niedziela, 25 maja 2014

rozdział sześćdziesiąty drugi


Minęły dwa tygodnie od mojego krótkiego i szczęśliwie zakończonego spotkania z Willem. Przez kilka dni w mojej głowie wciąż siedziała myśl, że gdzieś za rogiem może pojawić się jego sylwetka, więc byłam bardziej uważna. Kiedy wychodziłam z domu czy kancelarii rozglądałam się dookoła z lekkim strachem, ale w końcu postanowiłam, że nie mogę żyć tak przez cały czas. Poza tym wiedziałam, że przy Shannonie nic mi nie groziło, zawsze obroniłby mnie przed innymi a już na pewno sam by mnie nie skrzywdził – tego byłam pewna.
W pracy mój zakres obowiązków niewiele się zmienił, zupełnie jak nastawienie Kristen wobec mnie. Każdego dnia średnio kilka(naście) razy słyszałam jakieś zarzuty, ale powoli się do tego przyzwyczajałam. Nie mogę powiedzieć, że zaczynałam to lubić, bo jej uwagi były lekko mówiąc krzywdzące, jednak wiedziałam, że ta jedna niedogodność nie może zrujnować mi marzenia, aby w przyszłości zasiadać w tej kancelarii na stanowisku adwokata. Wiedziałam, że przede mną długa droga, ale od czegoś musiałam zacząć, na przykład od napisania chyba milionowej z rzędu apelacji. Skończyłam ją równie szybko jak kilkanaście wcześniejszych, zebrałam je do jednej teczki i zaniosłam do recepcji, gdzie miały zostać wysłane do sądu.
-Okej, naprawdę jesteś szybka – zdziwiła się Monica. To blondynka średniego wzrostu, która zajmowała się prawem rodzinnym w naszej kancelarii. Polubiłyśmy się, chociaż Margo i tak była moim numerem jeden wśród całego towarzystwa.
-Mówiłam, lepiej uśmiechaj się do szefów, bo niedługo zabierze Ci posadkę – zaśmiała się Margo, która podjadała ciastka, schowane za monitorem komputera.
-Bez przesady, na razie dalej jestem na etapie ‘masz, miłej zabawy’ rzucone wrednym głosem do cna przesiąkniętym jadem, które słyszę codziennie od jędzy – uśmiechnęłam się sarkastycznie, a po chwili rozglądałyśmy się dookoła szukając podmiotu naszych żartów, za które Kristen skróciłaby nas o głowy.
-Każdy od tego zaczynał. No, oprócz tej wrednej księżniczki, która wpieprza ciacha i nawet się nie podzieli! – rzuciła Monica, zabierając dziewczynie słodką przekąskę.
-Nie jedz, bo nie zmieścisz się w sukienkę na bal – odgryzła się blondynce, natomiast mnie zainteresowało ostanie słowo z jej wypowiedzi.
-Jaki bal?
-Ten wielki? – Monica popatrzyła na mnie z nienaturalnie dużymi oczyma.
-A no tak, wielki bal, zapomniałam! – kolejne sarkastyczne zdanie z moich ust - chyba powinnam zmniejszyć ich ilość, jeśli chciałam mieć kolegów w pracy.  
-Super żart, ale poważnie, nic nie wiesz?
-Nie sądzę – odpowiedziałam, chociaż obydwie wyglądały jakbym dalej żartowała.
-Chodzi o bal adwokatów z całej Californii. To coroczna impreza, w której uczestniczą tylko najlepsze i największe kancelarie, a my zawsze jesteśmy zaproszeni. Tak, to kilkugodzinna potańcówka niezłych bufonów, ale czasami naprawdę jest śmiesznie, bo wszyscy zachowują się tam jakby połknęli kij! – Margo zaśmiała się, ukazując białe zęby, ubrudzone czekoladą.
-Niektórzy Panno Ramsey są świadomi stanowiska, jakie zajmują. – to była Kristen. Weszła do głównego holu, niosąc ze sobą kilka segregatorów. Przysięgam, że pomimo późno lipcowego upału w pomieszczeniu od razu zrobiło się chłodniej i z pewnością nie był to przypadek.
-Dlatego jako recepcjonistka w firmie ojca jem sobie ciastka – powiedziała wesoło Margo a ja razem z Monicą już odmawiałyśmy za nią modlitwy. Zazdrościłam jej, że tak swobodnie może się tutaj czuć, bo chociaż ja każdy dzień spędzałam zadowolona z tego, gdzie się znajdowałam, czułam niepokój, kiedy w pobliżu pojawiała się ruda jędza.
-Wspaniały popis swojej pozycji Panno Ramsey, ale zapewniam, że na nikim nie robi to wrażenia. A teraz proszę wysłać te materiały kurierem do sądu. I radzę zająć się tym teraz, a nie tracić czas na zbędne plotki o balu, na który Pani Batch i tak nie zostanie zaproszona.
-Oh, oczywiście, że będzie – między Kristen a Margo odgrywała się mała walka i to o moją osobę. Czas wiać!
-Przypominam, że Pani Batch jest tutaj w charakterze aplikantki – powiedziała zgryźliwie, a ja zaciskałam pięści. Miałam już dosyć takiego traktowania, ale w tamtej chwili mogłam liczyć tylko na obronę Margo, która radziła sobie doskonale.
-Która pracuje tu za czterech. Nie ważne, przekonamy się w sobotę – odpowiedziała blondynka, kończąc rozmowę. Po chwili ponownie zostałyśmy w holu w trójkę. Ja i Monica jakbyśmy wrosły w ziemię, natomiast blondynka w conversach nuciła pod nosem.
-Tylko nie przynieś mi wstydu brzydką sukienką – powiedziała po chwili, zwracając się do mnie.
-Co? Nie, słyszałaś, nigdzie nie idę. Zresztą nie sądzę, że byłabym tam mile widziana.
-Przestań gadać i dzwoń do kogo trzeba, że najbliższą sobotę masz zajętą balem prawniczym.
-Witam Panie, czyżby temat naszego cudownego przedsięwzięcia? – dołączył do nas Pan Smith, więc szybko i równo się z nim przywitałyśmy.
-Kristen zapewnia, że Alex się nie pojawi.
-W porządku Margo – przerwałam jej, zażenowana. –To oczywiste, że mnie tam nie będzie. To święto adwokatów – posłałam nieśmiały uśmiech, czując się jak kretynka.
-Panno Batch, jak Pani zauważyła, nasza kancelaria liczy niewielu pracowników, natomiast są to absolutni specjaliści w swoich dziedzinach. Pani również nie dostała swojego stanowiska za ładne oczy, chociaż przyznaję, gdyby było to jedyne kryterium, witalibyśmy się w tym samym gronie – powiedział wesoło a ja czułam, jak policzki mi płoną. –Dlatego będzie nam miło, jeśli i Pani będzie reprezentowała naszą kancelarię. Poza tym to całkiem fajna zabawa – uśmiechnął się do wszystkich.
-Mówiłam, dzięki Roger – powiedziała zadowolona Margo, która wymieniała porozumiewawczy wzrok z Monicą.
-Dziękuję za zaproszenie, będę na pewno.
-Okey, a teraz proponowałbym wracać do pracy – Pan Smith poklepał Monicę lekko po ramieniu, po czym na powrót schował się w swoim biurze.
-Margo, pewnego lipcowego dnia wszyscy będą cieszyć się pogodą w tym przeklętym, gorącym mieście, ale dla Ciebie jednego poranka słońce już nie wzejdzie! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując śmiech.
-O proszę, jaka wyszczekana! Przyjechała z Nowego Yorku i myśli, że może rzucać ulicznymi slangami! – zakpiła wesoła blondynka, którą z każdym dniem lubiłam coraz bardziej.
Przez resztę dnia nie mogłam odgonić swoich myśli od balu i kiedy tylko mogłam zarzucałam koleżanki pytaniami dotyczącymi sobotniej imprezy. Dowiedziałam się naprawdę sporo, a najważniejszą informację szczególnie zapamiętałam: to impreza dla bufonów, gdzie trzeba pokazać się od jak najlepszej strony. Średnio cieszyłam się z tej myśli, ale podekscytowanie zdecydowanie przewyższało jakiekolwiek obawy. Była środa, a ja już nie mogłam się doczekać. Kto wie, może podczas rozmowy z jakimiś ważnymi ludźmi dojdzie do poważnych tematów, z których skorzystam w przyszłości?
*
Wieczorem siedziałam przy komputerze, smsując z Jonni. Koło 21 do domu wrócił Shannon, którego od progu powitałam nowiną.
-Nie zgadniesz co będziemy robili w sobotę! – podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
-Siedzieli w domu przez cały wieczór, a kiedy okolicę spowije mrok… - przyciągnął mnie do siebie, składając na mojej szyi delikatne pocałunki. Zaśmiałam się pod nosem, ciesząc się jego bliskością.
-Całą sobą jestem na tak, ale kiedy wrócimy z balu.
-Jakiego balu? – zaśmiał się, patrząc mi w oczy.
-Balu Californijskiej adwokatury! Jest co roku i zjeżdżają się tam wszyscy, którzy cokolwiek znaczą ze swoją kancelarią. Smith&Ramsey biorą w tym udział od lat, a w tym roku chcą, żebym była tam z nimi! Rozumiesz, ja? Zwykła Alex Batch, która zdaje tam tylko swoją aplikację. A co najlepsze Kristen powiedziała, że to oczywiste, że mnie tam nie będzie, a zaraz po niej rozmawiałam z Rogerem i powiedział, że bardzo by mu zależało. Shannon, słyszysz, zależałoby mu! – podskakiwałam w miejscu jak mała dziewczynka a brunet spoglądał na mnie z uśmiechem na twarzy.
-No cóż, w takim razie poczekam na Ciebie do późna. Ale dzisiaj też jest dzień. – dłońmi dotknął moich ud, a ja lekko zadrżałam.
-Poczekasz na mnie? – powtórzyłam, zdziwiona.
-Taa, niech stracę. Skarbie, chyba nie myślałaś, że pójdę wynudzić się tam kilka godzin? – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, a Shannon widząc to dodał: -Wiesz, ile mamy teraz pracy, widzisz, o której codziennie wracam. Poza tym chciałbym trochę odpocząć w sobotę, zwłaszcza, że Jamie organizuje u siebie imprezę, o której chciałem Ci właśnie powiedzieć.
-W porządku, po prostu myślałam, że pójdziesz ze mną – powiedziałam po chwili. Cała radość nagle zniknęła i ‘wielki bal’ stał się teraz problemem.
-Przepraszam kochanie, ale na pewno nie – zaśmiał się cicho pod nosem. –Ale przecież nie musisz tam siedzieć, możemy razem miło spędzić czas u Jamiego. Wiesz jak wyglądają imprezy u niego – złapał mnie znów za dłonie, ale odeszłam na krok. –No co Ty, nie mów, że serio myślałaś o tym balu?
-Tak się składa, że całkowicie poważnie. To tak jakby część mojej pracy a poza tym wspaniała okazja na poznanie ludzi z branży o której zawsze marzyłam. – Byłam zdenerwowana, chociaż nie wiedziałam dokładnie dlaczego. Raczej zawiedziona, bo naprawdę myślałam, że Shannon ze mną pójdzie. Chciałam się z nim pokazać, bo przecież tak rzadko gdzieś wychodziliśmy. Poza tym ostatnio naprawdę dużo pracowali i wracał do domu późnymi wieczorami, więc każdy dzień wyglądał podobnie. Dla jasności- uwielbiałam tą rutynę, bo w niczym nie przypominała… nudy. Miałam przy sobie Shannona a to najlepsza nagroda, jaką tylko mogłam otrzymywać każdego dnia, ale myślałam, że ten jeden wieczór, jeden w całym roku moglibyśmy spędzić inaczej, niż na kolejnej imprezie. Zabawa z naszymi przyjaciółmi była zawsze dobra, ale jednak bal był dla mnie bardziej kuszącą propozycją.
-Wolisz siedzieć kilka godzin przy stole zastanawiając się, której z siedemnastu łyżeczek deserowych użyć zamiast dobrze bawić się u Jamiego? – spytał, podchodząc o krok.
-Tego jednego dnia, tak. Shannon, czy naprawdę nie możemy odpuścić sobie tej imprezy? Ten bal jest tylko raz do roku, to chyba nie takie poświęcenie?
-Jak chcesz, przecież Cię nie zatrzymuję. –Ałć, trochę zabolało.
-Chciałam żebyś poszedł ze mną, wiesz, żebyśmy poszli tam  r a z e m – uśmiechnęłam się lekko, czekając na jego reakcję.
-Alex, nie będę robił czegoś, co mnie kompletnie nie interesuje. Ale jeśli chcesz, mogę pójść do Jamiego sam.
-Oh, wiem, że możesz. Nawet będzie Ci to na rękę, bo nie będziesz musiał spędzać ze mną czasu. – Wyrwałam dłonie z jego rąk, odwracając się na pięcie. –Jak chcesz, idź do Jamiego, ale ja pójdę na ten bal, sama, bo to naprawdę takie poświęcenie, żeby odpuścić jedną imprezę w roku. Bo Ciebie kurwa nie obchodzi to, co ja bym chciała. Czy naprawdę cały czas zarzucam Cię swoimi zachciankami? Narzekam, że przychodzisz do domu późno? Czegoś Ci zabraniam czy kontroluję? Nie, ale jak poproszę Cię, żebyś poszedł ze mną na ważne dla mnie wydarzenie, Ty nie możesz odmówić sobie kolejnego chlańska. To aż tyle? Nie wydaje mi się, ale bardzo Ci kurwa dziękuję. – Szybkim krokiem podeszłam do lodówki, którą otworzyłam, chcąc, aby drzwiczki lodówki zasłoniły mu widok, kiedy łzy zdenerwowania, wzburzenia i smutku spływały mi po policzku.
-Zajebiste powitanie! – krzyknął z przedpokoju, ściągając buty i bluzę, czego nie zdążył zrobić zaraz po wejściu do domu.

Rzadko się kłóciliśmy, ale jednak był powód. Wzięłam do ręki karton soku pomarańczowego, zgarnęłam po drodze komputer i poszłam do sypialni, rzucając się na materac. Leżałam tak spokojnie, chcąc odreagować emocje. Bardziej niż zdenerwowanie, czułam smutek. Było mi przykro, że mój narzeczony ma kompletnie gdzieś moją pracę i rzeczy, które są dla mnie ważne. Codziennie widzę Margo, którą z pracy odbiera Brad, poza tym, mówi o nim na okrągło. Natomiast mój Shannon ani razu nie był w kancelarii, nie widział nawet mojego biura, z którego byłam dumna. Nigdy nie chciało mu się poznawać ludzi, z którymi pracuję. Nie specjalnie się tym przejmowałam, chociaż czasami było mi przykro, jednak nie widziałam w tym czegoś złego- po prostu nie chciał. Ale czasami mógłby chociaż udawać zainteresowanie. Ale przecież nie będę czekała na jego łaskę, pójdę sama. Tak, będę wyglądała jak kretynka, bo przecież Margo czy Monica wiedzą, że jestem zaręczona, ale cóż, przez Shannona będę się wstydziła i będę musiała kłamać, że nie mógł przyjść. Ale to zbyt ważne wydarzenie w świecie adwokatury, żeby mnie tam nie było- na razie byłam maleńkim trybikiem, ale pewnego dnia chciałabym być szanowanym adwokatem. Dlatego tak czy inaczej pójdę na ten bal, nawet sama… chwila! Mogłabym poprosić Jareda. Nie byłam pewna, czy zechce odmówić sobie imprezy przyjaciela, ale zawsze mogłam spróbować. Przynajmniej nie wyglądałabym jak frajerka, a dodatkowo Shannona trafi szlak.
*
Następnego dnia kiedy szykowałam się już do wyjścia, na dół zszedł Shannon. Nic nie powiedział, a ja też nie zamierzałam zaczynać sztucznej rozmowy. Oboje byliśmy uparci, co nie rokowało dobrze na najbliższe dni.
-O której wrócisz? – spytał, parząc sobie kawę.
-Nie wiem, później.
-Dlaczego?
-Idę po pracy z Vicki do centrum handlowego. Muszę kupić sukienkę.
-Czyli jednak idziesz na to cholerstwo dla sztywniaków.
-Oczywiście, i mam zamiar być jedną z nich. Biorę auto.
-Przypominam Ci, że jest moje – powiedział oschle. Urażona odrzuciłam kluczyki na kanapę i nie słuchając go więcej, wyszłam. Zadzwoniłam po taksówkę, która przyjechała po kilku minutach. Okej, zdecydowanie muszę kupić sobie auto.
*
W kancelarii każdy rozmawiał o nadchodzącym balu. Wszędzie czuć było podekscytowanie, dosłownie na każdym kroku. Podczas lunchu Margo i Monica zachęciły mnie do wspólnego posiłku i rozmowy o naszych kreacjach, ale odmówiłam. Musiałam zadzwonić do Jareda i byłam trochę zdenerwowana wybierając jego numer.
-Cześc Alex – powitał mnie, trochę zaspanym głosem.
-Cześć. Wybacz, że dzwonię, chciałam przyjechać, ale nie dostałam dzisiaj zgody na wzięcie auta.
-Dlaczego wyczuwam, że znów się pokłóciliście? – zaśmiał się cicho.
-Bo tak jest, ale wcale często się nie kłócimy! – zaprotestowałam. –Dobra, nie ważne. –powiedziałam, przegrywając krótką sprzeczkę między nami. – Chciałabym Cię o coś poprosić i zanim odmówisz pomyśl, że masz tylko jedną przyszłą bratową.
-Oho, zapowiada się nieźle, dawaj Batch – powiedział. Wzięłam głęboki oddech i przygotowałam się na kilkunastominutowe negocjacje. Nie dużo się pomyliłam, chociaż w mojej wyobraźni Jared ostatecznie odmówił, jednak rzeczywiście się zgodził. Nie było łatwo, ale kiedy upewniłam go, że Shannon nigdy się nie zgodzi, ulitował się nade mną, zapowiadając rewanż. Odetchnęłam z ulgą i spokojnie mogłam powrócić do pracy.

Kilka minut po szesnastej opuściłam budynek kancelarii, witając się z Vicki, która czekała na mnie w swoim samochodzie. Pojechałyśmy do pobliskiego centrum, w którym spędziłyśmy koło trzech godzin. I chociaż wracałyśmy zmęczone, dobrze się razem bawiłyśmy, a na pewno ja. Vicki była wspaniała i po raz tysięczny dziękowałam siłom, które ją do mnie sprowadziły. Naprawdę tęskniłam za Jonni, a Vicki to jedyna bliska mi kobieta w Los Angeles, i śmiało mogłam traktować ją jak przyjaciółkę. W końcu to ona namówiła mnie na kupno długiej, czarnej sukienki, która całkiem odważnie opinała się na moim ciele. Była na grubych ramiączkach z odpowiednim wycięciem na dekolcie i plecach. Vicki obiecała mi pożyczyć zestaw swojej biżuterii, który rzekomo idealnie będzie pasował, ale bałam się, że będzie dla mnie zbyt krzykliwy, zwłaszcza, że nie koniecznie to ja miałam być gwiazdą na całym balu.
-Ile razy mówiłam już, że jesteś kochana?
-Niewystarczająco dużo – zaśmiała się. Pochyliłam się, żegnając ją całusem w policzek, po czym wysiadłam z czarnego auta. 
Z zakupami pobiegłam do klatki, bo z nikąd zaczął padać lekki deszcz. Weszłam do domu, w którym słychać było jedną z ulubionych piosenek mojego narzeczonego. Odłożyłam klucze i torbę na miejsce, po czym zaniosłam sukienkę do sypialni. Zrzuciłam z siebie marynarkę i zeszłam na dół, chcąc trochę popracować. Shannon siedział przy biurku, grzebiąc coś przy komputerze.
-Kupiłaś? – spytał, odchylając się na krześle.
-Tak. – odpowiedziałam krótko. Przeszłam do kuchni i wzięłam z miski banana, a następnie rzuciłam się na kanapę w salonie.
-I? – usłyszałam po chwili.
-I nic, co Cię to interesuje? – rzuciłam oschle. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim, zwłaszcza, że pewnie niewiele go to interesowało.
-Pójdziesz sama? – obróciłam się, kiedy jego głos pobrzmiewał głośniej.
-Nie zamierzam wyjść na kretynkę. – Powiedziałam, kiedy on przysiadał już na stoliku przede mną.
-Więc kto będzie Ci towarzyszył podczas tej ważnej uroczystości? – uśmiechnął się głupkowato, ale ja niestety nie podzielałam jego humoru.
-Ciesz się, że nie padło na Ciebie. A co, tak bardzo Ci się nudzi, że zaczynasz się mną interesować? – może nie do końca chciałam żeby tak to zabrzmiało, ale trudno.
-Alex, zawsze się Tobą interesuję, wiesz o tym. – powiedział, odchylając głowę.
-Dobrze wiedzieć.
-Przestań zachowywać się jak dziecko. Nie możemy po prostu iść do Jamiego?
-Tylko dlatego, że Tobie będzie to na rękę? Nie zamierzam opuścić tego balu, bo odbywa się tylko raz w ciągu całego cholernego roku. Ile razy to powtarzałam?
-Naprawdę nie mam zamiaru siedzieć kilku godzi w idiotycznie głupiej atmosferze i…
-Okej, rozumiem. Po prostu chciałam, żeby mój chłopak poszedł ze mną na ten cholerny bal.
-Nie odpuścisz, prawda?
-Nie mam czego, mogę iść bez Ciebie. Nie musisz się poświęcać – wstałam, zabierając ze sobą laptopa.
-Dlaczego Ty jesteś taka uparta? – powiedział przez zaciśnięte zęby.
-A Ty? – obróciłam się, spoglądając na niego.
-Pierwszy spytałem.
-Nie jestem uparta, po prostu chcę tam iść. Z Tobą czy bez Ciebie.
-Poprosiłaś Jareda, prawda?
-Owszem, nie wiadomo dlaczego, ale czasami on chciałby zrobić coś dla mnie. – Zakończyłam rozmowę, idąc na górę. Widziałam zdenerwowanie na twarzy Shannona, kiedy powiedziałam, że idę z jego bratem, ale nie przeszkadzało mi to. Skoro on woli głupią imprezę od ważnego dla mnie wieczoru, niech będzie. Ale ja na pewno nie zamierzam rezygnować. 
|*|
Coraz częściej pojawiają się kłótnie, zauważyliście? ciekawe, co z tego wyniknie... 
Macie jakieś pomysły, pytania do mnie itp.? Piszcie ;) A na koniec mój stały apel do Was:  k o m e n t u j c i e! 
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz