiał się uroczo i
zmarszczył nos.
-Dobrze, pojedziemy – powiedział, rezygnując z
walki, która w ogóle nie miała miejsca.
-Ale ja wcale się nie pytałam, i tak byśmy
pojechali, głupcze!
-Ty! – krzyknął i złapał mnie w talii, podnosząc nad
siebie. I chociaż nic to nie dało, wierciłam się jak zwykle. Po półgodzinie leżeliśmy już w łóżku
Shannona, w doskonałych humorach. Po wczorajszej imprezie byłam naprawdę
zmęczona a dzisiejszy dzień wymagał sporo skupienia, kiedy nad wszystkim
czuwała Constance. W kilka chwil zasnęłam z myślą, że jutro czeka nas pracowity
dzień, na który zaplanowaliśmy oficjalne nowo-domowe zakupy.
*
Wyszłam z łazienki, kolejny raz ziewając. Było
chwilę przed południem- ja dopiero wstałam a Shannon dalej spał, a przecież
mieliśmy z samego rana jechać do sklepu na nie małe zakupy. Stanęłam więc po
jego stronie łóżka i potrząsnęłam lekko za jego ramię, chociaż wiedziałam, że
to go nie zbudzi. Po kilku kolejnych próbach zrezygnowałam z tego sposobu i
weszłam z powrotem na łóżko. Następnie wgramoliłam się na kołdrę i zaczęłam
przytulać się do bruneta, skutecznie ruszając każdą jego kończyną.
-Wstawaaaaj- mówiłam, bardziej do siebie, niż do
wciąż śpiącego perkusisty. –Shannon! – krzyknęłam, podnosząc jego rękę, kładąc
ją sobie na talii. Mężczyzna otworzył oczy a ja powitałam go szerokim
uśmiechem. –Dzień dobry Shannonie, czas wstawać – pocałowałam go w na pół
otwarte oczy, a on uśmiechając się opadł na poduszkę. –Shannon Leto!! –
wrzasnęłam, a on warknął coś pod nosem i podniósł się, łapiąc mnie w pasie.
Następnie przekręcił nas, i dotykałam plecami materaca, kiedy on wisiał nade
mną całym ciałem.
-Nigdy więcej mnie tak nie budź.
-O, jednak już nie śpisz – uśmiechnęłam się,
oplatając nogi w jego pasie.
-Jakieś wredne babsko mnie obudziło – przewrócił
oczami, a ja uderzyłam go w brzuch. Zaklął pod nosem i zaatakował mnie,
łaskocząc po całym ciele.
-Okej, to było ostatni raz, obiecuję – powiedziałam,
łapiąc oddech.
-Wspaniale – ucieszył się, schodząc z łóżka.
–Wyjeżdżamy za pół godziny.
-Hej, hej, bez przesady – podskoczyłam do szafki,
przy której stał. –Nie zdążę.
-Hej, hej, nie interesuje mnie to – ucałował mnie w
czoło.
-Shannoooooon.
-To na mnie nie działa, poza tym trzeba było to
przemyśleć, geniuszu i obudzić mnie
będąc gotową. Za późno – szepnął, posyłając mi oczko, na co zrobiłam
naburmuszoną minę. –Skarbie, ile to założyć dres?
-Śmieszne – powiedziałam złośliwie – ale nie
przechodzę całego życia w dresie.
-Dla mnie to bez znaczenia, a nawet lepiej, bo dresy
są teraz sexi – zgrywał się.
-Jeśli założy je dobrze zbudowany mężczyzna to tak,
ale nie… nie ja.
-Nie znasz się, uwielbiam, kiedy je nosisz. Mówiłem
Ci wczoraj, wyglądasz w nich kusząco – uniósł zabawnie brwi, na co zaśmiałam
się krótko.
-Wyłapiesz dzisiaj Leto! Ale skoro ja idę jak
wieśniak, to Ty solidarnie też!
-Przyjmuję – nabrał powietrza, napinając klatkę
piersiową. –Ale idziesz bez makijażu.
-Negocjujesz, tak? – podeszłam do niego i położyłam
dłoń na jego piersi. –W porządku, ale pozwól mi tylko na fluid?
-Ewentualnie, ale zrobisz mi śniadanie. – swoją rękę
położył w linii mojej talii.
-Nie mamy na to czasu, zjemy na mieście. Ale skoro
ja się nie maluję, to Ty nie robisz nic z włosami – czekałam na jego odpowiedź,
wiedząc, że to dla niego wyczyn.
-Twardo grasz… ale zgoda, to dla mnie nic! – zaśmiał
się.
-Dobra, za dziesięć minut na dole! – dałam mu
szybkiego całusa i rzuciłam się w stronę otwartych na ziemi walizek, które
stały tam już od paru dni, czekając na przeprowadzkę. Złapałam z nich swoje
szare spodnie z krokiem, jasnoniebieską koszulkę i bieliznę i zajęłam łazienkę,
kiedy mój chłopak dalej szukał odpowiednich rzeczy. Ubrałam się szybko, umyłam
zęby i powalczyłam chwilę ze swoimi falami. Następnie nałożyłam odrobinę fluidu
i nieco oszukując- niewidzialną wręcz ilość maskary, która była naprawdę
delikatna. Kiedy wyszłam, Shannon pospiesznie zajął moje miejsce a ja ubrałam
białe, krótkie trampki i tego samego koloru rozpinaną bluzę z kapturem. Do
kieszeni wrzuciłam telefon a z torby wyciągnęłam kartę kredytową, którą
przełożyłam do portfela chłopaka. Wzięłam z szafki swoje okulary
przeciwsłoneczne i w tym samym momencie Shannon ubierał buty. Ścigaliśmy się na
dół po schodach, w biegu zgarniając z talerzy Jareda i Jamiego po wegańskim
naleśniku, który nie był tak puszysty, z powodu braku mleka. Shannon
wyprowadził swojego białego Rovera i po chwili jechaliśmy już autostradą na
obrzeżach miasta, gdzie znajdował się sklep z największej sieci sklepów z
meblami w całej Ameryce. Całą drogę odśpiewywaliśmy piosenki z płyty Bastille, którą znałam na pamięć. Po
niecałych trzydziestu minutach wjechaliśmy na ogromny parking, zastawiony tysiącem
aut. Po serii przekleństw ze strony Shannona, wreszcie znaleźliśmy miejsce
parkingowe. Udaliśmy się do wejścia, nad którym znajdował się wielki, świecący
napis ‘SEARS’. Spojrzeliśmy na siebie
z Shannonem- ja miałam na twarzy wielki uśmiech, on natomiast minę męczennika.
-Będzie fajnie, zobaczysz! – szturchnęłam go w
ramię, a on się uśmiechnął.
-Dobra, miejmy to za sobą – zaśmiał się. –I nie
myśl, że nie widziałem, pomalowałaś też oczy, oszustko – przyciągnął mnie do
siebie i pomimo tego, że chciałam uciec, mocno mnie trzymał. –Za to całujesz.
–Przewróciłam oczami i złączyłam na krótką chwilę nasze usta, po czym mina
Shannona zupełnie się zmieniła. Następnie kiwnęliśmy do siebie głowami i
narzuciliśmy na głowy kaptury naszych bluz, przypominając sobie wejście do
zwykłego, małego marketu, gdzie zainteresowanie braćmi Leto na zakupach było
ogromne.
-Gotowa? –spytał, wystawiając pięść w moją stronę.
-Gotowa – potwierdziłam, przybijając z nim
‘żółwika’. Złapaliśmy się za ręce i przekroczyliśmy próg sklepu. Zaraz przy
wejściu otrzymaliśmy małe, elektryczne urządzenie, które pozwalało na
skanowanie kodów z towarów, gdzie pod koniec przeważnie dużych rozmiarów zakupy
czekają przy specjalnym stanowisku. Przez kilka następnych godzin lataliśmy po
ogromnej hali sklepowej między półkami z przeróżnymi rzeczami. Zaczynając od
typowo remontowych przyborów, przez meble, do akcesoriów. Zostawiliśmy w owym
sklepie niewyobrażalnie dużą sumę pieniędzy, którą mieliśmy podzielić się po
równo, ale to Shannon używał obu kart i jestem pewna, że ze swojej zapłacił
większą część. Tak czy inaczej wyszliśmy stamtąd z nową kanapą, dwoma
telewizorami, odtwarzaczem muzyki, materacem, zestawem pościeli, przenośnymi
wieszakami i półkami na ubrania, zastawą do kuchni, ręcznikami i wszystkim, co
tylko potrzebne do pustego domu. To, co zdołaliśmy zapakować do dużego
bagażnika samochodu wzięliśmy ze sobą, resztę naprawdę dużych rzeczy takich jak
materac, sofa, biurko, czy szafy miała dostarczyć obsługa, prosto do naszego
mieszkania następnego dnia.
Wróciliśmy do domu z uszczuplonymi kartami kredytowymi,
zmęczeni ale z wielkimi uśmiechami na twarzy, bo wszystko to oznaczało, że
jutro z samego rana zaczniemy urządzać nasze nowe, idealne mieszkanie, a ta noc
będzie ostatnią w Labie, jako w naszym mieszkaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz