czwartek, 22 maja 2014

rozdział sześćdziesiąty pierwszy


Koniecznie muszę zmienić dźwięk budzika, jeśli w najbliższej przyszłości nie zamierzam zwariować. Wyłączyłam go pospiesznie, nie chcąc obudzić Shannona, ale byłam za wolna.
-Dzień dobry – usłyszałam głos za swoimi plecami. Ręce Shannona od wieczora oplecione były wokół mojej talii i zdziwiło mnie to, że nie zmieniły położenia. Ani na chwilę mnie nie puścił? Dziwnie się czułam, zwłaszcza, że złość na niego dalej mi nie przeszła a potrzebowałam wydostać się z jego objęć.
-Mógłbyś mnie już puścić? – w moich myślach nie brzmiało to tak wrednie.
-Nie. Chciałbym Cię przeprosić setny raz. Przepraszam Alex – przebił się przez moje włosy, nosem dotykając mojej szyi.
-Okej, czy teraz mogę już wstać? – nie powinnam była być dla niego tak nie miła, wiem.
-Jak chcesz – puścił mnie, odwracając się plecami. –Nie będę Cię przepraszał w nieskończoność. Jak długo można się obrażać za jednego smsa? – warknął.
-Nie chodzi mi o to, ile razy mam powtarzać? – jęknęłam.
-To o co do cholery? Już się pogubiłem bo za każdym razem masz pretensje o coś innego – był zdenerwowany, słyszałam to w jego głosie.
-Martwiłam się o Ciebie, idioto, a w dodatku drugiego dnia w nowej pracy oberwało mi się za wszystko, czego się dotknęłam. Mam już przesrane u Kristen a to dopiero początek i to tylko dlatego, że jesteś nieodpowiedzialny – mówiłam cicho, nie chcąc robić mu większej przykrości.
-Gram w zespole rockowym, nie możesz oczekiwać ode mnie odpowiedzialności.
Uśmiechnęłam się na te słowa, przez które mój narzeczony doszczętnie oczyścił mnie ze złości do jego osoby.
-Czasami jednak mógłbyś udawać – szturchnęłam go. Po chwili podniósł się i szybkim ruchem przeskoczył przez łóżko, siadając koło mnie.
-Widzę uśmiech, wkopałaś się. Czy to znaczy, że już się nie gniewasz? – wbił we mnie swoje oczy, których kolor był niepowtarzalny i przypominał najsłodszy karmel.
-Nie, ale dalej jestem wkurzona, bo przez Ciebie mam przerąbane u Kristen!
-Co to za jedna? Mam do niej pójść? Nakrzyczeć na nią?! – zrobił poważną minę, tym samym mnie rozbawiając.
-Przydałoby się. To stara jędza.
-Stara? Wredna i stara? – pokiwałam głową a on wybałuszył zabawnie oczy. –Osobiście Cię dzisiaj odwiozę i już my sobie porozmawiamy!
-Shannooon – jęknęłam, śmiejąc się z totalnego braku umiejętności aktorskich bruneta. –To nie jest śmieszne, dopiero zaczynam a już mam jej dosyć.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – posłał mi serdeczny uśmiech, którego brakowało mi od tych paru dni. –Zrobisz tam karierę i zmieciesz ją ze stołka!
-Na pewno! – zaśmiałam się, wyobrażając sobie tą sytuację. –Zwłaszcza, jeśli dzisiaj znowu się przez Ciebie spóźnię, matole!
-Brzydkie słowo! – krzyknął i łapiąc mnie w pasie popchnął nas z powrotem na miękki materac. Uderzyłam go lekko w brzuch, na co jęknął, śmiejąc się. Po chwili trzymał moje ręce w swojej dłoni a drugą przytrzymywał mnie za brodę. –Ty się szykujesz, ja robię śniadanie i sagan kawy. Potem Cię odwiozę. Taki plan – wyrecytował szybko, mrużąc zabawnie oczy. Był w cudownym humorze i uwielbiałam te dni, kiedy zachowywał się tak beztrosko i wesoło.
-Okej, tylko ze mnie zejdź – zaśmiałam się, wiercąc pod jego ciałem, które wisiało nade mną nisko. Shannon przewrócił oczami i złączył nasze usta na kilka chwil, które dla mnie trwały zdecydowanie za krótko. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale tęskniłam za ich smakiem i niewiarygodną miękkością, podczas naszej dwudniowej kłótni. Nienawidziłam tych dni.
Po niecałej godzinie siedzieliśmy w aucie Shannona, który jak obiecał, odwoził mnie do pracy. Wyjechaliśmy odpowiednio wcześnie, żebyśmy na pewno byli przed dziesiątą na miejscu.
-O której mam Cię odebrać, księżniczko? – spytał, odwracając wzrok od jezdni.
-Nie wiem, wyślę Ci smsa, okej? I nie nazywaj mnie tak, nigdy nie wiem, czy mówisz serio czy po prostu się ze mnie nabijasz – zrobiłam smutną minę, zatapiając usta w kubku z życiodajną kawą.
-Oszalałaś? – pisnął wysokim głosikiem. – Serio, oszalałaś? Jesteś moją księżniczką, więc tak Cię nazywam – ściągnął dłoń z biegów i wsunął ją pod moją czarną spódniczkę, przystając na udzie.
-Przecież wcale się tak nie zachowuję – powiedziałam, śmiejąc się.
-Ty naprawdę jesteś nienormalna. Która kobieta nie chciałaby, żeby boski perkusista rockowego zespołu nazywał ją swoją księżniczką? Każda dałaby się za to pokroić, ale Ty narzekasz. Eh… - westchnął a ja wywróciłam młynka oczami, słuchając jego monologu.
-Dobra, nie jojcz już – zaśmiałam się, a następnie pochyliłam, dając mu buziaka w policzek.
-Nie jojcz? – uniósł brwi. –Nie ma co, wypowiedź na poziomie absolwenta NYLU – prychnął. –Ale za buziaka o wszystkim zapominam – przysunął głowę w moją stronę a ja z chęcią powtórzyłam gest sprzed kilku chwil.
-Mówiłam Ci już, że nieźle negocjujesz?
-Nie raz, skarbie. A myślisz, że dlaczego kupiliśmy mieszkanie w takiej właśnie cenie przy tej lokalizacji? – wypiął dumnie pierś kolejny raz prezentując swój dobry humor, którym mnie zaraził.

Po kilkunastu minutach staliśmy na parkingu pod kancelarią a ja spoglądałam na zegarek który z radością głosił, że jestem odpowiednio przed czasem. Pochyliłam się i pożegnałam z Shannonem, całując go delikatnie. Z uśmiechem na twarzy wsiadłam do zapełnionej windy, ukradkiem mierząc się wzrokiem w lustrze. Stosowny makijaż i rozpuszczone fale, rozkloszowana spódniczka i wsunięta w nią kremowa koszula. Do tego czarne szpilki dopasowane do torby – miałam nadzieję, że Kristen nie znajdzie niczego, do czego mogłaby się przyczepić. Kiedy wysiadałam na swoim piętrze wymieniłam uśmiechy z kilkoma osobami z windy, kompletnie ich nie znając.
-Dzień dobry – przywitałam się radośnie z Margo, która posłała mi szeroki uśmiech.
-Witamy, dawaj kartę zanim zapomnisz – zaśmiała się, a ja podałam jej prostokątny przedmiot, wygrzebując ją z portfela. –Widzę, że dzisiaj w zupełnie innym humorze.
-Owszem i mam zamiar zachować go do końca dnia, więc nikt mi go nie popsuje – powiedziałam dumnie, machając koleżance. Następnie przeszłam wzdłuż korytarza, wchodząc w ostatnie drzwi po lewej stronie. Uwielbiałam ten gabinet i już nie mogłam doczekać się dnia, kiedy zobaczę na drzwiach swoje nazwisko. Nie miałam pojęcia ile to potrwa, ale był to mój kolejny, mały cel.

Całe dopołudnie robiłam dokładnie to samo co dwa dni wcześniej, ale nie narzekałam. Przynajmniej wykonywałam swoją pracę bez zarzutu i nawet Kristen nie miała z tym problemu. Kiedy przyszedł czas na lunch postanowiłam, że skorzystam z bufetu na dole, który wcześniej pokazała mi Margo. Zjechałam windą na sam dół, poprzednio korzystając z karty personelu. Przemierzyłam długi korytarz, kiedy zauważyłam dużą salę, obleganą przez kilkanaście osób. Ogrom kancelarii mnie zadziwiał, a zwłaszcza fakt, że właśnie tutaj zaakceptowali mój wniosek o aplikację. Podeszłam do bufetu, stawiając na tacy wegetariańską kanapkę i mały pojemniczek z truskawkami. Wybrałam mały stolik w rogu sali i w samotności zajęłam się lunchem. Po kilku minutach na horyzoncie pojawiła się Margo z jakimś mężczyzną u boku. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę a w wolnej dłoni, którą nie obejmował dziewczyny trzymał kask. Brunetka pomachała do mnie, a ja gestem zaprosiłam ich do siebie, niepewna tego, czy rzeczywiście podejdą.
-To jest Brad, mój chłopak. A to Alex, nowa aplikantka w kancelarii ojca – powitaliśmy się uściskiem dłoni i wymieniliśmy uśmiechy. Chłopak był o głowę wyższy od Margo i kiedy stali koło siebie wyglądali naprawdę uroczo poprzez kontrast  nie tylko między ich sylwetkami, ale także wyglądem. On miał na sobie ciężkie buty i strój do jazdy na motocyklu, natomiast dziewczyna ubrana była w elegancki strój, który przełamywały białe trampki.
-Jeździsz na motorze? – zagadnęłam, chcąc zacząć rozmowę.
-Tak, Margo też, chociaż mało kto o tym wie – musnął ustami policzek dziewczyny.
-Niech tak zostanie, gdyby ojciec się dowiedział… – zaśmiała się. Następnie zerknęła na zegarek i cicho jęknęła. –Leć, zaraz muszę wracać na górę.
-Pamiętaj, że wpadam dzisiaj o ósmej i porywam Cię na wyścigi, mała – przyciągnął ją do siebie, przywierając do jej ust swoimi. Trochę to trwało, a ja czułam się niekomfortowo, więc niezręcznie dokończyłam swoją kanapkę. Po chwili Brad pożegnał się i ze mną, posyłając mi oczko. Zaśmiałam się pod nosem, wstając od stolika.
-Długo się znacie? – spytałam Margo, kiedy razem wracałyśmy do biura.
-Nie za bardzo, ale to dobry chłopak i kocha mnie do szaleństwa. No i mój ojciec go nie znosi, więc ma dodatkowy plus – uśmiechnęła się szeroko.
-Zawsze coś – zaśmiałyśmy się, wchodząc do głównego holu. Pomyślałam, że Margo to taka ja, kilkanaście lat wcześniej. Młoda, zbuntowana i totalnie bez kasy. Może kiedyś zupełnie się zmieni, tak, jak ja? Kim jestem dzisiaj? Jestem adwokatem, zaczynającym w jednej z najlepszych kancelarii w Los Angeles. Przeniosłam się na drugi koniec kraju za chłopakiem, który gra w zespole, który już dawno pokochałam. Ogarnął mnie śmiech, bo zdałam sobie sprawę, że dwa lata temu razem z Jonni niemal śliniłyśmy się do plakatu chłopaków, a teraz jesteśmy z Shannonem zaręczeni. Może jednak nie do końca się zestarzałam? Może dalej robię głupie rzeczy, których nawet nie jestem świadoma? Halo – odezwała się moja podświadomość – zaręczyłaś się będąc pijana na dachu auta, stojąc tam w samym staniku, przyjmując obrączkę narysowaną markerem.
-Alex? – potrząsnęłam głową, wyrwana głosem Margo. – Kristen chce Cię w swoim gabinecie – powiedziała, odczytując kartkę przyklejoną do monitora jej komputera.
-Co? A, tak, okej – odpowiedziałam roztargniona i po kilku minutach z uśmiechem przekroczyłam próg ‘pieczary wiedźmy’.
*
Przed szesnastą napisałam do Shannona, że niedługo kończę, po czym dopisałam końcówkę apelacji. Zebrałam swoje rzeczy i przeszłam przez recepcję, w której nie było już Margo. Zjechałam windą na dół i dopiero tam spotkałam brunetkę.
-Czekasz na kogoś? – spytałam, podchodząc do niej.
-Na ojca. Zaraz powinien tu być, ale on rzadko stawia się na czas.
-Nie marudź, ciesz się, że możesz spędzić z nim trochę czasu – powiedziałam, poklepując ją po ramieniu.
-Taa – mruknęła. –Gdyby nie to, że u niego pracuję, widzielibyśmy się pewnie raz na kilka miesięcy, a oto on, punktualny jak zawsze – powiedziała głośniej, kiedy starszy, wysoki mężczyzna podszedł do nas szybkim krokiem.
-Przepraszam Cię kochanie, nie mogłem się wcześniej wyrwać.
-Spoko, przyzwyczaiłam się – posłała mi spojrzenie mówiące ‘poznaj mojego ojca’. –To jest Alex, poznaliście się wcześniej?
-Alex… Alex Batch? – spytał, podając mi rękę.
-Zgadza się, Panie Ramsey – przywitałam się, i po chwili dotarło do mnie, że dopiero teraz poznaję swojego szefa. Do tej pory nawet o tym nie myślałam, bo Kristen była dla mnie jedynym i oczywistym przełożonym.
-Czy to nie Pani jest naszą nową aplikantką? – spytał ostrożnie, jakby zawstydzony swoją niewiedzą.
-Boże, ojciec… - Margo przetarła dłonią twarz.
-W porządku, cieszę się, że mogę Pana poznać.
-Wzajemnie. Pamiętam, że razem z Kristen przeglądaliśmy pewnego dnia wnioski aplikantów i Pani niezwykle się wyróżniła. Pamiętam, że pracowała Pani z adwokatem Evansem w Nowym Yorku, prawda?
-Zgadza się – potaknęłam, chociaż na usta cisnęło mi się, że to raczej on towarzyszył mnie.
-Gratuluję, musiała Pani być naprawdę zaangażowana, podejmując z nim pracę. – Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut, podczas kiedy Margo zajęta była pielęgnacją swoich paznokci. Pan Ramsey pochwalił mnie za tempo i jakość wykonywanej pracy i obiecał, że jeśli dostanie jakąś administracyjną sprawę, pomyśli o mnie. Wiedziałam, że nie nastąpi to szybko, ale miałam już jego przychylność, co wiele dla mnie znaczyło. Margo wyraźnie się niecierpliwiła i na jej szczęście po chwili zobaczyłam białego Range Rovera, który podjechał przed budynek. Pożegnałam się ze swoim towarzystwem i szybkim krokiem opuściłam hol.
-Cześć kochanie – powitałam się z Shannonem pocałunkiem.
-Ktoś tu jest w dobrym humorze – odpowiedział, chyba zaskoczony moim entuzjazmem.
-Owszem – odpowiedziałam, pogłaśniając radio.

Kiedy wracaliśmy do domu poprosiłam, żebyśmy zatrzymali się przed drogerią. Shannon został w aucie, a ja ekspresowo przemknęłam przez sklepowe półki. Kiedy wychodziłam przeszłam jeszcze na drugą stronę  ulicy, wchodząc do sklepu monopolowego, chcąc kupić wino na wieczór. Kiedy wybrałam czerwony trunek, na którym kompletnie się nie znałam, zapłaciłam za niego dość przystojnemu kasjerowi i skierowałam się do drzwi, przy których zamarłam. Minęłam się w nich z pewnym mężczyzną… Jego twarz wydała mi się znajoma, jednak z pewnej odległości nie mogłam do końca jej rozpoznać. Lecz kiedy byliśmy blisko siebie momentalnie w oczach oprócz przerażenia stanęły mi łzy. Jasna, rozczochrana czupryna i zielone oczy. Brudne ubranie, które wisiało na dość wątłym ciele. To był kurwa  W i  l l. Przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. On także się zatrzymał w przejściu i przyglądał mi się chwilę. Modliłam się, żeby mnie nie poznał, kiedy w pewnej chwili przechylił głowę, przesuwając wzrokiem po mojej kości policzkowej, gdzie znajdowała się jedna z ran. Byłam pewna, że to nie koniec. Że wszystko zaraz się zacznie, kiedy usłyszałam przepity, zachrypły głos:
-Wchodzisz czy wychodzisz panna? – nie miałam w planach jakiegokolwiek ruchu, a na pewno żaden taki sygnał nie mógł wyjść z mojego mózgu. Jednak dzięki jakiejś nieokreślonej sile zrobiłam kilka kroków przed siebie, opuszczając budynek sklepu. Odeszłam kawałek zaciągając się powietrzem. Stanęłam w pobliżu, szukając miejsca, gdzie spokojnie mogłabym zacząć panikować. Jednak ktoś za mnie postanowił, że oprę się o zewnętrzną ścianę przypadkowego sklepu, pozwalając aby łzy zdenerwowania i przerażenia spływały mi po policzku. Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam na dojściu do siebie, bo wszystko co miałam w głowie to pustka, strach i kompletna dezorientacja. Wcześniej byłam pewna, że jestem bezpieczna ale przecież to stało się właśnie w tym mieście. I chociaż było ogromne mogłam się spodziewać, że kiedyś mogłabym go spotkać. Ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam, nie miałam siły, przecież chciałam wymazać to wszystko ze swojej pamięci i dzięki Shannonowi i życiu u jego boku całkiem dobrze mi szło. Aż do tamtego dnia, kiedy zapomniałam, jak się oddycha. Wreszcie powoli ruszyłam przed siebie, prawie wpadając pod samochód, kiedy przechodziłam na drugą stronę ulicy na parking, gdzie czekał Shannon. Miałam świadomość, że wyglądałam co najmniej jak nietrzeźwa, bo zataczałam się lekko, stawiając kolejno ciężkie kroki. Kiedy byłam blisko samochodu wyszedł z niego mój Shannon – pewnie zobaczył mnie w lusterku. Pospiesznie zamknął drzwi i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy podszedł do mnie. Kiedy zobaczył… mnie, wziął ode mnie zakupy i odłożył je na ziemię. Nic nie powiedział, tylko zamknął mnie w swoim uścisku. Nie mogłam się powstrzymać i uroniłam kilka łez, pozbywając się odrobiny ciężaru.
-Kochanie, co się stało? – spojrzał mi w oczy, wyraźnie przejęty. Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Może bałam się, że wróci, kiedy wszystko to powtórzę. –Alex, spokojnie, możesz mi powiedzieć – mówił powoli i cicho, kojąc mój strach, który dzięki jego silnym ramionom, które szczelnie otulały moje ciało, powoli zanikał.
-To był on, w tamtym sklepie. Will… - wyszeptałam. Widziałam, jak jego źrenice momentalnie się rozszerzyły, a mięśnie zacisnęły.
-Gdzie? W tamtym… - słyszałam, że głos mu drżał, więc wtuliłam się w niego mocniej, chociaż nie do końca kontrolowałam swoje ciało.
-Shannon, proszę, nie idź nigdzie. Nie szukaj go, po prostu bądź tu ze mną. Możesz to zrobić? – spojrzałam na niego, kiedy on wzrokiem przeczesywał ulicę za moimi plecami. –Shannon –powtórzyłam ciszej.
-Nigdzie nie pójdę, jestem przy Tobie – ucałował moje czoło, nie przestając mnie obejmować. Po kilku minutach wsiedliśmy do auta i powoli odjechaliśmy do domu w kompletnej ciszy.
*
-Alex? – usłyszałam miękki głos, tuż przy swoim uchu. Obróciłam się powoli na kanapie, uchylając skrawek koca, którym byłam szczelnie otulona, pomimo wysokiej temperatury powietrza. –Lepiej? – może to dziwne, ale cieszyłam się z tego, że miałam przy sobie Shannona. Mężczyznę, który pomimo tego jaki na co dzień jest władczy i irytująco uparty, potrafi siąść przy mnie i porozmawiać szeptem, kiedy tego potrzebuję. Czy to nie wspaniałe?
-Wskakuj – uśmiechnęłam się lekko, przesuwając tak, abyśmy razem się zmieścili. Shannon skorzystał z zaproszenia i po chwili leżał naprzeciwko mnie na szerokiej sofie, trzymając moją dłoń.
-Jesteś bezpieczna, wiesz? Obiecuję, że nigdy więcej go nie zobaczysz. Nie skrzywdzi Cię więcej, jesteś tutaj bezpieczna, ze mną. Wierzysz mi? – odpowiedziałam kiwnięciem głowy, bo nie wiedziałam czy wypowiedzenie jakichkolwiek słów wystarczy. Naprawdę mu wierzyłam i czułam się z nim bezpiecznie. Tutaj, w naszym mieszkaniu, pod jednym kocem. Ale czułam też, że ogromny strach i ból odszedł. Kiedy mijaliśmy się w drzwiach… to było jak wielki wstrząs, do którego nie byłam przygotowana. Kiedy wtedy o tym myślałam wydawało mi się, że moja reakcja była… naturalna. Całkiem zrozumiała i nawet nie miałam sobie za złe tego, że tak wystraszyłam Shannona. Wcale tego nie chciałam, a on naprawdę się przejął. Miałam tylko nadzieję, że przez te kilka godzin, które tutaj przespałam, nie zrobił niczego głupiego. Ale najważniejsze było to, że był wtedy ze mną i… nic więcej nie potrzebowałam.
-Kocham Cię – szepnęłam, unosząc kąciki ust w delikatny uśmiech. Położyła dłoń na jego policzku, pocierając o niego kciukiem.
-Kocham Cię – odpowiedział, całując mnie w czoło.
-Widzisz, a miał być taki wesoły dzień – zaśmiałam się cicho, chcąc zmienić smutną atmosferę.
-Jeszcze się nie skończył. Co byś chciała robić? Dzisiaj jestem wyjątkowo zgodny, więc możesz znowu wybrać jakiś beznadziejny film – ukłuł mnie lekko palcem w brzuch, na co się zaśmiałam.
-Moje filmy wcale nie są beznadziejne – oburzyłam się. –Ale jeśli miałabym wybrać dzisiaj kolejny dramat, średnio bym skończyła. Więc możemy coś zjeść i pogadać? – uniosłam brodę, czekając na jego odpowiedź. Złapał ją delikatnie w palce i lekko uniósł.
-Pogadać? – uniósł zabawnie brwi.
-Mhm.
-Znowu chcesz wyciągnąć ze mnie coś zawstydzającego? Kategorycznie odmawiam.
-Wcale nie, ale wiesz jak to mówią? Tylko winny się tłumaczy – nagle jego twarz posmutniała, co trochę mnie zmartwiło. –Shannon, wszystko w porządku?
-Co? A, no pewnie! – usta wygięły się na powrót w uśmiech, który przecież nie mógł kłamać. –I pomijając Twoje głupie pomysły, ten z jedzeniem był całkiem niezły. Osobiście zjadłbym hot doga – zrobił śmieszną minę, pocierając nasze nosy.
-Fu, nie ma mowy. Zjemy coś zdrowego i przede wszystkim normalnego, głąbie. –Nie wiedziałam, jak to działało, ale przy Shannonie zapominałam o problemach albo po prostu stawały się nieistotne. Jego uśmiech i poczucie humoru leczyły wszystko.
-Zaczynamy rzucać wyzwiskami, tak?
-Głąbie wcale nie jest obraźliwe, to pieszczotliwa nazwa.
-Pieszczotliwa? W takim razie powitajmy kobietę z kamienia – zmrużył oczy, a kiedy pokazałam mu język zniżył moją brodę, składając na ustach słodki pocałunek. –T o  było pieszczotliwe, o niedoinformowana!
-Dobra, weź nie gadaj tylko spadaj do kuchni – przewróciłam rozbawiona oczami.
-Dobry żart, idziesz ze mną Batch – uśmiechnął się, odrzucając okrywający naszą dwójkę koc.
-Ale Shannooooooon – jęknęłam, mając nadzieję, że mi się upiecze.
-Ale skarbie! –Okej, po tym nie miałam wyjścia. Powoli zwlokłam się z kanapy i poszliśmy razem do kuchni. Tego wieczora wyglądało to tak, że ja siedziałam na blacie zawinięta w puchowy koc, instruując bruneta w tym, co ma robić. Wyglądał niezwykle prześmiesznie, kiedy tak krzątał się po kuchni, ale nie mogłam mu niczego zarzucić, bo efekt naszego ‘wspólnego’ gotowania był całkowicie zadowalający (jak na jego antytalent w kuchni).
|*|
Jak podobał się 61? 
Wiecie co robić, więc kliknijcie poniżej 'dodaj komentarz' czy jakoś tak ;)  
dziękuję
martyna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz