Minęły dwa tygodnie od mojego krótkiego i
szczęśliwie zakończonego spotkania z Willem. Przez kilka dni w mojej głowie
wciąż siedziała myśl, że gdzieś za rogiem może pojawić się jego sylwetka, więc
byłam bardziej uważna. Kiedy wychodziłam z domu czy kancelarii rozglądałam się
dookoła z lekkim strachem, ale w końcu postanowiłam, że nie mogę żyć tak przez
cały czas. Poza tym wiedziałam, że przy Shannonie nic mi nie groziło, zawsze
obroniłby mnie przed innymi a już na pewno sam by mnie nie skrzywdził – tego byłam
pewna.
W pracy mój zakres obowiązków niewiele się zmienił,
zupełnie jak nastawienie Kristen wobec mnie. Każdego dnia średnio kilka(naście)
razy słyszałam jakieś zarzuty, ale powoli się do tego przyzwyczajałam. Nie mogę
powiedzieć, że zaczynałam to lubić, bo jej uwagi były lekko mówiąc krzywdzące,
jednak wiedziałam, że ta jedna niedogodność nie może zrujnować mi marzenia, aby
w przyszłości zasiadać w tej kancelarii na stanowisku adwokata. Wiedziałam, że
przede mną długa droga, ale od czegoś musiałam zacząć, na przykład od napisania
chyba milionowej z rzędu apelacji. Skończyłam ją równie szybko jak kilkanaście
wcześniejszych, zebrałam je do jednej teczki i zaniosłam do recepcji, gdzie
miały zostać wysłane do sądu.
-Okej, naprawdę jesteś szybka – zdziwiła się Monica.
To blondynka średniego wzrostu, która zajmowała się prawem rodzinnym w naszej
kancelarii. Polubiłyśmy się, chociaż Margo i tak była moim numerem jeden wśród całego
towarzystwa.
-Mówiłam, lepiej uśmiechaj się do szefów, bo
niedługo zabierze Ci posadkę – zaśmiała się Margo, która podjadała ciastka,
schowane za monitorem komputera.
-Bez przesady, na razie dalej jestem na etapie
‘masz, miłej zabawy’ rzucone wrednym głosem do cna przesiąkniętym jadem, które
słyszę codziennie od jędzy – uśmiechnęłam się sarkastycznie, a po chwili
rozglądałyśmy się dookoła szukając podmiotu naszych żartów, za które Kristen
skróciłaby nas o głowy.
-Każdy od tego zaczynał. No, oprócz tej wrednej
księżniczki, która wpieprza ciacha i nawet się nie podzieli! – rzuciła Monica,
zabierając dziewczynie słodką przekąskę.
-Nie jedz, bo nie zmieścisz się w sukienkę na bal –
odgryzła się blondynce, natomiast mnie zainteresowało ostanie słowo z jej
wypowiedzi.
-Jaki bal?
-Ten wielki? – Monica popatrzyła na mnie z
nienaturalnie dużymi oczyma.
-A no tak, wielki bal, zapomniałam! – kolejne
sarkastyczne zdanie z moich ust - chyba powinnam zmniejszyć ich ilość, jeśli
chciałam mieć kolegów w pracy.
-Super żart, ale poważnie, nic nie wiesz?
-Nie sądzę – odpowiedziałam, chociaż obydwie
wyglądały jakbym dalej żartowała.
-Chodzi o bal adwokatów z całej Californii. To coroczna
impreza, w której uczestniczą tylko najlepsze i największe kancelarie, a my
zawsze jesteśmy zaproszeni. Tak, to kilkugodzinna potańcówka niezłych bufonów,
ale czasami naprawdę jest śmiesznie, bo wszyscy zachowują się tam jakby
połknęli kij! – Margo zaśmiała się, ukazując białe zęby, ubrudzone czekoladą.
-Niektórzy Panno Ramsey są świadomi stanowiska,
jakie zajmują. – to była Kristen. Weszła do głównego holu, niosąc ze sobą kilka
segregatorów. Przysięgam, że pomimo późno lipcowego upału w pomieszczeniu od
razu zrobiło się chłodniej i z pewnością nie był to przypadek.
-Dlatego jako recepcjonistka w firmie ojca jem sobie
ciastka – powiedziała wesoło Margo a ja razem z Monicą już odmawiałyśmy za nią
modlitwy. Zazdrościłam jej, że tak swobodnie może się tutaj czuć, bo chociaż ja
każdy dzień spędzałam zadowolona z tego, gdzie się znajdowałam, czułam
niepokój, kiedy w pobliżu pojawiała się ruda jędza.
-Wspaniały popis swojej pozycji Panno Ramsey, ale
zapewniam, że na nikim nie robi to wrażenia. A teraz proszę wysłać te materiały
kurierem do sądu. I radzę zająć się tym teraz, a nie tracić czas na zbędne
plotki o balu, na który Pani Batch i tak nie zostanie zaproszona.
-Oh, oczywiście, że będzie – między Kristen a Margo
odgrywała się mała walka i to o moją osobę. Czas wiać!
-Przypominam, że Pani Batch jest tutaj w charakterze
aplikantki – powiedziała zgryźliwie, a ja zaciskałam pięści. Miałam już dosyć
takiego traktowania, ale w tamtej chwili mogłam liczyć tylko na obronę Margo,
która radziła sobie doskonale.
-Która pracuje tu za czterech. Nie ważne, przekonamy
się w sobotę – odpowiedziała blondynka, kończąc rozmowę. Po chwili ponownie
zostałyśmy w holu w trójkę. Ja i Monica jakbyśmy wrosły w ziemię, natomiast
blondynka w conversach nuciła pod nosem.
-Tylko nie przynieś mi wstydu brzydką sukienką –
powiedziała po chwili, zwracając się do mnie.
-Co? Nie, słyszałaś, nigdzie nie idę. Zresztą nie
sądzę, że byłabym tam mile widziana.
-Przestań gadać i dzwoń do kogo trzeba, że
najbliższą sobotę masz zajętą balem prawniczym.
-Witam Panie, czyżby temat naszego cudownego
przedsięwzięcia? – dołączył do nas Pan Smith, więc szybko i równo się z nim
przywitałyśmy.
-Kristen zapewnia, że Alex się nie pojawi.
-W porządku Margo – przerwałam jej, zażenowana. –To
oczywiste, że mnie tam nie będzie. To święto adwokatów – posłałam nieśmiały
uśmiech, czując się jak kretynka.
-Panno Batch, jak Pani zauważyła, nasza kancelaria
liczy niewielu pracowników, natomiast są to absolutni specjaliści w swoich
dziedzinach. Pani również nie dostała swojego stanowiska za ładne oczy, chociaż
przyznaję, gdyby było to jedyne kryterium, witalibyśmy się w tym samym gronie –
powiedział wesoło a ja czułam, jak policzki mi płoną. –Dlatego będzie nam miło,
jeśli i Pani będzie reprezentowała naszą kancelarię. Poza tym to całkiem fajna
zabawa – uśmiechnął się do wszystkich.
-Mówiłam, dzięki Roger – powiedziała zadowolona
Margo, która wymieniała porozumiewawczy wzrok z Monicą.
-Dziękuję za zaproszenie, będę na pewno.
-Okey, a teraz proponowałbym wracać do pracy – Pan Smith
poklepał Monicę lekko po ramieniu, po czym na powrót schował się w swoim
biurze.
-Margo, pewnego lipcowego dnia wszyscy będą cieszyć
się pogodą w tym przeklętym, gorącym mieście, ale dla Ciebie jednego poranka
słońce już nie wzejdzie! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując
śmiech.
-O proszę, jaka wyszczekana! Przyjechała z Nowego
Yorku i myśli, że może rzucać ulicznymi slangami! – zakpiła wesoła blondynka,
którą z każdym dniem lubiłam coraz bardziej.
Przez resztę dnia nie mogłam odgonić swoich myśli od
balu i kiedy tylko mogłam zarzucałam koleżanki pytaniami dotyczącymi sobotniej
imprezy. Dowiedziałam się naprawdę sporo, a najważniejszą informację
szczególnie zapamiętałam: to impreza dla bufonów, gdzie trzeba pokazać się od
jak najlepszej strony. Średnio cieszyłam się z tej myśli, ale podekscytowanie
zdecydowanie przewyższało jakiekolwiek obawy. Była środa, a ja już nie mogłam
się doczekać. Kto wie, może podczas rozmowy z jakimiś ważnymi ludźmi dojdzie do
poważnych tematów, z których skorzystam w przyszłości?
*
Wieczorem siedziałam przy komputerze, smsując z
Jonni. Koło 21 do domu wrócił Shannon, którego od progu powitałam nowiną.
-Nie zgadniesz co będziemy robili w sobotę! –
podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
-Siedzieli w domu przez cały wieczór, a kiedy
okolicę spowije mrok… - przyciągnął mnie do siebie, składając na mojej szyi
delikatne pocałunki. Zaśmiałam się pod nosem, ciesząc się jego bliskością.
-Całą sobą jestem na tak, ale kiedy wrócimy z balu.
-Jakiego balu? – zaśmiał się, patrząc mi w oczy.
-Balu Californijskiej adwokatury! Jest co roku i
zjeżdżają się tam wszyscy, którzy cokolwiek znaczą ze swoją kancelarią. Smith&Ramsey
biorą w tym udział od lat, a w tym roku chcą, żebym była tam z nimi! Rozumiesz,
ja? Zwykła Alex Batch, która zdaje tam tylko swoją aplikację. A co najlepsze
Kristen powiedziała, że to oczywiste, że mnie tam nie będzie, a zaraz po niej
rozmawiałam z Rogerem i powiedział, że bardzo by mu zależało. Shannon,
słyszysz, zależałoby mu! – podskakiwałam w miejscu jak mała dziewczynka a
brunet spoglądał na mnie z uśmiechem na twarzy.
-No cóż, w takim razie poczekam na Ciebie do późna.
Ale dzisiaj też jest dzień. – dłońmi dotknął moich ud, a ja lekko zadrżałam.
-Poczekasz na mnie? – powtórzyłam, zdziwiona.
-Taa, niech stracę. Skarbie, chyba nie myślałaś, że pójdę
wynudzić się tam kilka godzin? – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, a
Shannon widząc to dodał: -Wiesz, ile mamy teraz pracy, widzisz, o której
codziennie wracam. Poza tym chciałbym trochę odpocząć w sobotę, zwłaszcza, że
Jamie organizuje u siebie imprezę, o której chciałem Ci właśnie powiedzieć.
-W porządku, po prostu myślałam, że pójdziesz ze mną
– powiedziałam po chwili. Cała radość nagle zniknęła i ‘wielki bal’ stał się
teraz problemem.
-Przepraszam kochanie, ale na pewno nie – zaśmiał
się cicho pod nosem. –Ale przecież nie musisz tam siedzieć, możemy razem miło
spędzić czas u Jamiego. Wiesz jak wyglądają imprezy u niego – złapał mnie znów
za dłonie, ale odeszłam na krok. –No co Ty, nie mów, że serio myślałaś o tym
balu?
-Tak się składa, że całkowicie poważnie. To tak
jakby część mojej pracy a poza tym wspaniała okazja na poznanie ludzi z branży
o której zawsze marzyłam. – Byłam zdenerwowana, chociaż nie wiedziałam
dokładnie dlaczego. Raczej zawiedziona, bo naprawdę myślałam, że Shannon ze mną
pójdzie. Chciałam się z nim pokazać, bo przecież tak rzadko gdzieś
wychodziliśmy. Poza tym ostatnio naprawdę dużo pracowali i wracał do domu
późnymi wieczorami, więc każdy dzień wyglądał podobnie. Dla jasności-
uwielbiałam tą rutynę, bo w niczym nie przypominała… nudy. Miałam przy sobie
Shannona a to najlepsza nagroda, jaką tylko mogłam otrzymywać każdego dnia, ale
myślałam, że ten jeden wieczór, jeden w całym roku moglibyśmy spędzić inaczej,
niż na kolejnej imprezie. Zabawa z naszymi przyjaciółmi była zawsze dobra, ale
jednak bal był dla mnie bardziej kuszącą propozycją.
-Wolisz siedzieć kilka godzin przy stole
zastanawiając się, której z siedemnastu łyżeczek deserowych użyć zamiast dobrze
bawić się u Jamiego? – spytał, podchodząc o krok.
-Tego jednego dnia, tak. Shannon, czy naprawdę nie możemy
odpuścić sobie tej imprezy? Ten bal jest tylko raz do roku, to chyba nie takie
poświęcenie?
-Jak chcesz, przecież Cię nie zatrzymuję. –Ałć,
trochę zabolało.
-Chciałam żebyś poszedł ze mną, wiesz, żebyśmy
poszli tam r a z e m – uśmiechnęłam się
lekko, czekając na jego reakcję.
-Alex, nie będę robił czegoś, co mnie kompletnie nie
interesuje. Ale jeśli chcesz, mogę pójść do Jamiego sam.
-Oh, wiem, że możesz. Nawet będzie Ci to na rękę, bo
nie będziesz musiał spędzać ze mną czasu. – Wyrwałam dłonie z jego rąk,
odwracając się na pięcie. –Jak chcesz, idź do Jamiego, ale ja pójdę na ten bal,
sama, bo to naprawdę takie poświęcenie, żeby odpuścić jedną imprezę w roku. Bo
Ciebie kurwa nie obchodzi to, co ja bym chciała. Czy naprawdę cały czas zarzucam
Cię swoimi zachciankami? Narzekam, że przychodzisz do domu późno? Czegoś Ci
zabraniam czy kontroluję? Nie, ale jak poproszę Cię, żebyś poszedł ze mną na
ważne dla mnie wydarzenie, Ty nie możesz odmówić sobie kolejnego chlańska. To
aż tyle? Nie wydaje mi się, ale bardzo Ci kurwa dziękuję. – Szybkim krokiem
podeszłam do lodówki, którą otworzyłam, chcąc, aby drzwiczki lodówki zasłoniły
mu widok, kiedy łzy zdenerwowania, wzburzenia i smutku spływały mi po policzku.
-Zajebiste powitanie! – krzyknął z przedpokoju,
ściągając buty i bluzę, czego nie zdążył zrobić zaraz po wejściu do domu.
Rzadko się kłóciliśmy, ale jednak był powód. Wzięłam
do ręki karton soku pomarańczowego, zgarnęłam po drodze komputer i poszłam do
sypialni, rzucając się na materac. Leżałam tak spokojnie, chcąc odreagować
emocje. Bardziej niż zdenerwowanie, czułam smutek. Było mi przykro, że mój
narzeczony ma kompletnie gdzieś moją pracę i rzeczy, które są dla mnie ważne. Codziennie
widzę Margo, którą z pracy odbiera Brad, poza tym, mówi o nim na okrągło.
Natomiast mój Shannon ani razu nie był w kancelarii, nie widział nawet mojego
biura, z którego byłam dumna. Nigdy nie chciało mu się poznawać ludzi, z
którymi pracuję. Nie specjalnie się tym przejmowałam, chociaż czasami było mi
przykro, jednak nie widziałam w tym czegoś złego- po prostu nie chciał. Ale
czasami mógłby chociaż udawać zainteresowanie. Ale przecież nie będę czekała na
jego łaskę, pójdę sama. Tak, będę wyglądała jak kretynka, bo przecież Margo czy
Monica wiedzą, że jestem zaręczona, ale cóż, przez Shannona będę się wstydziła
i będę musiała kłamać, że nie mógł przyjść. Ale to zbyt ważne wydarzenie w
świecie adwokatury, żeby mnie tam nie było- na razie byłam maleńkim trybikiem,
ale pewnego dnia chciałabym być szanowanym adwokatem. Dlatego tak czy inaczej
pójdę na ten bal, nawet sama… chwila! Mogłabym poprosić Jareda. Nie byłam
pewna, czy zechce odmówić sobie imprezy przyjaciela, ale zawsze mogłam
spróbować. Przynajmniej nie wyglądałabym jak frajerka, a dodatkowo Shannona
trafi szlak.
*
Następnego dnia kiedy szykowałam się już do wyjścia,
na dół zszedł Shannon. Nic nie powiedział, a ja też nie zamierzałam zaczynać
sztucznej rozmowy. Oboje byliśmy uparci, co nie rokowało dobrze na najbliższe
dni.
-O której wrócisz? – spytał, parząc sobie kawę.
-Nie wiem, później.
-Dlaczego?
-Idę po pracy z Vicki do centrum handlowego. Muszę
kupić sukienkę.
-Czyli jednak idziesz na to cholerstwo dla
sztywniaków.
-Oczywiście, i mam zamiar być jedną z nich. Biorę
auto.
-Przypominam Ci, że jest moje – powiedział oschle. Urażona
odrzuciłam kluczyki na kanapę i nie słuchając go więcej, wyszłam. Zadzwoniłam
po taksówkę, która przyjechała po kilku minutach. Okej, zdecydowanie muszę
kupić sobie auto.
*
W kancelarii każdy rozmawiał o nadchodzącym balu.
Wszędzie czuć było podekscytowanie, dosłownie na każdym kroku. Podczas lunchu
Margo i Monica zachęciły mnie do wspólnego posiłku i rozmowy o naszych
kreacjach, ale odmówiłam. Musiałam zadzwonić do Jareda i byłam trochę
zdenerwowana wybierając jego numer.
-Cześc Alex – powitał mnie, trochę zaspanym głosem.
-Cześć. Wybacz, że dzwonię, chciałam przyjechać, ale
nie dostałam dzisiaj zgody na wzięcie auta.
-Dlaczego wyczuwam, że znów się pokłóciliście? –
zaśmiał się cicho.
-Bo tak jest, ale wcale często się nie kłócimy! –
zaprotestowałam. –Dobra, nie ważne. –powiedziałam, przegrywając krótką
sprzeczkę między nami. – Chciałabym Cię o coś poprosić i zanim odmówisz pomyśl,
że masz tylko jedną przyszłą bratową.
-Oho, zapowiada się nieźle, dawaj Batch –
powiedział. Wzięłam głęboki oddech i przygotowałam się na kilkunastominutowe
negocjacje. Nie dużo się pomyliłam, chociaż w mojej wyobraźni Jared ostatecznie
odmówił, jednak rzeczywiście się zgodził. Nie było łatwo, ale kiedy upewniłam
go, że Shannon nigdy się nie zgodzi, ulitował się nade mną, zapowiadając
rewanż. Odetchnęłam z ulgą i spokojnie mogłam powrócić do pracy.
Kilka minut po szesnastej opuściłam budynek
kancelarii, witając się z Vicki, która czekała na mnie w swoim samochodzie.
Pojechałyśmy do pobliskiego centrum, w którym spędziłyśmy koło trzech godzin. I
chociaż wracałyśmy zmęczone, dobrze się razem bawiłyśmy, a na pewno ja. Vicki
była wspaniała i po raz tysięczny dziękowałam siłom, które ją do mnie
sprowadziły. Naprawdę tęskniłam za Jonni, a Vicki to jedyna bliska mi kobieta w
Los Angeles, i śmiało mogłam traktować ją jak przyjaciółkę. W końcu to ona
namówiła mnie na kupno długiej, czarnej sukienki, która całkiem odważnie
opinała się na moim ciele. Była na grubych ramiączkach z odpowiednim wycięciem
na dekolcie i plecach. Vicki obiecała mi pożyczyć zestaw swojej biżuterii,
który rzekomo idealnie będzie pasował, ale bałam się, że będzie dla mnie zbyt
krzykliwy, zwłaszcza, że nie koniecznie to ja miałam być gwiazdą na całym balu.
-Ile razy mówiłam już, że jesteś kochana?
-Niewystarczająco dużo – zaśmiała się. Pochyliłam
się, żegnając ją całusem w policzek, po czym wysiadłam z czarnego auta.
Z
zakupami pobiegłam do klatki, bo z nikąd zaczął padać lekki deszcz. Weszłam do
domu, w którym słychać było jedną z ulubionych piosenek mojego narzeczonego.
Odłożyłam klucze i torbę na miejsce, po czym zaniosłam sukienkę do sypialni.
Zrzuciłam z siebie marynarkę i zeszłam na dół, chcąc trochę popracować. Shannon
siedział przy biurku, grzebiąc coś przy komputerze.
-Kupiłaś? – spytał, odchylając się na krześle.
-Tak. – odpowiedziałam krótko. Przeszłam do kuchni i
wzięłam z miski banana, a następnie rzuciłam się na kanapę w salonie.
-I? – usłyszałam po chwili.
-I nic, co Cię to interesuje? – rzuciłam oschle. Nie
miałam ochoty na rozmowę z nim, zwłaszcza, że pewnie niewiele go to
interesowało.
-Pójdziesz sama? – obróciłam się, kiedy jego głos
pobrzmiewał głośniej.
-Nie zamierzam wyjść na kretynkę. – Powiedziałam,
kiedy on przysiadał już na stoliku przede mną.
-Więc kto będzie Ci towarzyszył podczas tej ważnej
uroczystości? – uśmiechnął się głupkowato, ale ja niestety nie podzielałam jego
humoru.
-Ciesz się, że nie padło na Ciebie. A co, tak bardzo
Ci się nudzi, że zaczynasz się mną interesować? – może nie do końca chciałam żeby
tak to zabrzmiało, ale trudno.
-Alex, zawsze się Tobą interesuję, wiesz o tym. –
powiedział, odchylając głowę.
-Dobrze wiedzieć.
-Przestań zachowywać się jak dziecko. Nie możemy po
prostu iść do Jamiego?
-Tylko dlatego, że Tobie będzie to na rękę? Nie
zamierzam opuścić tego balu, bo odbywa się tylko raz w ciągu całego cholernego
roku. Ile razy to powtarzałam?
-Naprawdę nie mam zamiaru siedzieć kilku godzi w
idiotycznie głupiej atmosferze i…
-Okej, rozumiem. Po prostu chciałam, żeby mój
chłopak poszedł ze mną na ten cholerny bal.
-Nie odpuścisz, prawda?
-Nie mam czego, mogę iść bez Ciebie. Nie musisz się
poświęcać – wstałam, zabierając ze sobą laptopa.
-Dlaczego Ty jesteś taka uparta? – powiedział przez
zaciśnięte zęby.
-A Ty? – obróciłam się, spoglądając na niego.
-Pierwszy spytałem.
-Nie jestem uparta, po prostu chcę tam iść. Z Tobą
czy bez Ciebie.
-Poprosiłaś Jareda, prawda?
-Owszem, nie wiadomo dlaczego, ale czasami on
chciałby zrobić coś dla mnie. – Zakończyłam rozmowę, idąc na górę. Widziałam
zdenerwowanie na twarzy Shannona, kiedy powiedziałam, że idę z jego bratem, ale
nie przeszkadzało mi to. Skoro on woli głupią imprezę od ważnego dla mnie
wieczoru, niech będzie. Ale ja na pewno nie zamierzam rezygnować.
|*|
Coraz częściej pojawiają się kłótnie, zauważyliście? ciekawe, co z tego wyniknie...
Macie jakieś pomysły, pytania do mnie itp.? Piszcie ;) A na koniec mój stały apel do Was: k o m e n t u j c i e!
dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz